01 września, 2013

Czy można było inaczej, czyli o wojowaniu wrześniowem II...

 W I części żem się najwięcej na dysproporcyi sił skupił mniemanej, dziś zatem na insze wzglądnijmyż aspekta, jeno żem po namyśle ku tej przyszedł był konstatacyi, że to po części najwięcej spekulacyje jakie własne, tedy godzi się tego nie w "Pogderankach właściwych" dawać, a w kategoryjej, com jej ongi ochrzcił "Rozważania o tem... co by było, gdyby..." gdzieśmy już parokroć podobnych (choć o rzeczach inkszych) snuli refleksyj (III, III,IVV i VI)...
   Układ granic
  Ano... prawda to i niezełgana, że jako się takich miało granic, jako my z Rzeszą Niemiecką, to prawdziwie trudno tu o obronie całej onych długości nawet i co marzyć. Dwakroć... a bodaj i trzykroć tyle byśmy tego wojska mieli, coż go iście Wrześniem '39 stanęło, to i by może nastarczyć ciężko było, by każdego onej kawalca obsadzić. Obrachowując granic, z których przeciw nam mogły Niemiaszki wyprowadzić uderzenia jakiego, a zliczając w tem i dawniejszej czeskiej, a i obecnej słowackiej, boć przecie państewko xiędza Tiso wiernem było Niemcom tu aliantem, dorachowalim się niemal 2 800 kilometrów. Podług francuskich obrachunków ichniego Sztabu Jeneralnego, co pas obrony dywizyi jednej na 2-3 kilometry liczył, trza by nam było mieć nie trzydzieści, a z górą dziewięciuset dywizyj!!! A i to jeszcze nie licząc 1 400 kilometrowej z Sowietem granicy...
   Podług naszego sztabu rachunków dywizyja jedna bronić mogła od 10 do 20 kilometrów frontu, co już liczyć można było jeno między marzenia, czyli też może raczej jak to arcypięknie nazwał Wańkowicz: chciejstwa... Ale nawet i tego przyjąwszy trza by nam najmniej 140, a chętniej 280 tych dywizyj... Skoro zatem żeśmy dokazali, że kurczowe tych całych długich granic bronienie z góry na porażkę skazane, nawet by i przewag inszych, w tankach i aeroplanach, nie było, czemuż tu zatem myśl tak uporna, by za wszelką tego próbować cenę?
   Najwięcej tu historycy wskazują, że nas nadzieje na rychłe na zachodzie uderzenie zgubiło, że gdyby iście owi uderzyli do tygodnia czasu, Niemcy by niechybnie musieli ofensywy przerwać, by wojsk części na francuski przerzucić front, temuż nasza rola wiązać ich by jak najwięcej i jak najuporniej... Przy tem i niemożność psychologiczna niejako, by jądra polskości ziem rdzennych bez boju oddawać, przy tem na tejże ziemi najcenniejszych mając przemysłów i bogactw...
   I przyznam ja, że o wieleż ów argument wtóry mi do rozumu przemawia, tak pierwszy ni w ząb, a prawiej by rzec było, że gadanie takie jeno jak najgorszego świadectwa sztabowi naszemu wystawia...  Toż przecie jako się jakiejkolwiek rachuby czyni, najpierwszą rzeczą sprawdzić tak swoich, jak i obcych, zali to co prawią, jest li możebnem, zali to znów nie owo wańkowiczowskie chciejstwo? Dla jakiej przyczyny mięli nasi zakładać, że Francuzy, wojnie tej mało chętni, że się szybciej mobilizować będą, niźli my sami? Że nawet jeśli  by i może uderzyć prawdziwie chcieli, to że w tydzień, góra dni dziesięć tegoż uczynić poradzą? A skoro tak... i skoro z prostego obrachunku wynikało, że granic tak czy owak nie utrzymamy, nie trza było rzec komu trzeba tej prawdy prostej i ućciwej i skupić się na bronieniu tego, co obronić było można? I jeśli już mięli ginąć żołnierze, to by rzec może cynicznie, ale by tej krwie przelanej, bodaj jak najdrożej sprzedać?
   Jeśli kto z wodzów naszych wierzył prawdziwie, że Pomorze obroni przed z dwóch stron wymierzonemi uderzeniami i dywersyją mniejszości, zaprawdę winien się u najznamienitszych doktorów od głów niedowarzonych leczyć... dla swojego i naszego dobra! Pewno, że polityczna była racja wyższa, by tej ziemi nie oddać darmo... by pokazać, że Polska o nią stoi i stać będzie... Ale czy na tęż demonstracyję trza było aż  całej armijej przetracić !!!???*
   Spomnijcie Lectorowie Mili, jakiż hyr po świecie poszedł za jednego Westerplatte sprawą? A Helu, co się do ostatka bronił? Nie szłoż to umocnić miejsc kilku, tak by ich i tygodniami bronić szło i tam za cenę krwi kilkuset najwyżej ochotników, których przecie nie brakło**, by z tych miejsc uczynić tej pożądanej ogólnoświatowej demonstracji? A tak rzec przyjdzie żeśmy, co rzec przykro, ten zalew patryotycznego zapału i entuzjazmu  wolentarzy na śmierć gotowych zwyczajnie zmarnowali...:((  Nie spominając już i o tem, że tych pięciu dywizyj szło dużo rozsądniej wykorzystać... Gdzie?
  Ano właśnie... wielce dobre pytanie... Zapychając gdzie jakich dziur inszych w linii nie do obronienia? To toż samo zmarnotrawienie, jeno w inszem czasie i miejscu... Uderzając gdzie na jaki Prus Wschodnich region? Hmmm... może i by to z większym było pożytkiem, aliści przecie Niemiaszki też umocnień miały i pewnie by one krwią naszą spłynęły... Aliści było miejsce, gdzie uderzyć by można, niemałego tym czyniąc nieprzyjacielowi ambarasu! Gdzie? O tem za chwilę, póki co pomyślmy, czy by tej uwolnionej od ciężaru obrony Pomorza armii nie przydać jeszcze i siły większej...
   Od bitwy pod Kannami (216 r ante Christum Natum), gdzie Hannibal pokazał jak najefektywniej przeciwnika bijać, samemu słabszym będąc, wszyscy sztabowcy jak świat światem śnią o tegoż wyczynu powtórzeniu i w żargonie sztabowem do dziś "Kannami" się taki manewr zwie, gdzie z dwóch stron wymierzone kleszcze zagarniają wrogie siły do środka, gdzie jeno ci na obrzeżu będący bić się mogą, za to ci w środku jeno się miotają bezrozumnie i bez pożytku wroga nie umiejąc dosięgnąć... Nie trza akademij kończyć sztabowych, by znać, że by takiego powtórzyć wyczynu (osobliwie, gdy przeciwnik o tych Kannach też czytywał), nadzwyczajnej trzeba przemyślności własnej i wojska sprawności, luboż jakiego trafu szczęśnego, co tak uszykuje terenu, że przeciwnik sam się do takiej pułapki zapędzi...
   Ano i starczy na mapę okiem rzucić, by widzieć, żeśmy w Wielgiej Polszcze akurat takich właśnie mięli cyrkumstancyj. Że nawet i na Hannibalu nieedukowanemu, przecie rozumnemu człekowi, jasnem będzie, że krainę tak już przez naturę z trzech stron wrogiem opasaną, nader łacno będzie onemi kleszczami zamknąć i każdej armii, co się jej tam posadzi, możnaż po prawdzie z punktu z rejestru skreślić... Zatem cóż to? Rydz-Śmigły o Hannibalu nie słyszał? Słyszał, słyszał... jeno mu się niepojętem widziało, by darmo oddać krainę tak polską, tak pamięcią powstań wsławioną i tak sercu każdego Polaka drogą... Ale na to się obiera Naczelnego Wodza, by ów się rozumem kierował, nie sercem!  I jeśli, bodaj by jak tego nie było ciężko przed samem sobą przyznać, obronić czego nie sposób, nie znaczy, że dla zasady samej ludzie ginąć winni... A jak już muszą, to bodaj ze skutkiem jakiem!
   I tu do najpryncypalniejszych przychodzim konkluzyj... Gdybyśmy tych dwustu najmniej tysięcy ludzi na straconych z góry nie zostawili pozycjach, a tęgiej uszykowali obrony wzdłuż Wisły zasię Warty i dalej ku północy idąc ku Toruniowi, zasię ku wschodowi do pruskiej granicy, mięlibyśmy i tegoż frontu do obrony wielekroć krócej... A i rezerwę wojska niemałą, której podług mnie wielce zgrabnie szło użyć podług zasady, że nie tam bijem, gdzie nas czekają, a tam, gdzie czekać ani myszlą może...
   O Słowacyję mi idzie, która po niemieckiej stając stronie ruszyła przeciw nam z pięćdziesięciotysięcznem wojskiem własnem, nie licząc przepuszczonych niemieckich dywizyj kilku... Nawiasem, to dopieroż za rocznicowemi obchodami na Westerplatte w 2009 roku (temi z Putina między inszemi udziałem) ichni wicepremier Duszan Čaplovič nas za tę napaść przepraszał... Ale do brzegu, jak to mawia Klarka: idzie mi o to, że o wiele atak na Prusy***  by się pewnie załamał krwawo, to byłoż w możności naszej przez tę Słowacyję kota pogonić Słowakom samym, co nie nadto chętnie z nami wojowali, a i tym Niemiaszkom nielicznym, co tam byli...
   Plusy? Same dodatnie...:) Zamiast naszej o trzysta kilometrów dłuższej bronić granicy, to Niemcom znienacka tegoż frontu o tyle wydłużamy, niemal z punktu na czeskich stając ziemiach, gdzie Bóg jeden raczy wiedzieć, zali by może i do jakich nie przyszło, bodaj i jak skromnych insurekcyj... Nie wiem zali i ja tu jakim chciejstwem nie grzeszę, aliści nawet jakobyśmy nijakiego nie mieli od Słowaków i Czechów tam wsparcia (po Zaolziu? Oj, Wachmistrzu, Wachmistrzu...:)), to jedno pewne, że by się Niemcom ów Fall Weiss z punktu do góry nogami przewrócił, gdyby z nagła musieli bodaj i trzecią część tylko sił własnych na wyprzódki do Czech i Słowacji w sukurs tam wojującym słać...
______________________________
* Armia "Pomorze", dowodzona przez jenerała Bortnowskiego, tegoż samego o którem impulsywny podkomendny, jenerał Bołtuć rzekł: "Jak zginę, to niech wszyscy wiedzą, że zginąłem ja i armia z winy tego skurwysyna", i długo nad tem ubolewał, że w Borach Tucholskich nie palnął Bortnowskiemu w łeb i nie przejął dowodzenia...
** od wiosny się ludzie zgłaszali na tzw. "żywe torpedy". 
*** choć Marek Domagalski z Salonu.24 wywodzi i nie do końca bezzasadnie, że taki atak miał wielkie szanse powodzenia: http://marianna.salon24.pl/341226,1939-alternatywny-plan-wojny

9 komentarzy:

  1. Vulpian de Noulancourt1 września 2013 15:16

    Czeska insurekcja? Toć to pojęcie z gatunku hippiki azteckiej i kołodziejów inkaskich.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ci, którym przyszło husytów zwalczać, zapewne byliby inszego zdania...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Tych paru niemieckich pilotów co mieli nieszczęście spotkać pewnego czeskiego asa też chyba nieszczególnie byli zadowoleni? Podobnie z resztą jak i niejaki Reinhard Heydrich, który sobie w Czechach zbyt długo nie pożył. Mają Czesi niezłe tradycje i nie ma co bawić się stereotypami. :)
      Naród to wojenny wbrew obiegowym opiniom.

      Usuń
  2. Vulpian de Noulancourt1 września 2013 20:19

    1. Husyci 500 lat wcześniej byli. Od tego czasu mniej jakoś o bojach Czechów słyszano.
    2. Zamach na Heydricha - OK, to dobry kontrprzykład dla mojej tezy. Jednak odosobniony.
    3. Stereotypy mają to do siebie, że wyolbrzymiają jakąś cechę, którą (w pewnym czasie) obserwator uważa za szczególną. Zgoda, że stereotyp jest uogólnieniem umysłu leniwego, nie biorącego pod uwagę różnorodności obiektu obserwowanego. Skłonny jednak byłbym polemizować co do tego, czy stereotyp musi być krzywdzący.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy się Czechów poznaje, to zaczyna się ich bardziej szanować. Może i są bardzie pragmatyczni, ale bardziej podobni do nas niż nam się wydaje.
      Miła Karela Kryla.

      Usuń
    2. Ad.1 Brak motywacji, jak sądzę, bo następne 500 lat już nie dla siebie wojowali. A brak tradycji, to i brak doświadczenia... W Polszcze każdy młodzik szlachecki dom opuszczający umiał mniej czy więcej, ale szablą robić na poziomie co najmniej przeciętnego europejskiego zaciężnego
      Ad.2Fakt:) Dodatkiem: cokolwiek importowany, bo by go dokonać, trzeba było "cichociemnych" z Anglii, bo miejscowe podziemie czeguś nadto skąpem było...
      Ad.3 Myślę, że ex definitione trochę musi, bo w pewnym sensie równa w dół... Ale jest też z tym trochę jak i z temi bajkami, w których zawsze tkwi ziarnko prawdy...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. I jeszcze raz coś Kryla, dla Szczurka może? Morituri te salutant

    OdpowiedzUsuń
  4. Vulpian de Noulancourt1 września 2013 20:52

    1. Miałem kiedyś przez kilka lat kontakt z Czechem służbowo w Polsce przebywającym. Był uroczym człowiekem i miłym kompanem. Mówił też (przy piwie), że wiele stereotypów, które w Czechach krążą o Polakach, jest niesprawiedliwych i zwyczajnie głupich. Jednak, przyparty do muru, wyznał, że większość Czechów nie byłaby zachwyconych, gdyby im ktoś rzekome podobieństwo do Polaków wmawiał. Raczej przeważa pogląd, żeby nic wspólnego z nami nie mieć.
    2. Mieszkam daleko od Republiki Czeskiej, więc częstego kontaktu nie mam. Większość moich spotkań z Czechami to kilka krótkich wizyt tam plus dość częste rozmowy z tym jednym w Polsce (już był wrócił do siebie). Może zwyczajnie coś mi umknęło, albo coś źle zrozumialem.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałżem przed laty znajomka, co na fali rozbuchanego kapitalizmu początku lat dziewięćdziesiątych rozliczne w dawnych demoludach czynił interesy i z Czech przywiózł sobie żonę nową. Po czasie niejakiem, gdyśmy już się co i może lepiej poznali, wyznała, że wolała za mężem w Polskę zjechać i tu pomieszkiwać, gdzie nikt jej wstrętów nijakich nie czynił, choć była taką trochę lokalną ciekawostką (osobliwie, że bestyjka niczego sobie:), tam natomiast jej małżeństwo było postrzegane cokolwiek jakby za Cygana poszła i spodziewała się licznych od otoczenia przykrości, osobliwie, ze mąż ustawicznie w drodze...
      Z rokiem ubiegłym inszy z mych przyjaciół się z pewną czeską fabryką związał z tychże samych okolic, tom dopytywał jakież z niemi relacyje i ów wielce sobie te kontakty chwalił, choć narzekał, że ich poczucie humoru a nasze, to jak dwa rozbieżne światy... Zatem może i to się zmienia?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)