Posłanym będąc za uchodzącą z Zatoki Wyborskiej szkierową flotą szwedzką*, gdzie Cziczagow w wielkiej bitwie 3 lipca 1790 roku nie zdołał zniszczyć zablokowanych sił szwedzkich, dotarł de Nassau w pobliże wód Svenksundu rankiem 9 lipca. Na wodach tych, na których rok wcześniej (24 sierpnia 1789) onże sam, we współpracy z flotyllą jednostek żaglowych admirała von Krusego, pognębił szwedzkiego admirała Ehrensvärda i tęgo ówcześnej szwedzkiej floty szkierowej poszczerbił...
Aliści szwedzka flota szkierowa z roku 1789 i ta z 1790, nawet mimo strat w Zatoce Wyborskiej poniesionych, to nie ta sama flota... Ehrensvärd miał wszystkiego 48 jednostek, dowodzący zaś tą flotą teraz sam król szwedzki, Gustaw III, miał ich pod swemi rozkazami 195 (5 dużych galer, 16 średnich, 153 kanonierki wiosłowe i reszta w drobiazgu). Przede wszytkiem jednak nastąpiła niemała tu zmiana jakościowa, bo w Szwedów, co się dzięki królewskiemu dowodzeniu wyrwali z, pewnej niemal w Zatoce Wyborskiej, zagłady, nowy duch wstąpił... Secundo, że i król czasu nie mitrężąc, przeorganizował swej floty, grupując jej podług podobieństwa i siły jednostek w cztery "brygady", które nazwał, licząc od najsilniejszej: "szwedzką", "fińską", "bohuslandzką" i "niemiecką".
Ustawiwszy w centrum południowego wejścia do Svenksundu brygadę szwedzką, przydał jej po swej lewicy, od strony insuli Kuutsalo, brygady fińskiej, zaś od strony insuli Mussalo, brygady bohuslandzkiej. Północnego wejścia strzegła samotnie najsłabsza brygada niemiecka, czego zresztą na poniższej mapce** dostrzec możecie wyraźnie.
Z ustawienia tego wynika wyraźnie, że się król szwedzki głównego ataku od południa spodziewał, co właściwie dziwne, bo wiedział przecie, że przed rokiem de Nassau właśnie mozolnym, acz skutecznym od północy atakiem sobie wiktoryi wywalczył. No i wiedział przecie, że z tem samem de Nassauem mieć sprawę będzie. Jakimikolwiek jednak meandrami by myśli królewskie nie chadzały, "Denassowa" wyczuł dobrze, niczem dobry bramkarz karnego broniący...:)
Rosyjska flota szkierowa, mniej liczna, bo "jeno" 159 jednostek licząca, de facto była przez wielkość swych galer i wzmocnienie 10 dużymi okrętami żaglowymi (8 fregat, 2 brygi) od szwedzkiej znacznie silniejszą, co najlepiej proporcja harmat okrętowych oddaje: 850 przeciw 450... Również i w ludziach, przewaga była przy Rosjanach: 18, 5 tysiąca przeciw 14 tysiącom. Godzi się dodać, że to nie tylko załogi okrętów, czyli głównie wioślarze (ale przecie nie niewolnicy jacy, jeno ludzie, co przy abordażach jakich, czy obronie przeciw nim, sami z bronią stawali), ale i coś, co moglibyśmy w pełni zasadnie nazwać w tem starciu piechotą morską, choć byli to zwyczajni żołnierze z jednostek lądowych. Jednakowoż w starciach, gdzie się walczyło na naprawdę bliskich dystansach, ilość muszkietów na pokładach nie była bez znaczenia...
Jedyne, co podług mnie przemawiałoby za tym, by od południa na Szweda, dobrze między mieliznami i wysepkami osadzonego, nacierać, to byłaby może obawa de Nassaua, że jako nie wybije szwedzkiej floty do nogi, to ci mu będą z pola walki uciekać, licząc na schronienie się w Sveaborgu i tejże zapewne drogi potencjalnego odwrotu chciał rosyjski admirał Szwedom zawczasu odjąć. Być i może też były jakie u "Denassowa" myśli o tem, że jeśli zwycięży, w co nie wątpił, to samego króla szwedzkiego w niewolę dostanie, ergo akcje jego u carycy niemożebnie wzrosną, a Jekatierina mając Gustawa w garści dowolnie mogła z niem o warunkach pokoju traktować... Któż wie? Może się i marzyło de Nassauowi zostać "Księciem Fińskim", jak mógł Potiomkin zostać "Taurydzkim"?
Tak czy siak, gdy podszedł 9 lipca*** rankiem pod czekające go brygady szwedzkie, zdziwił go wprawdzie Szweda animusz i do walki gotowość, widać czekał przeciwnika mieć zdemoralizowanego i nieledwie w rozsypce, ale przystąpił do walki nieledwie "z marszu", czyniąc to, co we wszelkich dotychczas bitwach robił zawsze: odważnie i uparcie parł do przodu, nie oglądając się na nic...Jeśli przypatrzycie się mapce uważniej dostrzeżecie być może, że król szwedzki swoich brygad ustawił w łuk, nieprzesadnie głęboki, ale jednak... Takie ustawienie zaowocowało tem, że de Nassau nie mógł swej przewagi wykorzystać liczebnej, bo nie miał dość miejsca na szyków rozwinięcie i jeno czołowe galery mogły się ze Szwedem bić prawdziwie. Inszemi słowy, król szwedzki już na samym batalii początku poradził "Denassowa" wmanewrować w cyrkumstancyje zwane w wojskowości "Kannami", a o które się modlą dowódcy wszystkich od Hannibala czasów...
Małoż na tem! Co się brał admirał rosyjski, by na czele silniejszych swych okrętów przeciw najsilniejszym szwedzkim postąpić, to dostawał i od boku ognia od szwedzkich okrętów, ale i od harmat, których Szwedzi przytomnie wysadzili na insulach niewielkich Varisari i Sandskeret, z których ta ostatnia się zwłaszcza znakomicie w szeregi szwedzkie wpisała... Może i te baterie tam nie były zbyt liczne, ale obsługi najwyraźniej wyborne, zaś wyższość harmaty strzelającej ze stabilnego lądu, a nie z kołyszącego się pokładu jest poza dyskursem.
Najgorzej radziło sobie lewe skrzydło Rosjan, mające przeciw sobie brygadę bohuslandzką, która czy to dla umiejętności większych swoich, czy też i może zapału większego, nieznacznie przecie jeno przez lądowe baterie wspierana, poradziła przecie Moskali przemóc i powoli ich spychać poczęła ku południowi, ku otwartym wodom, wzdłuż wschodniego wybrzeża wyspy Mussalo. Obaj dowódcy tegoż dostrzegli i pomiarkowali zagrożenia i możności z tem się wiążące. De Nassau, rozumiejąc, że jeśli mu lewe skrzydło zepchną, to sam z kolumną środkową zostanie ze wszech stron przez przeciwnika gnębionym i najpewniej pognębionym, jeśli temu wczas nie zaradzi. Król szwedzki podobnie zrozumiał i postawiwszy wszystkiego na jedną kartę, uznał, że mu żaden atak od północy nie grozi, zatem może wesprzeć brygadę bohuslandzką, stojącą dopotąd na północy bezczynnie brygadą niemiecką. Nim przecie owi sygnałów odebrali, szyków uformowali i te nieledwie dwie mile przeciw wiatrowi podeszli, zdążył de Nassau wesprzeć swoich tymi jednostkami z własnej kolumny środkowej co się właśnie pomieścić nie mogąc w pierwszem szeregu walczących, podobnie bezczynnie dopotąd czas marnowali.
Przyszło do walk naprawdę morderczych, nieledwie pierś w pierś, jak rzadko kiedy na morzu... Pofortunniło się Moskalom tego zagrożenia odepchnąć i linię pierwotną przywrócić, aliści stało się to z takim załóg wysileniem i poszczerbieniem, że gdy wreszcie wpodle czwartej, popołudniowej godziny nadpłynęły szwedzkie kanonierki z brygady niemieckiej, ze świeżymi i żadnymi krwi siłami, wyczerpane całodziennym bojem załogi rosyjskie, nie umiały im sprostać... Dodatkiem, owa odtworzona linia tegoż "frontu" na wodzie znalazła się w zasięgu szwedzkiej baterii z Varisari, strzelającej tego dnia jak natchniona...
Ano i tak owo właśnie lewe skrzydło rosyjskie załamało się pierwsze i zepchnięte tym razem już na otwarte wody Zatoki Fińskiej, poszło w rozsypkę. Odsłonięte i na wpół okrążone rosyjskie centrum zaczęło się chwiać i de Nassau uznał, że pora na odwrót, ale czy wieść ta nie została przekazana skrzydłu prawemu, czy też walczący tam tegoż ordonansu nie dostrzegli, dość, że pozostali najdłużej osamotnieni na placu boju, ceny też i za to płacąc najstraszliwszej.
Nie dość było tejże Szwedom masakry i ruszyli za uchodzącymi w pościg, kończąc bitwy całej dopiero ze świtu 10 lipca nastaniem, już na wodach otwartych, gdzie pojedynczych nieraz doganiano galer i ich zdobywano, bądź niszczono.
Ogółem stracił de Nassau 53 jednostki, czyli trzecią część swoich sił, w tem najwięcej właśnie największych, a z fregat nie dość, że dwóch z ośmiu mu zatopiono, to trzech kolejnych luboż zniszczono luboż zajęto, gdy na mieliznach osiadły. Ludzi przetracił blisko 10 tysięcy, z czego siedem tysięcy w niewolę poszło. Zaiste wziął król szwedzki pięknego rewanżu za wszystkie poprzednie porażki swoje, prawdziwej onym sprawiając fińskiej łaźni!
Nie ta jednak rzecz była tejże batalii skutkiem najważniejszym... Straty w okrętach szło w rok, czy dwa, szkutników wysileniem niemałym, przecie odbudować, podobnie jak z załogami... Ale padł prestiż floty rosyjskiej i Jekatierina zrozumiała, że teraz już nie będzie mieć przeciw sobie króla z chwiejną i buntującą się armią, a przeciwnie: że naród murem stanie za królem i czort jeden wie, jak dalsze zmagania przebiegną. Nie wiemy też, jak wielkiego upadku ducha musiała ta klęska po rosyjskiej stronie przysporzyć, ale domniemywać możem, że niemałego... Na południe, do wojsk i flot z Turkiem walczących caryca w ogóle zabroniła tejże przekazać wieści, sama jedna jednemu Potiomkinowi jej obwieszczając pod najściślejszym sekretem, znać że się spodziewała, że wieść o tem mogłaby siła złego na południu poczynić...
Rydel w swojej de Nassaua biografii przytacza pocieszający list od Jekatieriny, jakiego miał ów otrzymać. Jeśli ów szczery, to nawet i może by ładnie o niej świadczył, aliści rzeczywistość była taka, że po owej klęsce niezadługo wziął de Nassau dymissyi i nigdy już więcej we flocie czy armii rosyjskiej posady nie dostał, a pewnie i nawet nie szukał... Jekatierina tymczasem rozumiejąc, że wojna na dwa fronty okrutnie jest niebezpieczną i teraz, po szwedzkiej wiktoryi, stanie się nią jeszczeć i więcej azardowną, pomimo, że tam nigdy bodaj więcej niźli 40-50 tysiąców wojska nie było angażowanego, uznała, że czas na pokoju zawarcie, by móc się całą potencyją przeciw Turkowi obrócić.
Nie pisałem tu tego, ale dwukrotnie w tej wojnie zdarzało się, że eskadry z Kronsztadu słane wokół Europy przeciw Turczynowi, nawet i z Sundu zawracano wobec jakich nowych zagrożeń przez flotę szwedzką czynionych...
Przed ową batalią sondował król szwedzki możności traktatu pokojowego i dostał responsu takiego, że w zasadzie by się i może caryca godziła na powrót do stanu rzeczy wojnę poprzedzającego, czyli by każdy pozostał przy swojem, aliści żądała i amnestii dla uczestników niesławnej antykrólewskiej konfederacji z Anjala, czego Gustaw ścierpieć nie mógł. Przekazał jednak i od siebie, że iżby od tegoż jednego caryca odstąpić raczyła, ów pokoju podpisze z największą radością...
Wygrana na wodach Svensksundu pozornie zmieniła w tym względzie niewiele, jeśli o dalsze rokowania idzie. Poparcie dla anjalczyków, ma się rozumieć, zniknęło z porządku obrad natychmiast, aliści prawdziwym króla sukcesem było coś zupełnie innego: oto doprowadził wiktorią swoją do cyrkumstancyj, w których niegłupia przecie Jekatierina pomiarkowawszy, że dwóch ciastek naraz jeść się nie da, od Szwecyi i spraw szwedzkich odstrychnąć się zgodziła, uroczyście w pokoju pospiesznie w Värälä zawartem przysięgając, że się we szwedzkie wewnętrzne sprawy odtąd już mięszać nie będzie...
O tem, jakże się cała ta sprawa dla nas na korzyść obrócić by mogła, pogdybamy sobie w nocie następnej...
_____________________
* - czyli opartą na galerach, kanonierkach wiosłowych i drobniejszych, ale też wiosłowych jednostkach, flotą przybrzeżną, znakomitą w operowaniu pomiędzy szkierami, czyli wysepkami, skałami i mieliznami północnych i wschodnich wybrzeży Morza Bałtyckiego. Szybciej uchodząca flota żaglowa zdołała dotrzeć do Sveaborga, zwanego dziś Suomenlinna, Fortecą Finlandii, której powtórzony filmik pod pierwszą czerwoną kropką się skrywający, ukazuje.
**- mapka zapożyczona z książki Edmunda Kosiarza "Wojny na Bałtyku X-XIX w." wydanej przez Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1978
*** - spotyka się w literaturze datę i o dzień wcześniejszą, widocznie niektórzy przyjmują za nią datę wyjścia floty rosyjskiej spod Fredrikshamnu.
................
To ja poczekam na inny temat. Sorry, ale w tych bitwach się gubię.:)
OdpowiedzUsuńZ kropeczek jedna już chyba była?
Sauny im zazdroszczę, rozumiem, że może to być relaksem, oczyszczeniem itp., ale dla mnie to, niestety, koszmar. Próbowałam. Zaczynam się dusić i wpadam w panikę. Muszę się szybko ewakuować zanim zemdleję. To nie dla mnie.
Pozdrawiam serdecznie:)
W pierwszym przypisie tłumaczę, czemu powtórzyłem filmik o twierdzy w Sveaborgu. Pozwolę też sobie przypomnieć, że wszystkie te notki związane z wojną na morzu między Szwecją i Rosją powstały na kategoryczne życzenie Czytelników, domagających się wiedzy "o Wyborgu", jak niefortunnie, w pewnym skrócie myślowym, nazwałem działania de Nassaua w tej wojnie...:)
UsuńZ saunami mam podobnie, choć może bez paniki, bo wiem, że jak natychmiast wyjdę, to i serce się uspokoi... A teraz to już i profilaktycznie: w ogóle nie wchodzę:)
Kłaniam nisko:)
Aha. Nie doczytałam.:)
UsuńCzytelnicy się słusznie domagają, bo ciekawie piszesz.:) A czytelnicy chcą rzetelnej wiedzy, podanej w interesujący sposób.:)
No cóż, ja akurat nie pasjonuję się tym tematem, to sobie trochę poczytam, kropeczki pooglądam.:)
U mnie ta panika w saunie wygląda podobnie do klaustrofobii. Obecność pary w powietrzu sugeruje... brak powietrza i niemożność oddychania i wysiadam nerwowo. Dlatego nie chodzę do kosmetyczki, bo kiedyś zobaczyłam, jak takie coś dmucha parą na twarz i powiedziałam sobie, że nigdy się na coś takiego nie zgodzę.:) Swoją drogą ciekawa jestem, skąd mi się ten lęk wziął.:)
Pozdrawiam serdecznie:)
Może kto z przodków po kopalniach pracował?:)
UsuńKłaniam nisko:)
No i spieprzył sprawę popisowo nasz bohater?! :D
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc, to on chyba był zwyczajnym dyletantem, a nie wodzem z prawdziwego zdarzenia? Miał tak ogromną przewagę, że spokojnie mógł zaczekać i powtórzyć manewr z poprzedniej bitwy.
Natomiast jestem pełen uznania dla Szwedów i ich króla, bo tym razem wykazali się!!!
Natomiast rysuje się nam chyba kolejny temat na przyszłość, bo kwestia artylerii w ogóle zaczyna stanowić bardzo interesująca kwestię, gdzie bardzo liczę na talenty Vulpiana i wiedzę tutejszych specjalistów.
Rzecz wydaje się być z naszym krajem w pewien sposób związana, bo armat u nas zawsze było za mało, chociaż artylerzystów trochę świetnych było, jako to wspominany już tu gen. Józef Bem, czy Marcin Kątski. :)
W tamtych czasach przyjmowano, że każdy mężczyzna szlachetnego rodu, który nie wybrał kariery biskupa, zna się na wojowaniu ex definitione, a w przypadku de Nassaua aż do tej feralnej batalii dość było dowodów potwierdzających, że ów sobie znakomicie radzi. Po prawdzie nigdy w tym nie było szczególnej finezji, a zawsze sporo szturmowania do upadu z osobistym nawet przykładem i własną wyeksponowaną dzielnością, ale tak się też i wtedy wojowało, a w imperium rosyjskim to już w ogóle to doprowadzono do absurdu: Suworow zabraniał żołnierzom strzelać i posyłał ich do rozstrzygających ataków wyłącznie na bagnety, nie licząc się ze stratami. Co zresztą jest, zdaje się, narodową rosyjską specjalnością...
UsuńArtylerię żeśmy tu rzeczywiście dopotąd traktowali po macoszemu, głównie i może dla tej przyczyny, żeśmy rzadko ją mieli...:) Ale jużem i przódzi Beacie z Wystarczająco obiecał cosi o DAK-ach przedwojennych popisać, nie jeno o pułkach kawaleryjskich cięgiem, to i tego będziem mięli najrychlej, bo słowa zamierzam - jak zwykle - dotrzymać...:))
Kłaniam nisko:)
Svensk sundsmarschen i La Bataille de Svensksund robią wizualne wrażenie jak w 3D. Artylerią takoż jestem zainteresowana jako że przez historię raczej traktowana jest po macoszemu.
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności.
To drugie jest, zdaje się, zapożyczeniem czy też zrzutem z czyjejś gry komputerowej, której nie znam, ale miło wiedzieć, że jej twórcy tejże batalii za na tyle ważką uznali, iżby jej w scenariusz gry włączyć. Przyznaję, że przez kawaleryjskie afekty moje, insze bronie są tu ex definitione na pozycji cokolwiek gorszej, co nie znaczy, że straconej...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Aż trudno dać wiarę, że pomysł aby tak znaczną klęskę ukryć i o owej nie rozgłaszać miał jakiekolwiek szanse powodzenia i to niezależnie od braku agencji informacyjnych, internetu, telewizji, etc. Swoją drogą gdyby były na ten temat jakieś konkretne dane byłby to arcyciekawy przyczynek do badań nad przekazem i rozprzestrzenianiem się informacji wyłącznie w formie werbalnej (można by jeszcze myśleć o listach ale chyba miało to mniejsze znaczenie). Po prawdzie jak mawiam, że Ty mawiasz, nie sądzę aby taki pomysł się udał, a jeśli to na bardzo krótką metę.
OdpowiedzUsuńKłaniam Waszmości z zaścianka Loch Ness :-)
Rzecz Szczurku w tym przypadku była arcyprosta! Załogi były na okrętach odizolowane, a kto schodził, ten lądował w twierdzy! Sami oficerowie pod groźbą wybatożenia i zesłania Bóg wie gdzie nie śmieli dalej pisnąć cokolwiek. Zważ, że masakra załogi Kronsztadu, już za bolszewików, praktycznie nie przebiła się do wiadomości publicznej, a to przecież i czasy inne, i nie było tak łatwo wszystkich zamknąć. Podobnie też było z całym systemem GuŁag-u i masowych egzekucji w Kraju Postępu i Pokoju! Zdecydowanie nie stanowiło to problemu w przypadku dość odizolowanej grupy ludzi na morzu i w portach.
UsuńJekatierinie zależało na powstrzymaniu tej wieści wobec wojsk i oficerów z Turczynem, na południowym froncie wojujących, a tego, jak mniemam, szło dokonać, skoro owi ustawicznie w polu i jeśli gdzie kogo cywilnego z czasu do czasu widzieli, to jakich mużyków, tandem i owi najpewniej ani wiedzieli, co się we świecie dzieje. Uczynić tegoż samego wobec floty i wojska wojującego na Bałtyku ze Szwedem było niepodobieństwem, podobnie jak wobec cywilów: toć przecie tę poharataną flotę ktoś musiał wyreperować, przecie tam służyli czyiś mężowie i synowie, to nie sposób rzec, że do dom nie powrócą, bo ich Marsjany porwały... Z tem, że o ile w odniesieniu do południowego frontu można było liczyć, że nim się bractwo dowie, to już będzie po wojnie, da Bóg: zwycięskiej, to w przypadku frontu północnego mógł być to właśnie jeden z dodatkowych impulsów, za rychłym pokoju zawarciem przemawiający...
UsuńKłaniam nisko:)
Chciałem tylko zaznaczyć, że nasi sąsiedzi mają w tym względzie i tradycje i doświadczenie!!! :D :D :D
UsuńA to Wasi sąsiedzi? Ufff... to całe szczęście, że nie moi...
UsuńKłaniam nisko:)
Czyżbym o jakiejś tajnej zmianie granic nic nie słyszał??? :D :D :D
UsuńZaraz tam granic byś ruszał... O sąsiadach prawisz, a przecie nie Twoi, ani nie moi:)) Co najwyżej paru Mazurów...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Panie Wachmistrzu !
OdpowiedzUsuńSzwedzi nad wyraz sprawnie pozbierali się po 3 lipca 1790 uznając, że trzeba dać odpór spodziewanemu atakowi rosyjskiej floty. Doszło do rozdźwięków w dowództwie, stąd Gustaw III zdecydował sam objąć komendę i od 5 lipca rozpoczął przegrupowanie tego, co mu pozostało, a tuż przed bitwą zdymisjonował Georga de Freese, stawiając na Carla Olofa Cronstedta.
Dla Rosjan z kolei data 9 lipca 1790 miała to znaczenie, że 28 lat temu tron objęła Katarzyna II, jako samodzielny władca. Stąd de Nassau mógł zakładać, że dobicie wrogiej floty w takim dniu, zostanie odpowiednio nagrodzone. Zestawienie tych faktów daje podstawy do twierdzenia, że data bitwy pod Svenskund nie została wybrana przypadkowo.
Tylko na marginesie wspomnę, że nazewnictwo bywa różne, bo Szwedzi mają Svenskund ,Rosjanie Rochensalm , a Finowie Ruotsilsalmi. Także w datach trzeba uważać, bo niektóre publikacje podają daty wg kalendarza gregoriańskiego, ale większość podług juliańskiego, czyli tego, który obowiązywał w Rosji.
z wyrazami uszanowania
Bóg Zapłać Waszej Miłości za uwagi na doniosłość tej daty zwrócenie.:)Co się turbacyj nazewniczych tyczy, tośmy o tem w nocie uprzedniej pisali...
UsuńKłaniam nisko:)
Już chciałem Ci powiedzieć Wachmistrzu, że zżarłeś jedną literę w nazwie bitwy, ale się okazało, że Twój apetyt na literę "S" został zaspokojony w akapicie drugim, w związku z tym reszta jest poprawna. ;)
OdpowiedzUsuńTrzeba tylko wspomnieć o miłości państw skandynawskich do siebie, jak Szwedzi walczyli tak naprawdę o swoją niepodległość, Duńczycy od tyłu zaatakowali Göteborg.
To się przyzwyczajać zacznij, bo czem ku starości więcej idąc, pewnie i więcej myłek jakich, czy literówek popełniał będę...:)
UsuńO duńskich tejże wojny epizodzie, żeśmy pisali w części tegoż cyklu siódmej, w nocie z dnia 25 Augusta...
Kłaniam nisko:)
Nie pamiętam wszystkich Twoich wpisów Wachmistrzu. Musisz zacząć takie rzeczy wybaczać.
UsuńNie bardzo wiem, gdzie jest to miejsce bitwy na mapie fizycznej (i dalej nie wiem), ale szukając - przy okazji - znalazłem opis wojny od strony kabaretowej. Muszę przyznać, że opis króla szwedzkiego przypadł mi do gustu.
http://wojnaociacho.blogspot.com/2009/03/operetkowa-wojna-krola-gustawa-iii.html
Co do wybaczania, to nie wiem, czy muszę, bo nie mam w tym żadnego doświadczenia, żeby z tego robić jakiekolwiek kwestie, zatem znów potem za chwilę coś wybaczać...:) Chyba, że się komentator sam o to prosi, najpierw z powagą godną lepszej sprawy czepiając się jednej literówki, by za chwilę, z podobną powagą, domagać się amnestii, że komentuje cykl, nie przeczytawszy poprzednich części:))
UsuńCytowany opis uważam za dość krzywdzące dla króla szwedzkiego uproszczenie i w zasadzie zgadzam się jedynie z tym, że wywołał wojnę pragnąc zwycięstwa i spacyfikowania tym zwycięstwem nastrojów w kraju. Ale już z pewnością nie była to "wojna o ciacho", tylko o ziemie przetracone w poprzedniej wojnie, zatem powód był dla większości społeczeństwa zrozumiały i oczywisty, natomiast konflikt króla z oficerami wynikał z ich niewiary w możność pokonania Rosji i płynące stąd przekonanie, że ta wojna jest dla Szwecji nierozważnym szaleństwem. I ten punkt widzenia mogę zrozumieć i zaakceptować, choć nie wiem, czy także posuwanie się na tej drodze do jawnego buntu i zdrady... Na mapach Google wyspa Kotka jest całkiem dobrze widoczna pod nazwą wciąż tą samą.
Kłaniam nisko:)