Rzecz dedykuję najwięcej Lectorom Mojem Nowym, bo dawniejsi w części niemałej tychże not znają, jako to:
- zapożyczonego od Xiędza Kitowicza Dobrodzieja opisu redut maskowych w czasach saskich;
- dawniej znanej szeroko lwowskiej gwarowej piosnki, "Bal u wetyranów" opisująca;
- fragmentum memuarów Marii z Mohrów Kietlińskiej, o potraconych w tańcowaniu klejnotach, takoż o tem jak balowano, aż się piec nieomal rozleciał kaflowy.
Atoli dziś bym przypomnieć chciał gadki o tem, jako się młódź, pod czujnem naturaliter okiem ma się rozumieć, dawniejszemi bawiła w karnawale czasy...:) W czasach albowiem, gdy niepolitycznie było pannie z dobrego domu się gdzie samotnie po mieście prowadzać (a niesamotnie; w rozumieniu z Panią Matką, luboż jaką inszą przyzwoitości piastunką... jakiż sens?:))...W czasach, gdy szkoły nie były koedukacyjnemi (a panienek część pryncypalna ani myślała o kontynuowaniu nauk), gdy nie było internetu, a zawieranie przypadkowych znajomości w najwyższym złym było guście... jedyną w rzeczy samej sposobnością na jakie nie tyleż nawet towarzyskie życie nowe, co na jakichkolwiek przedstawicieli świata męskiego poznanie, byłyż wszelkiej maści reduty, wieczory taneczne publiczne czy prywatne, nareście bale pełną gębą, które wielekroć tu już cytowanemu Kazimierzowi Bartoszewiczowi kojarzyły się jednoznacznie:
"Bale - przeziębienia, odciski na nogach, niezapłacone rachunki u krawców, schadzki miłosne, pożyczki u lichwiarzy, szampan krymski lub węgierski, wystawa golizny..."
Myślałby kto, że to jeno jakie męskie malkontenctwo, aliści głos niewieści temuż wtórujący, pomimo nutek nostalgiczno-wspominkowych, równą budzi grozę:
"I tak aż do siódmej z rana,
Tok zgnieciony, suknia zmięta,
Madzia na nic stańcowana,
A ja, jakby z krzyża zdjęta!
Kiedyś, jakem była młodą,
Rychtyk byłam taką samą,
Po balach tąż samą modą
Włóczyłam się z moją mamą!"
A zdać by się mogło, że owej jejmości, z rzadka może zaszczyconej jaką do tańcowania inwitacyą, owa noc jeno na wysiadywaniu między inszemi matronami pod ścianą przeminęła... Nic bardziej mylnego! Owo zajęcie, okrom najpierwszej między samemi na bale zaproszeniami ostrej czynionej selekcyi, i tu na placu boju ustawicznej wymagało czujności, z którą najuważniejszy szyldwach na widecie ani się równać mógł...:) Prosić przecie na bale mógł leda kto, kto ich czynił, a zapraszał, kogo uważał, wielekroć także z tem podtekstem skrytem, by obecność tej czy inszej persony, rangę przyjęcia tego podniosła... Dla tejże samej przyczyny persony dystyngowane, jak ognia się wystrzegały niebacznego przyjęcia zaproszenia od kogo niżej we hierarchijej społecznej stojącego. Aliści nawet i wysoko notowane bale (nawiasem to we Lwowie najwyższej był rangi bal u samego Namiestnika, w Krakowie zaś w pałacu Potockich "Pod Baranami":), na które wstęp nie podlegał reglamentacyi ścisłej i trza się z tem było liczyć, że panienka napotka dansera , którego stan majątkowy i pozycja towarzyska z punktu go na "jarmarku małżeńskiem" dyskredytowały, familije z pannami na wydaniu omijały... Czasem jednak nie sposób było udziału odmówić, a wtedy właśnie już jeno czujność pani matki, luboż jakiej ciotki, niechby i przyszywanej, ostatniem była szańcem przed jaką ze strony panny pochopnością.
Strach doprawdy myśleć jakimż nieszczęściem byłoby na jaki rok owych balów poniechanie:))... Jakież szkody nieodwracalne wśród krawców, szewców, fiakrów, producentów ekwipaży, cukierników i winiarzy... ergo nareście i w samym porządku odwiecznym owego cyklu balowo-zaręczynowo-matrymonialno-prokreacyjnego...:) To właśnie mając na uwadze, i by do tak strasznej ruiny monarchii nie dopuścić, Najjaśniejszy Pan, Franciszek Józef I, nie bacząc na rozmiar swej osobistej straty i boleści, po śmierci syna umiłowanego, arcyksięcia Rudolfa*, nakazał kontynuowanie karnawału i ograniczenie żałoby jeno do ścisłej cesarskiej rodziny**.
Pannom z domów prawdziwie dostojnych i zamożnych, gdzie tańcowanie było jednym z bynajmniej nie lekceważonych edukacyi elementów, i tak byłoż o niebo łatwiej, niźli panienkom mniej zamożnym. Nie byłoż bowiem naówczas kursów tanecznych w naszem dziś rozumieniu, boć przecie któż by córę swą puścił tam, gdzie ona nie wiedzieć kogo mieć będzie za partnera...:) Ekspens zaś lekcyj prywatnych nadto był srogiem na kieszeń przeciętnego urzędnika, nawet i znacznej rangi, czy akademika... Częstokroć zatem pierwszych tanecznych pas macierz luboż i jaka starsza siostra, czy kuzynka pokazywała, zasię dzieweczki po szkolnych pauzach tę wiedzę jedna drugiej przekazywały... Kawalerowie w tejże mierze mięli się nierównie gorzej, bo owe kręcenia się w kółko uważali za niewieście wymysły z idiotyzmem graniczące, nadto w temże się wzajem utwierdzając mniemaniu, że nauka tych jakich kroków i zawirowań poniżej jest ich godności...*** Ergo, gdy co do czego przyszło, zawżdy się okazywało, że danserów jest ustawiczny niedostatek (co zda się być już chyba tradycją ponadczasową:), a ci, co z jaką odwagą straceńczą ruszali na podbój sali balowej, luboż ulegli ułudzie za jaką minką zalotną się kryjącej, tańczyli więcej przypominając jakiego niedżwiedzia z cyrku wypuszczonego, niźli lwa salonów. Effecta tego nader łacno poznać było po pantofelkach panienek, a i po spodniach owych danserów, najwięcej bowiem do tańcowania w owych czasach panny miały nie wymyślne jakie cuda szewskiej roboty, lecz najzwyklejsze płócienne pantofelki, przed każdem występem towarzyskiem szorowane do białości, a gdy tej czasem nader ciężko było dostąpić, powlekane najzwyklejszą kredą, która to kreda właśnie krechami przykremi na spodniach i butach danserów najwymowniej dowodziła umiejętności tak jednej, jak i drugiej strony...:)
Kawalerowie, osobliwie ci mniej zamożni z wyższych klas gimnazjalnych, ze swej strony i inszej mieli pułapki, a to w mundurkach swych, gdzie prawidła rozwoju fizycznego w ostrą szły kolizyję z możnościami finansowymi familii, często zatem mundurek taki nader długiego miał żywota z ustawicznie przedłużanemi rękawami, a że taka "prolongata" na rękawie się odznaczała przykro rudawą obrączką, tedy obrączki owe pracowicie atramentem zamalowywano... Nieszczęście jednak, gdy się młodzian po tańcu spocony owym rękawem po twarzy przetarł, luboż nadto blisko talię panny (w obowiązkowo białej sukni:) obejmował...
Z dygresyi w dygresyję idąc, widzę żem już tej noty nad cierpliwość i może Lectorów uczynił był, tedy o karnetach, tańców rodzajach, strojach karnawałowych, a i konceptach na danserów rozmnożenie:)) opowiem w części wtórej...
__________________________________
* 30 stycznia 1889 roku w Mayerlingu.
** Bodaj że i bez odrębnego w tej mierze ordonansu, cały korpus oficerski c.k. armii i floty nosił przez czas dłuższy na ramieniu krepę, a sekundowali mu w tym urzędnicy państwowi i co bardziej lojalistyczni obywatele... Balów jednak rzeczywiście nie przerwano:)
*** Zapewne dla tej przyczyny, bodaj nie było w Europie naówczas szkoły kadetów czy junkrów, gdzie by tychże umiejętności od kandydatów na oficyjerów nie wymagano:) Kto "Cyrulika syberyjskiego" Imci Michałkowa pomni, temuż słynne sceny balowe przypomnieć polecam:)
- dawniej znanej szeroko lwowskiej gwarowej piosnki, "Bal u wetyranów" opisująca;
- fragmentum memuarów Marii z Mohrów Kietlińskiej, o potraconych w tańcowaniu klejnotach, takoż o tem jak balowano, aż się piec nieomal rozleciał kaflowy.
Atoli dziś bym przypomnieć chciał gadki o tem, jako się młódź, pod czujnem naturaliter okiem ma się rozumieć, dawniejszemi bawiła w karnawale czasy...:) W czasach albowiem, gdy niepolitycznie było pannie z dobrego domu się gdzie samotnie po mieście prowadzać (a niesamotnie; w rozumieniu z Panią Matką, luboż jaką inszą przyzwoitości piastunką... jakiż sens?:))...W czasach, gdy szkoły nie były koedukacyjnemi (a panienek część pryncypalna ani myślała o kontynuowaniu nauk), gdy nie było internetu, a zawieranie przypadkowych znajomości w najwyższym złym było guście... jedyną w rzeczy samej sposobnością na jakie nie tyleż nawet towarzyskie życie nowe, co na jakichkolwiek przedstawicieli świata męskiego poznanie, byłyż wszelkiej maści reduty, wieczory taneczne publiczne czy prywatne, nareście bale pełną gębą, które wielekroć tu już cytowanemu Kazimierzowi Bartoszewiczowi kojarzyły się jednoznacznie:
"Bale - przeziębienia, odciski na nogach, niezapłacone rachunki u krawców, schadzki miłosne, pożyczki u lichwiarzy, szampan krymski lub węgierski, wystawa golizny..."
Myślałby kto, że to jeno jakie męskie malkontenctwo, aliści głos niewieści temuż wtórujący, pomimo nutek nostalgiczno-wspominkowych, równą budzi grozę:
"I tak aż do siódmej z rana,
Tok zgnieciony, suknia zmięta,
Madzia na nic stańcowana,
A ja, jakby z krzyża zdjęta!
Kiedyś, jakem była młodą,
Rychtyk byłam taką samą,
Po balach tąż samą modą
Włóczyłam się z moją mamą!"
A zdać by się mogło, że owej jejmości, z rzadka może zaszczyconej jaką do tańcowania inwitacyą, owa noc jeno na wysiadywaniu między inszemi matronami pod ścianą przeminęła... Nic bardziej mylnego! Owo zajęcie, okrom najpierwszej między samemi na bale zaproszeniami ostrej czynionej selekcyi, i tu na placu boju ustawicznej wymagało czujności, z którą najuważniejszy szyldwach na widecie ani się równać mógł...:) Prosić przecie na bale mógł leda kto, kto ich czynił, a zapraszał, kogo uważał, wielekroć także z tem podtekstem skrytem, by obecność tej czy inszej persony, rangę przyjęcia tego podniosła... Dla tejże samej przyczyny persony dystyngowane, jak ognia się wystrzegały niebacznego przyjęcia zaproszenia od kogo niżej we hierarchijej społecznej stojącego. Aliści nawet i wysoko notowane bale (nawiasem to we Lwowie najwyższej był rangi bal u samego Namiestnika, w Krakowie zaś w pałacu Potockich "Pod Baranami":), na które wstęp nie podlegał reglamentacyi ścisłej i trza się z tem było liczyć, że panienka napotka dansera , którego stan majątkowy i pozycja towarzyska z punktu go na "jarmarku małżeńskiem" dyskredytowały, familije z pannami na wydaniu omijały... Czasem jednak nie sposób było udziału odmówić, a wtedy właśnie już jeno czujność pani matki, luboż jakiej ciotki, niechby i przyszywanej, ostatniem była szańcem przed jaką ze strony panny pochopnością.
Strach doprawdy myśleć jakimż nieszczęściem byłoby na jaki rok owych balów poniechanie:))... Jakież szkody nieodwracalne wśród krawców, szewców, fiakrów, producentów ekwipaży, cukierników i winiarzy... ergo nareście i w samym porządku odwiecznym owego cyklu balowo-zaręczynowo-matrymonialno-prokreacyjnego...:) To właśnie mając na uwadze, i by do tak strasznej ruiny monarchii nie dopuścić, Najjaśniejszy Pan, Franciszek Józef I, nie bacząc na rozmiar swej osobistej straty i boleści, po śmierci syna umiłowanego, arcyksięcia Rudolfa*, nakazał kontynuowanie karnawału i ograniczenie żałoby jeno do ścisłej cesarskiej rodziny**.
Pannom z domów prawdziwie dostojnych i zamożnych, gdzie tańcowanie było jednym z bynajmniej nie lekceważonych edukacyi elementów, i tak byłoż o niebo łatwiej, niźli panienkom mniej zamożnym. Nie byłoż bowiem naówczas kursów tanecznych w naszem dziś rozumieniu, boć przecie któż by córę swą puścił tam, gdzie ona nie wiedzieć kogo mieć będzie za partnera...:) Ekspens zaś lekcyj prywatnych nadto był srogiem na kieszeń przeciętnego urzędnika, nawet i znacznej rangi, czy akademika... Częstokroć zatem pierwszych tanecznych pas macierz luboż i jaka starsza siostra, czy kuzynka pokazywała, zasię dzieweczki po szkolnych pauzach tę wiedzę jedna drugiej przekazywały... Kawalerowie w tejże mierze mięli się nierównie gorzej, bo owe kręcenia się w kółko uważali za niewieście wymysły z idiotyzmem graniczące, nadto w temże się wzajem utwierdzając mniemaniu, że nauka tych jakich kroków i zawirowań poniżej jest ich godności...*** Ergo, gdy co do czego przyszło, zawżdy się okazywało, że danserów jest ustawiczny niedostatek (co zda się być już chyba tradycją ponadczasową:), a ci, co z jaką odwagą straceńczą ruszali na podbój sali balowej, luboż ulegli ułudzie za jaką minką zalotną się kryjącej, tańczyli więcej przypominając jakiego niedżwiedzia z cyrku wypuszczonego, niźli lwa salonów. Effecta tego nader łacno poznać było po pantofelkach panienek, a i po spodniach owych danserów, najwięcej bowiem do tańcowania w owych czasach panny miały nie wymyślne jakie cuda szewskiej roboty, lecz najzwyklejsze płócienne pantofelki, przed każdem występem towarzyskiem szorowane do białości, a gdy tej czasem nader ciężko było dostąpić, powlekane najzwyklejszą kredą, która to kreda właśnie krechami przykremi na spodniach i butach danserów najwymowniej dowodziła umiejętności tak jednej, jak i drugiej strony...:)
Kawalerowie, osobliwie ci mniej zamożni z wyższych klas gimnazjalnych, ze swej strony i inszej mieli pułapki, a to w mundurkach swych, gdzie prawidła rozwoju fizycznego w ostrą szły kolizyję z możnościami finansowymi familii, często zatem mundurek taki nader długiego miał żywota z ustawicznie przedłużanemi rękawami, a że taka "prolongata" na rękawie się odznaczała przykro rudawą obrączką, tedy obrączki owe pracowicie atramentem zamalowywano... Nieszczęście jednak, gdy się młodzian po tańcu spocony owym rękawem po twarzy przetarł, luboż nadto blisko talię panny (w obowiązkowo białej sukni:) obejmował...
Z dygresyi w dygresyję idąc, widzę żem już tej noty nad cierpliwość i może Lectorów uczynił był, tedy o karnetach, tańców rodzajach, strojach karnawałowych, a i konceptach na danserów rozmnożenie:)) opowiem w części wtórej...
__________________________________
* 30 stycznia 1889 roku w Mayerlingu.
** Bodaj że i bez odrębnego w tej mierze ordonansu, cały korpus oficerski c.k. armii i floty nosił przez czas dłuższy na ramieniu krepę, a sekundowali mu w tym urzędnicy państwowi i co bardziej lojalistyczni obywatele... Balów jednak rzeczywiście nie przerwano:)
*** Zapewne dla tej przyczyny, bodaj nie było w Europie naówczas szkoły kadetów czy junkrów, gdzie by tychże umiejętności od kandydatów na oficyjerów nie wymagano:) Kto "Cyrulika syberyjskiego" Imci Michałkowa pomni, temuż słynne sceny balowe przypomnieć polecam:)
Przyjdzie ze wstydem wyznać, że tancerz ze mnie marny, albo nawet więcej niż marny. Kiedym w konkury do mej małżonki uderzał, to jeszcze jakoś tam pląsać usiłowałem, a ona (że miłość zaślepia lepiej niż pirydyna), udawała, czy może chciała wierzyć, że sobie jednak radzę. Po ślubie okazji tanecznych było już, ku mojej niewysłowionej radości, jakby mniej. A jednak przez całe lata musiałem przynajmniej zabawy sylwestrowe odcierpieć i dopiero ostatnio zrobiło się w tej materii znośniej - ku mojej uldze, a może też i małżonka po latach zrozumiała wreszcie, że z tej mąki chleba nie będzie...
OdpowiedzUsuńTym bardziej była zdumiona widząc mnie paręnaście lat temu wycinającego hołubce z żoną kolegi i od razu przeprowadziła śledztwo, bo czujności małżeńskiej nigdy dość. Prawda, że wszyscy mieliśmy już wówczas dobrze w czubie. Prawda, że znaliśmy się i lubili od lat. Ale żebym dobrowolnie w tany lazł? Po krótkiej inwestygacji małżonka odetchnęła z ulgą, bo powód mojej nagłej skoczności na parkiecie okazał się być banalny. Koleżanka (która była w tym przypadku także panią domu) obiecała mi po tańcu kość od pieczonej szynki (w wersji oryginalnej nadziewanej na powierzchni w fikuśny wzorek z goździków), na której jeszcze, tak na oko, było z pół kilo mięsa do ogryzania. Okazałem się banalnym samcem spragnionym uciech stołu, co zostało mi z uśmiechem wybaczone.
Pozdrawiam
Z czego konkluzyja płynie, że nader przydatnem jest zawżdy mieć na podorędziu podobną a poręczną wymówkę:))
UsuńKłaniam nisko:)
Prawda, że dziś swobody więcej i to nawet porównywać hadko, jakby to stwierdził Imć Podbipięta. Dziś ta swoboda zdałoby się, jako wahadło, w drugą stronę się wychyliła.
OdpowiedzUsuńAle jedno się nie zmienia - a tym czymś jest powszechna niechęć brzydszej części społeczeństwa do wszelakich na parkiecie wygibasów. Sam na weselichach nie mam na to odwagi, nawet z partnerką wyrozumiałą, inaczej, niźli po opróżnieniu pierwszej flaszy ;)
Tandem może małemi kroczkami, to mając na względzie, że partnerka z pewnością wyrozumiała, skoro od lat wielu Waszmości towarzyszy (quot erat demonstarndum:)... Co spisawszy, spieszę bezpiecznie podać tyły, by i mnie ów zapał nie ogarnął niewczesny:)
UsuńKłaniam nisko:)
Czasy się zmieniły,obyczaje również, a wciąż o dobrego tancerza, takiego co to poprowadzi w tańcu nie zadeptując pantofelków partnerki- niełatwo...o ile w ogóle się takiego zmusi, by na parkiecie wystąpił...A przecież okazji do treningu mnóstwo, poczynając od balu w przedszkolu...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam karnawałowo, o!
Sposobności może i iście sporo, aliści nie leży to w męskiej naturze, osobliwie tej już stateczniejszej, by się pląsami bawić:) Jeszczeć może tam co za młodu, jako cesja niejaka na użytek damy serca, którego to poświęcenia ogromu owe i tak nie doceniają nigdy... Choć powszechność ostatnich jakich telewizyjnych turniejów i moda tem lansowana, zda się jaki odwrót tendencyi znaczyć...
UsuńKłaniam nisko:)
Fikalski staje mi przed oczami. Ten cudnie zagrany przez Stuhra Wodzirej prowadzący do Mazura i Kotyliona.
OdpowiedzUsuńEch "Z biegiem lat z biegiem dni" mógłbym oglądać na okrągło. Mam nawet swoją prywatną kopię.
I tylko luster i sreber żal.
Pozdrawiam
I gdzież są niegdysiejsze śniegi?:(( Dobrze choć, że wiemy, co tracimy z latami kolejnemi i za czem wzdychać mamy...
UsuńKłaniam nisko:)
Bale, tańce, zaloty, to miła dla nas lektura. Czasy dzisiejsze nie sprzyjają pięknym formom zapoznania, a na dyskotekach jest tak głośno, że słuch można stracić, więc o czułych słówkach nie może być mowy. Zdziczała nasza młodzież, a na sztuce zalotów nie zna się zupełnie. Szkoda, bo pamiętam czasy dancingów i pięknych zabaw z mojej młodości. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńW rzeczy samej szkoda, osobliwie, że co więcej chytrzy młodziankowie, którym może i na urodzie czy na dowcipie nie dostaje, pomiarkowali, że starczy cokolwiek się pląsów nauczyć i u płci pięknej, przy konkurencyi braku, powodzenie jest murowanem...
UsuńKłaniam nisko:)
Kreda i atrament! Sprytne niepomiernie. No i jasne stało się wreszcie, na co komu szkoła ;). Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNo proszę... a o tem nie pomyślałem:) Zatem skoro w niebyt odeszły mundurki "prolongowane", pantofelki płócienne kredą podszykowywane, to i może sama szkoła zbyteczną?:)
UsuńKłaniam nisko:)
Witaj
OdpowiedzUsuńPrzyznam się po cichu, bo to podobno "nietakt"- nie lubię tańczyć, ani zabaw hucznych. Ale uśmiech mam zawsze i życzliwość do ludzi :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Wstydzić się nie ma czego, sam ich nie lubię:)Choć samokrytycznie wyznam, że z uśmiechem to już bywa rozmaicie...
UsuńKłaniam nisko:)
Bamiętam doskonale "Cyrulika syberyjskiego"
OdpowiedzUsuńAle myslę, że nic nie przebije tego walca:
http://www.youtube.com/watch?v=nsw1MmMfReA
Myślę, że każdy mógłby go zatańczyć.
Pozdrawiam serdecznie.
Hmmm... Prawdziwie nie wiem, co rzec, bo nenufary chcieć zrywać, gdy one na trzęsawiskach jeno niemal rosną, to azard niemały i ładnie jeno w filmie wygląda. W przykrej rzeczywistości nader możebnem by było, że i tego galanta przyszło by salwować, zanim by go nie wessało ze szczętem i o wszelkich walcach by już tylko mógł pomarzyć u świętego Piotra...
UsuńKłaniam nisko:)
:-))) Wachmistrzu, a gdzie Ty widziałeś walca tańczonego w nenufarach?
UsuńToż on w Schoenburgu i w innych "Burgach" najlepiej wychodzi...
O muzykę się mnie rozchodziło, która niemożebnie piękna jest...a napisał ją Waldemar Kazanecki.
Wybieram się przeczytać część II.
No jakże gdzie?:) No tu przecie, gdzieś mię WMPani wysyłała... Na własne oczy żem widział, jak biało odziany Strasburger do rytmu po rozlewisku człapie i brodzi...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Jako że lubię czytać powieści historyczne i oglądać filmy kostiumowe, naczytałam się o dawnych balach i naoglądałam. Według mnie bale były przeważnie po to, aby wprowadzić córkę w świat i zaprezentować jej wdzięki i posag. Oczywiście służyły też innym celom, ale o nich za dużo by pisać.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
A ja naiwnie myślałem, że w dobie gdzie xiąg niemal nie było, kina ni telewizji czy internetu nie znano, byłaż to miła odmiana prozaiczności codziennej i uciecha uczestnikom niemała:)
UsuńKłaniam nisko:)
Pamiętam ja dobrze spomniane tutaj noty dawniejsze, osobliwie Xiędza Dobrodzieja, tudzież Imci Bartoszewicza słowniczek :)
OdpowiedzUsuńNotabene: kiedyż można się nowej jego części tu spodziewać? Przyznam się, iże to jeden z moich bardziej ulubionych Waszmości cykli :)
Ongiś, taniec był praktyką wysoce elitarną, przynajmniej taki obraz rzeczy mi się po lekturze wyłania... Teraz zasię od kilku już lat, taniec jest prawdziwie modny :) I tańczą wszyscy i wszędzie: ode kawalerów na wsi, po bogate pannice w miastach :) Jak to czasy się zmieniają...
Kłaniam niziutko!!
Jeszcze a propos wieczorów tanecznych i balów karnawałowych...
Usuńhttp://wiadomosci.onet.pl/kraj/przedwojenna-moda-karnawalowa,5395842,13514592,fotoreportaz-maly.html
Z częściami nowemi ta jest turbacyja, że na tem czasu kaducznie wiele schodzi, a dziś to dla mnie towar w istocie bezcenny... I tak zejdzie jeszcze ze dwie niedziele pewnie, zaczem jakich nie dojrzę światełek w tunelu i o notach nowych pomyśleć, co przyjdzie. Elitarności tańca bym poniekąd zaprzeczył, choć u nas po temu iście źródeł nie masz wielu, aliści starczy na Breugla obrazy popatrzeć kmiotków po karczmach tańcujących wystawiające i nie mniemać mi, by u nas co w tej mierze odbiegało od normy...
UsuńBóg Zapłać Waszmości za ten przeglądzik zabawny:) Kłaniam nisko:)