18 listopada, 2015

Retrospektywa o wojny światowej w Polszcze początku, czyli cyklu o urządzaniu Niepodległej część X...

   Dwaj główni listopadowi antagoniści z 1918 roku i zarazem cyklu naszego ( IIIIIIIVV , VI , VII , VIII, IX )bohaterowie , czyli Piłsudski i Dmowski wojnę poczynali po stronie przeciwnej barykad. Piłsudski, jak wiadomo, postawił na Państwa Centralne i dogadawszy się z austriackim wywiadem co do formowania i podległości swoich oddziałów, wyruszył z Pierwszą Kompanią Kadrową przeciw Rosji i caratowi. Dmowski, wyboru nie mając, musiał wspierać opcję rosyjską. Prosiłbym jednak, byśmy w osądach ich obu pamiętali o jednym: łacno nam dzisiaj, bieg zdarzeń następnych znającym, te czy inne wybory wydrwiwać, ale postawmy się na miejscu ludzi tamtego czasu: wojna musiała być toczona na ziemiach naszych, zatem nie mogliśmy być wobec niej obojętni. Toczyła się między wszystkimi naszymi zaborcami, ale w 1914 roku daleko jej było do wymarzonej przez Mickiewicza "wojny powszechnej za wolność ludów". Na zdrową chłopską logikę jedni musieli przegrać, drudzy wygrać, rozwiązania polegającego na klęsce wszystkich trzech zaborców nikt nawet imaginować sobie nie umiał, a gdyby się z tem kto objawił, niechybnie by go za wariata wzięto, bo rzecz cała przecie z gruntu była absolutnie nieprawdopodobną...
   Wybierano zatem na zasadzie mniejszego zła, to znaczy wybierali politycy i ci, którzy wybierać musieli. Ogół społeczeństwa żegnał wprawdzie kwiatami i łzami pułki odchodzące na wojnę, ale najwięcej dla tego, że to były "nasze" pułki, czyli takie, w których służyli nasi synowie, bracia, krewni czy znajomi, co niekoniecznie oznaczało, że życzono dobrze sztandarom, pod którymi maszerowały. Owszem, stopień utożsamienia się z nimi był z pewnością wyższy w Galicji, czy w Poznańskiem, niż w Kongresówce, ale to bardziej wynikało z przekonania tamtejszych obywateli, że trzeba bronić cywilizowanego świata przed dziczą ze wschodu, a Kongresówka przyjęła postawę wyczekującą.
   Wkraczających Niemców raczej nie witano kwiatami, ale też i nie widziano w nich jakiegoś szczególnie zajadłego wroga. Wszystko zmieniło spalenie Kalisza, będące dla społeczeństwa polskiego szokiem, że można w tak barbarzyński sposób prowadzić wojnę. Poniekąd, przyznaję, zazdroszczę im tego szoku, bo to dowodzi różnicy pomiędzy naszymi a ich punktami odniesienia. Oni jeszcze wierzyli w cywilizację i w to, że nawet wojnę można prowadzić według jakichś zasad czy reguł, będących nie tyle skodyfikowanymi, co po prostu w złym lub dobrym tonie...
   Nawiasem, Kalisz nie był w tej wojnie jakimś ewenementem, bo Niemcy nader podobnie postępowali przechodząc przez Belgię i północną Francję. Wspomnienie franc-tireurs z 1870 roku było dla Niemców tak żywe i straszne, że każdy strzał zza węgła wywoływał odwetowe pacyfikacje, których nie powstydziliby się esesmani z następnego pokolenia. Co gorsza, lwia część tych strzałów miała miejsce jedynie w bujnej niemieckiej wyobraźni i nocnych lękach, za to pacyfikacje były jak najbardziej realne i przynosiły wymierne szkody, nawet z punktu widzenia interesów niemieckich.
Zniszczenia miasteczek i wsi belgijskich po obu stronach oceanu w sposób jednoznaczny określiły, kto tu jest dobry, a kto zły i znakomicie przygotowały grunt pod przyszły udział Stanów Zjednoczonych w wojnie, a w sierpniu 1914 roku nawet najbardziej pacyfistycznych Brytyjczyków przekonały, że mają do czynienia z teutońskim barbarzyńcą, którego trzeba za wszelką cenę zniszczyć...
   Na ziemiach polskich zbombardowanie z armat i spalenie Kalisza, nawiasem też w efekcie histerycznej zgoła paniki, unieśmiertelnione potem przez Marię Dąbrowską w "Nocach i dniach", było niczem kubeł zimnej wody na łby wszystkich potencjalnych sympatyków kajzerowskich Niemiec. I o ile dotąd stosunek społeczeństwa polskiego do wojska niemieckiego był dość ambiwalentny, to Kalisz zmienił wszystko. Z dnia na dzień dla ogromnych rzesz ludzi stali się oni najeźdźcami, a wojska rosyjskie "naszymi wojskami"...  I to może też częściowo tłumaczyć zapał Dmowskiego do oparcia się na wydanym w kilka dni później manifeście wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza, bo czuł wokół siebie tą zmianę nastrojów. Najpewniej też oczekiwał, że w ślad za tym pierwszym gestem pójdą ze strony rosyjskiej kolejne, a póki co, musiał grać takimi kartami, jakie w tym rozdaniu dostał, bo innych przecie nie było. 
   Rezerwa Polaków wobec Niemców nie oznaczała jednak jakiegoś masowego popierania strony rosyjskiej. Mieszkańcy Kongresówki znakomicie wyczuli, ile warte są rosyjskie deklaracje i choć Dmowskiemu udało się zorganizować popierający tą koncepcję polityczną Komitet Narodowy Polski, który dla jasności nazywać będziemy warszawskim lub pierwszym, pod nominalnym kierownictwem hrabiego Zygmunta Wielopolskiego, co chyba nie było najszczęśliwszym posunięciem z uwagi na skojarzenia, jakie ten budził swym nazwiskiem i pokrewieństwem, to poparcie dla tej idei bynajmniej nie wzrosło. Dla porządku odnotujmy kilka nazwisk z członków tegoż komitetu, zwłaszcza te, które - jak sądzę - niezgorzej Czytelników zaskoczą... Przyszły wielki reformator monetarny, minister i premier, Władysław Grabski, zapewne nikogo, bo przecie o niem wiadomo, że endek zawołany, ale już na przykład były socjalista z PPS-u, Piłsudskiego kolega, a nawet współautor pewnej odezwy, przyszły prezydent i antagonista w dniach przewrotu majowego, Stanisław Wojciechowski, zapewne tak...
   Albo jeden z wielu arystokratów w nim uczestniczących, tem dla nas znaczny, że w przyszłości to członek proniemieckiej Rady Regencyjnej, tejże samej z rąk której Piłsudski władzy w listopadzie ośmnastego roku odbierał, Zdzisław Lubomirski...
   Co się tyczy nastrojów społecznych, to te znów uległy pewnej zmianie po ofensywie Państw Centralnych w 1915 roku, w wyniku której Rosjanie wycofali się z Warszawy i z ziem dawnego Królestwa Polskiego. Ale jak się wycofali!  Zabierali ze sobą wszystko, cokolwiek zabrać się dało... Oficjalnie nazywa się to ewakuacją zakładów przemysłowych i instytucji, ja zaś nazywam to po prostu grabieżą na masową skalę. Wywieziono wyposażenie właściwie wszystkich fabryk, a większość tego, czego się wywieźć nie dało, niszczono... Jak opuszczały nas wojska sowieckie w początku lat 90-tych i telewizja pokazywała skalę dewastacji budynków, z których zabrano nawet sedesy czy umywalki, a nawet klamki z drzwi, których się zdemontować nie dało, ja miałem poczucie swoistego deja vu... właśnie do 1915 roku. 
      Jeśli dziś ktoś, poważnie czy też nie, podnosi kwestię reparacyj nam należnych za II wojnę światową, ja przypominam, że dotąd nie dostaliśmy ani grosza za pierwszą! I nie idzie mi nawet o to, że nie pytając nas o zdanie, na naszych ziemiach trzej zaborcy urządzili sobie linię frontu i zrujnowali pół kraju, jeno o tą rosyjską grabież majątku osób prywatnych, którym fabryki i zapasy wywieziono do Rosji i żadna z tych maszyn nigdy już do nas nie wróciła!* Zniszczono dorobek życia większości naszych fabrykantów, upadły wielkie fortuny łódzkie (także i dlatego, że po wojnie tradycyjny odbiorca- rynek rosyjski pozostał dla nas zamkniętym), ale i tysiące miejsc pracy... Zabierano krowy, konie, pojazdy, wyposażenie szpitali... " "Z samych Łazienek [oficjalnie wówczas własność carów Rosji -przyp.Wachm.] wywędrowało 900 olbrzymich pak. Nie ocalały nawet obrazy na plafonach ściennych, odrywano okucia brązowe i drzwi, ozdoby z kominków. Platformy wywoziły cenne stosy akt i gratów urzędowych. Na jednym stosie widać było wytworne meble z XVIII wieku i kulawe stołki z cyrkułu" - zanotował dziennikarz Stanisław Dzikowski. 
   Zastanawia mnie, czy aby już sam rozmiar tej "ewakuacji" oraz sposób jej przeprowadzania nie oznaczał, że Rosjanie cofając się, nie mieli nadziei na powrót...   Dodatkowo sam odwrót wojsk przebiegał w sposób, który zdradzał rzeczywisty stosunek Rosjan do nas. Opuściwszy nieledwie panicznie Warszawę lewobrzeżną i niszcząc za sobą mosty**, ustawili na przyczółkach przy zburzonym moście Kierbedzia armaty i rozpoczęli ostrzał miasta, które przecież powinni uważać za "swoje". Od rosyjskich pocisków i bomb z aeroplanów, które jeszcze kilkakrotnie zrzuciły parę bomb, zginęło ponad 20 osób, ranni szli w setki, a kilka solidnie poszczerbionych kamienic trzeba było rozebrać. Potraficie sobie wyobrazić księcia Poniatowskiego, oddającego sto lat wcześniej Austryjakom Warszawę, że przeszedłszy na Pragę, ostrzeliwuje cywilów w już "nie-swoim" mieście?
Albo generała Kutrzebę, który odchodząc we wrześniu 1939 roku na wschód, na pożegnanie pali Poznań? 
                                                 c.d.n.
_________________________________
* Spotkałem się z relacją osoby zmuszonej do pracy w jakiejś sowieckiej fabryce w czasie II wojny, gdzie pracowała ona przy tokarce mającej jeszcze tabliczkę inwentarzową zakładów Lilpop i Rau, którą to tabliczkę z dumą pokazywano autorowi relacji, jako dowód, że to maszyna "niemiecka".
** Wspominany tu już Zdzisław Lubomirski w tych dniach zapisał właśnie swoje najpiękniejsze chyba karty. Przewodząc Komitetowi Obywatelskiemu i nadzorując powołaną Straż Obywatelską, nie dość że przez kilkadziesiąt godzin dzielących odejście Rosjan od wkroczenia Niemców,  utrzymał w mieście porządek i nie dopuścił do rabunków i zwykłego w takich sytuacjach bandytyzmu, to jeszcze zapewnił miastu w miarę normalne funkcjonowanie, nawet nakłaniając Rosjan do odstąpienia od zaplanowanego wysadzenia stacji filtrów, gazowni i elektrowni. Po rozpoczęciu rosyjskiego ostrzału Straż Obywatelska oznaczyła najbardziej zagrożone strefy i nie dopuszczała do nich cywilów. I po tym wszystkim jeszcze Lubomirski wystąpił wobec wkraczających Niemców tak godnie i stanowczo, że gen.Reinhard von Scheffer-Boyadel przekazał Komitetowi Obywatelskiemu pełnię władzy cywilnej w stolicy, zaś Lubomirskiego mianował prezydentem miasta.


                                                                        .


14 komentarzy:

  1. Zawsze jak czytam tego rodzaju doskonałe teksty na tym blogu to odnoszę wrażenie że Wachmistrz kolejną pracę naukową pisze.
    A jeśli chodzi o "Noce i dnie"to faktycznie wspaniale Maria Dąbrowska odmalowała tam tę panikę. Inna sprawa, że w filmie chyba jeszcze lepiej to ukazano.
    Żałuję że nic mogę nic mądrego na sam temat napisać, ale za "chuda w uszach" jestem.
    Dziękuję za wspaniałą lekturę i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ tu nic naukowego nie ma, najmniejszego nawet śladu przyzwoitego aparatu naukowego !:) Zwyczajna popularyzatorska robota, nic extraordynaryjnego... Pisząc o panice w związku z Kaliszem, miałem na myśli Niemców i ich histeryczną reakcję na rzekomy atak...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Kiedy jako młody mężczyzna zmusiłem się do przeczytania cyklu o "Ani z Zielonego Wzgórza" (wcześniej ignorowałem "babskie" książki), to uderzyło mnie, jak w tej dość pogodnej, w końcu, szmirze ostro opisano Niemcy czasów I wojny jako Hunów. Wtedy brałem to na karb propagandy, która podchwyciła i wykorzystywała Hunnenrede Wilhelma II.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Propaganda w rzeczy samej w niejednej kwestii dorobiła Niemcom paskudną "gębę", jak choćby w kwestii wojny podwodnej, gdzie pierwotkiem Niemce się w rzeczy samej po rycersku wynurzały i nim statku jakiego zatopiły, dawały czas na szalup opuszczenie i zejście załogi, czy pasażerów z pokładu. Dopieroż Brytyjczyków postępki z przerabianiem statków zwyczajnych na uzbrojone i topienie U-botów przez okręty-pułapki sprawiło, że niemieccy podwodniacy przeszli do zasady "najpierw strzelaj, potem sprawdzaj"...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. W historii, jak w życiu, bywa tak, że zupełnie poboczne wątki antagonizują ludzi, którzy teoretycznie powinni sympatyzować. Nie wiem, czy analizując czasy, w których pierwsze role w Polsce pełnili Piłsudski i Dmowski, można pomijać ich osobiste problemy. Piłsudski, mimo, że był "po słowie" z inną, odbił Dmowskiemu Marię Juszkiewicz, i po kilku latach odszedł do kolejnej. Dmowski nigdy z tym się nie pogodził i do końca życia pozostał sam ... To musiało zaważyć na ich oficjalnych stosunkach.
    "Ogół społeczeństwa" identyfikował się z rodakami idącymi na wojnę, to prawda, ale po 123 latach zaborów był już nieufny do wszelkich prób walki o nieodległość. To dlatego I Brygadę Legionów Piłsudskiego "powitano" w Kielcach doniczkami rzucanymi na ich głowy, i dlatego podział kraju między Rosję i Niemcy jest zauważalny do dzisiaj.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powitać mi przede wszystkim miło, bom zdaje się, dopotąd nie miał tejże przyjemności w progach mych nikczemnie skromnych...:)
      Kwestie sercowe obu antagonistów żeśmy w części uprzedniej opisywali i stałym bywalcom to nie nowina, o czem Waść, w rzecz wchodząc na świeżo i wstecz nie sięgając, wiedzieć przecie nie mógł. Przyznać muszę, że nie wiem gdzie Wasza Miłość ten podział obserwuje i czego on dotyczy, bo z mojej galicyjskiej perspektywy go nie dostrzegam, chyba że o poziom gospodarczy ziem pozaborowych idzie i pewne rodaków cechy, których bym bynajmniej nie generalizował jako jakieś podziały straszliwe...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Progi to zaszczytne i miło mi, że od razu knechci mnie nie przepędzili. Potwierdzam, że jestem tu po raz pierwszy, bo podejrzewam, że to informacja dość istotna, dla stałych bywalców. Nie miałem zamiaru krytykować doskonałego tekstu, ani ujmować braku wiedzy, wydaje mi się jednak, że lekceważący sposób w jaki Piłsudski odnosił się do Dmowskiego (np. przyjmując go służbowo u siebie) miał znacznie głębsze podłoże, być może właśnie bardzo osobiste. Panowie przecież wcześniej, tj. w końcówce XIX wieku - spotykając się we Lwowie i Krakowie - "współpracowali" jako redaktorzy swoich opozycyjnych pism. Od stryja Legionisty wiem, że obaj panowie wyjątkowo kurtuazyjnie wypowiadali się o sobie, co w przypadku Piłsudskiego, znanego z soczystego słownictwa, było wyrażeniem uznania dla Dmowskiego. Czyżby więc,: "Gdzie diabeł nie może tam babę (gołą) pośle"?
      Serdecznie pozdrawiając zapewniam, że nie jest moim zamiarem kończenie tego co się w innym miejscu poczęło, dlatego więcej nie będę zakłócał atmosfery tego miejsca.

      Usuń
    3. Knechtów nijakich nie posiadam, już choćby dla tej przyczyny, że to hołota-piechota, niegodna u Wachmistrza służyć...:) Dziękować, póki co ręka jeszcze dość sprawna i jak trzeba przepędzać, sam nastarczam. Co się tyczy relacyj między dwoma wspomnianymi, tom ongi był notki popełnił o ich jeszcze jednym spotkaniu:w Japonii, a notka nosiła znamienny tytuł: "O dżentelmenach politykach" (w części poprzedniej jest link do tego tekstu).
      Przyznam, że ostatniego akapitu Waszmości nie pojmuję, bo brzmi to jak rejterady zamysł, a ledwoś tu zawitał Wasze... Przy tem jest tam coś jakoby odzew na słowa nie do Ciebie przecie kierowane, tandem nie pojmuję czemuż Ty ich do siebie bierzesz. Cokolwiek i gdziekolwiek między kimkolwiek zaszło, nie znaczy zaraz, że gdzie indziej, w innej przestrzeni, nie można współistnieć pokojowo, o co tak Waszmości, jak i druha mego serdecznego, Szczura, upraszać będę...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. szczur z loch ness18 listopada 2015 20:15

    Cóś mi się widzi Waszmość, że nie pałasz zbytnią miłością do Dmowskiego ale nie wiem czy nie jesteś w mylnym błędzie :-) Skoro odezwał sie u Ciebie Pan Andrzej Rawicz, jak się wydaje największy, a zarazem jedyny fan moich tekstów, chwaląc pośrednio Marszałka, to oznacza że utwierdził mnie w przekonaniu. A to takim, że z Niemcami nigdy nie było nam po drodze. Proponuję jednakowoż pozostawić ową dysputę na okoliczność zbliżającego się Watrowiska :-)
    Ukłony z zaścianka LN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęśliwie nie ja muszę Dmowskiego osądzać, bo to już poniekąd zrobiła Historia, wzgląd mając na skuteczność działań. Jego tragedią jak dla mnie, jest to, że oprócz konceptów niewątpliwie rozsądnych, dawał się jakimś fantasmagoriom prowadzić, a przy tem nie był jakimiś organizacyjnymi talentami obdarzony, to i wszystko niemal, czego się tknął, rozłaziło się w palcach...
      Admiratorów Marszałka będziesz mieć sporo i sam się do nich zaliczam, z tem że ja do tej krytycznej ich części, które mają Mu za złe niemało... Jeśli dobrze wyczuwam jakichś uszczypliwości Waszych wzajemnych ślady, to upraszać będę, by to, co się nie tutaj poczęło, tutaj ciągu dalszego nie miało. Co się Niemców tyczy, to myślę, że wystarczy zdrowy rozsądek i zwykły pragmatyzm na dziś, bez afektów zbytecznie serdecznych, bo nie masz ani za co, ani i wzajemności... Ale czas gdy się na słowo "Niemce" broń odbezpieczało też już minął i kto wie, czy niezadługo nam nie przyjdzie pospołu jednej bronić barykady...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Ujęła mnie tragedia miasta po trzykroć niszczonego, plądrowanego, palonego, zdobywanego przez Niemców miasta. Pacyfikowany Kalisz był trzy razy w ciągu trzech tygodni. Został tylko co dziesiąty dom. Najciekawsze było jednak uzasadnienie tego bezmyślnego ludobójstwa. P.von Hindenburg napisał, że miasto zniszczone zostało "przez nieostrożność", a winę ponoszą sami mieszkańcy. Uznano zatem, że mieszkańcy sami napadali, palili, burzyli swe domy, no i zabijali się też sami. Kto w te brednie wierzył?

      Usuń
    3. Raczej nikt, ale nie o to szło, jeno o powstrzymanie partyzantki wszelkiej, która się Niemcom we Francyi w 1870 roku dała we znaki. Uważ, Miła Ultro, że w gruncie rzeczy ten cel został przez Niemców osiągnięty... W zasadzie I wojna światowa nie zna pojęcia partyzanta. Na ziemiach polskich najwięcej dla tej przyczyny, że się nikomu nie chciało dobrowolnie (a przecież partyzanci to ochotnicy) za carat umierać, ale Niemcy tego akurat wiedzieć nie musieli... Z ich punktu widzenia nieszczęsny Kalisz spełnił swoje zadanie, nawet jeśli był pomyłką...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Z tego, co doczytałam, to Niemcy m.in. spalili Kalisz, ponieważ spłoszone konie wywołały panikę. Co do partyzantów...Usłyszałam i takie zdanie: "Najbardziej bałam się partyzantów, bo przychodzili nocą, przystawiali kolby do głowy i trzeba było dać wszystko, czego zażądali, nawet ostatni kawałek chleba".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znając, którego to czasu i odcinka frontu (lub zaplecza) rzecz się odnosi, i ja się odnieść nie umiem. Tyle rzec mogę, że czasu tamtej wojny, osobliwie w latach późniejszych i na wschodzie niejedni się partyzantką nazywali, de facto zwyczajną bandyterkę uprawiając...
      Z drugiej znów strony, w przywołanej o Kaliszu dyskusji, jest głos jednego z dyskutantów, że ponoć w rejonie Kalisza się w rzeczy samej jedna jedyna jaka partyzantka chłopska zawiązała, aliści ja nic więcej nie wiem o tem...:((
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)