29 czerwca, 2020

Prawo kapitana Penny'ego...

…którego, zapisanego przed laty, nieustająco mi podziwiać za nieprzemijającą aktualność przychodzi:

„Możesz przechytrzyć wszystkich w kilku sytuacjach, możesz przechytrzyć kilka osób we wszystkich sytuacjach, ale nie przechytrzysz końca miesiąca.”

26 czerwca, 2020

O najstarszym żołnierzu Legionów... IV

czyli extraordynaryjnie odgrzewany klusko-kotlet, ze szczególną dla WMPani Agniechy dedykacją i życzeniem "smacznego":) 
  Trzeciej części opowieści naszej(I, II , III)o Wacławie Sieroszewskim pokończyliśmy zapowiedzią opisania kałabaniji nowej, w którą ów się był wdał niebawem po powrocie z zesłania pierwszego. Nim jednak o tem, zdałoby się słów parę o żywocie ex-zesłańca i o jego znajomościach nowych, co na reszcie żywota zaważyły niemało…
  Owoż poznał był Sieroszewski w Petersburgu gdzie w roku 1894 niejakiego Józefa Piłsudskiego, co tam najpewniej dojeżdżał na jakie rozmowy z socjaldemokratami rosyjskiemi, które przecie toczyć się musiały, a że za przyczyną ustawicznych aresztowań pomiędzy przywódcami socjalistycznemi, był Piłsudski jedynym na wolności pozostającym członkiem CKR PPS* i redaktorem „Robotnika”, ergo na niego ta cała spadała robota. Najpewniej zaprzyjaźnili się już i wtedy i któż wie, czy to nie za Piłsudskiego wpływem, Sirko nawet i Warszawy nielegalnie odwiedził w 1895 roku.
  W pełni legalnie mógł przybyć dopiero w 1898, po niemal dwudziestu latach wygnania. Zamieszkał u siostry na Złotej, potem zaś przeniósł się do kawalerki na Żurawiej, skąd miał nieodlegle i do Zaborowskich, u których się stołował, jako i do wujostwa Mianowskich, na Siennej pomieszkujących. Tam mu w oko wpadła kuzyneczka Stefania, której pamiętał nieledwie niemowlęciem. Wpadłszy po uszy w amorowe sieci, oświadczył się, aliści początkiem Stefanii nie w głowie był „wiekowy” (40-letni:) kuzyn, ze zdrowiem w Sybirze nadszarpniętem… Wiemy też, że miłowała jakiego inszego, przecie czy to pod jakiemi familijnemi namowami, czyli dla jakich przyczyn inszych, dość że Wacława ostatecznie przyjęła i ślub się w listopadzie 1899 roku odbył, co wyprzedzając wypadki rzec możem, że stadło to zgodnem było i szczęśliwem, z czasem trojga się dochowując synów…
  Póki co się nad Sirką znów ciemne zbieraja chmury, a to sprawą listu pewnego, w czas rewizji u profesora Korzona przez żandarmów znalezionego. Rzecz szła o rocznicę urodzin Mickiewicza, w czas której Moskale nareście dozwolili w Warszawie pomnika postawić wieszczowi, jeno zakazawszy wszelkich przy tem wieców i zgromadzeń. Aliści pepeesy zwołały pochodu robotniczego pod pomnik i wieszcza uczciły, między inszemi proklamacyją płomienną, co jej nie tylko odczytano, ale i która czas długi w odpisach licznych po Warszawie krążyła… Trzebaż było tego listu w czas rewizji nalezionego, by carscy policjanci poczęli z tą sprawą wiązać wymienionych tam z nazwiska Sieroszewskiego i Żeromskiego.
 Po prawdzie, to strzał był jak kulą w płot, bo prawdziwemi autorami owej proklamacyi i manifestacyi organizatorami byli dwaj socjalistyczni przywódcy ówcześni, sielnie przy tem ze sobą zaprzyjaźnieni, z których za wieku ledwo ćwierć jeden będzie prezydentem Rzeczypospolitej urzędującym, a drugi powiedzie przeciw niemu wojsko, by go z urzędu obalić… Tak, tak… mówimy o Piłsudskim i o Stanisławie Wojciechowskim…
  W 1900 jednak roku żandarmy się uparły, że proklamacyja jest z pewnością literacką i to wysokiej próby, ergo winowajcą pisarz być musi. Żeromskiego przed tiurmą krwotok nagły ocalił, ale Sieroszewski znów wkroczył w znajome mury X Pawilonu w Cytadeli… Wypuszczono go wprawdzie za kaucją, aliści władza przypomniała sobie, że ów przecie jest „mieszczanin irkucki”, zatem onego nawet i sądzić, ani zsyłać nie trzeba, jeno nakazać powrót i pomieszkiwanie w miejscu meldunku swego…
  Poczęły się znów kołatania do Siemionowa w Petersburskim Towarzystwie Geograficznem i do inszych person postawionych wysoko, by Sieroszewskiemu tejże „łaski” oszczędzić, aliści rzecz szła upornie, bo generał-gubernator warszawski niejakiej w carskiem państwie zażywał autonomijej, tandem niełacno go było, przy obojętności cara samego, przymusić do czego.
  Owocem tych targów przeróżnych toż było, że po prawdzie nie wracał Sieroszewski na Sybir jako zesłaniec, ani nawet „na posielienije”, jeno… jako kierownik ekspedycyi naukowej do Mandżurii, na Sachalin i Kuryle, by tam życie i obyczaje Ajnów badać, podobnie jak swego czasu badał i opisywał Jakutów.
  Postawił był Sieroszewski warunku jednego: by mu za towarzysza przydano człowieka, co o Ajnach już naówczas wiedział bodaj najwięcej na świecie: Bronisława Piłsudskiego, co posłanym był już dawniej na Sachalin za udział w spisku i próbie zamachu na cara**, a po uwolnieniu*** wolał tam pozostać, pracując nadal przy tworzeniu Muzeum Sachalińskiego.
  Ich wspólne z Sieroszewskim ekspedycje i badania wśród Ajnów, tak na Sachalinie, jak i już na japońskiej ziemi, na Hokkaido, zaowocowały nader gruntownemi badaniami nad tem ginącym i dziś już na poły wymarłem ludem.****. To, czego Bronisław Piłsudski traktował jako dzieło swego żywota, Sieroszewski chyba jednak miał tylko za cenę do zapłacenia konieczną, by móc znów do Warszawy powrócić. Wraca w 1904, drogę nader okrężną, poprzez Koreę, Chiny, Cejlon i Egipt… w sam raz na to, by się znów w perturbacje rewolucyi 1905 roku wplątać i po raz trzeci X odwiedzić Pawilonu, po którem to doświadczeniu widać już kolejnej na Syberii wizyty ryzykować nie myślał, bo przeniósł się pierwotkiem do Krakowa, zasię i do Zakopanego. Ale o tem, jako i o dalszych jego kolejach żywota opowiemy w części V, która dopełni nam cyklu z już tu znajdującą się częścią szóstą, o czem uwiadamiam ku pocieszeniu tych z Was, co już zgrozą zdjęci, rachowali, że się do Sieroszewskiego nigdy nie uwolnią…:)
______________

*Centralny Komitet Robotniczy, najwyższy organ Polskiej Partii Socjalistycznej
** Bronisław, starszy brat Józefa, tegoż zamachu planował wspólnie z bratem i m.in. wspólnie ze straconym za to Aleksandrem Uljanowem, starszym bratem Włodzimierza, później znanego jako Lenin. Za lat ponad dwadzieścia młodsi bracia Bronisława i Aleksandra staną przeciw sobie jako przywódcy toczących śmiertelny bój Polski i bolszewickiej Rosji…
*** na mocy amnestii zarządzonej po śmierci tegoż samego cara Aleksandra III, którego próbował dziesięć lat wcześniej zgładzić.
**** M.in. jedyny dźwiękowy zapis języka ajnuskiego, który na świecie istnieje, to kilkadziesiąt wałków fonograficznych przez Piłsudskiego nagranych i dziś będących ozdobą kolekcji… krakowskiego Muzeum Techniki i Sztuki Japońskiej, czyli Centrum „Manggha”. Japończycy, by tych dźwięków móc odtworzyć, bez mała nowego fonografu zbudować musieli… Nie od rzeczy dodać będzie, że wnuki Piłsudskiego i jego ajnoskiej żony do dziś w Japonijej pomieszkują. Są i tacy, co nawet tragiczną śmierć Piłsudskiego w nurtach Sekwany w 1914 roku, uznają nie za samobójczą, a za coś w rodzaju usunięcia człeka, co o Ajnach wiedział zbyt wiele, a to znów być miało groźnem dla nich, bo to lud nie ziemski, a z kosmosu przybyły…:) Lectorom moim jednak bym przedkładał listów Sieroszewskiego właśnie do Piłsudskiego, z których jawnie tamtego depresje widać i frustracje, które z powodzeniem tegoż na siebie targnięcia za lat kolejnych dziesięć być mogły przyczyną…

22 czerwca, 2020

A tych zadań przed Wami jest siła...:)

...że wyliczę, jako to: dnia tegoż choć kusztyczek nieduży za pamięć  22-go Pułku Ułanów Podkarpackich imienia księcia Jeremiego Wieśniowieckiego za przyczyną ich święta pułkowego, któregośmy przódzi dawniejszym pułku tego obyczajem świętowali 19 sierpnia... I jeśli to kogo pocieszy, to dodam, że to dwudzieste pierwsze w tem roku święto, czyli żeśmy półmetek przekroczyli...:)
  Dwudziestego czwartego zasię 20 Pułk Ułanów imienia Króla Jana III Sobieskiego świętować powinien, zasię miesiąca kończyć nam dwudziestego dziewiątego będzie święto 9 Pułku Strzelców Konnych imienia Generała Kazimierza Pułaskiego,  Za pamięć zatem o tych ułanach i szaserach toast wznoszę !
                    

19 czerwca, 2020

. . .

Właściwie to nic więcej ponad to, com już ongi w temacie tem żem napisał był, do dodania nie mam:
https://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2014/06/refleksyj-przygarstek-nieduzy.html

17 czerwca, 2020

O najstarszym żołnierzu Legionów...III

  Trzeciej poczynając części opowieści naszej (I, II) o Wacławie Sieroszewskim, pisarzu, żołnierzu i badaczu przyszłem, pora byłaby rzec już najwyższa o jego najwięcej dla nauki poczynionych dokonaniach, choć wcale nie z miłości do nauki podjętych. Przyznawał potem ućciwie, że mowy Jakutów i obyczaju na toż się uczyć począł, by mu w ucieczce zamierzonej kolejnej tubylcy pomocą być mogli, nie zaś nierozumną i obojętną przeszkodą. Choć zda mi się, że miałże ów daru jeszczeć i więcej dla Jakutów cenniejszego, choć pierwotkiem przezeń nie nazbyt cenionego…
  Owoż procentować poczęła ta szkoła techniczna warszawska i te terminy u ślusarza, których był we Warszawie liznął… Nie zdały się na nic te talenty polskim włościanom, którym młody zapaleniec dopomagać pragnął, atoli w Sybirze dalekim, gdzie kowal najwięcej edukowanym jest przedstawicielem świata technicznego, owa edukacyja była zaprawdę na złota wagę, a co najmniej na miarę przeżycia… I tak przez całe już swoje zesłania, wyjąwszy może późniejsze do Ajnów wyprawy, już niejako z rozmysłem jako badawcze podejmowane, będzie się Sieroszewski utrzymywał z kowalstwa, z owej ślusarki, z napraw wszelakich, zasię dodatkiem k’temu będzie praca rolnicza, bo i tej pokosztuje w Namskim Ułusie, gdzie go za staraniem siostry przeniosą, by w krzynę łagodniejszym bytował klimacie.
  Z tem pisaniem tysiączne się wiązały już w Polszcze utrudnienia, których siostra Paulina przewalczyć musiała. Primo, że wydawcy polscy lękali się zesłańca wydawać, by swej gazety na niełaskę nie narazić, gdzie konfiskata jednego czy drugiego numeru narazić mogła wątłych edytorów naszych na finansową ruinę i katastrofę. Secundo, że to, co opisywał Sirko*, ludziom odległym o tysiące wiorst i realiów jakuckich nieznającym zdało się zmyśleniem czystej wody, co samo w sobie w literaturze przecie nie grzech, przynajmniej dopokąd owo „zmyślenie” nie wystawia spraw moralnie wątpliwych, jak ofiary z ludzi składane, gwałty, incesty a i kanibalizm nawet…
 Moralność przecie plemion na poły jeszcze dzikich, na język literacki przełożona, z punktu stała  się przyczyną oskarżania Sieroszewskiego o degrengoladę moralną a przy tem i o literatuty ojczystej zachwaszczanie. Broniły go zaś nie byle jakie autorytety, bo sama Orzeszkowa, stwierdzając, że „Nawet sceny grubiańskie i zmysłowe […] tracą swoje męty i jady, a stają przed nami ozłocone przez piękno, oczyszczone przez litość, jak owa w promyku słońca ukazana, gruba i szpetna pięść Jakutki”, oraz że „rzeczy zmysłowe, grubiańskie”, są „w życiu dzikich nieuchronne”. Nawiasem to ten akurat wywód, do początkowej sceny „Jesienią” się odnoszący, gdzie Jakutka się z mężem kłócąca, pokazuje onemu nie mniej, ni więcej tylko „figę”, daje nam obraz tego, co w tamtych latach było gestem obraźliwem, wulgarnem i szpetnem… co znów przyznać muszę, że mnie rozrzewniło niepomiernie i w zazdrość względem tamtych wprowadziło kryteryów…
  W Namskim Ułusie** po dziś dzień jest miejsce zwane Wodą Sieroszewskiego, gdzie przez lat wiele rozumięli miejscowi, że się ten Polak-zesłaniec utopił. Po czasie się wyjaśniło, że nie on, a jaki jadący k’niemu zesłaniec inszy. Nawiasem dziś daleko więcej znanym wśród Jakutów jest badacz nasz inszy, Piekarski, bo ten słownika ichniego był spisał, a pozostawszy w Rossyi sowieckiej, nawet i w tamtejszą Akademiję Nauk postąpił, tandem onegoż pamięć bolszewickie władze hołubiły, cależ przeciwnie do przyjaciela obu braci Piłsudskich i ministra w pierwszem niepodległem rządzie naszem.
  Praca, dla Sieroszewskiego, ale i dla Jakutów fundamentalna, wskutek zawirowań rozlicznych, w tem i tych z warszawskimi wydawcami opisanych, pierwotnie spisaną była po rosyjsku i w oryginale nosiła tytułu:”Jakuty. Opyt etnograficzeskich issledowanij” . Dopieroż polskie jej tłomaczenie zasłynęło pod dziś najwięcej znanem „12 lat w kraju Jakutów”. I rzeknijmyż też tego szczerze, że się więcej wzięło z miłości do Polski, niźli do owych Jakutów.
  W 1893 roku był bowiem Sieroszewski (znów za staraniem siostry!) „awansował” w społecznej syberyjskiej hierarchii, bo dostał prawa… chłopa, zatem wolnoż mu było się w ograniczonem co prawda zakresie, ale przenosić i podróżować. Przenosiny do Irkucka, gdzie się na parowiec spóźnił i podróżował łodzią przez najprawdziwszych jeszcze burłaków ciągnioną, opisał w powieści „Powrót”. W Irkucku znów jakiego szukając zajęcia omalże nie został… nauczycielem tańców w gimnazjum żeńskiem, choć żandarmeria miejscowa, kontaktów mu z młodzieżą wzbraniając, nie dozwoliła zweryfikować przechwałek, czyli też rzeczywiście tańcować co umiał… Trochę zatem pomaga w biurze architekta miejskiego, trochę u sekretarza magistratu, nareście zostaje maszynistą przy machinie parowej miejscowej ogniowej straży… Aliści gdzie tam się trafiło z kimś znacznym spotkać z firmy kupieckiej Gromowych, co handlowała futrami na skalę zgoła monopolową i od nich wydębić swoistego mecenatu w postaci pensyi miesięcznej do skończenia tych dzieł, dopotąd istniejących jedynie w notatek luźnych setkach, na byle czym czynionych.
  Poznany zaś przy tem podróżnik wielce słynny i uczony, Grigorij Potanin, sam krzynę wcześniej zesłańcem będący, doradził Sirce by tego swego dzieła położył na szali swego do ojczyzny powrotu i dał listu polecającego do viceprezesa Rosyjskiego Towarzystwa Geograficzego, Siemionowa. Z książką, już i częścią gotową, której Gromowowie wydać własnem sumptem obiecali, rusza Sieroszewski do Petersburga i dobija z Siemionowem targu, że przekazawszy pieniędzy od Gromowych Towarzystwu i uzupełniwszy jej o materyjały, których się w petersburskich spodziewał znaleźć bibliotekach i muzeach, będzie jej miał przez Towarzystwo wydanej, przy tem zaś zapewnione wstawiennictwo w kwestyi jegoż od zesłania uwolnienia.
  Ano i w rzeczy samej… „Jakuty” wychodzą drukiem, z punktu się stając naukowym i literackim wydarzeniem, Towarzystwo Geograficzne nagradza ich złotym medalem, wrychle się i zaszczyty sypią insze, w tem i ten upragniony: paszport… „irkuckiego mieszczanina” dozwalający mu na powrót do Warszawy… I tak ów nareście powróciwszy, przez lat kilka kosztował owoców swej rosnącej pisarskiej sławy, aliści nie byłby przecie sobą, gdyby się w nową nie wdał awanturę jaką, z wszelkiemi tego konsekwencyjami przykremi. Ale o tem to już w części czwartej popiszemy…:)
____________________________

* Tak zwali Sieroszewskiego Jakuci i takiegoż by dla się przyjął literackiego pseudonimu.
** Wówczas tę osadę zwano po prostu Nam, zaś za sposobnością stwierdzić się godzi, że to swoisty ahistoryzm pisać o wioskach jakuckich tamtejszego czasu, bo Jakuci przódzi nigdyż takiego nie mięli obyczaju. To władza moskiewska ich k’temu przymuszała powoli, by kontrolować łacniej, a najczęściej jeśli, gdzie wtedy w kupie jaka powstała chałup czy jurt gromada, to najczęściej dla tej przyczyny, że ich stawiali dla siebie zesłańcy pobok jakiej jednej czy dwóch chat tubylczych.

14 czerwca, 2020

O najstarszym żołnierzu Legionów.... II


  Continuum czyniąc tejże opowieści naszej (I) o Wacławie Sieroszewskim, pisarzu, żołnierzu i badaczu przyszłem, a póki co zesłańcu w Sybirze cierpiącem, przyszliśmy k’temu jakoż ów pokaranym za ucieczki próbę został i posłanym do głuszy tak zapadłej, że się to zdało Sieroszewskiemu przedsionkiem piekła. Samej drogi, liczącej z górą tysiąc dzisiejszych kilometrów z Wierchojańska do Kołymska omal Sieroszewski nie przypłacił życiem, bo iść mu nakazano z kozakiem eskortującym i przewodnikiem, środkiem siarczystej syberyjskiej zimy, w mrozy największe… Któż wie, czy nie z zamysłem takiem właśnie cichem, że może oto już z niem spokój będzie…
  Ale Sieroszewski doszedł… Doszedł, choć padły im z wyczerpania pociągowe renifery (o dziwo ocalały konie!), doszedł, choć go już wybudzać musieli towarzysze podróży ze snu tak upornego, który jeno zamarzającym się przytrafia i zwykle jest już początkiem wiecznego… Ale z Kołymska posłano go jeszcze dalej, tak że koniec końców osiadł w Andałychu, zasię w Jąży, wioszczynie bodaj najdalej ówcześnie wysuniętej na północ na Kołymie całej. Jest mi tu rzecz jedna nieznaną, a ta mianowicie, że wiem, iż jeszcze w Wierchojańsku się nam nasz Wacław związał z jakucką niewiastą, Ariną Czełba-Kysa, którą sam zwał Annuszką, z którego to związku się porodziła córka Maria. Godzi się abyśmy się przy tem nieszczęsnym dziecięciu zatrzymali chwilę, bo samo jej istnienie było dla Sieroszewskiego źródłem niemałego ambarasu i cóż tu długo prawić: nie zachował się nam nasz pisarz najgodniej. Pewno, że miotany ukazami nie miał się ani jak, ani gdzie dziecięciem zajmować, a by jej wziął w tę drogę straszliwą kołymską, to wątpić by trzeba, czyby jej dziecię przeżyło.
 Po śmierci owej Ariny-Annuszki, status Sieroszewskiego się jeszcze nie odmienił nadto wiele, przecie zajął się dziecięciem i własnego mu nadał nazwiska. Aliści rzec by można, że czem się Sieroszewskiemu wiodło lepiej, tem mu więcej ten owoc miłości egzotycznej ciążył i gdy w 1892 uzyskał paszportu dozwalającego na swobodne po Syberii podróże, takoż i na osiedlenie w miejscu wybranem, natenczas ów się do Irkucka przeniósł, ale gdy stamtąd w 1894 do Petersburga już ruszał, by w dalekie ruszać światy, Marię ostawił u przyjaciół swych, Stanisława Landy i onegoż połowicy. I tak po prawdzie to oni tegoż dziecięcia wychowali, a pisarz sam się już z nią przez lat wiele nie kontaktował wcale. Małoż na tem, gdy pisał po latach Żeromskiemu, trzecim się chwaląc synem, którego miał z małżeństwa przyszłego ze Stefanią z Mianowskich, żalił się przy tem, że córki nie ma!
  Znają na to zjawisko psychologowie terminu, że to się wyparciem zwie i tyczy się jakich zjawisk, postępków czy myśli, które chluby nam nie przynosząc, sprawiają żeśmy je radzi czem prędzej przepomnieć. Maria spotkała się z ojcem po latach, raz jeden w Paryżu przed wojną już samą, zasię raz wtóry latem 1929 roku, gdy całego lata przepędziła w gdyńskiej willi Sieroszewskich, zwanej „Kadrówką”. Nie dochował się żaden onejże konterfekt, aliści opis Ludwika Krzywickiego, co jej poznał, nie budzi wątpienia, że „… cery mocno ciemnej i rysów tak mongolsko-jakuckich, iż niewątpliwie należała do najbardziej typowych przedstawicieli rasy żółtoskórej…”. Zapewne byłby to jaki Sieroszewskiemu, już ówcześnie przecie nie byle komu (prezes Polskiej Akademii Literatury, polskiego Pen-Clubu) jaki ambaras, owo córki, podług kryteryów ówcześnych naszych, nieślubnej i egzotycznej, ujawnienie, przecie nie nad takiemi skandalami świat do porządku przechodził… Jeszcze przykrzejsze, że córce swej, fakt, że jedynie rosyjskojęzycznej, zatem i od Jakutów, i od Polaków odległej, doradzał Sieroszewski, by się stać próbowała „dobrym rosyjskim człowiekiem”. Azaliż nie wiedział on, Piłsudskiego przyjaciel i nieraz przy ludziach władzy bywający, jakież realia żywota są w bolszewickiem kraju, w sowieckiej Moskwie, gdzież owa żywota przepędziła jako nauczycielka? Najpewniej niebywale samotna, przez swoje potrójne wyobcowanie…
  Poniechajmyż tej już i tak przydługiej dygressyi… Wróćmyż do Sieroszewskiego w owej kołymskiej Jąży, w której mieszkać mu przyszło w jakuckiej jurcie, którą zwał lodowatym grobem*. Miejscowi, latem rybacząc i polując, zimową porą najradziej na podobieństwo niedźwiedzi, spali, by darmo energii nie tracić. Wybornie wystawić sobie umiem, jak cierpieć musiał w tem towarzystwie człek, co gęby nie ma otworzyć do kogo, a w głowie szaleje myśli tysiąc, co by się niemi chciało podzielić z kim, pogwarzyć… Z tejże rozpaczy myśl się rodzi, by pisać, z tegoż osamotnienia owo myśli na papier przelewanie, by namiastką być rozmowy z kim inszym, z jakiem człowiekiem drugim… Na papierze rzekłem? Hospody pomyłuj, toż jest właśnie znów tragedia druga! Skądże brać tegoż papieru, tegoż inkaustu? Z tem drugim jeszcze pół biedy, dość jest sposobów, by samemu jakiej fabrykować namiastki, ale papier? Skądże go brać, na Boga? Jakaż to musi być męka, nie mieć na czym myśli zapisać! Pisuje zatem na skrawkach starych gazet, na kopertach listów, nareście na jakich tabliczkach drewnianych… Tak rodzą się „Chajłach”, „Jesienią” i „Skradziony chłopiec”, opowiadania, których później siostrze Paulinie** przesyłał, ta zaś, tysiącznych pokonując trudności, doprowadziła do druku tychże w warszawskim „Głosie” i takież były jego pisarskiej przyszłej kariery początki, o czem więcej nam opowiedzieć przyjdzie w części trzeciej…
______________

* Po latach chyba jednak zmienił tegoż zdania, bo sam takiej zbudował dla odwiedzających go w Namskim Ułusie przyjaciół, samemu jednak pomieszkując w drewnianym domu, co mu się dostał po zesłańcu Rosenowie.

** Siostry Sieroszewskiego… znów epopeja sama w sobie o ludziach całkiem już przepomnianych. Obie, po rodziców śmierci, trafiły na pensję Jadwigi Sikorskiej, która takiej miała w ówcześnej Warszawie renomy, że panny z dobrych domów tylko dlatego się o miejsca w niej nie biły, że pannom z dobrych domów nie wypadało… Ale niejedna z braku miejsca odeszła z kwitkiem i płaczem, gdzie nie pomogły ojcowe majątki i familijne koneksje i protekcje. Skąd tam zatem te dwie sieroty ubogie? Ano po prostu z przyjaźni, jaką miała Sikorska dla Sieroszewskich pomarłych, że się ich progeniturą zajęła. Paulina pojechała potem na studia do Anglii, Anna podobnie do Szwajcarii. Tej drugiej to o tyle nie wyszło na zdrowie, że zapoznawszy tam niejakiego Ludwika Waryńskiego zapałała doń uczuciem młodzieńczem i płomiennem, którego owocem był syn Tadeusz, przyszły doktor chemii po uniwersytecie genewskim i badacz Afryki, choć najwięcej pod kątem onych złóż miedzi, platyny i inszych cenności. Do Polski Tadeusz Waryński zdążył akuratnie na bolszewicką woję dwudziestego roku, w której wziął udział jako ochotnik, zasię po wojnie różnych piastując funkcyj, z rokiem 1930 w Sejmy postąpił jako poseł z ramienia BBWR, nader daleko, jak widać, odchodząc od poglądów ojca w szliselburskiej twierdzy pomarłego.
  Pulinie zaś, która tem serdeczniej bratu-zesłańcowi współczuła, że sama w temże samem co i on, roku 1878 przyaresztowaną będąc, zasłaną została do Kurska. Po powrocie z tegoż zesłania, poczęła wraz ze Stefanią Sempołowską dzieło wokoło „Uniwerytetu Latającego” i związanych z niem „szkół początkowych”. Całe życie związaną będąc z tym najczystszej wody i najszlachetniejszym nurtem pozytywizmu socjalistycznego, w osobach Edwarda Abramowskiego czy Adama Szymańskiego najbliższych mając przyjaciół. Czas jakiś nawet była redaktorką naczelną „Prawdy” przez Aleksandra Świętochowskiego wydawanej. Wacławowi życie całe była wsparciem i opoką, to jej zawdzięczał najczęściej wszelkie sankcyj w zesłaniach łagodzenie, jej też wreszcie rozkwit swej literackiej kariery.

12 czerwca, 2020

Toastów harmonogram najbliższy...:)

Dziś  pijemy za akuratnie świętujący 8 Pułk Strzelców Konnych z Chełmna, jutro za 2 Pułk Szwoleżerów Rokitniańskich wsławiony właśnie pod Rokitną szarżą nieśmiertelnej zgoła sławy, ale i szaleństwa, podług mnie, wielekroć nad Somosierrę większego...
  Czternastego wypadnie nam święto Pułku 3 Ułanów Śląskich (nie bez kozery tu taka w pisowni kolejność:), a piętnastego 21-go Pułku Ułanów Nadwiślańskich...

09 czerwca, 2020

5 Pułku Strzelców Konnych dziś święto...:)

... a komu by się zdało ku korzyści, czego o niem poczytać, tego ku dawniejszej o niem nocie upraszam:  5 Pułk Strzelców Konnych 

08 czerwca, 2020

O młodości najstarszego żołnierza Legionów...

 Niem się, Mili Moi, do lektury pokwapicie, mus mi dwóch Wam słów objaśnienia względem tej noty, cykl poczynającej, popisać, iżbyście nie mięli mię za kogo, kto w piętkę goni luboż węża Uroburosa naśladować probuje... Prawdziwie bowiem, iżby kto tejże noty i cyklu na TEM blogu przepatrzyć chciał skrupulatnie, wrychle pomiarkuje, że SZÓSTA (i ostatnia) tegoż cyklu część się tu już ukazała kwietniem 2012 roku :). Prawdę też rzekłszy, jeśli wcześniejszych od niej okazjonalnych świąt pułkowych nie liczyć, to była i pierwszą tutaj prawdziwie merytoryczną pogderanką:)
Przecz zatem czynię, co czynię, uprzednich z łotrpressa przenosząc?
Ano, primo, że to jedyny cykl biograficzny, sztucznie podzielony między dawniejszy blog na Onecie, a tutejsze włości i bywalcom świetnie wiedzieć, że to wymuszone było (podobnie jak i cała z Onetu Wielka Emigracja) nagłym zejściem tegoż portalu na techniczne manowce i ogólny paralusz, który to królestwo trafił...
 Secundo, że zaufania nie mam do wszelkich włodarzy, osobliwie internetowych, a ci co pomną, jak się dzieje blogerstwa na Onecie pokończyły, zapewne dziwować się mojej woli, by mieć wszytkiego w kupie, nie zdziwi. 
Tertio, że z person pod ową notą przed laty podpisanych jeno Vulpian Niezawodny i Torlin Nieodstępny się jako niezwyciężeni czasem ukazują, to dla inszych być to może i nowość...
I po tym krótkim wstępie, do lektury właściwej upraszam:) 

                                                         *     *    *    
                                         Że najstarszy, tego zaprzeczyć nie sposób, bo gdy z Oleandrów wyruszała Pierwsza Kadrowa, do której że go nie przydzielono miał do Komendanta żalu tęgiego, bohaterowi naszemu natenczas szósty szedł już krzyżyk, a ściślej czterech mu niedziel brakowało do pięćdziesiątego ósmego roku pokończenia… Zaiste wiek to słuszny i godny kości na słonku grzać, z przyjacioły popijać, wnuki może czasem zabawić, nie zaś jako zające jakie w bruzdy skakać, mannlicherem się bawić i rzyć, osobliwie zimową porą, w okopach odmrażać, przecie nasz tu bohater dzisiejszy całego miał żywota nietuzinkowego, a że i przed niem było jeszcze niemało, to i czemuż miałby mieć wiek swój słuszny od inszych cząstek żywota spokojniejszym i mniej zawikłanem?
   Porodził się nam nasz legionista przyszły Anno Domini 1858 roku, we familijej zacnej, choć nie nazbyt fortunnej, bo oćca naszemu Wacławowi wrychle za udział w Insurekcyi Styczniowej na Sybir pognano, zasię macierz go odumarła dziecięciem, tandem chował się gdzie przy familijej dalszej, choć in futuram najwięcej mu siostrzanej przyszło doświadczać opieki i miłości. Majątek rodowy w Wólce Kozłowskiej wpodle Tłuszcza przepadł kontrybucyjami carskiemi za powstańcze oćca grzechy, tandem bohaterowi naszemu pozostało żyć z pracy własnych rąk, głowy a później i pióra. Nawiasem, to nie sposób mi się tej myśli opędzić, że pomiędzy tą Wólką Kozłowską a Piasecznem, gdzie już pełni wiosny Anno Domini 1945 nie doczekał, jest ledwie sześćdziesiąt kilometrów, a to kamienie graniczne żywota człowieka, któremu miarą właściwszą się zdają mil bezkresne tysiące…
  Oddany do Warszawy w wieku lat zaledwie siedmiu na naukę gimnazjalną, początkiem radził sobie z nauką nietęgo, osobliwie z łaciną i greką, za to niepomiernej radości znajdując w naukach przyrodniczych, a nawet i do jakiego sekretnego kółka darwinowskich wolnomyślicieli z czasem przyszedłszy. Dwóch lat poświęcił na naukę zawodu u ślusarza na Brackiej ulicy, nie iżby to konieczność była życiowa, bo i opiekunowie przeciwni temu byli, jeno że młódź ówcześna gorącogłowa, zapaliwszy się do idei „pracy u podstaw” szukała tego, z czem by też miała do ludu tego idealizowanego iść, by nie z rękami pustemi.
  Akuratnie tamtem czasem zarząd Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, dla przyszłych kadr technicznych swoich, umyślił szkoły, jak dziś byśmy rzekli: zawodowej, otworzyć. W mieście jednak, gdzie o Instytucie Politechnicznym marzyć będzie można dopiero za lat kolejnych kilkanaście, ta właśnie szkoła kolejowa, swoistym szkoły politechnicznej być musiała substytutem. Ucząc się w niej, pracując przy tem jako robotnik w warsztatach kolejowych, musiał nasz bohater zabłysnąć niepospolicie, skoro sam tejże szkoły zwierzchnik, inspektor Wojna, książek mu sprowadzał, a nawet extraordynaryjnego wyrobił przystępu do chemicznego laboratorium…
  Zdałoby się, że rósł nam tam jaki, jeśli nie Domeyko nowy, to choć inżynier przyszły na wielką miarę, aliści że się jeszcze przy tem i sercem na porządki buntował ówcześne, to i nie dziwota, że go pomiędzy rozdysputowanymi robotnikami widzimy w kółkach, początkiem samokształceniowych, przecie coraz i więcej się rwących do czynu… Sieroszewskiemu nie danem było tego czynu doczekać, bo ochrana nie spała i poniemału Dziesiąty Pawilon wszystkich tych samokształceniowców zgromadził. Jeśli się zaś tam komu zdało, że krata ich przed czym powstrzyma, to błądził… Właśnie wtedy, poczęto w Cytadeli pisma wydawać, co się zwało „Głos więźnia”, a po którym pozostała pamięć, zaś z Sieroszewskiego spuścizny jeden z wierszy najpierwszych „Czego chcą oni?”.
  Trzebaż było trafu, co na całem dalszem zaważył Sieroszewskiego żywocie, że jeden ze współwięźniów, robotnik Józef Bejte, zwykł był żołnierzów na warcie stojących agitować przez kratę, aż trafił na jakiego nowego, co ognia dawszy, trupem agitatora położył. Rozruch, który się na to powziął w więzieniu, z najwyższym uśmierzono trudem, a jakież było osadzonych wzburzenie niechaj świadczy, że wszędzie w celach gołymi rękami rozbili piece, połamali łóżka żelazne, drobniejszych utensyliów nie licząc… Sam Sieroszewski sprawy miał mieć o to, że gdy do jego celi wkroczył sam Cytadeli komendant, jenerał Ulrich, nasz Wacław w przystępie szału miał wyrwać ramy okiennej i wyrżnął nią jenerała w ramię…*
  Rzecz osobliwa: na tem procesie więziennym w jego obronie staje… sam Ulrich, zeznając, że bynajmniej nie został rozmyślnie uderzonym, a jedynie owa rama, wypadłszy Sieroszewskiemu z rąk, mimo wolej młodzieńca, dygnitarza uderzyła. Tem to sposobem Sieroszewski, uniknąwszy stryczka, zarobił pierwszych w swym żywocie lat sześciu katorgi.
  Pokosztowawszy aresztanckich wagonów, celek na statkach rzecznych, więzień etapowych i kibitek dotarł był wreszcie do Krasnojarska, gdzie się kolejnego doigrał wyroku na karcer za bunt, który po prawdzie miał żenujące zgoła podłoże, a to takie, że miał który ze współwięźniów przemyconej gorzałki, której onemu eskorta odebrać umyśliła. Że znów insi o tem nie wiedzieli, mniemali, że ów jakich represyj ofiarą i bronili go zażarcie, tęgo przy tem eskortantów turbując. Po miesiącu karceru pognano nam Wacława do Irkucka już jeno pieszo, syberyjskim obyczajem zimą, wśród czterdziestostopniowych mrozów i śnieżnych zawiei.
  Dotarłszy tam, dowiedział się wrychle, że siostrzanym staraniom zawdzięcza nie katorgę jednak, a tak zwane „wolne posielienije”, czyli wolność mieszkania w miejscu wskazanem… Sieroszewskiemu wskazano Wierchojańsk, dziurę zapadłą, w której wszystkiego tam stało dwudziestu trzech domów, za to z atrakcyj mającej mrozu ówcześnego chyba rekord, bo gradusów 67, śniegu ośm miesiąców w roku i najprawdziwszej nocy polarnej przez niedziel bitych sześć… Za to proporcyje mieszkańców wiele o carskiej świadczą Rossyi, bo w tych dwudziestu trzech chatach, okrom tubylców, władze czternastu pomieściły zesłańców, w tym nawet jeszcze i uczestnika powstania 1863 roku Sieroszewski tam spotkał.
  Rok 1882 przyniósł Sieroszewskiemu ugruntowanie opinii wichrzyciela nad wichrzyciele, bo to pod jego, najmłodszego chyba, komendą… dziewięciu zesłańców łodzi zbuduje, na przez niego sporządzonych mapach (z opisów przygód rozbitków amerykańskiej ekspedycji Delonga) bazując, spłynie rzeką Janą do Oceanu Lodowatego i dalej wzdłuż brzegów, posuwać się będzie ku Beringowej Cieśninie, z zamiarem dotarcia do amerykańskich wybrzeży. Schwytano ich już gdzie pomiędzy oceanicznymi wyspami i nowych dołożono wyroków… Samego Sieroszewskiego skazano na karę pięciu uderzeń tzw. „pletni”, a komu się zdaje, że to fraszka, temu rzekę, że ten batog, „pletnią” zwany, trzech ma końców szponami żelaźnemi zakończonych, i że owe pięć uderzeń niejednego zabiło, a mało kto po tem kaleką nie został… Sieroszewskiego ocaliło to, że w Wierchojańsku nikt narzędzia takiego nawet na oczy nie widział, ani też nie było i kata, tandem jenerał-gubernator mu tej kary odmienił na „posielienije” „sto wiorst od wszelkiej drogi, rzeki czy miasta”, ale o tem to już opowiemy w części następnej…
____________________________

* a wydawałoby się, że gdzie jak gdzie ale we więzieniu to już okna powinny być osadzane porządnie… 🙂 Próbującym sobie imaginować tej sceny przedkładam tego i jeszcze, że Sieroszewski może i jakim pokurczem nie był, ale i posturą nie imponował… Po latach, gdy z druhem, Wieniawą, tworzyli najbardziej malowniczą parę legionowych ułanów, cokolwiek złośliwie go opisano jako osobnika od własnej szabli krótszego, przez co miał być z nią, między nogami mu się plączącą, w ustawicznem konflikcie…

  

02 czerwca, 2020

O proweniencyi kiesy, smutnym końcu pewnego złodzieja z dobrego domu i o cmentarzach wyrzutków…

   Jakem raz pierwszy, pacholęciem jeszcze będąc, w jakiem kinematograficznem obrazie kostiumowem ujrzał jakiego wielmoży płacącego komu jaką sakiewką pełną monety brzęczącej i owego karczmarza czy kupca pokornie zapłatę przyjmującego bez liczenia, czy reszty wydawania, tom mniemał, że luboż jeden naiwny wielce, że nie sprawdza, zali w tej sakiewce prawdziwie jest moneta i to zacna, luboż wtóry taki hojny, że się w arcana cenowe nie wdając, kwoty rzuca z pewnością wartość przewyższającą znacznie, jako to na wielgiego pana przystało…

Nawiasem tom lat potrzebował paru dziesiątków i odmiany ustroju, by pomiarkować, że nikt się tak o parę groszaków targować nie potrafi, jako owi panowie wielcy, a majętni nad podziwienie, aliści nie o tem bym dziś chciał wieść gędźby… a o tem, jakież skutki między inszemi po reformie pieniądza króla Kazimierza z lat 1337-38 były tego, że się wartość obrachunkowa pieniądza niekoniecznie z wartością zgodziła wagową, czego objaśnić nie będzie ni prosto, ni łacno, aliści poprobujmyż…

Z końcem bowiem roku 1337 poczęłaż mennica krakowska bić denara do dawniejszego podobnego, przecie większego i cięższego od dawniejszego o jakie procentów czternaście. Przy tem i próby tych monet pogorszono z siedmiu łutów śrybra do sześciu i pół, ale że denar i urósł, to i w denarze srebra było po dawnemu tyleż samo. Przy tem w obiegu oba denarów rodzaje były honorowane na równi, choć ustanowiono mechanizmu dawnej monety stopniowo z rynku rugowania. Spyta kto na cóż ta zawiłość, skoro srebra szło na monetę tyleż samo, ergo król nie zarabiał na tem? Ano na drobnych płatnościach z pewnością nie, aliści rzecz cała zrozumiałą się staje, gdy wejrzymy na płatności grube, w całe już grzywny idące… Owoż przez to, że srebra nadal było tyleż samo, tedy wartość jednostek obrachunkowych, jak grzywna właśnie się nibyż nie zmieniła. Sęk w tem, że wiele umów i donacji ustanowiono według WAGI tejże grzywny a nie onej WARTOŚCI, czyli 196 gramów srebra. I tutaj jeśli skarbnik królewski w zgodzie z zapisem jakiem odliczył komu te 196 gramów srebra, to nie oszukał, aliści jako ten, co ich wziął i poszedł z niemi na rynek, to tam już kupić mógł mniej, bo miał denarów 676, a nie 768…

Ale i nie o reformy mi idzie monetarne, jeno o przyczynę, dla której się takie narodziły woreczki czy sakiewki, w których takiej odliczonej kładziono kwoty i takiż woreczek, z czasem i jeszcze jakiem signum królewskiem czy inszem znaczony, niejako miano za namiastkę banknotu dużej wartości, którego już nie trza było za razem każdem przeliczać de novo. Znano takich woreczków już i u starożytnych, skąd samo słówko „follis” miast woreczków poczęło znaczyć równoważnych im rzymskich monet dwudenarowych, zasię tak wołano bizantyńskich miedziaków, zasię z tego się porodziły i arabskie „felsy”… Zawżdy tam, gdy drobnej dość było monety, a zbrakło kruszcu na grube, posługiwać się poczynano woreczkami, które czasem i po kilkaset jakich liczyły drobniaków. Turcy, co takiego mieli w swych dziejach w XVII stuleciu momentu, zwali „kese”, czyli właśnie „woreczek” sakiewkę, w której 500 było piastrów. Że na ten wiek właśnie bodaj największe nasze z niemi zmagania, zasię i jeńców wykupy, zasię łupów szacowanie to i „kese” na kiesę spolszczone języka nam wzbogaciło…

Aliści nim te woreczki plombować poczęto i pieczętować znakiem tego, co własnej odtąd dawał poręki za to, że się w środku suma zgadza, a moneta nie fałszywa, był czas, gdzie woreczków już i zażywano, przecie znaczono ich sekretnie, od środka, przy tem jakiemi znakami tajemnemi, pozór zwyczajnego ściegu czyli też cechy na skórze czyniącego. Mamyż z roku 1406 arcyciekawej sprawy w magistracie krakowskiem, gdzie jeden z rajców gotowizny z kasy podbierał miejskiej i dzięki takim go właśnie znakom koniec końców zdybano sekretnym. Rzecz tyleż smutniejsza, że szło o Andrzeja Wierzynka, wnuka tegoż Mikołaja, co słynnej na całą Europę uczty królom sprawił, człeka co śród patrycjatu krakowskiego się liczył do najbogatszych i najwięcej poważanych. Ano, jako jednak na Wierzynkowym widać exemplum, zacność domu przed niegodziwością i chciwością własną nie chroni, a że kto kogo zacnego i znacznego powinowaty czy krewny, nie znaczy, że sam nie podlec…:((

Rzecz iść musiała latami, aliści jak długo dojść nie sposób, bo nie sprawiano tamtym czasem rachunkowości w naszem rozumieniu, a przed złodziejstwem broniono się konceptem trzech kluczy potrzebnych w komplecie, by kasy odemknąć, wierząc, że trzech między rajcami rabuśników w zmowie ciężko będzie ujrzeć. Tyle, że Wierzynkowi ufano tak dalece, że owemu po wielekroć w potrzebie tych dwóch kluczy inszych powierzano. Nareście rajca jeden postronny powziął jakiego podejrzenia, aliści tak się potencyi Wierzynka przeląkł, że nie śmiał oskarżenia rzucić, jeno się pochorował z żałości. Inszy, któremu się podobnie zdało, rzeczy jednak nie porzucił i poczęto mieć na Wierzynka baczenia. Wrychle go przyuważono, że chował ów po kieszeniach i po rękawach woreczków z pieniędzmi, tedy go przytrzymano i wezwawszy rady, tudzież dla osądzenia ławników, wszczęto inwestygacyi szczególnej…

Bronił się początkiem Wierzynek, że to jego gotowizna własna i tu właśnie się pułapka zatrzasnęła do końca, bo wezwano na świadków poborców miejskich, co z targu owe pieniądze znosili, ci zaś na panów ławników wezwanie opisali, jakież są w woreczkach tych znaki grodzkie sekretne. Nijaka to już była trudność woreczków przepatrzyć i znaków tych naleźć, ergo Wierzynkowi łotrostwa dowieść… Bronił się ów jeszcze i dalej, wywodząc, że nie kradł, lecz sam sobie wypłacał zasługi, co ich dla miasta położył… „Gdyby moje trudy chciano wynagrodzić, mało by na to było i tysiąca grzywien. A przecież jest napisane: kto ołtarzowi służy, z ołtarza żyć powinien” prawił.

Aliści panowie rajcowie i ławnicy nie byli widać tejże samej z nim teologii i z punktu crimen osądziwszy, skazali łotrzyka na karę gardła, choć przez wzgląd na godność i zacność familii nie na hańbiącą śmierć wisielca, lecz na ścięcie, czego też od ręki dnia tegoż samego wykonano…

I to by był koniec tejże historyi jeśli o pieniężny jej idzie aspekt, aliści jest tu jeszcze jeden wątek ciekawy na tyle, że słów o niem rzec paru sobie pozwolę… Owoż w całej bodaj Europie szubrawiec ścinany czy wieszany zazwyczaj na miejscu pozostawał kaźni, dopokąd się ciało w proch nie rozpadło, zasię jakie szczątki smutne lada jak grzebiono w niepoświęconej ziemi, podług wierzenia powszechnego, zapewniając tem skazańcowi wieczyste potępienie… Trudno było te miejsca grzebalne smętarzami zwać, boć tam ni nagrobków nie było, ni grodzeń wkoło, o jakiem bądź pozorze duchownej posługi nawet nie spomniawszy… Ano i z tem się nie chcąc pogodzić syn skazanego, Mikołaj Wierzynek, umyślił fortelem niejakim miejsce ojca hańbiące uświęcić. Ufundował on bowiem kaplicy pod wezwaniem Świętej Gertrudy, co się z czasem w kościół rozrosła, a oważ kaplica niejako z czasem cmentarzyka uświęciła, pozór mu dając normalnego żalnika…

Dziejów kościoła ciekawych odsyłam tutaj, inszym jeno może wiedzieć starczy, że nie masz go już cale, a pamiątką po niem jeno ulica tegoż samego imienia.

01 czerwca, 2020

Święto? A pewnie, że święto...:))

  Pora przepić nam za pamięć 23 Pułku Ułanów Grodzieńskich, zasię wytchnąć po tem dni parę i na nadciągające święta pułków jeszcze w czerwcu inszych ośmiu gardeł naszykować... :)