Z wiosną Roku Pańskiego 1798 wszystkie wróble ćwierkały, że cosi się w porcie francuskiem Tulonie szykuje, aliści trzymane to było pod tak wielkiem sekretem, że nikt nie wiedział, cóż właściwie...
Jak niemal zawsze jednak, by rzeczy zdarzone pomiarkować akuratnie, przyjdzie nam się w czasie cofnąć krzynę, by cyrkumstancyje tych zdarzeń wystawić jak się patrzy. Ano we Francyjej mamy to czas rządów Dyrektoriatu, czyli właściwie Rewolucyi klimakterium, by nie rzec może i gorzej... Przy tem pod tegoż Dyrektoriatu bokiem wyrastał niezgorszy awanturnik i wojennik z Korsyki, którego główny protektor, Paul Barras, do tego był mu stopnia przychylny, że nawet mu i swej metresy (współdzielonej zresztą i przódzi z jenerałem Lazarem Hoche'em *), Józefiny de Beauharnais, postąpił na małżonkę.
Młody jenerał, obroniwszy przed rewoltą Konwent Narodowy i wiktoryj szereg w Italijej odnosząc, wielce się Dyrektoriatowi i Barrasowi zasłużył, aliści jego popularność kłuła w oczy, a i lękano się go na tyle, by pomyśleć o jakiej missyi, co by go z Paryża usunęła znów na czas jaki. Najpierwsze poruczone zadanie, by na Anglię się wyprawić, Napoleon odrzucił po inspekcyi szykowanej nad Kanałem La Manche Armii Anglii. Dyrektorom na posiedzeniu rządu się wymawiał armii tej słabością i niegotowością, tudzież słabością floty francuskiej względem brytyjskiej... Wszystko to święta była prawda, aliści młodym jenerałem kierowało coś jeszcze, co niewielu obcym wyjawił, aliści na szczęście był w tem gronie i sekretarz jego, de Bourienne, co rzecz potomności w memuarach zostawił:
"Nie warto zostawać [we Francji-Wachm.], tu nie ma nic do roboty. Oni nie chcą niczego słuchać. Jeśli zostanę, w krótkim czasie będę zrujnowany. Wszystko tu się rozłazi i nie widzę już żadnej chwały. Za mało jej w tej ciasnej Europie! Muszę pociągnąć na Wschód, bo tylko tam można ją zdobyć. Ale najpierw muszę objechać wybrzeże i samemu się upewnić, co jest możliwe do zrobienia [...] Jeżeli powodzenie najazdu na Brytanię, wyda mi się wątpliwe (a obawiam się, że tak właśnie będzie), Armię Anglii zamienię na Armię Wschodu i udam się do Egiptu."
Dygressyją czyniąc niedużą, uściślić bym pragnął powszechnie głoszonej bzdury, że się Bonapart na ten Egipt, ówcześnie jeszcze pod władzą mameluków od Turcyi zależnych, szykował, by do Indii iść i ich Brytanii odebrać. Otóż tamtem czasem nie sposób mówić o Indiach brytyjskich, takich, jakiemi je już byłoby można pół wieku później uznać. Owszem, było tam faktorii handlowych niemało, ale toż by samo rzec można, że i francuskich, zasię o bajecznych z handlu z niemi profitach nie było potrzeba Barrasowi nadto długo tłomaczyć, boć ów za młodu się tam z pułkiem langwedockim był zabrał i w Pondicherry wojował, to mu i sprawy te były bliskiemi.
Napolion miał jeszcze przy tem szczególnego poczucia jakiej missyi cywilizacyjnej, o czem znów nam wspomina de Bourienne:
"[...]na krótko przed wyruszeniem spytałem generała, jak długo zamierza pozostać w Egipcie. Sześć miesięcy, a może i sześć lat, odpowiedział, dodając, że wszystko zależy od okoliczności. Skolonizuję ten kraj, sprowadzę tam artystów i rzemieślników wszelkich specjalności, aktorów, kobiety i tak dalej. Mamy teraz dwadzieścia dziewięć lat, a wtedy mielibyśmy po trzydzieści pięć. To jeszcze młody wiek, a te sześć lat, jeśli wszystko dobrze pójdzie, pozwoli mi pociągnąć na Indie".
Dyrektoriat ostatecznie zaaprobował koncept ten i Bonaparte dostał armii z trzydziestu ośmiu tysięcy ludzi złożonej, przy tem jeszcze setkę harmat polowych i oblężniczych. Koni przy tem może skąpo, bo ledwo tysiąc dwieście, co się z tem wiązało, że Napoleon wydumał sobie, że na miejscu pozostałe dwa tysiące chevau legers na wielbłądy posadzi...:)
Tak czy siak byłoż na to potrzeba czterystu transportowców, których eskortować miało trzynaście ledwo okrętów liniowych i siedm fregat, zatem pojmujecie wybornie, że skoro Brytyjczycy mogli przeciw tej eskorcie rzucić siły wielekroć większe, to całego zamysłu powodzenie na tem było oparte, by Anglików jako tam w pole wywieść i sekretnie pod ich nosem się morzem przemykać. Napoleon zatem sam się na krok z Paryża nie ruszył, znając, że każdy krok jego obserwowanym, aliści kurierzy do podkomendnych wtajemniczonych do Tulonu i Marsylii ganiali jak szaleni.
Nie uszło Brytyjczyków uwagi to wojska nagromadzenie i okrętowanie, osobliwie, że dowodzący ówcześnie na Śródziemnym Morzu angielski admirał, John Jervis, więcej znany jako Lord St.Vincent, pod Tulonem specyalno na to trzymał obserwacyjnej eskadry pod kontradmirałem Nelsonem, iżby ten ręki trzymał na pulsie i uwiadamiał go o wszytkiem.
Przyznać trzeba, że wywiad brytyjski działał niezgorzej, skoro mógł Nelson St.Vincenta w niespełna tydzień po przybyciu Bonaparta do Tulonu, o tem fakcie uwiadomić, nie będąc jednak przekonanym, czy i ów się zaokrętować zamierza, czy jeno dozoruje tej ekspedycyi, nie wiedzieć gdzie, wysyłanej.
Miał Nelson trzech 74-działowych okrętów liniowych i trzech fregat, zatem nadto mało, by armady zatrzymać francuskiej, ale zadosyć, by o ich wyjściu w morze wczas się wywiedzieć, posłać St.Vincentowi o tem meldunku, ale nie próżno odsieczy wyglądać, jeno samemu iść za ekspedycyją francuską, szarpiąc jej z doskoków i spowalniając na wieleż to możebne by było. Sposobności by po temu ostatniemu nie zbrakło, bo jako się nareście wyzbierały Francuzy**, to samo z portów wychodzenie ośm z górą godzin trwało, zaś szyków formowanie dla całości na tyle długo, że dopieroż dnia następnego, 20 maja 1798, żagli postawiono i wyruszono w ową podróż sławetną.
Dla Angielczyków też same wiatry, co pomyślnie Francuzom wypłynąć dozwoliły, postać przybrały mniej łaskawą, bo sztormu ciężkiego, co dwa dni spychał Nelsonowe okręty ku południowi, nie dosyć, że je rozpraszając, ale i ciężko uszkadzając flagowego "Vanguarda", masztów onemu łamiąc i żagli niszcząc. Wziął go był liniowiec wtóry, "Alexander" na hol i tak oba w tempie żółwiowem szukały jakiej zatoczki przy Sardynii przyjaznej, by napraw stosownych dokonać. Ani to nie było prostem dla nieznajomości wód i brzegów tamecznych, tandem zatoczkę Oristano pominięto, lękając się skał tamtejszych, zasię pożeglowawszy ku Saint Pierre, doczekali się Angielczyki koszmaru każdego żeglarza, że oto wiatr ścichł zupełnie, a martwa posztormowa fala obu związanych okrętów ku brzegowi pchała... Jako później kapitan "Vanguarda", Edward Berry w memuarach pisał, gdy się nareście słabiutka zerwała się bryza i wypełniła potargane żagle, byli tak blisko brzegu, że słyszeli łoskot fal się na skałach załamujących...
Znalazłszy nareście miejsca jakiego stosownego i nadludzkich od marynarzy wymagając wysileń, przyprowadził był Nelson k'temu, że już w cztery dni później miał de novo swoje trzy liniowce do żeglugi i walki gotowe, jeno znów mu na zawadzie stanęły zmienne i słabe wiatry. Dopiero 3 czerwca był wrócił Nelson na swój pod Tulonem posterunek, po to, by wrychle pomiarkować, że mu się w międzyczasie z Tulonu wymknęła źwierzyna i szukaj wiatru w polu...
Niewiele zapewne pocieszyła admirała wieść, że mu St.Vincent jedenaście przysyła liniowców na wsparcie, skoro nie wiadomo było, gdzie Francuzów szukać, co wybornie dowiodło jak ważna ta cała tajemnica była, bo przecie gdyby ów wiedział, gdzie Francuzi płyną, mógłby tam próbować pospieszyć kontrkursem, a tak cóż czynić, gdy nie wiadomo, co Bonapart umyślił i czy do Italijej południowej płynie, do Egiptu, czy do Hiszpanii, luboż i może Gibraltar atakować zamyśla?
Tem zaś czasem Napolion opłynąwszy Korsykę od północy, spotkał się z częścią kolejną armady, z Genui wypływającą. Ostatnia, z najwolniejszych statków złożona, wypłynąć miała z Ajaccio i, by nie spowalniać całości, z punktu wziąć kursu na Maltę równoległego. Osobliwością natury przedziwną, napotkała ona wielekroć przyjaźniejszych wiatrów, niż siły główne i na Maltę przybyła na dni trzy przed Bonapartem. W tem czasie Nelson pod Tulonem nie wydzierżył z niecierpliwości i ostawiwszy jednego "Leandra", sam ku Morzu Tyrreńskiemu się pokwapił, niezgorzej dedukując, że Bonapart tam się będzie kierował. Znowuż jednak się z wiatrem przeciwnym zmagając, w tyle zostawał i doczekał się doganiającego go "Leandra" z temi liniowcami, co ich w międzyczasie St.Vincent pod Tulon dosłał. Nim przecie jakiej nowej powziął o nieprzyjacielu wieści, Bonapart już całością 9 czerwca u Malty był stanął, przez nikogo po drodze nie niepokojony, aliści o tem na cóż ku tej Malcie płynął, czegóż tam zyszczeł i jak dwa następne nie doszły do skutku spotkania, opowiemy już nocie z tegoż cyklu kolejnej...
__________________
* który przyszłej cesarzowej pognał na cztery wiatry z łoża, domostwa i otoczenia swego, jako jej zdybał ze stajennym swoim...
** iżby nie myślał kto, że tu im jakiej ślamazarności zarzucam, to tłomaczę, że zwłoka najwięcej była wiatrów przeciwnych skutkiem, zaś Napoleon znał, że każda godzina droga, bo w Egipcie skutkiem dorocznego Nilu wylewu, jeśli nie nadąży w porę, całej doliny Nilu mieć będzie niemożliwą dla armii do przebycia.
Tak, czekam na ciąg dalszy, aby miło poczytać o tym jak m.in klimat bliskowschodni Francuzom nie służył. ;)
OdpowiedzUsuńDygam wdzięcznie :)
Hmm... nie było zamiarem mojem całości ze szczegółami expedycyi egipskiej wystawiać, to i nie wiem, zali oczekiwaniom Waćpanny tu sprostam...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Z Martyniki pochodząc musiała mieć pani Józefina krew gorącą. A przypadek ze stajennym dowodził pewnych skłonności demokratycznych. Choć przyznaję, że mogły być one źle widziane u cesarzowej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Raczej przejawiała skłonności peniokratyczne - wszak dla rządów demosu łaskawego oka nie miała!
UsuńWaham się między zakwalifikowaniem tego raczej do ludomanii (by nie rzec chłopomanii:), czy i gorzej jeszcze do skłonności cokolwiek i Messalinie podobnym... A skoro i tamta cesarzową być mogła, to widać, że to w dziejach nie pierwszyzna, choć może nie w zbyt dobrym guście...
UsuńKłaniam nisko:)
Też chętnie poczytam, o tym, co było dalej. :) Fajnie się tak ganiali po morzu. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Ci od ciągnięcia lin i stawiania żagli by pewnie inszego o tem byli zdania...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Czyli nasz ulubiony ciąg dalszy nastąpi! :D :D :D
OdpowiedzUsuńJako dzień po nocy niechybnie...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Witaj :)
OdpowiedzUsuńPrzybywam dziś do Ciebie z serdecznościami świątecznymi :)
Wigilia to nie jest czas,
gdy jest prezentów moc
Wigilia to nie jest czas,
gdy potraw sto na stole
Wigilia to przepiękny czas,
Bożonarodzeniowy czas,
Gdy siedzimy wszyscy w kole,
i MAMY bliskich przy stole.
Spokojnych i zdrowych Świąt dla Ciebie i bliskich !
Bóg Zapłać i Waćpani wzajem, co wierę, że czasu jeszcze najdę, by osobą własną u Waćpani z pokłonieniem niskiem uszanować:)
UsuńKłaniam nisko:)
Bardzo lubię smakowąć te opowieści - a niektóre zdania to i dwa razy przeczytać muszę, żeby cały smak wyłuskać;) Czekam na dalsze historyje, a tymczasem życzę Wachmistrzowi i Familii wesołych świąt, spokoju i radości:)
OdpowiedzUsuńŻyczeń, da Bóg, będę jeszcze składał, tak w ogólności, jako i poszczególnym Gościom i Lectorom Miłym, przecie za te z serca dziękuję i własnem responsuję, by i Waćpani w ten czas nie poskąpiło ni jednego, ni wtórego, a jeszczeć i przydało zdrowia:)
UsuńKłaniam nisko:)
Staropolskim obyczajem, gdy w Wigilię gwiazdka wstaje, Nowy Rok zaś cyfrę zmienia, wszyscy wszystkim ślą życzenia. I ja przy tej sposobności życzę Tobie i najbliższym, dużo szczęścia i radości. Aby wszystko się darzyło, z roku na rok... lepszym było.
OdpowiedzUsuńBóg Zapłać i Waszej Wielmożności wzajemnie:)
UsuńKłaniam nisko:)
Bardzo ciekawa historia, nie wiem dlaczego ale jakiś sentyment czuję do Napoleona... :) Może wierzę, może mam nadzieję jak I. Rzecki, który w swoich pamiętniku pisze - „Pamiętaj, że Bonapartów Bóg zesłał, ażeby zrobili porządek na świecie"
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Moje sentymenta więcej może niźli Rzeckiego trzeźwe, bo na obrachunku oparte, żeśmy inszych aliantów mieć nie mięli i mieć nie mogli, tandem radować się choćby tem, co się przydarzył:) Przecie onego sentyment pojmuję i bynajmnie naiwnym czy nagannym nie widzę:)
UsuńKłaniam nisko:)
Panie Wachmistrzu!
OdpowiedzUsuńFrancuski Dyrektoriat nie miał poważania w kraju, stąd lawirował między jakobinami a rojalistami. Na dodatek solą w oku był Napoleon, wszak to, co wyprawiał we Włoszech i jak poczynał sobie z Austriakami ( przedwstępny pokój w Leoben - 17.04.1797 ), powodowało, iż stał się bożyszczem tłumów. Obmyślono sposób, by pozbyć się Bonapartego. Traktat w Campo Formio ( 17.10.1797) awansował Napoleona na dowódcę Armii Anglii, a nominację tę przyjął 5 listopada. Inwazja na Anglię była niewykonalna, o czym zainteresowani wiedzieli. Listopadowa inspekcja Napoleona po portach francuskich zasiała poważne wątpliwości co do tego przedsięwzięcia, a pod koniec lutego 1798 już wiedział, że przewagi na morzu nie będzie przez najbliższe kilka lat.
Zaproponował zajęcie Hanoweru, ale Dyrektoriat chciał się pozbyć Bonapartego na długo, stąd oferta była niewygodna dla obu przeciwników. Tu kolejny raz błysnął inicjatywą Talleyrand, minister spraw zagranicznych Francji ( u carycy Katarzyny listę płac podpisywał jako Anna Iwanowna), proponując podbicie Egiptu. Dyrektoriat przyklasnął pomysłowi, przedstawił wizję dezorganizacji handlu Anglia/Indie, założenie nowej kolonii francuskiej, no i podbój Indii. Oczywiście nie obyło się od podkreślenia misji naukowej. Finansjera poparła, kupcy też liczyli zyski. Szybko to poszło, bo 20 kwietnia 1798 nakazano koncentrację statków, a 18 maja podniesiono żagle.
Inaczej było z Nelsonem. Admirał John Jervis zarządzający angielską flotą na Morzu Śródziemnym, widząc co robią Francuzi, poprosił o pomoc, sugerując, żeby Nelson przechwycił wrogą flotę. No i się zaczęło. Kontradmirał Wiliam Parker i wiceadmirał John Orde podali się do dymisji na znak protestu. Orde, za swój ostry protest został wysłany do Anglii, ale i tam nie odpuścił, bo wezwał Jervisa na pojedynek. Tak więc po obu stronach wzajemne niechęci odegrały istotną rolę zanim doszło do klęski pod Abukirem.
z wyrazami uszanowania
Bardzo cenny wkład, choć do paru bym się drobiazgów chciał odnieść, jak choćby owa służba Talleyranda dla dworu rosyjskiego. Przyznaję, że z głowy pisząc, nie pamiętam od kiedy Talleyrand został rosyjskim agentem, aliści nie sądzę, by to było za Dyrektoriatu, kiedy Talleyrand nie był jakąś przesadnie znaczącą postacią... A Katarzyna zmarła w 1796, zatem nie dla niej chyba pracował, a może nawet i nie dla cara Pawła, tylko dopiero dla Aleksandra..
UsuńKłaniam nisko:)
Panie Wachmistrzu!
UsuńMój błąd jest ewidentny. Bardzo dziękuję za zwrócenie uwagi. Przepraszam zainteresowanych.
z wyrazami uszanowania
Ależ, Mości Bosmanie, nawet nie wiem, czy bym to zwał aż błędem, czy tylko pewną pochopnością uogólnienia...:) I przepraszać naprawdę nie ma za co...:)
UsuńKłaniam nisko:)