Wbrew tytułowi nie idzie mi o to, by
owoce gatunku Juglans regia opisywać, czy zachwalać, bo nam głównie przyjdzie snuć o pożarach opowieść...
A tak, tak! A ściślej o straszliwem pożarze, któregoż
owe orzechy były przyczyną.... ale idźmyż ab ovo... Roku
Pańskiego 1850 lato było upalne nielutościwie, temuż iskra
najdrobniejsza w czasach, gdy municypium straży ogniowej przyzwoitej
nie miało, grozę budziła i trwogę...
W owo wielce upalne popołednie 18
Jula, w Polszcze Lipcem zwanego, zapalił się od przyczyny nieznanej
jeden z młynów przy ulicy, co się wielce stosownie zwała Dolne
Młyny. Trzebaż trafu nieszczęśnego, że do młyna tego przylegał
dom sadownika, co na strychu suszył bez mała tysiącami owych
orzeszków z pozoru niewinnych:(( Co się działo potem z onemi
orzechami, najlepiej świadek naoczny Józef
Louis opisał:
"...stały się one prawdziwymi posłannikami
piekła (...). Przy rozrzedzeniu powietrza przez ogień pożaru
łupiny te ulatywały wysoko w górę i tam jakby balony pląsały, a
stamtąd wiatr zachodni przenosił je aż do środka miasta,
gdziekolwiek bowiem taka bombka na dach rozgrzany od słońca
zapadła, tam zaraz zapalała jak rakieta. I to tłumaczy dlaczego
jednocześnie w kilku punktach ogień się pokazał i całą
przestrzeń tak nagle ogarnął".
Insza tegoż prospektu spektatorka
cależ inaczej rzeczy postrzegała, co i nie dziwne, boć
dziecinie dziesięcioletniej trudnoż było przecie grozy całej
sobie wystawić... "Co za widok! Całe miasto w ogniu.
Płomienie, jasne i czarne kłęby dymu... Straszne to, a zarazem
porywające. Klasnęłam w dłonie i zawołałam: - O, jakie to
wspaniałe!"
Dodać się godzi, że nasza mała
pamiętnikarka ostro przez macierz swą skarcona została za owe
niestosowne zachwyty, aliści skoro po latach tego z takiemi
szczegółami spominała, musiało to na Helenie Modrzejewskiej, bo o
niej to mowa, wrażenie wywrzeć niemałe...
W owem pożarze spłonęło 160 budynków,
4 kościoły i 2 klasztory... Na tejże paginie
garść grawiur niektóre z nich wystawiające... Jeszcze rok później
za wizytą Najjaśniejszego Pana miasto było niczem kaleka, temuż i
Miłościwie Panujący Franz Josef sakiewki na wsparcie pogorzelcom
rozsupłał...
Władzom zasię municypalnym tragedyja owa
assumpt dała do działań niezwłocznych, by straży ogniowej z
prawdziwego zdarzenia urządzić, co nastąpiło... jak na krakowskie
stosunki, nieomal "od ręki", bo już w lat niespełna
piętnaście później, co i słuszna, bo przódzi do czasu pożaru
tegoż, byłaż ci w mieścinie straż, pożal się Boże, z
pięciu (!) "mężczyzn, z użyciem sikawek obeznanych"...
Powszechnie wiadomo o Polakach, że mądrzy po szkodzie, to i
dopieroż onego nieszczęścia trza było, by się miasto sprawą na
poważnie zajęło, prawdziwą straż formując, niemal , jak sami widzicie: natychmiast...
Straż początkiem jeno ochotniczą
była i własnem się rządziła regulaminem, takoż hierarchiją,
podług której szprycmagister, później szprycmajstrem zwany
podlegał oberszprycmajstrowi, ci zaś z kolei brandmajstrowi. Do
straży był należeć honor wielki i najznamienitsi sobie to
poczytywali, że się mogli między szprycmajstrów liczyć. Między
inszemi sam marszałek krajowy JWP Andrzej hr.Potocki, o którem
przypowieść była, jako to przy akcyjej gaśniczej we Wieliczce
wpadł był do dołu kloacznego, jednakowoż do końca gaszenia na
stanowisku swem wytrwał.
Zawodowej straży się doczekalim
A.D. 1873, a jej komendantem pierwszem ostał się brandmajster
Wincenty Dołęga Eminowicz, tem słynny, że do pożaru każdego,
czy to za dnia, czy nocą się zdarzającego, przybywał powozem
własnem, świeżutko ogolony w nienagannie wyprasowanem mundurze z
rękawiczkami białemi. Rok później fajermani posługę swą
zaczęli na Wieży Mariackiej, tradycyi trębacza hejnał grającego
kontynuacyję czyniąc, co się jeno durniom jakim przyjezdnym z
Kongresówki nie zawsze widziało (Prus: "Stanąłem nie opodal
Rynku i byłbym spał dobrze, ale jakiś wariat grał z wieży na
trąbie co godzinę").
W lipcu 1912 roku, gdy za piorunu przyczyną
zapalił się Wieży wierzchołek, a węże podciągnięte na taką
wysokość nadto słabe ciśnienie wody miały, komenderujący
oberbrandmistrz Jan Obidowicz "kierując się nadzwyczajną
przezornością i wrodzonym popędem prawdziwego strażaka, z humorem
człowieka obytego z niebezpieczeństwem, puścił na ogień w sposób
równie skuteczny jak i naturalny ten "prąd wody", którym
osobiście rozporządzał"....
Takoż i czarno na białem widocznym jest, iże kilka piwa kufelków to nie żadne pijaństwo, ale nic innego, ponad przygotowania do gaszenia pożarów. I każdy odpowiedzialny obywatel winien ich ze trzy-cztery dziennie wychylać, aby zawsze być gotowym, bo przecie nigdy nie wiada, gdzie i kiedy pożar wybuchnie!
OdpowiedzUsuńPrzyznam, żeś mi Waść zaimponował rozszyfrowaniem prawdziwie obywatelskiego podłoża starań niemałej części rodaków naszych do pełnienia tej strażackiej powinności:)) Czując się cokolwiek powstydzonym w swej wstrzemięźliwości, bieżę co rychlej, by zaniedbania nadgonić...:)
UsuńKłaniam nisko:)
1. Gdy jeszcze zielone orzechy pokroić i alkoholem zalać, to powstała orzechówka wielce zdrowotną sławą się cieszy. Wiele jednak zależy od ilości dodanego cukru.
OdpowiedzUsuń2. A u Rosjan nazwa tych orzechów to "orzech grecki" - http://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%9E%D1%80%D0%B5%D1%85_%D0%B3%D1%80%D0%B5%D1%86%D0%BA%D0%B8%D0%B9. Co kraj to nazwa inna - widać zależało to od tego, kto roślinę przywiózł ze sobą.
Pozdrawiam
Ad.1 Nie takie to proste... Trzeba jeszcze wydzierżyć ładnych kilka miesięcy, by jej przed czasem nie wypić... I nie wiem, zali to nie najtrudniejsze wyzwanie...
UsuńAd.2 No proszę... A u nas syfilis to choroba francuska, zasię Francuziki zwali ją hiszpańską lub neapolitańską, bo jej po prawdzie przywlokła ze sobą armia Karola VIII z Naepolu właśnie. I wiem, że Moskwicini jej prze parę wieków wołali chorobą polską...:)
Kłaniam nisko:)
Vivat strażacy z osobistym prądem wody i młoda Modrzejewska niczym Zorba, który mi się teraz po głowie plącze. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOby się Zorba wyplątał jak najrychlej, a dzierlatki miały co więcej w głowach, niźli Modrzejewska młodziutka... Pozostaje zatem tylko owo strażackie vivat, do którego się z radością przyłączam:)
UsuńKłaniam nisko:)
Plagiat to oczywisty z Imci Jonathana Swifta wzięty z onym naturalnym pożaru gaszeniem...
OdpowiedzUsuńsluga uniżony
Tem większego mi mieć względem oberbrandmistrza podziwu, że ów tam jeszcze, w cyrkumstancyjach tak extremalnych, przy pożarze i na drabiny szczycie, miał czas by jeszcze Swifta czytać...:)))
UsuńKłaniam nisko:)
No strażak zuch ,dzisiaj pewnie żaden by na taki pomysł nie wpadł :)
OdpowiedzUsuńMoże by i wpadł, aliści jakem te ich stroje widział bojowe, to chyba by to dziś nie tak łacno było uskutecznić, nie mówiąc już o tem, że nim by się tam jaki taki rozdziać zdążył, już by go najpewniej na jakiem oglądali jutubie...
UsuńKłaniam nisko:)
Czysty mocz zatem musiał chyba być;-)
OdpowiedzUsuńA co do orzechów, to kto by pomyślał, że mogą być takie niebezpieczne... choć wysuszone, na pewno palą się łatwo, tak mi się wydaje, bo szczęśliwie nigdy nie miałam okazji widzieć.
A czemuż by nieczystym miał być?:) A orzechy w rzeczy samej; czasem mi po jesiennych grabieniach kilkadziesiąt się znajdzie takich, co już pod liśćmi mi spsiały, nimem ich wyzbierał, to na to cebrzyka mam jednego przy kotle i jak przeschną, to ich za rozpałkę używam... W rzeczy samej wybornej...
UsuńKłaniam nisko:)
Rozbawił mnie setnie imć pan Prus. Atoli potomstwo moje pomieszkujące czas jakiś wedle kościoła św. Katarzyny w grodzie Neptuna takoż srodze cierpiało, gdy co godzina dzwon carillonem zwany odzywał się bez przestanku... I choć oburzeniem wielkim zawrzałam, gdy się ów przybytek lat temu parę począł w pożogę zamieniać, a połowica Pierworodnego wyrzekła: - Nareszcie!, to jednakowoż po części euforyję owej niewiasty pojąć jestem w stanie...
OdpowiedzUsuńWidać nie nadto długo, skoro się akomodować nie poradzili... Jam z Panią_Mego_Serca za młodu lat parę przy kolei przemieszkiwał, gdzie noce pierwsze koszmarem były, zasię po roku już chyba aniśmy zauważali, że właśnie przeturkotał jaki. A nawet żeśmy się dziwili tym, co nas nawiedzali i wyrzekali, że niby jakże my tu pomieszkiwać możem...
UsuńKłaniam nisko:)
Dziękuję Wachmistrzu.
OdpowiedzUsuńCudne te "durnie przyjezdne z Kongresówki".
Pozdrawiam.
Nie uogólniałbym zanadto:)) Jedna jaskółka wiosny nie czyni, a jeśli to Prus, to pewnie nawet nie wiosny, a sam nie wiem czego, bo przecie nie prusactwa...:)
UsuńKłaniam nisko:)
A, już pieca ni ma, a tu taka nauka o podpałce wybornej... Dwa orzechy na podwórku stały, nie zawsze się wyzbierało...
OdpowiedzUsuńCóż robić... Postęp nas przegania:)
UsuńKłaniam nisko:)
Teraz tak panowie ognisko gasżą, ze skutkiem podobnym :))Pokłony Wachmistrzu:)) Paczucha.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że już w nieobecności niewiast:))
UsuńKłaniam nisko:)
Witaj
OdpowiedzUsuńOrzechówka u mnie czeka na dojrzałość :)
Pozdrawiam znad filiżanki aromatycznej kawki :)
Oj, to wielkiej cierpliwości i wytrwałości życzę:)
UsuńKłaniam nisko:)
znaczy strażacy muszą być wielce przygotowani osobiście do gaszenia pożarów w razie czego, pewnikiem kilka naście szklanić wypijają aby być gotowymi, z orzechów znam tylko orzechókę
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
j
Myślę, że dziś to już tylko jednostki aż tak się poświęcają... Reszta kontentuje się najwyżej jednym, dwoma a i to okazyjnie:)
UsuńKłaniam nisko:)
Piszemy o sprawach dawnych, a jak katastrofalne skutki potrafi mieć współcześnie pożar magazynów amunicji lub fabryki ogni sztucznych.
OdpowiedzUsuńNo ale te raczej same z siebie nie wybuchają, a jeśli do nich dochodzi, to niemal zawsze na końcu okazuje się, że gdzieś zawinił człowiek... Tu zaś mamy w zasadzie klasyczne zdarzenie bez winowajcy, czyli coś na rodzaj dopustu bożego...
UsuńKłaniam nisko:)
a ja w kwestii technicznej. ów strażak to tak sikał z dołu do góry, czy wprost przeciwnie?. może na drabinie wysokiej stał?
OdpowiedzUsuńWątpię czy nawet dziś straż posiada drabiny, któreby na wierzchołek Wieży Mariackiej sięgnąć mogły... Najpewniej ów sam był na wieży a i (jeśli to w ogóle nie jest tylko legenda) ognisko pożaru nie mogło być wielkie, bo przecież to jednak był tylko cżłowiek...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Mam duży szacunek dla strażaków, a szczególnie dla komendanta Straży Pożarnej w moim mieście, który mając córkę w mojej klasie, jeździł ze mną i uczniami nad jezioro i razem pilnowaliśmy dzieci, bo komendant pływał wyśmienicie, a ja niekoniecznie.
OdpowiedzUsuńGwoli ścisłości dodam, że jeździł ze mną też mój mąż i dwoje rodziców dzieci z klasy.
Gdy szef ośrodka, w którym przebywaliśmy, groził dzieciom karą finansową, że zabrudziły ścianki domków, bo zabijały komary, mój komendant zapowiedział, że niedługo może się spodziewać kontroli Straży Pożarnej i było po kłopocie.
Na działce mam dwa niewielkie orzechy włoskie, ale chyba mi psikusa nie sprawią i nie puszczą działki z czerwonym kurem.
Serdecznie pozdrawiam.
No to w rzeczy samej jegomość z fantazją i zacny:) A orzechom zagrozić, że jeśli im psikusy w głowie, to im Waćpani w rewanże swojego wytniesz (nomen omen:) piłą motorową:)
UsuńKłaniam nisko:)
Kiedyś pewnej śliwie, która nie chciała owocować, zagroziłam, że ją zetniemy. Na drugi rok miała dużo owoców i to nie jest żart. Może też wystarczy groźba skierowana ku orzechom włoskim;)
UsuńP. Nie mamy piły motorowej, a gdybyśmy ją mieli, to i tak złodzieje już dawno by się nią zaopiekowali.
Gorąco pozdrawiam.
Wielce mi się o zgrabnie akomoduje do dawniejszych wierzeń ludowych, gdzie nierzadko jakiej gruszy, śliwy czy jabłonki nieowocującej kmiotkowie kijami obijali po pniu za karę:)) A co się piły tyczy, to któż mówi o trzymaniu dobra tak cennego w altankach lichych, gdzie iście przetracić łacno... A i przecie posiadać nie trzeba, jeno pożyczywszy od kogo, się z nią demonstracyjnie przespacerować pod drzewkiem:))
UsuńKłaniam nisko:)
A...to muszę uważać, bo i ja mam niezły zapas orzechów na stryszku:)))Co do gaszenia...to przypomniała mi się zabawna piosenka, jaką śpiewał mój syn w dzieciństwie o strażaku, który dzielnie gasił pożar "swą sikawką":)))Pozdrowienia:-)
OdpowiedzUsuńUważać koniecznie:) A iżby się takaż sama historia nie zdażyła, to ten młyn po sąsiedzku odsunąć koniecznie... A jeśli nie ma młyna, to i nie ma strachu, bo od czegóżby się orzechy same zapalić miały...?:)
UsuńKłaniam nisko:)
Nalewka orzechowa, mocna bardzo, stoi u mnie na półce schowana głęboko, bo paskudna wielce i smrodliwa równie. Nikt jej nie chce, choćby go skręcało w żołądku albo i kac męczył, więc nic jej nie zagraża. Podobno za czas jakiś nabiera szlachetności - z pięć lat już stoi, może i nabrała? Przemyśliwam, coby ją może użyć do zaprawiania czyściochy i orzechówkę uzyskać?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A barwy jest jakiej? I czy onej smrodliwości idzie mieć za zepsucia objaw, czyli też to więcej dla tej przyczyny, że to już ekstrakt wielce stężony? Bo jeśli co było po drodze nie tak, abo się jaki orzeszek trafił między inszemi zalewanemi już nie całkiem zdrowy, to łacno mógł całości skazić... Jeśli idzie to uznać za produkt czysty, jeno nadto stężony i przetrzymany zbytecznie, to bym iście przemyśliwał o mięszaniu z ostrożna, początkiem w proporcyi niedużej z okowitą czystą i miodem, którem bym smaku ratował...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Ekstrakt to jest, stężony bardzo, stąd paskudny smak i smród. Że na brak okowity cierpię od dłuższego czasu, to niech stoi, aż doczeka. Może na Watrowisko okowity z flaszka się znajdzie?
UsuńPróby bym pierwej w kilku porcyjach małych poczynił, bo jeślić ona spsowana i na nic całe staranie Waści, to jeszczeć i gorzałki przetracisz:(( czego najgorszemu wrogowi bym nawet nie życzył takowego nieszczęścia...
UsuńKłaniam nisko:)
:)
UsuńA co do samych orzechów, to u znajomego w stodole były przyczyną wojny między wiewiórkami, a dzięciołami - zwierzątka te bardzo sobie je upodobały, a że konkurencji nie znoszą, to napastliwe w stosunku do siebie były - podobno i sierść i pierze się sypały aż miło.
OdpowiedzUsuńU mnie żem pierwszego roku ich niebacznie w garażu był złożył, co nigdy szczelnym nie był i w efekcie mi się tam myszy zagnieździły, którym dopiero trzecie kotów pokolenie rady dało...
UsuńKłaniam nisko:)
Pamiętam jak dawnymi czasy widzem przypadkowym byłem pożaru w fabryce, kiedy to beczki z chemikaliami na dziesiątki metrów w góre wyskakiwały aby tam wybuchnąć na wzór krotochwilnych fajerwerków i przyznam, że na szczęście nigdy więcej czegoś takiego nie było mi dane oglądać.
OdpowiedzUsuńKłaniam z Loch Ness i biegnę orzechy wyrzucić :-))))
Kolejny zatem raz potwierdzają się dwie maksymy stare...
OdpowiedzUsuńPrimo: potrzeba matką wynalazków.
Secundo: Najwiętsze tragedyje biorą się najczęsciej z przyczyn najbardziej lichych...
Jam Waszeci sługa uniżony! Dziękuję za komentarz na Polanie :)
Nie sposób odmówić słuszności ni jednej, ni drugiej:)
UsuńKłaniam nisko:)