W jednej z tych not, cośmy ich przed czasem niejakiem przywołali, a ściślej w tej, co o początkach górniczego na ziemiach naszych fachu traktuje,
pisałżam o tem, że tej rodzimej dawności między inszemi słowa
dowodzą własne, a nie od nacyj zapożyczane ościennych...
"Żelazo", "miedź", "ołów",
"srebro", "kruszce", "węgiel"...
wszystko to własnej, rodzimej proweniencyi, nie Celtom,
Rzymianom czy Germanom pokradzione. Dziś nam i kilku nowych poznać
przyjdzie, co dowiodą, że i hutniczej profesyi żeśmy
"pożyczać" od nikogo nie musieli...
Insza, że dawnemi czasy górnika na
"górach" robiącego, mało kiedy się od jakiego
pra-hutnika, czy ściślej kuźnika oddzielić by poradziło... Nie
kopano przecie węgla kamiennego, co dziś się zdaje podstawą
profesyi górniczej. Górnik ówcześny, jeśli nie kopał soli, co
ewenementem było na skalę światową, to kopał rudy tych metali,
które mu potrzebne były do obróbki dalszej. Ergo był nie
górnikiem, a rudnikiem i robił "na rudach", luboż
prowadził "rudnię"... Słówka jak najwięcej
słowiańskie, a kto ciekaw, wieleż po Polszcze mamy Rud, Rudek i
temuż pokrewnych miejscowości mian, niech jeno do indeksu leda
którego atlasu wejrzy! I nie o efemerydach jakich tu prawim, gdzie
kto dymarki w dwa dni postawił, wytopił to cóż ona poradziła,
czyli jakie pięć kilo gąbczastego żeleźnego żużla, wykuł z
tego, co mu tam trza było i ruszył gdzie znów w świat szeroki...
W Rudkach koło Łysej Góry, gdzie
szyby grzeczne na 36 metrów głębokie znaleziono, tudzież pięknie
szalowany chodnik, co go na jaki II-III wiek ery naszej
datowano, odkryto i żużla ilości zgoła nieprzebrane!
Metalurg i historyk Mieczysław Radwan, co zasłynął z utworzenia
muzeum przy krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej takoż z wielu
odkryć w świętokrzyskiej ziemi, tego żużla obrachował na jakie
200 tysięcy ton! Nie znam wieleż to ton znaczyć może surowca
wytopionego, aliści mniemam, że takoż sporo, choć niepełne nasze będzie pojęcie o skali
przedsięwzięcia tego...
Rzeknie kto, że tamtem czasem nie
wiadomo któż to czynił, że może nie przodki nasze, a Celtowie,
co czas jaki na ziemiach tych siedli... Prawda! Tak i najpewniej to
było, jeno że już inszy historyk-metalurg, Jerzy Piaskowski,
dowiódł był, że Celtowie nic inszego, ponad to, co Europa i bez
nich w hutniczem znała dziele, nie wywiedli... Zasługą ich
nieprzeszacowaną rozniesienie po Europie tej wiedzy, aliści właśnie
nazewnictwo nam tu dowodem, kto i co brał od kogo... Po Celtach zaś
nic nie mamy, co się ze słowiańskim wiąże "żelazem",
a jeno "brąz", "cynk" i "cynę", ergo
słówka naówczas już jakby z epoki słusznie minionej... Te
przecie metale niższej wielekroć, niźli żelazo mając temperatury
topnienia wielekroć też i łacniej obrabiać szło... Tam zaś
gdzie już nie o tygielkach na ogniu stawianych prawim, a piecach
hutniczych prawdziwych, choć prymitywnych wielce, znów mamy
słowiańskiego nazewnictwa niemało... Najpowszechniej może znane
Lectorom dymarki
miano swe wzięły od procesu arcyważkiego dla fortunnego procesu
wytapiania przebiegu, czyli od ustawicznego tłoczenia do komory
spalania powietrza świeżego, nie tyleż po to, by ogień nie
zagasł, ile na to, by się palił jak jeno najwięcej, by
temperatury możebnie najwyższej zyszczeć... Ano i ten proces to
czysto słowiańskie "dymanie", którem się "dymarz"
zajmował, prawą ręką kuźnika będący...
Nawiasem, zali by z Lectorów Miłych
komu w peregrynacyjach swoich nieodlegle wypadło być w świętokrzyskiej Nowej Słupi, wstąpić upraszam, by tamecznych
ekspozycyj obejrzeć, a jeśli Fortuna szczęśna dozwoli tego z
końcem Augusta uczynić, to i szansa niemała udziału przyjąć w
pokazie o blisko półwiecznej już tradycji, czyli w DYMARKACH 2013,
jedynem takiem festynie archeologicznem w Europie, gdzie okrom
atrakcyj inszych licznych, można okiem własnem obaczyć, jakoż
tego żelaza topiono...
Nim jeszcze do wtórego w tem wytopie
arcyważkiego przejdę czynnika, godzi się spomnieć, że jest i
jedno jeszcze słówko słowiańskiego rodowodu technologij
kuźniczych dowodzące...
Wszytkim bodaj wiedzieć, że jako się chce
żelazo zahartować, to one jeszcze gorące od żaru i młota się w
wodę wkłada zimną... Ano i tejże czynności antecessores nasi
zwali "kaleniem" dla tej najpewniej przyczyny, że woda
taka po wielokrotnem hartowaniu nic już czystego w sobie nie miała,
ale zanurzanie "w kale" nic jeszcze z ekskrementami nie miało
wspólnego... Staropolskie "pokalać" bowiem znaczyło
jeno ubrudzić, bez podtekstów fekalnych...:)
Z całej tej zabawy nic jednak by nie było,
gdyby nie czynnik jeden jeszcze: węgiel drzewny! Nawyklim o niem
sądzić jako o substytucie pewnem nieszczęśników, co węgla
kamiennego nie znając, ratowali się czem ta mogli... Tem zaś
czasem to dopiero z nastaniem tegoż węgla nowego w metalurgicznej
sztuce, a jeszczeć więcej z koksu nadejściem, który do stali
przemyca domieszki siarki, nastała nam stal rdzewiejąca! Stal to
przecie właściwie stop żelaza z węglem, przy tem ten dawniejszy
węgiel, wielekroć będąc czystszem i skuteczniej redukującem
żelazo w piecu z zanieczyszczeń tlenkami wszelakiemi, dawał
przodkom naszym stali o niezrównanej jakości, o której dzisiejsi
hutnicy jeno pomarzyć mogą! Małoż na tem! Jeszcze cależ
niedawnemi czasy, na jakie stulecie wstecz liczonemi, dla
arcyszczególnych hutniczych przedsięwzięć, gdzie stali o
arcywybornej potrzeba było jakości, funkcyonowały jeszcze
nieliczne piece na węglu drzewnem sparte...*
Ano i tu dotykamy całego spektrum
spraw niezwykłych, a z tem węglem związanych. Primo, to miano
samo, też przecie słowiańskie czysto, a że kamiennego przecie nie
było, to Lectorowie śmiało przyjąć mogą, że gdzie Polak jaki
dawny, przed ośmnastym wiekiem, o węglu prawi, to jeno drzewny mieć
może na myśli... Jako w to wejdziem szerzej, obaczym, że "kurzono"
tego węgla w Polszcze nieprawdopodobne ilości... Na cóż? Przecie,
że nie na grille, bo te, jak wiemy, czasem zupełnie niedawnem
dopiero polityk jeden wynalazł i w swej łaskawości Narodowi
podarował... Takoż i nie na turbacyje żołądkowe, co bodaj każdy
z nas go najwięcej znał dopotąd, boć owe czarne tabletki, jęzor
i podniebienie kalające, to nic inszego jako węgiel drzewny
właśnie, jeno najwięcej z lipowego drzewa uczyniony.
Komuż zatem ów węgiel tak był
potrzebnym, że lasy nań poświęcano całe? Skoro przodkowie naszy
stuleciami grzanie domostw opędzali drewnem, a w domostwie
przeciętnem węgiel drzewny się zjawił z nastaniem samowarów i
żelazek, w czem też ta wyższość jego nad wielekroć tańszym i
mniej pracochłonnym drewnem? Ano po primo, że drewno wilgnie i jako
go nie ususzyć przódzi, to i dziś, ci z nas, co w kominkach palą,
znają jakież to palenie przykrem bywać może... Wtóre, że węgiel
drzewny po trzykroć ma większej niźli drewno kaloryczności, ergo
i temperatury mamy w tem spalaniu wyższe, aliści
najpryncypalniejsze, com już tu rzekł nie bez kozery o tem żołądków
kurowaniu... Nadzwyczajna jest zgoła tegoż węgla zdolność
związywania wszelakiego paskudztwa takoż z trawienia naszego, jako
i z piecowego żużla. I na toż go tam warstwami z rudami kładziono
naprzemiennie, by, jako się już rozpali, paskudztw wszelkich jak
nie spalił, to związał, sam zasię się z żelazem wiążąc dał
nam tej stali, o której odmianach niektórych, jako dajmyż na to:
damasceńska... po dziś legendy krążą...
_______________________________
na paginie 700 (piąta otwieranego
dokumentu) jest przepis na stal kobaltową z użyciem właśnie węgla
drzewnego!
Ale miało to również złe strony. Na przykład po wojnach śląskich ludność poszła w góry (w Sudety) i tak zajęła się produkcją węgla drzewnego, że wyrżnięto wszystkie lasy. Jak zaczęły schodzić w doliny przerażające lawiny błota Niemcy się spostrzegli i zasadzili powtórnie drzewa. Tylko nie mając doświadczenia posadzili drzewa z nizin, o złym systemie korzeniowym. Do dzisiejszego dnia są z tym kłopoty.
OdpowiedzUsuńTo już i wcześniej znacznie złych stron miało, o czem nawet i Kochanowski w "Satyr abo dziki mąż" spominał, gdy lasy na nic spustoszonemi zostały. W okcydentalnych krainach, jako w Anglijej niemal nie masz dziś lasu rdzennego, co by tam był borem prawdziwie odwiecznym...
UsuńKłaniam nisko:)
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńCzasami myślałam o tym, aby na Dymarki Świętokrzyskie pojechać. Ilekroć już się zdecydowałam, to nijakiego noclegu w pobliżu zarezerwować się nie udało. Czy to czarownice z Łysej Góry tak okupują miejsca noclegowe? ;)
Pozdrawiam serdecznie.
Wykluczyć niepodobna...:) Nie darmo czarta zawżdy w otoczeniu ognia, iskier, a i częstokroć żeleźstw rozmaitych wystawiają...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Nie chciałabym robić przy węglu drzewnym ,kiedyś widziałam taki film o produkcji i mam go do dziś w pamięci ,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo i po prawdzie to nawet i dziwić się nie sposób. Robota przykra, ciężka, trudna, brudna i wielce niezdrowa...:((
UsuńKłaniam nisko:)
Po rosyjsku do dzisiaj słowo "kalit' " znaczy rozpalać, rozżarzać. A już "zakaliwat' " to tyle, co hartować. (Może ktoś pamięta nudną książkę pt. 'Kak zakalałaś stal').
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Księgę, owszem, pomnę, choć jej w polskiem czytałem tłomaczeniu, zatem rosyjski tytuł memoryi mej umknął... Pomnę nawet żem się wielce nad tem rozczulił, że autor pisał onej będąc już niemal ślepym i na jakich szczególnych kartach wycinanych, co mu ręki w linijach prowadziły...
UsuńKłaniam nisko:)
Przeczytałam nie kalając się wcale ani fizycznie, ani moralnie:), choć nie należę do niepokalanek. Wiedzę o wytapianiu stali zdobyłam, zahartowałam się w cierpliwości. Zatem dziękuję za lekcję i kłaniam:)
OdpowiedzUsuńHm... Czesiu, kalanie, hartowanie, stal - to wszystko ma związek z tematem notki, w sensie dosłownym :)
Usuńhttp://www.platnerz.com/platnerz-com/scriptorium/wolkamilanowska/techniki.html
i rysunek przedstawiający kalanie miecza :)
Stan niepokalaności dziś jest, zdaje się, stanem zarezerwowanym dla istot wyższych w sensie duchowym, zatem nie wiem, czy afiszowanie się z tem nie zostanie przez jakie kręgi za bluźnierstwo poczytane:)Zaś zahartowanie się w pacjencji może być wielce przydatnem, o wiele zamierzasz WMPani progi te jeszcze nawiedzać, bo też... powiedzmy to sobie szczerze: ględzi ten Wachmistrz i gdyra czasem już i bez mizerykodrii bliźnim nijakiej...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Bóg Zapłać, Kneziu, za to, niezwykle cenne, dopełnienie, choć z lektury tegoż trudno o pewność zali jest to nazwanie jeno jakiem wymysłem, luźno z tradycją związanem i jednostkowem tegoż kowala jednego, czyli też przeciwnie: widzieć nam w tem dowód tejże tradycji ciągłości... I szkoda, że nie ma co więcej o składzie onegoż błota, w którem się ostrza kalało...
UsuńKłaniam nisko:)
Nie raz już się w literaturze spotkałem z tym kalaniem, więc rzecz to nie z luźną tradycją ani jednostkowym wymysłem - ta technika hartowania ostrzy z tego co wiem była stosowana dosyć szeroko, jako mniej ryzykowna i precyzyjniejsza niż zwyczajne hartowanie w wodzie czy nawet oleju - pozwalała na różne gradacje twardości i elastyczności w ramach dosyć wąskiego paska (ostrza) metalu. Jest jeszcze jeden drobny szczegół, który wyróżniał owo kalanie - otóż z powodu różnic w hartowaniu, wąski metal wyginał się na kształt nieco podobny do miecza japońskiego - zauważ na rycinach średniowiecznych, że podobnie wygięte jednostronnie miecze są dosyć powszechne. Kiedyś myślałem że to taka maniera artystyczna albo może niestaranność, ale teraz myślę że to kalanie tak ostrza krzywiło. Japończycy tak uzyskują krzywiznę swojego miecza, że z jednej strony oblepiają go gliną i dopiero hartują. Widziałem eksperyment wykonany na ostrzu ze współczesnej stali wysokowęglowej - wygięło się wzorcowo. Na temat jednosiecznej broni średniowiecznej, hartowanej metodą kalania żadnej pracy nie widziałem, ale może jednak moje dywagacje maja jakieś podstawy?
UsuńJakem już rzekł: przed wiedzą czoła chylę... Z chęcią przyjmuję, że istaniała technika hartowania błotem, gliną czy innymi substancjami półpłynnymi, jednak nazywanie jej stricte kalaniem na podstawie wspomnień jednego współczesnego kowala, bez odwołania żadnego do źródeł jego wiedzy w tej nazewniczej kwestii wydaje mi się być pewnym warsztatowym nadużyciem. I jedno jeszcze: ja wiem, że to w Polszcze tradycja zwać katany mieczami, ale na Miły Bóg: broń jednosieczna z wygiętą głownią to szabla! Miecz - na całym świecie być by musiał prostym i dwusiecznym, by był mieczem!:)
UsuńKłaniam nisko:)
Jeszcze o tym japońskim mieczu,co tak Cię Wachmistrzu zbulwersował - zwróć uwagę na technikę jego wykonania - do momentu hartowania są one proste! Dopiero je proces hartowania w glinie zakrzywia. Tak więc technicznie jest to miecz prosty. Owszem finalnie jest to wygięte ostrze, ale i wśród fachowców są różnice w poglądzie czy jest to bardziej miecz czy szabla i sam Wojciech Zabłocki twierdzi, że można go na sposób miecza i szabli traktować, chociaż nad jego przymioty stawia jednak szablę polską typu węgierskiego, z XVII w., uważając ją za bardziej uniwersalną i skuteczną zarówno do cięcia jak i do kłucia.
UsuńPozostaje problemem otwartym, jak wyglądałoby starcie ówczesnych wojowników, bo do takiego nigdy nie doszło, a nasza "krzyżowa sztuka" może być traktowana jedynie jako hipotetyczna, bo popadła w kompletne zapomnienie.
To już o subtelnościach wykonania prawim, co nie odmienia faktu, że oręż nie jest jednosieczny i prosty, ergo mieczem być po prostu nie może. Wiem, że jest to naprzeciw tradycji nazewniczej naszej, która też i może za tłomaczeniami błędnemi od wieku najmniej japońską broń zowie mieczem, choć technicznie z pewnością jest to szabla. Ale nie jeno o technikę idzie, bo broń pociąga za sobą określone w kulturze miejsce i zmiany, takoż i w stroju, czy w zachowaniach niektórych... W znakomitej pracy "Katana i karabela.Obyczaje szablą pisane" Wiesław Winkler dowodzi jak wiele z tych zachowań, mimo odległości i braku kontaktów, zbieżnych było pomiędzy japońskiemi samurajami, a szlachtą naszą.
UsuńCo się pojedynku szabli z kataną tyczy, to taki się przecie odbył, w wykonaniu Zabłockiego właśnie i sensei Ando Kozo i... się nierozstrzygniętym okazał..:)) A thema ta od lat wielu ciekawych tematu zajmuje:
http://www.seimeikan.pl/forum2/forum/viewtopic.php?t=201
http://www.forum.konnichiwa.pl/viewtopic.php?f=11&t=202
http://www.sfd.pl/Szabla_vs_Katana-t137864.html
http://www.wojownik.com/viewtopic.php?t=279
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=15447
i jak się zdaje dyskutanci raczej zbyt dużych szans Japończykom nie dają...:)
Kłaniam nisko:)
I tak doszło do pojedynku między normą zbrojeniową a językową. :)
UsuńPrzyznam, że i mnie raziło nazywanie katany mieczem, ale powszechność użycia nazwy "miecz" wreszcie i mnie zmusiła do jej używania - no bo powiedzenie "szabla japońska" spowodowałoby u części czytających znaczne niezrozumienie. Stąd użyłem określenia "miecz japoński", jako specyficznego dla tej broni - z mojego wywodu wynika jedynie jakieś tam uzasadnienie dla użycia nazwy "miecz", a o technice jego wyginania dowiedziałem się ze dwa lata temu.
Co do tego pojedynku, to miałem na myśli starcie prawdziwych wojowników w epoce - zabawy nawet mistrzów, niewiele wnoszą, bo nie ma realnych odniesień do ogólnego szkolenia, taktyki i praktyki. Prawdziwi wojownicy takiego pojedynku nie odbyli, a o jakiejś statystyce to przez to i nawet marzyć nie można. Niedawno oglądałem taki film, gdzie starano się porównać Apacza z dawnym Mongołem - wyszło, że Apacz ze swoim kozikiem i łuczkiem był górą. Dosyć wątpliwe to było, ale filmik amerykański.
Podane linki z ciekawością przejrzę. :)
Pozwoliłem sobie przejrzeć - bul zembuf straszny! Pogadują sobie dzieciaki, gadają byle co i tyle - co za upadek poziomu dyskusji, nawet jeżeli pseudonaukowej!
UsuńPozostanę przy swojej niewiedzy i poglądzie, że raczej jej nie uzupełnię :)
To pozwolę sobie tą pozycję Winklera polecić, która wprawdzie co do samej technologii wytwarzania nie wniesie nic szczególnego, aliści co się już obyczaju "wokół" szabli i katany wytworzonego tyczy... to prawdziwie sporo wielce zajmujących rzeczy...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Co się tyczy starcia na normy językowe, jak Waść zwiesz, i zbrojeniowe, to ta właśnie zawiłość wpodle nazewnictwa japońskiego oręża, najlepiej dowodzi, że język sam jest orężem niezwykle skutecznym, osobliwie gdy tradycją, nawet błędną, wsparty... Pozorowi wbrew, rzecz, przynajmniej jeśli o naszych idzie wojenników dawnych, nie jest jeno czczym nazewniczym sporem, a sięga kwestyj nader ważkich, jak choćby taktyki, jaką dana broń narzucała czy wymagań stawianych towarzyszom i pocztowym towarzyszy, którzy przecie stawać mięli na koszt własny z określonym stricte rynsztunkiem... I tak dam koncerza exemplum, co według ustaleń najnowszych w XVII wieku już raczej jeno wyższym usarskim dowódcom był przypisany, a i to raczej na zasadzie obyczaju i swoistego fasonu. Reszta zaś towarzystwa wielekroć praktyczniejszą się kontentowała szablą i tego też od niej wymagano, a pomnę jako jeszcze jakie ćwierćwiecze temu uczono mię, że husarza każdego orężem właśnie koncerz był...
UsuńKłaniam nisko:)
No to dołożę do kompletu "szablę husarską" - konia z rzędem temu, kto owo cudo na oczy kiedy widział - szablę najczęściej używaną (spotykaną) wśród husarzy tak, ale nie husarską. Zapewne często była to szabla typu węgierskiego z piórem, "paluchem" i rękojeścią typu otwartego lub półotwartego, ale niekoniecznie - broń wszak dobierano indywidualnie do specyfiki i wymagań formacji, ale przede wszystkim do "ręki". Wiele więc było rodzajów i odmian szabli i w związku z tym wiele mogło być "husarskich". Epatowanie nazwą "szabla husarska" jest więc raczej pewną manierą językową i niczym więcej. Tymczasem nie zauważyłem, żeby to komuś przeszkadzało. :D
UsuńPacholęciem będąc, bodaj licealistą, żem ze szkołą pospołu pogoniony, stolicy nawiedził, gdzieśmy między inszemi w Muzeum Wojska Polskiego być mogli. Ano i tam nam się zdarzyło, że przewodnik ugodzony dla przyczyn jakichś absentował, tandem na zastępstwo nam uprosili jakiego pracownika naukowego tegoż muzeum, coż onemu zapewne był dopust boży, ale i większości z nas nie mniejszy, bo jegomość nieomal by przy sprzączce każdej dysertacyi by pisał słowami... Nareście mię tam pchnięto, pasje moje znając, bym jegomości zagadał, a insi by się swobodniej rozczmychnąć mogli... Że człek był młody i głupi, a do figli ochotny, tom się k'temu akomodował wybornie, a żeśmy akuratnie przy husarzach byli, tom się tam co ozwał, ani czując, jakież prowokuję kataklizmy... Dość rzec będzie, że ani wiem, co się z resztą działo, że mię nie ma to się dopieroż pod Pałacem Kultury doliczono i wracano extraordynaryjnie, by nas po godzinach kilku cięgiem w tejże samej jednej sali znaleźć w dyspucie pogrążonych...choć rzec będzie ućciwiej, żem ja był zasłuchany, a jegomość w wywodach swoich zatopiony...
UsuńAni było wtedy w głowie, by o źródła pytać, czy dowodów jakich żądać, a com po latach sam próbował w tej mierze potwierdzić to się to najwięcej pokończyło fiaskiem, przecie między tysiącami inszych spraw, pomnę żeśmy o tych husarskich nibyż rozprawiając szablach i koncerzach, ów wywodził, że pod tem mianem batorówek zwykle rozumiano, czego jeszczeć i z kształtu przyniesionego przez Raców, husarzów protoplastów dociekał... Ponoć też tych sztuk kilkorgu, któreż na stanie mięli, a których ponad wszelką pewnością możnaż było husarzom przypisać jakim znanym, to gdy ich przebadali, obmierzyli, obwąchali i wyoglądali na dziesiątą stronę, toż k'temu przyszli, że to batorówki, jeno jakoby krzynę cięższe i kapkę inaczej wyważone, więcej ku głowni cięższemi będąc, czegoż jegomość potrzebami tęgiego cięcia znad końskiego grzbietu ku dołowi wywodził...
Kłaniam nisko:)
Jak widac z linku tak uprzejmie podanego przez JM Knezia, "kalanie" polegalo na chlodzeniu ostrza w odpowiednio spreparowanym błocie, czyli jakby "brudzenie" ostrza onego. Od pierwszej chwili nie podobalo mi sie wywodzenie terminu "kalanie" od brudzenia wody, bo wszak nie o wodę tutaj chodzilo.
OdpowiedzUsuńW linku do "Chemika Polskiego bład sie wkradl? znalazlem wlasciwy dokument:
http://cybra.lodz.pl/dlibra/docmetadata?id=758&from=&dirids=1&ver_id=&lp=29&QI=
i strona 701
Sługa unizony
Jam tego jednak niepewnym, bo Kneź Jegomość w przywołanem, choć niezwykle cennem, materiale, jeno dowodu na jednostkowe dał takie zdarzenie, z którego uogólniać co, a jeszczeć i wstecz antycypować co trudno...
UsuńCo się "Chemika" tyczy, to przyznaję, żem miał tegoż sprzed lat na adresie zupełnie inszem (bodaj e-libra politechniki łódzkiej), którą gdym ninie przed publikacyją weryfikował, na cybrę już odmieniono. Poszedłszy za wskazaniami żem i czasopisma i numeru namierzył, aliści treść przyznaję że mi się odemknąć nie chciała, com na karb niedoskonałości własnego był złożył i sprzętu i łącza... Skoro zaś jest w tem błąd prawdziwy, to wielcem Waszej Miłości za onegoż ukazanie obligowany, jak również za drogi prawidłowej podanie...:)
Kłaniam nisko:)
Jak już wspomniałem powyżej, spotykałem już nie raz wspominki o owym kalaniu, stąd i wiedziałem czego szukać, ale ambicji do zachowywania źródeł i materiałów ani szczególnej pieczołowitości nie mam. Ot ciekawostka parę razy spotkana i tyle.
UsuńJeszcze o stali damasceńskiej i jej wyjątkowości - poznano technikę jej kucia i strukturę, ale problem z odtworzeniem polegał na tym, że zabrakło surowca - a ten był sprowadzany jako gotowe kęsy metalu z Indii, dotąd, aż się skończył. I znów, głowę utnijcie, źródła nie podam, ale znajomy archeolog kiedyś w rozmowie przytwierdził, że tak przypuszczalnie było.
Co więcej, ówże archeolog twierdził, że nieprawdą jest jakoby wszystkie ostrza damasceńskie były takie świetne - one były bardzo różne, a tylko niektóre tak wyjątkowo dobre jak legendy mówią. Oczywiste, że te najlepsze przetrwały najdłużej, inne po prostu zostały zniszczone.
Czoła chyląc przed wiedzą i experiencyją Waszmości, a wywód stali damasceńskiej się tyczący, przytwierdza podejrzenie moje, że wszytko się na jakości rudy zasadza, które też przecie rozmaite były, a dopokąd z syderytowych korzystano najwięcej, to mogły jedne podłe leżeć wpodle wtórych zacnych, czego kupczykowie rozróżnić może i nie poradzili, wożąc hurtem jak leci z danego terenu wszytkiego... W Polszcze najwięcej bodaj znaną, o czem z pewnością Waści wiadomo, była słynna stal kurpiowska, której zacność właśnie Kurpiowie zacności tamecznych rud zawdzięczyli, a i lasów bogactwu. Roździeński wspomina jeszcze o wielce pono słynnej stali znad Niwki...
UsuńKłaniam nisko:)
Nadmiar uznania Wachmistrzu. O kurpiowskich stalach nie mam pojęcia, tyle że młody człowiek w nowogrodzkim skansenie i jego wytopie prawił, ale pojęcia o tym nie miał.Za to kowalstwo kurpiowskie zacne było i resztki jego świetności i ja pamiętam, a dwie siekierki mam do dziś i używam z dobrym skutkiem - one "same rąbią" :)
UsuńBo też i prawimy o dziejach sprzed pół tysiąca lat bez mała, gdy syderytowe, powierzchniowe rudy dostępne jeszcze były i nie było potrzeby kopalń drążyć głębokich i kosztownych. Te zaś rudy, czasem darniowymi zwane, występowały ongi w Polszcze powszechnie, aliści za wyrabowaniem ich, pokończyło się i na danem terenie rzemiosło z niemi związane...
UsuńKłaniam nisko:)
Słusznie Waszmość prawisz, że żelazo jako czysty pierwiastek (Fe) to raczej lichy materiał, a rzecz cała tkwi w domieszkach, gdzie węgiel niepoślednią rolę odgdrywa. Aby było jeszcze ciekawiej, w otrzymywanej w ten sposób niezliczonej liczby róznych rodzajów stali bardzo trudno połączyć twardość, a zarazem odporność na pękanie tejże (o czym wytwórcy dawnych mieczy wiedzieli). Stąd miecze kute były z wielu warstw aby odpowiednią strukturę uzyskać, a na dodatek inaczej były hartowane na samym ostrzu, a inaczej w centralnej części klingi. Stal damasceńska, o której wspominasz, z charakterystyczą jodełką, zaiste wielką stanowi zagadkę, właśnie przez ów ornament, która nie tylko gołym okiem jest widoczny, ale zawiera się w samej strukturze krystalicznej metalu. Wiele na ten temat odkryć można w zbiorach Zamku w Liwie wraz z fotografiami robionymi stali damasceńskiej za pomocą mikroskopu elektronowego.
OdpowiedzUsuńKłaniam Waszmości z zaścianka Loch Ness :-)
Konceptów dawniejszych w tej mierze tyle bodaj było, co tych ośrodków sławnych jako Damaszek, czy Toledo... W Japonijej odległej tak długo szabel samurajskich kowano, że gdy dziś ich rentgenem potraktowano, to ze zdumieniem odkryto w jednem ostrzu, pozornie jednolitem... warstw stali bodaj kilkaset! Najznamienitsze europejskie podobnie prześwietlane, w najlepszem razie, wykazały tych warstw jaką setkę...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Moje rodzinne miasto tradycją górnictwa i hutnictwa srebra stało.Jakiż byłem dumny z mojego miejsca urodzenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jak mniemam, o Olkusz idzie, tandem słusznieś Waszmość dumnym:) Będziem i jeszcze o tamecznych pisać gwarkach, takoż o kunsztach przeciw wodzie srogiej w olkuskich rudach czynionych...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Co się tyczy naszych ziem polskich, o żadnych związkach Celtów z węglem mi nie wiadomo. Niemniej fascynujące tutaj rzeczy opowiadasz, Wachmistrzu :)
OdpowiedzUsuńJeżeli o Dymarki chodzi, rokrocznie na owych Dymarkach Świętokrzyskich przez Waszmości spomnianych, gości grupa rekonstrukcyjna, zwąca się Stowarzyszeniem Celtica, ukazująca różne kunszta na przełomie wieków praktykowane :) W tym, o wieleż mię pamięć nie myli, procesy wytopu stali właśnie :)
Pozdrawiam!!
Celtowie kuźnictwem posłynęli i kowalstwem pierwszej próby, a i głowy nie dam, zali to nie oni właśnie kowali na równi z druidami poważali, niczem kapłanów. To i nie dziwota, że wszelcy Celtów miłośnicy i tegoż aspektu rekonstruować pragną, co wielce pożytecznem i pięknem znajduję:)
UsuńKłaniam nisko:)
Świetnie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuńDawno nie było takiego artykułu. Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuń