28 października, 2013

O miłych złego początkach...

   Dalekim po prawdzie od tego, by głosić, że dawniejszemi czasy wszytko było lepsze, sprawniejsze, mądrzejsze etc.etc, aliści plagi dziś powszechnie żywot zatruwającej ani się pewnie domyślał jakibądź uczestnik najpierwszego w Krakowie pokazu wehikułów motorowych osmradzających okolicę i widzów oparami benzyny i olejów... Rzecz się bowiem z pozoru zdawała niegroźną; wszystkiego trzy bicykle z monachijskiej fabryczki Hildebranda i Wolfmüllera, które czasem też i z angielska roverami zwano, którym przydano motorek nieduży i okazano publiczności na Błoniach dnia 12 Iunii Anno Domini 1895...
  "Licznie zgromadzonych cyklistów uderzyła pewność i chyżość, z jaką jeżdżący powstrzymywał maszynę w największym nawet pędzie. Mimo nierówności terenu i przeszkód z powodu tłumnego zebrania się osób, rower szedł w niektórych punktach 50-60 km/godz." relaconował ówczesny "Czas", mimowolnie też i niejako wieszcząc, że przyszłemi najpowszechniejszemi przyczynami kolizyj wszelkich i utrapień będą sami ludzie, takoż przeszkody "terenu", choć in futuram zapewne więcej jako drzewa przydrożne, niźli jaka nierówność nieznaczna...
   Turbacyj tych nie przysporzył dwa lata później pokazany pierwszy w tem mieście automobil, którego najrozmaiciej zwać probowano, jako to samoruch, samobieg, samojezd czy też i z czasem, choć najzupełniej nonsensownie: samoCHÓD... Owoż jeden z pionierów naszych nafciarzy ze Lwowa, Imć Kazimierz Odrzywolski, zakupiwszy nieznanej z marki machiny francuskiej w Paryżu, prezentował jej przejazdem będący przez Kraków 22 Augusta 1897 roku. Prasa ówcześna proroczo, choć dla przejazdu tego akurat nietrafnie, prognostykowała, że nadmierne zliżenie się do wehikułu "grozi niebezpieczeństem dla życia ze strony rozpędzonej machiny".
  Na kłopoty w rzeczy samej nie trza było czekać nadto długo, albowiem pierwszy w rejestrach sądowych odnotowany incydent zdarzył się sześć lat niespełna później, gdy niejaki Wincenty Schindler, zamieszkały przy placu Matejki 2, właściciel pracowni i warsztatu mechanicznego z ulicy Floriańskiej, dokonał próbnego przejazdu swym automobilem nieustalonej marki po placu Matejki. Jeśli prasie wierzyć, to dokonał tego w "szalonym pędzie", a ci co okolicy znają, wiedzą, że można tam automobilu rozpędzić nawet i bodaj do jakich 30-40 km/ godz!:) W każdem razie dość tego było, by się koń z dorożki nr 118, niejakiego Franciszka Chlipalskiego, spłoszył okrutnie i poniósłszy w bok, pali jakich nałamał drewnianych, tłukąc przy tem latarni na dorożce i wyginając resorów, których to szkód Imć Chlipalski przed sądem wycenił na koron 40, podług mnie kapkę tych kosztów swych naciągając, o co ja nie stoję, bo się z pewnością zwierzęciu należało za straty moralne, choć to pewnie nie koń wysądzone pieniądze w szynku przepijał...:((

   Sąd grodzki ówcześny postąpił, podług mnie, arcyroztropnie, oprócz kar inszych zbraniając Schindlerowi jazd dalszych w miasta samego obrębie. Niestety, magistrat temże wypadkiem głośnym pobudzony, takoż głosami z policyi dochodzącemi, że nie mają oni instrumentum stosownego, by właścicieli tych maszyn piekielnych karać właściwie, opracował był osobnego dla automobili regulaminu i niem właśnie ruch ich uliczny zalegalizował...:(( I marna tu pociecha, że było to jedno z najpierwszych tego rodzaju w całej monarchii austro-węgierskiej uregulowań...:(

26 października, 2013

O upowszechnianiu innowacyj, osobliwie zaś o pewnych prętach perpendykularnie na domach stawianych...

Jako ulubieni Vulpianowi Kitajczykowie prochu wykoncypowali było stulecie po Chrystusie dziewiąte, zasię nimeśmy i my tego wynalazku pokosztowali, musieli go od Kitajczyków Mongołowie przyjąć i pół z niem świata przeszedłszy, Henrykowi Pobożnemu z towarzystwem kota pod Legnicą Anno Domini 1241 pogonić..:(  Drukuśmy chińskiego nie pokosztowali i musiał biedaczysko Gutenberg sam nad tem osobno łeb łamać... Najwięcej bodaj czasu przetraconego mamy przy zapisie liczb w systemie dziesiętnym, gdzie Chińczykowie nas na jakie dwa i pół tysiąclecia ubiegli...
   Ano i nie się co temu dziwować, skoro jedni od drugich daleko, a droga podła i moc podróżnemu przykrości przy tem. Nie to co dziś, gdy za internetu i łącz wszelakich sprawą, zda się, że na jednem świata końcu kto kichnie, to mu na drugim odkrzykną "Na zdrowie!". Gdy jakie na jednem miejscu zakiełkują zaledwie fajsbuki, ajpody, trojany, jutuby, blureje i wszelkie insze plugastwo, to nieledwie nazajutrz się zdaje, że świat tem chwastem cały zarasta... A zdać by się mogło, że w tejże materyjej dwa i pół wieku temu czasy w koniunkcji wszelkiej prymitywizmowi wieków dawniejszych bliższe, niźli nam dziś, przecie dokażę na exemplum pewnego wynalazku, że nie trza było nawet i jednego pokolenia, by taż innowacyja oceany przekroczyła i w tryumfalnym pochodzie przez świat peregrynowała... O czem prawię?
" Pioruny jak wielkie czynią szkody, coroczne prawie uczą doświadczenia. Bo domy i prochy w magazynach będące zapalają, metale topią, ludziom i zwierzętom zycie odbierają. Dawni* filozofowie spytani, co są pioruny albo raczej, co to jest. co zapala, topi i zabija, odpowiadali: ekshalacja siarki i saletry z cząstkami tłustemi zmięszane, na powietrze wyniesione i na niem zapalone. Spytani dalej, jakim sposobem bywają na powietrzu zapalone, jedni z nich mówili, iż się zapalają przez samo tarcie, tym prawie sposobem, którym się zapalają drzewa, gdy jedno o drugie jest tarte. Drudzy utrzymywali, że gdy ekshalacje wzmiankowane między dwiema chmurami są zewsząd ściśnione, powietrze swą elastycznością chmurę rozrywa i piorun wypada. Teraźniejsi zaś filozofowie, czyniąc doświadczenia elektryczne, spostrzegli, że materia piorunowa i materia elektryczna też same czynią skutki. [tu się Autorowie tegoż kalendarza odwołują do wydanej w Warszawie pracy księdza Józefa Henryka Osińskiego "Sposób ubezpieczający życie i majątki od piorunów", której owi na rok 1777 datują, Wikipedia zasię na 1784 - Wachm.]  Wnieśli zatem, że materia piorunowa i materia elektryczna są też same, wnieśli zaś na owym fundamencie, iż skutków jednakowych tenże sam początek być powinien. Ktokolwiek był przytomny doświadczeniom elektrycznym, jest naprzód przeświadczony, iż metale i woda najbardziej ciągną materię elektryczną. A że materia piorunowa jest taż sama, co elektryczna, więc wnieść powinien, iż woda i metale najbardziej ciągną materię piorunową. Przyświadczony jest po wtóre, że szkło, siarka, lak, żywica, jedwab etc. materii elektrycznej cale albo bardzo mało w siebie biorą, za czym wnieść powinien, że pomienione ciała materii piorunowej w siebie nie biorą.
  Podczas elektryzowania pręt metalowy blisko bani szklanej będący wspiera się na szkle, siarce, albo bywa wieszany na jedwabiu. Za czym materia elektryczna z bani szklannej wychodząca pręt metalowy napełni, do którego gdy osoba jaka zbliży palec, wypadnie z niego iskra, w palec uderzywszy bólu nabawi. Jeżeliby zaś do pręta metalowego był łańcuszek przywiązany i jeżeliby osoba, mająca w ręku szklankę wodą do połowy nalaną, trzymała ją tak przy pręcie, aby łańcuszek w wodę wchodził, obróciwszy banię kilka razy, gdy taż sama osoba ręką wolną dotknie się pręta metalowego, większa niż przedtem iskra wypadnie, mocniej uderzy, ból nie tylko w obydwu rękach, lecz i w piersiach sprawi. Można się jednak dotykać pręta naelektryzowanego bez uczucia bólu. Nie uczuje nikt bólu jeżeli nie dotknie się pręta samą ręką, lecz kawałkiem szkła albo laku; nie uczuje bólu, jeżeli do pręta jest przywiązany tak długi łańcuszek, aby na stole lub na podłodze wspierał się.
  Co się powiedziało, do piorunów może być przystosowane; to jest, że piorun wtenczas bije, gdy chmura materią piorunową naładowana zbliży się do takowego ciała, które ową materią mocno ciągnie. Za owym bowiem zbliżeniem materia piorunowa w obfitości w ciało spływając oneż albo zapala, albo topi, albo go życia pozbawia, jeżeli jest żyjące. Przeto chcąc dokazać, aby piorun nie szkodził, nie trzeba dopuszczać, żeby materia piorunowa w obfitości z chmur na dół spływała. Można zaś tego dokazać, pomienioną materią powoli z chmur ściągnąć sposobami następującemi:
1. Na latawcu kitajką błękitną okrytym potrzeba pręcik metalowy ostro zakończony albo też kilka pręcików perpendykularnie ustawić. Sznur, do którego latawiec przywiązany, powinien być drutem klawikordowym niegęsto okręcony. Gdy latawiec wzniesie się na powietrze, ma być do pala przywiązany. Miejsce, na którym pal stoi, potrzeba oparkanić, aby do pala nikt nie dochodził. Za czym, gdy chmura naładowana materią piorunową zbliża się do latawca, w niej będąca materia po pręcikach i drucie w ziemię powoli spłynie i szkodzić nie może. Ten jednak sposób nie zawsze bezpieczny, bo latawca przed powstającą burzą potrzeba w górę podrzucać. Jeżeliby zaś chmura burzliwa wiele materii w sobie mająca blisko była, z niej materia piorunowa mogłaby nagle spłynąć i człowieka latawca puszczającego życia pozbawić.
2. Sposób od pierwszego bezpieczniejszy, służący do ocalenia domu od piorunu, jest sprowadzając po wierzchu domu materią piorunową albo też przeprowadzając ją przez dom w wodę lub w ziemię. Pragnący więc materią piorunową po wierzchu domu w ziemię sprowadzić powinien pręt żelazny, długi ostro zakończony**, na najwyższym dachu perpendykularnie ustawić albo w siarce, albo w żywicy. Od pręta perpendykularnie stojącego powinny być puszczone cienkie druty, których jeden koniec do pręta przywiązany, drugi zaś w ziemię ma być wpuszczony. Im dom większy, tym drutów więcej być powinno, aby po nich materia piorunowa w większej obfitości w ziemię lub w wodę wpływała i domowi nie szkodziła.
  Chcąc piorun przez dom przeprowadzić, potrzeba w murze zrobić obszerną dziurę na kształt komina. W śrzodku owej dziury ma być ustanowiony pręt żelazny przygrubszy. Ten pręt tak długi być powinien, aby jeden jego koniec w ziemię był wbity, drugi zaś ostro zakończony, nad dach znacznie wychodził. Po tym pręcie piorun powoli w ziemię spłynie i domowi szkodzić nie będzie.
   Nie tylko zaś dom jeden, lecz całą wieś, całe miasto, owszem przywiększą okolicę od piorunów można ocalić, na wysokich miejscach kilkanaście albo kilkadziesiąt prętów ostro zakończonych wystawując."
   Tego przydługiego i może cytatu żem na to przytoczył, by dokazać, że na rok 1779 w Polszcze znajomość rzeczy tyleż już była powszechną, że się porady o tem jakoż piorunochronów stawiać upowszechniało niczem przepisów na nowy rodzaj konfitur czy boleści jakich spędzenia. A przecie w dalekiej Filadelfijej Benjamin Franklin swoich experimentów pokończył
w Roku Pańskim 1752, kiedy to na swojem domostwie takiego od piorunów szyldwacha wystawił. Obrachował kto, że trzydzieści lat później byłoż w tej Filadelfijej piorunochronów już z górą czterysta! Jeszli tak, to by znaczyć miało, że u samiuśkiego rzeczy źródła, gdzie naturalną rzeczy koleją zda się że powszechność tejże innowacyi najpowszechniejszą być winna, przecie tak nie było... Skoroż bowiem ten gród ówcześnie w Ameryce najludniejszy liczył mieszkańców 45 tysiąców, to nawet licząc po głów dziesięć na dom, pomnąc i o służbie i o familijach nad nasze liczniejszych, domostw być tam zatem musiało najmniej cztery do piąci tysiąców, ergo po latach trzydziestu ledwo dziesiąta ich część była w tych strażników gromowych zbrojna... Tem zaś czasem w Polszcze odległej (choć bliskiej Czechom, gdzie od Franklina odrębnie wynalazku tego dokonał w latach 1750-1754  niejaki Václav Prokop Divia) pierwszego piorunochronu na kościelnej wieży w Żaganiu umieścił niejaki Johann Ignatz von Felbinger. Rzeknie kto, że ani ów Polak, ani i Żagań ówcześny nie nasz... Zgoda... aleć w lat kilka zaledwie później staraniem królewskiem uzbrojono w "konduktory" Zamek Królewski w Warszawie, co nawet Adamowi Naruszewiczowi za temat do poemy posłużyło!  Pewno, że to nie chyżość internetu, aliści lat trzydzieści w tamtem czasie na upowszechnienie konceptu po świecie zda mi się czasem extraordynaryjnie krótkim.
_________________________
* - rzecz cała cytatem z Kolędy Warszawskiej z roku 1779, tedy wystaw sobie, Czytelniku Miły, jacyż to filozofowie onym czasom dawniejsi...
** Mało ko wie, że się już Franklinowi spółcześni spierali zaliż ów ma właśnie być, jako chciał Franklin, kończysto zakończony, zali też na tępo. Król Angielczyków ówcześny, Jerzy III, co go potomni zapamiętali waryjatem, a zda się, że ów cależ nie taki był szalony, jakim by go nam wystawiać chciano, na złość Franklinowi, co był przecie jednem ze spiritus movens buntu kolonij amerykańskich, zażądał od Królewskiego Towarzystwa Naukowego, by ten sposób wtóry za lepszy ogłosiło. Natenczas przyszło między królem a prezesem Royal Society, Johnem Pringle'm do tejże słynnej zdań wymiany:
Pringle: "Sir, nie potrafię zmieniać praw ani zjawisk natury!"
Król: " W takim razie podaj się lepiej do dymisji!"  Ano i rzecz by się zdała poza komentarzem wszelkim, aliści nauka dzisiejsza więcej się tu dziś ku temu skłania, że to nie przy Franklinie tu słuszność była...:) Nawiasem, jak jużeśmy przy tem, to był i inszy z adwersarzy Franklinowych, Jean-Antonine Nollet, xiądz, co się badaniem elektryczności bawił, co choć go wyśmiewają, bo za remedium na pioruny najlepsze miał bicie w dzwony kościelne, to przecie skonstatował, z czem się uczeni dzisiejsi więcej zgodzić skłonni, że piorunochrony „raczej mogą ściągać na nas pioruny niż chronić nas przed nimi”.

23 października, 2013

O feraliach militarnych...

    Gutenbergowy wynalazek jak mało które insze urządzenie na świecie wielce przydatne w dokumentowaniu głupoty ludzkiej, nie masz bowiem durnoty, która by się z czasem do druku nie docisnęła i śladu tem sposobem po sobie w dziejach nie ostawiła... Na wiek ośmnasty tej durnoty nadto wiele przypadnie, o czem za inszą razą, póki co zaś z powodzi pisemek których ku pokrzepieniu i uwzniośleniu żołnierstwa produkowały w ilościach zgoła gargantuicznych drukarnie: bazyliańska w Berdyczowie, bernardyńska we Lwowie i paulińska na Jasnej Górze (a których najpryncypalniejszym celem byłoż uchronienie posiadacza przed raną, niewolą luboż nieszczęściem inszem), wyłowimy perełkę pewną, której Anno Domini 1759 wydano nie wiedzieć gdzie i z czyjego zamysłu, sub titulo "Braci woyskowey wielce przydatny Index feraliów wszelkich".
   Sedno tejże publikacyi w tem, by znać kiedy w polu przed przeciwnikiem stawać twardo, a kiedy pomykać lepiej chyłkiem, bo to " szczęśny dzień poczynań wszelkich - sobota! Największe wiktoryje Cezara, Aleksandra Wielkiego i Scypiona na sobotę przypadają". Co się inszych dni tyczy, to "W niedzielę był śmiałek - Ale tchórz w poniedziałek", "W poniedziałek ruszył - Wieczór się wykruszył", "Poniedziałek dla wiela - jak czarcia niedziela"... "W piątek - Zły początek", "Kto w piątek skacze - W niedzielę płacze", "Bitwa piątkowa - Konfuzja gotowa"... coby poniekąd wyjaśniało przyczynę klęski Kościuszka pod Maciejowicami...
   A to przecie nie wszytko, bo okrom dni tygodnia lepszych i gorszych "nie sposobno w batalią stawać" każdego 7, 13, 27 i 31 obojętnego miesiąca...
    Nie znam ja przyczyny dla której braciszkowie broszureńki tej składający nie chcieli się polską w tej mierze podeprzeć tradycyją, gdzie w roku 1759 nijakiem frasunkiem było zrachować, że Jagiełło Krzyżaka pod Grunwaldem, a Jan III Turczyna pod Wiedniem, zasię Żółkiewski pod Kłuszynem Moskala pogromili ...w niedzielę... Zaliżby to jaka troska była, by wzorca wyrzynania się w dzień święty nie upowszechniać?

   A komu się zda, że te sprawy błahe i spomnienia niegodne, przypomnę, że Roku Pańskiego 1702 doszedł był król szwedzki nie niepokojony do Warszawy, gdzie się wojsko nibyż zebrawszy, by przeciw niemu stanąć, to się wrychle pospolite ruszenie od bitwy wymówiło gracko, a zasię ze szczętem rozpierzchło, dla tejże właśnie najpryncypalniejszej przyczyny, że ...był piątek...

19 października, 2013

Lectorom suplika...

Przyłączając się do akcji przec Celta Petrusa zainicjowanej:
http://zyciecelta.wordpress.com/2013/10/17/jest-sprawa/
który daleko lepiej od mnie wyłuszczy, o co rzecz idzie z próbą zawalczenia o utrzymanie dla niepełnosprawnych miejsc pracy podług dotychczasowych zasad... 
  Że mnie wszelkie szajsbuki obmierzłe, to zrazu też i podaję gdzie petycyj słać w tejże materyjej, jako i skąd gotowych tych listów brać, choć krzynę ich przerabiać potrzeba, jeśli kto sam niepełnosprawnym nie jest a łgać nie lubi:
http://www.popon.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=26251%3Abronimy-miejsc-pracy-osob-niepenosprawnych&catid=41%3Asod

Osobną zaś supliką w milszej proszę sprawie, bo nam Baba ze Wsi (czyli z Marszewskiej Kolonii) w dorocznym konkursie na blog o Gdańsku udział przyjęła i o wsparcie prosi. Że warto, to potwierdzam osobą własną, że Autorka jest przy tem personą nader miłą, grzeczną i niegłupią, to świadczę i tem, żem miał zaszczyt poznawać osobiście, a nie cały ten czas żem był pjanym:) Szczęśnie i dla mnie, że Vulpian Jegomość osobliwej jest ku wszelkim konkursom awersji, tedy z pewnością tam się nie zgłaszał, bobym miał dylemat spory...

http://www.trojmiasto.pl/blogforumgdansk/?id_blog=177

18 października, 2013

O chowaniu w kulcie ślepego posłuszeństwa, czyli z dziejów durnoty III...

Skorośmy przy imperialnej brytyjskiej kadrze dowódczej czasów wiktoriańskich, której "wybitnego" przedstawiciela, jenerała Bullera, żeśmy w części wtórej opisali, to zatrzymajmyż się i przy inszym tamtocześnym dowódcy, dla odmiany: admirale... Miałżem po prawdzie subiekcyj niejakich zali to w dziejach opisywać durnoty, boć trudno George'owi Tryonowi jaki debilizm zarzucać, aliści że w skutkach doktrynerstwo i zadufanie równie zgubne być mogą, co i głupota dowódcy wyższego, tom koniec końców się tych rozterek był wyzbył...
   Sam nasz admirał, nim tym wiceadmirałem został i Floty Śródziemnomorskiej pod komendę nie dostał, czem więcej szczególnym się w historii nie zapisał, może poza jednym sporem o rolę tzw. "Australian Station", czyli prapierwocin odrębnej australiskiej marynarki wojennej, któremi przez czas niejaki dowodził. Tu akurat bym się z niem był zgodzić gotów, że iście coraz i więcej była potrzebną taka na antypodach samodzielna siła, nie zaś delegowana z metropolii eskadra, ustawicznie znad Tamizy ordonansów wyglądająca. Zwierzchność jednak naszego bohatera tu nie zrozumiała i spór ten go nawet stanowisko kosztował, ale że i za niedługo ów na dowódcę prestiżowej Floty Śródziemnomorskiej został awansowanym, to i myślę, że krzywda mu nie była wielgą... Ano i tu się pokazały onegoż przywary nader jaskrawo, finał w tragedii u libańskiego wybrzeża znajdując...
  Byłże admirał takiego przekonania, że w wojnie przyszłej czasu w batalijach nie dość będzie by oficyjerom rang niższych takie czy insze aspekta wykładać, tandem ich rolą być winno absolutne i nader ścisłe każdziutkiego ordonansu wypełnianie, niczem tego trybika w machince, bez zawahania najmniejszego i zwątpienia o słuszności poleceń z góry otrzymanych. Nibyż to nic nowego, bo przecie na tem się od zarania dziejów każda armia i flota zasadza, aliści George Tryon tąż "cnotę" doprowadził do absolutnego absurdu, wszelkie odstępstwa tępiąc i karając srodze... Ano i co by może nie było rzeczą szkodną na wielką skalę u pruskiego feldwebla, to już u admirała dowodzącego dziesiątkami okrętów, stało się zalążkiem tragedii...
   HMS "Victoria", nowiusieńki pancernik do Floty Śródziemnomorskiej przydzielony, miał się początkiem zwać "Renown", ale że 1887 był rokiem złotym rokiem jubileuszowym panowania królowej Wiktorii i całe imperium świętowało to jak się należy, to i Admiralicja nie chciała być gorszą i okrętowi miana odmieniono, przepominając najwidniej o starem marynarskiem przesądzie, że jako się korabiowi miana odmienia, to onego opuszcza Fortuna... Nie miejsce to bym tłomaczył na czem nowoczesność "Victorii" w napędzie polegała, może jeno jako ciekawostki podam dwóch kominów ustawionych pobok siebie, czego po dziś dzień się chyba na żadnych inszych okrętach i statkach nie praktykowało, a dla nas najpryncypalniejsze będą pierwsze w Royal Navy obrotowe wieże artyleryjskie, skupiające naważniejsze (i najcięższe) okrętowe działa. Ostatecznie okrętu pokończono (kosztem 840 tysiąców ówcześnych funtów szterlingów!!!) i wodowano w 1890, nie bez incydentów, bo jako na wodę spłynął, to fala przezeń wywołana mało co z nabrzeża tłumu świętującego nie spłukała, po czem wszedł ów do służby właśnie we Flocie Śródziemnomorskiej, z punktu stając się tam okrętem flagowym i detronizując z tej roli inszy pancernik: "Camperdown". Ironią losu, to on właśnie miał być gwoździem do trumny "Victorii" i Tryonowego uporu...
    Trudno byłoby rzec, że się marynarze jako szczególnie z szacunkiem o pływającej imienniczce królowej wyrażali, bo ją powszechnie zwano "kapciem" dla tej przyczyny, że niski pokład dziobowy, ustawicznie przy większej fali pod wodą znikał, tworząc przy tem takiegoż właśnie prospektu, jakoby to bambosz jaki po wodzie płynął... Szczęścia też i rzeczywiście imienniczka nie miała, bo latem 1892 roku jak nosem zaryła pod Platejami greckiemi w mieliznę, to dopieroż ujęcie jej ponad tysiąca ton wszelkiego żelastwa i zapasów, dozwoliło dwóm inszym pancernikom jej na głębsze ściągnąć wody, za czym wrychle się pokazało, że się to nie obyło bez szkód, stoczni na Malcie pomocy wymagających...
   Latem roku następnego Tryon powiódł swoje okręty na wschodnie wody Śródziemnego Morza i tam swoich oficyjerów nie tyle może trenował, co tresował w manewrach rozlicznych i komunikacyi systemem nowym. Feralnego dnia, 22 czerwca, dwa dywizjony szły w równych kolumnach wpodle siebie wzdłuż libańskiego wybrzeża, przy znakomitej pogodzie i morzu pogodnym, tandem Tryon umyślił im nakazać by z nagła zwrot o 180 stopni wykonały i popłynęły z powrotem. Tragedyja polegała na tem, że rozkazał tego uczynić, każąc prawej kolumnie, przez "Victorię" prowadzonej, wykonać ten zwrot w lewo, a lewej, przez "Camperdowna" i kontradmirała Markhama prowadzonej, w prawo, zatem obie kolumny miały się na wąskiej przestrzeni, pomiędzy temi wciąż jeszcze ku przodowi płynącemi okrętami z tylnych miejsc kolumny, pomieścić. Nieśmiałe, zgłoszone przez oficyjerów niektórych subiekcje, bardziej w tonie wątpliwości, niźli protestacyj, że nadto ciasno i że potrzeba by się najprzód od się kolumny obie bezpiecznie oddaliły, Tryon z właściwą wyższością zignorował i ordonansu powtórzył, takoż, gdy kontradmirał Markham na "Camperdownie" się z potwierdzeniem otrzymania i zrozumienia rozkazu przez chwil kilka wstrzymywał. W efekcie czego poszły obie kolumny ku sobie, jako tego na tem obrazie (z niepojętych mi przyczyn wzbranianego przez Bloggera wkleić) tu macie:
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Victoria_collision_sequence.gif
 Miałże kontradmirał Markham ponoć mieć nadziei na jakie dodatkowe ordonanse w trakcie już manewru posłane, miał i komandor Burke, właściwy "Victorii" dowódca, Tryona prosić, by manewru strzymał, gdy już jasnem było, że ku zderzeniu idzie... Tryon najpewniej pojął poniewczasie błędu własnego, ale dozwolił jeno na manewr maszynami, by promienia skrętu pogłębić, ale nic to nie dało, gdy "Camperdown" tego samego nie czyniąc, luboż maszyn nie stopując, płynął ze sparaliżowanym kontradmirałem Markhamem, dziesiątkami oficyjerów niższych i setkami marynarzy na pokładzie, ku burcie "Victorii"...
  Ano i stało się: rzecz dla cywilnych person najpewniej nie do pojęcia w rozumie... że oto przy pogodzie, której można sobie jeno na majówkę wymarzyć, widoczności znakomitej na wiele mil wkoło, przy jednem oślim uporze, niestety akurat rangą najwyższego, setki innych znakomicie widząc, ku czemu to zmierza, nie odważyło się uczynić zgoła nic, by tragedii zapobiec! I czy miał admirał jaką swoją pomroczność jasną dnia tego, czy przeciwnie, tego się już nie dowiemy nigdy, bo "Victoria" ugodzona w burtę wzmocnionym dziobem "Camperdowna", poczęła nader chyżo wodę brać we wnętrze swoje, osobliwie, że tam nie pozamykano grodzi wodoszczelnych, a jeszczeć i siła pracujących maszyn "Camperdowna" pchała teraz obie rufy ku sobie, skutkiem czego dziób zakleszczony w burcie "Victorii" pracował niczem łom w rękach złodzieja drzwi wyważającego...:((
   Gdy się nareście "Camperdown" cofnął, ów nader niski pokład dziobowy "Victorii" był już pod wodą, brać wodę poczęły wieże artyleryjskie do ciężaru własnego, już przecie niemałego, dokładając wagę setek ton wody, przez co dziób się wraz i zanurzył cały, a rufa ze sterem przeciwnie: wyszła ponad wodę, jakiekolwiek już teraz manewry uniemożliwiając...*) A mimo to Tryon ostatniej swej popełnił jeszcze durnoty, nakazując tym pancernikom, co już swych szalup na wodę spuściły, by rozbitków spodziewanych ratować, by ich z powrotem podniosły! Najpewniej i przez to, jako już się "Victoria" po niespełna kwadransie cała do góry dnem obróciła i tonąć poczęła, uratować poradzono ledwie połowę załogi... Trzystu pięćdziesięciu ośmiu marynarzy i oficyjerów z admirałem na czele poszło na wieczną wachtę i ku nauce potomności, której to lekcji jednak co i rusz się okazuje, że nie wszyscy odrobili...:((
__________________________________________
* wrak "Victorii" zlokalizowano dopiero w 2004 roku i z punktu ów stał się jednym z co bardziej atrakcyjnych miejsc tzw. "turystyki wrakowej", najpewniej z uwagi na nader rzadkie ułożenie pionowe wraku w dno wbitego...






15 października, 2013

Z dziejów durnoty II...

Zeszło kapkę ode pierwszych durnocie poświęconych spomnień, alem długom szukał godnego kandydata:)) A że prawdziwie prawią, że kto szuka, ten najdzie tedym nalazł oficyjera, coż mię urzekł swem do wojskowości podejściem...:))
   Mowa o sir Redversie Henrym Bullerze, któren na nieszczęście swych podkomendnych był został głównodowodzącym w wojnie Angielczyków z Burami pod koniec XIX stolecia... Tamże między inszemi był doprowadził do bitwy pod Spion Kop, gdzież posłał dwutysięcznego oddziałku by tegoż wzgórza zajął, a pozostałe dwadzieścia tysięcy Brytyjczyków biernie czekało czem się to skończy.
   Pułk, coż się nocą na szczyt drapał, wlazł nareście gdzie tam, gdzie uznał, że siedzi na szczycie i dopieroż za dnia się pokazało, że siedzi...ale w siodle między dwoma przez Afrykanerów obsadzonemi szczytami, a z trzeciego z boku ichni strzelcy takoż prospekt mają wyborny... Jakoż k'temu dodać, że Angielczykom jeno dwadzieścia łopat mieć było, pojmiesz Czytelniku Miły, przecz sie okopać ani szło, a niem noc kolejna litościwie pozwoliła uciec niedobitkom, z górą tysiąc dwustu żołnierzy żywota pozbawiono...
   Byłożby może i do tego nie przyszło, jakoby rok wcześniej kto wniosków właściwych z poczynań onegoż podczas manewrów w Adlershot był poczynił. Tamże jenerał Buller już się wsławił tem, że zbronił żołnierzom kopać okopów, by krajobrazu nie psowali, zakazał się na ziemi kłaść, by mundurów nie zbrudzić, a manewry wszytkie przykazano kończyć najpóźniej o piątej południowej godzinie, by oficyjerom życia towarzyskiego nie utrudniać...


11 października, 2013

O urodzie królewskiej...

  Anno Domini 1972 przyszło nareście ku spełnieniu planów, co je kapituła krakowska względem Kaplicy Świętokrzyskiej w katedrze wawelskiej miała, coby krzynę tam odświeżyć, osobliwie pawimentów i dawniejszych, niebacznie zabranych, na powrót ustawić tryptyków... Ano, jako o tem archeologi posłyszały, zamlaskały jeno z ukontentowania, bo z dawna okazyi wyczekiwały, by się wpodle onych posadzek w kapliczce zakrzątnąć po swojemu. A czemuż tak? Ano bo podług Macieja Miechowity, okrom sarkofagu wspaniałego, co go sam Wit Stwosz Kazimierzowi Jagiellończykowi był w tejże kaplicy odszykował, winien się tam gdziesi jeszczeć i onegoż połowicy, Elżbiety Rakuszanki*, grobowiec najdować, któren to grobowiec, co rzecz może i we świecie mało słyszana, aliści nie masz jak inaczej wpodle prawdy kołować, jeno to rzec ućciwie przystoi... że zginął...:((
   Jęknie kto może, zgrozą zdjęty... Jakże to? Przecie to grobowiec, nie woda, by wyparować miała, luboż i zabawka jaka, by kto wynieść miał cichaczem! Ano cóż robić... wyrzekać darmo, próżny trud, wiedzieć nam że kaplicy pospołu oboje królestwo fundowali, w niej swego upatrując spoczynku wiecznego, za czym króla jegomości masz, a małżonka niczem ten kamień w wodę...:((
  Szczęściem, jako pawimenta rozebrano, wrychle się pokazało, że nikt szczątków doczesnych nie wyniósł gdzie cichcem, jeno za XVIII wieku czasem jaki ówcześny katedry gospodarz, tak się był onymi rozporządził, że wszytkie (okrom królewskich) z kaplicy niemal całej  na mieśćce jedno zagarnął i zmięszał, jakoby to, z przeproszeniem śmieci były, godne by przed światem ukryć... Dokopawszy się zatem szkieletów kilku, zawezwali uczeni w sukurs medyków, osobliwie sądowych, co to policyi czasem i dopomogali ofiary mordów jakich oględzinom poddając.
  Owi** najsamprzód szczątków dobytych obadawszy, podzielili podług tego, coż o nich rzec mogli pewnego, temuż się wrychle pokazało, że z bodaj siedmiu zmarłych mają kości, w tem z dzieciątek dwojga, cożby się nawet i wybornie z przekazem Miechowity zgodziło, że królową pospołu z jej, w dziecięctwie pomarłymi córkami pochowiono... Podług dokumentów katedralnych w krypcie do Rakuszanki przyległej, późniejszem już czasem jednego kanonika i wtórego notariusza grodzkiego pochowiono***, których najwidniej jaki ośmnastowieczny barbarus z królewskiemi zamięszał szczątkami... Przyjąwszy zatem, że skoro krypta Elżbiecie przeznaczoną była, ergo jejże kościec najpełniejszy być winien i takiż wybrano, oględzinom wielekroć pełniejszym onego poddając. Wrychle się pokazało, że to iście szkielet niewieści, co już ostatnich zniszczyło wątpień, bo nijakiej inszej białogłowy tam w ziemię nie kładziono, aliści na tem radości kres, bo owo nad kośćcem konsylium wrychle do niemałej przyszło konfuzyi, ponad wątpienie wszelkie stwierdziwszy anomalie liczne, jako to prognatyzm niemały, zresztą cóż to sami tego dowodzić będziem... Poczytajmyż, coż sami medycy nasi rzekli:
"Na podstawie badania asymetrii w budowie czaszki ustalono, iż Elżbieta miała wadę zgryzu. Górne, prawie płasko ustawione siekacze wystawały stale spomiędzy warg. (...)Prawa połowa czaszki jest dużo słabiej rozwinięta niż lewa. Takie zmiany obserwuje się u ludzi z nieprawidłowym ustawieniem głowy.(...) Bardzo wysokie oczodoły  sugerują twarz wąską i długą."
  "Kręgosłup wykazuje wyraźne zmiany wywołane gruźlicą kości. (...) Kręgi piersiowe królowej były zrośnięte w jeden blok kostny. Cały kręgosłup zdradza wyraźną skoliozę ( ...)ma kształt litery S. (...) Na podstawie długości kości długich obliczono wzrost Elżbiety na 169-173 cm. Jednak skrzywienie kręgosłupa prowadziło do tego, iż mogła mieć królowa niewiele ponad 160 cm."
   Dodajmyż do tego, że to "nieprawidłowe ustawienie głowy" to nic innego jeno ustawiczne na bok jeden tejże głowy zwisanie... Przy tem owo przykre ciała skrzywienie dziwaczną tworzyło nieforemność wpodle klatki piersiowej. Dziwić się zatem konfuzyi uczonych? Toż to potwór niemal jaki, monstrum nieledwie... Tożby być miała królowa nasza z czasów Złoty Wiek poprzedzających? Słynna "Matka Królów"? Władysława, co Czechami i Madziarami władał? Jana Olbrachta? Aleksandra? Zygmunta, coż go później potomność Starym nazwała?
   Dalejże po salwerunek do uczonych następnych, niechajże co historycy rzekną, konterfekta jakie wygrzebią! Owi jednakowoż z początku nie dopomogli zanadto... nijaki się bowiem konterfekt wiarygodny, cożby z natury, za żywota Rakuszanki był malowan, nie dochował był... Wszytko, co dziś królową wystawia luboż już i post mortem uczynione było, luboż i przez kogo, co królowej zapewne ani oglądać nie miał łaski... Ale czy to nie dowód niejaki sam w sobie? Że się portreciści luboż za dzieło tak trudne brać nie chcieli, luboż że ich zlecać nie było komu, bo królestwo oboje podchlebionych nie chcieli, a prawdziwych widać nie widzieli potrzeby...? Osobliwe, że z kronikarzów tamtocześnych, a i posłów jakich na dwór jagielloński przybywających żaden się o urodzie królowej ani nie zająknął, wielce gładko przechodząc do wysławiania onej mądrości, dowcipu, dobroci etc., co niejako w kanonie ówcześnem też było, przecie niesłychane, by kto o wdziękach, nawet i podchlebiając wielce nie pisywał? Zaliżby to łeż być miała tak sroga, że lepiej było rzeczy poniechać, niźli się narazić może? Jeden Marcin Bielski, którego Kazimierz posłał był przed ślubem, by mu oblubienicy obejrzał, napisał co o tem, a i on więcej kołował, niźli między oczy prawdy rzekł: "...była niepodobna do nikogo (...) a i postać miała różną niż wszyscy ludzie"...
   Ano skoro posłannik własny takiej nadesłał rękojmi, to i nie dziwota, że spotkanie narzeczeństwa wypadło, jak wypadło... i to nasz dowód najpryncypalniejszy, że prawdziwie o wyglądzie królowej mówim... Owoż Kazimierz na spotkanie z oblubienicą podążył ku ówcześnej granicy i tam, wpodle Oświęcimia, był ją raz pierwszy ujrzał... Co się potem działo w nijaki się sposób do dyplomatyki ówcześnej, ni manier, ni obyczaju nie akomodowało... Owoż orszaki oba, po tem spotkaniu najpierwszem dwa dni(!) nad granicą stały, nijakich na pozór nie podejmując czynności... Dwa dni zeszły, nim Kazimierz się z oblubienicą raz wtóry widział, ową przyjął i ku Krakowowi nieodległemu przecie powiódł! Ano... podług mnie nie masz inaczej, jeno chłopisko w szoku być musiał arcytęgim, temuż mu najpewniej przez te dwa dni panowie rada przedkładali, by mierziączki własnej przegwałciwszy, na bonum Rei Publicae wzgląd miał, której to Rzeczypospolitej wrychle szło na wojnę z Krzyżakiem srogą****, a tyłów bezpieczność i cesarska przychylność każdej ceny warta... Słowem, choć cyrkumstancyje insze, zapewne słów się nasłuchał Kazimierz podobnych, co trzy i pół wieka później nieboraczka Walewska, choć ona zapewne jednak większej była ochoty...:))
  I cóż mi rzec na tejże historyi kres? Ano to, że w tem stadle najwidniej uroda za najmniejszą się miała liczyć okoliczność... Jakoby jeno o dynastyi ciągłość szło, wyrozumieć by można, że się król jegomość, raz czy drugi wstrętu jako może i trunkiem nawet opędziwszy do łożnicy udał pospołu i potomka spłodził, co się w wiek później kazimierzowemu wnukowi nawet nie udało, bo i on miał swoich Rakuszanek, ku którym wstrętu nie skrywał... Aliści Kazimierz z Elżbietą dzieciąt mieli trzynaście! Tego już się o dynastyczne sprawy troską nie tłomaczy:) Ano i z inszych nam wiedzieć źródeł, że się oboje, jeśli nawet nie miłowali szczerze, to niechybnie w wielgiej żyli przyjaźni. Elżbieta króla spierała we wszytkiem, a umysł, przymiotów którego już i szczerze chwalili kronikarze, niejedną dobrą radą służył... A jako się może i kto lękał, że rakuskim, nie naszym więcej i co może służyła interesom, temuż o jej, jakobyśmy dziś rzekli patriotyźmie, powiem, że jeno polskiej mowy z dziećmi zażywała, tedy jako Jadwigę szło za bawarskiego xięcia wydać, mus onej było tłomacza dodać, bo ni w ząb mową niemiecką nie szprechała...  I jeszcze co, a na czasy tamte prawdziwie rzadkie: mało kiedy się ze sobą oboje królestwo rozstawali, najwidniej takie w sobie najdując upodobanie, że nawet i w podróże dłuższe pospołu się puszczali... Ergo?
   Ważna rzecz uroda moje Panie i Panny, aliści mąż mądry nie tego w stadle szuka...:))
______________
* dom habsburski w Polszcze domem rakuskim dawniej zwano
**Profesorowie Zdzisław Marek i Kazimierz Jaegermann
*** O, tempora! O, mores!... kauzyperdę na Wawelu?:(( Hic transit gloria mundi...:((
**** trzynastoletnią później zwaną


06 października, 2013

Stowarzyszenie Zapomnianych Wynalazców V: o tem, do czego tytuń w starożytnem Egipcie służył...

Długom dumał, zali w tem dziale o tem pisać, bo czy to za wynalazek poczytać prawdziwie nie wiem... Co najgłówniejsze jednak historyja Ramzesa II , a raczej nowożytne dzieje mumii jego, dowodzą jakoż mało wciąż o starożytnych wiemy...
   Przywyklim w Europie mniemać, że tytuń z wszelką obrzydliwością jego nam sir Walter Raleigh do Europy sprowadził, za samo co bym go chętnie jedną z kar w dawnych wiekach stosowaną pokarał, w dyby wsadziwszy i na rynek ku uciesze gawiedzi zgniłe jaje i insze plugastwo miotających...
   Tem ci czasem....mumię onegoż wielkiego władcy i wojennika odkryto już w 1881 roku, jeno po wstępnych oględzinach ostawiono ją w spokojności muzealnej aż do 1979 roku, kiedyż to na rządu Francji zaproszenie Ramzes poleciał z wizytą, gdzie też prawdziwie mumia jakoby żyjacy władca była honorowana. Na aerodromie były i orkiestry (sielniem ciekaw jaki hymn grali głowie państwa sprzed tysiecy lat:)) i kompanija honorowa dla asysty i eskorta lansjerów konnych...
   Jakoż jednak mumia do Luwru przybyła wersal się skończył i cała banda medykusów, mikrobijologów, botaników i wszelkich innych jajogłowców już bez nijakiego dla rangi królewskiej poszanowania zabrałoż się Ramzesowe szczątki prześwietlać, krawać, oglądać... Jakoż bidakowi brzucho nacięli, odkryli że całe wypełnione było masą roślinną uczynioną z cale zwyczajnych: babki, pokrzywy, lnu, szałwi, pszenicy i już mniej zwyczajnych nasion czarnego pieprzu, aleć największą sensacyą były...pocięte liście tytuniu!
  Ano i dzięki temu wiemy, że na tysiące lat przed Columbusową peregranacyą, w Egipcie znano tytoń, aliści nie dla smrodliwego uprzykrzania życia bliźnim go zażywano...jeno dla jego właściwości gnicia wstrzymywania!  Z setek malowideł czasów egipskich zachowanych, takoż rzeźb bez liku, gdzie i nawet biesiadników wymiot czyniących nam przedstawują... nigdzie nie masz nijakiego przeklętnika kopcącego ono plugastwo pod nosem!
   Prawdać, że na Cyprze odkryto fajki czas Ramzesa pamiętające...aleć one do palenia opium służyły, nie zaś dla onej osobliwej radości podług siebie zasłony dymnej, nawet i w czas pokojowy, stawiania...


03 października, 2013

O pewnem pierwowzorze...

  Na początek fragmencik spomnień naszej słynnej Melpomeny ulubienicy, Jejmościanki Modrzejewskiej:
  " Kapitan Korwin Piotrowski był to typ niezwykły, z XVII wieku przypadkiem w nasze czasy zabłąkany, wskrzeszony jakiś zawadiacko-krotochwilny Falstaff, którego parę w grobie spędzonych wieków nie zdołało pozbawić rodzimej ochoty i niepożytego zacięcia: humor dawny zachował i animusz, i język jędrny, krewki i dosadny, a nie naszą współczesną, bezbarwną, płaską gadaninę. Był to zamaszysty szlachcic polski, przeszczepiony na grunt amerykański gdzieś po powstaniu listopadowym. Bawił jakiś czas na Południu, był nawet profesorem języka francuskiego w jakiejś amerykańskiej wszechnicy, w r. 1849 przejechał przez wielkie równiny aż do Kalifornii, gdzie osiadł i był powszechnie znany jako "kapitan Korwin". Dłuższy pobyt w różnych stronach Nowego Świata wytworzył w nim dziwną mieszaninę, staropolskiej, buńczucznej i rubasznej szlachetczyzny z giętkością nowożytnego "politykiera" i "bussinessmana". Przywiązanie jego do drugiej ojczyzny objawiało się między innymi w ten sposób, że wybitnym amerykańskim mężom stanu nie szczędził staropolskich tytułów: zwał ich wojewodami i kasztelanami, rozróżniając karmazynów od pospolitych szaraczków. Jego polszczyzna trąciła myszką, a władał nią wyśmienicie: wybornie też mówił po francusku, a i angielski język znał doskonale, jeno że uparcie wymawiał wszystko "jak się pisze", z czego wypadały wielce zabawne kombinacje. Po mnogich wędrówkach, sporo doświadczywszy przygód, przyjaciel nasz osiadł w San Francisco, gdzie piastował dobrze płatny urząd inspektora imigracji i cieszył się ogólnym poważaniem, które zaskarbił sobie swoją prawością i samorodnym a nieprzebranym humorem. Pomimo swego podeszłego wieku kapitam serce zachował młode i lubił wywnętrzać się ze swych strapień miłosnych.  Takim był kapitan Piotrowski, z którym przypadkowe zetknięcie podrażnić miało wyobraźnię wielkiego pisarza, że wziawszy parę rysów z tego rubasznie jowialnego szlachcica, stworzył jedną z najwspanialszych kreacji powieściowych."
   Bawiła mię przez moment myśl, by w tem momencie przerwać, zaś Czytelnikom konkurs urządzić, dla odgadnięcia i onej postaci, i onego pisarza, ale że nadto łatwem by się to widziało, odmieniłem zamiaru swego:))
  Insze o Korwinie spomnienie Imci Horaina z 1877 roku:
"Rodak nasz, pułkownik Korwin, na początku lata opuścił San Francisco udając się na wieś dla poratowania zdrowia przez "mleczną kurację". Nie powiem, by to zdrowie było zbyt wątłe, ale pułkownik, będąc miłym i pożądanym gościem nie tylko w naszych, ale i amerykańskich towarzystwach, był za wiele zapraszany, odwiedzany - jednym słowem: niepokojony; potrzebował więcej odpoczynku, niż mlecznej kuracji. Pomimo to każdej prawie niedzieli kilku z nas robi najazd na pułkownika.Rozumie się, że bywamy przyjęci przez gościnnego gospodarza z otwartymi ramionami. Natychmiast podają sorbety, wódki, zakąski, poncz (...) przed gospodarzem zaś stawiają kubek mleka i szklanicę whisky, z których sam robi mieszaninę w proporcji jak śmietanka z kawą. Pułkownik utrzymuje, że inaczej mleka pić nie może. Nazywa się to po amerykańsku "milkpunch". Zachęcony raz przez gospodarza, zakosztowałem takiego mleka; nieprzyzwyczajonemu napój ten wydał się przeciwnym (!), a nawet wstrętnym.
- Jak możesz, kochany pułkowniku - wykrzyknąłem rubasznie - pić taką obrzydliwość!
- Obrzydliwość, powiadasz - odparł pułkownik ze zgrozą. - Boże! Ty słyszysz i nie grzmisz! Zaprawdę powiadam wam, że gdyby moja mamka - nazywała się Łucka - była karmiła mię takim mlekiem, dotychczas byłbym się nie dał odłączyć".
   Wreszcie oddajmy głos Edmundowi Brodowskiemu i Jegoż "Wspomnieniom tułacza"(1898):
"Kapitan Rudolf Korwin Piotrowski, odznaczony przez jenerała Różyckiego krzyżem Virtuti Militari, był niezawodnie najoryginalniejszą i najciekawszą postacią wśród Polonii kalifornijskiej. Mierzył wzrostu sześć i pół stóp, postacią przypominał typy sprzed dwóch wieków; pani Modrzejewska w jednej ze swych korespondencji bardzo trafnie się wyraziła o nim, że jest niejako zabytkiem  nie tkniętym z czasów Paskowych. Ręka jego, nie przesadzam, jeśli powiem, że była dwa razy tak wielka jak ręka zwykłego silnego mężczyzny. Siłę też posiadał niepospolitą. Poznałem go jako siedemdziesięciopięcioletniego starca (Brodowski zdrowo przesadził; Piotrowski zmarł w wieku 69 lat, więc w tym czasie pewnie ledwo przekroczył był szósty krzyżyk - przyp.Wachm.):  gryzł orzechy z łatwością jak rzepę, a razu pewnego w restauracji, rozgniewawszy się na posługacza, uderzył swą "ręką" tak silnie w stół, że cały bok stołu utrącił. Sienkiewicz od razu przylgnął do niego i odwiedzał go co dzień. Grał z nim w szachy lub wyciągał go na dykteryjki, w których kapitan był mistrzem prawdziwym. A skoro wpadł w ferwor opowiadania, to tak łgał, że aż się kurzyło, zwłąszcza na temat swoich miłosnych podbojów po wszystkich częsciach świata.
   Razu pewnego, i to w mojej obecności, rzekł Sienkiewicz z tym uśmiechem, sobie tylko właściwym, spoza którego zawsze jakaś głębsza myśl wyglądała:
- Wiesz, kapitanie, ze ja ciebie jeszcze kiedyś uwiecznię.
- A bodaj ci się pysk skrzywił! - odrzekł smiejąc się stentorowym głosem Piotrowski.
  Naówczas nie zrozumieliśmy owych słów Sienkiewicza, wzięliśmy je za żart i śmieliśmy się wspólnie z kapitanem. Dziś dopiero widzę, że już wtedy chodziły po głowie Sienkiewicza  jego późniejszewielkie dzieła i dziwnym trafem tam, nad Oceanem Spokojnym, zdjął do nich portret swego Zagłoby."
   Tyleż wspominek, pora garści faktów o żywocie Piotrowskiego podać. Urodził się w 1814 roku w Kamieńcu. W powstaniu listopadowym rzeczywiście walczył i to nader mężnie pod Kuflewem, Dębem Wielkiem, Przytykiem i Ostrołęką. Wraz z wychodźcami naszemi przybył do Ameryki, wiadomo że ok. 1848 roku, za pirwszą złota gorączką, sam się szukaniem tegoż kruszcu trudnił z niejakim skucesem, któren dozwolił Mu mająteczku małego kupić, ochrzczonego przezeń Sebastopolem. W czas wojny domowej walczył po stronie Unii w stopniu kapitana. Reszta się mniej więcej zgadza z tem, co o Niem pisali spominający Go. Pora tylko rzec, że kapitan Piotrowski nie dożył swego unieśmiertelnienia. Na starość ociemniawszy kompletnie, udał się jeszcze w ostatnią podróż ku Paryżowi, gdzie Mu wielkie talenta inszego naszego rodaka, doktora Gałęzowskiego wychwalano. Jednak Gałęzowski nic już nie wskórał, bo ledwo za przybyciem swem do Paryża, Piotrowski zmarł. I tegoż łaski Czytelnika Miłego upraszam, by ze mną pospołu, czem ta zacnem w szkle posiadanem za pamięć Onegoż przepił, boć tak dumam, że to by się Kapitanowi najbardziej podobało:)))