Bywalcom tutecznym wybornie już wiedzieć, że się Wachmistrz zazwyczaj tu spraw polityki bieżącej wystrzega jako diaboł wody święconej, aliści dopotąd żem wszelkie w tej mierze zapytania kwitował krótkim, żem się zadosyć już w żywocie swojem napolitykował i będzie tego... I jest i to prawda, choć niecała, jako i wtóra, żem tem zwyczajnie zbrzydzony, jako i trzecia, że politykowanie wszelkie dziś jest zajęciem równie jałowym jak nawadnianie Sahary, choć to drugie ma choć tych zalet, że nie prowadzi do chorób nerwowych, rozstrojów żołądkowych, nocy źle spanych i ustawicznej irytacji, że o rosnącej chęci mordu wobec bliźnich nie wspomnę...
Nie wspominałem tego nigdy, by Lectorowie się nie poczuli może dotknięci, że ich mam za nie wiedzieć kogo, ale jest między mną a większością z Was pewna jeszcze dość istotna różnica; otóż ja poprzez nawyki i zamiłowania swoje nawykłem na rzeczy patrzeć z perspektywy najmarniej półwiecza, a chętniej stulecia, czy też i stuleci nawet... Z tej perspektywy kwestyje tej czy inszej jakiej drobnostki parlamentarnej czy wypowiedzi tego czy inszego aspiranta na politycznego statystę zdają się mieć rozmiar właściwy, czyli kurzu na butach osiadłego... Nie mówię, że to perspektywa właściwa i że Wasza gorsza, bo tego zwyczajnie nie wiem. Może to i Wasza, pełna pasji i zaangażowania lepsza... Być może, naprawdę nie wiem... Mogę rzec, co daje mi moja, a być może Wy co rzekniecie o swojej.
Primo, że jakoś mi łatwiej przyjmować dla rzeczy właściwą im miarę i nie zajmować się czymś, czego za dwa lat dziesiątki nikt ani nawet pamiętać nie będzie, bo żywot jest nadto krótki, by się takiemi głupotami zajmować. Secundo, że się naówczas pojawiają nieuchronnie pytania o przyszłość, jaka Rzeczpospolitą czeka, czy szerzej i może, całą cywilizacyję naszą i od tej znów perspektywy wychodząc, ocenia człek czy pociągnięcia dzisiejszej władzy, czy dzisiejszej opozycji, choćby i głęboko niesłuszne lub zwyczajnie głupie, per saldo nie wyjdą nam kiedyś więcej na zdrowie, niźli poczynania odwrotne, i naturaliter, a rebours: czy to co dziś nam się zdaje kwintesencją rozsądku i przemyślności, bokiem nam kiedy nie wyjdzie. Jest w tem niebezpieczeństw wiele, w tem i możność dopatrywania się jakich relatywizmów, czego znów sam osądzić nie potrafię, zali to słuszny byłby wyrzut, czy przeciwnie... Ano i rzecz trzecia, że z tej perspektywy jakoś łatwiej się analogie dostrzega, ergo czasem się idzie też i o sparte na nich prognostyki pokusić...
Insza rzecz, którą żem tu czasem półgębkiem sygnalizował, to taż cyrkumstancyja, że ja na co dzień jednak tych sporów mam wkoło siebie nieskąpo, za sprawą wielce rozpolitykowanych rękodajnych moich, których nolens volens i ja wieść z niemi muszę, nie tyle z nadziei przekonania do racyj swoich, bo tej nie mam, ile z poczucia, że jest to z mej strony pewien do nich szacunku przejaw, że ich na równi ze sobą traktując, mam i udział w tem, co ich najwięcej boli i nie uciekam przed tem. Co przecie rzec potrzeba koniecznie, że chocieśmy z dwóch stron barykady odmiennych, nigdy spory nasze nie wpływały na naszą robotę, jako i na serdeczność relacyj naszych, bo chociem ja onym zwierzchnością, a owi mnie podkomendni, przecie iżbyśmy w tem ku czemu złemu się przywieść mięli, to pewnie byśmy się już dawno pożegnali, jak nie z jednej, to z drugiej strony... A tak, widać, że się spierać umiemy z kulturą i klasą, zawodowym kłótnikom widać obcą, skoro owi ze sobą permanentnie w wojnie, a ja z obydwoma już właśnie dwadziesty rok mija, jak ramię przy ramieniu pracujemy, jak pospołu jemy i pijemy, gdy czas po temu, a gdy robota nie przeszkadza, to gadamy o tem i o owem, polityki nie wyłączając... I mam ja to sobie za ten walor, że jak mi się zdaje cośkolwiek lepiej rozumiem tak zwany "lud", czy jak kto woli "naród", niźli niejedne gadające telewizyjne głowy, osobliwie jeśli idzie o tą tegoż "narodu" część, która siłą jest i podporą władzy dzisiejszej... Ale o tem pozwolę sobie krzynę szerzej w nocie następnej, bo nie o to tu teraz idzie.
Od rękodajnych oto moich żem posłyszał, że za największe zbrodnie przeciwników politycznych poczytują to oto, że do tak głębokiego przyszło narodowego pęknięcia, że naród "nigdy" nie był tak skłóconym i podzielonym jak teraz i że to za to najbardziej oni polityków winują, oczywiście, że przecie nie swoich, bo ci jeno się bronią...:)
I temu pokutującemu dość powszechnie przekonaniu o "tragedii" narodowego podziału, bym chwil paru tu poświęcić pragnął... Jest to bowiem, w moim przekonaniu, zarazem i pewna prawda, jako i głęboka nieprawda. Prawda w tem rozumieniu, że subiektywna i jeśli za podstawą brać doświadczenie życiowe pokolenia, które wchodziło w dorosłe życie, lub dojrzewało czy też już i może nawet jakoś okrzepło w latach ośmdziesiątych czy dziewięćdziesiątych stulecia przeszłego, to dla tych ludzi w rzeczy samej można mówić o tem, że doświadczyli czegoś, co oni uważają za stan pożądany i normalny, a który dla mnie jest ewenementem i cudem swoistym, niejakiej narodowej autentycznej jedności, której to właśnie jedności zatratę postrzegają oni jako nieledwie raj utracony...
Nieprawda zaś w tem taka, że właśnie był to, długi bo długi, ale przecie jeno moment w dziejowej drodze naszej, gdzie nie brak i temu podobnych, zazwyczaj gdzie z jakiej wojny groźnej początkiem, gdzieśmy stawali ramię przy ramieniu, podług genialnie opisanej przez Broniewskiego zasady, że "są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli; ale krwi nie odmówi nikt...". Czasem też razem, porwani cywilizacyjnym zapałem, żeśmy zrujnowaną ojczyznę próbowali odbudować, lub zbudować w niej drugą Japonię, czy San Francisco tam, gdzie dziś ściernisko... Wiele z tych momentów to funeralne akcenty, gdy chowaliśmy tych, których prawdziwa wielkość była przez narodu część lwią dostrzegana i ich utratę rozumiano jako stratę prawdziwie bolesną i dojmującą. Wciąż jednak mówimy o arcyrzadkich w tysiącletniej już ponad historyi naszej momentach i tylko momentach...
Zwyczajna historycznie rzeczywistość nasza to ta, że zawsze byli jacyś "czerwoni" i "biali", "familia" i targowiczanie, zwolennicy domu rakuskiego przeciw koteryi profrancuskiej, demokraci przeciw Hotelowi Lambert , pepeesy przeciw endekom... Ci, co popierali Krzywoustego przeciw tym, co poszli za jego bratem Zbigniewem, kibice Legii przeciw kibicom Wisły, czy Lecha, a i najpewniej sam Mieszko miał w otoczeniu swoim takich, co te nowe porządki głośno chwalili, ale po mszy biegli do gaju, by się przed prawdziwymi bogami oczyścić i to ich potomkowie po śmierci Chrobrego poszli wyżynać klechów i palić kościoły...
U zarania dziejów naszych napisał Ibrahim ibn Jakub znamienne słowa o Słowianach, a zatem i o nas:
"[…] Na ogół biorąc, to Słowianie są skorzy do zaczepki i gwałtowności i gdyby nie ich niezgoda wywołana mnogością rozwidleń ich gałęzi i podziałów na szczepy, żaden lud nie zdołałby im sprostać w sile."
Ano i albo mamy tu arcytrafne opisanie nacyi i charakteru naszego, albo coś na kształt przepowiedni, czy klątwy raczej, ustawicznie się spełniającej... Tak, czy siak, to właśnie brak zgody i kłótliwość jest naszą narodową historyczną codziennością, a nie krótki epizod, gdy w czasach pierwszej "Solidarności" mieliśmy do czynienia z czymś, co właśnie zasadne wydaje mi się porównywać z reakcją pogańską lat trzydziestych X wieku: oto niby kraj cały ochrzczony i pozornie cały idzie za prowadzącemi go władcami i pomocnym im duchowieństwem, a tu proszę: zlazła czerwona skórka z rzodkiewki...
Osobna to kwestyja, czy ta skórka rzeczywiście była tak cieniutką, czy może to idące nowe miało takiej siły przyciągania i przekonywania... Pozornie przecie władza ówcześna się na sile niemałej opierała. I nie mówię ja o sowieckiej potędze, bez której zapewne rodzimi komuniści by nawet i pół roku nie przetrwali jeszcze w lata czterdziestych, ale o tej utrwalonej politycznej sile i partii, liczącej przecie trzy miliony dusz!
Ano właśnie... czy aby na pewno dusz? Członków: tak ! :) Może nawet i ciał, ale z duszami to już wątpić sobie pozwolę... Pomijając zwyczajnych przy każdej władzy karierowiczów i oportunistów, którzy jednak zazwyczaj w godzinie próby zawodzą, bo nie po to tam poszli, by karku nadstawiać, siła tam była przecie ludzi prawdziwie wierzących, że skoro on z sąsiadem poczciwi i uczciwi, to byle takich tam więcej, to przecie dla wszystkich lepiej... I u tych mówić można o zrzucaniu łusek z oczu, o jakich refleksjach czy rewizjach poglądów własnych, co nawiasem marnie by świadczyło o sile przekonywania zwierzchności własnej... Błąd może i władzy ówcześnej spory, że się cyfrom uwieść dała, być i może za podszeptem Jaremy Maciszewskiego, skądinąd nienajgorszego historyka, który sączył Gierkowi do ucha opowieści o szlachcie trzymającej naród w ryzach, samej ledwo dziesiątą jego część stanowiąc. Być i może, że Gierek z tego tyle zrozumiał, że jak jego partia będzie liczyć dziesięć procent populacji, to może spać spokojnie, stąd i te wszystkie naciski na gołowąsów ledwo szkoły kończących, byle się jeno zapisywali...
W każdem bądź razie po tem jak owa partia stopniała jako śnieg wiosną, a zwycięskie dla obozu "Solidarności" wybory roku 1989 sprawiły pozór, że kraj za nią murem stoi, utrwaliła się owa wiara w to, że "wszyscy Polacy to jedna rodzina" i tem dramatyczniej postrzegamy dziś ów rozpad, zainicjowany przez aspirującego do wyłącznego przywództwa Lecha Wałęsę, który chyba postrzegał kolegialność dotychczasowych działań jako swoistą próbę kurateli nad nim... Dodatkiem nie umiejąc nic właściwie przeciwstawić skupionym wkoło Mazowieckiego kręgom inteligenckim, instynktownie postawił na naszą narodową skłonność do swarów i waśni, wierząc, że na niej ugruntuje swojej pozycji. Być i może, że podszepnęli mu tego dwaj, dotychczas nic nieznaczący bracia-bliźniacy, których zatrudnił w swej kancelarii, którzy znów własną piekli pieczeń, rozumiejąc wybornie, że w dawnym układzie ich miejsce jest na dole drabiny i tylko kłótnią i waśnią mogą stary układ zburzyć, a samemu zająć miejsca ówcześnych prominentów... Pamiętacie ich jeszcze? Bo ich dzisiejsi zwolennicy tego nie pamiętają zupełnie...:)
Ano i przechodzę na koniec do pytania najważniejszego: czy ten "utracony" stan narodowej zgody jest rzeczywiście jakąś tragedią? Twierdzę, że bynajmniej: dzieje nasze dowodzą, że przetrwać umiemy wszystko i wszystkich, zaś czy aby nasze narodowe bogactwo jakim jest polityczne zaangażowanie narodu (dla porównania popatrzcie na inne europejskie nacje, jak niewiele uwagi one poświęcają politykom swoim) nie jest swoistym dobrem, nie dozwalającym przychodzącym i odchodzącym kolejnym politykom się z tym narodem nie liczyć już zupełnie?
Można oczywiście roztrząsać, czy abyśmy nie stracili więcej na tem, żeśmy się spierali i kłócili zamiast pójść wspólnie, razem, bo przecie "w jedności siła" w jakimś, w zasadzie obojętnym kierunku, byle zgodnie? No przyznam, że jak popatrzę na te nacje, co się na tej drodze posunęły najdalej ("Ein Volk! Ein Reich! Ein Führer !") to mnie ciarki przechodzą...
................
Przyznam, że mnie perspektywa co najmniej stuletnia, a może i dłuższa również bardzo odpowiada, tylko dlaczego "wyŻynać klechów i palić kościoły"? Bo żniwo będzie wielkie na koniec ?
OdpowiedzUsuńBynajmniej...:) Bo tak się mści poprawianie na chybcika, pod czasu presją, że oto już godzina na edycję naznaczona kaducznie przeminęła, a tekst niegotowy... W pierwotnej wersji zdanie to było coś ze trzy razy dłuższe i być w nim miało "wyżenąć"... :))
UsuńBóg Zapłać za zwrócenie uwagi, aliści błędu tego już teraz poprawiał nie będę, iżby WMPani komentarz sensu nie utracił, wszytkim zaś Lectorom ta rzecz niechaj za przestrogę służy...:)
Kłaniam nisko:)
To, że z dobrych intencji złe skutki mogą się rodzić, to mi nie nowina i niczemu się w tym stwierdzeniu nie dziwię. A przecież teza odwrotna (dobre skutki ze złych intencji), choć przecież niby tak samo uprawniona, jakoś mi nie pasuje. Pewnie dlatego, że nie potrafię sobie w tej chwili, na pstryknięcie palców, żadnych przykładów takich zdarzeń przypomnieć. Co jeszcze nie znaczy, że ich nie było, a tylko to, że ja nie potrafię ich z pamięci wyłowić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Daleko nie szukając odwołam się do przysłowia wprost stwierdzającego, że nie ma tego złego, które by na dobre nie wyszło oraz do pierwszego przykładu, który mi przyszedł do głowy: oto Moskale przebrzydli naszym jabłkom powiedzieli basta i przez miesięcy parę to owszem niejakich perturabcyj przyczyniło producentom warzyw i owoców, aliści przymuszeni potrzebą poszukali rynków zbytu nowych po Singapurach i Urugwajach odległych i, o wieleż dobrze wiem, dziś tego fruktu i warzywa przedajem na świat ładnych parę procent więcej, niźli przed putinowskim szlabanu wzniesieniem... A ów intencje miał z pewnością paskudne...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Mistrz Waligórski kiedyś napisał taki wierszyk, który zacytuję z pamięci, chociaż mogę nieco przekłamać:
OdpowiedzUsuń"Już z Aurory wystrzał padł
Październik ideą rozbłysnął
Patrz Pan, a mówią, że nie ma tego złego
coby na dobre nie wyszło!"
Czyli, że są wyjątki! :D Kiedyś w zajadłej dyskusji o podział na Polskę wschodnia i zachodnią, że niby niech ci wsteczni zostaną na wschodzie (nie, wcale nie u Vulpiana), wyjaśniłem jednej dyskutantce, że różnic w zasadzie nie ma żadnych. I ci i ci chcą uczciwie pracować, godnie żyć i wyznają te same wartości. Różnice dotyczą drugorzędnych spraw, które podnoszone są przez podłych politykierów i ich popleczników do rangi absolutnie nieadekwatnej do rzeczywistej ich wagi! To są tacy sami ludzie, jedynie przekonani o swojej i swoich autorytetów racji!
Sam obserwuje od kilku lat działania wszystkich partii zmierzające do eskalowania tych mało istotnych konfliktów, bo wzajemna niechęć wyborców do zwolenników innej opcji powoduje, że partie maja swój stabilny elektorat. Że jedni to robią bardziej po chamsku i otwarcie, a drudzy w sposób zawoalowany i elegancki, to inna sprawa - skutek jest tak czy inaczej widomy. Za to wszyscy zgodnie starają się ograniczyć głos społeczeństwa jak najbardziej, co zaszło już tak daleko, że demokracji została nam ledwie nędzna fasada.
Z tym, co prawisz, to nie do końca się zgodzę, bo często na Podkarpaciu mam sprawy i czuję się tam, jakbym iście do inszego świata zjechał, aliści niemal tegoż samego mam na "swoim" Podhalu i "swojej" Orawie, zatem ów podział bynajmniej nie idzie po linii Wisły...
UsuńCenną znajduję Twoją uwagę o celowości eskalowania konfliktów przez politykusów, bo w swej prostolinijności zakładałem, że to kwestie charakterologiczne czy ambicjonalne, a nie że to celowe i premedytacyjne działanie... Jeśli tak w istocie jest, to konkluduję tego z prawdziwym bólem, bo to znaczy, że im się jednak udaje, a my jesteśmy jednak mało rozgarniętymi głupkami, skoro się tak dajemy manipulować...:((
Kłaniam nisko:)
Udaje im się częściowo, bo zauważ, że pomimo znacznych naszych różnic w patrzeniu na rzeczywistość, mówimy tym samym (zrozumiałym dla siebie wzajemnie) językiem i do oczu skakać sobie nie mamy nawet zamiaru. A nie jesteśmy takimi znowu wyjątkami! :)
UsuńPomijając zbieżność roczników, doświadczeń, uczelni a poniekąd i poglądów, że o gustach smakowych nie wspomnę, jesteśmy z tej samej warstwy przynajmniej aspirującej do bycia inteligencką... Upewniam Cię, że rozmowy z górnikami są dużo bardziej... hmm... chyba "dynamiczne" będzie tu w miarę trafnym i eleganckim słowem:)) Że nie wspomnę o góralach, osobliwie tych wtórnie niepiśmiennych... To jest dopiero przeżycie!:) Czasem nawet nomen omen...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Co do "dynamiki" dyskusji, to wybacz Wachmistrzu, ale rodzinne przekazy głoszą, jakoby na tym nam (Dreptakom) nie zbywało - od słowa do czynu (i rękoczynu) szybko przechodzili! :D
UsuńMoże nie o AŻ takiej dynamice myślałem...:) raczej o dyskursie pełnym uniesień, nieporozumień, opacznie pojętych słów i intencji, w rzeczy samej zaś wszystko tem podlane sosem, że to wszystko na tej cieńkiej granicy jak różni sztachety od argumentów...
UsuńKłaniam nisko:)
Panie Wachmistrzu!
OdpowiedzUsuńNie odnosi Pan czasem takiego wrażenia, przy studiowaniu historii, że niektórym nieba przychylali, a powinni gałęzi?
z wyrazami uszanowania
No to jest teraz kwestia kto przychylał i czemu... Zamiast przychylania gałęzi jestem zwolennikiem raczej ukazywania drzwi. Skutecznego, dodajmy, ukazywania... Vulpian Jegomość miał ongi ciekawe koncepta tyczące się ostracyzmu przywrócenia w nowej postaci i wielce mię ta myśl, przyznaję, ujęła... Choć znów, przegnać kogo, a ten nam potem jako Radziejowski ze Szwedami powróci, to znów nie za bardzo bym był rad temu... A taki przegnany prezes to mógłby się udać i tam, gdzie bardzo byśmy się zdziwili, że się udał... I, co gorsza, mógłby z nowymi kolegami wrócić...
UsuńKłaniam nisko:)
Prawdą jest, że dzierżenie władzy ogłupia.
OdpowiedzUsuńIm większa miernota do niej dochodzi, tym "dziksze wymyśla swawole".
Prawdą też jest, że to my, maluczcy, dostarczamy politykom paszy wybierając ich i dając się wciągać w durne, jałowe dyskusje.
http://img-9gag-fun.9cache.com/photo/aKqZxXb_460sv.mp4
Myślę, że to nie jest kwestia głupoty czy mądrości, choć oczywiście nie zaszkodziłoby mieć mądrych rządzących... Wyczyniane swawole raczej są wywoływane nie z głupoty, tylko z podłości, wyrachowania bądź arogancji, ale żadna z tych cech nie przesądza o braku inteligencji... Niestety...
UsuńKłaniam nisko:)
Wszystko to co się wokół dzieje,jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu że nie myliłem się mając głęboko z tyłu cała te politykę.
OdpowiedzUsuńChoć wyborów dokonuję świadomie
Pozdrawiam
Boję się, że przyjdzie nam jeszcze doczekać, kiedy to polityka się o nas upomni... Mam tylko nadzieję, że nie w sposób ostateczny...
UsuńKłaniam nisko:)
Dwie uwagi, jeśli wolno.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - nie podział czy różnice poglądów są tragedią, lecz głębokość i ostrość tego podziału. Fakt, że historia pokazuje iż wiele razy takie sytuacje przechodziliśmy, w najmniejszym stopniu ich nie upiększa - rządy zdefiniowane na spolaryzowaniu są i zawsze będą nieszczęściem dla narodu. Z tym mogę się zgodzić, że większe niż obecne nieszczęścia przeżywaliśmy wiele razy...
Rzecz druga, to obrażanie się na politykę jak powyżej imć Antoni prezentuje. Moim zdaniem najgłębszą przyczyną obecnych problemów jest fakt, że daliśmy sobie - my, naród - wmówić, że polityka jest rzeczą brudną, od której człek przyzwoity winien trzymać się z daleka. Konsekwencją tego konsensusu jest pozostawienie polityki najdelikatniej mówiąc "tym innym" - no i mamy to co mamy...
Dlaczegóżby miało nie być wolno?:)) Czyżbym bronił kiedy komu?:) Zgadzam się, że takie rządy są zawsze nieszczęściem dla narodu, ale zachowajmy miarę w osądzie: czasy choćby tylko przedwojenne, gdzie prawie każde spotkanie pochodu socjalistycznego z endeckim się kończyło dla kilkudziesięciu uczestników co najmniej szpitalem, a wcale nierzadko dla niektórych kostnicą, szczęśliwie są - przynajmniej na razie - egzotycznym wspomnieniem.
UsuńCo do Antoniego i co do mnie, bo w tej kwestii żeśmy chyba myśli pokrewnej, to po prawdzie nie mając po temu odeń plenipotencyj, ale mając możność poznać i poniekąd domyślać się Jego myśli, sądzę, że to nie o obrażanie się idzie, tylko o niechęć do działań jałowych. Z diagnozą Twoją się nie zgodzę, bo chyba przyczyny są jeszcze głębsze, ale to może thema na jakie osobne rozważania, od których nie uciekam, ale i w dwóch słowach nie wyłożę, a na więcej mnie póki co nie stać...
Nawiasem uważam, że druga strona też cokolwiek poniżej pasa wojuje, usiłując uwiększyć swych coniedzielnych spotkań i przemarszów, próbując narzucić współobywatelom ten punkt widzenia, że jak się nie maszeruje z KOD-em, to to oznacza dawanie przyzwolenia na zło... To może jeszcze nie jest "kto nie z nami, ten przeciw nam", jeno "kto nie z nami, ten z nimi", ale czy to daleka droga od jednego do drugiego?
Kłaniam nisko:)
Pewno i takie tendencje się pojawiają, wszak ruch to luźny i nie dyscyplinowany; z całą pewnością nie dominują one jednak... Zapraszamy do współudziału, ale z przymuszaniem czy szantażykami się nie spotkałem - bo też i sensu w tym trudno by szukać.
UsuńNic o szantażowaniu nie pisałem, ani o przymuszaniu dosłownie rozumianem... Osoba, którą miałem na myśli, próbuje czegoś w rodzaju presji własną rzekomą wyższością moralną, właśnie tem dowodzoną, że oto ona "wraz z innymi uczciwymi i przyzwoitymi Polakami" w tym udziału bierze... Szczęśliwie dla ruchu, który reprezentuje, ma do czynienia z odpowiedzialnymi i rozumnymi ludźmi, którzy na tą osobę patrzą z politowaniem, nie zaś na ruch, który usiłuje reprezentować... Ale jeśli te odosobnione przypadki (bo nie o jednym mówimy) zaczną się nasilać, to będzie to tego ruchu ślepy zaułek i marny koniec...
UsuńKłaniam nisko:)
Skoro i Ty Wachmistrzu plugawy temat poruszasz, to jasno widzę, że nie będzie już czego czytać :-( Ale wkleję filmik, dopóki nie skasują w sieci, który nazwałbym łaska pańska na pstrym koniu jeździ
OdpowiedzUsuńhttp://www.polsatnews.pl/wideo/prezydent-duda-wygwizdany-podczas-meczu-finalowego-pucharu-polski_6369218/
Pozdrowienia z zaścianka
Na przyszłość będę miał prośbę, iżbyś pisząc o plugawym temacie czy czymkolwiek innym, przecie po mem mianie występującym, kolejności odmienił... Bom już chciał bieżyć ku północy, jenom ciupażki zapomniał, a jakem po nią wrócił, to akuratnie była wieczerza na stole i tak mi jakoś i krwiożerczość przeszła...
UsuńCo się tyczy owych dżentelmenów trybun, to czemu oni swoje opinie tylko werbalnie wyrażają? Wobec krzesełek, zdaje się, byli wielekroć bardziej zajadli, choć te im chyba nic złego nie zrobiły?
Kłaniam nisko:)
ha ha ha... ! oj, poprawiłeś mi humor podwieczorkowy, Ty, Wachmistrzu zrzędliwy...
UsuńNo, skoro o tej porze podwieczorek, to strach pytać kolacja kiedy...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Witam.
OdpowiedzUsuńW "Dziadów" cz. III A. Mickiewicza z ust Piotra Wysockiego padają - znane zapewne większości - znamienne słowa:
"... Nasz naród jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,
Lecz wewnętrznego ognia i sto lat nie wyziębi;
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi."
Wtedy miały być drogowskazem, podpowiedzią, co zrobić, by odzyskać upragnioną Wolność; apelem, by nad wszelkie podziały przedłożyć dobro Ojczyzny.
Dziś...
No cóż...
Dziś zręczny manipulator mógłby ten niegasnący wewnętrzny ogień wykorzystać przeciwko wzniecającej go sile...
Prawy lider zstąpiłby do głębi i zużytkował ów nigdy nie dający się stłamsić płomień do celów ważniejszych niż podsycanie wzajemnych animozji...
Zgadzam się z Panem, Panie Wachmistrzu: ogień był, jest i będzie w nas zawsze...
Gdybyśmy tak tylko jeszcze potrafili nie wybuchać z całą mocą od pierwszej iskry, gdybyśmy nauczyli się dozować siłę tego naszego ognia adekwatnie do sytuacji, zamiast za każdym razem spalać się niemal na popiół bez względu na ważkość sprawy...
Pozdrawiam.
Wizje poetyczne może i pięknie brzmią, ale jak ich głęboki sens wyłuskać to czasem są to tylko pięknie opakowane złudzenia, a bywa i gorzej... Czasem i sam mistrz, jeśli co gorsza nie dość, że wielki, to jeszcze trzyma rząd dusz, to dopiero potrafi naszkodzić jak nikt inny... Weźmy na zimno takie wezwanie: " Mierz siły na zamiary, a nie zamiar podług sił!"... Ładne, prawda?:) Ale w naszym wykonaniu oznacza pewną postawę narodową, która potem owocuje kijami przeciw karabinom, butelkami z benzyną przeciw czołgom i kolejnymi hekatombami...
UsuńDlatego też i ja prozę wolę...:)
Kłaniam nisko:)