30 czerwca, 2012

O inszych twarzach Wieniawy VI...


Kończyć nam tych "wienieremiad":) powoli przyjdzie (I, II, III, IV, V), pora zatem może o ocen tejże persony parę... Tych Onemu spółcześnych, późniejszych a i moich własnych na koniec kilka.
  Z Jego trzech "K" ulubionych niechybnie najszczersza i najpełniejsza była miłość do koni. Zasłynął jako inicjator rajdów konnych do Zakopanego, a chcieć mieć u siebie w pułku Wieniawy gościem, najlepiej było Onemu napomknąć, że się jaki bieg Hubertusowy czy inszy szykuje...:))
                         Ze służby własnej wyniósł szczególnego etosu, kawaleryjskiego esprit de corps na honorze, lojalności, brawurze i fantazji spartego. Wspominający Go Marian Romeyko nazwie go "zakonserwowanym Kozietulskim spod Somosierry" i w pełni żem z tem zgodny... Niechybnie by się Wieniawa pod Somosierrą sprawił nie gorzej Kozietulskiego, a może i lepiej:))... Słonimski Go nazwał "piewcą romantyzmu wojennego" i tu, podług mnie i racyja, aleć i grzech Wieniawowy ciężki, bo ogółowi za Jego to sprawą się wojna romantyczną przygodą w rycerskiem stylu widziała... Hemar wspominał "pole magnetyczne" Wieniawowego uroku, swady, polotu, humoru i niebywałej energii; Cat-Mackiewicz (niechętny Mu) zaliczy Go do„owej napuszonej wojskowości, do tych, którzy ciągle jak gdyby pozowali do fotografii z koniem, szablą i armatą, to (...) wśród rządzących ekslegionistów był największym liberałem. Wprowadzał do życia wesołość, dowcip, jak jakąś francuskość.”
  Ale i nie brakło głosów, co Go od czci i wiary odsądzały, przy czem pomnieć trza, że przedstawiać Wieniawę jeno jako hulakę i awanturnika było ówcześnej opozycji wielce na rękę, a sam Wieniawa celem tyleż łatwym, co bolesnym piłsudczykom, bo każdy cios w Niego mierzony, rykoszetem miał trafiać...i najczęściej trafiał Marszałka. Jednem z tych, co się na Niego uwzięli szczególnie był Jędrzej Giertych, dziad niedawnego ministra... Ale i we własnem obozie miał dość przeciwników, co wyżej dziurek w nosie mieli ustawicznych z Wieniawą frasunków, a i częstokroć za tem szły jakie osobiste animozje... a to o dawniejszą z Komendantem zażyłość, a to o przepchnięcie w awansach swoich faworytów, co inszych kariery opóźniało... a to o jakie niewiasty, Wieniawie przychylne...
   Ironią Historii będzie, że ten bon-vivant, nicpoń uroczy i bawidamek dla tych, co Go jeno z podręczników historii znać będą, kojarzonym będzie z dwoma najbrutalniejszemi epizodami życia politycznego II Rzeczypospolitej, przez wielu postrzeganemi jako dowód na to, że rządy Piłsudskiego to niemal faszystowska dyktatura była. Mowa oczywista o przewrocie majowem, gdzie rola Wieniawy niemała i o tzw. najściu oficyjerów piłsudczykowskich na Sejm Rzeczypospolitej w dniu 31 pażdziernika 1929 roku, co marszałkowi Daszyńskiemu sposobność dało w roli Rejtana debiutować, a w gruncie rzeczy działaniem pozbawionem sensu było i bez effektu większego (poza skandalem) się zakończyło. Na obronę Wieniawy, organizatora tejże manifestacyi bym tu tyle jeno rzec chciał, że jak mniemam, tam gdzie insi widzieli chęć terroryzowania Sejmu, Onemu to zapewne jeden "huczek" więcej jeno był...
   Uważcież, Lectorowie Mili, że choć o niem prawią, że pijus niebywały, przecie niemal nie sposób jego kompanionów od kieliszka wskazać, zupełnie jakoby przyznawać się, że się pijało z niem dyshonor był, luboż jakoby tego w jakiej próżni czynił... A przecie, osobliwie w społeczeństwie naszem gdzie się moczymordów z pobłażaniem traktuje, a Wieniawa nie byle był kto, byłżeby to przecie niemal do chwały powód... Czegóż to dowodzi? Ano, podług mnie, dwóch rzeczy. Pierwszej, że niemało z tego, co się Mu przypisuje w tej mierze, wymysłem jest jeno, wtórej, że on sam nie rozpowiadał nigdy o tem z kim pija, znając że to nie jest godne człowieka honoru... I to jest Jegoż skarb najcenniejszy, to poczucie honoru, którego prawdziwie winno się odlać z platyny i irydu, i w Sevres za wzorzec postawić, koło wzorców kilograma i metra...
  Zapytam: czy komukolwiek z Was jest znana z nazwiska i imienia jakakolwiek niewiasta, której zbałamucił, okrom tych z którymi się żenił, bądź w narzeczeństwie bywał, luboż które same o tem rozpowiadały? No właśnie... mnie też nie... A ponoć były ich, jeśli nie setki, to przynajmniej dziesiątki... Nie mówię, że ich nie było, bynajmniej... jeno, że nikt o tem nigdy nic nie usłyszał od Wieniawy i żadna niewiasta z tejże przyczyny osławioną nie została...
   Pora, na koniec, rzec za cóż mnie mieć do Wieniawy żal największy? Ano za trzy rzeczy...
Primo: że swą miłością szczerą, gorącą a zaraźliwą wielce do kawaleryi ukochanej ugruntowywał w społeczeństwie naszem, a co gorsza w kręgach wojskowych tejże wiary, że to wojsko najpryncypalniejsze na czasy, w których inszym nacyjom konie na czołgi mieniać przychodziło... Pewnie, że to nie Wieniawy wina, żeśmy Wrzesień 1939 nieprzygotowani przywitali, alem przekonany, że jakoby Wieniawy nie było, może i szybciej by się do głosu oficyjerowie nie kawalerię preferujący dociśli...
Secundo: za swój styl życia, co Onemu widno i nie szkodował, a skoroć i pani Bronisława to znosić umiała, Bóg z niemi... Jeno, że co inszego było tak żyć (i pić!) na koszt fundatorów rozlicznych, a chociaby i ze swojej pułkownikowskiej, zasię generalskiej pensyi (zapewne i jakiemi dochodami z Bobowej spomaganemi), a co inszego dla armii naśladowców, których mimowolnie wyhodował, co ślepo w idola zapatrzeni, wzór ów powielać usiłując, w długach ustawicznych tonęli... Jest to i zresztą ogólniejszej natury kwestyja, owi "Wieniawowie" prowincyonalni, których każdy garnizon miał najmniej kilku... Takoż zakorzenienie pewnej pobłażliwości dla wybryków onychże, co i czasy Międzywojnia przeżyły i po dziś dzień się wielce dobrze mają... Po dziś dzień w armijej pokutuje stereotyp "ułańskiej fantazji", co się i tak objawia jakem ongi na oczy własne widział: oficyjerów ciosy karate na pisuarach w Klubie Garnizonowem ćwiczących...
Ano i żalu trzeciego, największego bodaj... żeśmy się w pokoleniach minęli... i że dopiero za postąpieniem w szeregi "Błękitnego Szwadronu" może mi zaszczyt przypadnie, by z Niem przepić, przebalować do ranka, zasię koni niebiańskich okulbaczyć i pognać, pogalopować samowtór na spotkanie świtu...:))

10 komentarzy:

  1. Vulpian de Noulancourt30 czerwca 2012 17:06

    Tylko spokojnie. Po tamtej stronie może być zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażamy... A nawet z całą pewnością będzie inaczej. Gdyby jednak można się było spotykać do woli, z kim by się zapragnęło, to pewnie w długiej kolejce byś stał, zanim byś się do swego idola dostał.
    A ja poszedłbym do Kołakowskiego - raz, że mnie jego książki ciekawią, dwa - że pewnie bym tam był wśród garstki jeno, a zawsze to łatwiej się dopchać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bo mi to się gdzie spieszy?:) Alem przecie tej nadziei, że ci, co tam już są, to się niem nacieszyli, ci, co przybędą, w rzeczy samej być też mogą ciekawi, przecie odpowiem, jakem w finale "Osiedlowego Administratora Snów" był pisał: "Mam czas... Poczekam...":))
      A przy Kołakowskim to w rzeczy samej gęsto nie będzie, choć pewnie jednak jednej ławki może być przymało...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. A pijali z nim - wg własnych co prawda twierdzeń - i poeta Broniewski [cokolwiek by o nim, powiedzieć, poetą był wielkim], i poeta też niemały Tuwim [co tylko giertychopodobni i im podobni nie przede wszystkim poetę w nim widzą], a i w wierszach to uwiecznili...
    I na koniec uwaga - deprymująca... Ongiś twardość swą oficyjerowie, rozbijając puchary na łbach, udowodnić próbowali. Dziś - na [pardon] kiblowych fajansach...Różnica klasy [a i szkoły zapewne].POZDRAWIAM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tem, z kim pijał i dla jakiej przyczyny tom w poprzednich już był pisał częściach tegoż wieniawowego cyklu... A uwadze Waszmości o degeneracyi pewnego ethosu słuszności odmówić nie sposób. Co prawda ci oficyjerowie matury już mieli z pewnością, przecie mentalnie to nadal głównie "chęć szczera"...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Za to, ze kochal konie, to i ja Go troche kocham!
    Serdecznosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! To i mnie w takim razie choć kapkę też...:))) Powitać mi nader miło w progach mych nikczemnych, jeno że ze z miana stanu poznać niełacno, to i nie wiem Waćpannę, czyli Waćpanią, a uchybić bym nie chciał...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Piszesz Wachmistrzu: "żalu (...) żeśmy się w pokoleniach minęli... i że dopiero za postąpieniem w szeregi "Błękitnego Szwadronu" może mi zaszczyt przypadnie, by z Niem przepić, przebalować do ranka". Trochę Cię uspokoję.
    Nie wiem dlaczego, ale skojarzyło mi się to z moim powiedzeniem do Azisa, mojego przewodnika w Tunezji, że chciałbym kiedyś, chociaż raz w życiu, przejechać całą dobę na wielbłądzie w drodze po sól. Odpowiedział mi na to, że starczy mi 15 minut, a reszta to są moje imaginacje jedynie. I miał słuszność. Edwar mi na to opowiedział, że miał te same marzenia o jeździe pociągiem do Władywostoku i tak samo go Rosjanie ocucili. A co ma to wspólnego z Wieniawą?
    Że wytrzymałbyś z nim jeden wieczór, a po nim miałbyś go tak serdecznie dość, że nie chciałbyś z nim spędzić ani jednego wieczoru więcej. Wybitne jednostki, o olbrzymich osobowościach, jak Wieniawa, Przybyszewski, Fiszer, Hłasko czy Himilsbach przytłaczały. I tu się kłania wspaniały film Woody Allena "O północy w Paryżu", że my wszyscy żyjemy mitami, swoimi marzeniami, a gdyby w jakiś cudowny sposób los dałby nam szansę je zrealizować, zobaczylibyśmy, że to są li tylko wytwory naszej wyobraźni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racjonalista we mnie mówi, że możesz mieć rację, ale ja Ci odpowiem życzeniem, które od lat kieruję pod adresem przyjaciół i familijantów, gdy jest po temu okazyja jaka... "Niechaj Ci się spełnią marzenia, jeno nie wszytkie, bo jeśliby Ci się wszytkie spełnić miały, to o czym byś marzył? I cóż to za życie bez marzeń?":)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Przeczytałam także Wachmistrzu tekst Torlina. A że oglądałam przewspaniały zresztą film "O północy w Paryżu"... więc zgadzam się z jego zdaniem. To prawda, że bujna wyobrażnia /poparta ogromną wiedzą/ jest często marzeniem i przewodnikiem w takich sytuacjach.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Filmu tego nie znam, to i odnieść się ciężko... Znam ja, że marzenie jest nieziszczalne, tandem jest piękne (przynajmniej dla mnie) właśnie dlatego, że jest tylko marzeniem... Gdyby nam przyszło w rzeczywistości razem pijać, z punktu byśmy się najpierw pewnie poswarzyli o to, czegóż nam pić wypadnie, bo ja ani koniaku nie uważam, ani wódki czystej...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)