30 maja, 2020

Gderliwostki z tygodnia VII

 Starzeć się, widać, czas przychodzi nieubłagany, skoro nie dostrzegam nawet tego, że całość tegoż cyklu ( I, II, III, IV, V, VI )nie ma na TEM blogu nie tylko pierwocin swoich, ale i żadnej nawet notki, bo wszystkie powstały na onetowym poprzedniku i przeniesione na łotrpressa.... Aliści umyśliłem numeracyi nie mieniać w dowód, że ich za jedno mam i za dowód trwania tu mego. "Tu", ma się rozumieć, w szerokim pojęciu przestrzeni wirtualnej, a nie jakiego mieśćca konkretnego...

                                                                * 

- Hospody Pomyłuj! A cóż to? Rycar' jaki w ciebie wstąpił, czy do ZOMO przystała, a ?  - takiemi oto słowy był Wachmistrz powitał Panią_Wachmistrzowego_Serca, gdy ta w przydziałowej przyłbicy po raz pierwszy ze szkoły powróciła.
  Połowica Wachmistrzowa westchnęła i posłała mu spojrzenie dopotąd zawarowane jeno dla menelików, co to się po parkingach z odprowadzeniem wózków ochfiarowywują...
- Nie pisałam się na Arabkę, żeby mi tylko oczy było widać! A i dzieci są mniej tym wszystkim przerażone, jeśli nas mogą rozpoznać, a nie tylko jakiegoś nie wiadomo: bandytę czy chirurga, który im zaraz coś wytnie...
  Na dictum takowe Wachmistrz skapitulował i odstąpił od dalszego dworowania sobie o tem, żeby tam może pawie pióra na górze, a po bokach prawdziwych naramienników i nakarcznika z tyłu doczepić...

                                                                  **
  Pomieniały guglowe mapy w automobilu głosu na taki, co wielce się Wachmistrzowi zdaje wkurwiającym  irytującym, tandem szukając jakiej odmiany, a nie najdując niczego godnego, umyślił był się na lektorkę zdać czeską, w tejże nadziei, że jak nie lepiej, to może choć śmieszniej będzie. 
  Ano i po dniach paru wysłuchiwania "otočte se!", "opusťte kruhový objezd" i "po pěti stech metrech odbočte doprava"  pomiarkował był Wachmistrz, cóż miał na myśli Himilsbach, gdy jakiego filmu w Czechosłowacji kręcili...  Posłano onegoż na kolej, po, dojeżdżającego później, Maklakiewicza. Przybyły przyjaciel, widząc druha markotnym, o przyczynę tego stanu ducha indagował, ten nareście po długim wahaniu rzekł, że to przez język, bo cięgiem ma wrażenie, że między dziećmi jakiemi jest, co do niego po dziecinnemu mówią. Nim się co Maklakiewicz miał co odezwać zdążyć, taksówkarz się odwrócił, zeźlony, i pyta : "A vaš je lepsi ?"...

Odmieniłżem na ukraiński, w cichości rachując na jakie tegoż poznawcze effecta. Ano i najpierwsze wrażenie jest takie, że tam gdzie nam i Czechom dwóch słów potrzeba, to naszym wschodnim sąsiadom najmniej pięciu. Gdzie nam pięciu, tam oni się w ledwo piętnastu wysłowią...



29 maja, 2020

Święto ośmnastego...

...pułku ułanów ma się rozumieć :). A kto by co więcej o 18 Pułku Ułanów Pomorskich, tych od których się bzdura o szarżowaniu na czołgi powzięła, poczytać co pragnął, niechaj za linkiem w nazwie skrytem bieży...

24 maja, 2020

O okrętach- żółwiach i człeku, co ich zażyć umiał wielce fortunnie...

 Uświadomiwszy sobie, że jak na blog, co ongi miał ambicyj być kawaleryjskim, wcale tu niemało o morskich przewagach i okrętach naszych czy inszych*, że tylko wspomnę cykle o XVIII-wiecznym awanturniku, xiążęciu de Nassau, spominanym i w "Panu Tadeuszu", a i przechowanym poniekąd w nazwie warszawskich Dynasów**, luboż o admirale Nelsonie spomnienie***, batalią pod Abukirem zwieńczone, skonstatowałżem, że to nie najpodlejsze tegoż mego przedsięwzięcia karty i z czasu do czasu wypłyniem znów na jakie szersze wody. Dziś z koreańskim bohaterem narodowym, admirałem Yi Sun-Sinem, wielce zmyślnym morskim wodzem, aleć i konstruktorem niezgorszym przyjdzie nam mieć sprawę.
  Porodzony w 1545 roku, w czasie nas zajmującym, czyli wojny japońsko-koreańskiej z lat 1592-1598, młodzieniaszkiem nie był, co może i na experiencyję onego wpływ miało, ale i na wiedzę powziętą. W przededniu tej wojny Yi , jako jeden z niewielu**** widział konieczność powzięcia stosownych przygotowań i szukając konceptu zniwelowania japońskiej przewagi, sięgnął po dawno zarzuconą konstrukcję okrętów-żółwi, by jej pospołu z inszym wielkim inżynierem Na Dae-Yong udoskonalić i oprzeć na niej swej floty. 
 Okręty owe, zwane geobukseonami (luboż Kŏbuksŏnami ) miały zamkniętych od góry pokładów, tandem nie sposób było onym wrucić tam jakich kul ognistych czy, ulubionych przez Japończyków, swoistych granatów. Pora wyjawić, że w owem czasie, japońska flota więcej na taktyce abordażowej polegając i na liczebnej przewadze, niemal nie miała harmat na korabiach swoich, choć już arkebuzów było u huncwotów nieskąpo, za sprawą Portugalczyków im owe wynalazki przedających. By może Lectorom Miłym owe czasy dla nas wystawić, to przypomnę, że to u nas pierwsze lata rządów Zygmunta III Wazy, czyli zaczątku nieszczęść królestwa, którego swoistym zwiastunem było spalenie przez króla w następstwie jego zabaw alchemicznych Wawelu i konieczność przenosin do zamku inszego, choć dalibóg nie pojmuję, czemuż akurat do Ujazdowskiego, co po dziś dzień gmin pospolicie rozumie przeniesieniem stolicy do Warszawy. 
  Na morzach w owym czasie w naszych stronach poczynają królować galeony, przy czem klęska wielkich i nieprzesadnie zwrotnych hiszpańskich w 1588 roku zadana przez lżejsze i zwrotniejsze angielskie, na jakie pół wieku rozwój flot w tymże poniesie kierunku, by znów później odejść w gigantomachię wielkich okrętów liniowych. Ale powróćmyż do naszych mutonów...
  Geobukseon miałby mieć jeszcze owego zakrytego pokładu nie tylko nakrytego pancerzem żeleźnym, co assumpt daje wielu głosić je przodkami pancerników, ale i sterczące zeń ostrokończyste iglice, wielce zniechęcające japońskich marynarzów do skakanie na nie w abordażowej gorączce. No i z tem turbacyja niemała, bo o wielech o iglicach owych jest śladów zapisanych niemało, to o pancerzach żeleźnych milczy i dziennik samego Yi Sun-Sina, takoż zapiski onego bratanka, co był mu prawą ręką, jako i opisy przez Na Dae-Yonga poczynione. Może zatem onych nie było i starczyło drzewa dość tęgiego, by go przebić nie szło, pokrytego czem znów inszem przed ogniem chroniącem? Wiemy, że czemsi takim mazali Koreańcy i masztów, i żagli, tedy czemuż by i nie kadłubów? Iglice przecie są poza wątpieniem, tako jak okrętu uzbrojenie w harmat grzecznych wiele, a i ostrogę to taranowania zdatną.
Na tejże paginie macie więcej o owych korabiach, jam stamtąd jeno tegoż wizerunku dla Was powziął:


  Kadłuby owych się ku górze więcej szerokiemi czyniły, ośmiu z górą metrów mając, i długiemi na niemal czterdzieści. Niemało, aliści jako zważyć że okręt wielu pokładów nie miał, a na tem jednem się pomieścić miało stu sześćdziesięciu z górą wioślarzy i wojenników. Tak, tak! Wioślarzy takoż, bo szkuta owa miała ponoś po dziesięć wioseł na każdej z burt i dzięki temu niezależnego od wiatrów i pływów napędu, co jak się zdaje w jednej przynajmniej z bitew przyszłych, niemałego mieć mogło znaczenia.
W wikipedycznej notce o tychże korabiach macie i wieści, że owe wiosła miały jaki kształt extraordynaryjny, który dozwalał pływać szybciej, czego negować nie myszlę, aliści słowa o tem, że można było niemi falę wywołać, zdolną wraży okręt wywrócić, to już, darujcie, ja bym między bajki włożył, chyba żeby tych geobukseonów w rzędzie stanęło ze czterdzieści i poradzono by w jednem tempie temi wiosłami machać.
   Jest tam i insza wieść za "Historią Korei" pióra pani Joanny Rurarz podana, że działa z owych koreańskich okrętów nawet i na cztery miały bić kilometry, co u Wachmistrza wzbudziło z początku jeno "śmiech pusty, a potem litość i trwogę".
  Insze, co wątpienie budzi to sprzeczne zapisy o rzekomej chyżości owych okrętów, które mnie się widzą naddanemi, zważywszy że konstrukcyjnie to kadłub barki płaskodennej (w kształcie więcej litery U niźli V), stępki pozbawionej, co też i pewnie owocowało tem, że owe się nadto daleko od brzegu zapuszczać nie mogły, a już i Boże broń, nie w czas sztormowy.
  Aliści jeśli tego zażyć roztropnie, jako obrony przybrzeżnej, siła idzie naszkodzić wrogowi i tegoż właśnie dowiódł admirał Yi, pierwotkiem jeno jednym z wielu wodzów morskich będący.  Ale miał swoje geobukseony, choć w pierwszej bitwie jeno trzy.  Osobliwość, że wszytkiego zebrawszy 24 okręty i dopadłszy japońskiej floty z 50 korabiów złożonej przy porcie Okp'o, to tamci w panikę wpadli i widzieli się być okrążonymi i zguby pewnymi. Jako to w cyrkumstancyjach takowych zwyczajnie, nastąpiło coś, co Wachmistrz nazywa pożarem w burdelu w czasie powodzi, z tem że jeno po japońskiej stronie. Na dno poszło jednostek niemało (Wiki podaje arcyprecyzyjnie, że od 25 do 50), z tem że ani jednej koreańskiej. Kilka tysięcy japońskich marynarzy i żołnierzy tam ducha oddało, a choć ta batalia to też i chyba początek stosowania przez nich arkebuzów w walkach morskich, jakoś ponoś ani jednego nie ustrzelili Koreańca.
   Król Sonjo, naówczas bardzo dla Yi  Sun-Sina łaskawy***** , uczynił go wówczas admirałem nad floty całością i ten w niedługim czasie dał  nowy swych talentów dowód, gdy japońska flota inwazyjna wpłynęła do Pusan i tam dwustutysięcznej wysadziła armii.  Koreańczycy widząc japońskiej przewagi, zażyli fortelu chowając większej części swych okrętów w zatokach wpodle insuli Hansan, a pod port jeno parę drobiazgu posłali, który zuchwale sobie poczynając, sprowokował Japończyków do pościgu za niemi, który wprost na zaczajonego Yi Sun-Sina ich wprowadził. Jako że pościg był, jak się zdaje, prowadzonym bez ładu i składu ("Ja z synowcem na czele i jakoś to będzie!"), tedy jako pierwsi pomiarkowali, że ich na kowadło wwiedziono, a młot właśnie spada, to się wszczęła panika niebywała, gdzie uchodzący na jeszcze goniących wpadali, a na wszytkich koreańskie geobukseony. Znowuż statystyka tej batalii zdumiewa, bo mając 73 okręty przeciw koreańskim 56, Japończycy nie zatopili wrogowi żadnego, a jeno ze setkę marynarzy poranili i kilkunastu zabili, samemu tracąc 47 potopionych i zniszczonych, 12 pochwyconych i w ludziach z górą dziewięć tysiąców utraconych.
  Takimiż to właśnie działaniami koreański admirał japońskiej floty był zniszczył i doprowadził do tego, że łączność między Japonią a armią inwazyjną właściwie nie istniała, podobnie jak wszelkie dostawy i posiłki. I tak prawdę rzekłszy, to tymże sposobem Koreańcy tej wojny kolei nareście odwracać poczęli, bo na lądzie szło im wielekroć gorzej. Dość rzec będzie, że wrychle całej niemal Korei zajęli, wliczając w to i Hanseong, protoplastę Seulu. 
  Dopieroż powszechność partyzantki, w połączeniu z brakiem auxiliów, których morzem dowieźć było nie sposób, poczęło japońskiej armijej doskwierać tak silnie, że poczęli i o poniechanie zamysłu pierwotnego przemyśliwać. Wejrzawszy na to, że za inwazją stał sam Hideyoshi Toytomi, persona w Nipponie czczona jako jeden z trzech zjednoczycieli państwa i któremu więcej szło o podbój Kitaju, do czego Korea być miała jeno preludium, wierę ja, że nie było im łatwo się z marzeniami pożegnać. Zda się, że Toyotomiemu szło też i o to, by wojska tych dajmio, którym nie zanadto ufał, miały zatrudnienia poza krajem, gdy on będzie swe władztwo umacniał.
  Wdali się w to jeszczeć i Kitajcy, roztropnie miarkując, że to na nich się Toyotomi szykował, tandem warto Koreańców wspomóc i tak to pomalutku najezdników gromiono i gromiono, osobliwie że i ci wielce zapracowali sobie na opór i nienawiść powszechną (Mimizuka).
  Ostatnie dwie batalie admirała to już czas, gdy Japończycy wycofać się chcieli i drogi przez morze wyrąbać chcieli. W październiku 1597 roku Yi, wszystkiego mając trzynaście geobukseonów, wciągnął w przesmyk Myeongnyang japońskiej floty z 400 okrętami i transportowcami, gdzie własnych za przesmykiem pochował, a najezdnikom narzucił nie dość, że miejsca to i czasu batalii, onym najgorszego, bo odpływowego.
   Japońskie okręty nie radziły sobie z potężnymi w tym miejscu prądami i falami odpływowymi i lwia ich część na skałach skończyła, zasię te, co poradziły niebezpieczeństwo ominąć, wpadały pod armatni ogień z geobukseonów. Z górą trzydzieści japońskich okrętów potonęło, blisko setkę Koreańce zdobyły. Ośm tysięcy Japończyków tej batalii nie przeżyło, aleć jeszcze i więcej co nie do uwierzenia prawie, że onej wiktorii Koreańce okupiły jednym zabitym i trzema rannymi.
  W ostatniej swej bitwie, pod Noryang w grudniu 1598, gdzie odnowionej flocie japońskiej z 500 jednostkami i 20 tysiącami ludzi, Yi Sun-Sin przeciwstawił złączonej pod swem dowództwem floty koreańskiej i posiłkującej chińskiej, łącznie 148 okrętów i statków z 15 tysiącami marynarzy. I tu się niejaka nasuwa do Nelsona analogia, bo i Yi Sun-Sin swego Trafalgaru nie przeżył, będąc jedną z pięciuset ofiar w swojej flocie. Japończycy, gdy ich rozproszono, zwyczajnym u nich obyczajem panicznego się jęli odwrotu, w którym już nader łatwym byli łupem i utracili floty połowę, ludzi znów nieskąpo i definitywnie złudzenia, że są w stanie inszych podbijać. Wrychle tam i Toyotomi pomarł i wojna domowa się wszczęła na nowo, zatem Koreańczycy zyskali od wschodnich sąsiadów całe trzysta lat spokoju... _________________________________________
* O przedwojennej flocie naszej pisałem już tu po wielokroć, już to o prapoczątkach śródlądowej jej części, czyli przyszłej Flotylli Pińskiej, takoż i o pewnem hańbiącem epizodzie, którego osława miała dotknąć naszego najsłynniejszego podwodnego okrętu, czyli ORP"Orła", takoż o tem jakeśmy własne okręty porywać musieli.

** części IIIIIIIVVVI , VII, VIII

*** części I , II , IIIIV , V , VI , VII

**** - jeden z dowódców Bak Hong, nawet widząc nadpływającą japońską flotę inwazyjną, uważał, że to może być duża misja handlowa. Inszy, miast wspomóc oblegany już sąsiedni fort Busanjin, który niezadługo Japońce zdobyły i wszytkich wyrżnęły, mimo wolej symbolicznego koreańskiego El Alamo czyniąc, wolał zbiec gdzie oczy poniosą, przódzi własne topiąc okręty.

***** - później tak już ładnie nie było, bo Yi wielokrotnie odmawiał wykonywania rozkazów królewskich, mając je za kretyńskie i koniec końców lochu i tortur się doigrał, z których wypuszczony długo się leczyć musiał, nim znów do boju ruszył i Japończyków wykończył. Inszy z admirałów, Won Gyun, już w sobie tej siły nie miał i ordonanse królewskie próbował spełniać co do joty, co kosztowało go utratę żywota i przegraną bitwę pod Chilcheollyang.

22 maja, 2020

Zupa cebulowa


  Tym, którzy naszą kuchnię za ciężką, tłustą, zawiesistą i finezji pozbawioną mniemają, specyjały francuskie jeno uważając… lektury przedkładam jeszcze XIX wiecznych książek kucharskich w Kijowie drukowanych, w których polecają jendyka na tygodni kilka (!) przed zabiciem karmić tylko włoskiemi orzechami, jeno niedużemi i w skorupach, dla nieopisanego smaku jegoż mięsiwa potem…a znowuż przewyborną cielęcinę by pozyszczeć, cielę ode maci odstawione, mlekiem ze słodkimi migdałami karmić każą…

Dziś …specialite a’la maison de Vachmistrz: polska zupa cebulowa!

 Przygotuj faskę chudego wołowego rosołu, trzy funty cebuli (na porcyi dziesięć!), dwa funty masła, dwa funty razowego chleba, a do smaku gałki muszkatołowej, imbieru, goździków, soli i gdy cebula sama w sobie nie dosyć słodka, to i cukru szczyptę.  Chleb razowy pokroić w cienkie kromki, podsmażyć na maśle na rumiany kolor, aby były chrupkie. Obraną cebulę pokroić w półplastry, zrumienić na pozostałym maśle. Zrumienione kromki pokruszyć, przełożyć do rosołu, dodać zrumienioną cebulę, rozgotować, a następnie przetrzeć.
  Zupę przyprawić startym imbierem, gałką muszkatołową i potłuczonemi goździkami. Możnaż gotową zupę w porcylanowych filiżankach podawać, jeślić dom dostatni i posiadasz takowe… jako nie, w misach glinianych smakuje niezgorzej:))… Zupa winna być barwy brunatnej, konsystencyi zawiesistej, mało woni cebuli wydzielającej, więcej już chlebem przyrumienionem woniać winna i przyprawami…

Przy zupie niepolitycznie winka podawać, aleć jako biesiadnicy pasa popuszczać zaczną…zdrowie Wachmistrzowe dla lepszego trawienia bezwzględnie wypite być winno…

20 maja, 2020

Za pamieć 6-go Pułku Strzelców Konnych, zasię i 4-go...

 Pora Lectorom Miłym przypomnieć, że czas uczcić święto 6 Pułku Strzelców Konnych imienia hetmana wielkiego koronnego Stefana Żółkiewskiego, w Międzywojniu w Żółkwi właśnie, rodowem gnieździe patrona swego, stacjonującego.
Dziejów pułków tych ciekawych do dawniejszej odesłać sobie noty pozwolę

  Zasię 23 Maii za 4 Pułk Strzelców Konnych Ziemi Łęczyckiej pić przyjdzie:) Pierwszy tegoż miana i cyfry Anno Domini 1806 formowan na Pomorzu. Jako i insze na Moskwę pociągnął, z której to wyprawy mało komu wrócić przyszło:((
  Odtworzony w 1816, do Powstania Listopadowego stacjonował w Kutnie. W Powstaniu walczył m.in. pod Wawrem, Dębem Wielkim i Grochowem. Po raz trzeci  sformowany w 1920 roku (święto pułkowe w rocznicę otrzymania sztandaru) z różnych oddziałów (w tem i ochotników lwowskich, którzy brali udział w wyprawie kijowskiej). W Międzywojniu stacjonował w Płocku, gdzie dla ustawicznych z tamtejszemi mariawitami kontaktów takaż żurawiejka:
    "Mariawitów zgrywa w karty,
     strzelców konnych pułk to czwarty"
     "Kocha, pije, grywa w karty,
      strzelców konnych pułk to czwarty"
      "Poskramiacze serc niezłomnych,
       to jest czwarty strzelców konnych"
   We Wrześniu boje pod Sierpcem, Narzymem, Płockiem, Mińskiem Mazowieckim i inszemi, a ku rumuńskiej granicy się cofającemu, przyszło w słynnej biwie pod Krasnobrodem wojować, zaczem straty pułku tak były ogromne, że go z dniem 23 września rozwiązano :((  W konspiracji jako pułk spieszony AK reaktywowan na terenie Grójca, Błonia i Sochaczewa.
  Po 1945 już tylko stowarzyszenie jeździeckie "Bierzewice" pamięć o czwartem pułku strzelców konnych podtrzymuje...

15 maja, 2020

O koronowskich ablucyjach...

  Roku Pańskiego 1410 wziął był król Władysław skrzyknął rycerstwo koronne jako i brata swego Witołda drużynników, pomniejszych hufców już i nie rachując, zaczem był na Krzyżaka pociągnął. Wszytkim nam dobrze znana grunwaldzka batalija, w której krzyżackiemu gadu zda się ów krzyż przetrącono… wszytkim też i wiada, że chocia my w polu fortunni, tako w oblężniczych dziełach mało zdolni, cierpliwego murów kruszenia, a załóg oblężonych głodem morzenia nienawykli, przez co bestyja krzyżowa uchować się zdołała, długoż jeszcze nas snu i spokojności zbawiając… Mało komu jednako wiadamem, że w onej kampanijej trafiła się i insza batalia, której przebieg chocia czasom rycerskim cale nie dziwny, późniejszym potomnym tako dziwnem się widno zdał, że woleli o tem przemilczeć… Owoż pod Koronowem, wielgiej dziś nadobności grodem w zakolu wdzięcznej Brdy, chocia bardziej znanem dla okazałej tiurmy w pocysterskim klasztorze lokowanej, znowuż szczęsna Fortuna rycerzom naszym sprzyjając, utwierdziła wiktoryję grunwaldzką… Jednako nie o przewagach w boju pisać dziś pragnę, nie o męstwie herosów w żelazo zakutych, nie o szczęku oręża, krzyku ginących i jękach ranionych lubo tratowanych… nie… nie o tem, lecz o osobliwych bitwy onej przypadkach, które dla czasów nam spółczesnych zdają się być jako symbol jakowy, lubo metafora jaka… Chocia był ci to październik, skwaru niebiosa niemiłosierne nie poskąpiły żadnej ze stron. Konie upałem i bojem utrudzone ustawały, ludziom w onej duchocie ruch każdy, czynność najmniejsza nawet zdała się męką bez końca i jeśli co dziwno, to jeno, że w spiekocie niepomiernej, w której zda się uprzykrzonego muszydła człek by siły odpędzić nie znalazł, przecie do obiadu łbów cależ niemało narozwalano… W czas największego jednak skwaru wodzowie przez heroldów niejakiego armistycjum* ugodziwszy, nazad jedne i drugie chorągwie cofnęli, wytchnienia krzynę utrudzonym bojem i upałem udzielając… Ano i przydarzyło się, że w czas onej ciszy bitewnej, niepomału i jedni, i drudzy żelaza swego zbywszy, ku rzeczce się pokwapili ochłodzenia w rześkim nurcie szukając. A że armistycjum rzecz święta, to i w on czas ode mordu i pożogi uwolnieni, takoż jedni jako i drudzy nie przystąpili k’sobie ze złością lubo i nieprzyjaźnią jaką… Cale przeciwnie; ochoczo jedni drugim plecy chłodną wodą zlewali, śmiejąc się a dokazując jako to pacholikowie, co konie pławić przybieżeli… dopokąd wodzowie ich nie wywoławszy, wraz przeciw sobie w bój znów nie posłali… Co mnie nie dziwno w onej istoryjej, jako to że i nieraz później, chocia zda się rycerstwo wyginęło bezpowrotnie jako te gady jakie jurajskie… trefiło się i owszem nawet naszym „legunom” we wojnie światowej, naonczas jeszcze numeru nie mającej, w okopach swoich ugaszczać zabłąkanych za gorzałką cara poddanych, a znowuż imć Wharton cale pięknie opisował, jako w Ardenach z Niemiaszkami pospołu Wiliją świętowali**… 
   To ostatnie zdarzenie rzec by można, że było naśladowaniem zdarzeń z I wojny początków, gdy w wielu miejscach na zachodnim froncie doszło do spontanicznego fenomenu, szerzej znanego jako "bożonarodzeniowe zawieszenie broni".
_________________________

*armistycjum – z łac. zawieszenie broni

**W.Wharton „W księżycową jasną noc”

11 maja, 2020

Święto 6 Pułku Ułanów Kaniowskich...

o którem to pułku żem był pisał ongi:
https://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2013/05/swieto-6-puku-uanow-kaniowskich.html
 zasię o znaczeniu tejże batalii dla spraw wcale ważkich naszych, jako to o prawie do zasiąścia przy stole w Paryżu, gdzie się pogromiciele kajzerowskich Niemiec spotykali i świata dzielili, a urządzali podług siebie, tom był pisał tu:
https://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2016/11/o-prawie-do-bywania-na-kongresach-czyli.html

10 maja, 2020

Rządzącym przestroga...

... wyjątkiem śpiewane i nie przez byle kogo, bo przez legendę "Mazowsza" - Stanisława Jopka. Ponoś jako tego "Furmana" był w Kitaju śpiewał, to marynarze naszy z jakiego statku handlowego, na tem koncercie przytomni*, bisów na niem wymuszali, wrzeszcząc: "Mało!", co się z entuzjastycznym Kitajców przyjęciem spotkało, rozumiejących że to ichniego przywódcę tak nasi honorują. Ci znów dla uciechy tego parokroć powtórzyli, za razem każdym sprawiając, że Jopek dostał chyba największe w życiu brawa** , a "Mazowsze" kolejną historyję do swego kopczyka legend***.
 
Komu się to nadal jeno uroczą piosnką ludową o konikach i powożeniu widzi, temu tekstu przez Mirę Zimińską-Sygietyńską i Tadeusza Ficowskiego autoryzowanego, przedkładam:

Wszystkich dziś ciekawość budzi,
Kto jest najszczęśliwszym z ludzi.
A ja mówię, że nad pana
Najszczęśliwszy los furmana.

Hej wio! hejta wio!
Hejta stary, młody jary!
Hej wio! hejta wio!
Hejta, wiśta, prrrr!

Gdy z kozła kieruję konie,
Jestem jakby król na tronie.
Tam gdzie zechcę, szkapy idą
Czy to koczem, czy to bidą.

Hej wio!.....

Tylko jedna ta różnica:
Sprawiedliwy jest woźnica.
Choć na konia jarzmo wkłada,
Jednak nim sumienie włada.

Hej wio!......

Lecz wy, którym rząd oddany,
Bierzcie za przykład furmany.
Wam to należy miarkować,
Jak podwładnymi kierować.

Hej wio!........

Gdybyś koniom nie dał paszy,
Tylko je biczyskiem straszył,
Wtedy próżna twa mitręga,
Sam do wozu się zaprzęgaj!

Hej wio!.........

Koń nie prosi i nie pyta,
Ale twarde ma kopyta
I jak wierzgnie to się zdarza,
Że dosięgnie gospodarza.

Hej wio!.........

Gdy tak sobie drogą jedziem,
Ja na koźle, koń na przedzie,
Śpiewam piosnkę tę po drodze
Gospodarzom ku przestrodze.

Hej wio!...........

Baczcie pilnie, konie moje,
Bo na drodze są wyboje.
Kary, siwy niech pamięta
Mijać doły, jechać stępa.

Hej wio!...........

Zapamiętaj taki-siaki,
Coś się dobrze dał we znaki:
Choćbyś koniom cukier dawał,
Już nie weźmiesz ich na kawał!

Hej wio!..........  


___________________________________________

* - Jakeśmy z Vulpianem Jegomością ustalić probowali, gdzież to być mogło, wyszło że i Kanton możebny, że i Szanghaj, a i nawet Pekin, dopokąd marynarzów naszych mogli z nieodległego Tiencin przywieźć.
** - burnyje appładismienty prochadjaszcziije w owacju :)
*** - która, mimo całej swej urody, chyba nie przebije tej, jako to w Moskwie koncertując gościnnie w Teatrze Bolszoj, akuratnie śpiewali "Świniorza", jako spóźniony Chruszczow wkraczał do swej loży, przy słowach "choć padało, choć było ślisko, to się przywlokło to świniorzysko..."


                                                     ................