26 kwietnia, 2015

O sposobie patrzenia na dzieje nasze, takoż i o tem, że kłopoty i na cesarzy przychodzą...

   Nie ma ten cykl (IIIIIIIVVVIVII , VIII , IX, X ) o Mieszku szczęścia, by się zakończenia doczekać, bo jakem tej noty już z pół spisał, tom pomiarkował, że albo jej podzielić znów przyjdzie, a i to na trzy co najmniej, albo ciągnąć się będzie jako osobowy relacji Przemyśl-Szczecin... Tandem trudno, mniej cierpliwych przyjdzie przebaczenia prosić a Was wszystkich suplikować będę o to, com był winien na samem początku poczynić: byście spróbowali choćby jedynie na czas tych rozważań tu naszych uwolnić się od pewnych schematów myślenia, których, jak mniemam, większość ma w podświadomość niejako wdrukowanych... Co widzę i opisuję, bo czuję po sobie :)
  Rzecz najpierwsza, to przestać myśleć o państwie ojczystym w kategoriach zamkniętych granic, w dodatku granic opartych o Odrę i Bug. Bug najprawdopodobniej dla Mieszka nie znaczył nic*, a tą rolę, której w sercach większości z nas od pokoleń pełni Wisła, czasem i sama za symbol kraju będąca, dla Mieszka (jeśli w ogóle) pełniła Warta... A z latami być może, że i Odra, bo ów swego władztwa widział po obu jej stronach szeroko...:) I gdyby mu się udało to, czego - jak sądzę - w swej polityce zachodniej zamierzył, to dziś tą rolę rzeki centralnie przez Polskę płynącej pełniłaby właśnie Odra:) Mieszko bowiem wzrastał i dojrzewał w odziedziczonym po przodkach przekonaniu, że państwa ma się tyle, ile się go sobie wyrąbie...:) I jestem najgłębiej przekonany, że gdyby mu starczyło żywota, sił, środków i sposobności to wyrąbywałby dalej... :)
  Nawiasem to pozwolę sobie fragmentum Gallowej przytoczyć kroniki o przodkach Mieszkowych:
„…Siemowit tedy(…) granice swego księstwa rozszerzył dalej niż ktokolwiek przed nim. Po jego zgonie na jego miejsce wstąpił syn jego, Lestek, który czynami rycerskimi dorównał ojcu w zacności i odwadze. Po śmierci Lestka nastąpił Siemomysł, jego syn, który pamięć przodków potroił zarówno urodzeniem, jak godnością.” Przyjmuje się dość powszechnie, że nim Gall tego spisał, to tego przekazywała sobie na piastowskim dworze tradycja ustna, na podobieństwo tej, która umiała w biblijnym pięcioksięgu dziesiątków pokoleń spamiętać i tego, kto tam kogo spłodził, a Homerowi spamiętać tysięcy wersów onego bajęd, nim mu ich spisano... Jeśli tak, to imaginujcie sobie wieleż razy tego musiał na ojcowym dworze słyszeć mały, a później dorastający Bolko. I czy to, w zestawieniu jeszcze z oglądanymi już na własne oczy dokonaniami ojca, nie mogło budzić u chłopca kompleksu i niejakiego imperatywu, że mus przyszłemu pierwszemu królowi naszemu, swemi poczynaniami przyćmić pamięci przodków? I jakem Kneziowi responsował o możebnych przyczynach sięgania przez Chrobrego po Łużyce, Miśnię i Milsko, to ta właśnie być i może była tą drugą... A jest jeszcze i trzecia, ale do niej to jeszcze wrócimy...  
   Schemat wtóry będzie jeszcze cięższym do odrzucenia, bo wielkość i potęga Niemiec wydają się nam dziś poza dyskursem, osobliwie miłośnikom piłki kopanej, ale czasy o których mówimy to dopiero dobijanie się do tej wielkości. Wtedy bynajmniej nie było oczywistem, że każdocześny król niemiecki będzie zarazem cesarzem rzymskim, bo to dopiero właśnie Otton I podniósł tej cesarskiej korony z kurzu, gdzie leżała w niejakim zapomnieniu niemal pół wieku, wcześniej zdobiąc czoła nawet i jakichś przypadkowych zgoła awanturników w rodzaju Berengara z Friulu... Cesarstwo Rzymskie (Narodu Niemieckiego) czasów Mieszka to zlepek księstewek paru, które dopiero od kilkudziesięciu lat są pod jednym berłem jako tako powiązane, bo nie odważę się rzec, że zjednoczone, a summa sił rozrywających je, nieznacznie tylko jest mniejsza od sumy sił spajających. Jeśli dodać do tego zewnętrzne zagrożenia z niemal każdej strony, gdzie cesarze bez przerwy czują się w obowiązku interweniować zbrojnie, z przeróżnym zresztą skutkiem, to mamy obraz, z którego zrozumiemy, że Mieszko, choć może i zginał przed cesarzem karku ze względów taktycznych, to bynajmniej się nie czuł odeń gorszym, czy słabszym! I dowiódł tego w polu co najmniej raz, jeśli nie dwa, wliczając w to ową niedowiedzioną wojnę roku 979, o której żeśmy ostatnio pisali...
  I rzecz trzecia, kto wie, czy nie najtrudniejsza, a u niektórych, jak u Torlina, zgoła już chyba niemożliwa...:) Uwolnić się od przekonania, że jeśli się coś zdarzyło, to tak widocznie być już musiało i że Historia, może i meandrując cokolwiek inaczej, przecie i tak płynąć musiała korytem ustalonym przez jakieś niewidzialne i tajemnicze prawa determinizmu... Najlepiej to zawsze ilustruję przykładem z naszej historii, gdzie Bona na tym nieszczęśnym polowaniu w Puszczy Niepołomskiej, co Stańczykowi przysporzyło kolejnego powodu do bon-motu arcycelnego, spadła z przepłoszonego przez niedźwiedzia konia i poroniła niemowlę płci męskiej... A gdyby tak król miał dość przezorności, by jej tam nie brać w ogóle, a choćby kazać ją trzymać gdzie dalej i w efekcie miałby Zygmunt August młodszego o siedem lat brata? I dynastia Jagiellonów nie odeszłaby razem z Zymuntem Augustem, bo byłby sukcesor, dodatkiem więcej może w płodzeniu własnego potomstwa szczęśliwy? Umiecie wystawić sobie, że przez jeden nieszczęśny upadek, którego mogło nie być, w ogóle nie znalibyśmy pojęcia "królowie elekcyjni"? Wystarczyłoby, iżby Jagiellonowie pociągnęli jeszcze ze trzy-cztery pokolenia i nie byłoby w dziejach naszych żadnych Wazów, ani uwikłań w ich zasr... pardonnez moi... w ich problemy dynastyczne, zatem najpewniej nie byłoby i "potopu", który nas zrujnował na tamte czasy może i więcej, niźli XX-wieczne wojny światowe razem wzięte? I któż wie, jak wyglądałyby nasze z Moskwą relacje... Przecie po kłuszyńskiej wiktorii wynegocjował Żółkiewski arcykorzystny traktat, zniweczony następnie przez tego szwedzkiego cymbała, którego byśmy przecież w takim układzie w ogóle nie oglądali nawet na tronie, nie mówiąc już o odnowionej w Warszawie modzie z początków chrześcijaństwa na umieszczanie co bardziej nawiedzonych na słupach... I choć ta unia z Moskwą nie uchowałaby się pewnie długo, to niechby choć i jedno tylko pokolenie przetrwała, to i tam, i tu byłby to dziś zupełnie inny kraj! A śmielej myśl tę ciągnąc dalej, że oto niezniszczeni wojnami XVII-wiecznymi, w wiek XVIII wchodzimy z zupełnie inną pozycją i któż wie, czybyśmy się dziś w ogóle uczyli po szkołach o rozbiorach...
  Podobnie z cesarstwem niemieckim, mniemam, rzecz się miała... Tworzył go Otton I, mając koncepcji i wizji opartej na tym zlepku księstw, posiadaniu kontroli nad Italią i Rzymem, jako warunku sine qua non do aspiracji i tytułów cesarskich, plus marchii na wschodzie, które spełniwszy swego zadania podboju i ochrzczenia Słowian, dałyby przyszłym władcom ziemie podległe bezpośrednio koronie, przy których nasze przyszłe królewszczyzny byłyby jak bilon w kieszeni trzymany wobec zasobnego konta bankowego. Tyle, że ta koncepcja się jako tako jeszcze udawała jemu, dzięki zapewne ogromnej charyzmie własnej i roztropności, ale już jego synowi niekoniecznie... Niewiele zabrakło, by się to wszystko w proch i pył obaliło...
   Za Ottona II cesarstwo bardziej przypominało strażaka z wiadrem wody miotającego się od pożaru do pożaru, których strażakowi jakiś złośliwy piroman nie szczędził, zaś omalże gwoździem do trumny się nie stało owo wielkie powstanie słowiańskie, które w 983 roku omal nie pogrzebało Ottonowych wizji i koncepcji... Jakaż w tym Mieszka rola czy zasługa? Ano, mniemam, że pośrednio jednak niemała, choć ów sam na krzywe pyski żyjąc z Wieletami i Obodrytami, z pewnością niczego im ani sugerować, ani narzucić nie miał możności... Ale jeśli, jakem w tych wszystkich uprzednich notach dowodził, prowadził spójnej (z naszego punktu widzenia) i wielce aktywnej polityki w centralnej, a może i południowej Połabia części, kaptując sobie Lubuszan, Stodoran (Hawelan), Doszan, a pewnie i Łużyczan i tęgo lawirując między niemi, a cesarskiemi marchiami, to trudno iżby jego działania, a osobliwie owa nieznana wiktoria w wojnie 979 roku, nie stały się podnietą i zachętą dla owych plemion... Przypomnę, że choć przyjmuje się, że owo powstanie, na wieść o klęskach cesarza w Italii, w całości przygotowano i zaplanowano w Retrze (Radogoszczy), głównym ośrodku religijnym wieleckich(lucickich) Redarów, to pierwsze uderzenie wykonali właśnie Stodoranie: 29 lipca na Havelberg, czyli swój dawny Hobolin, zaś trzy dni później na Brandenburg, czyli swoją dawną Brennę, z której ledwo co ujść zdołał Mieszkowy teść, markgraf Dytryk...
   Nie bardzo umiem uwierzyć w to, iżby Mieszko nie wiedział, że coś się święci. Mógł nie znać szczegółów, ale z całokształtu jego polityki zachodniej wnoszę, że miał z temi plemionami niezgorsze relacje, a i wywiadowców takoż niezgorszych. Jeśli nie uprzedził teścia, to być może dlatego, że właśnie szczegółów (w tym i ówcześnej godziny "W") nie znał, albo też może i dlatego, że ... nie chciał:)
 Jeśli go z teściem nie łączyły jakie szczególne osobiste relacje, to jak na sprawę nie wejrzeć, wszelkie Niemców kłopoty, jemu były na rękę, dlaczego zatem miałby im żywot ułatwiać, psując sobie zarazem całą latami wypracowaną wiarygodność wobec tych plemion z Połabia? To trochę jak dylemat Churchilla w czasie II wojny: ocalić ludność Coventry, ewakuując ją zawczasu przed dywanowym bombardowaniem, czy poświęcić ją, byle tylko nie zdradzić Niemcom, że się złamało tajemnicę "Enigmy" i czyta się niemieckie depesze?
   Otton II te walące się zewsząd ściany budowli, którą zaczął wznosić ojciec, a on przez całe swoje panowanie próbował podpierać,  jeszcze zobaczyć zdążył... Jakby miał za mało kłopotów, to jeszcze wystąpili przeciw niemu Duńczycy, a w Rzymie 10 lipca pomarł był Benedykt VII i mus było tam zdążać, by obioru nowego dopilnować papieża... A jeszcze mu, pomimo bizantyjskiej żony, dokopało Bizancjum, ale o tym, jako i o owej arcyważkiej dla spraw naszych niewieście, zgonie cesarza i relacyjach pomiędzy aktorami ówcześnej sceny pryncypalnemi, napiszemy osobno...:)
____________________
* - uboczną konsekwencją tej tajemniczej wojny z cesarzem z roku 979 była utrata Grodów czerwieńskich, zagarniętych w 981 roku przez kniazia kijowskiego Włodzimierza, korzystającego z naszego zaangażowania na Zachodzie. Odzyskał je dopiero Chrobry wracając z wyprawy kijowskiej w 1018 roku i nic nam nie wiadomo o tym, by Mieszko cokolwiek przedsięwziął, czy planował w tej mierze za swego żywota, choć skwapliwie korzystał z każdej nadarzającej się sposobności, by kraj powiększyć.

                                                   .

31 komentarzy:

  1. Dzień dobry

    Cny Wachmistrzu.
    Jestem z epoki, gdy w naszej nauce historii królował "determinizm historyczny" zgodnie z którym to co się stało, to się stać musiało ze względu na taki a nie inny rozwój sił wytwórczych (czyli bazy) przy której "nadbudowa" miała tylko uboczne znaczenie. Nie ukrywam, że ten prąd historyczno/filozoficzny utrwalił mi się przez lata, gdyż jest przydatny w wyjaśnianiu zawiłości historyczno/politycznych naszego świata. Dlatego twierdzę (zgodnie z w/w zasadą), że państwo polskie musiało powstać jako efekt rozwoju ekonomiczno/politycznego plemion słowiańskich z tego terenu. Kwestią otwartą natomiast były szczegółowe granice krajów i tu zgodzę się, że oparcie państwa Plan pomiędzy Wisłą a Łabą z Wartą i Odrą w środku brzmi zachęcająco. Przyznaję, że marksistowski determinizm historyczny zbyt mało uwagi poświęcał czynom jednostek stąd hipotezy "co by było gdyby królowa Bona nie spadła z konia" są ciekawe dla publicystów, jednak zaryzykuję twierdzenie, że gdyby nie spadła na polowaniu to równie dobrze urodzony, młody królewicz, mógłby spaść z konia w wieku dziecięcym i historia wróciłaby na stare, znane nam tory!
    Tak czy owak możemy obecnie analizować błędy i przewagi naszych przodków aby uniknąć ich błędów i powielić dobre działania, jednak to, że możemy sobie tak analizować też jest wynikiem rozwoju "bazy" oraz idącej za nią "nadbudowy" czyli współczesnej wiedzy historycznej o dawnych wydarzeniach.

    Kłaniam nisko

    Krzysztof z Gdańska

    p.s. jakoś mi nie żal, że Mieszko utracił Grody Czerwieńskie. Gdyby ich potem Bolko Chrobry nie odzyskał, to może nie byłoby wojen z Rusią, Ukrainą i Moskwą ergo uniknęlibyśmy "rabacji galicyjskiej" i innych nieprzyjemnych wydarzeń związanych z tamtą częścią świata...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje Krzysztofie, że nam ów determinizm historyczny wciśnięto w świadomość, jako nieodłączny warunek postępu, na skutek którego nastanie powszechna szczęśliwość niechybnie. Tylko że okazało się że niewolnictwo często wcale nie było niewolnictwem, wspólnota pierwotna wcale pierwotną nie bywała, a powszechna szczęśliwość okazała się być najbardziej zbrodniczym systemem na świecie i w historii.
      Czasami mały drobiazg może zdecydować o bardzo radykalnej zmianie - ot chociażby taki Czaplicki, z jego skłonnością do cudzych kobiet - wojna by pewnie i tak była, ale czy aż taka niszcząca? Tego nikt nie jest w stanie określić i postępu w niej żadnego nie da się dopatrzeć. Bo czyż kolejne rzezie i podległość Moskwie można by nazwać postępem? No, chyba że z pozycji Moskwy.
      Czegoś Mieszkowi zabrakło - sił, czasu, sposobności? Na pewno nie chodziło mu o żadną nieuchronność procesu - jako władca całkiem dużego kraju zapewne był pragmatykiem do bólu i raczej chciał sobie i potomkom wykroić tyle, ile się da z sąsiednich krain.

      Usuń
    2. Tfu! Czapliński!!!! Przepraszam, za pomyłkę, którą zawsze i notorycznie, nie wiedzieć czemu robiłem :D

      Usuń
    3. Hmm
      No dobrze, Chmielnicki nie zacząłby powstania...
      Ale jak nie on, to zrobiłby to np. Bohun, Krzeczowski albo ktokolwiek z pułkowników kozackich...
      Ta wojna musiała wybuchnąć. Może mniej krwawa albo bardziej (wszystko zależy od dowódców) jednak prawa historii są nieubłagane!

      Pozdrawiam

      Krzysztof z Gdańska

      Usuń
    4. Tego nie wiemy czy by na jedno wyszło? A może by doszło wtedy do negocjacji i zamiast ugody perejesławskiej byłaby inna? I zamiast kolejnych zdobyczy Moskwy byłyby kolejne klęski Moskwy? Nie wiemy. Gdzie tu determinizm? Bo powstanie było postępowe, a Rzeczpospolita wsteczna??? No wolne żarty! :)
      Resztę wyjaśnił poniżej Vulpian, z czym się zgadzam.

      Usuń
    5. Wybacz mi, Mości Krzysztofie, to, co przyjdzie mi napisać za chwilę, bo okrutnie Waszą Miłość cenię jako Czytelnika i Komentatora i primo, że w najmniejszej mierze urazić nie pragnę, secundo, że wybornie nasiąkliwość skorupki za młodu rozumiem, bom sam się zmagał z tem, by się od pokus marksowskich oswobodzić, tertio, że nie bardzo bym nie chciał pójść w kierunku o marksizmie dysputy, bo wtedy właściwie mogę bloga tego zamknąć i żywota resztę strawimy na sporze o tem...
      Jako gołowąsa jeszcze buntowało się we mnie wszystko przeciw takiemu postrzeganiu świata, alem rozumu nie miał dość własnego, a i wiedzy okrutnie skąpo, by się przeciw autorytetowi, zdałoby się naukowemu bontować, bo argumentów nie stało... Dla tej właśnie przyczyny, żem czasu ongi na tem zmitrężył niemało, pomiarkować Marksowe zależności probując, nie na to iżby uwierzyć, ale by znaleźć, gdzie błąd tkwi... Sporo zeszło i czasu, i dobrej woli dobrych ludzi, co mi przeróżne zawiłości tłomaczyli, nim żem pomiarkował, że błędy logiczne są już w założeniach samych, ot choćby takich jako to, że wartość wszystkiego da się sprowadzić do wartości włożonej w to pracy. Najkrócej rzekłszy: dziś na Marksa patrzę, jak na zręcznego hochsztaplera, może i zdolnego pamflecistę, co się w pseudonaukowe przyodziawszy szatki, sadzi błąd za błędem i fałszerstwo za fałszerstwem, czasami się się i tak dokumentnie zapętliwszy, jak wtedy, gdy „warunki produkcji” probując określić, wiedzie nas przez zarobki, ceny (mylnie zresztą z wartością utożsamiane), by dojść do wartości definiowanej przez wkład „społecznie niezbędnego czasu pracy”, a ten znów definiuje jako „czas pracy potrzebny do wytworzenia jakiejś wartości użytkowej w istniejących społecznie normalnych warunkach produkcji i przy społecznie przeciętnym stopniu umiejętności i intensywności pracy” Innymi słowy, zdefinował nam warunki produkcji warunkami produkcji... I tak jest u niego co krok, a najzabawniejsze, że w całym „Kapitale” nie znajdziesz definicji tego, co to jest podług niego „wartość”. Podobnie nie znajdziesz definicji „klasy”, za to tysiące stron o „walce” tych „klas”. I jeśli te wszystkie błędy logiczne usuniesz, to runie Ci cały ten gmach nonsensownej teorii deterministycznej, której jedyną zaletą jest proste wytłumaczenie w zasadzie wszystkiego, niczego przy okazji tak znów nie tłumacząc. Uważ, że upowszechnianie tego determinizmu ma kapitalne znaczenie dla każdocześnych rządzących, bo raz pozbawia poddanych woli zmiany rządu (po co, skoro tak być musi, zatem każda zmiana jest bez sensu, bo każdy nowy rząd i tak będzie musiał postępować tak samo), a zarazem wybornie tłumaczy każdą, nawet błędną politykę (nie myśmy podjęli złą decyzję, tylko podjęliśmy najlepszą możliwą w danych warunkach ekonomiczno-politycznych). Będąc konsekwentnym wszelka polityka jest bezcelowa, bo jeśli nadejście kolejnej fazy rozwojowej jest nieuchronnem i ona nadejdzie, tak czy inaczej, to przecież wystarczy tylko siąść i odpowiednio długo poczekać. I tutaj sam Marks wielokrotnie był niepokojąco niekonsekwentny zarzucając rozmaitym oponentom, że „opóźniają”
      Bo niby dlaczego „państwo polskie musiało powstać jako efekt rozwoju ekonomiczno/politycznego plemion słowiańskich z tego terenu” , a znajdujący się na identycznym etapie rozwoju Wieleci czy Wolinianie (nawiasem nawet i może lepiej uzbrojeni przez kontakty z Wikingami i z Niemcami) nie stworzyli państwa równie skutecznie się broniącego ? Bo, że państwa stworzyli, to już dziś przyjmujemy, tylko inaczej, bardziej demokratycznie zarządzane, co znów marksistowskiej kolejności faz rozwojowych przeczy. Jedyną tak naprawdę zauważalną różnicą jest zręczny władca, który by sam mógł zamiast Machiavellego jego książkę napisać, a przy okazji i niezgorszy wódz... (nawiasem widziałbym niejaką analogię do dzisiejszej Rosji Putina i krajów europejskich)
      c.d. niżej

      Usuń
    6. c.d.:
      Przy dwóch walczących ze sobą państwach o wyrównanych potencjałach nagle się okazuje, że wygrywają czynniki zupełnie, z punktu widzenia Marksa, nieistotne i częściowo zupełnie pomijane, a częściowo zaliczane do owej „nadbudowy”, która być miała kształtowana przez „bazę” jak wola zwycięstwa, zręczność wodza, ukształtowanie terenu czy nawet i pogoda...
      Przyjmijmy nawet na chwilę marksowskie założenia, że do Rewolucji Francuskiej dojść musiało w takich, a nie innych okolicznościach i że ona by się i bez Napoleona obroniła sama, bo jej potencjał na skutek wyższego poziomu tego, czy owego był wyższy... Ale już bez Napoleona, który w tych rozważaniach jest zmienną kompletnie przypadkową, która mogła pojawić się równie dobrze sto lat później, czy wcześniej, to te nowoczesne idee i Kodeks Napoleona, nie dotarłby do każdego zadupia Europy, nawet takiego, gdzie całą „bazę” stanowili pastuchowie ze swoimi stadami owiec i o mentalności klanów z epoki kamienia łupanego!
      Otóż ja twierdzę, że gdyby kolejni władcy dynastii piastowskiej przez przypadek byli nie Polanami, a Redarami, czy Czrezpienianami, to dziś uczylibyśmy się o naszej ojczyźnie wywodzącej się od Związku Wieleckiego. A ponieważ dla Polan i ich podbitych akolitów Cesarstwo Niemieckie nie było wrogiem śmiertelnym i pragmatyczny Mieszko potrafił się z nim dogadywać, to oba te twory przetrwały i żaden żadnego nie zniszczył. Gdyby rzecz dotyczyła Wieletów czy Obodrytów, którzy umieliby się podobnie zorganizować pod rządami równie zręcznego wodza, dać przekonać do nowej wiary (nawiasem owa nowa wiara w marksowych rozważaniach nie powinna w ogóle mieć żadnego znaczenia), których przetrwanie wymagało zdruzgotania Cesarstwa, to sądzę, że na dłuższą metę by je potrafili zdruzgotać, tak jak Wandalowie, Ostrogoci i Wizygoci zdruzgotali cesarstwo antyczne...
      Oczywiście, że równie dobrze młody królewicz mógłby spaść z konia, a nawet zarazić się dżumą, ospą czy jeszcze czymś równie paskudnym, ale równie dobrze mógłby przeżyć do późnej starości i umierając, błogosławić swoje prawnuki, które po nim i po jego kolejnych dziedzicach, zasiadłyby na tronie... Nawiasem, dostrzegam pewną prawidłowość u deterministów w uciekaniu w podobną argumentację, jako w coś znów w zasadzie przesądzonego... A któż to powiedział, Mości Krzysztofie, że jak Cię nie okradziono w drodze z pracy do domu dziś, to na pewno stanie się to jutro, albo kiedykolwiek w przyszłości? Tego przecież nie wiemy i wiedzieć żadną miarą nie możemy, a cały pozorny urok determinizmu sprowadza się do tego, że zakłada on schematyczną powtarzalność z określonych warunków określonych następstw... A przerzucać się przykładami podobnych sytuacji różnie zakończonych możemy ad mortem usrandum...:)
      Utrata Grodów Czerwieńskich była efektem porozumienia księcia kijowskiego z cesarzem, zatem należałoby ją rozpatrywać jako toczony na wschodzie element wojny wynikłej na zachodzie. O przyszłych wojnach z Rusinami decydowały rozmaite czynniki, łącznie z Mongołami nawet, zatem każdą należałoby analizować osobno. Rabacji galicyjskiej bym nie łączył z konfliktami wschodnimi, bo jej ciężar jednak raczej dotyczył terenów dzisiejszej Małopolski, a nie dalekich obszarów na Ukrainie, a znów przyszłe wszystkie wojny z Moskwą widziałbym jako następstwo unii z Litwą...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    7. Mości Wachmistrzu

      Przyjmuję, zasłużoną krytykę, choć nie ze wszystkimi argumentami się zgadzam. Dysputę, którą toczymy traktuję jako ciekawe ćwiczenie umysłu podczas którego mam zaszczyt poszerzyć swoje horyzonty i poznać nieznane wydarzenia z historii za co wdzięczny jestem bardzo! Nigdy by mi do głowy nie przyszło mieć urazy z powodu nie zgadzania się z moimi twierdzeniami, co więcej, jeśli dzięki słusznej krytyce trochę mi oleum do głowy wejdzie, to tylko powód do wdzięczności mieć powinienem ;)
      Et revenons a nos moutons... Można przedstawić mnóstwo argumentów zarówno za jak i przeciw determinizmowi historycznemu, moim koronnym argumentem mogła by być choćby II wojna punnicka w której Hannibal, pomimo, że dobry wódz, genialny strateg, przegrał z Rzymem podczas wojny na wyniszczenie, gdyż dużo większa "baza" rzymska musiała w dłuższej perspektywie dać zwycięstwo republice. Nawet teorie "co by było, gdyby Scypion Afrykański spadł z konia" nie mogły tego zmienić! Jednocześnie zasiałeś we mnie wątpliwość, czy aby teoria marksistowska może być uznana za prawdę powszechną, co więcej ja sam miałem już dawniej wątpliwości, gdyż znamy wiele przykładów, gdy działanie jednego człowieka, odpowiednio zmotywowanego, mogły zmienić bieg historii. W tej sytuacji jestem skłonny przyznać, że teoria według której na historię świata ma wplyw rozwój sił wytwórczych (rozwój wiedzy posiadanej przez społeczeństwo) wymaga dodatkowego dopracowania uwzględniającego indywidualne działania jednostek (taka teoria marksistowska 2.0) ;)
      Kto wie, może jest to ciekawy temat do pracy habilitacyjnej obecnych filozofów, historyków lub socjologów?

      Kłaniam nisko

      Krzysztof z Gdańska

      p.s. "Rabacja Galicyjska" została użyta prowokacyjnie, dla wzbudzenia reflekcji o tym co by było gdyby... Niemniej jednak wolałbym się uczyć o "obronie polskiej Kopnicy" zamiast "obronie Zbaraża" ;)))

      Usuń
    8. Mam tu spory dylemat, zalii pierwszem jajko było, czyli kokosz. Czy Słowianie istotnie na taim byli poziomie, iże państwo powstać MUSIAŁO, czy też stało się to na skutek Mieszkowych działań, bez którego ten proces nie miały miejsca jeszcze przez kilka stuleci, albo i w ogóle by soę nie zaczął, bo ziemie słowiańskie, pprzez Niemców podbite, przez nich takoż zostałyby przez wieki zaludnione.
      Wiem ja, że nie o ziemie wtedy chodziło, a o ludzi, ale zali niewolnik ma co do gadania?
      Kłaniam WMści ;)

      Usuń
    9. Nie wiem, Nitagerze, czy pytasz mnie, czy Krzysztofa:) Co do mnie to coraz bardziej skłaniam się do przekonania, że w Historii nic się nie dzieje, dlatego, że MUSI, a dlatego, że doprowadziła do tego wypadkowa przeróżnych czynników, w tym i najczęściej ludzkich, a te tylko czasami są logiczne, a jeszcze rzadziej roztropne...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    10. Nie wiem, Mości Krzysztofie, czy krytyka była zasłużona, natomiast z pewnością nie tyczy się ona Ciebie, a pewnego sposobu myślenia, który staram się, nie tyle może zwalczać, bo to nie o żadną wojnę chodzi, co prostować (zakładając oczywiście, że słuszność w tej mierze jest przy mnie, czego w stu procentach też przecie pewnym być nie mogę:) Twoje podejście do tej dysputy traktuję jako niezasłużony zaszczyt i tym więcej sobie je cenię... Argument z Hannibalem i wojną punicką przyjąłbym w całej rozciągłości, gdybyśmy marksistowską "bazę" zastąpili neutralnym "potencjałem". I nie chodzi tu o żadne ideologiczne animozje, tylko po prostu wydaje mi się to pojęcie pełniejsze, bo obejmuje np. stan i dorobek armii jako takiej, z całym systemem rekrutacji, szkolenia, motywowania żołnierzy, systemu kar i nagród, czyli rzeczy, które u Marksa byłyby w owej mitycznej "nadbudowie" i zgodnie z tą logiką nie powinny mieć wpływu na nic, a tymczasem miały i to niebagatelny... Moim zdaniem nie wystarczy stwierdzenie, że Marks się gdzieś pomylił, czy też że tą teorię można poprawić lub uzupełnić... Dla mnie, wybacz, to trochę tak, jakbyśmy dyskutowali czy błędne twierdzenie, że dwa i dwa to sześć można poprawić i ewentualnie się zgodzić na pięć... Zresztą, jak się zdaje, to poprawiać Marksa próbowały dziesiątki różnych ekonomistów, filozofów, socjologów, publicystów czy nawet zwykłych polityków. Zaczął już Engels, więc długo czekać nie było trzeba...:) Pozwolę sobie polecić Ci pewien tekst krytyczny: http://mises.pl/blog/2006/07/02/295/, a od siebie dodam jeszcze, że moja głęboka niechęć do determinizmu historycznego (wszelkiego, nie tylko marksowskiego) bierze się nie tylko z tego, że uważam go za niejakie alibi i rozgrzeszenie od odpowiedzialności za podejmowane przez polityków decyzje, ale też dlatego, że rozmyślając o tym już ładny kawał czasu, coraz bardziej skłaniałbym się do stwierdzenia, że tak naprawdę żadnych "nieubłaganych praw" rządzących Historią nie ma i że możemy jedynie mówić o pewnym prawdopodobieństwie podobnych skutków wywołanych przez podobne przyczyny, ale tak długo jak jest w to zaangażowany czynnik ludzki (który z przykrością i wbrew łacińskiej nazwie gatunku, uważam za z zasady irracjonalny i podatny emocjom, manipulacjom i indoktrynacji), to nigdy nie możemy mieć pewności co do następstw... I może dlatego jest to wszystko tak fascynujące, bo jednak zawsze nowe...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    11. Mości Wachmistrzu

      Oczywiście, że rozpatrując II wojnę punnicką nazwanie zespołu sił, środków, zasad szkolenia wojska "potencjałem" uważam za jak najbardziej poprawne. W takim zresztą sensie je rozumiem. Mimo wszystko nie odrzucałbym całkowicie elementów determinizmu, gdyż czasem ta teoria dobrze wyjaśnia procesy historyczne. Trzymając się Twego porównania należy tak długo weryfikować założenia aż z twierdzenia, że dwa i dwa to sześć uda się opracować wzór wg którego 2x2=4. Dopiero wtedy teoria pt. determinizm 2.0 mogłaby zostać uznana za poprawną naukowo ;)
      Determinizm ma dodatkowo jedną cechę, która uwodziła i nadal uwodzi jej wyznawców (mnie zresztą też się podoba) a mianowicie jest generalnie optymistyczna. Jeśli wokoło widzę samą głupotę, prywatę, ciemnotę i ksenofobię, to pociechą dla mnie jest myśl, że to tylko okres przejściowy, po którym wyjrzy słońce wiedzy, obywatelskości i kultury, bo tak wynika z logiki dziejowej!
      Nie wiem, czy chciałbym utracić to oparcie w mitycznej "logice dziejów" na rzecz "gry irracjonalnych i podatnych emocjom przypadków" :(

      Kłaniam nisko

      Krzysztof z Gdańska

      Usuń
    12. Mości Krzysztofie
      Podług mnie zwodniczość przyjęcia teorii, że istnieje coś (cokolwiek) co procesy historyczne wyjaśnia, prowadzi nas na manowce w tym sensie, że uwierzywszy w to, możemy w ogóle zacząć błądzić szukając tych praw (co bezskutecznie czynią historycy i filozofowie od co najmniej dwustu lat), a co gorsza w każdej sytuacji wymagającej analizy i szukania dodatkowych przyczyn, elementów wcześniej nieznanych lub niedocenianych, słowem prawdziwie rzetelnej roboty myślowej, mamy wymówkę od tego nas zwalniającą, bo po co szukać dziury w całym, skoro "tak miało być" i basta! A tymczasem, za każdym razem jak się głębiej poskrobie, to się okazuje, że wcale tak być nie musiało... Mogło być podobnie, mogło jeszcze gorzej, albo lepiej, ale przy ujęciu już choćby jednej zmiennej, lub dodaniu innej, zmienia się wynik równania...
      Co do owej pociechy... Miałem ongi możność (nie wiem czy akurat to bym nazwał jakąś szczególną przyjemnością, a już z pewnością nie zaszczytem) słuchać wykładów u profesora Krawczuka, który pobawił się kiedyś w takie porównanie naszego światopoglądu z antycznym. Otóż my dziś funkcjonujemy według schematu, że najlepsze jest dopiero przed nami, obojętnie czy rozumiemy przez to obiecany Raj, czy ziemski ustrój sprawiedliwości społecznej...:) To jest to coś, co nas ma pocieszać i motywować, ale póki co działa tak, że konfrontując obiecane z otaczającą nas rzeczywistością widzimy tylko niedoskonałość i to jest źródłem naszych nieustających frustracji... Starożytni tymczasem przyjmowali, że dawno mają za sobą mityczny Złoty Wiek, podobnie jak Wiek Srebrny, żyją w Brązowym i zmierzają ku coraz gorszemu, zatem nie ma cię co spodziewać czegokolwiek dobrego... Paradoksalnie jednak, przy takim nastawieniu, każde pomyślne zdarzenie było źródłem wielkiej, bo nieoczekiwanej radości:) Co pod rozwagę i ja przedkładam...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    13. :)))
      Coś w tym jest...

      Kłaniam nisko

      Krzysztof z Gdańska

      Usuń
  2. 1. No i nie wiem czemu, ale z przyjemnością przeczytałem, że Rzesza Niemiecka nie była wówczas tworem silnym. Pewnie kompleksy.
    2. Bolszewicy, z takim uporem głoszący nieuchronność "obiektywnych praw historii" i negujący rolę jednostek od razu wyli jak psy, kiedy im się mówiło, że w takim razie nie ma co się Leninem mentalnie masturbować, bo może przyszedłby inny Żeleźniak albo Czuguncew. Prawda, że próbowałem dyskusji jedynie ze studentami, bo już do opiekunki grupy z ramienia Komsomołu nie odważyłem się tak powiedzieć.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wszystko obstaję za determinizmem historycznym.
      Kiedyś padło pytanie co by było, gdyby frau Schickelgruber nie zaszła w ciążę i w efekcie nie urodziła Aloisa Hitlera będącego ojcem znanego wszystkim Adolfa...
      Odpowiedź brzmiała - wodzem III Rzeszy zostałby Hans Schmidt! ;)
      Nie ukrywajmy, procesy historyczne determinują pewne wydarzenia. Trzymając się w/w przykładu gdyby nie było A. Hitlera to jego funkcję bez problemu przejąłby Ernst Röhm, z tą różnicą, że wtedy nie prześladowano by gejów a np. rowerzystów!
      Tak samo jest z innymi wydarzeniami historycznymi do których prowadził ciąg zdarzeń których podstawą był rozwój sił wytwórczych z których wynikał dalej zestaw przekonań rządzących społeczeństwem.

      Pozdrawiam

      Krzysztof z Gdańska

      Usuń
    2. Ad.1 To widać, że mamy te kompleksy podobne...:)
      Ad.2 W odpowiedziach Krzysztofowi powyżej próbowałem zrekapitulować najogólniejsze zręby moich własnych w tej mierze poglądów, ze szczególnym uwzględnieniem tego, czemu marksowskie ujęcie historii (a szczególnie wynikły z tego detreminizm) uważam za pogląd fałszywy i z błędnych przesłanek wynikający... Choć prawdę mówiąc najmniejszej nie mam ochoty na nurzanie się w błędach i pobożnych życzeniach Marksa i jego epigonów...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. szczur z loch ness26 kwietnia 2015 18:36

    No i jestem pod sporym wrażeniem, bo nic nie jest tak mylące, a co gorsze nie wiedzie bardziej na manowce, jak bezwładność myślenia. Jego brak nie jest aż tak szkodliwy, jak się pozornie wydaje, bo przynajmniej odnotowuje fakty. Oznacza to, że czytam z zainteresowaniem, o czym nawet siebie i szczerze przyznam nawet nie podejrzewałem.
    Kłaniam z zaścianka Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ćwiczenie umysłu jest w rzeczy samej niemałe, ale przyznaję, że już nim jestem cokolwiek zmęczony... Pora święta pułkowe odkurzać!:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. To ja wrócę do dawniej wyrażonej myśli: historia to przedziwny splot przypadków. A na marginesie, może, Wachmistrzu, napisałbyś coś na kształt historii alternatywnej. Podobno można w ten sposób napisać bestseller i całkiem nieźle zarobić ;-) A materiał w zasadzie już jest, tylko go rozwinąć, uzupełnić, zamknąć w okładki :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym splotem jestem skłonny się zgodzić w całej rozciągłości, o ile jeszcze ludzi do tego dodamy (ale można ich uznać za szczególne przypadki:)) Co zaś się marginesu tyczy, to dołączyłaś WMPani do licznego grona namawiaczy, niestety, żaden z nich nie chce zagwarantować wydania i nie wyjaśnia z czego miałbym żyć do czasu jakich profitów z tego pierwszych... I, co nie najmniej ważne, wymagałoby to wielekroć większej wiedzy, niźli ta mnie dostępna, jeśli by to miało być porządnie zrobione...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Przeczytałam tekst z komentarzami i padłam. Rozważanie na temat Marksa jako dygresja przy tekście o Mieszku krzynkę mnie zniesmaczyło. Umysł mam wielce miałki i po takich ćwiczeniach rozsypuje się totalnie... :)))
    Ja rozumiem, że miło jest pomarzyć i porozważać "co by było, gdyby..." Można to potraktować jako ćwiczenie umysłu, ewentualnie poszerzenie wiedzy, ale to czasem budzi bardzo przykre uczucia... Żal jakiś... I po co to? Tak było, nie mamy już na to żadnego wpływu, po co się niepotrzebnie ranić, denerwować? Eeeeech...
    Proszę nie zwracać na to, co piszę, zbytnio uwagi, ot takie babskie gadanie...
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W.P. Grażyno

      Dyskusja pomiędzy mną a WMP Wachmistrzem dotyczyła sporu (fundamentalnego dla osób interesujących się historią) mianowicie - czy wydarzenia historyczne są zbiorem przypadkowych działań czy też wynikają z większego planu (w zależności od osoby opisującej zwanego "opatrznością boską" albo "determinizmem historycznym"). Najbardziej znanym twórcą teorii, że historia jest zdeterminowana odgórną logiką był XIX wieczny filozof niemiecki (niezbyt lotny ale w swoim czasie bardzo znany) Karol Marks. Przeto jego przykład powołałem w dyskursie z WMP Wachmistrzem dotyczącym determinizmu historycznego.
      Wachmistrz jest zwolennikiem pierwszej teorii, ja zaś (mimo wszystko) zwolennikiem drugiej.
      Pragnę podkreślić, że nasza dysputa nie miała nic wspólnego z polityką a nazwisko owego filozofa padło wyłącznie jako odwołanie do jego filozofii znanej z wielu pism.
      Faktycznie dygresje o filozofach niemieckich w kontekście Mieszka I mogły szokować. Ja jednak jestem ciekaw, czy Mieszko, był tylko szczęśliwym przypadkiem w naszej historii czy też był on wytworem procesu historycznego, prowadzącego z mroków prehistorii do współczesnego państwa polskiego. Stąd moja dyskusja z J.O. autorem niniejszego bloga ;)

      Kłaniam nisko

      Krzysztof z Gdańska

      Usuń
    2. Prosiłem się poniekąd o tą dysputę, w tekście apelując o zarzucenie tego sposobu myślenia, choć nie przypuszczałem, że pod nieobecność Torlina trafi mi się równie zażarty zwolennik determinizmu, jak Krzysztof:) Ale potwierdzam, że ta dysputa bynajmniej nie ma odniesień ideologicznych i przydarzyć się mogła równie dobrze przy faraonach, jak i za sposobnością jakiejkolwiek rocznicy, czy może i nawet bez powodu. Zmierzałem w tym cyklu do wykazania, że bynajmniej nie było przesądzonem przetrwanie Cesarstwa w tamtym czasie, choć większość historyków uważa, że to była potęga, z którą Mieszko mierzyć się nie mógł. Może i on sam jeden nie mógł, ale nec Hercules contra plures, a cesarze całkiem nieźle zadbali o to, by wrogów mieć wszędzie... Tylko, że żeby to dostrzec, to trzeba się m.in. uwolnić od myślenia, że wojowaliśmy z potęgą, podobną hitlerowskiej, zatem bez szans... Pytania, które się w tej dyskusji zrodziły, po największej części prowadzą nas do kolejnych, w najlepszym razie hipotez, ale sam fakt ich zaistnienia dowodzi, jak bardzo ta wymiana poglądów była potrzebną, zatem wybaczyć proszę, że to WMPani władcę ulubionego może i gdzie dotknęło, ale wcześniej czy później zapewne i tak byśmy do tej dysputy doszli (Boże! Mówię jak determinista....?:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. Hmm... rodzinna klątwa pedagogiczna: obu dyskutantów wywołałam do tablicy. :)))
      Plan czy przypadkowość? No nie wiem. Nie jestem historykiem, na filozofii się nie znam (= nie rozumiem jej). Zbyt małą mam wiedzę, żeby dyskutować.
      Tak ogólnie, jak się popatrzy na np. kwiatek, to jest tak: wykiełkuje, urośnie, zakwitnie, wyda owoc i zginie. Zwierzę podobnie.
      Człowiek też. Tyle że on sobie to pomiędzy początkiem, a końcem potrafi strasznie skomplikować. :))) Ale tak naprawdę nie ma na to żadnego wpływu. Może sobie zaplanować życie, zapewnić przyszłość sobie i rodzinie. Ale i tak nie ma na nią ŻADNEGO wpływu. Chociaż bardzo by chciał. :) I czasem mu się wydaje, że ma. Ale co będzie jutro - tego nie wie nikt.
      I to dotyczy nie tylko jednostek, ale i ludzkości ogólnie. Nikt nie wie, jak długo jeszcze potrwa nasza cywilizacja i jak się zakończy. Bo się skończy. Jak wszystko.
      Czy za tym stoi jakaś Istota, która to planuje? Nie sądzę. Chociaż miło by było, bo istniałaby możliwość dogadania się i wyciągnięcia dla siebie jakiś korzyści.
      Jesteśmy wpisani w rytm przyrody na tej określonej planecie, podlegamy jej prawom i jesteśmy jej cząstką.
      Tylko jesteśmy strasznie ambitni i zarozumiali. Lubimy marzenia i złudzenia. Posiadamy pamięć minionych pokoleń. Doszukujemy się w dawnych wydarzeniach jakiejś logiki, porządku, albo serii przypadków. Koniecznie chcemy wiedzieć, jak to wszystko się odbywa, dlaczego właśnie tak, a nie inaczej. I chcemy być lepsi, wszystko zrozumieć i nad wszystkim panować. Ale to się nie da. Po prostu. :)))
      A historią możemy się zachwycać, fascynować. Cenić jednych, ganić drugich. Dyskutować. :)) A żyć - tu i teraz.
      Oj, przepraszam, nieco się rozgadałam. :)))
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    4. No to mamy kolejny pogląd, chyba skrajny znów od innej strony...:) Ja bym się z tym pewnie nie zgodził, że tak w ogóle żadnego wpływu na nic nie mamy, choć ten który wywieramy, najczęściej jednak nie jest ani zaplanowany, ani pożądany. I nie wiem, czy nie byłoby tu potrzebne jakieś rozdzielenie naszego bytu w sensie biologicznym, gdzie w rzeczy samej jesteśmy jakoś tam, podobnie jak ten kwiatek, na jakieś życie zaprogramowani i podobnie przemijamy, od możliwości wpływania na naszą przyszłość naszymi wyborami czy decyzjami. Pewnie, że te drugie są w skali mikro, ale jeśli miliard indywidualnych wyborów się zsumuje w miliard wołowych steków, albo miliard sałatek z tuńczyka, to będzie to miało kolosalny wpływ na to, co się będzie na planecie uprawiać, jakie będzie zużycie wody, czy jaka uboczna produkcja metanu... Co się znów naszego "zaprogramowania" tyczy, to też chyba nie jesteśmy tu bez wpływu na nic. Spotkałem się z poglądem, że jako gatunek byliśmy i jesteśmy genetycznie zaprogramowani na średnią długość życia rzędu 30-40 lat i w tym przedziale nie znalibyśmy większości trapiących nas chorób, z rakiem na czele. A ponieważ sami dokonaliśmy wydłużenia tego "czasu pracy" mechanizmu, czyli naszego organizmu, to ten mechanizm zaczął szwankować w sposób typowy dla każdego zmuszonego do pracy ponad miarę: psuje się...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Wszelki determinizm miałby znaczenie, gdyby dotyczył przyszłości. Oczywiście, że jest to dziedzina badań właściwa dla futurologów, planistów, analityków i wróżek, jednak dopatrywanie się jakiegoś procesu czy determinizmu w przeszłości, niczego kompletnie w niej nie zmieni. Jedyne co można, to ją opisać i wyciągnąć z niej wnioski. I tu, w tych wnioskach, jest pole do popisu dla teoretyków w rodzaju pana Marksa. Proces historyczny to jest ocena tego co było, wiec w pewien sposób może rzutować na decyzje w przyszłości, ale to tyle - to ledwie narzędzie, metoda badawcza dla pewnego zrozumienia tego co zaszło. Można jej użyć, żeby sobie nieco uprościć wnioskowane, ale to wszystko. Opieranie nauki na takim spłyconym widzeniu przeszłości to rzecz bardzo ryzykowna, a budowanie na jej podstawie teorii czy systemów społecznych to katastrofa, co mieliśmy okazje obserwować i odczuć na własnej skórze.
    Nasza solidarnościowa rewolucja to była rewolucja historyków - determinizm prozaicznie nie pasował do rzeczywistości i to było właśnie dzięki nim widoczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, że wpisujesz się w nurt tej z Krzysztofem dyskusji, tylko krzynę obok?:) Tak, masz rację, że wszelkiej maści determiniści, tak zgrabnie analizujący przeszłość, jakoś dziwnie się wydają mało sprawni, jeśli chodzi o przyszłość, choć przecie mają niby taki wspaniały aparat do badania "praw dziejowych". Najbardziej mnie w tym bawi to, że marksizm przewidywał zwycięstwo nowego ustroju, ale już żadnej kolejnej formacji dziejowej nie przewidywał, zapewne wierząc, że ta już będzie najlepszą i pozostanie nią po kres stworzenia. A przecież ta "nieubłagana logika dziejów" powinna też przewidzieć swój własny upadek...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Dyskusja z Mieszka na Marksa nam przeszła? cóż, obaj na M:)
    Na ocenę Marksa wpływa wstecznie nasza bolesna wiedza o działalności tych, co się na Marksa powoływali. Abstrahując od jego teorii ekonomicznych, w swych wizjach utopijnych przewidywał Marks zanik funkcji państwa w wyniku osiągnięcia powszechnego dobrobytu i w związku z tym braku społecznych antagonizmów. W rzeczywistości powstał zbrodniczy totalitarny reżim.
    Ja widzę kapitalny błąd Marksa w tym, że przechodzenie do niewolnictwa, feudalizmu, kapitalizmu, odbywało się przez wrastanie nowej formacji w starą, rozsadzanie jej od wewnątrz. Rewolucje burżuazyjne to konflikt między potężną już burżuazją, a słabnącym feudalizmem.
    Odpowiednim wyższym etapem byłaby przewaga ekonomiczna przedsiębiorstw spółdzielczych, egalitarnych, nad kapitalistycznymi.

    Dodam ciekawostkę: Jako pacholę podjąłem się referatu na temat Marksa; sumienność nakazała mi do źródła sięgnąć. I co? Ani w szkolnej, ani w dzielnicowej bibliotece Kapitału nie było. Na koniec rodziciel mój przyniósł mi tom pożądanego dzieła z biblioteki związkowej. Szacowny ten, pożółkły egzemplarz nosił pieczęć "Komisja Centralna Związków Zawodowych, 1926"
    Odziedziczony z czasów zgniłego kapitalizmu, że tak powiem...
    sługa uniżony :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... zgniły kapitalizm widać chciał wroga może lepiej poznać:) Nawiasem spomniało mi się, jako mi opowiadano, że ponoć oddziały WUML-u co czas jakiś desygnowały co bystrzejszych kursantów, by coś tam popisali, albo przepisali i obronili jako pracy doktorskiej w Instytucie Nauk Politycznych. A że w Krakowie INP UJ był przez ulicę sąsiadem seminarium duchownego, gdzie alumnom marksizmu bardzo dokładnie wykładano, by wiedzieli co i czym zwalczać mają, zaś obrony prac doktorskich były publicznie dostępne, no to się wybrały chłopięta raz i drugi, w wolnej dyskusji niszcząc dokumentnie tak doktoranta, jak i komisję, po czym od tych ambicji na WUML-u co rychlej odstapiono...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)