Przyprowadziliśmy częściami uprzedniemi ( I , II , III, IV ) armady francuskiej pod Nilu ujście, pora nam teraz przywieść tam eskadry brytyjskiej z Nelsonem. Pokończylim części uprzedniej tem, że się admirał był przy tureckich brzegach wywiedział nareście, że Francuz przy Aleksandryi stoi, tandem duchem pospieszył ku temuż egipskiemu portowi, przy którym daremnie Bonaparta miesiąc wcześniej wypatrywał, ani wiedząc, że onego uprzedził i francuskiej ekspedycyi by może snadniej doczekał, w cierpliwość się uzbroiwszy, a nie ku Lewantu wybrzeżom goniąc niecierpliwo.
W tem, podarowanym przez niecierpliwość Nelsona, czasie, Francuzy zajęły Aleksandrii i nareście reszty rozładowały w aleksandryjskich portach transportowców swoich. Aliści części harmat najcięższych, jako i sprzętu, wieziono na okrętach wojennych i Bonapart nakazał dowodzącemu flotą i tych do portu wprowadzić. Jednakowoż de Brueys, przepatrzywszy obydwu portów, żadnego nie nalazł dla tegoż konceptu zdatnego i przeciwił się Napolionowi, na wąskość i płytkość torów wodnych ukazując, nadto dla ciężkich liniowców niebezpiecznych.
Poszukawszy zatem w okolicy jakiej sposobnej zatoczki, koniec końców się na zatokę Abukir, dwanaście mil na zachód od Aleksandryi odległą, zdecydował i tam francuska flota stanęła w szyku obronnym, nam się może co i z naszemi szykami taborowemi kojarzącym, lub jak kto woli westerny, to z wozami osadników, napaści Indian się spodziewających. Przyjął był Brueys, że mu pleców brzeg chronił będzie, tandem pokotwiczyć kazał okrętów w półkolu na płycizny skraju, tak by można było ogniem harmat odpędzać napastnika, który by się ku tejże formacyi był od strony morza kwapił... Przydajmyż jeszczeć i k'temu, że za liniowcami stanęły w szyku cztery francuskie fregaty, a pomiędzy niemi krążyły jeszcze i łodzie w działka zbrojne, zasię na brzegu i na insuli niedużej się bateryje harmat rozłożyły, zatem pojmiecie, że to się wszytko wielce groźne wydawać musiało i czynić obronę nie do przełamania...
I by tak może i iście było, gdyby nie te nelsońskie narowy, by uczyć samodzielności i inicjatywy kapitanów swoich, a szyk liniowy (okręt za okrętem walący z armat w kolejno mijane w podobnym szyku okręty wroga) odesłać do lamusa... Póki co jednak Nelson właśnie o świtaniu 1 sierpnia był pod port aleksandryjski przybył i... całkiem upadł na duchu, gdy dostrzeżono, że w porcie, owszem, transportowce stoją, ale ani śladu w niem okrętów wojennych. Poczęto się na okrętach brytyjskich do blokady sposobić, póki co lepszego nie znajdując konceptu, aliści w połowie nieledwie obiadu jednak gdzie kto tam jakoś Francuzów wytropił i czem rychlej na admiralski okręt tego przesygnalizował.
Nelson nie wahał się ani chwili, a miałby nad czem, boć przecie była już dobrze druga południowa godzina, jego eskadra się jeszczeć nawet przed portem cała porządnie nie zebrała, wiatr był słabieńki i owe dwanaście mil, to najmarniej dwie żeglowania godziny, nim się pierwsze spotkają okręty, ergo dwa do dwóch dodając, wychodziło, że batalija (jeśliby do niej przyjść miało) rozgorzeje nie wcześniej jak nocą, z wszelkiemi tego niedogodnościami i konsekwencyjami. Liniowców miał Nelson czternaście, czyli jednego więcej, niźli Francuzy*, ale ów upatrywał głównej swej przewagi w lepszem swoich marynarzy wyszkoleniu, którzy chyżej się przy armatach uwijali i na każde dwie francuskie poradzili ze trzy swoje salwy odpalić, a czasem i cztery, dodatkiem nierównie celniej. Ale Nelson nie miał fregat, które zresztą w podobnych bojach się nie liczyły zwykle, ani tych dział, co je Francuz miał na brzegu i na kutrach artyleryjskich, w szczególności zaś we Forcie Abukir, nad zatoką górującym, który podług zamysłu francuskiego admirała miał ogniem pokryć zachodnią część zatoki i zmusić Anglików, by podchodzili od wschodu, przeciw zazwyczaj wiejącym tam wiatrom.
Brytyjskie okręty tymczasem ruszyły ku Abukirowi niczem sfora psów ze smyczy spuszczona i, po prawdzie, to w podobnym ordynku, czy ściślej: jego braku. Kapitanowie Hood na "Zealousie" i Foley ze swoim "Goliathem" parli na czele stawki, niczem na konnym wyścigu nie chcąc dać sobie wydrzeć zaszczytu wejścia do boju pierwszemu... Nominalnie to Hood byłby może i wziął komendy, jako starszeństwem w stopniu starszy, aliści Nelson nijakich w tej mierze nie wydał ordonansów, zaś Foley postawił wszystkich płócien, jakich jeno wynalazł, a bogatszy nad Hooda o starą francuską mapę tegoż akwenu, wrychle się na prowadzenie wysadził. Trzeci za niemi "Audacious" nie nazbyt fortunnie manewrując, wrychle w dryfie na parę stanął pacierzy, przymuszając mimowolnie do tegoż samego za nim idących i przez to się między czołową dwójką a resztą Brytów luka zrobiła na mil siedem...
Tak też i to, co się za największą zasługę uznaje Nelsona, w rzeczywistości było dziełem kapitana Thomasa Foleya, bo to on najpierwszy do zatoki nadpłynął i ujrzawszy pokotwiczone francuskie liniowce, pierwszy też ich pięty achillesowej bystrze odkrył...
W rzeczy samej, gdybyż, jak się tego spodziewał de Brueys, angielskie okręty płynęły wzdłuż pokotwiczonych francuskich, ci, mając pozycji po temu dobrej, pokłady pokotwiczonych mniej na kiwanie na fali podatne, mogliby Brytom naszkodzić niemało i, któż wie, może i wyjść z tej obieży obronną ręką... Ale Foley nie był w ciemię bity i podług nakazań kitajskiego mędrca sztuki wojennej, Sun-Tzu, tam szukał wroga bić, gdzie by się go wróg nie spodziewał. I wrychle obaczył, że Francuzy na jednej jeno kotwiczą kotwicy, ergo że okręt każdy MUSI mieć wkoło niej dość przestrzeni swobodnej i wody głębokiej, by w razie wiatru i fali móc się w zgodzie z tem wiatrem na wszystkie strony obracać. Zrozumiał zatem Foley, że jest trochę miejsca między płyciznami, a okrętami francuskiemi i że jeśli pofortunni mu się wcisnąć ZA pierwszego Francuza, to bić w niego może zuchwale, bo przecie reszta szyku nie złamie, by onemu dopomóc, a jeśli nawet złamie, to będzie już po harapie...** Hazardowne to było okrutnie, osobliwie z uwagi na Fort Abukir kaducznie blisko będący, ale Foley liczył jeszcze i na to, że działa na francuskich okrętach od strony lądu będą zgoła do walki niegotowe i nieobsadzone, takoż i na wiatr, który jemu sprzyjał, zaś każdemu Francuzowi, co chciałby się z kotwicy nawet i urwać i płynąć ku niemu, szłoby to czynić pod wiatr niesprzyjający. Co o działach z fortu mniemał, trudno dziś przypuścić, aliści zlekceważył je zupełnie, jak się miało pokazać, wcale słusznie, bo w czasie całej bitwy nic one niemal Francuzom nie pomogły, ustawicznie górując pociskami swemi i luf niżej obniżyć nie mogąc...
Hood w swoich wspominkach przyznał z rozbrajającą szczerością, że on nawet sobie nie wyobrażał, że można by próbować przejść pomiędzy Francuzami a brzegiem, jeszczeć z tem fortem nad niem górującem, zatem najpewniej, gdyby tych "wyścigów" do Abukiru nie wygrał Foley, któż wie, czy by się bitwa co więcej po myśli francuskiego potoczyła admirała. Ale trzeba przyznać Hoodowi, że miał dość nabiału, by iść za Foleyem w ślad...
"Goliath" w rzeczy samej wcisnął się za pierwszego w szyku, francuskiego "Guerriera" i z najbliższej odległości wpakował weń salwę burtową. Idący za nim Hood, domyślając się, że Foley kotwicy rzuci i stanie pobok Francuza, sam pierwotkiem zamierzył stanąć doń prostopadle, przed dziobem, gdzie niewielkiej mógł mu Francuz czynić szkody, harmat po burtach mając najwięcej, zasię "Zealous" by mógł "Guerriera" salwami swemi przeorywać od dziobu po rufę bezkarnie. Aliści złośliwość przedmiotów martwych sprawiła, że się "Goliathowi" kotwica w kluzie jakosi zakleszczyła, czy splątała; dość, że nim jej ochędożono i nareście spuszczono, "Goliath" rozpędem minął nie dość, że "Guerriera", to jeszczeć i wtórego za niem "Conqueranta" i dopieroż między niem a "Spartiatem" trzeciem stanął. Widząc to Hood, nie mieszkając, kazał ciąć kotwicy własnej, już rzuconej, przeżegnał w biegu salwą burtową "Guerriera" od dziobu po rufę i poszedł "Goliatha" śladem, by się znaleźć tam, gdzie przódzi Foley zamierzył: po lewej, jak się wrychle pokazało, niebronionej, burcie francuskiego liniowca. W jakie dwadzieścia minut później "Guerrier" nie miał już masztów, a w godzinę się we wrak nieledwie zamienił, by po kolejnej spuszczono na niem na znak poddania bandery...
ukazanych ruchów wszystkich, udział w tejże batalii przyjmujących, okrętów... Jak na dłoni tu widać, choć brakuje fortu zaznaczonego i inszych bateryj brzegowych, jako się akcja cała rozwijała. W czasie gdy "Goliath" wziął na cel "Spartiata", a "Zealous" masakrował "Guerriera", nadciągnął był wreszcie "Audacious" i jego kapitan również poszedł "za plecy" Francuzom, a nawet uczynił to jeszcze od swych poprzedników ryzykowniej, bo omijać musiał nie tylko okręty francuskie, ale i już walczącego "Zealousa". Przeszedł zatem jeszcze bliżej płycizn, nic sobie nie robiąc z ognia harmat z brzegu i wypełniając lukę w linii pomiędzy zanadto wysforowanym "Goliathem" a "Zealousem" zakotwiczył między nimi, na lewej burcie "Conqueranta", którego też zaraz wziął sobie za cel i niszczyć począł.
Kolejny brytyjski liniowiec, "Orion" pod kapitanem (przyszłym admirałem i po trosze następcą Nelsona***) Saumarezem, musząc omijać już trzech kolegów swoich, poszedł jeszczeć i od poprzedników ryzykowniej, nieledwie się o skraj tej mielizny ocierając. Stojąca tam francuska fregata "Serieuse" wystrzeliła doń salwy burtowej, niewielkich czyniąc "Orionowi" szkód. Pora tu może wyjaśnić, że wskutek dwukrotnej co najmniej dysproporcji sił pomiędzy ówcześnemi fregatami a liniowcami (30 do 40 dział przeciw co najmniej 74) niepisany ówczesny kodeks honorowy nakazywał kapitanom okrętów liniowych ignorowanie fregat w czasie bitwy, zaś admirałom dowodzącym wykorzystywanie fregat w bitwie do działań pomocniczych w rodzaju wyławiania rozbitków, przekazywania rozkazów czy temu podobnych. Jeśli jednak która fregata sama z własnej woli wkroczyła do boju... no to cóż... zazwyczaj sama sobie była winna...
Podobnie i tutaj, Saumarez do bitwy wkroczył przekonanym, że się walka na nader bliskich rozegra dystansach, zatem harmat kazał nabić podwójnymi kulami i takiej też salwy posłał w odwecie francuskiej fregacie. Wystarczyło: "Serieuse" nie tylko natychmiast straciła wszystkie maszty i możność manewrowania, ale i sama zatonęła wrychle... "Orion" zaś podpłynął do "Peuple Souvereina" i zakotwiczywszy doń równolegle, począł walić w niego salwę za salwą.
Ostatni z tej grupy, co się zuchwale wcisnęła między Francuzów i mielizny, był "Theseus", którego amerykański kapitan, Ralph Miller, nie chciał tak ryzykować jak koledzy i przeszedł między "Zealousem" i jego ofiarą, a następnie omijając od strony brzegu strzelających wciąż jeszcze "Audaciousa" i "Goliatha", stanął między niemi a "Orionem" za cel biorąc sobie trzeciego i czwartego we francuskiej linii "Spartiata" i "Aguillona". Nadciągający Nelson z resztą eskadry uznał, że tylu mu swoich liniowców za plecami Francuzów wystarczy i sam flagowego "Vanguarda" poprowadził ku "Spartiatowi", osaczając go w ten sposób z dwóch stron, zaś kolejne: "Minotaur" i "Defiance" poszły ku "Aguillonowi" i "Peuple Sovereinowi", podobnie zamykając je w podwójnych kleszczach. Temu ostatniemu zresztą wrychle przybył jeszcze i trzeci przeciwnik, "Leander" z tylnej straży nelsońskiej eskadry, który odważnie wszedł między dwa liniowce francuskie i prał z obu burt do obydwóch.
Dziwnem się Wam to może wydaje, że opisuję Wam tą bataliję na podobieństwo jakich na strzelnicy ćwiczeń, gdzie zdawać by się mogło, że Francuzy biernie to wszystko znosiły. Owóż nie, walczyli desperacko i zgoła rozpaczliwie, aliści płacili straszliwej ceny za błędy własnego dowództwa, za myślenie w kategoriach życzeniowych, za własną niefrasobliwość, wreszcie za kilka lat rewolucyjnej demoralizacji we flocie****, aliści o tem, jako i o batalii tej dalszem przebiegu, wyniku i skutkach, napiszemy już w nocie kolejnej, bo ta się ponad wszelkie wyobrażenie pierwotne moje rozrosła...
_________________* - Nie nadto długo było tej akurat przewagi, bo wchodzący do zatoki "Culloden" wrychle zarył dziobem w piach mielizny i praktycznie w bitwie tej udziału nie brał.
** - Historia lubi być złośliwa: w początkach II wojny światowej, zapomniawszy najwyraźniej o Nelsonie, brytyjscy piloci latali w takim właśnie liniowym szyku i dopiero ogrom strat od Niemców zadanych, którzy, częstokroć tak samo w pojedynkę, jak Foley pod Abukirem, podlatywali od tyłu i kolejno zestrzeliwali niebacznych Anglików, ich tego oduczył...
*** - kto czytał książek z marynistycznego cyklu Patricka O'Briana o przygodach kapitana Jacka Aubreya i jego druha, doktora Maturina, luboż choćby baczył filmu głośnego z Russelem Crowe'm pod fatalnie przetłumaczonym tytułem "Pan i Władca: na krańcu świata", ten winien wiedzieć, że postać Aubreya jest poniekąd zlepkiem kilku faktycznie istniejących oficerów, Nelsona nie wyłączając, a jednym z tych za wzór wziętych był właśnie James Saumarez, co nie przeszkodziło O'Brianowi w swych powieściach i Saumareza umieszczać jako jednego z bohaterów. Nawiasem jednym z pierwowzorów drugiego bohatera, lekarza, przyrodnika, ale i...szpiega, Maturina, był kapitan Sidney Smith, pod Abukirem wprawdzie nie wojujący, ale w tejże samej kampanii nader czynny i któż wie, czy nie rzeczywisty sprawca klęski bonapartowskich orientalnych zamierzeń, o czem jeszcze nam pisać przyjdzie.
**** - Ponieważ służba oficera w marynarce wymagała dobrego wykształcenia, głównie matematyczno-nawigacyjnego, to we flocie właśnie, a nie w armii odsetek arystokratów (których było stać na naukę) był wyższy. Siłą rzeczy we flotę też bardziej uderzyły czystki rewolucyjne. Za rządów jakobinów zgilotynowano siedmiu admirałów (jeden z nich, d'Estaing, bohater wojny amerykańskiej, wołał z szafotu z goryczą:"Poślijcie moją głowę Anglikom! Słono wam za nią zapłacą!"), kilkuset kapitanów i oficerów jeśli nie uwięziono, lub nie zgilotynowano, albo nie zamordowały ich własne załogi (jednego z kapitanów liniowców zmasakrowano, bo załodze nie spodobały się manewry, które chciał przećwiczyć), to uciekało jak najdalej od tego rewolucyjnego raju... W roku 1793 we flocie było już kilkaset wakatów oficerskich, a zdatnych do wyjścia w morze z pełną obsadą było ledwie 22 z 80 okrętów liniowych...:((