Za powrotem z Paryża Wieniawa znów u boku Piłsudskiego najwięcej służył i choć formalnie był oficerem 1 pułku szwoleżerów, to w walkach z bolszewikami osobistego już udziału nie brał, okrom jednej incydentalnej zgoła przygody w sztabie dywizyi jazdy. W pewnem jednak sensie... był w każdem starciu ułanów naszych, a przynajmniej wtedy, gdy śpiewali bodaj najpopularniejszy jego twór, przecudnej urody żurawiejkę "Lance do boju, szable w dłoń! Bolszewika goń, goń, goń!", której potem za refren przyjęto śpiewany w każdem pułku po żurawiejce danemu pułkowi właściwej.
Styczniem 1920 mianowany majorem, z wrześniem się podpułkownika doczekał z równoczesną nominacyą na adiutanta generalnego, co w praktyce oznaczało, że to On od tej pory Marszałkowi inszych adiutantów dobierał.
W styczniu 1921 znów ku Paryżowi posłany, wizyty Piłsudskiego tam przygotowywał (znów dyplomacya!:), podczas której układów politycznego, gospodarczego i wojskowego podpisywano. W podobnem charakterze do Rumunii ekspedyowany z początkiem 1922 roku, tam jednak niemal dwóch lat jako attache wojskowy (nie dyplomacya to aby?:) spędził, nad sojuszem i układem wojskowym pracując. A że wracając, cależ inszych cyrkumstancyj zastał - z Marszałkiem ode spraw publicznych odsuniętym, to i sam się na prośbę własną w tzw. stan nieczynny przeniósł. Zapewne do tego się Piłsudski odniósł w dedykacji swojej, której Długoszowskiemu na egzemplarzu swego "Roku 1920" napisał: „Szaleńcze, co uzdę starasz się nakładać sam sobie nie dla starej przyjaźni, lecz dla honoru służby ze mną ...” Przy innej okazji miał stwierdzić: "To jest człowiek, któremu ja wierzę bezwzględnie, człowiek najbardziej honorowy w armii".
Wieniawa powrócił ku armijej w 1924 roku, jeno nie do służby liniowej, a na kurs w Wyższej Szkole Wojennej*. Kursu tegoż z wysoką, siódmą lokatą pokończył, co w chwili, gdy piłsudczycy wyraźnie w odstawkę szli, tyle znaczyło, że forów przy tem nie miał nijakich i sobie jeno wszytkiego zawdzięczał.
Przydzielony później do Inspektoratu Armii, zajmował się w niem sprawami organizacji jednostek wojskowych i dyslokacyi onych, co się niezwykle przydatne pokazało, jako z wiosną 1926 piłsudczycy poczęli puczu szykować. Nie kto inny, a Wieniawa właśnie, wiedząc wybornie z kontaktów swoich, którzy z dowódców Marszałka poprą, zadbał o to, by w dniach kluczowych właściwe jednostki wokół Warszawy były, zasię Piłsudskiemu przeciwne jak najdalej... W dniu zamachu został nawet rano aresztowany, ale na polecenie Becka zwolniono Go. Po słynnym spotkaniu na moście z prezydentem Wojciechowskim, Piłsudski nakazał mu na nim zostać, jak mniemam spodziewając się może jakiego sygnału do spotkań ponownych, że jednak status Wieniawy jako jakiego łącznika między głównemi adwersarzami określony nie został, wrychle Go znów aresztowano i godzin kilka** przesiedział w zamknięciu.
Po przewrocie majowym, gdzie piłsudczyków wielu w górę szło i awanse dla zaufanych były powszechnością, Wieniawa ze swem brakiem ambicji był kimś wręcz nierzeczywistym. Beck wspomina, że odmowy Długoszowskiego doprowadzały do wybuchów u Marszałka: "ciskając czapką krzyczał: Nieszczęście z tym Wieniawą, mógłby być ambasadorem, mężem stanu, a on nic tylko mnie nudzi, że chce szwoleżerami dowodzić". Oprócz posad w dyplomacji proponowano Wieniawie dowództwo brygady kawalerii, potem dywizji, On jednak się tak zaparł przy żądaniu, by Go do szwoleżerów ukochanych posłano, że koniec końców dopiął swego. Dostał ten pułk z końcem września 1926 roku i pozostał jego dowódcą do końca 1931 (formalnie 1 stycznia 1932), nawet gdy równocześnie przyszło mu funkcyj innych pełnić***
Niechybnie był to w Jego żywocie okres najszczęśniejszy i najbujniejszy. To, coż o Niem rozpowiadano i rozpowiada się do dziś, Jego legendy zarówna ta ciemna, jak i jasna z tegoż właśnie okresu się najwięcej wiodą. Pułku swego kochał niczem istotę żywą, choć jeśli inspekcyonującym wierzyć, dopuścił do zaniedbań stajni, jenerał Juliusz Rómmel wielce przykrych rzeczy o wyszkoleniu pułku pisał, w co nawet żem wierzyć skłonny, mimo iż Rómmel akurat nijakiem dla mnie autorytetem nie jest, ale to już insze sprawy...
Wydaje się, że Wieniawa istotnie więcej się skupiał na tem, jako się pułk w paradzie prezentował, niźli na wartości bojowej jego. Godzinami roztrząsał kwestyje w rodzaju jakie proporce u trąbek trębacze mieć winni, ale przecie pułku nie zmarnował, jak to Mu czasem zarzucano. We Wrześniu, pod inszem co prawda dowództwem, przecie się jednak szwoleżery sprawiły nie gorzej (jeśli nie lepiej) niźli pułki insze!... Prawda, że to pod dowództwem inszem, a i lat parę minęło od Wieniawowej komendy, przecie to ludzie Wieniawy i duch Jego ten pułk do boju prowadzili... Na obronę Wieniawy przypomnieć się godzi, że wojsko ówcześne Kompanii Honorowej nie miało, a choć istniał przy Prezydencie szwadron przyboczny, przecie jednak najczęściej szwoleżery tej roli pełniły...
Wieniawie też pułk szczególnej z miastem więzi zawdzięczał. Bodaj nie było uroczystości jakiej ważniejszej, bez szwoleżerów udziału, wliczając w to i powitania dostojników wszelkich. Kiedy do Warszawy przybył król Afganistanu, Amanullah-Khan, imieniem rządu witał go właśnie dowódca szwoleżerów, a ów egzotyczny władca tak był tem powitaniem zachwycony, że nadał Wieniawie tytuł książęcy, obdarowując Go przy tem przysługującym do tytułu książęcym płaszczem. Z inszych towarzysko-wojskowych innowacyj spomnieć wypadnie tradycyi przezeń zaprowadzonej, że raz w miesiącu się oficerowie pułku (z żonami!) na uroczystej kolacyi spotykali.
Zdjęcie, co je poniżej zamieszczam, podług mnie, mówi wszystko o relacyjach wzajemnych
tych panów... Pisałżem ongi że Piłsudski, syna rodzonego nie mając... podług mnie, na Wieniawy części tych afektów niespełnionych przelał, a i ten Marszałkowi, niczym Oćcu ukochanemu odwzajemniał... Prawda, że były chwile różne. Wielce znamienny list, co go Wieniawa najpewniej z końcem lat dwudziestych (może z początkiem trzydziestych) popełnił...
" Komendancie!
Zabieram się do tego listu od miesięcy, może nawet od lat. Zdaje mi się, że łatwiej mi będzie pisać do Komendanta niż mówić z sensem, kiedy stoję przed Komendantem i widzę w oczach Komendanta niechęć, zniecierpliwienie, odrazę. Wtedy dlawi mnie za gardło i nieśmiałość, z jaką zawsze, od poczatku, stawałem i staję przed Komendantem, i złość na siebie za zabieranie drogiego Komendantowi czasu pracy czy tak samo drogiego czasu odpoczynku, w ogóle złość na siebie, a trochę i żal do Komendanta za to, że Komendant zamknął przede mną swoje serce. [...] A teraz, Komendancie, moje winy, moje ciężkie winy. Niech się choć w części usprawiedliwię, niech choć wytlumaczę gdzie ich źródło. [...] Za czasów, kiedy byłem adiutantem Komendanta w Belwederze, powiedział mi Gienek Piestrzyński, że jedna z osób bliskich Komendantowi powiedziała o mnie, że robię przy Komendancie karierę. Został mi od tego czasu pewnego rodzaju uraz psychiczny, niezwykle silny i bolesny, w formie lęku przed tego rodzaju opinią, i ambicja dochodząca do przekory, do manii, by nikt nie mógł mnie zaliczyć do liczby tych, co robią karierę przez przypadkowe zetknięcie się z Komendantem. Dlatego, Komendancie, nie przez lenistwo ni przez sobkostwo, lecz przez pokorę, ale i przez przekorę uchylałem się od przyjęcia różnych, niejednokrotnie zaszczytnych obowiazków. A potem przychodził żal i rozpacz, że Komendantowi, właśnie Komendantowi robię zawód, stąd lekceważące gesty w stosunku do samego siebie, stąd głupstwa i szaleństwa.
Czy ludzie informujący o mnie Komendanta czasem nie przesadzają, nie wiem. Nie wiem, czy zazdrość i zawiść, a mozże jeszcze inne rzeczy, nie odgrywają tu roli, nie wiem, ale boję się czasem, że tak jest, mimo że nikomu, poza wrogami Komendanta, nie stawałem na drodze do Was Komendancie. Ludzie są już tacy.
To wszystko, choć właściwie miałbym dużo do powiedzenia. To wszystko. Niczego od Komendanta nie chcę, nie domagam się. Chciałbym jedynie, żeby Komendant, mając kiedyś wolną chwilę, zechciał spojrzeć na mnie dobrym spojrzeniem i żeby Komendant zechciał mi wierzyć, że na tym dobrym spojrzeniu najbardziej ze wszystkich rzeczy mi zależy. "
Winy, o których Wieniawa pisze, to najczęściej wszelkiego rodzaju skandaliki, nieustannie Długoszowskiemu towarzyszące, a które Ów mógł podejrzewać, że niechętni Mu wykorzystują, by Go przed Marszałkiem oczernić... Podług mnie, naddane były te obawy, skoro uszedł Mu nawet i skandal największy z pogrzebem króla Jugosławii Aleksandra (1934), gdzie Wieniawa rzeczywiście przewinił ciężko, upiwszy się w pociągu do tego stopnia, że na pogrzebie delegacya polska w Jego osobie absencyjonowała. Insza to rzecz, że za powrotem Wieniawa rozbroił Marszałka arcyzręcznie, dowodząc że przejrzał Wodza na wylot, a i tego, od czego się odżegnywał cięgiem, że dyplomatą był wybornem.
Stawił się bowiem u Marszałka we fraku, co wściekłego Komendanta, jeszcze i bardziej rozjuszyło i Ów niemal warknął do Wieniawy, wytłumaczenia żądając, cóż to za maskarada. Na co Wieniawa wyjaśnił, że wie że przewinił ciężko... jak nigdy jeszcze, tedy spodziewa się po mordzie wziąć, a że honor munduru Mu droższy nad wszystko, tedy by munduru generała polskiego nie deprecyonować, wolał na owo bicie po pysku po cywilnemu przyjść... Że Marszałek człek nietuzinkowy, to i pono udało Mu się powagę utrzymać (przynajmniej póki Wieniawy za drzwi nie wyrzucił), przecie jednak machnął ręką, ze szczętem tem dictum rozbrojony i Wieniawie odpuścił, jak odpuszczał już i przódzi dziesiątki, jeśli nie setki razy... Nawet jako Pani Marszałkowa za bal w Resursie Kupieckiej pod Jej patronatem organizowany, głowy nieledwie Wieniawy żądała za to, że Ów pannom na temże balu debiutującym ukradkiem koniaku do wazy z ponczem dolał... Pono chciał, by się dziewczęta mniej skrępowane czuły...:))
Podobnych historyj jest o Wieniawie multum. Co gorsza, wiedzieć nam o tem, że niektórych sam o sobie tworzył i w obieg puszczał, a dziś już wielce ciężko oddzielić jedne od drugich. Mniemam, że jedna ze słynniejszych, o wjeździe na koniu do Adrii, właśnie z tych drugich się wiedzie...w każdem razie ktoś, kto wielce dobrze znał Adrię i wejście do niej, upewniał mię, że nawet karzeł na kucyku by się nie przecisnął, a cóż dopiero Wieniawa...
Rozrasta się owa thema, zda mi się że już ponad miarę Czytelniczej cierpliwości... a tyleż jeszcze spraw, o których by pisać wypadło:((... Cóż...może przebaczą :)) (przyjdę we fraku...:))
c.d.n.
_______________________________________
* odpowiednik dzisiejszej Akademii Sztabu Generalnego. Absolwentom dawało to prawo pisania się oficerem dyplomowanym np. płk.dypl. i zazwyczaj bywało odskocznią do większej kariery.
** do uwolnienia przez żołnierzy 21 Pułku Piechoty
*** 31 X 1927 r. Długoszowski został mianowany I oficerem sztabu w Głównym Inspektoracie Sił Zbrojnych. Pod koniec lutego 1929 r. na rozkaz Piłsudskiego Wieniawa został komendantem Garnizonu i Placu Miasta Stołecznego Warszawy. Następnie, po półtora roku, objął dowództwo 1. Brygady Kawalerii (5 XI 1930 r.) i jednocześnie stał się zastępcą dowódcy 2. Dywizji Kawalerii (5 XI 1930 r.), którą to de facto dowodził
Zaiste, nietuzinkowa postać. A list cudności wielkiej. Mimo wad wszelkich (a kto ich nie ma!), przyznać trzeba, że szczery był i wierny. Całkiem nie z tej epoki.
OdpowiedzUsuńnotaria
Ano właśnie... Nawet już i na tamte czasy anachroniczny jakiś... A cóż dopiero, gdyby z dzisiejszemi konfrontować...:(
UsuńKłaniam nisko:)
ja tam i bez fraka wybaczę, aby cd się pojawił :) czekam więc cierpliwie, pozdrawiam pogodnie :)
OdpowiedzUsuńStanie się podług woli Waćpani:) Dziś po prawdzie nam święto pułkowe na zawadzie stoi, aliści już jutro kolejne continuum będzie...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Oj, uśmiałam się setnie z tych psikusów Wieniawy...z takim wdziękiem popełnianych...więc trudno dziwić się Marszałkowi, iż odpuszczał Mu wszystkie owe skandaliki...w sumie dość niewinne...I ze swej strony zapewniam, iż moja cierpliwość z wielką przyjemnością jeszcze kilka odcinków zniesie:)))
OdpowiedzUsuńCzem mi więcej o tem rozmyślać przychodzi, tem więcej zdaje mi się, że Marszałek, jeśli nie wiedział nawet tego świadomie, to chyba intuicyjnie czuł, że Wieniawa sam jeden nielichą, jak to byśmy dziś rzekli, robi wojsku, a szczególnie kawalerii, autopromocję, która nie bez wpływu była na to, jakże Polacy postrzegali wojsko swoje, jak mu ufali i jak się doń garnęli... Dziś by to pewnie musiały za niemałe pieniądze czynić jakie wyspecjalizowane agencje... No i rzecz wtóra: czyż sam fakt znajomości z Wieniawą nie działał tonizująco na te wszyskie artystyczne sfery, które przecie wcale nie były rządom piłsudczyków szczególnie przychylne? Iluż by może skandali i turbacyj było więcej, gdyby się w służbę opozycji wprzęgły z zapałem prawdziwym takie pióra jak Słonimskiego, czy Tuwima?
UsuńKłaniam nisko:)
Ja jednak wolałabym we fraku, ale bez też może być.... No i tego konia na którym miał wjeżdżać nasz bohater do Adrii wreszcie się doczekałam. :-)
OdpowiedzUsuńFrak póki co mole noszę, więc odbierać im już nie mam sumienia:) Co się tyczy wtórej najsłynniejszej o Wieniawie anegdoty i powiedzenia po pjanu, po dotarciu do schodów, że się żarty skończyły, to owo też najpewniej nie jest Wieniawy autorstwa, a aktora Józefa Węgrzyna i w całkiem też inszych cyrkumstancyjach wyrzeczone...
UsuńKłaniam nisko:)
Dzisiejsi celebryci też tworzą mity o sobie. I chociaż On nie celebryta a postać znakomita to mechanizmy działania się wiele nie zmieniły. A i escetą był zapewne.Pokłony:))
OdpowiedzUsuńCelebrytom zdaje sie o toż najwięcej idzie, by znanemi być. Jemu to tylko nie przeszkadzało i w tem mniemam najcelniejsza jest między niemi różnica... I Jemu z pewnością nie było wszystko jedna z jakiego powodu jest znanym...:)
UsuńKłaniam nisko:)
A jednak upić się występując jako głowa delegacji, czyli przedstawiciel kraju - to rzecz niewybaczalna. I nie było za to konsekwencji? No a sam bohater tego skandalu, tak dbający o honor uniformu - czy w pociągu pił po cywilnemu, czy jednak w mundurze doprowadził się do stanu nieużywalności dyplomatycznej? Czy też może w oczach wojskowych pijaństwo to stan normalny, jeszcze nawet splendoru dodający?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No jak: niewybaczalna, skoro wybaczona?:)) Ale masz rację, Vulpianie, to rzeczywiście skandal, choć jak na exemplach dotkniętych chorobą filipińską czy Jelcyna w Reykjaviku, i dziś to świat wybaczać jest skłonny... Nie sądzę, żeby stan opilczy dodawał splendoru, choć z pewnością inszemi oczami na to wówczas patrzono i na ile mogę te czasy zrozumieć, to żołnierz czy oficer na rauszu raczej nie budził zgorszenia i też pewnie w tym nie dostrzegano dla munduru ujmy (a pił Wieniawa z pewnością w mundurze, choć co najwyżej rozpiętym i "nieoficjalnym"). Co inszego, jeśli to się z całkowitą utratą kontroli nad sobą wiązało, a przy tem taki owaki dopuszczał się czynów żenujących i gorszących...
UsuńKłaniam nisko:)