31 lipca, 2013

O komendach cudzoziemskiego autoramentu...

 Kto lekcyj szkolnych pomni jeszcze, znać będzie, że wojsko w Polszcze siedmnastego i ośmnastego stolecia się na dwa tako zwane autoramenty dzieliło: polski czyli narodowy i cudzoziemski. W pierwszem ex definitione służyła jeno szlachta, ergo choć to nie ze szczętem prawda, przyjmijmyż dla krótkości, że to głównie jazda... Reszta, przy tem wszelka piechota i insze się liczyły w autorament cudzoziemski, który początkiem iście był na najemnikach oparty obcych. Do exemplum najwięcej znanego się wszytkim odwołam, a to do literackich bohaterów III części panahenrykowej Trylogii...
   Przyznać przyjdzie, że srodze tam wodzy fantazyi popuścił pan Henryk, czyniąc Ketlinga druhem Wołodyjowskiego serdecznem. Wielgiej by być musiał cywilnej odwagi pan Michał, by się tak z obcym bratać przeciw ówcześnemu vox populi, w tym przypadku panów braci, którzy nie dość, że za rzecz niemożebną uważali, by towarzysz usarski czy pancerny miał iść pod komendę a choćby i pułkownika z cudzoziemskiego autoramentu, to jeszczeć i krzywem okiem baczyli na wszelką z cudzoziemcami zażyłość. A czem więcej jazda nasza słabowała, a w polu się przydatniejsi pokazywali dragonowie i wszelki "lud ognisty" od puszkarzy poczynając a na muszkieterach kończąc, tem te animozyje przecie większe były...
   Mnie jednak dziś o rzecz inszą idzie, boć owe "cudzoziemskie" regimenty niemało na słownictwie naszem wojskowem zaważyły, przy czem nieraz rzecz i do absurdu przyszła, jako we spominanych przez kasztelana Matuszewica "rotach niemieckich muszkieterów" z Leszna... Z czasem bowiem w owych "cudzoziemskich" regimentach cudzoziemcem był jeno rekrutujący onego i dowodzący pułkownik, czasem z przydatkiem oficyjerów garstki. Często przy tem już i tak spolszczony, że jeno naźwisko miał obce, a mowy dziada własnego, jakiego Szkota, Angielczyka, Francuza, Niemca czy Olędra by już i nie pojął może... Żołnierz zaś najgęściej był z włościan rodzimych, dobrawolnie w dobrach królewskich werbowanym, luboż i gęściej nie całkiem z prawem w zgodzie ukrytym w szeregach przed justycyi ręką jakiem bieżeńcem, włóczęgą czy inszem drapichrustem...
   Aliści komenda w takiem regimencie, podobnie jak i zwierzchność i barwa być miała cudzoziemska! No to i była... Nierzadko siłą tradycyi po jakiem prawdziwym niemieckim Wachtmajstrze latami późniejszemi przez następców tak niemiłosiernie poprzekręcana, że do najosobliwszych przychodziło miszkulancji...:) Obaczmyż jak to się "muszkieterowie niemieccy" komenderowali:
"Ryk daj!" - w czem się jeszcze kolebią jakie pokłosia niemieckiego "Zurück"... W każdem bądź razie "Niemce" z Leszna wiedziały, że to "w tył zwrot"...:)
"Achtuj!" - to wszytkim pewnie zda się oczywistem, że z oryginalnego "Achtung", po dziś dzień w niemieckiem wojsku "Baczność!" znaczy...
"Śteluj krok!" - to przyznaję, że mię zafascynowało...:) Nijakiej tu bowiem koincydencji ze słynnem "Halt!" nie dostrzegam, a przecie znaczyć by miało toż samo...
"Pikynyr forc!" - co jeszcze nie nadto od oryginału "Pickieniere vorwärts!" odeszło...aliści konia z rzędem temu, coż pomiarkuje cóż znaczyło : "Wancuj!"...:)  Owoż rzecz się jakiemsi miraculum z francuszczyzny wiedzie i w regimentach francuskich "Avancez!" pojmowano jako miarowy, równy krok całego regimentu naprzód, ergo na bitewnem polu tożsame to z komendą dla piechoty do ruszenia na wroga...
   Na koniec zaś perełka nad perełkami: "Pul kul w rur!":)) Po długich przemyśleniach się w tem doszukano zbitki dwóch niemieckich komend oryginalnych z rodzimą "kulą" dla krótkości najpewniej zdekapitowanej o samogłoskę ostatnią:) "Pulver in Rohr!" znaczyło początek cależ nieprostego i niekrótkiego procesu nabijania muszkietu, którego początkiem byłoż lufy przetarcie wyciorem z resztek prochu i ładunku po wystrzale uprzednim i na tąż właśnie komendę nasypanie do tejże, już ochędożonej lufy (rury), prochu, zasię onegoż przybicie. Potem na komendę osobną "Kugel in Rohr!" wrzucało się tam i kuli, i wrychle muszkiet można było brać do oka, by celu szukać, mierzyć i na komendę palić... Rodzimi nasi "muszkieterowie niemieccy" najwidniej uznali, że procesu tego skrócić idzie (nawiasem arcysłusznie, bo były i regimenty, gdzie między jednem a drugiem wystrzałem szesnaście kolejnych komend na najdrobniejsze odrębne czynności dawano!), a człek już jako tako z bronią obeznany sam wie, że się nie daje kuli przed prochem*)...
_______________________________________
* naturaliter o zawodowcach tu prawię, nie o nowicjuszach w rzemiośle, luboż o branych niemal gwałtem z poboru jakich młodzieńcach, co prochu nigdy nie wąchali... A cóż stres bitewny znaczy osobliwych konkluzyj przyniosła amerykańska wojna secesyjna z bataliją pod Gettysburgiem na czele. Owoż, mimo stuleci dzielących naszych muszkieterów z Leszna i Jankesów czy południowców spod Gettysburga i mimo ogromnej różnorodności amerykańskiej tam broni użytej, dla pryncypalnej  żołnierzów części proces ładowania tejże niemal się nie odmienił; po dawnemu trza było w lufę od przodu wbić prochu ładunek, zasię kuli dołożyć, wycelować i wypalić i tak w koło Macieju... Ano i gdy po bitwie zebrano z pobojowiska broni poranionych i poległych by w nie nowych zaopatrzyć żołnierzów, wrychle się przy jej przeglądaniu pokazało, że niejeden z tych młodzianków nieszczęśnych wszytkiego jak trzeba poczynił...okrom tego, by wypalić, zaczym w gorączce bitewnej brał się do nabijania de novo... Rekordzista miał pono w lufie ładunków kolejno nabitych czternaście...:((


28 lipca, 2013

Dykcyonarzyka Imci Bartoszewicza, mieniącego się być głosem prawdy i zdrowego rozsądku*, część XVI i zapewne nieostatnia...

toast na stojąco... osobliwie za nieśmiertelnej dla nieświeskich ułanów 
sławy   zagonu na Ciechanów w 1920 roku, któren jak dziś sprawiedliwości
ułanom nareście przyznają, wielce na effectach "cudu nad Wisłą" zaważył...


  Części uprzednich (  IIIIIIIV , V , VI , VII VIII  , IXXXIXIIXIIIXIV, ) Czytelnik Łaskawy na mem dawniejszem onetowem blogu najdzie, zaś XV już na tem... We wszytkich hasłach pozwoliłem sobie zachować pisownię oryginału.

Manewry patrz pod: strzelanina, szpital, porażenie słoneczne, krzywda chłopska i t.d. Manewry wyborcze wydają woń niemiłą.

Masło - produkt spotykany jeszcze z rzadka w dworkach wiejskich, oddalonych od centrów cywilizacji.

Mądrość, rzecz za granicą poszukiwana, u nas zaś budząca strach paniczny. Człowiek mądry powinien jaknajmniej występować ze swoją mądrością, ponieważ głupich to obraża; sami mając się za mądrych, nienawidzą tych, co wykazują ich głupotę. Już mędrzec Saadi powiedział, że głupi ma sto razy więcej niechęci do rozumnych, niż rozumny do głupich.
Olbrzymia jest ilość "mądrych dzieci, - muszą jednak widocznie wcześnie umierać, kiedy tak mało jest mądrych ludzi.
Nauczycielami mądrych są głupi, gdyż właśnie głupota zmusza ludzi do szukania na nią lekarstwa, a więc do ćwiczenia się w mądrości. Zwycięstwo jednak rzadko bywa po stronie mądrych, co zaznacza Krasicki w znanem zdaniu: "mądry przedysputował, ale głupi pobił". Mówi on gdzieindziej:
                 Gdy jednemu zbyt trudno walczyć z liczną rzeszą,
                 Musi mądry ulegać, a głupcy się cieszą.
                 .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .
                 Niechaj madrość jakie chce przepisy stanowi, -
                 Próżne są. Mądrzy sławni, ale głupi zdrowi.
Pociesza wprawdzie Andrzej Maksymilian Fredro, "pożyteczniejsze jest mądrego próżnowanie, niż głupiego robota", ale że "głupstwo rozum zjadło", to nie ulega wątpliwości. [...] Każda wielka głowa idzie pod ziemię z całą biblioteką niedrukowanych myśli, oddawszy chciwemu wiedzy światu tylko bardzo szczupłą część swego duchowego majątku (Hesperus).

Metryka - najwstrętniejszy dokument dla starych panien.

Miasto - wśród wilgotnych murów zbiorowisko wrogów świeżego powietrza. Bliższe szczegóły patrz pod: smród, kurz, drożyzna, handelek, hałas, obdartus, kasa podatkowa, zegar ratuszowy, margaryna, bank zastawniczy, kantor loterji, chude szkapy, kawiarnia bez kawy, otwory kanałowe, zgęszczone powietrze, mleko prosto od mąki i kredy, ciemne schody, policjanci, kryminał i t.p.

Milutkie stworzenie - poczwarka, z której wyrasta stara sekutnica.

Miód sycony piją ludzie nienasyceni. Młodzież lubi dobierać się do miodu. Miodopłynną wymową spotyka małżonka męża, wracającego późno do domu w stanie podchmielonym.

Mleko, równie jak masło, produkt z którym można się spotkać obecnie tylko w zapadłych kątach prowincjonalnych, zdala od ognisk cywilizacji. Czasem pojawia się na targu, nigdy w mleczarniach. Naczynia mleczne bywają ze szkła, porcelany, blachy; są także okryte płótnem, webą, jedwabiem, koronkami i te najwięcej posiadają zwolenników.
________________________________
* "Słownik prawdy i zdrowego rozsądku" Kazimierza Bartoszewicza, wydany w Warszawie w 1905 roku


26 lipca, 2013

O obyczajności parlamentarnej, czyli o końcu austryjackiego gadania...

Zawżdy gdy słyszeć mi o kim, iże się "nieparlamentarnie" był zachował, coż według intencyj prawiącego by znaczyć miało, że mało grzecznie lub i niekulturalnie całkiem, to mię to bawi niemożebnie, boć znać mi z przeszłości przykładów dziesiątek takich zachowań posłów, gdzież Lepperowe trybun okupywanie czy Imci Janowskiego podskoki przy tem to pacholąt jeno rozdokazywanych psoty...
   Cależ zresztą nieodległej zaszłości bijatyki w parlamentach koreańskiem, rosyjskiem, ukraińskiem czy włoskiem jawnie dowodzą, że nasz parlamentaryzm upadł sielnie, przecie dna chyba jeszcze nie sięgnął... Na dowód scenki bym przytoczył, co się zdarzyła 26 Novembra Anno Domini 1897 we Wiedniu, w siedzibie c.i k. parlamentu:
"Socjaliści pod wodzą Ignacego Daszyńskiego rzucili się na trybunę prezydialną, wydarli Abrahamowiczowi* papiery i spędzili go z trybuny. Daszyński zajął jego miejsce i chwyciwszy mosiężny przycisk, groził nim zbliżającemu się wiceprezydentowi Izby. Prezydium Izby zostało zatem obsadzone przez socjalistów.Wtenczas wprowadzono na salę 80 policjantów w pełnem rynsztunku, którzy przemocą wynieśli posłów socjalistycznych na korytarz"(Adam Próchnik)
  O cóż to taka awantura arabska? Ano właśnie o kres austryjackiego gadania... Byłoż bowiem za kształt latami nabytego przywileju, że się nie przerywało posłowi, coż na trybunie się nalazł, do czego po latach wielu przyszłoż nawiązać Jerzemu Stuhrowi**... Nader rychło się pokazało, że to nader często złośliwemu utrudnianiu obrad służyło, najpewniej za wzorcami ode Irlandczyków Parnella zapożyczonemi, coż ględząc bez końca o wszytkim i o niczem, przymusili koniec końców Angielczyków do całkiem poważnych debat o autonomijej Irlandyi.
  Takoż i w austro-węgierskim parlamencie partyj i koteryj nie zbrakło, coż nadto słabemi będąc, by co ugrać dla się z sensem, skupiały się na tem, by bezsensem chocia inszem żywota obrzydzić... Szłyż zatem z trybuny godzinami tyrady o waporach teściowej, luboż przymiotach charta świeżo nabytego; rozprawiał jeden o kroju surdutów dopokąd mu w gardle nie zaschło, a złośliwcy karafki z wodą nie porwali, za czem wchodził inszy i czytał regestr gruntowy powiatu swego...
   I otoż by tego ukrócić nareszcie, umyślił był premier Badeni (Polak, jakoż i większość bohaterów tejże historyi:) nowego regulaminu parlamentarnego narzucić, podług którego takich właśnie i inszych opornych posłów możnaż było ze sali siłą usunąć... Temuż właśnie przeciw tak ogniście socyjały oponowały!
   Zapytacie może dla jakiej przyczyny oto ci, coż ich nam przez dziesięciolecia wystawiano jako wojujących z obskurantyzmem i ciemnotą, takoż nieparlamentarnie sobie poczynali? Przecz Imć Daszyński, coż sam za lat trzydzieści Marszałkiem Sejmu Rzeczypospolitej będąc, będzie bronił powagi Sejmu przed piłsudczykowymi oficyjerami, niczem batjar jaki się bisurmanił?
Ano dla tej przyczyny, że owo austryjackie gadanie furtką złotą dla socyalistów było w ich bojach ustawicznych z cenzurą... Każdej broszury, coż jej cenzor do druku dopuścić nie chciał, starczyło z trybuny przeczytać, by onej, już jako mowy posła do c.k. parlamentu, możnaż było swobodnie drukować ode Triestu po Zbrucz.... I tegoż właśnie Daszyński et consortes bronili, jako Kmicic Częstochowy, broniąc przy tem i prawa durnia każdego (byle na posła wybranego) do rozprawiania bez końca o tem, że mu u Sachera przesolony wienerschnitzel podano...
___________________
* przewodniczący obradom jeden z przywódców konserwatystów galicyjskich. Persona wielce ciekawa fizycznie, najpewniej hermafrodyta, coż go na przyjęciu jednem kpiarz onej epoki naczelny Wojciech hr.Dzieduszycki był powitał słowami: "Witajcie, piękne panie! Witajcie, piękni panowie! Witaj i Ty, kochany Abrahamowiczu..."
** "Stoje przy mikrofonie, niech mnie który przegoni!"


24 lipca, 2013

Świąt pułkowych kolejnych kilka...

Przede wszytkiem dziś przypadającego święta "Krechowiaków"....czyli 1 Pułku Ułanów Krechowieckich im. płk. Bolesława Mościckiego (pierwszego dowódcy) - w rocznicę bitwy pod Krechowcami w 1917 r... Chapeau bas! (osobliwie nawet i nie za Krechowce, jeno za te z KonArmią Budionnego utarczki, po których kozacy bali się nawet z potrójną przewagą na krechowiaków nacierać...) Komu o historyjej onegoż pułku wiedzieć więcej, tejże paginy polecam: Że tam nie masz wiele o pułkowem życiu późniejszem, dodam że poległego pułkownika Mościckiego czczono w pułku niczem świętego. Po kres istnienia pułku na okazyjach wszelkich naprzeciw krzesła dowódcy aktualnego stawiano puste krzesło i nakrycie dla Mościckiego, a w pułku na swoistej końskiej emeryturze do końca swoich dni żył koń pułkownika: "Krechowiak". 

Przy każdem niemal pułku podnosić mi przychodzi extraordynaryjne przywiązanie żołnierzów i oficyjerów do pułku swego, aleć takiego kultu nieomal jak u "Krechowiaków" panował, prawdziwie mało gdzie uświadczyć przyszło... Dochodziło i do takowych cyrkumstancyj, jako z Imci Janem Litewskim (ostatni dowódca przedwrześniowy-poległ 11 września 1939 pod Zambrowem), który jeszcze majorem będąc, awansu odmówił, bo ów się wiązał z przeniesieniem do pułku inszego... Komu wiedzieć, jak w Międzywojniu z awansami było, temu gestu tegoż docenić w pełni...

"Krechowiak" nie darmo jadł ułański owies; każdego nowo przyjmowanego oficyjera przyjmował starszy, onemu na opiekę naznaczony właśnie na "Krechowiaku" siedząc... Dowództwa kolejne przekazywano sobie na ceremonijej wielce podniosłej, której kulminacyją było to jako odchodzący dowódca płat sztandaru całował i nowemu cugli "Krechowiaka" podawał... Byli i tacy, co przy tym płakali... "Krechowiak" padł ze starości w lipcu 1939 roku, co najstarsi pułkowi podoficerowie za wróżbę wojny niechybnej uznali.

Osobliwa wielce historyja się ze sztandarem pułkowem wiąże... Jako resztkom pułku po bitwie pod Kockiem kapitulować przyszło, sztandaru na polu bitwy zakopano. Po wojnie całej ekspedycyi, by go odzyszczeć podjęto: podporucznik Podhorski przez trzy granice się przekradał, by pod Kock dojść, sztandaru odkopać, do Warszawy dowieźć, gdzie inszy z wtajemniczonych Konstanty Górski, go w poczcie dyplomatycznej do Szwajcarii przemycił, gdzie go znów Podhorskiemu zwrócił, jako ów się na powrót przez granice przedostał. Niewiele się niem nacieszyli Krechowiacy, co się w II Korpusie Andersa odrodzili... Pułku, wielce zasłużonego pod Monte Cassino, Piedimonte i Ankoną, rozwiązano w lipcu 1947 roku... a jakośmy przy odradzaniu już, tom licząc: 1 Pułku Ułanów Nadwornych z lat 1776-1792, 1 Pułku Ułanów w Księstwie Warszawskiem, zasię nowego w Królestwie Polskiem, 1 Pułku Ułanów co się w czas Wiosny Ludów u braci Madziarów reaktywował, Krechowiaków właściwych po dwakroć liczonych (z rozwiązaniem pułku w 1917 i odtworzeniem w 1918), następców onych u Andersa, takoż akowskiego pułku co do 29 Dywizji AK się liczył, tom się ośmiu żywotów tegoż pułku doliczył... to i nawet od kotów widać lepsi:))

"Elegancki, wielkopański,

To jest pierwszy pułk ułański"
 Jutro, czyli 25-go przyjdzie nam pić na święto 13-go Pułku Ułanów Wileńskich dla rocznicy bitwy pod Janowem w 1920 r. Pułk osobliwością był wielką dla proweniencji swojej... wywodząc się z oddziałów ochotniczej samoobrony, tradycjami się pisał do rozwiązanego w 1920 roku Tatarskiego Pułku Ułanów im. płk. Mustafy Achmatowicza. Od 1936 roku Pierwszy Szwadron Pułku oficjalnie się "tatarskiem" mienił, a w proporczyku dowódcy szwadronu w barwy pułkowe wpisano półksiężyc... Spadkobiercami tamtych tradycyj dziś się nam młódź jawi spod skautowskiego znaku, a ściślej 25 Warszawska Drużyna Kawalerii Harcerskiej tegoż właśnie pułku imienia, zasię nazajutrz (26 Iunii) świętują ich koledzy z Bygdoszczy, gdzie 33 Bydgoska Harcerska Drużyna Jeździecka imienia 16 Pułku Ułanów Wielkopolskich imienia gen.Orlicz-Dreszera, swoich patronów święta obchodzić będzie w rocznicę bitwy pod Szczurowicami w 1920 r. Ówże pułk formowano w Biedrusku z oddziału konnego powstańców wielkopolskich powstałego 29 XII 1918 roku. W maju 1919 przemianowany na 2 Pułk Ułanów Wielkopolskich, ostatecznie w lutym 1920 zmienionoż mu cyfry na 16-ty. Osobnej o tem już noty pisał nie będę, osobliwie, że godniejsi ode mnie już o niem niemało uzbierali tutaj:
 Są tacy, co prawią, że to im prawdziwej wiktoryi nad Wisłą w 1920 roku zawdzięczać, ale o tem za sposobnością inszą:))



23 lipca, 2013

Stowarzyszenie Zapomnianych Wynalazców III: O kosiarce galijskiej...


  Zachłyśnięci coraz bardziej chyżymi automobilami, aeroplanami i mózgami elektronowemi, co może jeszcze i nie myszlą za nas (ani Bogu dziękować - przeciw nam!)... ale któż wie, jako będzie z onymi? Jedno pewne: głupsze nie będą...i chciałożby się to samo o ludziach móc rzec... Na dziś rzekłbym, że one elektroniki cuda wszytkie i ludzi ciżba niemała to wspólne mają, że ode stworzenia swego jeszcze pomyślić nie zdążyli...
   Ale nie o tem dziś... jenom przyczyn chciał dokazać dla których moc ludzkiego wysilenia marnotrawilim (i nadal marnotrawim) dla tej jeno przyczyny, że o czem tam kto tam na czas nie wiedział, że kto inszy lubo dawniej, lubo w inszej krainie takiż sam problemat mając, zdolił już i wykoncypować jako też z niem się uporać...
  Mnogość machin i urządzeń przed wiekami uczynionych w zapomnienie popadło, pretekstu dziś dając mędrkom przy komputerach siedzących do lekce sobie ważenia konstruktorów czasu dawnego...
  Otoż jedna z takich machin: kosiarka... Zdałoby się, że wykoncypowana w XIX stuleciu...tak Bogiem a prawdą, to z początkiem ery naszej Galowie się nią już posługiwali, a opis tegoż vallus (jako toto Rzymianie zwali) pomieścił był Pliniusz w swem dziele Anno Domini 77 post Christum Natum. Z Pliniusza czerpał Palladiusz, autor poradników agrarnych z V w.n.e, a Palladiusza cytowała brytyjska "Encyklopedia rolnictwa"Loudona z 1823. Zaliżby do onej księgi Imć John Ridley nie sięgnął i o koncepcie Galów nie czytał... a temu jeszcze ustawiczny brak rąk do pracy w odległej Australijej podniety nie przydał...któż wie, wieleż leciech jeszcze trza by czekać na ulżenie pracy włościanina...
  A otoż owo przepomniane przez Boga i ludzi galijskie cudeńko:))

                        P.S. z 31.10.2020 Po czasie pokazało się, że ilustracyja, którą żem się przy pisaniu posłużył, czeguś się spsowała i nie ukazuje tego, com ukazać Wam chciał. Aliści poszukawszy, żem na wykop.pl nalazł był czegoś jeszczeć i akuratniejszego, bo rekonstruowanej całej. :)

21 lipca, 2013

Cetno, licho...

W dawnej Polszcze niemałem wzięciem się taka gra cieszyła, jaką dziś bym mógł z "marynarzem" równać, a w czas wojny światowej z przyniesionym przez krasnoarmiejców "machniom"... Owoż jeden z grających brał w garść jakich przedmiotów drobnych ilość pewną, i o tę ilość właśnie szło... a kaducznie to o to, zali ich cyfra parzysta (cet, cetno) czy nieparzysta (licho)... Mnie co w tym najwięcej zajmuje, to ciekawość jaka też relacya zachodziła między nieparzystością, a jakością poślednią... boć przecie lichym zwano wszytko, co dla kiepskiego wykonania wraz się abo rozpruć, abo zawalić mogło! "Do licha!" do dziś żyjące przekleństwo z tem się właśnie wiąże, odsyłając przyczynę przeklinania ku jakiej tandecie... Jeno dla jakiej przyczyny jeśli czegoś nieparzyście, zaraz gorszem się zdawać musiało? Jako kto z Czytelników miłych wie...wiedzy swej niechaj nie skąpi...  

19 lipca, 2013

Ze świąt pułkowych najmilsze...:)

Nie temuż szczególny, że jaki nad podziwienie dzielnością zacny, chocia jak dokażem, nie psu spod ogona wypadły...:), ani nie iżbym insze deprecyjonować w onych chwale umyślił, jeno temuż mi extraordynaryjnie bliski, że Dziada mego to pułk macierzysty...:))  

Święto 25 Pułku Ułanów Wielkopolskich obchodzi się w rocznicę powstania tegoż pułku protoplasty, czyli 115 Pułku Ułanów Wielkopolskich w 1920 r. Jako sama nazwa ukazuje :)))...pułk stacyjonował wpierw w Nowogródku, zaczym na Polesie przeniesion już i po wojnę 1939 roku w Prużanach (nazwy za Dziadkiem podaję, choć wiedzieć mi, że mieściny i po niewieściemu Prużaną zwą). O dzielności pułku rozpowiadać nie będę nadto wiele, bo za wszytko rzec starczy, że się za Wrzesień pułk Srebrnego Krzyża Virtuti Militari doczekał, między inszemi za słynną szarżę pod Krasnobrodem o którejżem już i ongi spominał był. Jedna to z niewielu (mnie o jeszcze jednej jeno wiedzieć, ale to więcej potyczki patroli były) we Wrześniu potrzeba, w której po obu stronach kawalerzyści się starli... ech, żebyż to Bóg zawżdy tak był łaskaw równemu się z równym potykać... Choć nie wiem, czy się tak rzec godzi, za równych naszym chwatom uznając jeźdźców, co na koniach ciężkich, a jeszczeć i z góry szarżując, tychże przewag wyzyszczeć nie umieli, naszej zajadłości i sztuce szablą i lancą robienia nic naprzeciw postawić nie umiejąc...
   Przewrotnie może poczniem nie o bojach, czy zasługach niekłamanych... a o radościach życiu pułkowemu towarzyszących, o balach i zabawach ułańskich...:))
   W pułku tem bowiem ślubów oficyjerskich świętowano extraordynaryjnie, chocia może i swawolnie kapkę:)) Po części oficyjalnej i tanecznej w kasynie białego mazura tańczono, zaczem państwo młodzi kwapili się ku kwaterze swojej. W kasynie ostawali jeno kawalerowie, którzy cosi tam przekąsiwszy, a przepiwszy, pod przewodem najstarszego z nich się pod okno kwatery nowożeńców kwapili, gdzie śpiewali dość krotochwilnej i frywolnej piosneczki, bodajże sub titulo "A Panu Młodemu..." Ostatni raz żem onej słyszał lat temu ze trzydzieści jakoż ją chór "Unisono" (wszytkich nie pomnę, aliści czterech ich było w tem Kociniak i Stockinger starszy niechybnie:). We zwroteczkach kolejnych życzenia Pannie Młodej składane były, zasię w refrenie nieodmiennie Panu Młodemu życzono...wigoru i werwy:))). Obligiem dla Panny Młodej było się po zwrotce pierwszej w okienku ukazać w samej koszulce i pomachać druhom mężowskim:)) Zali by tegoż uczynić się wzbraniała, koncertu pewnego miała do świtu, a tak po jednokrotnem prześpiewaniu wykrzykiwano onym życzeń, śpiewano "Sto lat!" i... udawano się do ujeżdżalni, gdzie już kawalerów czekali żonaci koledzy... Godzi się rzec, że cały ów wieczór oficerowie bynajmniej nie w bryczesach i oficerkach z cholewami, a w spodniach wieczorowych (granatowe z lampasami w kolorach pułkowych), szaserami zwanemi i w lakierkach... I w temże to właśnie stroju teraz dosiadano na oklep doprowadzanych koni :))i za koleją, podług starszeństwa, przejeżdżano tor z kilku przeszkód złożony... Że nie czyniono nijakiego wymogu na czas niezbędny, by przebyć go "czysto", tedy na koniec wszytkim ex aequo najpirwszego mieśćca przyznawano, a jeno sempiterny i szasery utytłane świadczyć mogły wieleż to razy kto nawracać musiał:))
   Z balów pułkowych dwa były najpryncypalniejsze: karnawałowego, i wtórego w dzień święta pułkowego. Zabawy przebiegały zgodnie z ustalonym zwyczajowo porządkiem. Przed balem jeszczeć i właściwem się w kasynie oficyjerowie zbierali od najmłodszych kawalerów poczynając, takoż i extraordynaryjnie przybyły aż z Łukowa, gdzie szwadron zapasowy stacyjonował, rotmistrz Andrzejewski, dowódca onegoż, arcytalent samorodny, wodzirej nad wodzireje:)). Okrom oficyjerów pułku spraszano elity miejscowej , takoż sąsiadów z 20 Pułku Artylerii Lekkiej. O naznaczonej na balu początek godzinie wkraczał na salę dowódca pułku z żoną, zaczem ów żony przy paniach ostawiał i wmaszerowywał na środek sali, gdzie stawał na baczność i salutował przybyłych, a orkiestra poczynała grać marsza pułkowego. Potem dopiero dowódca witał gości i gdy pierwsze lody stajały wkraczało fanfarzystów czterech. Dla tradycyi, której przyczyn żem nie dociekł, zawżdy byli w mundurach sukiennych (zimowych) z naramiennikami krytemi barwami pułkowemi.
  Jakoż się fanfarzyści ustawili (na baczność, trąbki na udach, ustnikami w stronę sali) orkiestra poczynała grać marsza z"Aidy" Verdiego. Jakoż do refrenu przychodziło,  fanfarzyści czynili niewielki wykrok prawymi nogami w przód i nieco w bok, unosili fanfary i poczynali grać ów motyw, a orkiestra cichła. Gdy pokończyli refrenu, orkiestra grała dalej, a fanfarzyści znów stawali na baczność, by po chwili na fanfarach znów samego refrenu grać. 
  Tańce właściwe się poczynały mazurem, za niem walc, a po nich polka. Po tych trzech tańcach wszytcy pospołu siadali za stoły i to był toastów najpryncypalniejszych czas. Zabawy nad ranem biały mazur kończył...
   Inszy z obyczajem w temże pułku (aleć i w najmniej dziesięciu inszych, osobliwie tych z numeracyją wysoką:)) kultywowanem, byłoż oficyjera witać i do kompanijej przyjmować, podając onemu na klindze szabli tyluż okowity kieliszków, wieleż cyfra pułku liczyła... Dopieroż za spełnieniem onychże mógł się nowicyusz za pułku godnego mieć. W dwudziestym piątym cichem obyczajem było dozwolić słabszym na kondycyi luboż i na głowie, by po dniach kilku wytchnienia drugiej onemu dać szansy...:))). Rzec się godzi, że to niejako próba była podwójna, bo podawał na szabli ten, co przed nowoprzybyłym jako ostatni tejże próby przechodził, a komu się to proste widzi, niechaj na linijce choćby krótkiej i lekkiej sam poprobuje... zaczym się do szabli weźmie i kieliszków multum prawdziwych...:))
Pokój tańcom i zabawom dawszy, zdałoby się w pułkowych dziejach cofnąć krzynę, ku skwarnemu latu Roku Pańskiego 1920, gdzieśmy to za nawały bolszewickiej postępem w okrutnie srogich się terminach znaleźli, gdy nam zaraza owa niemal do Warszawy nie wjechała... Cyrkumstancyje wojenne migiem dokazały, że aby myśleć o jakiem udanem piechoty odwrocie, by onej móc się przegrupować, wytchnienia dać chwilę, jaki moderunek spsowany na nowy pomieniać, nie masz inaczej jeno trza było mieć kawaleryi moc wielgą, co by odwroty piechoty osłaniać mogła i siedzących piechocińcom na karkach czerwonych kozaków zająć umiała... Temuż właśnie, com już parokroć tłomaczył, latem tegoż roku wysyp pułków ułańskich nagły, najwięcej ochotniczych , które na gwałt formowano i szczęśne te, co zdążyły całością w bój pójść, boć bywały i takie, co ledwo jakiego szwadronu bodaj sformowano, już przeciw Moskalom go pchano... Nie inaczej było i z przyszłym 25 Pułkiem, choć 19 lipca to dopiero były nadwyżki ochotników z 15 Pułku Ułanów Wielkopolskich, pułku już sławnego niemałemi dokonaniami w czasie niedawnej przecie insurekcyi we Wielgiej Polszcze, bodaj jedynej w dziejach naszych, co jej szczęśną i fortunną zwać można... Tymże ochotnikom przyszło w pułku nowem szwadron pierwszy złożyć, podobnie trzeciego składali wolontarze ze szwadronu zapasowego w bydgoskiem 16 Pułku Ułanów Wielkopolskich, zasię szwadron wtóry to wolentarze okoliczni, na wezwanie Ojczyzny w potrzebie przybyli, co często choć serca, jak to u Wielkopolan zwyczajnie mężnego i szczerego, zapału niemałego, przecie experiencyi żadnej, a bywało że i z koniem nieobyci... Szwadron czwarty, w Pińczowie odległym powstały, zbierał dawniejszych austro-węgierskich i rosyjskich podkomendnych.  Experiencyi małej ani bacząc, pułk nowem numerem 115 naznaczony i pod komendą nową*, choć krótkotrwałą, pod, a ściślej NAD Warszawę pchnięto. W arcana sztuki sztabowej nadto zawiłe nie wchodząc, tu dziś starczy że tyle rzeknę, że "cudu nad Wisłą" istota na tem się zasadzała, by Rossyjanom pozornie dozwolić manewru Paskiewicza z 1831 roku powtórzyć, czyli Wisłę na północ od Warszawy pod Płockiem przekroczyć dla uderzenia na stolicę od góry zamierzonego, zasię na nadto rozciągniętych w onym pochodzie od południa, znad Wieprza znienacka w bok uderzyć i pogromić, ku północy gnając, by onych nadto ku Wiśle zapędzonych, okrążyć i zniszczyć, co by się niemal udało, gdyby się owi osaczeni nie salwowali do niemieckich Prus Wschodnich rejteradą**...
  By tegoż wszytkiego dokazać, trzech trza było rzeczy mieć pewnych: by się atak znad Wieprza do ostatka w sekrecie uchował, o czem jeszcze nam pisać przyjdzie, by południem ciągnący Moskale zatrudnieni tak długo zostali, by z pomocą swoim nie zdążyli, a o to, to już zadbały załogi Lwowa i Zamościa, takoż ambicyja niemała komisarza przy Budionnego Armijej Konnej***, co wodza swego podbechtywał, by rozkazom wbrew, na Madziarów iść, tamecznej rewolucyi wspierając i by oswobodzicielem Węgier zasłynąć... Trzecią sprawą arcyważką było, by tychże Rossyjan na Warszawę ciągnących, jednak przez Wisłę nie przepuścić, a przeciwnie uwiązać onych w bojach długich i krwawych, by się ani nie spodziali, co się im za plecami warzy... I toż była rola, wielce później niedoceniana, naszej 5 Armii, której jenerał Sikorski komenderował. Onemu między inszemi, po walkach uprzednich pod Nowogrodem i Ostrołęką, przydzielono 8 Brygady Jazdy, a w jej składzie świeżo pod Ostrołęką ochrzczony w boju, 115 Pułk Ułanów Wielkopolskich.
  Od 8 sierpnia począwszy, dwóch z górą niedziel pułk krwawił w ustawicznych bojach powstrzymujących, których zliczać nawet nie będę, by Czytaczów nie znudzić, dość że na koniec, jako się następujący Moskale spamiętali nareście, że im znad Wieprza na tyły zagłada postępuje, porzuciwszy z punktu zamiary pierwotne, na łeb, na szyję się całe to bractwo ku tyłowi cisnąć poczęło, by okrążenia uniknąć... I tu się dla 115 Pułku okazyja do chwały nadarzyła, by ten zwężający się przesmyk pomiędzy wojskami naszemi a granicą pruską domknąć i Moskalów pognębić! By tegoż dokazać,  najsamprzód trza było na rzeczce Działdówce wpodle Mławy jakiej przeprawy dobyć, co się pofortunniło podwójnie, bo raz adiutant pułkowy, porucznik Dembiński tak długo po rzece brodził, nic sobie z ostrzału moskiewskiego nie robiąc, aż brodu wynalazł i czwarty szwadron niem na wroga zaszarżować mógł, zasię  podchorąży Jerzy Kühn ze swemi ułanami ze szwadronu trzeciego poważył się mostem płonącym już, prosto pod kule bolszewickie szarżować, za czym nie dość, że Moskali pogromił, to i jeszczeć mostu ugasił!
   Nie koniec na tem o przeprawę bojów, bo gdy za ułanami w ślad się przeprawiać artyleria poczęła, by walk na północnym brzegu ogniem z bliska wspierać, to na tenże moment kozacy do szarży ruszyli... I rzeczy niemal nie do uwierzenia, że na stronie jednej onych sotnię całą powstrzymał szarżujący przeciw nim podchorąży Mieczysław Żniński z trzema (!!!) ułanami, zasię drugich pobok następujących, dopokąd działa nie odprzodkowały, nie załadowały i ognia nie dały, strzymywał wachmistrz Józef Pawlak, co kulomiotami na taczankach komendował... Nawiasem: jako pułk w bój ruszał, jeno dwie miał takie machiny, wszytkich inszych maschinengewehrów na wrogu w ciągu tygodnia zdobywszy, mógł nareście szwadron karabinów maszynowych z prawdziwego zdarzenia sformować... I za okazyją dygresyja nieduża, bom dopotąd zda się o taczankach nie pisał... Najwięcej to nibyż z rosyjską kawalerią kojarzone urządzenie, by na podwodzie jakiej lekkiej karabinu maszynowego z obsługą posadzić, przecie zda mi się, że to nie Moskale, a nasi w tem do absolutnego przyszli pierwszeństwa...:)
   Zdałoby się, że z taczanki jeno w tył, luboż na boki strzelać można, bo do przodu niemal niepodobieństwem, by własnego woźnicy czy koni nie ubić, przeciem czytywał, że naszym taczanek obsługom i takie się sztuki udawały... Zdałoby się tedy, że taczankom najbardziej odwrotu osłaniać rzecz stosowna, a przeciem słyszał, że nasi równo z szarżą pędząc (a i chyżej czasem nawet !:), szarżującym drogi ogniem z maschinengewehra czyścili!  Zdałoby się, że niepodobieństwem o jakiem celnem myślić strzelaniu z taczanki pędzącej, a przecie nie po drodze asfaltem wylanej, a po błoniu jakiem, czy po stepie, gdzie pierwsza myśl samemu się dobrze trzymać, by nie wypaść, a przecie strzelce nasi moc krzyżów i medali za takież właśnie strzelanie dostawali!
     By, nie zanudzić, o jednej tylko jeszcze opowiem batalii, co jej początkiem nawet za dzień święta przyjęto pułkowego i sub die 17 września obchodzono. Jako już za uchodzącymi bolszewikami, na Wołyniu 8 Brygada pościgi czyniła, wpodle Klewania, mieścinki niedużej nad rzeką Stubłą przyszło do takiegoż galimatiasu, że straciwszy uchodzących z oczu, strzymał Imć pułkownik Grzmot-Skotnicki**** brygady całej, by się w okolicy rozpatrzyć. Sąsiedzki 2 Pułk Ułanów stanął od miasteczka na północ, frontem ku stacyi kolejowej, zasię nasz 115 miasteczko samo zajął, za czym patrole w ślad za Moskalem rozesławszy, konie rozkulbaczył. Znowuż mi dygresyi czyniąc, prosić przebaczenia przyjdzie, ale o tem nie rzec nie sposób, boć to utrapieniem wielkopolan było okrutnem... Owoż dostali oni w moderunku swojem jakiego po Niemcach erzatsu, w postaci kocy pod siodła papierowych... Anim słyszał gdzie o tem, by jakabądź armia takich zażywała, temuż mi mniemać, że to jeno jakie experimentum było nieudaczne i zarzucone wrychle, aleć że naszym tu Fortuna nie dopomogła, spadłoż im to nieszczęście na głowy, a ściślej na grzbiety końskie... Ano i co człek się jakich spominków ułańskich tknie, to sarkania na odparzone końskie grzbiety najwięcej... temuż się nie dziwuj, Czytelniku Miły, że za leda chwilą możebną, koni rozkulbaczano, by im ulżyć...
   Ano i na takich, do boju nie nadto gotowych znienacka nieprzyjaciel nastąpił... Na stacyję, niczem jaki deus ex machina, wjechał sowiecki pociąg pancerny i jak po 2 Pułku prać nie pocznie, tak onym się zdało, że się przed niemi piekło rozstąpiło, tedy przed tym ogniem i piechotą nacierającą poczęli odstępować ku tyłowi...
    Ze wzgórz miasteczko ode wschodu okalających podobny się począł ostrzał, a patrol posłany galopem ku miasteczku nawrócił, na karkach mając całej niemal bolszewickiej brygady jazdy! Jakbyż i tego było mało, na równieńskiej szosie (od południa) się pojawił sowiecki automobil pancerny i ze swej strony ogniem z maschinengewehrów obłożył skraj miasteczka, a za niem następująca piechota najwyraźniej zamyślała ułanów w Klewaniu okrążyć i od zachodu i zdusić!
   Ano i prawda to nieskłamana, że wartość żołnierza najwięcej w chwili nagłego poznać zagrożenia... Insi by i może głowy potraciwszy, biegać obłędnie poczęli, luboż się i na parol wroga zdawali, naszym zasię ułanom, choć rozproszonym i bez koni, co ich koniowodni po rynku z harmat ostrzeliwanem, póki co darmo łapać probowali, ani do głów przyszło, by ich tracić...:) Najsamprzód szwadron pierwszy pod porucznikiem Bednarskim, wrychle przez szwadron drugi podparty, PIESZO przeciw kozakom szarżującym postąpił i onych z miasteczka na powrót wyparł! Jako już się tu i bój spomiędzy opłotków na równinę przeniósł, w sukurs walczącym przyszły taczanki nasze, których kozacy najwidniej z bliska zapoznać nie nadto ciekawi, bo odstąpili wrychle... Oficyjerowie przy tem wszytcy nasi, jak nie padli, tak ranieni zostali, temuż przy końcu starcia tegoż komenda była przy prostym wachmistrzu, Marcinie Bekasiaku.
   Od południa porucznikowi Milewskiemu z trzecim szwadronem także udało się piechurów z miasteczka wypchnąć, i na cmentarzu się okopawszy, nie dopuścić k'temu, by go już stamtąd wyparto. Adiutantowi pułkowemu, porucznikowi Dembińskiemu, com go już tu i spominał, laury kolejne należne, bo z jednem ledwo ułanem (starszy ułan Stanisław Niedziałek), karabin maszynowy obsadziwszy, nie dopuścił, by czerwoni i od zachodu Klewań podeszli! Na toż nareście szwadron czwarty, już na powrót konny, między pierwszym i trzecim uderzywszy, natarcie bolszewickie złamał i zwinął, a na karkach uciekających, do samego lasu pogonił... I rzecz znów niemal nie do uwierzenia: przyszło do boju niesłychanego taczanki z owym automobilem pancernem, gdzie kapral Jan Opaska z woźnicą swojem tak onego manewrowali, by ów się okręcać nie nadążał, sami zasię onemu pneumatyki i insze mechanizma tak zdziurawili, że załoga onego wolała rejterować, niźli dalej tej utarczki toczyć!:)  I co się znów na cyrkumstancyje tak straszne ledwo do uwierzenia możebnem wyda... że w tem boju żeśmy po prawdzie kilkudziesięciu rannych mieli, ale poległych ledwo dwunastu!
   Ano i to już nie dziwne, że dla zasług tak znacznych, po wojny pokończeniu pułku, choć ochotniczy, umyślono nie rozformowywać, a na stałem wojskowem etacie ostawić. Jeno przy tem numeru odmieniono na 25 i takiem już po kres swój pozostał...
    Na koniec jeno jeszcze dzisiejszych kontynuatorów tegoż pułku sławnego tradycji wskażę, co to po stronie jednej 16 Pomorska Dywizja Zmechanizowana , po drugiej zasię całkiem cywilna, przecie wielce zacna instytucja: Stowarzyszenie Roztoczańskiej Konnej Straży Ochrony Przyrody imienia 25 Pułku Ułanów Wielkopolskich, której za tąż pamięć nieprzemijająca cześć i chwała! A i szkole, takoż onych imienia,  w miejscu szarży ostatniej wrześniowej, w Krasnobrodzie samem...
Imci Torlinowi zawdzięczać mi przyjdzie, że ów byłże tak wielgiej dobroci, iż uraczył mię ucztą prawdziwą dawniejszych fotografij z orkiestrami pułkowemi, w tem i z plutonami trębaczy jazdy naszej... Kto ciekawy, za Imci Torlinem upraszam, gdzie i naszego pułku orkiestry najdzie:http://www.odkrywca.pl/orkiestry,378490.html

    I tegoż to Pułku ku pamięci toast wznoszę na stojąco, zasię przed niem jeszczeć i inszego: za pamięć o człeku przezacnym, którego wnukiem mam honor się mienić, a który Pułkowi temu niemal dwadzieścia lat swego żywota poświęcił... za pamięć Wachmistrza Wawrzyńca Ślązaka...

                                                  

_______________________
* rotmistrza Macieja Mielżyńskiego, której to persony zapamiętać upraszam, bo nawrócim do niej jeszcze
** o cyfrze onych, internowanych w Prusach Wschodnich, rozmaicie prawią, ale możnaż ich między 30 a 45 tysiąców rachować.
*** niejakiego Josifa Dżugaszwilego, więcej znanego jako Josif Wissarionowicz Stalin
**** spominałżem Go już ongi za okazyją o Belinie cyklu, boć Ów się do onej słynnej "siódemki" Beliny-Prażmowskiego liczył, onego najpierwszego naszego w Legionach pocztu "ułańskiego", co po prawdzie więcej bryczkami jeździł, a siodeł na sobie nosił...:)

17 lipca, 2013

O Tatarzętach grunwaldzkich...

 Jak to powiadają: prosił, prosił i wyprosił... W tem przypadku Celt Petrusem zwany i rozwinięcia myśli o tem, czemu mam w kwestyi tychże Tatarzynów Długosza za łgarza i w tych trzystu nie za bardzo dowierzam...:) Tandem popiszemy i o tem, a iżby Lectorów nie zanudzić miłych ostatnia to w bieżącem roku będzie nota themy grunwaldowej się tycząca i zamykająca te trzy (I, II, i III- w tem na Kneziowisku jedną), com ich był ninie popisał, a bliżej prawdy: odgrzał i przypomniał...:)
W Długoszowej Kronice naleźć możem względem tych Tatarzątek wielce skrupulatnej danej, że ich było jeno trzystu, co ich ku pomocy Jagielle i Witoldowi przyprowadził Dżelal-Eddin, syn Tochtamysza*. Ciekawość niemała, że spośród wszytkich nacyj, co to nas w tejże posiłkowały batalijej z ochoty własnej, luboż poczucia obowiązku, abo li też zwyczajnie za jurgielt płacony, jako to Litwinów, Rusinów, Czechów, Morawian, Mołdawian, Żmudzinów, Prusaków, Ślązaków, Pomorzan, Bawarów, Miśnieńczyków, Austryjaków, Szwabów, Fryzów, Turyngów, Sasów, Łużyczan, Frankonów, Westfalczyków i Helwetów jeno tych jednych jedynych Tatarów, Długosz sam przecie przy bitwie nieprzytomny, zrachować poradził... Nawet i przyjąwszy, że mu tego powtórzył kto z tych, przy bitwie będących, wielce to osobliwe, że w czasie i cyrkumstancyjach, gdzie nikt głowy nie miał by się rachowaniem kogobądź trudzić (może poza najemnymi, bo z tem się żołd płacony wiązał), tych akurat jednych Tatarów policzono arcyskrupulatnie... Czemuż tak? Ano bo najpewniej jednak nikt ich nie rachował, a rzecz cała kolejnem Długoszowem łgarstwem...
    Sprawa bowiem Tatarzątek tych nieszczęśnych najwięcej bodaj by i wstydliwą dla nas rzeczą w całej tejże bitwie była... Od lat przecie Krzyżaki Jagiełłę i Witolda oskarżały, poniekąd i może zasadnie, jeśli kto pomni słynny ogarek i diabłu palony, że jeno to kryptokrześcijany i pogańskim mocom po dawnemu sprzyjają, czemu najlepszem dowodem bratanie się z Tatarstwem... Nawiasem mówiąc, to klęska pod Worsklą, gdzie Edygej ostatecznie rozwiał Tochtamyszowe na władztwo nadzieje, dowodem by być mogła takoż i tezy dokładnie przeciwnej, bo tam okrom najpryncypalniejszej części aliantów Tochtamysza wspierających, czyli Witoldowych Litwinów i Rusinów, mielim i polskich pod nieszczęśnym Spytkiem z Melsztyna chorągwi, aleć i Krzyżaków pięciuset pod komturem Rastenborka, Tomaszem Szurwiłło, któren tam zresztą i głowy położył... Do Grunwaldu jednak wracając, to post factum wszelkie krzyżackie i niemieckie kroniki na wyścigi szły w ilości tych Tatarów uwiększaniu, by tem dobitniej ukazać przeniewierstwo tegoż niby-krześcijanina Jagiełły, za okazyją zaś i siebie wybielić, no bo jakże tej bitwy wygrać było można, skoro naprzeciw nieprzeliczone stały Tatarów szeregi... Rekordziści doszli bodaj do półtora milijona tych Tatarów samych...
   Naturaliter my zaprzeczyć onych pod Grunwaldem bytności nie mogąc, osobliwie, że się tałatajstwo swojem obyczajem wydzierało "Ałłach, ałłach!" na całą okolicę wokoło, że i głuchy by posłyszał, jęlim się zabiegu odwrotnego, czyli Tatarów liczby umniejszania, gdzie właśnie Długosz by chyba za rekordzistę służył, jeno tych trzystu się dorachowawszy...
   Podumajmyż nad tem chwilę zatem, jakaż tego by prawda być mogła... Znamy, że miał Tochtamysz pod Worsklą jakie piętnaście tysięcy wiernych sobie ludzi, aleć przecie mu ich Edygej wyrezał z pewnością więcej niźli połowy... Znamy, że i po Worskli najeżdżał Witołd Krymu i brańców przywlókłszy Tochtamyszowym do liczby przydawał, z czego się wpodle Trok i grodów inszych swoista emigracyja tatarska, z czasem Lipkami nazwana, porodziła. W apogeum swojem jednak ich nie więcej nad 4-5 tysiąców zbrojnych rachowano... Zastanówmyż się zatem, czy jest możebnem, by Dżelal-Eddin, z łaski Witoldowej jeno na wygnańczym siedząc chlebie, przyszedł jeno w trzysta koni, ryzykując, że posłyszy: "Tom ja oćcu Twemu, chmyzie jeden, pod Worsklę szedł z całą potencyją swoją ku pomocy, żywota i własnego nie szczędząc**, zasię żem tam kwiat rycerstwa przetracił, byś ty mi, łapserdaku, w godzinie próby mojej z trzema ledwo secinami przychodził? A ruszaj precz z oczu i ziem moich, niecnoto! I raduj się, żem cię na pal nawlec nie kazał!". Nie bardziej prawdopodobne, by Tatar dobroczyńcy swemu gościnność i dług dawniejszy odwzajemniał nie jeno trzystoma ludźmi, a wszytkiem, co by jeno na koń wsadzić poradził?
   Znamy z przekazów, że się sam Witold, czy Jagiełło w mniej niż 1000 koni w peregrynacyje nie zapuszczał dalekie, znamy że i Zygmunt Luksemburski, jako miał przez Polskę do Krzyżaka na rozmowy jechać o glejt prosił dla siebie i ...1500 towarzyszącej onemu kompanijej. Miałżeby w czasach, gdzie te tysiące orszaku o potędze jadącego świadczyły, Dżelal-Eddin w trzysta się koni z domu wypuścić, jako chudopachołek jaki? Przecie ta liczba przybocznych jedyna okrom łaski kniaziowej o jego świadczyła pozycji, a i ta łaska przecie by zmalała, gdyby dobroczyńcy obraził, na śmiech się z garstką wyprawiając zbrojnych!
   Liczmyż dalej... Znamy, że Tatarzy byli w tej liczbie, co ich pchnięto na te wilcze doły nieszczęśne, tandem poginąć ich tam musiało niemało, a przecie dość ostało, by to owych ucieczkę pod naporem krzyżackiem dostrzeżono i tłomaczono, że to owych zwyczaj wojowania taki, by przeciwnika w pułapkę jaką zwabić. Czy ta ucieczka Litwy i Tatarów iście pułapką była będziem jeszcze rozważać, póki co przyjmijmyż, że ich iście było trzystu, tedy najpewniej trzecia część w tych dołach przepadła, w boju ich też nasieczono niemało, skoro odstąpić się czuli przymuszeni, tedy chyba nie nadto zgrzeszym imaginacyją, mniemając, że z tych trzystu, ledwo stu się salwować ucieczką zdołało. Skoro zbiegli, to zbiegli... trudnoż nad rozlanem mlekiem płakać... Cóż nam jednak począć z temi zapisami, co Tatarów właśnie na pierwszem miejscu wypominają nam, jako tych co PO bitwie uciekających krzyżowych doganiali i rezali?
Osobliwie, że to wielce i logicznem by było, że jazda tatarska jako lekka, najszybciej bieżeńcom na pięty następować mogła, a z pewnością łacniej z tem radzić sobie, niźli utrudzonym całodziennym bojem, rycerzom ciężkozbrojnym naszym...
    Cóż nam poczynić zatem z relacyjami, które już się czasów malborskiego oblężenia tyczą, gdzie zewsząd skargi na tatarskie po okolicy gwałty i łupiestwa, które takiej być musiały przykrości, że nawet i królewscy rycerze i starostowie nie wahali się przeciw tym Tatarom zbrojno stanąć, by posłuchu wymusić... Co z biskupem olsztyńskim, co najprzód próbował Jagiełły suplikować o ziem swoich ochronę, na co dostał królewskiej poręki, jeśli się przed władzą króla ukorzy i starczyło mu jeno temi Tatarami pogrozić, by na wyprzódki pędził się poddać? I co zda mi się najpryncypalniejsze: na cóż było Jagielle i Witołdowi jeno trzystu lekkozbrojnych, co w najmniejszej mierze na batalijej zaważyć nie mogli, zaś turbacyj  tak w ordynku w pochodzie, jako i przed krześcijańskim światem przysporzyć mogli bez liku? Nie prosiłoby się wręcz u władcy roztropnego posłać tego Dżelal-Eddina z tymi trzystoma tam skąd przyszedł, byle jeno tego frasunku uniknąć? Co insze, jeśli ów przyszedł z siłą dziesięciokroć liczniejszą...
   Ano i tak złożywszy jedno z drugiem do trzeciego, nie sposób mi przyjąć Dżelaleddynowych ludzi na mniej niźli jakie dwa-trzy tysiące przed bitwą, czyli jaką niemal dziesiątą część Jagiełłowej armijej całej, z których najmniej połowa musiała tego znoju przetrwać cało i być królowi i później i w Prusiech przydatną...
___________________________________
*O tem jak wielką szansę pokonania Zakonu utracono, gdy się Witold wypuścił Tochtamysza wspierać przeciw Edygejowi i jego poplecznikom, pisałżem tutaj. Tamte Witołdowe zabawy się ostatecznie z klęską nad Worsklą pokończyły.
** Nawiasem to z tem żywotem by i może Witołda poniosło, boć to ów najpierwszy się do odwrotu pokwapił, walnie tem i na starcia wyniku zaważywszy...



15 lipca, 2013

O dołach przemyślnie kopanych i jeszczeć przemyślniej okpionych...

 Zgadało się w dyspucie pod notą ostatnią ze Szczurkiem z Loch Ness o owych wilczych dołach pod Grunwaldem pokopanych, o których się spomina często, aliści jakoby bez konkluzyj jakich głębszych, bo to nibyż nie ma o czem, skoro na batalii nie zaważyły przebiegu... A gdyby zaważyły?
    Niechybnie musiał Jungingen słyszeć o pogromieniu Francuzików przez Angielczyków Edwarda III pod Crecy (1346), gdzie pali wbitych w ziemię linami powiązano namiastkę fortalicji przeciw jeździe czyniąc, zza której łucznicy angielscy francuską jazdę po prostu wystrzelali... Musiał i znać nikopolską klęskę Luksemburczyka, z którem przecie blisko byli, a rzecz nader świeżą (1396), gdzie Bajazet janczarów pochował za palisadami i dołami, a jazdę skrył za wzgórkiem i natrzeć kazał, jako  krześcijany na tem szturmowaniu oszańczykowanych janczarów tęgo już skrwawili. Jeno że i w pierwszem, jak i we wtórem exemplum owe umocnienia pośpieszne wrogowi widnym były i jeśli się pchał na nie, snadź czuł się w mocy onych przełamać... Byłaż jednak we średnich wiekach batalija, co jej Portugały po dziś mają za coś niczem nasz Grunwald, choć potencyje przez pół tam wojowały mniejsze, a i pieszych było wielekroć więcej. O znaczenie mi idzie, bo tu o independencyję szło Portugalijej od Jana Kastylskiego zagrożonej (1385)...
   Owoż portugalski Jan Wielki zabiegł Kastylczykom drogi na płaskowyżu pod Aljubarrota. Dzisiejsze względem tejże batalijej konkluzyje najwięcej kunszt dowódczy wodzów portugalskich wystawiają, aliści proporcyja strat do myślenia daje niemało... Miałoż tam paść koło tysiąca Kastylijczyków i dwakroć tylu Portugałów, aliści wykopaliska, co ich na pobojowisku pułkownik Afonso do Paco poczynił, pokazały, że byłaż tam misterna robota wilczych dołów skrytych, gdzie  kości z górą pięciuset znaleziono jeźdźców, co wraz z końmi tam w szarży wpadli...
   Aboż zatem szacunki pobitych Kastylijczyków zaniżone, abo też iście batalija ta się na tych wilczych rozstrzygnęła dołach, kwiat hiszpańskiego rycerstwa tam grzebiąc i ducha pozostałym odbierając. Najpewniej też i rzecz, jako niesłychana, dość w Europie głośną była, by o tem i w Malborgu słyszeli. Może nawet i przesadnie, boć zwycięzcy bynajmniej nie przeważali liczbą, tedy naturalna w takich razach chęć wybielenia się pokonanego wodza, kazała by zapewne to na karb niegodnego rycerzy podstępu złożyć...
   10 lipca 1410 dotarł był Jagiełło do przeprawy przez Drwęcę pod Kurzętnikiem, gdzie wrychle pomiarkował, że mu Jungingen siurpryzy uszykował, brzeg przeciwny szańcując, zasię obsadzając łucznikami i armatą. Pomiarkowawszy, że szturmowanie przeprawy takowej byłoby w istocie rzeźnią dla wojska własnego, wolał roztropnie odstąpić i inszej drogi w głąb włości krzyżackich poszukać. Ruszył zatem brzegiem Drwęcy ku źródłom, inszej szukając przeprawy, zasię Krzyżak po drugiem maszerował , bacznie wypatrując, gdzie by znów Jagielle tej drogi móc zabiec. Nie dziwota zatem, że Jungingenowi arcypilno było odtąd wiedzieć, którędy to Jagiełło pójść zamierza...
   To bowiem, że Polacy z Litwinami zajęli Działdowo i Nidzicę tej wiedzy mu jeszcze nie dawało, jako że trakty na północ stamtąd wiodące dwa były, jeden przez Dąbrówno, wtóry zasię z Nidzicy przez Olsztynek. Jest jednak pomiędzy niemi mieśćce, wpodle jeziora Łubień, gdzie się te szlaki do siebie na jakie ośmnaście zbliżają kilometrów. Posadziwszy zatem wojsko pomiędzy tem jeziorem a wioszczyną Stębark (Tannenberg) szło mieć i na jeden i na drugi trakt baczenia, a w miarę wieści schodzących, ku jednemu lub ku wtóremu się kwapić.
   Dopieroż Dąbrówna zajęcie i spalenie dało wielkiemu mistrzowi tej wiedzy, ale że to się zdarzyło 13 lipca, tedy licząc nawet, że nocy jeszcze Krzyżaki przespały, znając, że i Jagiełło nocą nie pójdzie, musiały zatem te kilometry ostatnie podejść już 14-go. Znając znów, że 15-go od rana już w szyku stali do bitwy gotowi, wychodzi, że owych dołów musieli dopieroż czternastego kopać , a i to nie od rana, skoro w drodze jeszcze byli. I tu przyznam, że czoła chylę przed owemi krzyżackiemi saperami, co tego czynili. Cała ta zabawa przecie na nic, jeśli by się o tem wywiedzieli Jagiełłowi wywiadowcy... Kopać zatem musieli w pośpiechu zgoła niebywałem, przy tem przedsięwzięcie do iście tytanicznych urasta, jeśli i na to wziąć, że wykopać to dopiero dzieła połowa... Ziemi tej wykopanej przecie trzeba było z pola wywieźć, by nie zdradzała, że tu kopano czegobądź, przy tem dołów trza było pomaskować, a to i tak jeszcze, by trawa na wykopanem nie pomdlała więcej we skwarze niźli insza, bo by barwą odmienną mogła przedsięwzięcia zdradzić... Że z tem zdążyli, to prawdziwie czapki mi, nawet wrogowi, uchylić przyjdzie...*
   Ano i teraz wystawmyż sobie ten poranek dnia następnego, z temi cyrkumstancyjami powszechnie znanemi o czekaniu Krzyżaków, dwóch mszach Jagiełły i dwu nagich mieczach posłanych, aliści pryncypalne w tem to, co towarzyszyło poselstwu: że się Krzyżaki iście cofnęły, pola dając, jako nam o tem Długosz pisze... Owoż nie zdaje mi się to rzeczą możliwą, bo na cóż by tych dołów kopano? By mieć jazdy własnej PRZED niemi? I by sama w nie w bitewnej może powpadała gorączce, luboż by chorągwie z odwodów z pomocą spieszące w nich grób znalazły?  Nie sądzę ja wielkiego mistrza durniem, tedy choć Krzyżaki nader pewne wiktoryi były, wódz każdego się winien spodziewać obrotu Fortuny, tedy i na klęskę mieć koncept jaki... A tu? W razie klęski te doły Krzyżakom samym by być mogły do trumny gwoździem. Pisałżem tu już i o Jungingenie przódzi, gdziem się starał dokazać onegoż przymioty, w tem i ostrożność niejaką... Samo zresztą i to obwarowanie Drwęcy, a i pola pod Grunwaldem wybranie tegoż dowodzą, tedy nie zdaje mi się by jakie insze rozsądne być mogły tłomaczenia, niźli te dwa, co ich zaraz objaśnię.
  Primo, że iście stało wojsko przed owemi dołami, ścieżek między niemi mając naznaczonych sekretnie i  za ordonansem wydanym, gdy heroldowie z mieczami do Jagiełły dotarli, cofnęli się ordynku nie burząc i nas do szarży po polu odkrytem i z pozoru równem prowokując. Zali by tak być miało, musiałby taki być od początku wielkiego mistrza zamysł i wszelkie myśli o zniecierpliwieniu upałem musielibyśmy odłożyć na bok. Ów by musiał od początku tą irytacyję udawać, na to grając, że nibyż rozdrażniony czyni rzecz pochopną, Jagiełły obelżywie wyzywając i pola ustępując...
   Możność wtóra, wielekroć więcej prawdopodobna, to ta, że jedynie harcownicy jacy z pola do chorągwi swoich zeszli, co Długosz, człek przecie nierycerski, pojął opacznie i nazwał wojska cofnięciem. Nie pierwsza to i nie ostatnia Długoszowa myłka, wielce nad obrazem tejże batalijej ciążąca, aliści na roztrząsanie tego przyjdzie jeszcze pora. Póki co, skupmyż się na tych dołach pokopanych, za któremi wielki mistrz uszykował całej swej piechoty, łuczników i armat. 
   Podumajmyż przez chwilę, cożby było, gdyby Jagiełło tego zamysłu nie przejrzał... Oto rusza nasza ciężka jazda po pochyłości w dół, czem zaś dalej tem większego nabiera impetu i pędu, by przeciwnika tem właśnie impetem przełamać. Rycerz w galopie, czy w cwale nawet to nie Tatar, co niemal w miejscu swego mierzynka osadzi... Ów by nawet i widział może, że przed niem już i stu innych na łeb się do tych dołów zwaliło, nic już niemal poradzić nie zdoła! By się nawet i jakiem nadludzkiem wysileniem zatrzymać zdolił, szeregi z tyłu napierające go zmiotą...:(( Toż samo, gdyby się od skręcenia karku salwując, nawet i jakiem sposobem z konia uskoczył, toż przecie jeno pod kopyta następne...
    Trudnoż w liczbach prognostyków czynić, czy by tam wpadło tysiąc zbrojnych, czy tysiące trzy... Nawet by i połowa z tego przeżyła może, przecie takie bitwy otwarcie to ruina morale armijej całej. Niewiele potrzeba, by przeciwnika co się tak zachwiał, pchnąć mocniej, by upadł. A na toż pchnięcie właśnie uszykował Jungingen łuczników i armat, by w to kłębowisko koni i ludzi bili, rozmiarów klęski dopełniając... Na toż czekały chorągwie zakonne, by skoczyć, wysiec wypełznąć próbujących jako i tych co by, zaślepieni rozpaczą, w sukurs szli...
    Czemuż do tego nie doszło? Ano, najpryncypalniejsze to dzisiaj pytanie... Podług mnie, Jagiełło czuł, że coś się święci, aliści zda się, że na tem koniec... Jak zatem odkrył krzyżackiego podstępu? Ano, dopomógł mu w tem sam mistrz tych heroldów śląc i pola czyszcząc... Paradoksem, by był miał Jungingen za przeciwnika jakiego króla okcydentalnego, czy wodza na kulturze rycerskiej chowanego, ów, gdyby mu tak do żywego dopieczono, by i może w gniewie kazał do ataku trąbić... Nieszczęściem Jungingen miał przeciw sobie Litwina chytrego, przy tem experiencyi wojennej na Tatarach zdobytego i równie podstępnych krajanach własnych... Jagiełło po prostu nie mógł nie zadać sobie natychmiast pytania, czemuż wielki mistrz czyni to, co czyni? Król przecie też nie sroce spod ogona, a przeciwnie czem mi go więcej poznawać, tem jaśniej widzę, że szpakami za młodu karmiony, pojąć musiał, że się za tem jakie krzyżackie kryje przeniewierstwo... Jakie? A jakież mogło się kryć, skoro zamysł był oczywisty przymusić by nacierał czem rychlej i na polu przez wielkiego mistrza uprzątanem.  Dureń by się jeno temu polu nie począł przypatrywać podejrzliwie...
   Że się tamtem czekać przykrzyło, to i wierę... Dokazalim w nocie poprzedniej, że nie sposób było tych trzydziestu tysięcy wojska na tak szczupłej przestrzeni naraz w boju użyć... To jeno u Długosza rzecz by się tak mieć miała, że zrazu uderzyła Litwa, powpadała w doły, kto nie wpadł, to powalczył krzynę i dawaj uciekać, jeno Smoleńszczany się godnie ku nam przebijały... Nasi zasię począwszy tę rzeźbę okrutną i przetrwawszy kryzys przy choragwi upadku, najwidniej nie znając zmęczenia, przetrwali godzin młócki następnej parę, przetrwali te szesnaście odwodowych chorągwi krzyżackich, rzuconych do boju w kulminacyi zwarcia, nareście znów owi niezmordowani Krzyżactwa koniec końców przemogli i części pryncypalnej wyrżnąwszy, resztek co jeszcze do obozu zbiegły, w tem obozie dopadły i wybiły...
   Ano primo, że skoro Krzyżacy mięli odwodów, musielim ich mieć i my. Czemuż Długosz nie spomina o tem? Ano, bo człek niewojenny, znał relacyi oćca, co tam wojował, aliści ów jeno o swej chorągwi mógł mu co rzec, stryj-ksiądz o tem, co w obozie było, zasię Oleśnicki o tem, co się przy samym królu działo... Żadnemu się Jagiełło z zamysłów swoich nie tłomaczył, żaden też ich ogarnąć całością nie zdołał. Może by i poradził Oleśnicki, gdyby był experiencyi wojennej więtszej, przecie pomnijmyż, że lata spisywania kroniki Długoszowej to już lata obu z królem niesnasek, to i nie dziwota, że umniejszali oba jak umieli, a Oleśnicki króla od Krzyżaka salwujący pod piórem Długoszowem na herosa niemal królowi równemu wyrasta...
   Podług mnie król, sił mając nawet i od krzyżackich większych, musiał niemi wielce roztropnie gospodarzyć, umęczonych z boju cofając, inszych zaś i posławszy w obejście, by w chwili sposobnej Krzyżakowi spadli na plecy, czy z boków... Posławszy ich jednak musiał im dać czas, by owi krążąc skrycie dojść zdążyli... Kupił czasu krztyny mitrężąc ze wszytkiem, kupił go więcej tych dwóch mszy słuchając... "Cronica conflictus Wladislai regis Poloniae cum cruciferis", źródło obok Długosza pryncypalne wtóre, podaje że przed bitwą pasował jeszcze na rycerzy "tysiąc albo więcej" zbrojnych...
   Łeż to niechybna i wędkarska przesada... Tylu giermków przed bitwą samą by i rycerze sami nie puścili, aliści wejrzyjmyż, że pasowanie to nie jeno mieczem po ramieniu uderzenie... Pasowanego godzi się podjąć, do serca przycisnąć, rzec mu słów kilku i napomnieć, znając że tych słów i tej chwili po żywota kres ów pomnić będzie. Dać mu pas, dać mu miecz... Jak nie patrzeć, trudnoż na człeka tego chyżej czynić, niż każdemu najmniej jakich trzech minut poświęciwszy... By zaś ich nawet nie tysiąc był, a ledwo setka, to toż by to pięciu godzin znaczyło i króla nad miarę utrudzonego, nim się bój jeszcze rozpoczął właściwy. Ilu by ich nie było prawdziwie, też tem król czasu kolejnego wygrał... I oto wystawmyż sobie, że po tem wszytkiem przychodzi doń dwóch pyszałków z gołymi mieczami i mówiąc po dzisiejszemu, próbuje go wkurzyć...
   Ów zna, że na to sobie pozwolić nie może i wie, że wielki mistrz coś knuje. Poziera na to odsłonione pole, na piechotę i armaty krzyżackie bez sensu na czele postawione i najpewniej natychmiast pojmuje, że być coś musi, co sprawia, że ta piechota się czuje bezpieczną... A wieści o bitwach pod Crecy, Nikopolis i Aljubarrota przecie nie do jednego Malborga docierały... Temuż komenda dla Litwy, by uderzała. Raz, że zwiad to, dwa że nie witezie w skórach i misiurkach tej bitwy rozstrzygną, a ciężkozbrojni żelazem. Jak mistrz szachowy, co piona poświęca, by wywabić na bite pole hetmana, tak Jagiełło rzuca do boju Litwinów...
   I oczywistem to dla mnie, że rzuca ich NA CAŁEJ SZEROKOŚCI wojska do bitwy uszykowanego, zatem i przed chorągwiami polskiemi takoż, coż by przeczyło sądom wszelkim, że oto Witołd-gorączka już czekania nie zdzierżył... Czemuż tak mniemam? Ano bo nic nam nie wiedzieć, by jakie pułapki jeszcze nie odkryte w czas bitwy naszych turbowały, tedy Litwini odkryć musieli wszystkich... Nic nam nie wiedzieć o tem, by w czas bitwy samej jeszcze się jaka piechota i armata naszym naprzykrzała, zatem owi musieli paść w tem starciu najpierwszym, luboż to wysieczeni przez tych Litwinów, co się jednak za wilcze doły przedarli, luboż jako chce we filmie Ford, przez własną zgnieceni jazdę, co na Litwinów ruszyła...
    Tak czy siak, wychodzi, że tem jednem manewrem i przenikliwością własną, kosztem iluś pewnie setek Litwinów, trzech król na jednem ogniu upiekł pieczeni: zniweczył zamysł Jungingenowy, piechoty krzyżackiej i armat się pozbył i wywabił Krzyżaków, by w ślad za Litwą goniąc, sami jego warunków tegoż starcia przyjęli...



_______________________________
* - o wieleż, naturaliter, owe doły iście wykopano i batalija takiego, a nie inszego miała przebiegu, a nie że nam znów coś Długosz poplątał i jakiego zdarzenia incydentalnego nie rozdmuchał do nie wiedzieć jakich rozmiarów... Bo archeologowie naszy od lat już kilkudziesięciu po tem błoniu grunwaldowem kopiący, dopotąd ni na ślad jakiego pochówku masowego, ani na owe wilcze doły nie natrafili... I jedno jeszcze: zdarzyło się Wachmistrzowi za młodu ziemianek kilku kopać, w czem trudność nie była największa w kopaniu, a w onej maskowaniu, bo każda darń warstwy ziemi pod spodem pozbawiona, najdalej w godzin kilkanaście, schnie i barwą odmienną zdradza, że cosi jest niecodziennego pod spodem... Gdybyż zatem tego w lipcowem skwarze, o którem wiemy, że był niemiłosierny, czego tam większego pod Grunwaldem pokopano, to Jagiełło by widział nie placki za całe błonie w barwie odmiennej, nie daj Bóg jeszcze, gdyby sie w regularny zarys rowu układały...:)


13 lipca, 2013

O grunwaldzkiej batalijej krzynę arytmetycznie...

Ma się ku grunwaldzkiej wiktoryi rocznicy, to i przypomnę, żem na tem blogu rok już temu był ku tejże batalii czynił podchodów, najwięcej jednak kwestyj mało znanych na pamięć przywodząc, jako to przewag naszych służb wywiadowczych i dyplomatycznych, luboż też niemal nieznanego tejże wojny frontu, i to bynajmniej nie w Prusiech będącego, żem spominał, że już do dawniejszych, na onetowskich jeszcze włościach, póki co nawracał nie będę...
  Dziś Wam jednak bym inszego jeszcze chciał tejże batalii wystawić aspektu, a mianowicie porachować tych wojaków tam walczących, zasię z tegoż paru wyciągnąć konkluzyj, paradoksalnie nam onejże bitwy w cależ odmiennym świetle, niźli tego, co o niej się miarkować przywykło, wystawiających... Komu się cyfry jeno ze szkołą, luboż długami własnemi kojarzą, niechajże nas poniecha, by się nam na humorach nie popsował:))
   Rzec się godzi, że mało która i batalija takich afektów budząc, takoż po jednej, jako i drugiej stronie, tak rozbieżnych relacyj w tem względzie przyniesła. Świadkowie najpryncypalniejsi, bo bitwie spółcześni, a i niekiedy onejże przytomni, liczb nam nie podali cale. Późniejszym przyszło czasem tak tęgich głupstw pleść, że to już i nie bajki nawet, a krotochwile czasem czyste...:)) Herburt z Fulsztyna* się nie wiedzieć skąd doliczył Jagiełłowych 163 tysiąców, pomiędzy któremi być miało 60 tysięcy Polaków, 42 tysiące Litwinów i Żmudzinów z Rusinami, 40 tysięcy Tatarów i wreście 21 tysięcy zaciężnych z Czech, Moraw, Węgier i ze Śląska... Nawiasem: autor najpirwszej historyi państwa krzyżackiego, Voigt, professor królewieckiego uniwersytetu, Mićkiewiczowi spółcześny, Herburtowi zawierzył i w swojem "Geschichte Preussens" tych liczb powtórzył, Krzyżaków zasię policzył na tysiąców ośmdziesiąt i trzy... Ba! Małoż z tem... nawet i nasz historyk wojskowości wyborny, Korzon, tychże cyfr jeszczeć i w XX wieku powtarzał!** 
Krzyżaki  same,  na sobór w Pizie relacyi pisząc, głosili że Jagiełło ich zmógł armiją 500 tysięcy liczącą, aleć onych zrozumieć tu idzie, że się jako stłomaczyć z przegranej pragnęli... A przecie oni i cależ nie najwięcej się naszych doliczyli, bo Francuzikowi jednemu*** się tak w oczach troiło i czworzyło, że do 400 tysiąców "Saracenów" (Tatarów?) doszedł i 600 tysięcy Polaków i Litwinów, a przecie i on rekordu nie pobił, bo mnich jeden lubecki i milijonów sześciu był się dorachował!:)) Jest przy tem i wielce interesująca relacyja niejakiego Joannesa Schiphowera z Meppen, co wylicza 240 tysiąców Tatarów, 150 tysiąców "Turków", 170 tysiąców "Moskwiczów" jakich, 200 tysiąców Żmudzinów, tyleż samo Wołochów, aliści jak do polskich wojsk był przyszedł, onych "ledwo" 30 tysiąców podaje, co osobliwie zbieżne z obrazem dziś za prawdziwy przyjmowanem...
  Zakonnych przeważnie wielokroć skromniej liczono, co też miało tłomaczyć przecz i pokonać się Jagielle dali... De Monstrelet naliczył onych "ledwie"tysiąców 300, kronikarze pruscy ubitych samych na sto tysięcy liczyli, w tem Krzyżaków z górą czterdzieści...
  Trzebaż było, by się za sprawę historycy nowożytni wzięli i już to na księgach czynszowych zakonnych bazując ("soldbuchach"), już to na wiedzy swej o chorągwi możebnej liczbie, a kopij**** w chorągwi,  szacowali krzyżowych na jezdnych ode 14 000 do 30 000, zasię piechoty od 5 000 do 50 000 (w tem przypadku wielce istotne, zali do piechoty zaliczano ciurów i sług obozowych), polsko-litewskich zasię na jakie 20 do 40 tysiąców jazdy i drugie tyleż piechoty...  Z czasem się i historycy nauczyli szacować podług możebności mobilizacyjnych kraju danego i z wyliczeń tych wyszło, że Zakon nijakim sposobem nie mógł więcej pod broń wziąć jak jakie 33-35  tysięcy wszytkich (!) zbrojnych, tedy odliczywszy załogi, co po twierdzach zostały i oddziały, co im inszych zadań poruczono (jakie 6 000 chłopa), zasię dodamy zagranicznych "gości Zakonu" i zaciężnych, co owych odkomenderowanych rekompensowało, będziem mieć pod Grunwaldem jakie 21 tysięcy konnych tudzież 11 tysięcy pieszych, z czeladzią obozową pospołu licząc.
   Metodami szacowania tegoż Czytaczów nie zanudzając, podam jeno wyliczenie takowe, że pod Jagiełłową komendą jakich 40 tysiąców zbrojnych mielim, w tem jakie 18 tysięcy konnych***** z Korony samej, jakie 11 tysięcy Litwinów i Rusinów i może ze trzy tysiące piechoty kmiecej, najpewniej z samego Mazowsza, Kujaw i Łęczyckiego skrzykniętej, choć i o Litwinach kilkuset nam wiedzieć... O Tatarach samych jeszczeć pisać mi przyjdzie, boć to osobna i wielce interesująca kwestyja... tutaj na mą odpowiedzialność (tak: wiem, że Długosz jeno o trzystu spomina!) przyjmijmyż ich wielce ostrożnie na jakie półtora do dwóch tysiąców...
  Przyjdzie nam na koniec uznać, że owe siły po stronach obu wcale niewiele się potencyją swoją różniły i wkoło jakich 30 - 35 tysiąców oscylowały. I tutaj rad bym Czytacza każdego prosił, by swego imaginowanego tejże bitwy obrazu przywołał, czy to za Długoszem, czy za Sienkiewiczem, czyli też za Aleksandrem Fordem i onegoż ekranizacyją "Krzyżaków". Powszechnie się bowiem sądzi, że owe kupy rycerstwa jednego i drugiego runąwszy ku sobie, zwarły się w zmaganiach okrutnych, gdzie mąż na męża nastawał, gdzie miecz o miecz luboż o pawęż szczękał, a i takoż te zmagania trwały dzień cały w onem skwarze lipcowem aż do najostatniejszego zmagających się utrudzenia... Ano, zaliżby tak prawdziwie być miało, przecz nam głosić, że się w tejże bitwie Jagiełło miał jako wódz wyborny ukazać, skoro mu za kibica jeno być przyszło, ze dwa razy raptem w starcia przebieg ingerując...?
   Ano i tu się do Imci Kuczyńskiego****** odwołam, co bodaj pirwszy był wziął i czynności najprostszej wykonał...PRZEMIERZYŁ pole bitwy! A zasię z onegoż przemierzenia wielce intrygujących konkluzyj wywiódł... Owoż jako się pokazało przestrzeń do walki możebna pomiędzy wsiami Stębarkiem (Tannenbergiem) i Łodwigowem równo 3 kilometry liczy, ode środka wsi jednej do środka wsi drugiej licząc. Wiedzieć nam, że się między opłotkami po łbach nie prano, tedy zawęziwszy onego pola kapkę, najwięcej nam mieć przyjdzie jakie dwa i pół kilometra mieć. Teraz zaś licząc, że na linijej takowej najwyżej tysiąc dwustu z okładem rycerzy po stronie każdej stanąć by mogło w szyku "płotem" zwanem (mąż wpodle męża), gdzie na jeźdźca jednego jakie dwa metry by przypadały, a nawet jakobyśmy onych podwoili szereg za pierwszemi wtóry czyniąc (trzeci zbyteczny, boby się ani jak docisnąć nie mieli... chyba, że o wznoszenie okrzyków do walki zagrzewających by szło) pytanie się rodzi zasadne wielce: na cóż zatem armia tak ogromna? Po cóż potencyja taka, skoro w boju ledwo dziesiątej jej części wziąć udział przyszło?
  Ano i po tośmy tych wszytkich wywodów liczbowych czynili, by na koniec k'temu przejść, że niemożebnem była taka jatka powszechna, jaką nam wystawiają... I nie byłoż w tejże batalijej bezhołowia jakiego, jako żywo pożar w burdelu w czasie powodzi na myśl przywodzącego... Luboż jak kto woli taktyki, co to ją lat później ćwierć tysiąca Imć Wołodyjowski miał skwitować słowami : "U nas szlachta po dawnemu w dym chodzi i szablami goli, a jak zrazu nie wygoli, to ją wygolą!"
   Owoż z onych wyliczeń jawnie wychodzi, że:
primo: król sobie pozycji na toż na wzgórzu naznaczył, by wgląd mieć w bitwę, niczem trener jaki w mecz i mogąc dowolnie zawodników swoich podług wzglądu na utrudzenie onych mieniać, chorągwij poszczególnych z boju cofając na wytchnienia chwil kilka, czy i godzin nawet, w ich mieśćce świżych posyłając, bo wybierać miał z czego...
secundo: mimoż i tego nie sposób się z tem zgodzić, by kto kraju całego sił zebrawszy do rozprawy najpryncypalniejszej, dopuścił by się owa bitwa jeno częścią sił toczyć miała... Niechybnie zatem bój szedł nie tak, jak to Długosz opisywał; jeno między temi wioszczynami, aleć i w inszych mieśćcach.
tertio: że Jagiełło dość miał sił, by i jakiej niespodzianej Krzyżakom zgotować siurpryzy, o której nam Długosz milczy, aleć o tem to nam jeszcze z osobna pisać przyjdzie...
_____________________________
* Historyk polski wieku XVI, kasztelan sanocki, autor "Historii Polski" napisanej po łacinie i wydanej kilkakrotnie w Bazylei, Gdańsku i Królewcu
**T.Korzon "Dzieje wojen i wojskowości w Polsce" (1912, wyd. II 1923). Po prawdzie Korzon kapkę zbastował , bo pisze już o 100 tysiącach zbrojnych w armii Jagiełłowej, aleć przy 83 tysiącach krzyżackich obstaje..
 *** Enguerrande Monstrelet  
**** kopia - takoż i czasem pocztem zwana; najmniejsza jednostka konnej chorągwi, co się składała z rycerza, giermka onegoż, jakiego sługi wtórego luboż i trzeciego u zamożniejszych rycerzów, takoż i strzelca jakiego z łukiem lub kuszą. Możnaż przyjać, że się kopia najmniej z trzech, najwięcej z ośmiu ludzi składała, przecie obliczanie wojsk liczebności poprzez NIEPEWNĄ liczbę chorągwi, mnożoną przez NIEZNANĄ ilość kopij (od 50 nawet i do 300), z których każdej można jeno PRZYPUSZCZALNEJ liczebności przyjąć... przedsięwzięciem nadto azardowem mi się widzi...
***** tutaj ciurów obozowych nie liczym, bo w batalii udziału nie wzięli, jeno godzi się spomnieć, że ich takoż jakie 15 do 18 tysiąców być mogło.
****** Stefan M.Kuczyński "Wielka Wojna z Zakonem Krzyżackim w latach 1409-1411" Warszawa 1955


11 lipca, 2013

14 Pułku Ułanów Jazłowieckich dziś święto...:)

... o którem, żem pisał przed rokiem, zasię i dwa lata temu, i trzy...:) Komu ciekawo, tu sięgnie, a kto inszych tematów wygląda, krzynę jeszcze poczekać będzie musiał...

10 lipca, 2013

O occie siedmiu złodziei...

poczytać możecie sobie u Antoniego, który nader rzetelnej w tem względzie wykonał roboty...:)

09 lipca, 2013

Święto Pułku 4 Ułanów Zaniemeńskich...

...jak rzadko które tutaj święto pułkowe extraordynaryjnej jakiej, a dla mię niepojętej zyszczeło popularności, że nota o niem sprzed roku nieodmiennie w rankingu po prawicy wisi, choć po prawdzie od niedziel kilku na końcu onegoż... A skoro się tak stało, to i widział Wachmistrz, że to widać było dobre, a że powiadają, że najgorzej dobrego chcieć poprawiać, tandem nic poprawiał nie będę, jeno że to dziś przypomnę...:)

05 lipca, 2013

O narodzie ku zagładzie zdążającym...

  Zapowiadałem Wam „epizod z dziejów narodu inszego wystawić, co na tej drodze ku własnej chwale i wielkości zatrzymać się nie umiał”... W międzyczasie żem jeszcze o tem rozmyśał niemało, zali prawdziwie godzi mi się tak rzec, zali nie krzywdzę ja nacyi tej, co może i sama być winna ofiarą postrzegana, za dyktatora sprawą, co onych omamił, przymusił i ku zagładzie poprowadził... Po namyśle jednak odrzucam ja owe wątpienie, którego bym pewnie przyjął, gdybym tam dziś choć cień refleksji widział i zwątpienia nad tem, czy to było potrzebnem i ceny swej wartem. Ale nie... tam po dziś dzień bohaterów tamtej się czci wojny, w mieścinie każdej są place i ulice się do pamięci dni tamtych odwołujące, a dyktator w każdem ma pomnika swego i do dziś za herosa narodowego uchodzi... To i mniemam, że zasadnie ja tam po równi, i naród winuję, i wodza...
  Francisco Solano López, bo to o niem mowa, prezydentem był Paragwaju w latach 1862-70 i wcale nie był najbardziej szalonym z paragwajskich prezydentów, bo za tego uchodzi Jose Gaspar Rodriguez de Francia (władał krajem od 1814 do 1840), który panicznie się zamachu lękając, kazał strzelać do każdego, co by się jego pałacowi nadto długo przyglądał, luboż się doń zbliżył na mniej niźli kroków sześć. Podziwiać przy tem konsekwencję należy żelazną, z którą to konsekwencją osobiście szpadą przebił doktora, który go zbadać chciał, gdy ów zaniemógł srodze. Konsekwencją tej znów konsekwencji to było, że ducha wyzionął niebawem po doktorze...
  Szaleństwo Lópeza nie uwidaczniało się tak jaskrawo, bo czy można za manią uznawać, że się kto za wodza uważa większego od Napoleona, a kraj swój rad by widzieć ogromnym i potężnym? Co drugi polityk byłby zatem szaleńcem... Trochę to co prawda śmieszyć może, gdy się włada kraikiem niedużym, pomiędzy dwu potężnych sąsiadów wciśniętym i z obydwoma się koty drze... Coś Wam to przypomina?:)   Osobliwie upodobał sobie López Brazylijczyków drażnić, których nieodmiennie w mowach swych zwał „macacas”[małpy – Wachm], co dość dalekie przyznacie od dyplomatycznej grzeczności...
   Aliści do Paragwajczyków wracając: owym wcale nie było do śmiechu, przeciwnie prezydenta swego czcili i poważali, osobliwie Indianie Guarani, z których się niemal cała armia paragwajska składała, a których z kolei Solano López „brał pod włos” w iście napoleońskim stylu... Przemawiał do nich w ich narzeczu ojczystem, wychwalając pod niebiosy ich waleczność, nieugiętość i cnotę od wieków przez Guaranów pielęgnowaną: okrucieństwo i zajadłość w bezpardonowym boju, w którym się jeńców nie bierze... Zwał ich wszystkich swoimi dziećmi, a sobie nadał tytuł „Ojca Armii”, oczywiście po guarańsku... Pojmował przecie, że samem męstwem wojowników swoich cudów nie dokona, tandem kraj cywilizował na potęgę: budował drogi i kolej żelazną, telegrafy, szkoły, które naówczas bodaj za jedne z pierwszych we świecie były dla narodu bezpłatnemi... Sprowadzał też rad inżynierów, aleć najradziej oficyjerów we świecie kształconych, by mu tych wojska części, co nowoczesnej zażywały techniki, szkolili. I tak zbłądzili tam, gażą i ambicyjami kuszeni, amerykański od bomb i kartaczy fachmistrz Lucas Krüger, Angielczyk, co się na wojnie krymskiej wsławił Hadley B.Tuttle, madziarski inżynier o niemieckiem nazwisku Franz Wisner von Morgenstern i spec od telegrafów z Niemiec Robert von Fisher Treuenfeldt, zasię Szkot Wiliam Stewart naczelnym był armii medykiem i służby tej Lópezowi de facto organizował. O naczelnym tej armii saperze, którego tam zwali Luis Federico Leopoldo Myszkowski de Granguta, popiszę osobno, bo to persona arcyciekawa... Dodajmyż jeszcze do „zasług” Lópeza, że rojąc o dostępie do morza, co możliwe było jeno Argentyny lub Brazylii kosztem, zbudował największej w dziejach floty, póki co rzecznej, jaką kiedykolwiek państwo śródlądowe wystawiło! Dość rzec, że się przynajmniej częścią zamiary Solano Lópeza powiodły, bo armii jego naprawdę się w ościennych krajach bano i nie bezzasadnie...
  W nieodległem Urugwaju, z którem jednak Paragwaj nie graniczył, przyszło do wojny domowej, w której to Solano López stronę rządową prezydenta Atanasia Aguirre popierał, z tem, że początkiem jeno słowami najradziej, bo gdy ów o pomoc suplikował realną, López odmówił, dość roztropnie responsując, że się w wewnętrzne tam sprawy mięszać nie myśli... Aliści roztropność owa poszła precz, gdy wmięszał się brazylijski cesarz* Pedro II i przeciwników Aguirre'a poparł. Nie mieszkając zatem posłał wojsko López przeciw Brazylii, a i do Urugwaju, by i tam zaprowadzić porządek. Szkopuł z brakiem wspólnej z Urugwajem granicy rozwiązał nader prosto, zażądawszy od Argentyny prawa przemarszu, a gdy ta odmówiła, wypowiedział wojnę i jej... Małoż na tych dwóch wrogach, bo wrychle w Urugwaju samem górę wziął Venancio Flores i ów także przeciw Paragwajowi wystąpił!
   Przyznać trzeba, że początkiem sobie Paragwajczycy radzili wcale, wcale... Wyparli Brazylijczyków z niemal całego Mato Grosso, a i Argentyńczyków przydusili, niemal do samego Urugwaju dochodząc. Aliści López tego nie wziął był pod uwagę, że by miał armijej najbitniejszej i najlepszej we świecie, jako w swojem czasie Napoleon, czy Hitler, to przecie ci weterani spod Lodi, Arcole, Austerlitz, Wizny, Narviku, Dunkierki kiedyś tam wreszcie doczekają swej Berezyny czy Stalingradu, i że gdy przyjdzie do Waterloo czy obrony Berlina, to przyjdzie sięgnąć po niedorostków z Volkssturmu...
   Podobnie i armią Lópeza było... Zanudzał batalij wyliczaniem nie będę, tyleż rzeknę, że się ta armia Guarranów wykrwawiała coraz więcej i więcej, osobliwie, że López, niczem kilkadziesiąt lat później Stalin czy Hitler, domagał się walki do ostatniego żołnierza i wszelkich, co go w tem zawiedli, karał srodze, nierzadko i onegoż żony i dziatki z niem pospołu rozstrzeliwując... Najeźdźcy, którzy w początkach tej wojny nieraz Gurranów okrucieństwa doświadczyli, teraz brać poczęli odwet, tandem kraj pustoszał w tempie zgoła porażającym, aliści López nie ustępował, dopóki jeno miał jeszcze kogo do wojska wcielać... A wcielał nawet dwunastolatków! Jedną z ostatnich batalij, odbytą 16 Augusta Anno Domini 1869 bitwę pod Acosta Ñu zowie się w paragwajskiej narodowej tradycji „Bitwą Dzieci”, bo z czterech tysiąców Paragwajczyków w niej udział biorącej, ledwo jakie pół tysiąca więcej miało nad 15 lat! I, czego się przecie można było spodziewać, lwia część ich tam ducha oddała...:((
   Wspominany Myszkowski, w obronie Curuzú, tym dzieciom nieszczęśnym, któremi dowodził, przed walką wąsów zwykł był przyklejać sztucznych, by ich wrogowie za starszych i groźniejszych mięli...
Samego Lópeza Brazyliczycy dopadli 1 Aprila 1870 roku, nad rzeką Aquidaban, i zgoła nieprimaaprilisowego mu sprawili psikusa, przygwoździwszy go bagnetami do drzewa, gdy się poddać odmówił... Początkiem zamyślali zwycięzce Paragwajowi ten i sam los zgotować, co ojczyźnie naszej sto lat przódzi zgotowali sąsiedzi, aliści wdał się w to amerykański prezydent Ulysses Grant, zasię i prezydenci Peru, Boliwii i Chile, zatem zwycięzce zabrali ziem dla się niemało**, przecie Paragwaju suwerennego ostawili...  Jeno, że w tem kraju, który tej wojny poczynał milijonowej mając populacji, po nastaniu pokoju dorachowano się ledwo 29 tysięcy mężczyzn, 106 tysięcy niewiast i 86 tysięcy dzieci... Osiemdziesiąt procent narodu zginęło! Umiecie sobie, Lectorowie Mili, taką imaginować hekatombę? Osobliwie, że mężczyzn, co kraj zrujnowany by odbudowywać mięli, ocalało nawet nie 6 procent! I tych cyfr bym pod rozwagę dedykował każdemu, co będzie kiedykolwiek i gdziekolwiek głosił, że honor nie ma ceny, a sława z pól bitewnych słodsza jest nad pokoju uroki...
_________________________
* - Cesarz, cesarz! Cóż to być musiała za obelga takiemu admiratorowi Napoleona, jak López, że ten oto brazylijski chłyst taaaaki tytuł zawłaszczył...:)
** - łącznie na rzecz Brazylii, Argentyny i Boliwii (obdarowanej przez Brazylię zdobytem Chaco Boreal) Paragwaj stracił 140 tysięcy km kwadratowych terenu, czyli ponad połowę ziem swoich. Ziemie zabrane przez Boliwię stały się w przyszłości przyczyną kolejnej wojny pomiędzy temi krajami...

03 lipca, 2013

Zapowiedź...

  Z każdą kolejną rocznicą jakich powstań nieudałych naszych te się rodzą pytania, zali onych wszczynać było warto... I choć różnie tych pytań stawiają, a i różnie odpowiadają na nie, konkluzyj jakich temu nigdy nie ma jednoznacznych, osobliwie takich, co to by ich warto złotemi zapisać literami w marmurze jakiem i kolejnym przekazywać pokoleniom... A szkoda, choć mniemam, że tu najwięcej by dała odpowiedź na pytania, których nikt nie zadaje, bo respons jeno domniemanym być może: zali ci, co do sprawy tej byli przywiedli (i nie jeno o powstania tu chodzi), by możność mięli konsekwencyj czynów swych poznać przódzi, zali by tak przy swojem obstawali upornie?
Jeśli idzie o jenerała Bora-Komorowskiego, to jest to ta z sytuacji bodaj jedyna, gdziem tego niemal pewnym, że ów by od powstania w Warszawie odstąpił... Zali by tego samego uczynili gorącogłowi spiskowcy, co insurekcyję zimową Roku Pańskiego 1863 wszczęli? Nie wiem... Podobnie jak tegoż samego rzec nie mogę o ich poprzednikach, listopadową nocą ku Belwederowi spieszącym, ni o pułkowniku Becku, w maju 1939 roku w Sejmie głoszącym, że „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor!”... Becka wspominam tu nie tyle jako personę odpowiedzialną, co raczej jako głos charakterystyczny ówcześnych elit naszych, co do których doprawdy dziś rzec by trudno, zaliżby znając straty przyszłe na substancyi narodowej, takoż fiasko idei im przecie w młodości najdroższej: niepodległości, nie poszli by w ślady pragmatycznego Komendanta swego, co jak inszych nie miał możności, to umiał się i nagiąć do udanego bądź rzeczywistego służenia zaborcy, byle tego, co już zdobyte, nie przetracić... I któż wie, czy idąc ówcześnie drogą, którą ostatecznie poszli i Rumuni, Słowacy czy Węgrzy, jako naród byśmy może mniej wyszli z tej wojennej zawieruchy obolałemi...
  Realizm polityczny ma w tradycji naszej prasę wyjątkowo paskudną i dziwić się temu trudno, skoro niemal za każdem razem kolejni zdrajcy i odstępcy narodowej sprawy, gęby niem sobie wycierali, zaprzaństwa uzasadniając własnego... I w rzeczy samej cieniuśka to by była granica, jedno od drugiego oddzielająca, której podług mnie, czasem jeno cel nadrzędny i ostateczny by zjawiska oba różnił... Choć pewnie znów mi tu kto rzeknie za chwilę, że Wielopolskiemu takoż szło jeno o ojczyzny pomyślność i Narodu dobro... Choć ja bym tu radziej zbiorowej był naszej przywołał narodowej mądrości, co z końcem 1956 roku, pomimo wzburzenia niemałego i nastrojów niemal rewolucyjnych, sprawiła, że NIE poszedł ten naród krwawem i tragicznem węgierskim śladem, a i w części jakiej i w późniejszych przesileniach się raczej był ścieżki Gandhiego był trzymał, niż tradycji nakazującej sięgać po to, co tam by kto możność miał: od kos po butelki z benzyną... Chciałbym ja wierzyć, że w gorzkiej węgierskiej z roku tamtego dykteryjce* przynajmniej w odniesieniu do narodu naszego, jest to prawdy ziarno, jaką trwałą zmianę postaw tu upamiętniające...
A po cóż ja Wam tu prawię tego wszytkiego, skoro to ani rocznica nijaka, osobliwie tych insurekcyj czy inszych motyk na słońce wzniesionych? Ano bo bym Wam chciał epizod z dziejów narodu inszego wystawić, co na tej drodze ku własnej chwale i wielkości zatrzymać się nie umiał i ku czemu go też to przywiodło... Ale, że tego by nam tu dzisiaj ponad wszelką miarę było, to rzeczy podzielim i onej przestrogi uszykuję na pojutrze...


* - na odpowiedzialność Jegomości Profesora Paczkowskiego powtórzę, że tak ponoć owi natenczas mówili, że się sami „...zachowali tak, jak zazwyczaj się zachowuję Polacy: zrobili powstanie. Polacy za to zachowali się tak, jak zazwyczaj zachowują się Czesi: poszli na kompromis. Czesi za to zachowali się jak świnie, bo nie zrobili nic!”

01 lipca, 2013

Rocznica śmierci Wieniawy...

Dziś noty nam mieć nie, jako zwyczajno o 11:11... jeno o dziewiątej porannej godzinie, boć to o niej właśnie 71 lat temu Bolesław Długoszowski żywota swego wolą własną się pozbawił:((... Całegom temuż idolowi memu był poświęcił cyklu (I, II, III, IV, V, VI), w wierszu sub titulo "Ułańska jesień", żem własną Jego ręką spisanego swoistego przytaczał credo, aleć i czego na kształt  żywota bilansu , a o cyrkumstancyjach tegoż zgonu, o pogrzebie poruszającem żem pisał tutaj... Ninie jeno wiersza przecudnej urody, co Mu go nie byle kto, bo sam Kazimierz Wierzyński poświęcił, powtórzę:
  
                                                 

" NA ŚMIERĆ WIENIAWY
Noc wlecze się niejasna i gubi się droga,
Jakże trudna śród ludzi i jak wobec Boga.
Noc dłuży się i widma się schodzą na jawie:
Spaliły się królewskie komnaty w Warszawie.

Noc jest pełna zamętu, rozpaczy i swarów,
Jeden cień się nie rozwiał, przystał do sztandarów
Jeden cień, co był żywy, na wojnę wiódł sławną,
Na Kielce i na Wilno. Ach, jakże to dawno!

Jak przebić się w tę młodość, jak wrócić po swoje,
Gnać przez błonia, w tornistrze układać naboje!
Pieśni śpiewać i znowu się w bitwie meldować,
Ciemna nocy, jak iść tam? Odpowiedz i prowadź.

Huczy zamęt. To wojna. Zajęczał rykoszet.
Ludzie giną. Spakował tornister i poszedł.
Nie, powiodła go pylna śród wierzb srebrnych droga,
Ciemno było dla ludzi, lecz jasno dla Boga.

Wybrał ziemię nie naszą i brzozę nie swojską,
Obcy cmentarz i obce żegnało go wojsko.
Lecz on jaśniał, szedł w młodość, powracał po swoje,
Ktoś po salwie podnosił z murawy naboje.