Dziś już po prawdzie nie ta tytułowa Andrzejowa wilija, przecieśmy wczoraj
mięli święta inszego, tedy by jako jedno z drugiem zgodzić, wiersz ów, z
któregośmy titulum zapożyczyli, pióra Imci Władysława
Sabowskiego (1837-1888) na dziś żeśmy publikować przeznaczyli...
W wigilię św. Andrzeja
Już się zeszła w pokoiku gromadka,
Jest i ojciec z fajką w ustach, i matka,
Staś, Bronisia, Antosia i Mania,
I najmłodsza czteroletnia Helenka,
Tak ciekawa, chociaż trochę się lęka...
A na ścianie zegar północ wydzwania.
W twarzy starszych ciche, błogie wesele,
Staś - filozof, bawi go to niewiele,
Lecz dziewczynkom wszystkim oczy aż płoną.
A Bronisi tak serduszko wciąż bije...
Ona z brzega... co też dla niej się kryje
Poza ciemną przyszłych losów zasłoną?
Ową przyszłość dziś bez wielkich mozołów,
Wskazać może wosk stopiony, lub ołów,
Gdy swobodną kroplą w wodę upadnie.
Rzecz ciekawa co tam z niego się złoży?...
Pewno młodzian urodziwy a hoży!...
Co?... ten tłuścioch!...nie...pfe, wosku, nieładnie!
Wszyscy chórem się zaśmieli z tłuściocha,
Draźnią Broncię, że go z czasem pokocha,
Na jej twarzy wykwitł żywy rumieniec,
A na wargach uśmiech pusty zgasł, zamilkł...
Czyżby tam już do serduszka pod stanik
Wkradł się inny, nie ten z wosku młodzieniec?
Blog staropolski. Różności historyczne, facecje i refleksyje, spominki i przypowieści oraz czasem i komentarze rzeczywistości dzisiejszej...
30 listopada, 2013
29 listopada, 2013
Podchorążym w dniu Ich Święta...
Wszytkim Podchorążym w dniu Ich Święta, co Insurekcyi Listopadowej z 1830
roku jest pamiątką* : promocyi rychłej, urlopu długiego, wódki zimnej, podwik
gorących, przydziałów niezgorszych, i zwierzchności nie nadto durnej, a przede
wszytkim zwykłego żołnierskiego szczęścia!
życzy wielce dawnego rocznika podchorąży,
dziś samozwańczo Wachmistrzem się mianujący...
____________________
* A o Nocy Listopadowej tom pisał był tutaj, choć jak to u Wachmistrza zwyczajnie, tekst ów więcej piwnego tej nocy się tyczy aspektu...:)
dziś samozwańczo Wachmistrzem się mianujący...
____________________
* A o Nocy Listopadowej tom pisał był tutaj, choć jak to u Wachmistrza zwyczajnie, tekst ów więcej piwnego tej nocy się tyczy aspektu...:)
28 listopada, 2013
O tem jak husarze ptaki na powietrzu latające bili...III
Alterują się nam już niewiasty
niepomiernie, że tej wojaczki z Tatary już trzecią w cyklu notę
toczym i końca onej wojaczce nie widać. Ku pocieszeniu rzeknę, że oto ninie już kończym dzieło poczęte...:) Insza przy tem, że bym się i do miłosierdzia był pragnął odwołać niewieściego, bośmy przecie ostawili husarzów
naszych i dragonów (a i kozaków:) nocą październikową paskudną pod Komarnem, gdzie i
deszcz marznący przycinał, a i do głowy nie masz gdzie przyłożyć,
chyba że do kulbaki w błocie położonej...:(( Miałbyście
sumienie, Waćpanie i Waćpanny, ostawić żołnierza zmitrężonego
w cyrkumstancyjach tak przykrych? Hę? Nie godzi to się, jako
już pod dach wpuścić nie łaska (a wierę, że co gładszych, to i
może pod pierzynę?:), to choć dozwolić pokończyć żołnierskiego
poczętego rzemiosła i ku stanicom odejść na popas, daj Boże z
jaką hiberną poćciwą...?:)
Dziś przed nami
rozprawa Pana Hetmana walna z ostatnim z czambułów trzech, o tyleż
jednak nie z wodzem trzecim, bo Hadżi Girej, choć syn chański,
przecie w zawiłościach tatarskiego starszeństwa rangą Nuradin
Sułtana niższy, temuż jako ów z niedobitkami spod Komarna z niem
się złączył, tak i komendy mocą starszeństwa swego przejął.
Ważkie to dla spraw naszych, bo czy to za przyczyną skóry świeżo
przetrzepanej, czyli też za przyrodzonej starszym większej ostrożności
sprawą, wcale też sobie i ów już nie nadto śmiele poczynał,
czego by się może po młodym i ambitnym chanowym potomku spodziewać
było można...
Sobieski spod Komarna jeszcze widział
ognie wsi przez Hadżi Gireja palonych gdzie za Dniestrem, temuż
mniemał, że Tatarzyn będzie nad najdogodniejsze sobie przeprawy
dniestrowe pod Rozdołem ciągnął. Umyślił tedy grobli i mostów
zerwanych przez Wereszczycę i Staw Klitecki co rychlej do porządku
doprowadzić i samemu się tu z komunikiem przeprawiać, by już raz
wtóry przez Dniestr się moczyć nie musieć, a Tatarczynów na tych
przeprawach pod Rozdołem dopaść w cyrkumstancyjach onym
najprzykrzejszych, gdy owi jasyrem i łupami obciążeni, przeprawą
rozdzieleni, ex definitione niejako w największej swej mu się ukażą
słabości.
Szyki jednak pomięszał Imci
Hetmanowi kmieć jeden z jasyru od Hadżi Gireja zbiegły rzkomo spod
Hruszowa, co miał wieści przynieść, że chański syn z całą swą
potencyją pod Komarno ciągnie, co by może i znaczyć mogło, że
ów przeciw hetmańskim stanąć zamyśla. Pojął Sobieski, że mu
nie przez Wereszczycę się przeprawiać, a czym rychlej nad Dniestr
ciągnąć, by na Tatara na przeprawach spodziewanych nowych się
zasadzić. Aliści gdy po zwłoce niemałej, bo to wojska część
już trza było przeprawionego zawracać (a koniec końców i bez
niego Hetman ruszył wreście), gdy wpodle Mostów nad Dniestrem
stanął, pojął, że kmiotek bodaj jakich bajęd wyplatał. Tam
gdzie się bowiem Dniestr i Bystrzyca łączą, dolina rzek obu na
mil kilka szeroka, błotnista, gęsto szuwarem porosła i
niepodobieństwem zgoła, by się tamtędy dziesiątki tysięcy ludzi
i koni przeprawiać miało dogodnie. Droga, bodaj w okolicy jedyna,
między Mostami i Wołszczą, tamtym czasem za przyczyną roztopów
jesiennych była pod wodą, temuż przeprawa po nieznanej głębi i
przy nurtu bystrości niemałej nadto się azardowna widziała, by tu
się prawdziwie Tatarzyna spodziewać... No... ale gdzie Tatarzyn nie
może, tam nie powiedziane, że Sobieski nie przejdzie:)) Prawda, że
jakiego kmiotka z Wołszczy tęgo groszem uczęstowano, by ów jakiej
części choć wojska przeprowadził i nie potopił, ale to wszystko
mało było... Umyślił tedy Pan Hetman osobą własną wraz z
dragonią jeno pójść i jedną chorągwią pancerną przez te
szuwary i błota, by po drugiej Dniestru stronie co rychlej ruszać
ku Mostom, gdzie jako miano samo ukazuje, most stał, a ściślej by
rzec: stałby, gdyby go w pożodze wojennej już i przódzi nie
zerwano...
Przyznam, żem tu krzynę
zadziwiony ordonansem hetmańskiem, bo przecie ostawiwszy ludzi
kilkuset na przeprawach przez Wereszczycę, co go dopiero doganiać
mieli, teraz znów dzieląc siły tak szczupłe, szedł na drugą
Dniestru stronę w najwięcej może szabel trzy, cztery setki, a
tam przecie z chwilą każdą musiał się całej pogańskiej
spodziewać potencyi... Takaż to ufność w talent wodzowski
własny i kunszt żołnierski podkomendnych swoich? Czy
desperacyja tak okrutna? Mniemam, że i po trosze tego i tego...
Dowiódł był nam Imć Hetman, a i Król potem, całem żywotem
swojem, że umiał w chwili rozstrzygającej rzucić na szalę
wszystko, co jeno miał w garści i tem boju rozstrzygać...* W nadto
dalekie się może nie wdając spekulacyje, gdybyż nie zatracił
tego talentu z czasem Napoleon i pod Borodino nie zawahał się
świeżej i nietkniętej gwardii własnej na Moskala wypuścić,
by bitwy rozstrzygnąć, może by Historia nie znała hańbiącego
zimowego spod Moskwy odwrotu, pogromu Wielkiej Armii i nad Berezyną
sztandarów palenia...
Insza, że miał Pan Hetman
świadomość ryzyka podjętego... Pisał w jednym z do króla
listów:"przyjdzie cośkolwiek y azardować, dla Wiary wprzód
Świętey, miłości Ojczyzny y przysługi W.K. Mści"... Może
też to i intuicja niezwykła kazała Sobieskiemu tak czynić, bo
czuł, że doniesieniom skąpym wbrew, nie masz już w tej stronie
Tatarów... Ano i tak najpewniej też było, bo nawet jeśli
niedobitki Nuradynowe przechodziły tejże nocy wpodle Mostów, to ów
nijakich nie rozpuszczał już podjazdów, lękając się pewnie
rozproszonych potracić, a darł, ile jeno konie wydoliły w ślad za
Hadżi Girejem, który już być musiał dalej ku wschodowi,
najpewniej na dalsze się przeprawy kierując wpodle Halicza, czy
Stanisławowa. Drogę też i rozeznać było łacno, bo ów, nic
jeszcze najpewniej o klęsce Nuradynowej nie wiedząc, tęgo znaczył
łunami okolicę...
Ano i tak Sobieskiemu nadto wiele
było czasu danem, by nawet zwłoki odliczywszy na mostu de novo
stawianie, wojsk rozproszonych ponowne zebranie (choć i tak ich
więcej jak półtora już i nie uzbierał tysiąca) i wytchnienie
konieczne, by pod Hołyniem stanąć niemal za tatarskiemi plecami. U
Tatarów tem czasem owa zmiana ważka zaszła, bo najpewniej pod
Bolechowem Nuradyn Hadżi Gireja doścignął nareście i komendy
przejął... Z tegoż miejsca mieli Tatarowie możność się nadal
ku przeprawom kierować Dniestrowym drogą na Kałusz, aliści droga
ta doliną przez rzeczki liczne i w trójkącie między tęgo
bronionemi zameczkami Kałusz, Nowica, Rożniatów z wciąż jeszcze
polską załogą, temuż czambułowi sielnie jasyrem obciążonem
niepolitycznie było się tamtędy kierować. Droga wtóra, choć
dłuższa, lasem i pagórkami mitrężącemi, mijała te zameczki po
boku, a przy tem idąc lasem większą częścią dawała prospektu
na skryte oddalenie się... Ano i Nuradyn tejże właśnie wybrał
drogi, a dotarłszy nad Bereżnicę pod Petranką miał już swoich
tak umęczonych, że musiał się dla popasu zatrzymać, a ognie
obozu tak licznego najlepszym Hetmanowi były drogowskazem...
By szczupłość sił własnych
wzmocnić, Tatarzynowi zaś zguby uszykować zupełnej, jął się
jeszcze i konceptu, którego po niem już nikt bodaj do Kościuszki
czasów się w Rzeczypospolitej nie chwycił. Nie wiem, zali własnego
tu znać hetmańskiego konceptu, zali też podsunęła go Onemu
krwawa łaźnia, jakiej uczynili kmiotkowie pohańcom na grobli przy
ostrowie na Stawie Kliteckim, com jej w nocie poprzedniej opisał,
dość że posłał pan Hetman ordonansów w owe miasteczka (Kałusz,
Rożniatów i Nowica) przykazując, by kto żyw i w co tam zbrojny,
wyszedł nocą w owe bory i by zasieczono wszystkie przejścia i
dukty na Halicz, takoż by wpodle tych duktów zasieczonych czatować na Tatarzęta
uchodzące...
Sam zaś Sobieski z komunikiem, na
ognie biwaku tatarskiego się kierując szedł noc niemal całą,
sprawiając zarazem w tym marszu nocnym i leśnym wojsko do bitwy
spodziewanej. Darujcież, ale jeślim tym pisaniem swojem dopotąd
może nie nadto nisko przed Hetmanem głowy pochylił, to za ten sam
jeden marsz nocny wojska do granic wycieńczonego, się pokłon tak
niski należy, by już nie czapką, a czupryną ziemi przed Niem
zamiatać! Pomnij, Czytelniku Miły, że te paroma zdaniami opędzone
pościgi i przemarsze, to nowe w dwa i pół dnia kilometrów niemal
sto pięćdziesiąt, w tem ileż mitręgi po przeprawach, mostów
odbudowywania i jazdy nocnej śród deszczu marznącego... Prawdziwie
to czytać lekko, kufel jaki zacny grzanego mając, przy tem drewek
grzecznie do kominka dołożywszy, ale by się choć i chcieć aby
trochę w tych żołnierzów wczuć naszych, nie sposób by łzą
rzewną nad ich poświęceniem nie zapłakać...
Nad ranem, pojąwszy po
łunie, że już się i przed czambuł wysforował był, pchnął
nazad chorągiew wojewody ruskiego, by na Tatarów od tyłu natarła,
od Petranki strony, insze chorągwie dwie ubezpieczające,
rozesławszy na boki, by mu nikt nie uszedł, jako się pod Komarnem
zdarzyło, sam pan Hetman zamierzał najpewniej osobą własną i
siłami pryncypalnemi natrzeć od czoła.
Aliści, gdy batalija przyszła do
skutku nareście, Tatarowie już od godziny niejakiej w drodze byli,
czy to lękiem Nuradynowym przede dniem ze snu porwani, dość, że
chorągiew wojwody ruskiego przez puste przemknęła obozowisko, zaś
przednia hetmańska straż miast pohańcom drogi zabiec, z boku
wyszła na kolumnę ogromną.
Nuradyn najpewniej szczupłych jeno
sił widząc, mniemał, że to się załogi zameczków i gródków
spominanych skrzyknęły i jeno go przytrzymać probują, na
Sobieskiego licząc nadejście. W każdem bądź razie, ustawił
swych frontem do boju, zaś karawanę całą z jasyrem popędzał, by
za linią wojsk do boju uszykowanych przejść zdążyła. Aliści,
gdy z lasy wychynęły chorągwie następne, najwięcej zaś gdy
pokazała się husaria, zagrały trąby i kotły, a nad całością
dojrzeć można było buńczuk hetmański, nie zdzierżyli
Tatarowie...
Rzuciło się to bractwo do ucieczki
całe, jednej mając jedynej drogi na Uhrynów niezagrodzonej przez
ową myłkę w wyliczeniu czasu sprawioną, aliści większa część
onych najpewniej jej za jaką pułapkę miała nieznaną i wolała,
na zgubę własną, w bednarowskie się skryć lasy... Ano i mało
która noga z tych lasów od chłopstwa rozjuszonego żywa wyszła,
osobliwie, że Hetman jeszcze i dalej umyślnych pchnął, do
Halicza, Stanisławowa i Tyśmienicy, by i z tych miejscowości
wyszedł kto żyw i drogi niedobitkom zabiegł... Dwa dni jeszcze
trwała ta gonitwa po lasach i dolinach, której plon trudno inaczej
zwać jak krwawym... Z jakich 8-10 tysięcy tatarstwa może się
jakie pół tysiąca by ocalonych uzbierało. Jasyru oswobodzono do
dziesięciu tysięcy ludzi, aliści to już ostatni był akord tego
wysilenia nadspodziewanego. Pewnie, że to największe jeno pobito
czambuły, a by chcieć i móc to jeszcze drobniejszych by szło na
pólnocnej Dniestru stronie pogromić kilkunastu... Aliści ani
żołnierz, ani konie do wysiłku takiego już zdolnemi nie byli. I
tak ponad podziwienie wszelkie to czego tak niewielu dokonało
przeciw tak wielu, a przecie nie jedyne to tej wyprawy skutki...
Przypomnieć upraszam, że
wszystko to w czasie oblężenia Lwowa zdarzone, gdzie rokowań
toczono, haniebnym zakończonych traktatem
buczackim. I w ten czas najczarniejszy,
wszelkiej nadziei pozbawiony, Imć Hetman i ŻOŁNIERZE Jego tegoż
promyczka onej wątłego nam ukazali... To serce, co wśród szlachty
urosło tak dalece, że się na sejmie na odrzucenie traktatu ważyła
i na niebywałe w dziejach Rzeczypospolitej ekspensa, uchwalając
podatki extraordynaryjne nowe, których skutkiem były zaciągi
świeże i wojna nowa, gdzie roku następnego pod
Chocimiem był Imć Hetman (takoż i za husarii
nieprzepomnianą sławą:) częścią choć hańbę zmył buczacką...:)
Nie wiem, czy by się bez tych
opisanych wiktoryj nad czambułami, na to odrzucenie narzuconego
traktatu zdobyto... Zapewne i tak, podobnie jak i owa wiktoryja
chocimska by do skutku przyszła, przecie niechybnie duch nowy, który
do tej wiktoryi prowadził i znaczenie onej uwiększył, się częścią
niemałą w te opisane noce mroźne, szarugami przetykane, a
rozświetlane jeno ogniem łun wiosek przez Tatarczyna palonych,
narodził...
_____________________________________
* Ale też i pod Parkanami, wtórej po wiedeńskiej batalii tamtej kampanii, o włos omal i Króla Jegomości żywota ta skłonność nie pozbawiła...
26 listopada, 2013
O tem, jak husarze ptaki na powietrzu latające bili...II
Jakem się nad tem
zadumał głębiej, tom przyszedł był do takiego mniemania, że
aura owych dni październikowych Anno Domini 1672 iście musiała być
arcyplugawą, skoro hetman wolał wojsku dnia cząstki na wytchnienie
oddać, a maszerować nocami, najpewniej miarkując, że to nijakie
wytchnienie się na ziemi zmarzłej kłaść... Z drugiej zaś
strony, czy nam pamiętnikarze z owemi deszczami nie nad miarę
czynią ponurego obrazu, skoro sami piszą, że za łunami wiosek
szli przez pohańca z dymem puszczanych?
Tak, czy owak, nocą z szóstego na
siódmy oktobra ruszyli nasi pod Cieszanów, a idący w awangardzie
kozacy porucznika Linkowicza przed świtem na jaką przygarść
pogaństwa się natknęli, której wyciąwszy, kilku jeno brańców
hetmanowi dostarczyli, aliści owi wyznali, że Dżiambat Girej kosza
wpodle Niemirowa postawił i tam czambuły ściągają wszystkie. Tu
bym Lectorów Miłych upraszał przebaczenia, że mapki tej samej
powtórzę, aliści zda mi się sposobniej Wam będzie tu ją mieć
przed oczami, niźli przewijać cięgiem ku nocie wcześniejszej...
Wierę ja, że miał hetman
chwili namysłu głębokiej, bo na zachodzie się łuna nad
Lubaczowem pyszniła, znakiem będąc niechybnym obecności
tatarskiej w tej stronie. Zawierzył jednak Sobieski opowieściom
jeńców i ruszył ku wschodowi, na Lubaczów jeno pół setki szabel
posławszy pod rotmistrzem Łazińskim. Gryzło to widno hetmana, czy
nie nadto szczupło tych sił, bo już z drogi nakazał chorągwi
pana Zbrożka, by w skok za Łazińskim ruszył...
Możem tu i źle rzekł, że z drogi,
bo drogą na Niemirów Tatarów się hetman ciągnących zastać
domyślał, temuż sam ruszył bokiem, bezdrożami i wpodle Bruszni
domysły swoje potwierdził, znajdując cały porzucony obóz
tatarski z mnóstwem jasyru i łupami... Najwidniej niedobitki co
spod szabli umknęły pozostałych takim napełniły strachem, że ci
woleli zdobyczy poniechać i gardła ratować...
Nie na wiele się to zdało, bo pod
Horyńcem nasi straży tatarskiej tylnej na czas spostrzegłszy, dali
hetmanowi sposobność skrycie onych bokiem wymanewrować i pod
Radrużem dopaść. Posłał Sobieski jeszcze Linkowicza lasami, by
ze swą chorągwią i wolentarzami z towarzystwa, których się do
dwustu uzbierało, nastąpić na pohańców drogą ode Niemirowa, by
pozór uczynić, że już drogi odwrotu odcięte i by się tatarstwo
nazad cofnęło... prosto pod hetmanowe siły pryncypalne, któremi
ów bitwy zamyślił rozstrzygnąć...
Cóż tu rozprawiać długo... zamysł
się powiódł, bitwa czyli też raczej utarczek szereg, trwała
niemal do dnia białego, cięgiem to i przygasając, to i rozbuchając
na nowo płomieniem świeżym. Czemuż tak? Ano, bo raz że ścigać
przyszło uciekających najwięcej w Lubaczowa stronę, gdzie znów
nasze przódzi posłane podjazdy Łazińskiego i Zbrożka, swoich
dorżnąwszy Tatarów, ku hetmanowi nawracając nagle się zostali za
tych myśliwych, którym nagonka zwierza na sztych napędziła; wtóra
zaś onych odmian przyczyna, że na plac boju cięgiem czambuły nowe
po okolicy myszkujące ściągały, niczem muchy do miodu, ani
bacząc, że nie muchami im być, a ćmami i że nie do miodu, a do
świecy lecą... Między ubitemi a pochwyconemi nie było jednak
Dżiambat Gireja, bo ów zemknąć zdołał w koni ledwo
parędziesiąt, aliści już i pewnem było, że ów się w grach
dalszych liczyć nie będzie...
Tem ci razem po bitwie niedługiego
było popasania, bo uwolnionego jasyru na kilkanaście tysięcy luda
licząc, wraz trza było o tych ludzi zadbać, osobliwie zaś o
dzieci, których z jasyrem szła moc nieprzebrana, często i gęsto
osierocona świeżo...:( Dopieroż wyzbierawszy tych nieszczęśników
i wyprawiwszy ku bezpieczniejszej okolicy, przyszło hetmanowi pod
Kochanówką na dzień cały stanąć dla wytchnienia wojsku. Dziwi
się kto może, że ruszyli ledwo, a tu już na leża się kładą,
aliści weź to na wzgląd, Czytelniku, że w tych dniach opisanych
trzech wojsko z górą 150 przebiegło kilometrów, nieustannych
niemal tocząc utarczek mniejszych i bitew kilku większych.
Nieuchronnie też się pojawić musieli maruderzy, których luboż to
koń okulały, czy ochwacony spowolnił, luboż się zagubili gdzie,
próbując za hetmanem-błyskawicą nadążyć...
Nadto szczupło było sił hetmanowych, by
i tymi, bodaj kilku dziesiątkami żołnierza pogardzić i dogonić
się nie dać. No i ludziom może jeszcze mus takiej wojaczki
przetłomaczysz, ale koniom? A co i jeszcze nie mniej ważkie:
rozbiwszy Dżiambat Gireja nie miał Sobieski o przeciwniku wieści
nowych, temuż gdy siłom głównym wytchnąć krzynę dozwolił,
obyczajem już i z dawna spraktykowanem, rozpuścił po okolicy
podjazdy i wieści niejakich powziąwszy, rankiem 9 Oktobra
wyruszył przez Jaworów na Gródek, dziś Jagiellońskim
zwany...
Dumałżem, zali nie godne to by noty której titulum nie
odmienić, bom już dokazał, że równie od husarzów dzielnie sobie
poczynali dragoni, a dziś nam jeszcze i kozaków, co też w
hetmańskim szli komuniku, docenić przyjdzie. Ale że, co nam i
dzisiaj opisywana pod Komarnem potrzeba dokaże, to nie kozacy
sprawiali, że Tatarczynowie pierzchali na sam widok ludzi
hetmańskich, a husarska to sprawiała renoma, tedym umyślił rzecz
bez odmiany ostawić, a jeno oddać i kozakom, co kozackie...:)
Pytałby kto może, dla jakiej to
przyczyny z kozakiem Tatarzyn boju podejmował, a przed husarzem
nawet i drzewka* pozbawionym, pierzchał... Ano, bo po primo husarza
może i osaczonego w kilkorgą i bojem z dziesięcioma naraz
zatrudnionego może by i szło jako poszkodować pchając onemu
kindżały gdzie w przerwy między pancerzem, podobnie jak i czołgu
zatrzymanego dziś idzie oślepić, peryskopów mu psując,
przytykając powietrza wloty załogi dusić i motoru, ognisko na
silniku paląc jakie unieruchomić probować, luboż belki jakie
wtykać między gąsienice... Wszystko przy tem jednem pryncypalnem
założeniu, że tanku załoga podejść tak pozwoliła blisko i
luboż nie ma ordonansu, luboż i woli przeciw ludziom dookoła
następującym strzelać... Exemplum czegoś na ten kształt żeśmy
niemal ćwierć wieku temu widzieć mogli w Moskwie, gdy Jelcyn
przeciw Janajewowi zbuntowanemu parlamentu bronił i ta chwila
właśnie, gdy czołgów ekipaże na jego stronę przeszły,
bodaj czy nie decydującą była...
Ale to na palcach ręki jednej, a i
to robotnika jakiego tartacznego, zliczyć idzie zdarzenia
takie. Wielekroć częściej takie starcie między tłumem niemal
gołym a tankiem się tak kończy jak na placu Tiananmen luboż u nas
w Gdańsku w siedmdziesiątym roku...:(( A z husarzami tu i
podobnie... Rzecz najpierwsza już niepodobieństwem będąca, to
zatrzymać onego... Może gdyby tatarstwo jakich czyniło
eksperymentów z siatkami czy wilczymi dołami, szłoby może i
myśleć o tem, ale zazwyczaj i konceptu i czasu nie stało, a konia
husarskiego byle parę szeregów Tatarzątek na mierzynkach swoich
przecie nie strzymie... Ale weźmyż, że by się i to przydarzyć
mogło... To i husarzowi, na koniu rosłem siedzącemu jakie pół
metra najmniej wyżej nad Tatarem na bachmacie i siekącemu wkoło by
trza być samobójcą, by choć podejść próbować, osobliwie, gdy
ów ćwiczony tak ciąć, by łby zdejmować, coż widokiem było tak
wielce deprymującym, że czasem i jak się jedna czy druga potoczyła
głowa, reszta z wrzaskiem pierzchała...
Nie bez kozery strat śród husarstwa
najwięcej było od jakich podleców niestratowanych, co koniowi
zdołali pęcin podciąć, czy brzucha rozerżnąć i tem sposobem
husarza obalić... Ale przecie ów i bez konia, i na ziemi nie
przestawał być strasznym!
Nie darmo pisał Szymon Starowolski o
husarskiej wszechstronności: "husarz drzewko porzuciwszy,
służy za rajtara, zbroję zdjąwszy, za kozaka stanie".
Pomnieć upraszam, żeśmy tej husaryi nigdy nadto wiele nie mieli, a
dokonywać jej czynów przychodziło extraordynaryjnych, temuż ci,
co w niej służyli, naturalnej niejako przechodzili selekcji, raz za
ekspensu okrutnego przyczyną, dwa że by do żołdu nader rzadko
płaconego łupem dorobić, trza się było tęgo na polu zwijać, by
się dobrać do brańców znacznych, łup i okup prospektujących...
Ach, jak narzekał Pasek (nie husarz przecie, a pancerny), że w
jednej z przeciw Moskwie bitew, pacholik z tyłu gdzie ostał ladaco
i nie miał mu kto koni zdobycznych odprowadzać, a sam się tem
trudzić nie chciał dla dyshonoru, a i okazyj inszych
uciekających...
Aleśmy dygresyją począwszy,
takiego pomięszania uczynili, że tu Tatarzyn nawet i nie dotknięty,
pan hetman w polu, a my noty mamyż rozpędzonej,
niczem chorągwi usarskiej w galopie...:)) Ad rem,
tedy! Ad rem!:))
Ostawilim hetmana, jako Dżiambat
Gireja pod Niemirowem pobiwszy, wojsku dał wytchnienie, a podjazdami
wieści zebrać probował, gdzież mu teraz Tatarzyna szukać.
Wywiedziawszy się tego i owego, ruszył 9 Oktobra Anno Domini 1672
na Jaworów, ku Gródkowi, aliści w drodze już wymiarkował, że od
łun gęsto na południowej, ku zachodowi stronie, ergo że mu
Nuradin Sułtana szukać przyjdzie ku Samborowi i Przemyślowi się
więcej kierując. I tu, w niejakiej do słów poprzednich korelacyi
uwaga moja... Nie ze szczętem Sobieski myśli o kierunku na Gródek
porzucił. Znał, że tam jaki czambuł plądruje i najpewniej
będzie, po rozbiciu Dżiambat Gireja do sił pryncypalnych
tureckich, pod Lwów ciągnął... Tedy posyła przeciw niemu
Pukoszewskiego porucznika z... dwudziestoma ludźmi! Może to nie
zadziwia, jako wejrzeć, że nader szczupły komunik Sobieskiego
jeszczeć i topniał niczem śnieg w słońcu, za przyczyną
maruderów koni pozbawionych, czy z końmi nad miarę zmitrężonemi...
Byłoż i przy tem to przykre, czego przemilczeć nie sposób, bo i
sam pan hetman się na to w listach do króla żalił, że w miarę
umitrężenia, ale i łupem zdobycznym obciążenia... część
towarzystwa się gdzie cichcem nocami do domu wykradała!:(
Znamienne, że to o urodzonych piszem, nie masz zaś wieści o tem,
by się to między dragonami zdarzało...
Insza to jednak oszczędnie zasobem
szczupłem gospodarzyć, a insza w żołnierzu pod komendę danym
ufność pokładać i wiarę. Wyrachowawszy, że czambulik bodaj
najmarniejszy, przecie by choć miał z 10-20 Tatarów na jasyru
stróżowanie odkomenderowanych, wraz najskromniej rachując po
jakich 5-10 na straże boczne i po 10-15 na awangardę i ariegardę**,
to sił pryncypalnych (by to w jakiej zdrowej mieć proporcyi) być
musiało najmniej z 70-100 szabel. Razem zatem, znając że przeciw
najmniej 120-150 Tatarom podjazd Pukoszewskiego posyła, najwidniej
hetman najmniejszej nawet nie miał wątpliwości, że to potencyja
grzeczna i dostateczna. I nie, że może i Tatarzyna pobiją, aleć
za cenę strat swoich znacznych. Takie myślenie hetmanowi obcem było
ex definitione... Skoro naznaczył dwudziestu, znać że może by i
starczyło piętnastu, ale kosztem onych strat właśnie. Tedy,
posyłając dwudziestu, znał hetman, że to przeciw potencyi
najpewniej dziesięciokroć przeyższającej, aż nadto starczyć
winno...
I... nie mylił się pan hetman...:))
Pukoszewski czambulik Omar Alego pogromił, jasyru oswobodził, a
choć pod Komarno nie zdążył, to później do sił hetmańskich ze
swemi, wcale i nie poszczerbionemi, dołączył...:))
Tem zaś czasem, Sobieski ku
południowi maszerując, wpodle wsi Hoszany strażą przednią na
Tatarów plądrujących wpada, których pogromiwszy, arcycennej
dostaje wieści od jeńca indagowanego, że Nuradin koszem swojem pod
Komarnem stoi.
Znając okolicę, wraz wymiarkował hetman,
że najpewniej w poczuciu absolutnej bezkarności sam się Nuradin w
pułapkę zapędził, bo z zachodu mu rzeczka Wisznia broniła
ucieczki, od wschodu zaś większa jeszcze Wereszczyca, a co więcej
jeszcze Staw Klitecki z groblą wąską na drodze bodaj jedynej...
Starczyło onego w potrzask chwycić w okolicy pagórkami porosłej,
zatem niemal do ostatka podchodzących kryjącej, by nań po równi
natrzeć z południa i północy... Podług tegoż samego jeńca
miało tam być do dziesiąci tysięcy Tatarów Nuradynowych
własnych, przy tem jakich czterech secin Lipków*** wspomagających
i tyleż samo Doroszeńkowego kozactwa, między którem miała być i
z Polaków złożona onego chorągiew najemnicza... Miałoż być i w
tem obozie więcej rozpasania, niźli wojskowego ordynku, za sprawą
jasyru znacznego i przez to wojska obozującego w sporem od siebie
rozproszeniu. Przeciw temu hetman nie miał więcej jak jakie dwa i
pół tysiąca sił wszystkich, pospołu to i z czeladzią licząc.
Znamienne, że ulubionej swej czyniąc
taktyki, by Tatarom rzucić "w oczy" oddział jeden, samemu
zasię usiąść na nich z boku, czy z tyłu z siłami głównemi,
nie miał przecie Sobieski z durniami do czynienia, co się cięgiem
na jeden i ten sam fortel nabierać dawali... A przecie pchnąwszy od
wsi Buczały tegoż pozornego jeno uderzenia, uczynił go na tyle
licznem, że Tatarzy uwierzyli, że to z siłami mają do czynienia
głównemi. Rachując, że to chorągwie były kozackie Strażnika i
Oboźnego Koronnego, takoż pułk księcia Ostrogskiego, którem
porucznik Łasko komenderował i nieznana liczba towarzystwa,
najpewniej wolentarzy w chorągwię nijaką nie skupionych, byłoż
tego może i do tysiąca... Hetmanowi zatem jakie półtora tysiąca
zostało na uderzenie pryncypalne, którego wywiódł od strony wsi
Chłopy, nie przódzi jednak nim się Pan Strażnik Koronny Bidziński
ze swemi na oczach całego Tatarstwa przez rzeczkę Smotrycz
przeprawił i na nich nie uderzył...
Podział wojska był na tyle celnie
uczynionym, że faktycznie Tataria biorąc Bidzińskiego za sił
hetmańskich całość jako się już i wyzbierała i do boju
uszykowała przeciw Panu Strażnikowi frontem, tyły swoje i flankę
na sztych hetmanowi wystawiła, który też i uderzył, nie
mieszkając, boć to głębokim już było wieczorem, około ósmej
wieczornej godziny, co październikiem przecie już niemal noc
znaczy...
Nie sposób opisać tegoż popłochu
i przerażenia, z którem tatarstwo husarzów zza pagóra się
wyłaniających przyjęło... Walki całej było może minut kilka, a
i to najwięcej było drogi do ucieczki prób sobie wyrąbania, niźli
boju ućciwego... Godzi się przy tem wytknąć hetmanowi, że
najwidniej nie baczył, że mu Tatarzyn pomiędzy obiema komunika
częściami przemknie i ku zachodowi, na przeprawy na Dniestrze,
pomykać będzie. Aliści prawdziwe jest proverbium, że co się
odwlecze, to nie uciecze... Jak usiadły Tatarom na karki chorągwie
nasze, tak nie spoczęły dopokąd na przeprawach pod Bieńkową
Wisznią ich nie dopadły i nie dorżnęły...
Byłaż Tatarom i droga ratunku, a
przynajmniej onej pozór, jedna jeszcze... Grobla przez Staw
Klitecki, o której żem już tu i spominał, co przez staw sam idąc,
wpodle wyspy na niem niemałej wypadała... Jeno, że jak się
Nuradyn nie popisał obozu samego w mieśćcu tak niebezpiecznem
rozkładając, takoż i przy kosza samego ubezpieczeniach, tak już
ze szczętem się jako wódz w moich przynajmniej oczach pogrążył,
że tej insuli i grobli przódzi nie nakazał jak nie obsadzić, tak
chocia nie przepatrzeć!
Skryłoż się bowiem na tem ostrowie
chłopstwa z okolicy niemało, najmniej na jakie parę setek,
jak mniemam, liczonego. Owi, dopokąd Tatarzyn był siły pełny,
ani myśleli nosa z chaszczy wyspę porastających wyściubiać,
przecie o bezpieczeństwo stojąc własne, pozawalali grobli
konarami, pniakami jakiemi czy wyrębkami, na zgubę jeźdźca
każdego, co by jej chciał przejechać, a już nie daj Boh, chyżo...
Ano i jak część jaka Tatarzątek
się przez tąż groblę puściła, wrychle im wielce przykro
konstatować przyszło, że onej im prędzej na żółwiu przejechać,
jak na koniu! Przy tem co i rusz to jeden z drugim
konik obaliwszy się, luboż Tatara poturbował, luboż spławiał
niczem Marzannę wiosenną... A że owi najwięcej się na tąż
insulę nieprzepatrzoną wyczołgać probowali, to i chłopstwo
rozumiejące, że jak Tatarzynowi wyleźć z wody cało dozwolą, to
przecie na zgubę swoją, tedy ani myśląc wiele, bo i ni o czem tu
dumać było... wyległo chłopstwo na brzeg i czem tam kto miał:
siekierami, cepami, kijakami, a pewnie jak już niczem to bodaj
kułakami... tłukło Tatarzyna odpłacając za krzywdę swoją, a
wierzaj mi, Czytelniku Miły, że nie masz nad zajadłość chłopską
zajadłości większej, no chyba, że niewiasty zdradzonej...:)
Ano i tak jak spod szabli ledwo parę
setek z samym Nuradynem cało uszło, tak i spod cepa nie wiem, czy
parę dziesiątek:( Jeńca mało co było, bo ni chłopi pardonu nie
dawali, ni kozactwo nasze, a to oni najwięcej na tatarskich karkach
siedzieli. Najwięcej przy tem ocalało Doroszeńkowych, bo tych
najwidniej chwytano, na okup nadziei mając. Tak i pułkownik
znaczny, Bermat niejaki, cało z tej rzezi był wyszedł, że go jaki
towarzysz miał za więcej w proficie spodzianym żywego, niźli
ubitego... Chorągwie wszystkie, łupy zgromadzone, a przed wszystkim
więcej jak dwadzieścia tysięcy jasyru uwolnionego... oto plon
komarneńskiej potrzeby!
Sam Nuradyn Sułtan, nawet niedobitki po
drodze zbierajac, a i te czambuły, co do kosza na szczęście swoje
nie nadążyły, jako do Adżi-Gireja dobrnął nie miał więcej jak
półtora tysiąca ludzi. Reszta wszystko gardła dało, jak nie w
samej batalijej, to w pościgu i na przeprawach, a i niemało jeszcze
chłopi przez dni parę następnych nasiekli po lasach, jak za
zwierzem dzikim polując. Hetmańscy zaś, że konie mieli już ponad
wszelką umordowane miarę****, ostali na pobojowisku obozować,
Sobieski zaś nim za ostatnim z wodzów tatarskich ruszył w trop, po
staremu rozpuścił podjazdy... Aliści o tej, ostatniej już w tej
wyprawie, batalijej... opowiemy w nocie następnej.
_________________________
* kopii. Nie nalazłżem nic o tem, aliści
niepodobieństwem mi się zdaje, by przeciw Tatarzynom husarze z
kopiami szli. Owe, nader przydatne przeciw szeregom czy czworobokom
piechoty, przeciw jeździe naprzeciw szarżującej, aleć nie przeciw
onym "ptakom na powietrzu latającym" co się przeciw
szarży rozstąpić migiem na boki umieli, by po flankach harcując,
zewrzeć się gdzie za plecami na nowo, a i inszych jeszcze moc sztuk
czynić umiejąc, które podług mnie kopie husarzom jeno zbędnym by
czyniły balastem...
** awangarda - straż przednia; ariergarda - tylna
*** Tatarów litewskich
**** rachowałem przódzi, za wyczyn to podając
niemały, że w cyrkumstancyjach tak przykrych, drogach tak podłych,
w aurze na poły zimowej, przebiegów dziennych po pięćdziesiąt i
więcej kilometrów. Tego zaś dnia (licząc z pościgami nocnemi)
spod Kochanówki wyruszywszy, ku Gródkowi, zasię na Hoszany, znów
na Komarno i ścigając ku Bieńkowej Wiszni, wyjdzie kilometrów
dobrze sto !!!
22 listopada, 2013
O tem jak husarze ptaki na powietrzu latające bili...
Zamyślałem tej noty, a ściślej ich cyklu całego przypomnieć październikową jesienią, gdy aura może i cokolwiek by Lectorom dopomogła się wczuć w klimat cyrkumstancyj czasu opisywanego, aliści szczęśnie nas Fortuna tegoż roku nader przyjemną i grzeczną jesienią obdarować raczyła, tom i z tem zwlekał, zwlekał... szarug i słoty jesiennie zwyczajnej czekając, aliści że zda się prędzej mi się śniegów już przyjdzie doczekać, tedy nie mieszkając: idźmyż w imię Boże...! Kto by zaś myślił, tytułem zmamiony,
że usarze jakich ku ptactwu szczególnych mieli ansów, tego
uspokoić pragnę, że to jeno z wyimka listu mości hetmana
Żółkiewskiego do Wawrzyńca
Gembickiego myśl wzięta:
"Tatary gromić tak to niemal podobna, jako
kiedy by kto chciał ptaki na powietrzu latające pobić. Trafi się
czasem, że ptaka i kilku w powietrzu zabiją; toż samo jest i z
Tatary."
A prawić nam dziś przyjdzie o
wyprawie Jana Sobieskiego na czambuły tatarskie, co jej odbył Anno
Domini 1672, w cyrkumstancyjach nader szczególnych. Kto zdarzeń
roku tego nie pomni, tego na karty Sienkiewiczowskiego "Pana
Wołodyjowskiego" odsyłam, bo to rok dla Rzeczypospolitej
prawdziwie tragiczny, bodaj czy i nie więcej nawet, jak rok
rebelijej Chmielnickiego, czy rok potopu szwedzkiego...
Oto Turczyn w ośmdziesiąt tysięcy
wojska włąsnego (Tatarów i kozaków posiłkujących nawet już i
nie licząc) w granice Rzeczpospolitej wtargnął, wziął (o czem
"Trylogijej" część ostatnia) przystępu w głąb kraju
broniącego Kamieńca Podolskiego, gdzie się miał mały rycerz
podług legendy z prochownią wysadzić, za czym postąpiwszy w kraj
niebroniony, Lwów obległ i do najostatniejszego przywiódł
Rzeczpospolitą pohańbienia, traktat nikczemny w Buczaczu
narzucając... Nim jednak ku temu przyszło, a rokowania się
wszczęły, spuścił Turczyn Tatarów ze smyczy, by się rozbiegli
po kraju za nagrodą swoją w łupie i jasyrze braną. Niechybnie też
i o to szło, by parlamentarzy i króla jegomości, Michała
Korybuta Wiśniowieckiego, cośmy go sobie chyba za karę za grzechy
nasze na króla obrali, do prędszej przymusić ugody. I to
przeciw tymże właśnie Tatarom powziął zamysł Sobieski, by im
kota popędzić, choć więcej królowi przyszłemu o to szło, by
ludu na pastwę pohańców wydanego osłonić i kraju nie dać
wyniszczyć... nawet i bez rojeń nadmiernych, by w tej
najczarniejszej godzinie biegu Historii zawrócić...
Tatarczynów zliczyć rzecz trudna,
aliści nie uczynim myłki nadmiernej, jako ich na jakie
sześćdziesiąt zrachujem tysiąców. Nawet i na to licząc, że
czambułami po kraju rozproszeni, mało gdzie się w kupie na więcej,
niźli dwakroć po dziesięć znajdą tysięcy, to i tego nad siły
hetmana było nadto, co ich miał początkiem kilka tysięcy, ale to
wojsko raz wojną dotychczasową umęczone i pobite, tedy w
choragwiach pewnie nie więcej jak po pół stanu liczyć można; dwa
że akurat teraz, rychło w czas, się nam miłościwie panujący
umyślił brać za wojaczkę osobą własną, temuż przyszło
hetmanowi dziesięć najlepszych chorągwi puścić królowi ku
eskorcie. Tego, z czem został, nie wiem czy możem na więcej niźli
na jakie trzy tysiące rachować...
W "Księgach hetmańskich" Sarnickiego zachowała się przypowieść o tem, jak kasztelan chełmski, Zamoyski*, napotkał
był gdzie wpodle Baru na Podolu niespodzianie starca, czem się
zdumiał wielce, bo mało kto w tej okolicy, najazdami tatarskiemi
znękanej, się tam wieku zacnego dochował. Indagował zatem imć
kasztelan staruszka**:
"- A, niebożę stary, jakożeś się tu
zestarzał, że cię poganie nie wzięli?
- Iżem miał wiarę. - odparł stary.
- Jakże to? - dopytywał się kasztelan, snadź
jakiej budującej powiastki się spodziewając.
- Skoro o Tatarach było słychać, że idą, to
ja wierzyłem i uciekałem - i doczekałem się starości..."
Przytoczyłżem tej powiastki,
bo nam dziś zda się może czasem, że Tatarstwo, owszem, cosi
tam u krain*** Rzeczypospolitej szkodowało, coś spaliło, czy
porwało... ot, taka egzotyka stepowa, aliści miary tegoż zjawiska
nie znamy i nie doceniamy... Czasy zaś, o których nam dziś pisać
przychodzi, o wiek są późniejsze, aliści ten wiek tu jeno
odmianę na gorsze jeszcze znaczył. Ziemie też i nie odległe, ale
i z naszej perspektywy dzisiejszej to przecie Korona żywa! Stąd i
może zajadłość pohańców, że na mniej wyniszczonych ziemiach nadzieja na
łup obfitszy, a i może Sobieskiego i żołnierzów jego złość
żołnierzowi na wroga zrozumiała, tu jeszczeć i więcej
natężoną...
Na mapce****, com jej poniżej pomieścił, widać, że najgłówniejsze zagony tatarskie poszły między Wieprzem a Sanem, ku Wiśle idąc. Tam dowodził Dżiambet Girej i do niego też najbliżej było Sobieskiemu, póki co tkwiącemu wpodle Krasnegostawu w oczekiwaniu króla.
Nie
siedział jednak tam hetman bezczynnie, bo com już rzekł, wojsko
miał kampanią letnią wyniszczone, tedy niechybnie sprawiał szyki
swoje, aleć i rozpuścił szeroko podjazdy, by o nieprzyjacielu mieć
wieści. Temuż najwięcej zawdzięczał, że gdy się już z królem
przez listy dorozumieli, że czekać na króla nie masz potrzeby,
znał że okrom Dżiambet Gireja przyjdzie jeszcze sprawę mieć z
Nuradin Sułtanem, co się aż po Podkarpaciu ku Lesku, Krosnu aż po
sam Biecz i Jasło zapuścił! Małoż na tem: wpodle Bełza kilka
czambulików pomniejszych armię pod Lwowem stojącą ubezpieczało,
zasię ku południowi, nad Dniestr idąc, niechybnie spotkać się
przyjdzie z Hadżi Girejem, synem chana samego...
Każdy z tych czambułów po
wielekroć siły hetmana przewyższał, nawet i na to wzgląd
mając, że tatarskim obyczajem czambuł każdy, kosz***** założywszy,
jeno częścią sił onego strzegł, zasię reszta okolicę
pustoszyła, szlak swój płonącemi znacząc wioskami i sadybami, do
kosza jeno z jasyrem i łupem ściągając, by znów się po okolicy
rozbiec... Sobieski znając, że periculum in mora******, a
Tatarczynów nie dogoni z wojskiem ciągnącem z taborem, gdzie
trudno przypuścić, by się nad dziesięć do dnia kilometrów
pokonać udało, ruszył przeciw nim komunikiem, czyli jeno z konnem
wojskiem, taborem nie obciążonem. Przy tem żołnierz każdy wiódł
i konia drugiego, by utrudzone móc podług woli swojej mieniać, a
przy tem, by ów wolny mógł cokolwiek choć nieść zapasów, bez
czego przecie ani rusz w kraju, gdzie jak pisał jeden z uczestników tejże wyprawy: "o bochenek chleba trudniej jak o tatarów tysiąc"... Do
turbacyi dołóżże jeszcze, Czytelniku Miły, że to październik,
plucha za dnia, noce przymrozkiem podszyte, drogi jako to w Polszcze
zwyczajnie: najpodlejsze we świecie, a przeprawy spsowane...:((
Ano i tak, wyruszywszy w imię Boże,
piątego października nad ranem z Krasnegostawu ku Zamościowi
stanął Sobieski na wieczór pod Sitańcem, co się łacno pisze,
ale między miejscami temi kilometrów trzydzieści, w
cyrkumstancyach opisanych, a kto w siodle tylu nawet i w pogodny
dzień, rekreacyi tylko czyniąc (bez pancerza, oręża i
moderunku), nie wysiedział, ten nie wie, cóż to znaczy...
Z Sitańca kamieniem do Zamościa
rzucić, gdzie stał pułkownik kozacki Haneńko z dwiema
tysiącami Kozaków regestrowych, których najwidniej rachował mieć
Sobieski za wsparcie w przedsięwzięciu swojem. Posłał tedy hetmen
Haneńce ordonans, że go rad przy boku swoim widzieć będzie,
aliści goniec wrócił próżno, bo Haneńko miał się za dnia
jeszcze wypuścić ku czambulikom wpodle Bełza plądrującym. Wieść
insza, od podjazdów, co dzień cały okolicę przepatrując, kup
kilka luźnych hultajstwa pogańskiego zniosły, że pod Krasnobrodem
większy czambuł stoi, sprawiła, że hetman ani bacząc deszczu,
ani utrudzenia żołnierskiego się był nocą ku temuż czambułowi
nawrócił, nowych trzydziestu i dwóch do przebytych dokładając
kilometrów...
Doszli husarze i dragoni
hetmańscy Tatara przed świtem jeszcze, aliści Sobieski mimo
deszczu siekącego wstrzymał atak i dnia kazał czekać białego, co
niemałej dowodzi roztropności, bo to starcie najpierwszem być
miało, temuż arcypryncypalna była to rzecz, by swoich jak najmniej
wytracić, pohańców wszytkich zaś bezwzględnie wybić i wyłapać,
by inszych nie uwiadomili. A że bój nocą, jeszczeć z żołnierzem
utrudzonym, zawżdy azardowny, temuż nie dziwota, że wolał hetman
godzin paru jeszcze zmitrężyć, niźli przedsięwzięcie całe na
szwank wystawiać. No i pewnie byłoby po myśli hetmańskiej, gdyby
nie Haneńko, co niczego niebaczny, się przy tem samem znalazł
czambule, miast w Bełzkie iść... Ów ze swemi na Tatarczyna
uderza, nie nadto stojąc o to, by go ze szczętem pogromić, samem
się jeno czambułu rozproszeniem kontentując, przy tem, że Tatarów
kozacy wspierali Doroszeńkowi, onych przyparłszy do kaplicy, a
wyżenąć ich nie mogąc, kaplicy z kozakami z ogniem puszcza, łuny
czyniąc na mil wiele wokoło...
Nader mi łacno imaginować sobie
alteracyję hetmana, jak wąs gryzie z wściekłości i słowem miota
plugawem, najpewniej w powątpienie czystość prowadzenia się
macierzy pułkownika podając, tudzież onego przymioty z umysłowemi na czele... Nic jednak już nie pozostało, okrom
szkód by najmniejszemi choć uczynić, temuż hetmańscy do rana się
za Tatarami rozbiegłemi uganiali, by ich możebnie wielu pochwycić
lub ubić, co mniemam na jedno wychodziło za sprawą szczupłości
sił hetmańskich, co przecie nie mógł sobie pozwolić, by kogo do
brańców jeszcze pilnowania wydzielić...
Wdzięczniejsze niechybnie za to
jasyru rozproszonego zbieranie i odesłanie ludzi uwolnionych do
Zamościa. I jeśli tak stał hetman za tem starciem pierwszem, by go
pewnem mieć, by ducha w komuniku ukrzepić, to choć mu Haneńko
myśl spsował, przecie owe łzy ludu uwolnionego i wdzięczność
najszczersza najlepszą żołnierzowi była nagrodą! I choć,
co w wyprawach długich zwyczajne, siły hetmańskie nieuchronnie
szczuplały, zapał tych, co przetrwali z tego się brał najwięcej,
że żołnierz niepomierne swych starań wraz widział effecta... I
choć nie grzała naszych jeźdźców ni kaleta pusta, czy suknia
obszarpana a żołądek marsza grający, przecie affect najszczerszy tych ludzi
oswabadzanych za największą wystarczył nagrodę! A jedno tu się
jeszcze rzec godzi, nim opowieści naszej przerwiemy... Piszem
tej noty w o husarzach cyklu i tejże jeździe laur czynimy, aliści
w hetmańskim komuniku byli i dragoni, co pora rzec o nich słów
parę ućciwych, choć to wojsko zawżdy w pogardzie u urodzonych
będące... Jazda to jazda, koń jaki jest każdy widzi, tłomaczyć
nie masz potrzeby; dragonia zasię to nic inszego jak piechota na koń
posadzona, by się przemieszczała chyżej... Aliści tak jak
wodzowie ówcześni wystawić niemal sobie nie umieli, by dragonom
kazać na koniu wojować, tak jazda powszechnie miała dragonii
istnienie samo niemal za obrazę i uzurpacyję, tak nie sposób
odmówić, że ta z włościan się wywodząca jazda, nader czułą
była na tę ludu krzywdę... I choć nam Historya maluje Jana III na
tle husarskich skrzydeł, to by ućciwie rzec, winniśmy Go więcej
może na portretach między dragonami mieć, bo to było onego wojsko prawdziwie ulubione, nader chętnie do wszelkich zażywane działań,
niesarkające, bo i ochocze, i twarde nad podziwienie...
Oddawszy tedy Bogu, co boskie,
husarzom, co husarskie, a dragonom, co dragońskie, łacniej nam może
wymiarkować tę zajadłość żołnierza szczególną, co po dniu i
nocy w siodle, godzin ledwo kilku mając na wytchnienie leda jakie,
wraz się spod Krasnobrodu na Narol i Szarą Wolę nakierował, bo
tam pono czambuł znaczny i jasyru moc. Nowe to trzydzieści kilka
kilometrów i choć czambuł przez niedobitki pod Krasnobrodem
niewyrżnięte ostrzeżony, przecie nie po próżnicy ten marsz...
Sława hetmańska już naówczas
między Tatarami być znaczną musiała, bo ów czambulik ani myślał
przeciw Sobieskiemu stawać. Jasyru porzuciwszy, zemknął co rychlej
do Dżiambat Gireja, choć nie cały, bo części dopadli nasi pod
Narolem i zepchnąwszy nad Tanew, luboż pobili, luboż się owi sami
potopili, w nurcie salwerunku przed szablami naszemi szukając...
Uradowany wiktoryją hetman pozwolił wojsku aż do północy
popasać, by znów nocą iść śladem osad palonych ku Lubaczowowi i
Cieszanowowi, aliści o tem kogo i gdzie tam dostali, snuć razem
następnym tej będziem gawędy...
__________________________________________
* Stanisław, ojciec Jana, słynnego kanclerza i
założyciela Zamościa
** mieć na względzie upraszam, że podług
kryteryów ówcześnych ów "starzec" mógł mieć i ledwo
pięć krzyżyków na karku...
*** nawiasem: jak kto dopotąd nie wiedział, skąd
miano sąsiada naszego dzisiejszego, to ma go tu właśnie
wywiedzionego najprościej:)
**** - mapka niniejsza, jak i wszystkie następne w cyklu częściach kolejnych, z paginy dziejom husarii naszej poświęconej wzięta (http://www.husaria.jest.pl/index.html)
***** obóz
****** łac. dosł: niebezpieczęństwo w
zwłoce, czyli każdej chwili szkoda...
16 listopada, 2013
O prezydenckich responsach...
Prezydent USA w latach 1923 - 1929, Calvin Coolidge , z dawna był idolem mojem jeśli o zwięzłość i celność riposty idzie:)). Niedawnom się wywiedział o niem jeszcze czego, co ku niemu sympatyi więcej pobudziło (nie o politykę onegoż mi idzie). Za razem bowiem pirwszym na urząd ten postąpił za śmierci prezydenta Hardinga przyczyną. Przy kadencji kresie kandydował de novo i wygrał*, ale że końcówki kadencyi po Hardingu nie liczono, tedy mógł jeszczeć i raz w 1928 kandydować, ku czemu liczni go namawiali, aliści Coolidge umiał ode urzędu odejść i pokusie się oprzeć... Chapeau bas!
A oto dwie anegdoty o niem, jakoż z żeną pogwarzał... Był ongi na mszy niedzielnej sam, za sprawą niemocy jakiej, co niebogę naszła. Owa, ciekawa nowin, dopytywała jakaż msza, o czem kazanie, zasię Coolidge, co nigdy wymowny nie był, półsłówkami responsował. O kazanie indagowan rzekł, że pastor o grzechu mówił. Naciskany, cóż takiego pastor o tem grzechu prawił, odparł: "Był mu przeciwny".
Inszem razem zwiedzali pospołu jakiej wielgiej fermy kurzej. Jejmość Coolidgowa, na koguta tam się panoszącego wejrzawszy, zapytała wieleż razy ów za dzień użytek z przyrodzenia swego czyni. Właściciel fermy odparł, że najmniej kilka razy do dnia, na coż pani Coolidgowa poprosiła, by tej wieści powtórzyć małżonkowi. Ów, nowiną ową uraczony z punktu hodowcy dopytał, zali to się za razem każdem z tąż samą kurą odprawuje. Gdy mu responsowano, że bynajmniej...za razem każdem coitus się z inszą kwoką odbywa, grzeczno uprosił, by tejże wieści w rewanżu prezydentowej powtórzyć...:))**
__________________________________________________
* jego kontrkandydat, John W.Davis otrzymał wszystkiego 28,8 procentów wszytkich głosów i do historii przeszedł był jako najgorszy wynik, jaki kiedybądź w dziejach USA demokratyczny kandydat uzyskał. Politolodzy do dziś się o to swarzą, czy to nie effect Coolidge'owej taktyki w czasie kampanii wyborczej, gdy ów nigdy, w żadnym przemówieniu nawet nazwiska przeciwnika nie wymieniał, ani się do onegoż nie odnosił, traktując go w gruncie rzeczy jak nieistniejącego...
** rzecz być na tyle głośną musiała, że gdy po latach seksuologowie w badaniach potwierdzili faktyczne istnienie zjawiska wzrostu libido u mężczyzn przy partnerki zmianie, nazwali tegoż "efektem Coolidge'a"
11 listopada, 2013
O Rzeczpospolitej Zakopiańskiej...
Sugerował był Kneź czasu swego, bym na 11
Listopada wyszykował zbiorcze świąt pułkowych kawaleryjskich
zestawienia, aliści po rzeczy przemyśleniu żem k'tejże był
przyszedł konstatacyi, że to się nadto mało z themą wiąże, a i
danie by się mogło Lectorom części pryncypalnej zdać nader
ciężkostrawnem... Zdałoby się zatem co inszego, a stosownego
za tąż do świętowania okazyją ważką popisać o tem, przy tem i
nie ze szczętem głupiego, cóż gdy rocznice zawżdy tej czynią
trudności, że thema oklepana i prawdziwie ciężko jej tak zajść,
by co nowego popisać luboż zapoznanego przypomnieć... Dziś zatem,
by czego mniej znanego opowiedzieć, przyjdzie mi dzieje republiczki
opisać, co trzech niedziel nie trwała, przecie dla person
znamienitych w dzieło to zaangażowanych, takoż i tego faktu mało
znanego, że to najpierwsze w ośmnastym roku w Polszcze wolne i
niepodległe było terytorium, godne to, mniemam, opowieści naszej
osobnej... Zdarzeń najpryncypalniejszych nam opisywać przyjdzie, co się PRZED 11 Listopada zdarzyły, przecie zda mi się, że możem ich z myślą nadrzędną, jaką jest niepodległości odzyszczenia święto, powiązać nader łacno...
By rzeczy jednak wywieść jako się
należy, ab ovo*, zdałoby się nam cofnąć krzynę ku czasom wojnę
światową, co nanonczas jeszczeć numeru własnego nie miała,
poprzedzającym. Nasze dzisiejsze Zadeptane, jako dzisiaj już
mieścinkę tą niektórzy zwą, za staraniem person przeróżnych,
od Chałubińskiego poczynając, wielce się modnem uczyniło
uzdrowiskiem, temuż zjeżdżało się tam niemało ludzi pióra,
pędzla, a i polityków więcej bywało, niźli w przeciętnem tejże
wielkości grajdołku. Dość rzec będzie, że gdy się mocarstwa
przestały obrzucać ultimatami, a poczęły szrapnelami, w Poroninie
na stałe mieszkał Kasprowicz, w Zakopanem Kazimierz Tetmajer,
wrychle ogłaszający się „referentem” Naczelnego Komitetu
Narodowego. Z końcem lipca Anno Domini 1914 zjechał i zamieszkał w
„Szałasie” przy Kasprusiach Reymont z żoną, a zaskoczony przez
mobilizację w Krakowie Józef Conrad-Korzeniowski wolał
bezpieczniejsze Zakopane i mieszkanie w „Konstantynówce” przy
Jagiellońskiej. Żeromskiego wojna zaskoczyła z drugiej strony
Tatr, w Wyżnich Hagach, skąd z kłopotami powrócił, by wrychle
pociągnąć za legionami, do których jednak ostatecznie (po
burzliwej rozmowie z Piłsudskim) nie wstąpił i spod Kielc zawrócił
do Zakopanego.
Przydajmyż temu
towarzystwu jeszcze Axentowicza, Niesiołowskiego, Skoczylasa,
Sichulskiego, Witkiewicza, ale i ten obraz Zakopanego jako
kulturalnej stolicy Polski ówcześnej pełnym już nie będzie, bo z
wojny wybuchem wyruszyła spod pensjonatu „Stamary” na ówczesnej
Marszałkowskiej** kompania strzelców podhalańskich, później w
Legionach zwana I Kompanią Zakopiańską, a z niemi Zaruski, Orkan,
Sieroszewski i Żuławski***... O Zaruskim żem tu
już i pisał był, choć za okazyją święta 11 Pułku Ułanów
Legionowych, któremi dowodził w niezapomnianej batalii o Wilno i
gdzie się swego krzyża Virtuti Militari dosłużył za walki o
wileński dworzec kolejowy... Ale nie uprzedzajmy wypadków, póki co
Zaruski nie jest jeszcze nawet ułanem, ale że to postać dla
zdarzeń przyszłych zakopiańskich arcyważna, temuż trza nam co
rzec o niem, a by chcieć opowiedzieć sumiennie, znaczyłoby
najmniej wieczorów kilku na gawędę przeznaczyć!
Ach, bo też to i
postać z tegoż towarzystwa niechybnie najbarwniejsza...:)) I nie
wiem zali i mój tutejszy patron blogowy, Wieniawa, tejże
konkurencji zdzierży...:) I jak w mało którem żywocie tyleż tu
sprzeczności, czasem prawdziwych, czasem pozornych... Zesłany za
młodu na kraj świata za antyrosyjską konspirację, wrócił z niej
oficyjerem carskiej floty. Ba! Małoż na tem.. z Polaków bodaj że
pionierem w pływaniu po wodach polarnych... I jak z tych swoich
stepów ukrainnych poszedł w morze, tak z morza wrócił...w góry:)
Umiłowawszy zaś Tatry, uczynił co mógł, by ich śród ceprów
rozpropagować, przy czem u schyłku żywota bronić Mu przyszło
ciszy i majestatu gór, których tłuszcza bezrozumna zadeptać
gotowa... Nie wiem cóżby rzekł na Zakopane dzisiejsze, aliści
mniemam, że nie o takie mu szło... Socyalista z przekonania,
stworzył i rozpropagował dwa bodaj najwięcej w Polszcze
przedwojennej elitarne sporty: taternictwo i żeglarstwo jachtowe.
Malarz, poeta... Ba! Spyta kto: „A któż tamtem czasem się poezją
nie parał?” Odrzeknę, że prawda... każdy niemal, z tem że
Zaruskiego rymy cależ nie podłej są próby! Legionista, i to z
tych z prawdziwie najpierwszego szeregu, a przecie za rebelią majową
Marszałka opowiedział się przeciw Piłsudskiemu. Nieprzeszacowane
zasługi Jego dla narodzin w Polszcze tradycyi morskiej, której nie
oszukujmy się: przecie żeśmy niemal nie mieli, a liczenie w jej
poczet zasług gdańszczan grubym jest nieporozumieniem. To Jemu
zawdzięczać nam, że przepomniana uchwała sejmowa o powołaniu
Komitetu Floty Narodowej odżyła i ciała nabrała... Za tegoż
komitetu staraniem składka narodowa (głownie jednak Pomorzan) i
zakup „Daru Pomorza”, a przódzi jeszcze Szkoły Morskiej
najpierwszej naszej, jeszcze w Tczewie lokowanej powstanie, narodziny
Ligi Morskiej i Rzecznej****, narodziny Yacht Clubu Polskiego i
najpierwszego jego jachtu; „Witezia”, zakup... Całaż
niemal historia narodzin harcerskiego żaglowania z tem człekiem się
wiąże, a „Zawisza Czarny” to niemal pomnik, którego sobie
jeszcze za życia wystawić zdążył! Katolik szczery, a przecie
nader blisko z masonami; człek do bólu praktyczny, a wielki
entuzjasta spotkań spirytystycznych... i tak by można o niem niemal
bez końca... Dziś nam najwięcej jego rola i pozycja w Zakopanem,
ergo człeka, co sam chodząc w góry, inszych szkolił, szlaki
tyczył, pisał o tem, a głos jego we wszystkich zaborach był
znany. Nareście pomysłodawca, twórca i naczelnik pierwszy
Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Górale go
uwielbiali jak mało kogo i niechybnie idea każda, której Zaruski
był zwolennikiem, z punktu między ludkiem podhalańskiem największe
miała wzięcie...
Pominąwszy dla
krótkości wojenne Jego dzieje, starczy nam tu rzec jeno, że po
kilkumięsięcznem uwięzieniu po legionowym kryzysie przysięgowym,
powrócił był do Zakopanego grudniem 1917 roku, gdzie zastał
cyrkumstancyje cależ odmienne, niźli te, w których w sierpniu
1914***** miasto to opuszczał, Rzec by można, że o ile sierpniem
1914 roku duch w mieście byłe jednej z Państwami Centralnemi myśli
i na wiktoryję Austro-Węgier i Niemiec rachuby swe opierano, tak
wrychle się te nastroje odmieniać poczęły, w czem niemałej miały
zasługi tyleż i wypadki na frontach się dziejące, co i
najpierwsza w Zakopanem konspiracyja o orientacyi ententofilskiej...
Nie wiem czy i czasem nie nadużywam tu słowa konspiracja, bom stanu
wojennego przeżywszy, a więcej jeszcze realia bezwzględne czasu
okupacji za wojny ostatniej znając, gdzie jakie zasad konspiracyi
lekce sobie ważenie zazwyczaj rychło się mściło okrutnie, do
inszych żem konspiracyi standardów nawykł... Z pewnością nie
mieszczą się w nich zebrania powszechnie niemal wiadome w
restauracji wielce znanej Karpowicza na Krupówkach******, gdzie
dyskursów nawet i protokołowano!:) Do naszych czasów po tejże
konspiracyi pozostały jeno pyszne karykatury Sichulskiego w Muzeum
Tatrzańskiem, które ów ponoć za podszeptem Solskiego rysował.
Może i się nasz rysownik tak nudził na tych zebraniach sielnie, że
się czem zająć musiał, więcej mi jednak mniemać, że to za
sprawą samego Karpowicza owe ryciny powstały, a Sichulski niemi
restauratorowi płacił za wikt i opierunek, bo właśnie u
Karpowicza miał stancyję...:)) Nie umiem ja bowiem sobie wystawić,
by jakibądź restaurator, goszcząc u siebie „konspiracyi” przez
tak znamienite persony jak Żeromski i Kasprowicz prowadzonej, nie
chciał mieć z tego pamiątki...:)
Z rozczuleniem
niejakiem spominając tejże „konspiracyi”, o której by jeno
ślepy i głuchy może pod Tatrami nie wiedział, za niemałej
przezorności dowód przyjdzie uznać decyzję organizatorów, by jej
z początkiem szesnastego roku rozwiązać, bo trudnoż było liczyć
na to, że zwierzchność cesarsko-królewska dłużej ją ścierpieć
będzie umiała... Organizacja znikła, przecie idee pozostały...
Wielekroć skryciej
konspirowali narodowcy, których czynność wzrosła wielce za
przybyciem pod Giewont inżyniera Leona Krobickiego, któremu wielce
udatnie sekundował nauczyciel tutejszy Medard Kozłowski, a wrychle
i insza w światku tutejszym persona wielce znaczna, bo zarządca
dóbr hrabiego Zamoyskiego, na którego to włościach przecie całe
Zakopane i większa część okolicy leżała... Nie od rzeczy onego
zarządcę i patriotę spomnieć, bo to Wincenty Szymborski, w
prostej linijej ojciec rodzony poetessy naszej, Noblem uhonorowanej.
Nie od rzeczy
takoż rzec będzie, że był w Zakopanem czasu tamtego,
osobliwie w średniej warstwie, duch jaki szczególny społeczny, co
się w niesłychanej wprost aktywności person miejscowych
przejawiał. Mało kto był jeno prostym nauczycielem, aptekarzem,
kupcem czy restauratorem... Zliczył ktoś kiedy, że towarzystw
wszelkiej maści, o społecznym, czy edukacyjnem charakterze było
kilkadziesiąt. Sam Zaruski się w niemal trzydziestu udzielał
przedsięwzięciach... Żeromski zawiadywał miejscową biblioteką
publiczną i oddziałem Towarzystwa Szkoły Ludowej, zakładał
stowarzyszenie "Podhalańskie Warsztaty Pracy", był
jeszcze przy tem sekretarzem Narodowego Komitetu Zakopiańskiego i
przewodniczącym jego sekcji, co by może kogo zdziwiło, aliści
szczególnej... bo ekonomicznej... I z tegoż to wrzenia podskórnego
a ustawicznego, tegoż wyczulenia na rzeczy publiczne, tegoż zapału
patriotyzmem karmionego i poświęceniem jednostek silnego przyszło
w dniach wojnę kończących do zdarzenia w dziejach naszych
niebywałego, a mało znanego... Do narodzin Rzeczypospolitej
Zakopiańskiej!
Swarzą się Kraków z Tarnowem o to, któreż z
nich najpirwszem było miastem prawdziwie niepodległym. I nie na dni
tam już, a na godziny bój idzie, a najwięcej o to, że się Tarnów
31 października Anno Domini 1918 zdeklarował o swej do Polski
przynależności i siłę zbrojną zaborczą rozbroiwszy, rankiem już
o 7.30 porannej godzinie, wolnym był prawdziwie. W Krakowie zaś
temczasem oberleutnant rezerwy Antoni Stawarz o 6.00 przed frontem
swego oddziału cisnął był w kałużę czapki oficyjerskiej z
austryjackiem „bączkiem”, przywdział zaś maciejówki z orłem,
poczynając tem samem dzieło przejmowania władzy i rozbrajania
stacyonujących w mieście żołnierzów inszych nacyj, co pokończono
obiadową porą, temuż prawdziwie Tarnowowi przed Krakowem prymat
słusznie należny... Aliści przecie na Krakowie się Polska nie
kończy! Na dwa tygodnie przed temi zdarzeniami cieszynianie własnej
powołali Rady Narodowej, a w Zakopanem jeszczeć i przódzi, bo 13
października na wici rozesłane przez wójta Wincentego
Regieca*******, się w kinie „Sokół' zebrało z pięciuset
obywatelów miasta i okolicy najcelniejszych i wybrali
przewodniczącym tegoż zgromadzenia Żeromskiego, zaś zastępcami
onegoż dla równowagi po jednem przedstawicielu prawicy w osobie
Wincentego Szymborskiego i jednem z lewicy w osobie Mariusza
Zaruskiego. Jednomyślnie też przyjęto rezolucyją poniższą:
„Wobec przyjęcia zasad pokojowych prezydenta
Stanów Zjednoczonych Wilsona przez państwa rozbiorowe, uważamy się
odtąd za obywateli wolnej, niepodległej i zjednoczonej Polski. Tej
Polsce winniśmy wierność i posłuszeństwo, mienie i krew naszą,
nie uznajemy żadnych więzów, tym najświętszym obowiązkom
przeciwnych. Przejęci ważnością godziny dziejowej dla wspólnego
gorliwego pełnienia obowiązków wobec państwa polskiego
postanawiamy stworzyć Organizację Narodową w Zakopanem i w tym
celu wybieramy jej zarząd, złożony z 32 osób, polecając mu
ułożenie programu i sposobu działalności.”
Dodajmyż
dla porządku, że przewodniczącym owej Organizacyi Narodowej obrano
znowuż Żeromskiego, zasię sekretarzował onej Medard Kozłowski.
Dwa dni później dopiero polscy posłowie do parlamentu we Wiedniu
ogłosili, że odtąd się za deputatów suwerennego państwa
polskiego mają, zasię w dwa tygodnie później (28 października) w
Krakowie pod Witosa przewodem powołano Polską Komisję Likwidacyjną
(do likwidacji rządów austryjackich w Galicyi całej). Probując
ongi tego sporu Tarnowa z Krakowem rozsądzić, profesor Chwalba z UJ
orzekł, że same uchwały, luboż i organów jakich powołanie nie
czynią prawdziwie niepodległemi i że tego jeno od rozbrojenia
wojsk obcych na danem terenie stacyonujących liczyć można. Myśl
słuszna, choć może cieszynianom niemiła, bo w ich aspiracyje to
bije. Co się zakopiańczyków tyczy, to owi 30 października, zatem
i przed Tarnowem, i przed Krakowem niepodległemi się ogłosili.
Praw Imć profesor, że słowa same niepodległemi nie czynią, aleć
zakopiańczyków tego uczyć nie musiał. Polscy żołnierze i
oficyjerowie pod komendą porucznika Mariana Bolesławicza i doktora
Gustawa Nowotnego rozbroili Austryjaków, zajęli skład broni i
stacyję telefoniczną, po czem się pod władzę Organizacji
Narodowej oddali. I tu mi już dalszych dalszych profesora wywodów
nie pojąć, gdy ów Tarnowowi prymatu przyznając, argumentował, że
w Zakopanem istotnych oddziałów wojska austryjackiego nie było. W
mojem pojęciu nie to ważne, czy rozbrojono ich trzy kompanie, czy
jednego żandarma... Sam akt już świadczył bowiem o determinacyi
rozbrajających, świadomych przecie, że za leda jakiem losu kolei
odwróceniem, głową za swą śmiałość zapłacą, jako zapłacili
marynarze różnych nacyj, za bunt podniesiony przed czasem w
Kotorze******** przeciw komendzie austro-węgierskiej, nadto jeszcze
ówcześnie silnej...
Godne
podług mnie najwyższego jeszcze i jedno podziwienia... Owoż gdy
się Organizacja Narodowa zakopiańska w Radę Narodową
Rzeczypospolitej Zakopiańskiej przekształciła, ludzie lewicy
protestacyję podnieśli, że ów organ nie jest prawdziwie
reprezentatywnem dla składu swego aż nadto jawnie endeckiego. I
cóż? Politycy dzisiejsi zapewne by się jeno obśmiali na protest
takowy i swego dalej czynili... Dawniejsi widać insze mieli o
honorze pojęcie, o czem żem tu
już i pisał był, za exemplum biorąc tokijskie spotkanie wrogów
przecie, bo Piłsudskiego i Dmowskiego... W niejakiej zaś
korespondencyi do tamtego tokijskiego, i w Zakopanem do kompromisu
przyszło i do Rady Narodowej dookoptowano jeszcze siedemnastu osób,
głównie z PPS związanych... Tak tedy od 1 listopada mielim w
Zakopanem Rady Narodowej jako małego parlamentu********* i
prezydenta onej Rzeczypospolitej, w osobie Żeromskiego. Zastępcami
zaś onego po dawnemu Szymborski i Zaruski, na trzeciego zaś obrano
przewodniczącego Związku Górali Franciszka Pawlicę. Sekretarzował
po dawnemu Medard Kozłowski.
Przyjąwszy,
imieniem wolnej Polski, przyrzeczenie wiernej służby od kierujących
wszelkimi zakopiańskimi towarzystwami i instytucjami, Żeromski
najwięcej się skupił na zapewnieniu spokoju w mieście samem,
tudzież na sprawach granicznych, do czego jeszcze nawrócim, o samej
zaś Rzeczypospolitej rzec jeszcze się godzi, że to wielce
znamienne, że się owa, po dwóch ledwo tygodniach, podporządkowała
Polskiej Komisji Likwidacyjnej w Krakowie, nie zaś działającemu w
Lublinie rządowi Daszyńskiego... Wiedzieć o niem, wiedzieli w
Zakopanem niechybnie, ale zapewne nadto silni w Radzie byli endecy, a
socyaliści od Zaruskiego...hmmm... jakże oni poważać mieli
człeka, co wprawdzie najlepszym był naówczas narciarzem wśród
polityków, przecie na tych nartach jeździł w sakpalcie i w
meloniku, powszechnej już wtedy pod Giewontem budząc tym
wesołości...
Dwie
jeszcze i uwagi insze... dość powszechnie w Międzywojniu ową
republiczkę interpretowano jako ziszczenie baśni o przebudzeniu
rycerzów pod Giewontem śpiących, a już nie z baśni to rodem
uwaga, że jest niejaka sprawiedliwość w tem Historyi, bo przecie
ode Spisza i Podhala się grabież ziem ojczyzny naszej przez
zaborców poczęła. Rozbioru jeszcze przecie nawet pierwszego nie
podpisano, gdy austryjackie wojsko te ziemie zajęły**********...
Można
by już na tem dzieje Rzeczypospolitej Zakopiańskiej zakończyć,
ale że za czynność ni Żeromskiego, ni Zaruskiego za
podporządkowaniem się PKL, a przez to i rządowi Moraczewskiego,
nie znikła, pociągnijmyż jeszcze tej opowieści chwilę, bo rzecz
się arcyważkich spraw tyczyć będzie, bo to kto komu hołdy
składał mało kogo zajmowało na Orawie i Spiszu, gdzie z
początkiem już listopada przyszło do kontrowersyj z Czechami,
własną siłą zbrojną na te ziemie nastających. Ludek tameczny na
wiecu w Jabłonce, podobnym wielce temuż zakopiańskiemu,
proklamował polskości Spisza, Orawy i okręgu czadeckiego, zasię
rozumiejąc, że Czechom nie dostoi, o salwerunek się ku Zakopanemu
obrócił, gdzie prezydent Żeromski nie mieszkając nakazał
Zaruskiemu wioszczyn tych imieniem Rzeczypospolitej zająć. W
połowie listopada w Lubowli powstała polska Rada Narodowa Spisza, i
na jej to suplikę Zaruski, działając już jako nowotarski
komendant wojskowy z namaszczenia rządu Moraczewskiego, wojskami
swemi obsadził Jaworzynę i Zamagurze Spiskie.*********** Tamten
spór się dość pokojowo był skończył, bo we Wiliją w
Popradzie, a w Sylwestra w Chyżnem się nasze Rady ze słowackiemi
dogadały o granicy przebiegu.
Krótkośmy
się tem jednak nacieszyli, bo już 13 stycznia na mocy rzekomego
ordonansu marszałka Focha, imieniem Ententy rozsądzającego te
spory, rządowi Moraczewskiego nakazano wojsko nasze z tych ziem
nazad cofnąć. Po latach dopiero się pokazało, że nijakiego od
marszałka w tem względzie rozkazania nie było, zaś jego imieniem
się podszył wiarołomnie niejaki pułkownik Vix, szef alianckiej
misyi wojskowej w Budapeszcie siedzącej, co wielce był Czechom
życzliwy... Szłoby może tym rzeczom jaki odpór i dać z sensem,
jeno że... nocą z 4 na stycznia przyszło do wielce
smutnych zawirowań w samej Warszawie, gdzie pułkownik Januszajtis
i xiążę Sapieha iście operetkowego usiłowali wznieść puczu,
którem tyleż wskórali, że Naczelnik Piłsudski w dni niewiele
później Moraczewskiego do dymisyi nakłonił i rządu, na szerszej
opartego podstawie, Paderewskiemu powierzył... Zrozumiałe zatem, że
w tem całem zamieszaniu mało komu było w Warszawie pamiętać
o kilku wioskach na Orawie i Spiszu...:((
Może
gdyby był jeszcze i na Podhalu Zaruski... może by i jakiej
samotnej przeciw temu czynił desperacyi, aliści onego na ten czas
już do Komisyi Regulaminów Wojskowych************ delegowano, a
wrychle (19 lutego) dowództwa 11 Pułku Ułanów Legionowych
poruczono... Trafiła się po prawdzie okazyja sięgnąć po te
ziemie znów latem dziewiętnastego roku, gdy Czechom zrewoltowane
czerwoną zarazą madziarskie zagrażały siły i owi ze wszytkich
wioszczyn ściągali posterunki. W Zakopanem tejże okazyi nie
prześlepiono i Kompania Wysokogórska************* przeszła przez
Koperszady aż do Matlar, aliści znów z Warszawy pod francuskiem
naciskiem przyszły ordonanse, by akcyi przerwać. Finalnie rzecz się
w kwietniu 1921 roku roztrzygnęła, gdy komisyja aliancka nam Suchej
Góry (Sucha Hora) i Głodówki (Hladovka) przyznała z Lipnicy jeno
częścią, czegośmy już między sobą z Czechami pomieniali w 1924
oddając onym Suchej Hory i Hladovki w zamian za Lipnicę Wielką
całą i granica od tej pory po dziś się już w tej gór częsci
nie odmieniła niemal na jotę...
I refleksyja na
koniec naprawdę ostatnia, bom w pełni świadom, żem nad miarę już
i tej noty przeciągnął... Państwowości naszej to rocznica poważna, ale i mnie takoż, choć mniejsza... Oto trzydzieści lat temu żem z biało-amarantową kokardą w klapie dla dnia tego
pamiątki stanął był przed młodzią nauki oczekującą, co się
tem pokończyło, że mię zwierzchność w osobach dyrekcyi
ówcześnej XIV krakowskiego Liceum dymissyonowała i uczyć nie
dozwoliła...
______________
* dosł.od jaja –
łac.od początku
** dziś te
zakopiańskie „Oleandry” to DW”Podhale” przy Kościuszki 21
*** Jerzy, nie mylić z
Wawrzyńcem
**** od 1930 Liga
Morska i Kolonialna, pismo Ligi pt.”Morze” wychodzi do dziś.
***** dodajmy, że
niemal prosto z akcji ratowniczej i to jednej ze słynniejszych. 28
lipca grupa Zaruskiego sprowadziła z gór uratowaną Marię
Bandrowską, zaś nazajutrz zwłoki jej brata Bronisława i
towarzyszącej rodzeństwu Anny Hackbeilówny, kończąc tym smutnym
akordem jedną z głośniejszych tatrzańskich tragedii. Kto by co
więcej chciał o tem do Wawrzyńca Żuławskiego odsyłam:
****** dziś w tym
miejscu, o zgrozo!... „Cocktail-Bar” (Krupówki 40)
*******profesor Szkoły
Przemysłu Drzewnego, wójt prawdziwie wojenny, bo urzędu swego
obejmował tegoż samego dnia, w którem w dalekim Sarajewie serbski
student Gawriło Princip pozbawił Austro-Węgry następcy tronu w
osobie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda
********dziś w
Czarnogórze, bunt zaś miał miejsce w lutym ośmnastego roku.
********* "Belweder"
zakopiański tamtego czasu to willa "Czerwony Dwór" przy
Kasprusiach pod 27 numerem. Dziś się tam przedszkole imienia
Szymanowskiego mieści...
********** Spisz w
lutym 1769 roku, zaś Podhale w lipcu 1770
*********** nawiasem za
te właśnie działania Rydz-Śmigły (w rządzie Daszyńskiego
minister wojny) awansował rotmistrza Zaruskiego na majora.
************ i w tejże
komisyi nasz żeglarz, narciarz, taternik, malarz, poeta, ratownik i
Bóg wie kto w jednej osobie jeszcze dokonał prawdziwie
benedyktyńskiej pracy historyka niemal z regulaminów i pism
ośmnasto- i dziewiętnastowiecznych czerpiąc, a dawnych,
zapoznanych de novo do czasów nowych akomodując, dwóch był
regulaminów ułozył. "Nauka jazdy konnej", a więcej
jeszcze "Rząd koński", przez Sztab Generalny
zatwierdzone, na pokolenie się stały biblią kolejnych adeptów
ułańskich.
************** pod
porucznikiem Ziętkiewiczem , aliści na rozkaz pułkownika Galicy,
dowódcy Strzelców Podhalańskich.
09 listopada, 2013
O pewnych listach miłosnych, czyli ilustracyja proverbium, że każda potwora etc.etc...
...których śmiało policzyć możem do bestsellerów największych XVII i XVIII
wieku. Początkiem wydano ich pierwszych pięć, jak dziś już wiemy, jedynych
autentycznych, w sekrecie ostawiwszy zarówno osobę autorki, jako i jej kochanka,
onych listów adresata. Aliści w pół roku nieledwie po wydaniu pierwszem
paryskiem z 1669 ukazała się wersja niderlandzka, gdzie już wprost pisano, że
adresatem tych listów był kawaler de Chamilly, marszałek Francyi. Przez wiek z
okładem zaś wznowień i przedruków były zaiste setki, dobitnie świadczące wieleż
Pań i Panien płakało z Maryjanną pospołu... Dodać wypadnie, że wydawcy
rychło interesu zwietrzywszy niezgorszego, przydawali owym pierwszym
autentycznym pięciu, zaiste serce rozdzierającym epistołom, szereg
apokryficznych inszych rzekomo późniejszych, takoż rzekome responsy
umiłowanego...
Komu i dziś by się chciało owo arcydziełko literatury miłośnej studiować, tutaj najdzie owych autentycznych dowodów afektu oszalałej z miłości zakonnicy do junaka dziarskiego:
http://milosc.info/listy/Listy-Marianny-d-Alcoforado-do-markiza-Noela-Bouton-de-Chamilly.php
Nam zaś, nim się tam Lectorowie, a osobliwie Lectorki udać zechcą, pozostało właściwie jedno: wystawić personę adresata... Uczynimy to piórem Stanisława Przybyszewskiego, który ich na polski przełożył i wstępem opatrzył.
"Noel Bouton, Marquiz de Chamilly pochodził z starej i bardzo poważnej burgundzkiej familiji. Od najrychlejszej młodości służył w wojsku, a ponieważ był niezwykle odważny, więc szybko awansował. Wojna była jego rzemiosłem, a kiedy we Francji pokój zapanował, nudził się Chamilly i zaciągnął pod sztandar słynnego generała Schomberga, którego Portugalja zajęła w walce o niepodległość przeciw Hiszpanom. Schomberg mianował go kapitanem i postawił na czele całego regimentu jazdy, a Chamilly zakwaterował się w Bei, małem miasteczku portugalskiem, którego wielką ozdobą był klasztor Matki Boskiej Poczęcia, klasztor w którym 26-letnia Marjanna d'Alcoforado miała utracić cichy, pogodny spokój duszy, w którym jak sama opowiada, dotychczas żyła, utracić go na zawsze przez lekkomyślnego junaka zjadacza serc niewieścich, 30-letniego kapitana zaciężnego wojska francuskiego.
A był to wspaniały pan!
Oto jak go harakteryzuje (tak w oryginale u Przybyszewskiego!- Wachm) Saint-Simon w swoich memoirach.
"Chamilly był w rzeczywistości tęgim i dość dobrze zbudowanym mężczyzną; ale równocześnie był bardzo grubiański i tak głupi, tak ciężki na umyśle, że gdy się na niego patrzało i jego bredni słuchało: człowiek nie tylko, że nie był w stanie pojąć, by się w nim jakaś kobieta rozkochać mogła, ale nawet wątpić należało iżby mógł posiadać jakiś talent wojenny. Jeżeli zrobił wogóle jakąś karjerę mimo swej potwornej głupoty, to zawdzięcza to jedynie swej żonie, mądrej i rozgarniętej osobie. Znając dokładnie wartość swego męża, p.Chamilly na krok go nie odstępowała, wszystko za niego robiła, a on nawet tego nie miarkował."
Tyleż Saint-Simon... Przybyszewski dodaje, że to żony staraniem wyjednano temuż wojennikowi u ministra Chamillarda laskę marszałkowską, ja zaś dodam, że nim ów skończył jako gubernator La Rochelle, był u Duńczyków lat szereg ambasadorem nadzwyczajnem, zasię owi go zatrudnili na feldmarszałka armijej swojej, na toż może nadzieje mając, że ów Karola XII przemoże, ale jak Saint-Simona czytam, to mi nie dziwno, że Sudermańczyka nie pokonał i Wielka Wojna Północna się lat jeszcze toczyła, na nasze nieszczęście na naszych najwięcej ziemiach, niemało, zatrudniając przy tem wszystkie chyba tej części kontynentu potencje...
Ale rzecz być miała o miłości, nie o wojaczce, tedy na koniec rzecz całą podsumuję jeszcze jednem zdaniem z Przybyszewskiego wyjętem:
"Rozumiem całe zadziwienie Saint-Simona, ale nieśmiertelna historja Tytanji z osłem powtarzała się zawsze i powtarzać się będzie"
Komu i dziś by się chciało owo arcydziełko literatury miłośnej studiować, tutaj najdzie owych autentycznych dowodów afektu oszalałej z miłości zakonnicy do junaka dziarskiego:
http://milosc.info/listy/Listy-Marianny-d-Alcoforado-do-markiza-Noela-Bouton-de-Chamilly.php
Nam zaś, nim się tam Lectorowie, a osobliwie Lectorki udać zechcą, pozostało właściwie jedno: wystawić personę adresata... Uczynimy to piórem Stanisława Przybyszewskiego, który ich na polski przełożył i wstępem opatrzył.
"Noel Bouton, Marquiz de Chamilly pochodził z starej i bardzo poważnej burgundzkiej familiji. Od najrychlejszej młodości służył w wojsku, a ponieważ był niezwykle odważny, więc szybko awansował. Wojna była jego rzemiosłem, a kiedy we Francji pokój zapanował, nudził się Chamilly i zaciągnął pod sztandar słynnego generała Schomberga, którego Portugalja zajęła w walce o niepodległość przeciw Hiszpanom. Schomberg mianował go kapitanem i postawił na czele całego regimentu jazdy, a Chamilly zakwaterował się w Bei, małem miasteczku portugalskiem, którego wielką ozdobą był klasztor Matki Boskiej Poczęcia, klasztor w którym 26-letnia Marjanna d'Alcoforado miała utracić cichy, pogodny spokój duszy, w którym jak sama opowiada, dotychczas żyła, utracić go na zawsze przez lekkomyślnego junaka zjadacza serc niewieścich, 30-letniego kapitana zaciężnego wojska francuskiego.
A był to wspaniały pan!
Oto jak go harakteryzuje (tak w oryginale u Przybyszewskiego!- Wachm) Saint-Simon w swoich memoirach.
"Chamilly był w rzeczywistości tęgim i dość dobrze zbudowanym mężczyzną; ale równocześnie był bardzo grubiański i tak głupi, tak ciężki na umyśle, że gdy się na niego patrzało i jego bredni słuchało: człowiek nie tylko, że nie był w stanie pojąć, by się w nim jakaś kobieta rozkochać mogła, ale nawet wątpić należało iżby mógł posiadać jakiś talent wojenny. Jeżeli zrobił wogóle jakąś karjerę mimo swej potwornej głupoty, to zawdzięcza to jedynie swej żonie, mądrej i rozgarniętej osobie. Znając dokładnie wartość swego męża, p.Chamilly na krok go nie odstępowała, wszystko za niego robiła, a on nawet tego nie miarkował."
Tyleż Saint-Simon... Przybyszewski dodaje, że to żony staraniem wyjednano temuż wojennikowi u ministra Chamillarda laskę marszałkowską, ja zaś dodam, że nim ów skończył jako gubernator La Rochelle, był u Duńczyków lat szereg ambasadorem nadzwyczajnem, zasię owi go zatrudnili na feldmarszałka armijej swojej, na toż może nadzieje mając, że ów Karola XII przemoże, ale jak Saint-Simona czytam, to mi nie dziwno, że Sudermańczyka nie pokonał i Wielka Wojna Północna się lat jeszcze toczyła, na nasze nieszczęście na naszych najwięcej ziemiach, niemało, zatrudniając przy tem wszystkie chyba tej części kontynentu potencje...
Ale rzecz być miała o miłości, nie o wojaczce, tedy na koniec rzecz całą podsumuję jeszcze jednem zdaniem z Przybyszewskiego wyjętem:
"Rozumiem całe zadziwienie Saint-Simona, ale nieśmiertelna historja Tytanji z osłem powtarzała się zawsze i powtarzać się będzie"
05 listopada, 2013
O nienasyconem narodzie dziadów proszalnych i proweniencyi chałtur...
Dla przyczyn pewnych, o których mi lepiej
zmilczeć:), żem się czas jaki temu z Panią_Serca_Mego był kapkę powadził,
za czym żem k'tej myśli przyszedł, że dla udobruchania Onej nie
starczy leda jaki wiecheć i całunków tkliwych moc..:(
Tedy westchnąwszy ciężko nad Fortuny
meandrami żem się był zdeklarował w gotowości pójścia w obce
kraje i przywleczenia krokodyla jakiego lubo inszego źwirza
dzikiego, by go u stóp bogdance rzucić. Ofiara moja kwaśno nader
przyjętą została, jakoż i wtóra, że wstążkę w Jej barwach
upiąwszy na szyszaku, pójdę przez świat, by po turniejach
rozlicznych chwałę i urodę Jej głosić, wszytkich coby
przeciwnego mniemania byli na udeptanej ziemi, z Bożą pomocą,
pokonując... Ano...przyszło k'temu żem zajadłości niewieściej
nie docenił i jakom myślił, że się wykpię jakiej rzeki
zawróceniem, lubo stajni Augiaszowych ochędożeniem, tom nawet nie
dumał, jak srogim terminom mnie białogłowa moja poddać
gotowa...:(((
Owoż, by na łaskawsze spojrzenie zasłużyć
ni mniej, ni więcej jeno przyszło automobila uruchomiwszy, pojechać
ku hali ogromnej, towarami rozlicznemi naszpikowanej, gdziem podług
listy sprawunki miał poczynić! Na nic się zdały błagania moje,
by mi tak srogiej kary nie czyniono...:((( ...na nic pertraktacye
misterne, by jeno kosz załadować, a już do kassy nie musieć
stać:(((... Fortelu jeszczeć na mnie zażyto, jako to barszczu
megoż ulubionego dane mi kosztować będzie jako ingrediencji
k'niemu potrzebnych przywiezę...
Tak więc, rad nierad, żem pobrnął do
tej czeluści piekielnej, pełnej person niedomytych, pacholąt
rozbrykanych, wózków ścieżki wszytkie taraszących i wrzasków z
megafonu muzykę imitujących. Do tej otchłani, gdzie dzierlatki
jakie sepleniące wtykać mi będą jakie cztery puszki mi
niepotrzebne za cenę trzech zbytecznych; gdzie nie opedzić się
człekowi od jakowych promocyi, podług których padlinę jaką,
widno już świeżej żadną miarą udawać nie mogącej..."niemal
darmo" dawać mi będą...:(((
Aleć cóż było czynić? Pojechałem i ja
na Golgotę moją... żem w horrorach nie gustujący, to i większą
część onej wyprawy zmilczę i pisać nie będę jakem z kwadrans
trudził siebie i inszych wyrozumieć probując, czem się jeden
proszek ode drugiego odróżnia...:(((; jakiem męki przechodził
odcyfrować probując za ileż to dni, tego co kupić zamierzam nawet
i psi się nie chwycą... dość, żem na koniec do automobilu z
koszem po brzegi napełnionem, a sakiewką pustą przybył.
I tu mnie czekać, bodaj największa
dnia tego niespodzianka czekała... Mąż jeden bezdomny, com
go już parę razy był na tem parkingu spotykał, ku mnie się pokwapił
o pożywienie prosząc...
Tum Czytelnikowi miłemu winien
osobne mego do ludzi owych, potocznie menelami (łac. - vir menelis:)
zwanych odnoszenie przedstawić. Jako z takich sprawunków wychodzę,
tom po większej częsci w takiej ku bliźnim przyjaźni, że komu
życie miłe, lepiej czyni z drogi mi schodząc, co się takoż i
onych bezdomnych tyczy. Jako mnie gdzie za inszą okazyją ucapią,
gdym humoru spolegliwszego, zdarza się, a i owszem że pomnąc, jako
za inszym losu odmienieniem sam bym może po ludziach kwapił się
wsparcia szukać, że tam grosz jaki takiemu, czy inszemu rzucę,
nigdyż jednak takiemu, co pjany, luboż ani wątpliwości jednej, że
za chwilę za moje pić będzie... Tutaj już taki niejaki nadto
dłużej potrudzić się musi, by kamienne serce moje zmiękczyć.
Przyznam, żem nader podatny na koncepta wymyślne...exemplum jeden z
sąsiadów moich, z lat mnogich już gatunku vir menelis klasyk,
niechybny autoritatis w dziedzinie porównawczej win owocowych,
co mię lat temu już z dziesiatek będzie jako raz pierwszy
zaczepił, cale grzeczno pytając, zalibym nie miał co przeciw, by
ów z kompanionami zdrowie moje wypił. Żem zawżdy o zdrowie swoje
staranie miał, tedym konceptowi przyklasnął, aleć sie pokazało,
że tu trudność niejaka się ujawniła, a takaż mianowicie, że
gentlemani owi chwilowo płynność finansową utraciwszy nie byli
zdolni do inwestycji niezbędnej, by ów toast spełnić... Pojmując
zatem mą rolę, żem dokonał owej inwestycji niezbędnej, koncept
zaczepki doceniając... przez lata mnogie wieleż dysput między nami
było, gdziem przymuszał sąsiada do konceptu wysilenia, by darmo
jednak owej fundy nie czynić, aż na koniec wyznał mi on, że
relacye nasze postrzegać począł jako mecenat swoisty. Jakem się
objaśnień domagał, tom posłyszął, że dawni mecenasi po
prawdzie artystów i wspomagali, aleć przecie nie darmo, jeno za
jaki sztuki kęs, czy to konterfekt, czy rymów parę...takoż i ja
datek na kufel jaki wręczając, że przecie onej dysputy zawżdym
wymagał, mam to sobie za zasługę poczytać, że mózgowie sąsiada
(w tem przypadku = artysty:))) nadal sprawnem utrzymuję:))...
Męża spotkanego wracając, że
znam, jużem prawił i ten ci nieborak już parę razy mię
nagabując, przy czem nigdy o grosz, za to zawżdy jeno jadłem się
kontentując...osobliwego mego zaufania dostąpił, a ninie dla
fantazji jakiej niepojętej, żem okrom spyży takoż i po ekstrakt
chmielowy był sięgnał, by mu go wręczyć, by i on
miał jakie ukontentowanie z produkcji browarów naszych... Jakież
moje zdziwienie przeogromne, gdym posłyszał, że dziękować
dziękuje, ale nie weźmie, bo już miał był z tem w życiu
frasunków moc i wie że jak zacznie, tak już się nie wyrwie...a niezadług spotkanie ważne za pracą ma mieć, to i ryzykować nie
myśli. I przyznam, że mąż ów dawno już był odszedł, zaczem
jam, osłupiały wróconą mi wiarą w moce w menelach drzymiące,
był się wreszcie ku domostwu wyzbierał zdarzenia zgoła inszego spominając, a i w niejakiej koincydencji będącego do dawniejszych tradycyj naszych względem dziadów zadusznych...
Owoż spomnianego sąsiada żem ongi ujrzał, jako ów się między automobilami krzątał,
służby swe coraz to inszym polecając względem wózków po
zakupach odprowadzeniu, w czem onego staranie nie o ordynek jaki pod
marketem, a o owe monety w wózkach tkwiące, które za zwrotem wózka
onemu przypadną... Ano i zdarzyło, żem dojrzał jako ów inszego jeszcze znajomka mego zdybał, ów zaś w jakiem niezwyczajnie dobrym będąc
humorze, obdarował menelika i ponad miarę może. Ażem się po
jagodach sam wyszczypał, zali nie śnię ja, że ów z zakupów
własnych, a to bułek dobywa, a to kiełbasy, a to piwa sześciopak,
zaczem jeszcze i groszem sąsiada mego wspomógł...
Oczu przetarłszy, nie zdzierżyłem
i jako ten ze zdobyczą swą gdzie przepadł, podszedłem i ja,
znajomka pozdrawiając, nie przecie nadzieją kierowany, że i mnie
co skapnie, jeno by ów mi przyczynę wyłożył tej niezwyczajnej
hojności swojej, co przecie jak go z dawna znam, żem dopotąd u
niego tej cechy nie dojrzał... ów zaś mię ze śmiechem tłomaczy,
że na loteryi wygrał, a że nie milijony, jeno złotych nawet i nie
sto, to i uznawszy, że łatwo przyszło, tedy łatwo niech i precz idzie, umyślił był, by tego rozdać wszytkiego, co też był i uczynił...
Zadumałżem się ja nad tem, aleć
nie nadto długo, bo to łacno sobie mózg spsować, jako człek
czynnościom tak ciężkim nienawykły i byłbym rzeczy ze szczętem
przepomniał, gdybyż za mojem napowrotnem wyjściem się i mnie ów
sąsiad nie napatoczył... Wszelkie jego zwyczajne supliki żem
przerwał, aluzyją czyniąc, że się chyba dość już na dziś
obdarowanem czuje, co ów przeczyć początkiem probował, tedym
zdarzenia sprzed godziny mu w oczy przypomniał, na coż ów mię począł na
plewy brać, że to onemu darczyńcy się rzkomo wózek przewrócił i jeno to
dawał co zbite, czy zdeptane... Alteracyja mną na łgarstwo owo
zatrzęsła i tak by trzęsła jeszcze i długo, aliści za
zajechaniem w dom we śmiech się obróciła, bom spomniał że tej
rzeczy już i antecessores naszy znali, czego exemplum ninie
przewołam, a to za "Silva rerum" Xiędza Karola
Żery*, franciszkanina drohiczyńskiego z ośmnastego wieku, któren
szlachcica pewnego pobożnego opisawszy, jako ów na dzień Zaduszny
tęgiego wyprawił dziadom proszalnym obiadu, a okrom tego, że ów
był i obfity, a i trzydniowy, to na ostatek ów jeszcze udarował
wszytkich hojnie chlebem, mąką i okrasą, a jeszczeć przy tem dał
i krowę...
"Jeden z sąsiadów widząc to,
rzecze: Choćbyś waszmość miodem ich wysmarował, to jeszcze
powiedzą, że mieli wszystkiego zamało. Jakoż spotkawszy dziadów
wywożących ładownym wozem zaduszne leguminy** i prowadzących ową
krowę, pyta, czy mieli dość wszystkiego?
- Mieliśmy - odpowiadają dziadowie -
chautury*** niezgorsze, ino krowę wybrano nam jałową: "A tak
miał racyę ten szlachcic drugi, że nienasyconym i najchciwszym
jest naród dziadów."
__________________________
* Ów też i w swej "Torbie śmiechu"
zapisał arcycennej perełki, a to piosnki ówcześnej dziadowskiej:
Gdzie chautury, tam ja dziad,
Gdzie wesele, tam ja swat,
A gdzie chrzciny, tam ja kum,
A gdzie piją, tam ja czum.
Hej czum, czum, czum!
Hej czum, czum!
But o but, noga o nogę,
podkówkami krzeszę podłogę."
co nawiasem, jeśli prawdziwe, nie najgorzej o stanie dziadowskim
świadczy, skoroć onego i na buty i na podkówki do nich stać
było...:))
** dziś za leguminę, choć i to słówka
niebawem zaniknie pewnie, pojmujem już jeno pewien deser szczególny,
dawniej jednak miano pod tem słowem pożywienie wszelkie z roślin
ogrodowych, których można było zbierać ręką, bez sierpa pomocy,
takoż sypkie jako kasze, mąki etc. Najwięcej zatem pod leguminami
rozumieć należy wszelkich kasz, grochów, bobów i soczewic, z
czego poprzez ową kaszkę na słodko warzoną przeszło to i do
naszego dzisiejszego (czy już wczorajszego?) znaczenia...
*** chauturami zwano uczty na cześć i za dusze
zmarłych, co nawiasem mię intryguje od lat, jakżeby to było,
gdyby Mickiewicz swegoż poematu "Chauturami" nazwał, nie
zaś "Dziadami"... Znalibyśmy i dziś chałtur powszednich
naszych?:)