Nim przecie do szaszek przejdziem, godzi się rzec, co jest szabla, bo to się tylko wydawa każdemu, że szabla jaka jest, każdy widzi... Nie będziem tu nijakich wywodzić dysertacyj o częściach składowych, ani co jest pióro, czy struzina, wąsy luboż młotek tłomaczyć; my bowiem( najwięcej przez wzgląd na białe głowy blog ten nawiedzające:) skupimy się na najpryncypalniejszem...:)
Otoż macie powyżej szabli, której sobie najprościej podzielim na tą część, którą dłoń ujmuje, czyli rękojeść oraz na część walczącą, czyli całą resztę, zwaną głownią. Obie je oddziela poprzeczny jelec, niezwykle dziś dla nas ważki, nie tylko temuż, że ów dłoń naszego husarza, pancernego, dragona, szasera, szwoleżera czy ułana ochrania, ale także i dlatego, że owa tak wyglądana przez Knezia szaszka tego właśnie elementu nie miała i po tem najprościej wszelkie szable od szaszek idzie odróżnić...
Najprościej zatem jak można szabli charakteryzując nazwiemy ją bronią białą, której głownia jest zakrzywiona i najczęściej (choć są wyjątki) ma ona ostrze tylko po jednej stronie. Tąż definicyją właśnieśmy oddzielili szable od mieczy i wszelkich onych pochodnych w rodzaju okcydentalnych fikumiśności jako szpadki, rapiery i insze takie gówienka paradne, nijak się do prawdziwej broni mające... Nawet jeżeli stać będzie za niemi prawdziwie wielka imaginacyja pisarzów pokroju Aleksandra Dumasa i milion wywijających tem czemś na niezliczonych filmach muszkieterów...
Miecz zatem, w odróżnieniu od szabli będzie miał zawsze głownię prostą i krawędzie tnące po obu jej stronach. Czegobyście nie czytali, czy nie oglądali i ktokolwiek by Wam nie wiedzieć jakich głupot do głów wkładać próbował, to tego jednego zapamiętajcie i już nijakich z odróżnieniem turbacyj mieć nie będziecie, choćby Wam tysiąc sułtanów w tureckich serialach plotło bzdury o swoich mieczach, to Wy wiedzieć będziecie, że tam scenarzysta bądź tłumacz lekcji nie odrobił, bo każdy z serialowych bohaterów ma przy boku krzywą szablę!
Taż sama jest sprawa z nieprawdopodobnie trwałą bzdurą nazywania japońskiego oręża samurajskimi mieczami, w czem tyle jest prawdy, co w tem jako się ślepy żebrak iskał i pcheł ponoć nie miał... :(( Primo, że owe japońskie wynalazki są zwykle trojakiego rodzaju, czyli katana, jako broń pryncypalna, wakizashi jako oręż nibyż pomocniczy, bo znakomicie krótszy, oraz tantō, będące de facto sztyletem, którem owi sobie brzuchy płatali w ceremonialnem seppuku, u nas harakiri zwanym... Sęk w tem, że wakizashi było bronią głównie wieśniaków, a nie samurajów! Ma się rozumieć, tych kmiotków , których na nie stać było, ale idzie o to, że jak naszemu chłopu broni wzbraniano, to japońskemu przecie tegoż właśnie oręża dozwalano. Katany miał prawo mieć jeno samuraj szlachetnego rodu, aliści jeśli onemu fantazyja i sakiewka sprzyjały, mógł nosić i wakizashi (na tej samej zasadzie, na jakiej się w automobilu piąte koło wozi), nawet jeśli jej przez żywot cały w walce nie użył. Taki zestaw podwójny się zwał daisho i takich też dziś, na wspólnem stojaku, jakie sklepiki i warsztaciki w podróbkach pamiątek się specjalizujące najczęściej oferują turystom i łowcom pamiątek, co przecie nie zmienia tego, że tak katana, jak wakizashi są zakrzywione, z ostrzem po jednej stronie się znajdującem, czyli szable, nawet jeśli cały świat profanów się uprze onych nazywać mieczami!
Jednej Wam jeszcze rzeczy wiedzieć potrzeba szczególnie, jeśli o szable idzie... Nie masz w dziejach totus mundi przypadku, by się gdzie miecz dawny, luboż pochodne jego, obroniły przed wyparciem przez szablę, jeśli się z nią prawdziwie w boju zetknęły. Wszędy, jako i u nas w wieku XVI, w który jeszcześmy wkraczali z mieczem powszechnie zażywanem, gdy przyszło panom braciom na polu skonfrontować jednego z drugim, nieuchronnie się poczęto skłaniać ku szablom i ta dziś jest, zdałoby się, nasza broń narodowa, choć przecie z Orientu, przez Turków, Tatarów, a i Madziarów zapożyczona...
Dodajmyż, że były po temu przeszkody niemałe, w tem i durniów w sutannach wywodzących, że miecz jedynie słuszny, bo ma kształt krzyża, a za szabliny krzywizną diabeł stoi, przecie praktyka lżejszej*, poręczniejszej i umożliwiającej cięcia i sztychy mieczowi nieznane szabli w ciągu dwóch, trzech pokoleń zwyciężyła...
Różneśmy potem szable mięli, nie pora tu ich wyliczać i omawiać, tandem kurcgalopkiem przelecim przez wieki do tej naszej letniej pory Roku Pańskiego 1920, czasu, jak kto woli, "cudu nad Wisłą", czy jak wolą inszy, czasu, w którem swą wyższość pokazała ofiarność zagrożonego Narodu i żołnierzy Jego, umiejętności (niejednokrotnie więcej może z domu rodzinnego wyniesione, niźli z parodniowego szkolenia), znakomite dowodzenie i wyższość oręża, w tem i szabel naszych nad kozackimi szaszkami.
Pora pokazać z czem to "poszli w boje chłopcy nasze"... Ano niemałośmy mięli szabel pruskich i to pewna, że miał ich 9 Pułk Ułanów Małopolskich, 14 Pułk Ułanów Jazłowieckich, 17 Pułk Ułanów Wielkopolskich (a podejrzewam, że właściwie wszystkie pułki wielkopolskie) i 9 Pułk Strzelców Konnych. Być i może takoż i insze, ale tu często danych brak...
Ta, tutaj, to tak zwana "mała", czyli cokolwiek skrócona wersja szabli pruskiej wz.1896, takoż i później stosowana, choć głównie w dywizjonach artyleryi konnej, a nie w kawalerii samej.
Pułki kawaleryjskie, które z Armią Hallera przybyły, miały, ma się rozumieć, oręża francuskiego, czyli mocno już leciwej, ale wciąż znakomitej konstrukcji z 1822 roku:
Tu ciekawostka może dla zainteresowanych taka, że we francuskiej szabli rolę jelca pełni tarczka mała, iście niemal takaż sama, jak tzw. tsuba w japońskich katanach...
Były, ma się rozumieć, i szable po dawnej armii cesarsko-królewskich Austro-Węgier, które wyglądały tak:
Ta akurat, której powyżej widzicie, tem jest szczególna, że to szabla samego Komendanta (obecnie w Muzeum Wojska Polskiego), który jej więcej może nosił, niż używał aż do 1917 roku... A czemu akurat tylko do 1917 zapytacie ? A temu, że w 1917 roku dostał w prezencie od współpracowników i podkomendnych najbliższych nowej szabli polskiego wzoru, właśnie co świeżo wyprodukowanej w Warszawie (potem także we Lwowie i Krakowie):
I to ta właśnie szabla wz. 1917 , w zamyśle przeznaczona dla formowanej właśnie przez zaborców Polskiej Siły Zbrojnej (Polnische Wehrmacht), stała się najpowszechniejszą bronią naszych kawalerzystów przeciw następującym bolszewikom. Znakomita konstrukcja, łącząca zalety bojowe z wyrafinowaną nawet, rzekłbym, elegancją i motywami patriotycznymi ( na tych zdjęciach akurat słabo widoczny orzeł w koronie na tarczy amazonek wieńczący rękojeść, podobnie jak i często drugi, tłoczony na głowni **) stała się swoistym symbolem walk kawaleryjskich 1920 roku, unieśmiertelniona zresztą na obrazach Kossaka...
Czemuż Wam ich tak ukazuję wszytkich? Ano byście widzieli, że każda ma jelec, a nawet i kabłąk palce chroniący, a w przypadku "siedemnastki" i szabli francuskiej nawet i pełniejsze dłoni fechtującego osłony... A co przeciw niem przynieśli bolszewicy ?
Znowuż się tu Wikipedyja poratujem dla rzeczy tej zilustrowania:
Gołym widać okiem, że to bezeceństwo jelca nie ma, zatem i żadnej dłoni walczącego nią osłony. Widać też zrazu jakoweś mocowanie do rapci dziwaczne i tu Was oczy nie kłamią, bo iście szaszkę noszono odwrotnie jak szablę, czyli owym charakterystycznym wygięciem (zatem i ostrzem) ku górze. Trzecią charakterystyczną wizualną szaszki cechą będzie zakończenie rękojeści głowicą zakrzywioną, na którą z boku wejrzawszy, zda się głowę jakiego ptaka widzieć... Czemu zaś szaszki miłośnicy sobie akurat z ptakiem na wierzchu ulubili paradować, nie pytajcie mnie, bo zaiste nie wiem...
Krzynę światła rzucić nam może nazwa, która z kabardyńskiego narzecza pochodzi ("saszchła") i w języku Kabardyńców tyleż znaczy, co "długi nóż". I to akurat wydaje się być znakomitym i utrafionym opisem, natomiast bez odpowiedzi pozostaje pytanie czem to Moskali, a głównie Kozaków, na Kaukazie w XIX stuleciu wojujących, owe długie noże tak urzekły, że je za swoje przyjęli i upowszechnili we wszystkich, jak Rossyja długa i szeroka, kawaleryjskich pułkach i wojskach kozackich ?
Ludy kaukaskie, które tą broń wykoncypowały i używały, nim ich Mateczka Rossyja "ucywilizować" pod swoim, ma się rozumieć, władaniem, umyśliła, widziały w niej tegoż waloru, że można nią cięcia niespodziewanego zadać już przy samym z pochwy wyciąganiu, bez dodatkowego (dla nabrania zamachu) wznoszenia jej w górę. No cóż... jak się kto uprze, to i szablą tak można, jeno cięcie szablą iść będzie od dołu ku górze, a szaszką odwrotnie... Pytanie jest jednak poważniejszej natury: na co i komu jest potrzebne cięcie niespodziane, przeciwnika - rozumiem, że jeszcze do sparowania go niegotowego, czyli bezbronnego - zaskakujące?
Podług mnie to jakiemu zbójcy, bandycie jakiemu, grasantowi szkodnemu, a nie żołnierzowi, tandem jeśli ta być miała przyczyna, dla której jej sobie Kozacy ulubili, to wiele nam mówi o nich właśnie, bo każda w polu batalia, czy choćby i pojedynek podług najmarniejszych reguł honorowych się odbywający przecie by cięcie takie wykluczał...
Pozwoliłem sobie na żart niejaki z tem pojedynkiem, bo właśnie szaszka jest bronią absolutnie się do żadnego fechtowania nie nadającą. Jakakolwiek dłuższa wymiana ciosów i parowania cięć przeciwnika musi się skończyć choć jednym ześliźnięciem się klingi po klindze, gdzie człeka uzbrojonego w szablę przed obcięciem palców chroni właśnie jelec, zaś uzbrojonego w szaszkę nie chroni nic zgoła! Cóż nam z tego wynika?
Ano to właśnie, że szaszka się do żadnych fechtów i szermierek nie nadawała... Są, po prawdzie, onej obrońcy, co głoszą, że szaszka miała specyficznej szkoły fechtowania, która uczyła tak ciosy parować, by je przyjmować i pozwalać się ześlizgiwać wrogiemu ostrzu w jej drugą stronę, jeno jeśli to by być prawdą miało, to to by znaczyło opuszczenie szaszki w tym momencie ku dołowi, by się po niej to wrogie ostrze ześliznąć miało, a to oznacza odsłonięcie całej górnej części ciała szermierza bez jakiejkolwiek obrony. A co, jeśli przeciwnik, z takowych cyrkumstancyj wychodząc, zwyczajnie szybciej swego zdoła podźwignąć ostrza? Luboż, pomiarkowawszy się chyżo, nie da ześliznąć się ostrzu, a jeszcze i swoim ową opuszczoną ku dołowi szaszkę przytrzyma? Że już nie wspomnę o możności, że miałby i jakiego drugiego ostrza w ręce drugiej...
W "Cichym Donie" jest scena dowodząca, że się Kozacy fechtować jednak od dziecka uczyli*** i jest też wskazówka, jakich to sztuczek. Oto Grigorij Melechow ma tam w jednem ze starć, przerzucić szabli (w polskim tłumaczeniu jest o szabli mowa, ale kasztany stawiam przeciw orzechom, że to o szaszkę szło) z prawej do lewej ręki i tą lewą zadać przeciwnikowi zaskakujący cios. Scena ta, jak mi się zdaje, zapewne i Jerzego Hoffmana urzekła, bo w swojej "Ogniem i mieczem" wersji każe tak właśnie przerzucać szablę Bohunowi, co przy "długim nożu" zapewne nie nastręczało jakich wielkich turbacyj, za to przy szabli węgierskiej, w którą Hoffman uzbroił Bohuna, z łańcuszkiem od jelca idącym i zabezpieczającym dłoń, bynajmniej już nie jest takie proste, a czego możecie pod pierwszą dzisiejszą (zieloną) kropką sami obaczyć...
Jak zwał, tak zwał... Uważcież, że nadal poruszamy się w kręgu "zalet" tej broni, umożliwiających walkę zaskakującą, zdradziecką, nieledwie bandycką... U Kozaków można by i tego zrozumieć, ale czemu to spasowało oficyjerom Jewo Impieratorskowo Wieliczestwa? Jeśli nie przyjąć rozumowania, że się to z całym tegoż imperium charakterem zgadzało znakomicie, to ja inszego nie znajduję...
Choć nie... zełgałem... wybaczcie... Jest jeszcze czynność jednak, do której szaszka się nadaje arcywybornie. Owoż jako przychodzi manifestacyje bezbronnych rozpędzać cywilów i onych płazować (bić płaską stroną ostrza), to szaszka jest rzeczywiście bezkonkurencyjna, bo bicie płazem wymaga przy szabli przekręcenia dłoni w nadgarstku, ergo łacno jej sobie przy silnym uderzeniu i nagłym zatrzymaniu wywichnąć, a szaszki idzie przy takim "wojowaniu" nadal trzymać i mocno, i płazującemu wygodnie... No i przepomniałem jeszcze o tem, że dla tej samej przyczyny się szaszka znakomicie nadaje do wszelkich "tańców z szablami":))
Słynna Budionnego Konarmia, podobnie jak druga wielka bolszewicka formacja kawaleryjska, z atakujących Polskę w dwudziestym roku, Korpus Konny Gaja, zwany przez naszych dla okrucieństw swoich i dzikości Złotą Ordą Gaj-Chana, stały głównie Kozakami, zatem to z niemi i ich szaszkami wojować naszym przyszło. Ano i wrychle pokazało się, że znakomici w mordowaniu jeńców, gwałceniu, rabowaniu oraz paleniu wsi i miasteczek, a także całkiem nieźli w gonieniu uciekających piechurów, których ścinano z konia jednym cięciem, nie bawiąc się w żadne fechty, czerwoni Kozacy, okazali się bezradni wszędzie tam, gdzie przyszło do starć z naszą jazdą, osobliwie jeśli na białą broń... Owszem, były w wojnie bolszewickiej starcia przez naszych przegrane, jeśli za takowe rozumieć przymuszenie do odwrotu, ale ten odwrót zazwyczaj przebiegał w jakim takim ordynku i dyscyplinie, a nie w panicznej ucieczce i zwykle był zarządzany, a nie wymuszany, zaś straty przeważnie wynikały z naprawdę dużej dysproporcji sił. Ale też i każde takie starcie uszczuplało bolszewickiej potencyi i gdy do finalnych przyszło bojów, w tem największej i ostatniej tak wielkiej w dziejach świata, bitwy kawalerii pod Komarowem**** , to wojujący tam Kozacy nie dość, że już przetrzebieni tęgo, to i znakomicie znali, czem się długotrwałe z naszemi starcie kończy...
Podług mnie, niemała w tem rola szaszki właśnie, a ściślej pewnego mechanizmu psychicznego, którego się domyślam, z licznych rejterad kozackich wnosząc, gdy owi przed zwarciem z naszemi, luboż i z samego zwarcia dość rychle uciekali... Owoż, jak sądzę, człek co ma się zmierzyć z kimś, o kim wie już, że jest w szermierczem boju lepszym, dodatkiem zaś zna, że sam nie ma oręża dostatecznie go w takim starciu chroniącego, podświadomie takiego starcia unika... Nawet jeżeli ów osobiście jest dzielnym i kulom się nie kłania, przecie kule to kule, tej co ciebie zabije i tak już nie usłyszysz, za to imaginacyja dłoń bez palcy podsuwająca jest wyrazista i wielce przerażająca. Jeśli przydać k'temu, że dyscyplina nigdy nie była mocną stroną bolszewickiego wojska, to do panicznej ucieczki wystarczy ledwo kilku takich zbyt przerażonych perspektywą walki na szable z "polskimi panami"*****, by zainicjować odwrót i przyspieszyć klęskę...
________________________________
*- Wiem ja, że Wy wszyscy na Sienkiewiczu chowani, wraz Longinusa Podbipiętę z onegoż Zerwikapturem na myśl przywołacie i z tą sceną:
"– Ale to sroga machina i ciężka musi być okrutnie – chyba do obu rąk ? – Można do obu, można i do jednej. – Pokaż wasze ! Litwin wydobył i podał, ale panu Skrzetuskiemu ręka zwisła od razu. Ni się złożyć, ni cięcia wymierzyć swobodnie. Na dwie ręce poradził, ale jeszcze było za ciężko …” Przykro to może przeciw pisarzowi Noblem uhonorowanemu to rzec, ale sam chyba w ręku nie miał, luboż i może po jakiej chorobie, bo przecie cherlawy nie był... Miecz średniowieczny, w zależności od rodzaju i przeznaczenia, zazwyczaj mieścił się wagą gdzie między 1,1 - 1,8 kilograma, a ciężki dwuręczny miecz piechoty, jako rzecz ekstremalna, dochodził do 2,5 kilograma, z czego należałoby wnosić, że podług pana Henryka to pana Skrzetuskiego powaliłaby pierwsza lepsza niewiasta nasza siatką z zakupami, a niektóre (w tem i Pani_Wachmistrzowego_Serca:) to worem z domu połowy zawartością, zwaną przez nie, dla niepoznaki i zmylenia npla, "torebką"... Szable zazwyczaj nie dochodzą kilograma (jedna z uznawanych za najdoskonalsze, nasza szabla kawaleryjska wz.1934, waży 0,95 kg a przynajmniej tyle nominalnie powinna, z czego wynika, że albo mam kiepską wagę, albo mój egzemplarz się już cokolwiek utlenił...)
** - więcej zdjęć, a i bogatszych nawet, znajdzie Czytelnik Łaskawy tam, skąd żem i ja zapożyczył tych: na paginie www.szablapolska.com
*** - ciekawość, że ci, których nam przez lata wystawiano jako antyfeudalnych buntowników i prekursorów walki klas, tego akurat elementu od szlachty polskiej zapożyczyli, gdy już sami, za carów staraniem po połowie Rossyi poprzesiedlani, się za psy łańcuchowe imperium ostali...
**** - 31 sierpnia 1920 roku, gdzie przeciw resztkom (ale te "resztki" to nadal było 6 tysięcy szabel przeciw 1,5 tysiącowi naszych!) Konarmii stanęło (i wygrało!) naszych sześć, takoż tęgo przecie przetrzebionych, pułków: 1 Pułk Ułanów Krechowieckich pod pułkownikiem Sergiuszem Zahorskim, 2 Pułk Szwoleżerów Rokitniańskich rotmistrza Rudolfa Ruppa, 8 Pułk Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego pod rotmistrzem Krzeczunowiczem (którego to pułku ostatnia szarża definitywnie rozstrzygnęła ową potrzebę), 9 Pułk Ułanów Małopolskich pod majorem Stefanem Dembińskim, 12 Pułk Ułanów Podolskich z rotmistrzem Tadeuszem Komorowskim (przyszłym dowódcą Armii Krajowej) i 14 Pułk Ułanów Jazłowieckich pod rotmistrzem Michałem Beliną-Prażmowskim (bratem Władysława, słynnego dowódcy ułanów legionowych; poległ w niespełna dwa tygodnie po bitwie). Kawalerię w walkach wspierał m.in. pieszy Batalion Szturmowy dowodzony przez kapitana Stanisława Maczka (przyszłego generała i dowódcy naszych jednostek pancernych w kampanii wrześniowej, francuskiej 1940 roku i walczącej na froncie zachodnim 1 Dywizji Pancernej), za to niespecjalnie popisał się, dowodzący osłaniającą 2 Dywizją Piechoty Legionów, pułkownik Michał Żymierski (przyszły "Rola", dowódca Armii Ludowej i Ludowego Wojska Polskiego, marszałek Polski Ludowej).
***** - co nie przeszkodziło im w stworzeniu legendy o niepokonanej Konnej Armii, w której hymnie (druga, żółta kropka:) kłamliwie wyliczają "polskich panów", jako tych, którzy "pamniat krasnoarmiejskije naszy klingi", zupełnie ignorując taki drobiazg, że to właśnie "polskije pany" rozbiły ich w proch i w pył...