08 czerwca, 2020

O młodości najstarszego żołnierza Legionów...

 Niem się, Mili Moi, do lektury pokwapicie, mus mi dwóch Wam słów objaśnienia względem tej noty, cykl poczynającej, popisać, iżbyście nie mięli mię za kogo, kto w piętkę goni luboż węża Uroburosa naśladować probuje... Prawdziwie bowiem, iżby kto tejże noty i cyklu na TEM blogu przepatrzyć chciał skrupulatnie, wrychle pomiarkuje, że SZÓSTA (i ostatnia) tegoż cyklu część się tu już ukazała kwietniem 2012 roku :). Prawdę też rzekłszy, jeśli wcześniejszych od niej okazjonalnych świąt pułkowych nie liczyć, to była i pierwszą tutaj prawdziwie merytoryczną pogderanką:)
Przecz zatem czynię, co czynię, uprzednich z łotrpressa przenosząc?
Ano, primo, że to jedyny cykl biograficzny, sztucznie podzielony między dawniejszy blog na Onecie, a tutejsze włości i bywalcom świetnie wiedzieć, że to wymuszone było (podobnie jak i cała z Onetu Wielka Emigracja) nagłym zejściem tegoż portalu na techniczne manowce i ogólny paralusz, który to królestwo trafił...
 Secundo, że zaufania nie mam do wszelkich włodarzy, osobliwie internetowych, a ci co pomną, jak się dzieje blogerstwa na Onecie pokończyły, zapewne dziwować się mojej woli, by mieć wszytkiego w kupie, nie zdziwi. 
Tertio, że z person pod ową notą przed laty podpisanych jeno Vulpian Niezawodny i Torlin Nieodstępny się jako niezwyciężeni czasem ukazują, to dla inszych być to może i nowość...
I po tym krótkim wstępie, do lektury właściwej upraszam:) 

                                                         *     *    *    
                                         Że najstarszy, tego zaprzeczyć nie sposób, bo gdy z Oleandrów wyruszała Pierwsza Kadrowa, do której że go nie przydzielono miał do Komendanta żalu tęgiego, bohaterowi naszemu natenczas szósty szedł już krzyżyk, a ściślej czterech mu niedziel brakowało do pięćdziesiątego ósmego roku pokończenia… Zaiste wiek to słuszny i godny kości na słonku grzać, z przyjacioły popijać, wnuki może czasem zabawić, nie zaś jako zające jakie w bruzdy skakać, mannlicherem się bawić i rzyć, osobliwie zimową porą, w okopach odmrażać, przecie nasz tu bohater dzisiejszy całego miał żywota nietuzinkowego, a że i przed niem było jeszcze niemało, to i czemuż miałby mieć wiek swój słuszny od inszych cząstek żywota spokojniejszym i mniej zawikłanem?
   Porodził się nam nasz legionista przyszły Anno Domini 1858 roku, we familijej zacnej, choć nie nazbyt fortunnej, bo oćca naszemu Wacławowi wrychle za udział w Insurekcyi Styczniowej na Sybir pognano, zasię macierz go odumarła dziecięciem, tandem chował się gdzie przy familijej dalszej, choć in futuram najwięcej mu siostrzanej przyszło doświadczać opieki i miłości. Majątek rodowy w Wólce Kozłowskiej wpodle Tłuszcza przepadł kontrybucyjami carskiemi za powstańcze oćca grzechy, tandem bohaterowi naszemu pozostało żyć z pracy własnych rąk, głowy a później i pióra. Nawiasem, to nie sposób mi się tej myśli opędzić, że pomiędzy tą Wólką Kozłowską a Piasecznem, gdzie już pełni wiosny Anno Domini 1945 nie doczekał, jest ledwie sześćdziesiąt kilometrów, a to kamienie graniczne żywota człowieka, któremu miarą właściwszą się zdają mil bezkresne tysiące…
  Oddany do Warszawy w wieku lat zaledwie siedmiu na naukę gimnazjalną, początkiem radził sobie z nauką nietęgo, osobliwie z łaciną i greką, za to niepomiernej radości znajdując w naukach przyrodniczych, a nawet i do jakiego sekretnego kółka darwinowskich wolnomyślicieli z czasem przyszedłszy. Dwóch lat poświęcił na naukę zawodu u ślusarza na Brackiej ulicy, nie iżby to konieczność była życiowa, bo i opiekunowie przeciwni temu byli, jeno że młódź ówcześna gorącogłowa, zapaliwszy się do idei „pracy u podstaw” szukała tego, z czem by też miała do ludu tego idealizowanego iść, by nie z rękami pustemi.
  Akuratnie tamtem czasem zarząd Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, dla przyszłych kadr technicznych swoich, umyślił szkoły, jak dziś byśmy rzekli: zawodowej, otworzyć. W mieście jednak, gdzie o Instytucie Politechnicznym marzyć będzie można dopiero za lat kolejnych kilkanaście, ta właśnie szkoła kolejowa, swoistym szkoły politechnicznej być musiała substytutem. Ucząc się w niej, pracując przy tem jako robotnik w warsztatach kolejowych, musiał nasz bohater zabłysnąć niepospolicie, skoro sam tejże szkoły zwierzchnik, inspektor Wojna, książek mu sprowadzał, a nawet extraordynaryjnego wyrobił przystępu do chemicznego laboratorium…
  Zdałoby się, że rósł nam tam jaki, jeśli nie Domeyko nowy, to choć inżynier przyszły na wielką miarę, aliści że się jeszcze przy tem i sercem na porządki buntował ówcześne, to i nie dziwota, że go pomiędzy rozdysputowanymi robotnikami widzimy w kółkach, początkiem samokształceniowych, przecie coraz i więcej się rwących do czynu… Sieroszewskiemu nie danem było tego czynu doczekać, bo ochrana nie spała i poniemału Dziesiąty Pawilon wszystkich tych samokształceniowców zgromadził. Jeśli się zaś tam komu zdało, że krata ich przed czym powstrzyma, to błądził… Właśnie wtedy, poczęto w Cytadeli pisma wydawać, co się zwało „Głos więźnia”, a po którym pozostała pamięć, zaś z Sieroszewskiego spuścizny jeden z wierszy najpierwszych „Czego chcą oni?”.
  Trzebaż było trafu, co na całem dalszem zaważył Sieroszewskiego żywocie, że jeden ze współwięźniów, robotnik Józef Bejte, zwykł był żołnierzów na warcie stojących agitować przez kratę, aż trafił na jakiego nowego, co ognia dawszy, trupem agitatora położył. Rozruch, który się na to powziął w więzieniu, z najwyższym uśmierzono trudem, a jakież było osadzonych wzburzenie niechaj świadczy, że wszędzie w celach gołymi rękami rozbili piece, połamali łóżka żelazne, drobniejszych utensyliów nie licząc… Sam Sieroszewski sprawy miał mieć o to, że gdy do jego celi wkroczył sam Cytadeli komendant, jenerał Ulrich, nasz Wacław w przystępie szału miał wyrwać ramy okiennej i wyrżnął nią jenerała w ramię…*
  Rzecz osobliwa: na tem procesie więziennym w jego obronie staje… sam Ulrich, zeznając, że bynajmniej nie został rozmyślnie uderzonym, a jedynie owa rama, wypadłszy Sieroszewskiemu z rąk, mimo wolej młodzieńca, dygnitarza uderzyła. Tem to sposobem Sieroszewski, uniknąwszy stryczka, zarobił pierwszych w swym żywocie lat sześciu katorgi.
  Pokosztowawszy aresztanckich wagonów, celek na statkach rzecznych, więzień etapowych i kibitek dotarł był wreszcie do Krasnojarska, gdzie się kolejnego doigrał wyroku na karcer za bunt, który po prawdzie miał żenujące zgoła podłoże, a to takie, że miał który ze współwięźniów przemyconej gorzałki, której onemu eskorta odebrać umyśliła. Że znów insi o tem nie wiedzieli, mniemali, że ów jakich represyj ofiarą i bronili go zażarcie, tęgo przy tem eskortantów turbując. Po miesiącu karceru pognano nam Wacława do Irkucka już jeno pieszo, syberyjskim obyczajem zimą, wśród czterdziestostopniowych mrozów i śnieżnych zawiei.
  Dotarłszy tam, dowiedział się wrychle, że siostrzanym staraniom zawdzięcza nie katorgę jednak, a tak zwane „wolne posielienije”, czyli wolność mieszkania w miejscu wskazanem… Sieroszewskiemu wskazano Wierchojańsk, dziurę zapadłą, w której wszystkiego tam stało dwudziestu trzech domów, za to z atrakcyj mającej mrozu ówcześnego chyba rekord, bo gradusów 67, śniegu ośm miesiąców w roku i najprawdziwszej nocy polarnej przez niedziel bitych sześć… Za to proporcyje mieszkańców wiele o carskiej świadczą Rossyi, bo w tych dwudziestu trzech chatach, okrom tubylców, władze czternastu pomieściły zesłańców, w tym nawet jeszcze i uczestnika powstania 1863 roku Sieroszewski tam spotkał.
  Rok 1882 przyniósł Sieroszewskiemu ugruntowanie opinii wichrzyciela nad wichrzyciele, bo to pod jego, najmłodszego chyba, komendą… dziewięciu zesłańców łodzi zbuduje, na przez niego sporządzonych mapach (z opisów przygód rozbitków amerykańskiej ekspedycji Delonga) bazując, spłynie rzeką Janą do Oceanu Lodowatego i dalej wzdłuż brzegów, posuwać się będzie ku Beringowej Cieśninie, z zamiarem dotarcia do amerykańskich wybrzeży. Schwytano ich już gdzie pomiędzy oceanicznymi wyspami i nowych dołożono wyroków… Samego Sieroszewskiego skazano na karę pięciu uderzeń tzw. „pletni”, a komu się zdaje, że to fraszka, temu rzekę, że ten batog, „pletnią” zwany, trzech ma końców szponami żelaźnemi zakończonych, i że owe pięć uderzeń niejednego zabiło, a mało kto po tem kaleką nie został… Sieroszewskiego ocaliło to, że w Wierchojańsku nikt narzędzia takiego nawet na oczy nie widział, ani też nie było i kata, tandem jenerał-gubernator mu tej kary odmienił na „posielienije” „sto wiorst od wszelkiej drogi, rzeki czy miasta”, ale o tem to już opowiemy w części następnej…
____________________________

* a wydawałoby się, że gdzie jak gdzie ale we więzieniu to już okna powinny być osadzane porządnie… 🙂 Próbującym sobie imaginować tej sceny przedkładam tego i jeszcze, że Sieroszewski może i jakim pokurczem nie był, ale i posturą nie imponował… Po latach, gdy z druhem, Wieniawą, tworzyli najbardziej malowniczą parę legionowych ułanów, cokolwiek złośliwie go opisano jako osobnika od własnej szabli krótszego, przez co miał być z nią, między nogami mu się plączącą, w ustawicznem konflikcie…

  

3 komentarze:

  1. Jerzy Gaul w monografii " Na tajnym froncie"  ( Agencja Wydawnicza CB, W-wa 2001)   opisuje początki działalności służb informacyjnych  J.Piłsudskiego  i W.Sikorskiego . Jest w niej zdjęcie wykonane w miejscowości Kozy, w 1915 roku, przedstawiające B.Wieniawę-Długoszowskiego oraz wachmistrza Wacława Sieroszewskiego. Na tej podstawie można stwierdzić, że Wieniawa jedynie o pół głowy był wyższy od Sieroszewskiego.

    OdpowiedzUsuń
  2. W. Sirko to wyjątkowo niespokojny człowiek.Jego biografią można obdzielić kilku ludzi: ceniony podróżnik, etnograf, pisał scenariusze, sztukę teatralną, beletrystykę. Szkoda, że zapomniany jako pisarz...
    Serdeczności zasyłam

    OdpowiedzUsuń
  3. Coś o jego pierwszej córce znalazłem tutaj: http://ilin-yakutsk.narod.ru/2002-2/seroshev.htm .
    Pozwalam sobie zamieścić cytat: "Наверняка, в 1913 г. Серошевских навещает в Париже якутская дочь Вацлава Мария, которая с 1906 г. живет с Ландами в Москве и работает учительницей. В 1906 г. Вацлав Серошевский хотел перевезти дочь в Польшу, где она должна была работать в редакции газеты «Правда». Он высылает ей денег на дорогу, но Мария отказывается переехать в Польшу. До начала Второй мировой войны она жила в Москве и работала учительницей. Мария не владела польским языком, только русским. Один из тех, кто встречался с ней до Первой мировой войны в Москве, утверждал, что она считала себя русской, хотя в глубине души и признавалась себе, что она — якутка. Очень любила своего отца."
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)