01 września, 2013

Czy można było inaczej, czyli o wojowaniu wrześniowem...I

 Korzystając, że już kurz rocznicowy opadł krzynę i uda się może sine irae et studio o kampanii wrześniowej pogawędzić, a ściślej podumać o tem, zali się tego inaczej poprowadzić nie dało, zali w cyrkumstancyjach tak niepomyślnie rokujących zali prawdziwie na klęskę tak ogromną byliśmy z góry skazani... Komu czasu jednak przymało, niechajże poniecha póki co, bo tekst krótkością nie grzeszy, temuż spraw swych upraszam uładzić, a z głową nawrócić spokojną i co najwięcej pryncypalne: myślenia głodną!:)
   Dogmatem niejako wszytkich, co o tem rozprawiają jest dysproporcya niemała sił i środków, osobliwie tych najnowocześniejszych pancernych i lotniczych; układ granic fatalny, co nas z góry na straconej stawiał pozycji; bezczynność aliantów zdradnych i na koniec nóż w plecy przez sowieckich Hitlera wspólników wbity. Prawdziwie z obrazu tak czarnego niemal nie sposób iskry nadziei wykrzesać, że się rzeczy inszą mogły potoczyć koleją... Ale że nas nikt od myślenia nie zwolnił, tedy pomyślmyż, bo choć nadziei pełnym, że tych wniosków już nigdy i nikomu w praktyce stosować nie przyjdzie, to przecie nie znaczy, abyśmy się z tem liczyć nie mieli... Pójdźmyż tedy podług tegoż spisu tragicznego za koleją, na dziś o grzechu największem rozmyszlając, czyli o owej nierównowadze:
 - Sił dysproporcya
  Podają nam źródła żeśmy przeciw niemieckim 48 dywizjom swoich mięli 39, pospolitego ruszenia (Obrona Narodowa) nie licząc, jeno że Niemiaszkowie okrom tego mieli jeszcze 4 dywizje zmotoryzowane i 6 pancernych. Warto przy tem jeszcze spomnieć o niemieckich 4 dywizjach tzw. lekkich, których wcale tak lekko ważyć nie należy, bo po wrześniowej kampanii każdą z nich niemal na pancerną przemianowano. Nibyż zatem w żołnierzach licząc jeno niemieckich byłoż ich milijon osiemset przeciw naszym dziewięciuset tysiącom, zatem pozornie przewaga dwukrotna... Jeno, że takie rachowanie przydatne tam, gdzie się na polu kilka wieków przódzi dwie spotykały armie i wiadomo, że gdzie kopij i mieczy więcej, tam jeno wielka wodza niezdatność, luboż jaki inszy dopust Boży by mógł przeważającego wiktoryi pozbawić...  Ale nam nie o potykaniu się w szczerym polu rozprawiać przyjdzie, ale o najeździe, gdzie jedni nacierają, a drudzy się bronią! I po dziś dzień wszelkie wojskowe akademie uczą, że jako się nie ma najmniej dwukrotnej w liczbie przewagi, lepiej sobie ofensywy darować, niźli darmo ludzi wykrwawiać... Sowieci na froncie wschodnim przyszli i do tego, że chcieli mieć przed ofensywą przewagi 3 do jednego, a czasem i 5 do 1! Tyleż bowiem dobrze umocniona znaczy pozycja obronna i nie o jakiej bastionami na pięć pięter w dół liczonemi na podobieństwo Linii Maginota ja mówię, a o tem co żołnierz każdy poradzi dokonać samemu jeno łopat mając, siekier i czasu dość, by się ku obronie naszykować. I rozumu, takoż experiencyi oficera komendę mającego, by wiedział jak tego czynić, które kierunki i pozycje kluczem do wszystkiego... Największem nieszczęściem naszem to było, że wojska w przemarszach aeroplany wraże decymowały, nim ku pozycjom przyszło, a i co to za pozycje, Boże pożal się nad nieszczęśnikami!
   Oto przychodzi 20 pułk piechoty na pozycje naznaczone pod Goczałkowicami i ledwie żywy po marszu od Krakowa forsownem znajduje... dołki jakie do pół łydki wyryte w ziemi tak słońcem spieczonej i zbitej, że bez kilofa ani marzyć, by ugryźć co więcej. Probują co nieboraki saperkami, ale to może i by lepiej było głową bić - męka by przynajmniej krótszą była... I gdy wrychle wychodzą na nich czołgi niemieckie, cóż się dziwić, że nie strzymali... I takich mamy zdarzeń co niemiara przez pierwsze dwa, trzy wrześniowe dni. I spytam ja: aboż to nie wiedzieli sztabowcy nasi, że się z Niemcem wcześniej czy później potykać przyjdzie? I odpowiem: wiedzieli wybornie...  Tedy, dalibóg, nie pojąć mi: jakże to? Lat dwudziestu za mało było, by na tych rubieżach ućciwych poczynić umocnień? Powtarzam, nim mię kto o ekspensach znacznych gadać pocznie, nie o Linii Maginota ja prawię! Mówię o transzejach okopów, o schronach choćby ziemnych, balami wzmacnianych! Pewnie, że by się przydały i betonowe choć gdzieniegdzie, ale i tego zadość by było, by tych proporcyj odmienić!  A grosza nie pożałowawszy na bunkry jako te Raginisowe pod Wizną, gdzie ów z siedmiuset żołnierzami korpus Guderiana na dwa dni zatrzymał, któż wie jakie byśmy z tego profity osiągnąć poradzili!
   Rzeknie kto może, że gdzie tam piechur przeciwko czołgowi... Aleśmy przecie na te czołgi mieli broni aż nadto wybornej! Działka przeciwpancerne 37 mm KAŻDEGO ówczesnego niemieckiego tanku poradziły zniszczyć! Mieliśmy ich przecie z górą tysiąc, jeno nie wiedzieć czemu owe jeno do brygad kawalerii przypisano, piechocie cięższych ostawiając dział polowych. Ale nawet i owe nibyż maleńkie armatki pokazały pod Mokrą, co potrafią!  Umiejętnie dyslokowane, wsparte jeszcze przez pociąg pancerny, wyłączyły z walki 150 niemieckich pojazdów, z czego połowa to czołgi właśnie! I owa pod Mokrą batalija jak w soczewce skupia w sobie tajemnicę i niemieckiej wiktoryi ogólniejszej, jak i przegranej naszej. Owoż nam bój cały na to potrzebnem był, by odwrotu oddziałów inszych osłonić. I słusznie, bo jeśli po bokach sąsiedzi pozycji tak wybornej nie mając, wroga puszczą, to bodaj i najdzielniejsi by się tu nie utrzymali sami... A niemiecką Panzerwaffe mi podziwiać nie tyleż za ten pod Mokrą bój, ile za to, co się po niem tam działo... 4 niemiecka Dywizja Pancerna jenerała Reinhardta bowiem na dwa dni z walki wyłączoną została.... Ale tylko na dwa dni! Niemcy bowiem, panami pola zostawszy, wszystkie wraki do polowych zwlekli warsztatów i większą część onych w owe dwa dni wyreperowali arcyzgrabnie! I jak się może jeszcze kiedy zajmować będziem inszemi kampaniami tej wojny, co nie takie pewne, bom sobie tu z rozmysłem tegoż Września za cezurę założył, to o tej skrytej tajemnicy niemieckich wiktoryj pamiętać upraszam...
   Mielim i broni inszej, słynnego karabinu przeciwpancernego, który tak był tajnym, że mało kto poznać zdążył jakoż się niem posłużyć, a przy tem karabin bodaj i najlepszy, jako pocisków zbraknie, tyleż wart, co maczuga, a może i mniej, bo nie tak poręczny...
   Przewagi w aeroplanach byśmy pewnie odmienić nie poradzili, ale czekając ich w schronach, nie zaś na drogach zatłoczonych niechybnie by one i nam tak zabójcze nie były. Co się zaś czołgów tyczy, to tu świata wielekroć wyższej wkraczamy polityki... Miał ich bowiem Hitler we Wrześniu podług źródeł różnych od 2, 5 do 2, 7 tysiąca przeciw naszym 900, z których ućciwie by rzec z najpośledniejszem z niemieckich jeno jaka trzecia część wojować by była zdolną. Z niemieckich jednak 244* to znakomite czeskie, bez walki w 1938 roku zdobyte. Są i tacy, co mozolnie obrachowawszy wieleż Hitlerowi nowych tanków miesięcznie robiono, twierdzą, że bez tych czeskich, by się ów ani ważył czego w 1939 roku poczynać na większą miarę! A niechaj się i przez pół nawet mylą, nie assumpt to by pytanie postawić "A co by było, gdyby zamiast Monachium uznawać i padlinożerców obyczajem jeszcze Zaolzia wyszarpać, u boku Czechów przeciw Niemcowi stanąć?  Miałby Niemiaszek nie dość, że o owe 244 mniej po swej stronie, ale i swoich kilku setek mniej, co ich przez ten rok naczynił...**
   I co w tych rachubach nie mniej ważkie, a czego się niemal nie dostrzega. Sam Guderian w swoich memuarach spomina, w jakie przerażenie wpędziło go zajęcie (Anschluss) Austryi. Czemuż przerażenie? Przecie nawet tam ni razu nikt nie wystrzelił? Ano właśnie temuż... nijakich tam wojowań nie było, a ów stracił popsowanych trzecią część czołgów swoich! Prawda, że je wyreperowali gracko... ale by to wojna była prawdziwa, toż by ich przecie na polu bitwy zbrakło...
  Czemu o tem spominam? Bo to co Niemiaszki po Wrześniu podały, żeśmy onym 218 zniszczyli czołgów tak były niewiarygodne, że się za to najtężsi okcydentalni historycy broni pancernej wzięli... I obrachowali, że zniszczylim i uszkodzilim ich 674, z czego jakiej trzeciej części po warsztatach polowych jeszcze naprawiono, drugich najmniej trzystu zaś trza było do fabryk słać, gdzie jakiej nieznanej części najstarszych reperować nawet i ze szczętem poniechano... I czego się jeszcze dorachowali? Że w każdej z kampanij późniejszych z liczb na papierze podawanych, w każdem dowolnem wybranem momencie niemal czwarta część wszystkich tych czołgów właśnie naprawianą była! I jeśli z tych 2, 5 tysiąca by ująć tych 244 czeskich, ująć tych 500, które podług tych obrachunków w danej chwili się spsuły, wyjdzie żeśmy Niemiaszkom niemal połowy tych sprawnych nasiekli... A coż by to było, gdyby ta obrona wielekroć więcej sprawną i uporną była?
    Taż sama 4 Dywizja Pancerna jenerała Reinhardta probowała
9 września z marszu wejść do Warszawy. Bolesna to była dla Niemców lekcja i całe tej wojny następne dzieje dowodzą, że jej wyrozumieli wybornie*** i NIGDY więcej nie próbowali bronionego miasta czołgami dobywać.  Te 60 wraków na Warszawy przedpolach, co ich zniszczyły okopane armaty nasze są tu dowodem kolejnem, że było można! I pytanie na koniec: czemuż mielim tylko jednej tej Warszawy z 9 września, tylko jednej Mokrej i tylko jednej Wizny? Zbrakło dwudziestu lat, by takich miejsc uszykować dziesięciokroć więcej?  By ich było bodaj tyle tylko, nie o nas by mówiono, że się z szablami rzucamy na czołgi...
______________________________
* Bryan Perrett "Rycerze Czarnego Krzyża" Wyd. Rebis Poznań 2007
** To nie jeno do naszych przytyk... Cień Masaryka, który nas nie znosił, na całej czeskiej zaciążył polityce. Łacno dziś te plany snuć, czy wyrzekać, aliści Czechom alians z nami się naonczas widział paktowi z diabłem równym...

*** czego się żadną miarą o sowieckiej nie da powiedzieć armii...

5 komentarzy:

  1. Vulpian de Noulancourt1 września 2013 09:39

    Ciekaw jestem, czy okupacja Protektoratu była równie nieprzyjemna, co w GG. Czy też może jednak opłaciło się po Monachium wypucować 244 czołgi do glancu, żeby je w porządnym stanie przekazać niemieckim kolegom po fachu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością były to nieporównywalne sprawy... Dopiero może po zamachu na Heydricha Czesi odczuli bliżej nazistowskie okrucieństwo, które wcześniej było z pewnością przykre i dokuczliwe, ale trudno je porównywać z GG.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Trochę mnie zadziwia ta sprawa lotnictwa. Przecież alianci po lądowaniu w Normandii mieli tak miażdżąca przewagę w powietrzu, że Niemcy nawet marzyć o podobnej sile nie mogli. Jednocześnie bardzo się zmieniła technika lotnicza, sprzęt, uzbrojenie, taktyka, wyszkolenie. Jakim cudem Niemcy byli w stanie stawiać tak zacięty opór i nawet przemieszczać nie tylko oddziały ale i zaopatrzenie? We wrześniu nie było takich maszyn jak Tempesty czy Lightningi, nie było Mosquito, nie było radarów, rakiet, działka tylko w Messerschmidtach. Nie było lotnictwa strategicznego. Z lotnictwa taktycznego to w zasadzie Stukasy i myśliwce. Konie używano przez cała wojnę. A i we wrześniu przecież były używane bardziej do transportu i przemieszczania się niż do walki. Gdzie tak naprawdę tkwił główny problem? Tylko w nieprzygotowaniu stanowisk? A może generalnie sztaby nie sprostały organizacyjnie? Może to kwestia psychiki i kompletnej niewiedzy? Jakim cudem, kiedy prężnie działała przecież LOPP, aerokluby, szkoły lotnicze w tym Dęblińska, szkoląca lotników na najwyższym, poziomie, byli wyczynowi lotnicy i wiele imprez lotniczych - tu nie było pustyni technicznej. I okazało się że jesteśmy kompletnie nieświadomi zagrożenia i obrony przed lotnictwem? Nikt nie brał pod uwagę specyfiki, zasięgu i konsekwencji masowego użycia samolotów w wojnie? Przecie to wszystko było znane. A i czołgi nie były ani zaskoczeniem ani nowością. Pomimo przewagi ilościowej przegraliśmy głównie taktyką - nikt nie szkolił żołnierzy w niszczeniu pojazdów pancernych? O karabinach Ur to szkoda mówić - rzecz niezwykła - były piekielnie skuteczne i większości nie użyto nawet. A rowów przeciwczołgowych nie wykorzystywano - pod Kurskiem był ich cały skomplikowany system, gdzie kierowały czołgi prosto pod lufy albo na miny. Chętni do kopania byli przecież.
    Nie rozumiem, nie rozumiem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, Kneziu, temat na dysputę zgoła osobną, boś i tematów poruszył niemało. Jeśli idzie o Normandię i Niemców, to owi robili, co mogli, czyli wykorzystywali każdą gorszą pogodę, ale i przemieszczali się głównie nocami. To lotnictwo alianckie też robiło przy tem sporo złego: dywizja Maczka była zbombardowana przez "swoich" najmniej kilka razy, towarzyszący im Kanadyjczycy stracili od własnych bomb niemal piątą część stanów...W Polsce LOPP szkolił niewolniczo wg schematów wojny poprzedniej, zatem największy nacisk kładziono na maski pgaz i szyby oklejane taśmami papierowymi, oraz na zaganianiu bractwa do schronów. W wojsku pod tym względem było jeszcze gorzej, bo nawet nie uczono kopania transzei zygzakiem, by lecący wzdłuż nie mógł dziesiątkować żołnierzy w okopie... W obronie biernej to było w zasadzie wszystko, a system wczesnego ostrzegania oparty na posterunkach naziemnych diabli wzięli z powodu ogólniejszej natury problemów z łącznością (to jest dopiero temat!), jak i szybkich niemieckich postępów. Ale znów z drugiej strony, jakiż mógł być inny system w epoce przedradarowej? I, o ile wiem, Brytyjczycy w 1940 też go mieli, jako uzupełnienie systemu radarowego... Nigdzie nie słyszałem u nas o reflektorach przeciwlotniczych, insza, że Luftwaffe nocą raczej nie wojowało, ani o balonach zaporowych. Dział plot było tak żałośnie mało, że nawet na samej Warszawy obronę nie nastarczyło... Tu rzeczywiście widać myślenie kategoriami poprzedniej epoki, gdzie lotnictwo było służebnem a nie rozstrzygającem rodzajem wojsk. Zauważ też, że nasze największe lotnicze sukcesy to najdalej początek lat trzydziestych... Ostatnie pięć lat przed wojną Niemcy rozegrali o niebo lepiej, zwłaszcza technicznie, a spotkałem się z opinią, że gdyby wojna wybuchła rok, dwa później to dyspropocja w poziomie lotnictwa obliczana we Wrześniu na 1:6 sięgnęłaby 1:15...
      To na razie tyle, ale jeszcze do tych kwestii wrócę...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Do lotnictwa jeszcze nawracając, choć ten sam problem widzę w czołgach... Zazwyczaj w wolnorynkowej gospodarce ministerstwo rozpisuje konkurs na samolot do takich a takich zadań, o co najmniej takich a takich parametrach i spośród kilku prywatnych firm, które na własny koszt i ryzyko podjęły się opracowania projektu i prototypu, wybiera się ten, który się przyjmuje za najlepszy (co dziś pewnie by oznaczało najtańszy...:((. W Związku Sowieckim, gdzie za pracę biur konstrukcyjnych płaciło, nie licząc się z kosztami, państwo, paradoksalnie wyglądało podobnie, choć tam siłą napędową były ambicje różnych Mikojanów, Petlakowów, Antonowów etc. oraz ich obawa przed porażką, która czasem mogła się skończyć rozwiązaniem biura i zesłaniem. U nas funkcjonowały dziwaczne hybrydy państwowo-prywatne, a nawet jak prywatne, to dotowane przez państwo. W efekcie państwo, mając łapę niemal na wszystkim, nie umiało się zdecydować na konkretny kierunek badań. Jak się dowiedziałem, że równolegle pracowaliśmy nad kilkunastoma typami samolotów (a w czołgach nad co najmniej dziesięcioma) to mi się słabo zrobiło... Stara zasada o priorytetach, która mówi, że można mieć jeden, góra dwa! Jak masz już trzy, to znaczy że tak naprawdę nie masz żadnego...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)