Kończyć nam tych "wienieremiad":) powoli przyjdzie (I, II, III, IV, V), pora zatem może o ocen tejże persony parę... Tych Onemu spółcześnych, późniejszych a i moich własnych na koniec kilka.
Z Jego trzech "K" ulubionych niechybnie najszczersza i najpełniejsza była miłość do koni. Zasłynął jako inicjator rajdów konnych do Zakopanego, a chcieć mieć u siebie w pułku Wieniawy gościem, najlepiej było Onemu napomknąć, że się jaki bieg Hubertusowy czy inszy szykuje...:))
Ze służby własnej wyniósł szczególnego etosu, kawaleryjskiego esprit de corps na honorze, lojalności, brawurze i fantazji spartego. Wspominający Go Marian Romeyko nazwie go "zakonserwowanym Kozietulskim spod Somosierry" i w pełni żem z tem zgodny... Niechybnie by się Wieniawa pod Somosierrą sprawił nie gorzej Kozietulskiego, a może i lepiej:))... Słonimski Go nazwał "piewcą romantyzmu wojennego" i tu, podług mnie i racyja, aleć i grzech Wieniawowy ciężki, bo ogółowi za Jego to sprawą się wojna romantyczną przygodą w rycerskiem stylu widziała... Hemar wspominał "pole magnetyczne" Wieniawowego uroku, swady, polotu, humoru i niebywałej energii; Cat-Mackiewicz (niechętny Mu) zaliczy Go do„owej napuszonej wojskowości, do tych, którzy ciągle jak gdyby pozowali do fotografii z koniem, szablą i armatą, to (...) wśród rządzących ekslegionistów był największym liberałem. Wprowadzał do życia wesołość, dowcip, jak jakąś francuskość.”
Ale i nie brakło głosów, co Go od czci i wiary odsądzały, przy czem pomnieć trza, że przedstawiać Wieniawę jeno jako hulakę i awanturnika było ówcześnej opozycji wielce na rękę, a sam Wieniawa celem tyleż łatwym, co bolesnym piłsudczykom, bo każdy cios w Niego mierzony, rykoszetem miał trafiać...i najczęściej trafiał Marszałka. Jednem z tych, co się na Niego uwzięli szczególnie był Jędrzej Giertych, dziad niedawnego ministra... Ale i we własnem obozie miał dość przeciwników, co wyżej dziurek w nosie mieli ustawicznych z Wieniawą frasunków, a i częstokroć za tem szły jakie osobiste animozje... a to o dawniejszą z Komendantem zażyłość, a to o przepchnięcie w awansach swoich faworytów, co inszych kariery opóźniało... a to o jakie niewiasty, Wieniawie przychylne...
Ironią Historii będzie, że ten bon-vivant, nicpoń uroczy i bawidamek dla tych, co Go jeno z podręczników historii znać będą, kojarzonym będzie z dwoma najbrutalniejszemi epizodami życia politycznego II Rzeczypospolitej, przez wielu postrzeganemi jako dowód na to, że rządy Piłsudskiego to niemal faszystowska dyktatura była. Mowa oczywista o przewrocie majowem, gdzie rola Wieniawy niemała i o tzw. najściu oficyjerów piłsudczykowskich na Sejm Rzeczypospolitej w dniu 31 pażdziernika 1929 roku, co marszałkowi Daszyńskiemu sposobność dało w roli Rejtana debiutować, a w gruncie rzeczy działaniem pozbawionem sensu było i bez effektu większego (poza skandalem) się zakończyło. Na obronę Wieniawy, organizatora tejże manifestacyi bym tu tyle jeno rzec chciał, że jak mniemam, tam gdzie insi widzieli chęć terroryzowania Sejmu, Onemu to zapewne jeden "huczek" więcej jeno był...
Uważcież, Lectorowie Mili, że choć o niem prawią, że pijus niebywały, przecie niemal nie sposób jego kompanionów od kieliszka wskazać, zupełnie jakoby przyznawać się, że się pijało z niem dyshonor był, luboż jakoby tego w jakiej próżni czynił... A przecie, osobliwie w społeczeństwie naszem gdzie się moczymordów z pobłażaniem traktuje, a Wieniawa nie byle był kto, byłżeby to przecie niemal do chwały powód... Czegóż to dowodzi? Ano, podług mnie, dwóch rzeczy. Pierwszej, że niemało z tego, co się Mu przypisuje w tej mierze, wymysłem jest jeno, wtórej, że on sam nie rozpowiadał nigdy o tem z kim pija, znając że to nie jest godne człowieka honoru... I to jest Jegoż skarb najcenniejszy, to poczucie honoru, którego prawdziwie winno się odlać z platyny i irydu, i w Sevres za wzorzec postawić, koło wzorców kilograma i metra...
Zapytam: czy komukolwiek z Was jest znana z nazwiska i imienia jakakolwiek niewiasta, której zbałamucił, okrom tych z którymi się żenił, bądź w narzeczeństwie bywał, luboż które same o tem rozpowiadały? No właśnie... mnie też nie... A ponoć były ich, jeśli nie setki, to przynajmniej dziesiątki... Nie mówię, że ich nie było, bynajmniej... jeno, że nikt o tem nigdy nic nie usłyszał od Wieniawy i żadna niewiasta z tejże przyczyny osławioną nie została...
Pora, na koniec, rzec za cóż mnie mieć do Wieniawy żal największy? Ano za trzy rzeczy...
Primo: że swą miłością szczerą, gorącą a zaraźliwą wielce do kawaleryi ukochanej ugruntowywał w społeczeństwie naszem, a co gorsza w kręgach wojskowych tejże wiary, że to wojsko najpryncypalniejsze na czasy, w których inszym nacyjom konie na czołgi mieniać przychodziło... Pewnie, że to nie Wieniawy wina, żeśmy Wrzesień 1939 nieprzygotowani przywitali, alem przekonany, że jakoby Wieniawy nie było, może i szybciej by się do głosu oficyjerowie nie kawalerię preferujący dociśli...
Secundo: za swój styl życia, co Onemu widno i nie szkodował, a skoroć i pani Bronisława to znosić umiała, Bóg z niemi... Jeno, że co inszego było tak żyć (i pić!) na koszt fundatorów rozlicznych, a chociaby i ze swojej pułkownikowskiej, zasię generalskiej pensyi (zapewne i jakiemi dochodami z Bobowej spomaganemi), a co inszego dla armii naśladowców, których mimowolnie wyhodował, co ślepo w idola zapatrzeni, wzór ów powielać usiłując, w długach ustawicznych tonęli... Jest to i zresztą ogólniejszej natury kwestyja, owi "Wieniawowie" prowincyonalni, których każdy garnizon miał najmniej kilku... Takoż zakorzenienie pewnej pobłażliwości dla wybryków onychże, co i czasy Międzywojnia przeżyły i po dziś dzień się wielce dobrze mają... Po dziś dzień w armijej pokutuje stereotyp "ułańskiej fantazji", co się i tak objawia jakem ongi na oczy własne widział: oficyjerów ciosy karate na pisuarach w Klubie Garnizonowem ćwiczących...
Ano i żalu trzeciego, największego bodaj... żeśmy się w pokoleniach minęli... i że dopiero za postąpieniem w szeregi "Błękitnego Szwadronu" może mi zaszczyt przypadnie, by z Niem przepić, przebalować do ranka, zasię koni niebiańskich okulbaczyć i pognać, pogalopować samowtór na spotkanie świtu...:))