Stanisław Cat-Mackiewicz w swojem "Kluczu do Piłsudskiego" napisał był ongi: "Mieliśmy tylko dwóch nie-romantyków w polityce, którzy przetrwali przeszło stuletni romantyzm naszego kraju, tj.Dmowskiego i Piłsudskiego". Nie pierwszy to raz kiedy się przed trafnością ocen Cata skłonić muszę, a i pewnie nie ostatni...:) Ale do brzegu, jak to Klarka mawia, bo dziś nie o Mackiewicza nam będzie szło, ani nie o Piłsudskiego najwięcej, choć bez Niego się nie obejdzie, a o tego, kto w dotychczasowych rozważaniach naszych (I, II, III, IV, V , VI , VII , VIII) o tem co się w listopadzie ośmnastego roku (a i w miesiącach następnych) działo, był dotychczas Wielkim Nieobecnym, choć po prawdzie z czasu do czasu spominanym...
Zgadzając się z Mackiewiczem, lat dziesiątek parę żałowałem, że tych oto dwóch polityków tak wybitnych, a przy tem patriotów niewątpliwie szczerych, los (czy jak kto woli: Bóg) postawił przeciwko sobie, zmuszając ich by swój geniusz wyczerpywali w bratobójczej, wyniszczającej konfrontacji, a nie by go wykorzystywali w zgodnej dla pospólnego dobra współpracy... Dziś, gdy myślę o tem, rozumiem, żem o utopii śnił, ale i łudził się przy tem, że owi może by co więcej jeszcze dokonali, ramię w ramię stojąc... Dziś sądzę dokładnie przeciwnie: że to właśnie ów konflikt, poczęty jak chcą niektórzy, bynajmniej nie z ideologicznych pobudek*, był sprężyną nakręcającą większości (jeśli nie wszystkich:) z ich działań i zamysłów, przy tem orzec ciężko od kiedy u którego ta myśl się dominantą stała.
Nim przecie się w onego szczegóła zapuścim, zdałoby się źródeł ideologij tych skonfliktowanych dotknąć, byśmy miarkowali o czym rzecz idzie i czy jakiebądź porozumienia tu były możliwe, a przy tem rzecz jest arcyciekawą ilustracją mego poglądu, że przyjęcie za młodu za swój jakiegoś poglądu, determinuje onego obronę i pociąga za sobą wiele przyszłych decyzji, czasem nawet o znaczeniu dla świata całego...
Timothy Snyder** podział polskich idealistów na nacjonalistów i socjalistów utożsamiał z podziałem na optymistów i pesymistów. Socjaliści po prawdzie odrzucali przeszłość narodu polskiego, uznając w jego niedoskonałościach przyczyn upadku, ale (wyjąwszy tych najbardziej radykalnych, którzy w ogóle odrzucali przyszłość jakichkolwiek narodów na rzecz przyszłości klas społecznych) przyszłość narodu widzieli różowo, bo jak do rewolucji przyjdzie, to się zrobi wielką udaną improwizację, dzięki której klasa robotnicza, może i mizerna, ale nadludzkim wysileniem poradzi przecie nowego stworzyć społeczeństwa:)
Pachnie to, co prawda Mickiewiczowskim "ja z synowcem na czele i jakoś to będzie", ale jakież to przy tem polskie, nieprawdaż?:) Podług mnie błąd tu jednak tkwił w samych zaimportowanych przecie z Zachodu założeniach tegoż ruchu. Owoż ci socjaliści, których zindoktrynowani komunistyczną wizją tegoż ruchu, przywykliśmy zwać utopijnemi (tak jakby ci indoktrynujący sami nas na manowce nie wiedli), uznali raczkującą zaledwie klasę robotniczą za najbardziej obiecującą część ówcześnych społeczeństw, a to dla dwóch głównie przyczyn. Primo, że to się wiązało z przemysłem, ergo nowoczesnością, zatem ex definitione samo musiało być nowoczesne, a w tamtych czasach jeszcze wierzono, że każda nowoczesność oznacza postęp i marsz do przodu, co nawiasem jest ciekawym przyczynkiem do rozważań o tem, jak ludzie na jak najbardziej rzeczywistej i konkretnej ziemi, drogi nie znający, czasem godzinami i dniami całemi po bezdrożach błądzą, nim na właściwy gościniec natrafią, ale istnienia bezdroży myślowych nawet nie dopuszczają...
Przesłanka wtóra zaś opierała się na tem, że robotnicy ówcześni w rzeczy samej garnęli się do nauki i wiedzy, rozwijając ruch samokształceniowy do niewyobrażalnych dla nas dzisiaj rozmiarów, ergo filozofowie socjalistyczni uznali ich za najświatlejszą i najbardziej rozwiniętą społeczeństwa część. Tem zaś czasem ów głód wiedzy z tysiąca mógł wynikać powodów, w tem i z kompleksów niedawnych jeszcze kmiotków za pługiem chodzących, z tego, że emigracyja do miast, gdzie się przemysł lokował, zagarniała, jak każda emigracja, najbardziej energiczną, rzutką i głodną zmian, część społeczności, z której się emigrujący wywodzili, nareście ze zrozumienia, że robotnik piśmienny, to człek z widokami może i na jaką posadę lepszą, bo może szuflujący węgla do kotła czytać nie musi, ale już jaki magazynier czy brygadzista powinien... No i choć to czasy były, gdzie się nikomu behapowskie nad warsztatem napisy nie śniły, ale maszyny nowe jakieś tam zalążki instrukcji posiadały, ergo rzecz się przekładała nawet i na bezpieczeństwo własne, a może i na wydajność, a z tem znów może i jaki grosz większy... Summa summarum, socjaliści przyjąwszy sumę tych po części egoistycznych, a po części ambicjonalnych, przesłanek za rys charakterologiczny nowej klasy społecznej za element jej właściwy, trwały i stały, postawili robotników na piedestale i odtąd już myśl każda miała służyć przyszłemu szczęściu tej klasy, czego nie wyobrażali sobie bez zagarnięcia przez tą klasę władzy, zatem słusznem było wszystko, co temu zagarnięciu służyło, co najwięcej radykalnych doprowadzi do myślenia w kategoriach "im gorzej, tym lepiej", bo każde zwiększenie niedoli robotniczej przybliża wybuch wszechświatowej rewolucji, w której ta klasa bezapelacyjnie musi zwyciężyć...
Socjaliści polscy mieli jeszcze jeden niezły orzech do zgryzienia, a mianowicie problem niepodległości swej ojczyzny. Ja dziś w tem widzę dla większości z nich niezgorszy hamulec, który nie dozwolił im się ześliznąć w te ideologiczne manowce bajań o rewolucji światowej i wszechświatowym proletariacie (wyjąwszy znów tych najwięcej radykalnych, o dziwo właściwie nieznanych w Galicji i pruskim zaborze, którzy się w przyszłości mieli zbolszewizować już całkowicie i nieodwołalnie), co w tamtych czasach wymagało niemałej odwagi i zaufania do własnego rozsądku, czego przykładem był choćby konflikt deputacji polskiej na londyńskim kongresie II Międzynarodówki Socjalistycznej (1896 rok), gdzie Róży Luksemburg przeciwstawili się obok Piłsudskiego i pozostali polscy delegaci (m.in. Daszyński i przyszły prezydent II RP, Ignacy Mościcki). Trzeba jednak przyznać, że ci nieszczęśnicy miotający się między wymarzonym socjalistycznym szczęściem społecznym a pragnieniem wolnej ojczyzny, przynajmniej nie popadli w tragizm, który na wiele lat stał się udziałem Dmowskiego...
Podobnie jak socjaliści odrzucając dawne społeczeństwo i rozumiejąc potrzebę jego głębokiego przeobrażenia, przywódca narodowców jednak za warstwę przyszłościową i najwartościowszą uważał zorientowaną narodowo klasę średnią w miastach. Problem w tym, że gdy się rodził ruch narodowy, to owa klasa średnia po największej części była w miastach Kongresówki albo niemiecka, albo żydowska, zaś polskość w miastach oznaczała albo rozdartą na tysiące kierunków (w tem i socjalizujące) inteligencję, w niemałej części pochodzenia szlacheckiego i obciążoną sentymentami zrywów powstańczych i mitami o dawnej wielkości Polski, utożsamianej z Rzeczpospolitą Obojga Narodów, które to pozostałości Dmowski całkiem roztropnie odrzucał jako z gruntu szkodliwe *** , drobne rzemiosło, również podatne na socjalistyczną agitację i wreszcie szczątkowe kupiectwo, najchętniej w nic się nie angażujące... Trudno się dziwić Dmowskiemu, że uznawszy, że przyszłość jest w miastach i klasie średniej, musiał dojść i do tego, że wrogami jego ruchu są właśnie owi najmocniej tam rozparci Niemcy i Żydzi. Ciekawe, że początkowo ten antysemityzm był jednak marginalny, dopiero próba wyjścia ruchu na wieś, co ówcześnie wszystkie ruchy społeczne i polityczne uważały za konieczne, uświadomiła Dmowskiemu, że tam jest, funkcjonuje z dawna zakorzeniona żywa niechęć do żyda, rozumianego jako krwiopijcy żerującego na chłopskiej nędzy. Pragnąc przyciągnąć zatem chłopów, narodowcy rozpoczęli kampanię "uświadamiającą", że owszem tak, konkretny Abram czy Icek jest wrogiem, ale dlatego, że jest cząstką całego światowego spiskującego przeciw chrześcijanom żydostwa.
Na przekonanie, że jak się z miast wykorzeni "obcych" i zapanuje tam język polski, czyli stworzy podstawy dla wykształconych kadr przyszłego wolnego państwa, nałożyły się modne w tamtym czasie teorie, analogizujące stosunki między ludźmi, czy szerzej klasami lub narodami, do widocznych w przyrodzie walk o przetrwanie gatunków. Dla narodowej demokracji było oczywistem, że etyka może działać co najwyżej na poziomie stosunków międzyludzkich, ale już między narodami mamy do czynienia z nieubłaganą walką o byt i z egoizmem narodowym. Dlatego żeby nawiązać równorzędną walkę z Niemcami i Żydami trzeba się przede wszystkim wewnętrznie wzmocnić i dlatego wrogiem będzie każdy, kto blokuje awans społeczny środowisk polskich. Wszelkie pozostałe poglądy są tutaj szkodliwe, bo wiodą nas na manowce i tu się akurat narodowcy znakomicie zgadzali z socjalistami, z tem, że oczywiście każdy z nich swój akurat uważał za ten jedyny słuszny... Przyjąwszy, że wrogami naszemi są Niemcy,
Dmowski w swej sztandarowej książce "Niemcy, Rosja i kwestia polska" (1907) rozwinął ten pogląd w skali już europejskiej, gdzie wywodził, że tylko dla Prus wskrzeszenie Polski jest kwestią być albo nie być dla nich samych, natomiast dla Rosji i Austrii kwestia ta jest kwestią "lokalną" i że oba te organizmy państwowe z czasem potrafiłyby się pogodzić z utratą ziem nam ongi zabranych, tym bardziej, że Dmowski z rozmysłem rezygnował z aspiracji do ziem położonych na wschód od Królestwa Kongresowego. Dodatkowo właśnie wszczęta polityka germanizacyjna grozi zniszczeniem narodowości polskiej na ziemiach wchodzących w skład Cesarstwa Niemieckiego, zatem to Niemcy są najgroźniejsi i trzeba, stosując politykę właściwej hierarchii wrogów, oprzeć się na wrogach Niemiec, czyli na carskiej Rosji.
Tę myśl Dmowski doprowadził do skrajności już wcześniej, jeżdżąc do Japonii w ślad za Piłsudskim w czasie Rewolucji 1905 roku, by torpedować tam jego starania o poparcie, pieniądze i broń. Posunął się jeszcze dalej: uważał, że trzeba dać Rosji dowody naszej lojalności po to, by mogła nas docenić i zacząć traktować jako równorzędnego partnera... Temu miało służyć związanie się z panslawistami i próba umiędzynarodowienia kwestii polskiej na Zjeździe Słowiańskim w Pradze, co spowodowało właściwie żadną reakcję rosyjskich sfer rządzących****... i totalną kompromitację Dmowskiego i jego ruchu w kraju. Z samej Ligi Narodowej odeszła wówczas więcej niż piąta część członków i działaczy w Kongresówce, a pozostała resztówka popadła w wewnętrzne spory i rozłamy, ale za to idee Dmowskiego znalazły silny odzew w... Wielkopolsce, gdzie w krótkim czasie endecja zdobyła rząd dusz, natomiast w Galicji zbyt silni byli konserwatyści i krzepnący ruch ludowy.
W Wielką Wojnę endecy weszli z tradycyjną orientacją prorosyjską, a nie mając się oprzeć na jakiemkolwiek dowodzie carskiej dobrej woli, niczem wodę na pustyni przywitali manifest naczelnego wodza rosyjskiego, wielkiego księcia Mikołaja z 14 sierpnia 1914, niezobowiązująco deklarującego naszą przyszłość jako ziem zjednoczonych pod berłem cara. Nie przeszkodził im ani brak carskiej sankcji, wymaganej na każdym ogólnopaństwowym rosyjskim dokumencie, ani fakt, że składający obietnice nie jest członkiem rządu, a pozycja naczelnego wodza, istotna w czasie wojny, po jej zakończeniu przestaje istnieć, a z nią i odpowiedzialność obiecującego. Podług mnie, nie jest możliwem, by narodowcy tych braków nie dostrzegali, zatem ich zaangażowanie się w popieranie tej koncepcji można tłumaczyć tylko desperacją, ale o tym i o Komitecie Narodowym Polskim (a ściślej o Komitetach, bo były kolejno dwa) opowiemy już w nocie tegoż cyklu następnej...
____________________
* Dmowski wprawdzie się z Warszawy wywodził, tam też uniwersytetu pokończył i wdał się w naukowe rozprawy, które się doktoratem skończyły nauk przyrodniczych i wiedzą niemałą o morfologii orzęsków włoskowatych, aliści w interesującym nas okresie się tęgo kochał w wilniance, Marii z Koplewskich-Juszkiewiczowej, wielce ponętnej rozwódce, której mu sprzątnął sprzed nosa świeżo przybyły po pięcioletnim zesłaniu inny wilnianin, ponury mruk, młodzianek, co nie dość, że pojęcia nie miał o orzęskach, to jeszcze straszył socjalistycznymi poglądami i wybitymi kolbą irkuckiego żandarma zębami, dla zamaskowania którego to braku zapuszczał sumiastego wąsa. Maria nie wiedzieć zupełnie czemu, wybrała tego bezzębnego, na swoje zresztą i jego utrapienie, bo Piłsudski był kochliwy okrutnie i praktycznie w ośm lat później miał już inszej partnerki - Aleksandry... Dmowski po tem sercowem Waterloo pozostał po żywota kres bezżennym i są tacy, co twierdzą, że wszelka pomiędzy niem a Piłsudskim wrogość się wzięła z tego czasu, gdy oba do "Pięknej Marii" sunęli w koperczaki...
** amerykański historyk, profesor Uniwersytetu Yale, specjalista od historii Europy Środkowej i Wschodniej, a zwłaszcza Polski. Dla mnie nawet od Normana Daviesa cenniejszy, bo nie tak emocjonalnie z Polską związany i stąd osądy jego mam za więcej obiektywne... Choć czasem Polakowi przykre...
*** ciekawość, że jego dzisiejsi epigoni potrafią jednym tchem oprócz "Polski dla Polaków" skandować hasła o Polsce od morza do morza i jeszcze czcić Powstanie Warszawskie...:)
**** A nawet gorzej, bo w kuluarowych rozmowach o minimalnym zwiększeniu autonomii ziem polskich, stawiano jako warunek oderwanie Chełmszczyzny i wcielenie jej bezpośrednio do ziem Cesarstwa.
.
Dzisiejsi epigoni - przynajmniej w masowej (na swoją miarę!) skali - na ogół traktują te nazwiska jako ikony wspólnoty, mierne mając pojęcie o ich poglądach i działaniach, czy nawet skutkach tych działań. Wystarcza wykładnia aktualnych przywódców...
OdpowiedzUsuńObawiam się, że masz rację, Tetryku... Skoro się już i nawet po szkołach lektur nie czyta, jeno ich streszczenia czyje i opracowania cudze, czemu z myślą polityczną by być miało później inaczej? Stąd już krok nieduży do tego, by się nie na Biblii opierać, jeno na jej brykach, dla współcześnych zgrabnie akomodowanych...
UsuńKłaniam nisko:)
Chyba ostatnio uczyniliśmy już ten krok nieduży
UsuńPozdrawiam
Zobaczymy zatem jak sobie z tem poradzą egzegeci biblijni, co się o każdy przecinek spierali... Bo jak im przyjdzie się siedmiu znaczeń doszukiwać w sformułowaniu z bryków wziętym, to czort jeden wie, gdzie z tym zajdziemy...
UsuńKłaniam nisko:)
No i proszę - anim wiedział, że Piłsudskiemu zęby wybito.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jakby kózka nie skakała... W etapowym więzieniu w Irkucku, gdzie się więźnie pobontowały przeciw niegodziwemu traktowaniu, a Moskale, jako to u nich z miatieżnikami zwyczajnie: nie patyczkowali się, to i nasz przyszły Naczelnik się z górnymi jedynkami pożegnał. Stąd i mowa czasem nie nazbyt wyraźna, a i duża do mówienia niechęć... Jak się fotografiom przyjrzysz z epoki, to i głowa nieznacznie zawsze w dół pochylona, by wąsami ów brak zamaskować...
UsuńKłaniam nisko:)
I tak źle stała wówczas stomatologia? a ponoć już w starożytnym Egipcie umiano uzębienia braki zręcznie maskować?
UsuńPozwoliłem sobie duplikat tego komentarza usunąć... Jeśli mówimy o cywilizowanej Europie, to bynajmniej... Zaradzono by temu z pewnością, natomiast Piłsudskiemu się to przydarzyło w drodze na paroletnie zesłanie, gdzie nie sądzę, by o protezach słyszano i tam zapewne znalazł takie, a nie inne rozwiązanie, do którego przez lat parę zapewne zdążył przywyknąć. Nie wykluczam, że po powrocie nosił ów brak i niczem order jaki...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Preludium? A potem będą wszystkie części symfonii??
OdpowiedzUsuńnotaria
Artysta dopiero tworzy...:) A że to wariat, to być i może, że zaraz przejdzie do finału, albo pauza będzie czteroletnia...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Takie preludium jest bardzo obiecujące i rozpala wyobraźnię.
UsuńŻeby tylko nie trzeba było czekać na tę symfonię za długo.
I w żadnym wypadku proszę za szybko nie kończyć.
:-)
Może nie na symfonię, ale kolejna odsłona dziś jeszcze, a moje cykle są niczem opowieści Szeherezady przynajmniej w tem sensie, że się w nieskończoność wloką...:)
UsuńKłaniam nisko:)
W całej tej sprawie jest coś na rzeczy, a nawet bardzo dobitnie na rzeczy, odnoszę bowiem wrażenie, że postać Dmowskiego postanowiono z premedytacją wymazać z kart historii. Przemilczeć najzwyczajniej, w przeciwieństwie do kultu jakim otacza się od zawsze Marszałka, z którego uczyniono w przekazach męża bez skazy i największego polityka wszchczasów, w tym czasów Mieszka I nie pominąwszy. Ruchy narodowe również obchodzą się z Dmowskim nader instrumentalnie, traktując wspomnianego bardziej jako przyczynek do obalania republiki okragłego stołu, niż polityka dotknietego szczególna forma ostracyzmu. Zmowa milczenia rzecz by można obecna w życiu społecznym i w czasach współczesnych i za nieboszczki komuny. Rozwiązania tej zagadki moga być dwa. Albo Dmowski plótł takie androny, że i przypominać nie warto albo jest to wszystko wysoce niewygodne. Na tyle niewygodne, że pamięć o nim należy zniczyć. Pierwszy wariant należy odrzucić, bowiem trudno sobie wyobrazić aby w sytuacji takiej mógł odegrać jakakolwiek rolę i kogokolwiek do czegos przekonać. Wydaje się, że problem jest znacznie głębszy, niż się pozornie wydaje, bo jak zazwyczaj powiadam, nie ma rzeczy bez przyczyny
OdpowiedzUsuńKłaniam z zaścianka
Tak jeden, jak i drugi mieli niebywałą zdolność wykorzystywania nadarzających się okazji. Gdybym był współcześnym Dmowskiemu i miał go sądzić po 1907, zapewne jak większość uważałbym go za, w najlepszym razie beznadziejnego naiwniaka, a w najgorszym za cynicznego serwilistę. Po wybuchu wojny zaś w najlepszym razie za cynicznego serwilistę a w najgorszym za zdrajcę sprawy narodowej... A cztery lata później dla niemałej narodu części, pomimo mnóstwa wad (m.in.absolutna nieumiejętność pracy typu administracyjnego - jego ministrowanie to klęska tego resortu), był dla ogromnej rzeszy Polaków mężem opatrznościowym... Sam bym się zgodził, że Piłsudski był jednym z naszych najlepszych polityków i przywódców, ale dziś wygląda na to, że dla polskich katolików będzie niezadługo pierwszym świętym z ewangelicką przeszłością:), żyjącym latami w związku partnerskim i wychowującym nieślubne dzieci:)
UsuńDzisiejszy mąż opatrznościowy niemałej narodu części pozuje na Piłsudskiego, ale podług mnie daleko mu charakteroligicznie bliżej do Dmowskiego właśnie...:) I w tem nadzieja, że podobnie będzie zapomniany...
Kłaniam nisko:)
Troszkę trudne... Ale jedno zdanie mnie rozbawiło: "uważał, że trzeba dać Rosji dowody naszej lojalności po to, by mogła nas docenić i zacząć traktować jako równorzędnego partnera... " To można tak sądzić? Bo i wtedy i dziś to brzmi, no jakoś tak, niepoważnie...
OdpowiedzUsuńA Mieszko I i tak był najwspanialszy. Mimo wszystko... :))
Pozdrawiam serdecznie:)
Przyznam, że ja tu nawet trochę współczuję Dmowskiemu, bo ustawiając sobie Niemców w pozycji wroga śmiertelnego, skazywał się na Rosję, a to znów prowadziło do takich, a i większych nawet śmieszności i żenujących gestów czy działań, których przecie mieć musiał świadomość...
UsuńKłaniam nisko:)