...których śmiało policzyć możem do bestsellerów największych XVII i XVIII
wieku. Początkiem wydano ich pierwszych pięć, jak dziś już wiemy, jedynych
autentycznych, w sekrecie ostawiwszy zarówno osobę autorki, jako i jej kochanka,
onych listów adresata. Aliści w pół roku nieledwie po wydaniu pierwszem
paryskiem z 1669 ukazała się wersja niderlandzka, gdzie już wprost pisano, że
adresatem tych listów był kawaler de Chamilly, marszałek Francyi. Przez wiek z
okładem zaś wznowień i przedruków były zaiste setki, dobitnie świadczące wieleż
Pań i Panien płakało z Maryjanną pospołu... Dodać wypadnie, że wydawcy
rychło interesu zwietrzywszy niezgorszego, przydawali owym pierwszym
autentycznym pięciu, zaiste serce rozdzierającym epistołom, szereg
apokryficznych inszych rzekomo późniejszych, takoż rzekome responsy
umiłowanego...
Komu i dziś by się chciało owo arcydziełko literatury miłośnej studiować,
tutaj najdzie owych autentycznych dowodów afektu oszalałej z miłości zakonnicy
do junaka dziarskiego:
http://milosc.info/listy/Listy-Marianny-d-Alcoforado-do-markiza-Noela-Bouton-de-Chamilly.php
Nam zaś, nim się tam Lectorowie, a osobliwie Lectorki udać zechcą,
pozostało właściwie jedno: wystawić personę adresata... Uczynimy to piórem
Stanisława Przybyszewskiego, który ich na polski przełożył i wstępem
opatrzył.
"Noel Bouton, Marquiz de Chamilly pochodził z starej i bardzo poważnej
burgundzkiej familiji. Od najrychlejszej młodości służył w wojsku, a ponieważ
był niezwykle odważny, więc szybko awansował. Wojna była jego rzemiosłem, a
kiedy we Francji pokój zapanował, nudził się Chamilly i zaciągnął pod sztandar
słynnego generała Schomberga, którego Portugalja zajęła w walce o niepodległość
przeciw Hiszpanom. Schomberg mianował go kapitanem i postawił na czele całego
regimentu jazdy, a Chamilly zakwaterował się w Bei, małem miasteczku
portugalskiem, którego wielką ozdobą był klasztor Matki Boskiej Poczęcia,
klasztor w którym 26-letnia Marjanna d'Alcoforado miała utracić cichy, pogodny
spokój duszy, w którym jak sama opowiada, dotychczas żyła, utracić go na zawsze
przez lekkomyślnego junaka zjadacza serc niewieścich, 30-letniego kapitana
zaciężnego wojska francuskiego.
A był to wspaniały pan!
Oto jak go harakteryzuje (tak w oryginale u Przybyszewskiego!- Wachm)
Saint-Simon w swoich memoirach.
"Chamilly był w rzeczywistości tęgim i dość dobrze zbudowanym mężczyzną; ale
równocześnie był bardzo grubiański i tak głupi, tak ciężki na umyśle, że gdy się
na niego patrzało i jego bredni słuchało: człowiek nie tylko, że nie był w
stanie pojąć, by się w nim jakaś kobieta rozkochać mogła, ale nawet wątpić
należało iżby mógł posiadać jakiś talent wojenny. Jeżeli zrobił wogóle jakąś
karjerę mimo swej potwornej głupoty, to zawdzięcza to jedynie swej żonie, mądrej
i rozgarniętej osobie. Znając dokładnie wartość swego męża, p.Chamilly na krok
go nie odstępowała, wszystko za niego robiła, a on nawet tego nie
miarkował."
Tyleż Saint-Simon... Przybyszewski dodaje, że to żony staraniem wyjednano
temuż wojennikowi u ministra Chamillarda laskę marszałkowską, ja zaś dodam, że
nim ów skończył jako gubernator La Rochelle, był u Duńczyków lat szereg
ambasadorem nadzwyczajnem, zasię owi go zatrudnili na feldmarszałka armijej
swojej, na toż może nadzieje mając, że ów Karola XII przemoże, ale jak
Saint-Simona czytam, to mi nie dziwno, że Sudermańczyka nie pokonał i Wielka
Wojna Północna się lat jeszcze toczyła, na nasze nieszczęście na naszych
najwięcej ziemiach, niemało, zatrudniając przy tem wszystkie chyba tej części
kontynentu potencje...
Ale rzecz być miała o miłości, nie o wojaczce, tedy na koniec rzecz całą
podsumuję jeszcze jednem zdaniem z Przybyszewskiego wyjętem:
"Rozumiem całe
zadziwienie Saint-Simona, ale nieśmiertelna historja Tytanji z osłem powtarzała
się zawsze i powtarzać się będzie"
Blog staropolski. Różności historyczne, facecje i refleksyje, spominki i przypowieści oraz czasem i komentarze rzeczywistości dzisiejszej...
09 listopada, 2013
05 listopada, 2013
O nienasyconem narodzie dziadów proszalnych i proweniencyi chałtur...
Dla przyczyn pewnych, o których mi lepiej
zmilczeć:), żem się czas jaki temu z Panią_Serca_Mego był kapkę powadził,
za czym żem k'tej myśli przyszedł, że dla udobruchania Onej nie
starczy leda jaki wiecheć i całunków tkliwych moc..:(
Tedy westchnąwszy ciężko nad Fortuny
meandrami żem się był zdeklarował w gotowości pójścia w obce
kraje i przywleczenia krokodyla jakiego lubo inszego źwirza
dzikiego, by go u stóp bogdance rzucić. Ofiara moja kwaśno nader
przyjętą została, jakoż i wtóra, że wstążkę w Jej barwach
upiąwszy na szyszaku, pójdę przez świat, by po turniejach
rozlicznych chwałę i urodę Jej głosić, wszytkich coby
przeciwnego mniemania byli na udeptanej ziemi, z Bożą pomocą,
pokonując... Ano...przyszło k'temu żem zajadłości niewieściej
nie docenił i jakom myślił, że się wykpię jakiej rzeki
zawróceniem, lubo stajni Augiaszowych ochędożeniem, tom nawet nie
dumał, jak srogim terminom mnie białogłowa moja poddać
gotowa...:(((
Owoż, by na łaskawsze spojrzenie zasłużyć
ni mniej, ni więcej jeno przyszło automobila uruchomiwszy, pojechać
ku hali ogromnej, towarami rozlicznemi naszpikowanej, gdziem podług
listy sprawunki miał poczynić! Na nic się zdały błagania moje,
by mi tak srogiej kary nie czyniono...:((( ...na nic pertraktacye
misterne, by jeno kosz załadować, a już do kassy nie musieć
stać:(((... Fortelu jeszczeć na mnie zażyto, jako to barszczu
megoż ulubionego dane mi kosztować będzie jako ingrediencji
k'niemu potrzebnych przywiezę...
Tak więc, rad nierad, żem pobrnął do
tej czeluści piekielnej, pełnej person niedomytych, pacholąt
rozbrykanych, wózków ścieżki wszytkie taraszących i wrzasków z
megafonu muzykę imitujących. Do tej otchłani, gdzie dzierlatki
jakie sepleniące wtykać mi będą jakie cztery puszki mi
niepotrzebne za cenę trzech zbytecznych; gdzie nie opedzić się
człekowi od jakowych promocyi, podług których padlinę jaką,
widno już świeżej żadną miarą udawać nie mogącej..."niemal
darmo" dawać mi będą...:(((
Aleć cóż było czynić? Pojechałem i ja
na Golgotę moją... żem w horrorach nie gustujący, to i większą
część onej wyprawy zmilczę i pisać nie będę jakem z kwadrans
trudził siebie i inszych wyrozumieć probując, czem się jeden
proszek ode drugiego odróżnia...:(((; jakiem męki przechodził
odcyfrować probując za ileż to dni, tego co kupić zamierzam nawet
i psi się nie chwycą... dość, żem na koniec do automobilu z
koszem po brzegi napełnionem, a sakiewką pustą przybył.
I tu mnie czekać, bodaj największa
dnia tego niespodzianka czekała... Mąż jeden bezdomny, com
go już parę razy był na tem parkingu spotykał, ku mnie się pokwapił
o pożywienie prosząc...
Tum Czytelnikowi miłemu winien
osobne mego do ludzi owych, potocznie menelami (łac. - vir menelis:)
zwanych odnoszenie przedstawić. Jako z takich sprawunków wychodzę,
tom po większej częsci w takiej ku bliźnim przyjaźni, że komu
życie miłe, lepiej czyni z drogi mi schodząc, co się takoż i
onych bezdomnych tyczy. Jako mnie gdzie za inszą okazyją ucapią,
gdym humoru spolegliwszego, zdarza się, a i owszem że pomnąc, jako
za inszym losu odmienieniem sam bym może po ludziach kwapił się
wsparcia szukać, że tam grosz jaki takiemu, czy inszemu rzucę,
nigdyż jednak takiemu, co pjany, luboż ani wątpliwości jednej, że
za chwilę za moje pić będzie... Tutaj już taki niejaki nadto
dłużej potrudzić się musi, by kamienne serce moje zmiękczyć.
Przyznam, żem nader podatny na koncepta wymyślne...exemplum jeden z
sąsiadów moich, z lat mnogich już gatunku vir menelis klasyk,
niechybny autoritatis w dziedzinie porównawczej win owocowych,
co mię lat temu już z dziesiatek będzie jako raz pierwszy
zaczepił, cale grzeczno pytając, zalibym nie miał co przeciw, by
ów z kompanionami zdrowie moje wypił. Żem zawżdy o zdrowie swoje
staranie miał, tedym konceptowi przyklasnął, aleć sie pokazało,
że tu trudność niejaka się ujawniła, a takaż mianowicie, że
gentlemani owi chwilowo płynność finansową utraciwszy nie byli
zdolni do inwestycji niezbędnej, by ów toast spełnić... Pojmując
zatem mą rolę, żem dokonał owej inwestycji niezbędnej, koncept
zaczepki doceniając... przez lata mnogie wieleż dysput między nami
było, gdziem przymuszał sąsiada do konceptu wysilenia, by darmo
jednak owej fundy nie czynić, aż na koniec wyznał mi on, że
relacye nasze postrzegać począł jako mecenat swoisty. Jakem się
objaśnień domagał, tom posłyszął, że dawni mecenasi po
prawdzie artystów i wspomagali, aleć przecie nie darmo, jeno za
jaki sztuki kęs, czy to konterfekt, czy rymów parę...takoż i ja
datek na kufel jaki wręczając, że przecie onej dysputy zawżdym
wymagał, mam to sobie za zasługę poczytać, że mózgowie sąsiada
(w tem przypadku = artysty:))) nadal sprawnem utrzymuję:))...
Męża spotkanego wracając, że
znam, jużem prawił i ten ci nieborak już parę razy mię
nagabując, przy czem nigdy o grosz, za to zawżdy jeno jadłem się
kontentując...osobliwego mego zaufania dostąpił, a ninie dla
fantazji jakiej niepojętej, żem okrom spyży takoż i po ekstrakt
chmielowy był sięgnał, by mu go wręczyć, by i on
miał jakie ukontentowanie z produkcji browarów naszych... Jakież
moje zdziwienie przeogromne, gdym posłyszał, że dziękować
dziękuje, ale nie weźmie, bo już miał był z tem w życiu
frasunków moc i wie że jak zacznie, tak już się nie wyrwie...a niezadług spotkanie ważne za pracą ma mieć, to i ryzykować nie
myśli. I przyznam, że mąż ów dawno już był odszedł, zaczem
jam, osłupiały wróconą mi wiarą w moce w menelach drzymiące,
był się wreszcie ku domostwu wyzbierał zdarzenia zgoła inszego spominając, a i w niejakiej koincydencji będącego do dawniejszych tradycyj naszych względem dziadów zadusznych...
Owoż spomnianego sąsiada żem ongi ujrzał, jako ów się między automobilami krzątał,
służby swe coraz to inszym polecając względem wózków po
zakupach odprowadzeniu, w czem onego staranie nie o ordynek jaki pod
marketem, a o owe monety w wózkach tkwiące, które za zwrotem wózka
onemu przypadną... Ano i zdarzyło, żem dojrzał jako ów inszego jeszcze znajomka mego zdybał, ów zaś w jakiem niezwyczajnie dobrym będąc
humorze, obdarował menelika i ponad miarę może. Ażem się po
jagodach sam wyszczypał, zali nie śnię ja, że ów z zakupów
własnych, a to bułek dobywa, a to kiełbasy, a to piwa sześciopak,
zaczem jeszcze i groszem sąsiada mego wspomógł...
Oczu przetarłszy, nie zdzierżyłem
i jako ten ze zdobyczą swą gdzie przepadł, podszedłem i ja,
znajomka pozdrawiając, nie przecie nadzieją kierowany, że i mnie
co skapnie, jeno by ów mi przyczynę wyłożył tej niezwyczajnej
hojności swojej, co przecie jak go z dawna znam, żem dopotąd u
niego tej cechy nie dojrzał... ów zaś mię ze śmiechem tłomaczy,
że na loteryi wygrał, a że nie milijony, jeno złotych nawet i nie
sto, to i uznawszy, że łatwo przyszło, tedy łatwo niech i precz idzie, umyślił był, by tego rozdać wszytkiego, co też był i uczynił...
Zadumałżem się ja nad tem, aleć
nie nadto długo, bo to łacno sobie mózg spsować, jako człek
czynnościom tak ciężkim nienawykły i byłbym rzeczy ze szczętem
przepomniał, gdybyż za mojem napowrotnem wyjściem się i mnie ów
sąsiad nie napatoczył... Wszelkie jego zwyczajne supliki żem
przerwał, aluzyją czyniąc, że się chyba dość już na dziś
obdarowanem czuje, co ów przeczyć początkiem probował, tedym
zdarzenia sprzed godziny mu w oczy przypomniał, na coż ów mię począł na
plewy brać, że to onemu darczyńcy się rzkomo wózek przewrócił i jeno to
dawał co zbite, czy zdeptane... Alteracyja mną na łgarstwo owo
zatrzęsła i tak by trzęsła jeszcze i długo, aliści za
zajechaniem w dom we śmiech się obróciła, bom spomniał że tej
rzeczy już i antecessores naszy znali, czego exemplum ninie
przewołam, a to za "Silva rerum" Xiędza Karola
Żery*, franciszkanina drohiczyńskiego z ośmnastego wieku, któren
szlachcica pewnego pobożnego opisawszy, jako ów na dzień Zaduszny
tęgiego wyprawił dziadom proszalnym obiadu, a okrom tego, że ów
był i obfity, a i trzydniowy, to na ostatek ów jeszcze udarował
wszytkich hojnie chlebem, mąką i okrasą, a jeszczeć przy tem dał
i krowę...
"Jeden z sąsiadów widząc to,
rzecze: Choćbyś waszmość miodem ich wysmarował, to jeszcze
powiedzą, że mieli wszystkiego zamało. Jakoż spotkawszy dziadów
wywożących ładownym wozem zaduszne leguminy** i prowadzących ową
krowę, pyta, czy mieli dość wszystkiego?
- Mieliśmy - odpowiadają dziadowie -
chautury*** niezgorsze, ino krowę wybrano nam jałową: "A tak
miał racyę ten szlachcic drugi, że nienasyconym i najchciwszym
jest naród dziadów."
__________________________
* Ów też i w swej "Torbie śmiechu"
zapisał arcycennej perełki, a to piosnki ówcześnej dziadowskiej:
Gdzie chautury, tam ja dziad,
Gdzie wesele, tam ja swat,
A gdzie chrzciny, tam ja kum,
A gdzie piją, tam ja czum.
Hej czum, czum, czum!
Hej czum, czum!
But o but, noga o nogę,
podkówkami krzeszę podłogę."
co nawiasem, jeśli prawdziwe, nie najgorzej o stanie dziadowskim
świadczy, skoroć onego i na buty i na podkówki do nich stać
było...:))
** dziś za leguminę, choć i to słówka
niebawem zaniknie pewnie, pojmujem już jeno pewien deser szczególny,
dawniej jednak miano pod tem słowem pożywienie wszelkie z roślin
ogrodowych, których można było zbierać ręką, bez sierpa pomocy,
takoż sypkie jako kasze, mąki etc. Najwięcej zatem pod leguminami
rozumieć należy wszelkich kasz, grochów, bobów i soczewic, z
czego poprzez ową kaszkę na słodko warzoną przeszło to i do
naszego dzisiejszego (czy już wczorajszego?) znaczenia...
*** chauturami zwano uczty na cześć i za dusze
zmarłych, co nawiasem mię intryguje od lat, jakżeby to było,
gdyby Mickiewicz swegoż poematu "Chauturami" nazwał, nie
zaś "Dziadami"... Znalibyśmy i dziś chałtur powszednich
naszych?:)
03 listopada, 2013
Porad przygarstek...
...pod łącznem tytułem "Ciekawości holenderskie" (co pamiętać przy lekturze
upraszam, nim kto co o nieludzkości i niegodziwości przodków naszych sądzić nie
pocznie pochopnie) a z Kalendarza Szylarskiego z 1767 roku powziętych:
"Sposób mienia zawsze świeże jaja i konserwowania ich na długi czas.* Świeże jaja pokostem raz i drugi nasmarować i na spokojnym schować je miejscu. Pokost pory w skorupie zamknie i transpiracji onym, a zatem korupcji nie dopuści. W kilka miesięcy, obmywszy pokost, tak świeże znajdziesz jaje, jak gdyby dopiero były zniesione."
"Sposób utuczenia kapłona w kilka godzin. Wziąć masła twardego i na kulki go rozrobić. Tymi kulkami nakarmić kapłona i póty go gonić, póki zmordowany biegać nie ustanie. Po małej chwili toż samo rad drugi i trzeci uczynić. Masło się w nim przez agitacyją rozgrzane i roztopione, po całym się rozejdzie. Zabić go potem i w zimną wodę włożyć; będzie tak tłusty jak tuczony."
"Sposób zrobienia w kilkanaście dni z młodego stare wino. Podczas lata, mianowicie na końcu miesiąca lipca, nalać butel szklenną młodym winem tłustym i przez piętnaście dni lub więcej wystawić go na słońce, na noc zaś wnosić go do piwnicy i w piasku trzymać. W piętnaście dni tak wyrobi i wzmocni się, jak gdyby piętnaście lat miało."
"Skuteczny sposób pozbycia się much i pchłów z izby. Muchy zapachu oleju laurowego cierpieć nie mogą; przeto olejem tym okiennice, drzwi i gdzie ci się w izbie podoba, każ czasem potrzeć, to od niej stronić i uciekać będą. Pchły zaś octu nie cierpią, więc tym skrapiaj często izbę, łóżko lub koszule; unikać go będą i wyginą."
"Sposób, aby mole futer i sukien nie psuły. Chmielu suchego z pieprzem utłuczonego wsyp w skrzynie, potem włóż suknie lub futra do niej - wolne będą od molów."
_______________________
* o inszym, staropolskiem, sposobie, z użyciem popiołu, pisałżem tutaj
"Sposób mienia zawsze świeże jaja i konserwowania ich na długi czas.* Świeże jaja pokostem raz i drugi nasmarować i na spokojnym schować je miejscu. Pokost pory w skorupie zamknie i transpiracji onym, a zatem korupcji nie dopuści. W kilka miesięcy, obmywszy pokost, tak świeże znajdziesz jaje, jak gdyby dopiero były zniesione."
"Sposób utuczenia kapłona w kilka godzin. Wziąć masła twardego i na kulki go rozrobić. Tymi kulkami nakarmić kapłona i póty go gonić, póki zmordowany biegać nie ustanie. Po małej chwili toż samo rad drugi i trzeci uczynić. Masło się w nim przez agitacyją rozgrzane i roztopione, po całym się rozejdzie. Zabić go potem i w zimną wodę włożyć; będzie tak tłusty jak tuczony."
"Sposób zrobienia w kilkanaście dni z młodego stare wino. Podczas lata, mianowicie na końcu miesiąca lipca, nalać butel szklenną młodym winem tłustym i przez piętnaście dni lub więcej wystawić go na słońce, na noc zaś wnosić go do piwnicy i w piasku trzymać. W piętnaście dni tak wyrobi i wzmocni się, jak gdyby piętnaście lat miało."
"Skuteczny sposób pozbycia się much i pchłów z izby. Muchy zapachu oleju laurowego cierpieć nie mogą; przeto olejem tym okiennice, drzwi i gdzie ci się w izbie podoba, każ czasem potrzeć, to od niej stronić i uciekać będą. Pchły zaś octu nie cierpią, więc tym skrapiaj często izbę, łóżko lub koszule; unikać go będą i wyginą."
"Sposób, aby mole futer i sukien nie psuły. Chmielu suchego z pieprzem utłuczonego wsyp w skrzynie, potem włóż suknie lub futra do niej - wolne będą od molów."
_______________________
* o inszym, staropolskiem, sposobie, z użyciem popiołu, pisałżem tutaj
28 października, 2013
O miłych złego początkach...
Dalekim po prawdzie od tego, by głosić, że dawniejszemi czasy wszytko było
lepsze, sprawniejsze, mądrzejsze etc.etc, aliści plagi dziś powszechnie żywot
zatruwającej ani się pewnie domyślał jakibądź uczestnik najpierwszego w Krakowie
pokazu wehikułów motorowych osmradzających okolicę i widzów oparami benzyny i
olejów... Rzecz się bowiem z pozoru zdawała niegroźną; wszystkiego trzy bicykle
z monachijskiej fabryczki Hildebranda i Wolfmüllera, które czasem też i z
angielska roverami zwano, którym przydano motorek nieduży i okazano publiczności
na Błoniach dnia 12 Iunii Anno Domini 1895...
"Licznie zgromadzonych cyklistów uderzyła pewność i chyżość, z jaką jeżdżący powstrzymywał maszynę w największym nawet pędzie. Mimo nierówności terenu i przeszkód z powodu tłumnego zebrania się osób, rower szedł w niektórych punktach 50-60 km/godz." relaconował ówczesny "Czas", mimowolnie też i niejako wieszcząc, że przyszłemi najpowszechniejszemi przyczynami kolizyj wszelkich i utrapień będą sami ludzie, takoż przeszkody "terenu", choć in futuram zapewne więcej jako drzewa przydrożne, niźli jaka nierówność nieznaczna...
Turbacyj tych nie przysporzył dwa lata później pokazany pierwszy w tem mieście automobil, którego najrozmaiciej zwać probowano, jako to samoruch, samobieg, samojezd czy też i z czasem, choć najzupełniej nonsensownie: samoCHÓD... Owoż jeden z pionierów naszych nafciarzy ze Lwowa, Imć Kazimierz Odrzywolski, zakupiwszy nieznanej z marki machiny francuskiej w Paryżu, prezentował jej przejazdem będący przez Kraków 22 Augusta 1897 roku. Prasa ówcześna proroczo, choć dla przejazdu tego akurat nietrafnie, prognostykowała, że nadmierne zliżenie się do wehikułu "grozi niebezpieczeństem dla życia ze strony rozpędzonej machiny".
Na kłopoty w rzeczy samej nie trza było czekać nadto długo, albowiem pierwszy w rejestrach sądowych odnotowany incydent zdarzył się sześć lat niespełna później, gdy niejaki Wincenty Schindler, zamieszkały przy placu Matejki 2, właściciel pracowni i warsztatu mechanicznego z ulicy Floriańskiej, dokonał próbnego przejazdu swym automobilem nieustalonej marki po placu Matejki. Jeśli prasie wierzyć, to dokonał tego w "szalonym pędzie", a ci co okolicy znają, wiedzą, że można tam automobilu rozpędzić nawet i bodaj do jakich 30-40 km/ godz!:) W każdem razie dość tego było, by się koń z dorożki nr 118, niejakiego Franciszka Chlipalskiego, spłoszył okrutnie i poniósłszy w bok, pali jakich nałamał drewnianych, tłukąc przy tem latarni na dorożce i wyginając resorów, których to szkód Imć Chlipalski przed sądem wycenił na koron 40, podług mnie kapkę tych kosztów swych naciągając, o co ja nie stoję, bo się z pewnością zwierzęciu należało za straty moralne, choć to pewnie nie koń wysądzone pieniądze w szynku przepijał...:((
Sąd grodzki ówcześny postąpił, podług mnie, arcyroztropnie, oprócz kar inszych zbraniając Schindlerowi jazd dalszych w miasta samego obrębie. Niestety, magistrat temże wypadkiem głośnym pobudzony, takoż głosami z policyi dochodzącemi, że nie mają oni instrumentum stosownego, by właścicieli tych maszyn piekielnych karać właściwie, opracował był osobnego dla automobili regulaminu i niem właśnie ruch ich uliczny zalegalizował...:(( I marna tu pociecha, że było to jedno z najpierwszych tego rodzaju w całej monarchii austro-węgierskiej uregulowań...:(
"Licznie zgromadzonych cyklistów uderzyła pewność i chyżość, z jaką jeżdżący powstrzymywał maszynę w największym nawet pędzie. Mimo nierówności terenu i przeszkód z powodu tłumnego zebrania się osób, rower szedł w niektórych punktach 50-60 km/godz." relaconował ówczesny "Czas", mimowolnie też i niejako wieszcząc, że przyszłemi najpowszechniejszemi przyczynami kolizyj wszelkich i utrapień będą sami ludzie, takoż przeszkody "terenu", choć in futuram zapewne więcej jako drzewa przydrożne, niźli jaka nierówność nieznaczna...
Turbacyj tych nie przysporzył dwa lata później pokazany pierwszy w tem mieście automobil, którego najrozmaiciej zwać probowano, jako to samoruch, samobieg, samojezd czy też i z czasem, choć najzupełniej nonsensownie: samoCHÓD... Owoż jeden z pionierów naszych nafciarzy ze Lwowa, Imć Kazimierz Odrzywolski, zakupiwszy nieznanej z marki machiny francuskiej w Paryżu, prezentował jej przejazdem będący przez Kraków 22 Augusta 1897 roku. Prasa ówcześna proroczo, choć dla przejazdu tego akurat nietrafnie, prognostykowała, że nadmierne zliżenie się do wehikułu "grozi niebezpieczeństem dla życia ze strony rozpędzonej machiny".
Na kłopoty w rzeczy samej nie trza było czekać nadto długo, albowiem pierwszy w rejestrach sądowych odnotowany incydent zdarzył się sześć lat niespełna później, gdy niejaki Wincenty Schindler, zamieszkały przy placu Matejki 2, właściciel pracowni i warsztatu mechanicznego z ulicy Floriańskiej, dokonał próbnego przejazdu swym automobilem nieustalonej marki po placu Matejki. Jeśli prasie wierzyć, to dokonał tego w "szalonym pędzie", a ci co okolicy znają, wiedzą, że można tam automobilu rozpędzić nawet i bodaj do jakich 30-40 km/ godz!:) W każdem razie dość tego było, by się koń z dorożki nr 118, niejakiego Franciszka Chlipalskiego, spłoszył okrutnie i poniósłszy w bok, pali jakich nałamał drewnianych, tłukąc przy tem latarni na dorożce i wyginając resorów, których to szkód Imć Chlipalski przed sądem wycenił na koron 40, podług mnie kapkę tych kosztów swych naciągając, o co ja nie stoję, bo się z pewnością zwierzęciu należało za straty moralne, choć to pewnie nie koń wysądzone pieniądze w szynku przepijał...:((
Sąd grodzki ówcześny postąpił, podług mnie, arcyroztropnie, oprócz kar inszych zbraniając Schindlerowi jazd dalszych w miasta samego obrębie. Niestety, magistrat temże wypadkiem głośnym pobudzony, takoż głosami z policyi dochodzącemi, że nie mają oni instrumentum stosownego, by właścicieli tych maszyn piekielnych karać właściwie, opracował był osobnego dla automobili regulaminu i niem właśnie ruch ich uliczny zalegalizował...:(( I marna tu pociecha, że było to jedno z najpierwszych tego rodzaju w całej monarchii austro-węgierskiej uregulowań...:(
26 października, 2013
O upowszechnianiu innowacyj, osobliwie zaś o pewnych prętach perpendykularnie na domach stawianych...
Jako ulubieni Vulpianowi Kitajczykowie prochu wykoncypowali było stulecie po
Chrystusie dziewiąte, zasię nimeśmy i my tego wynalazku pokosztowali, musieli go
od Kitajczyków Mongołowie przyjąć i pół z niem świata przeszedłszy, Henrykowi
Pobożnemu z towarzystwem kota pod Legnicą Anno Domini 1241 pogonić..:(
Drukuśmy chińskiego nie pokosztowali i musiał biedaczysko Gutenberg sam nad tem
osobno łeb łamać... Najwięcej bodaj czasu przetraconego mamy przy zapisie liczb
w systemie dziesiętnym, gdzie Chińczykowie nas na jakie dwa i pół tysiąclecia
ubiegli...
Ano i nie się co temu dziwować, skoro jedni od drugich daleko, a droga podła i moc podróżnemu przykrości przy tem. Nie to co dziś, gdy za internetu i łącz wszelakich sprawą, zda się, że na jednem świata końcu kto kichnie, to mu na drugim odkrzykną "Na zdrowie!". Gdy jakie na jednem miejscu zakiełkują zaledwie fajsbuki, ajpody, trojany, jutuby, blureje i wszelkie insze plugastwo, to nieledwie nazajutrz się zdaje, że świat tem chwastem cały zarasta... A zdać by się mogło, że w tejże materyjej dwa i pół wieku temu czasy w koniunkcji wszelkiej prymitywizmowi wieków dawniejszych bliższe, niźli nam dziś, przecie dokażę na exemplum pewnego wynalazku, że nie trza było nawet i jednego pokolenia, by taż innowacyja oceany przekroczyła i w tryumfalnym pochodzie przez świat peregrynowała... O czem prawię?
" Pioruny jak wielkie czynią szkody, coroczne prawie uczą doświadczenia. Bo domy i prochy w magazynach będące zapalają, metale topią, ludziom i zwierzętom zycie odbierają. Dawni* filozofowie spytani, co są pioruny albo raczej, co to jest. co zapala, topi i zabija, odpowiadali: ekshalacja siarki i saletry z cząstkami tłustemi zmięszane, na powietrze wyniesione i na niem zapalone. Spytani dalej, jakim sposobem bywają na powietrzu zapalone, jedni z nich mówili, iż się zapalają przez samo tarcie, tym prawie sposobem, którym się zapalają drzewa, gdy jedno o drugie jest tarte. Drudzy utrzymywali, że gdy ekshalacje wzmiankowane między dwiema chmurami są zewsząd ściśnione, powietrze swą elastycznością chmurę rozrywa i piorun wypada. Teraźniejsi zaś filozofowie, czyniąc doświadczenia elektryczne, spostrzegli, że materia piorunowa i materia elektryczna też same czynią skutki. [tu się Autorowie tegoż kalendarza odwołują do wydanej w Warszawie pracy księdza Józefa Henryka Osińskiego "Sposób ubezpieczający życie i majątki od piorunów", której owi na rok 1777 datują, Wikipedia zasię na 1784 - Wachm.] Wnieśli zatem, że materia piorunowa i materia elektryczna są też same, wnieśli zaś na owym fundamencie, iż skutków jednakowych tenże sam początek być powinien. Ktokolwiek był przytomny doświadczeniom elektrycznym, jest naprzód przeświadczony, iż metale i woda najbardziej ciągną materię elektryczną. A że materia piorunowa jest taż sama, co elektryczna, więc wnieść powinien, iż woda i metale najbardziej ciągną materię piorunową. Przyświadczony jest po wtóre, że szkło, siarka, lak, żywica, jedwab etc. materii elektrycznej cale albo bardzo mało w siebie biorą, za czym wnieść powinien, że pomienione ciała materii piorunowej w siebie nie biorą.
Podczas elektryzowania pręt metalowy blisko bani szklanej będący wspiera się na szkle, siarce, albo bywa wieszany na jedwabiu. Za czym materia elektryczna z bani szklannej wychodząca pręt metalowy napełni, do którego gdy osoba jaka zbliży palec, wypadnie z niego iskra, w palec uderzywszy bólu nabawi. Jeżeliby zaś do pręta metalowego był łańcuszek przywiązany i jeżeliby osoba, mająca w ręku szklankę wodą do połowy nalaną, trzymała ją tak przy pręcie, aby łańcuszek w wodę wchodził, obróciwszy banię kilka razy, gdy taż sama osoba ręką wolną dotknie się pręta metalowego, większa niż przedtem iskra wypadnie, mocniej uderzy, ból nie tylko w obydwu rękach, lecz i w piersiach sprawi. Można się jednak dotykać pręta naelektryzowanego bez uczucia bólu. Nie uczuje nikt bólu jeżeli nie dotknie się pręta samą ręką, lecz kawałkiem szkła albo laku; nie uczuje bólu, jeżeli do pręta jest przywiązany tak długi łańcuszek, aby na stole lub na podłodze wspierał się.
Co się powiedziało, do piorunów może być przystosowane; to jest, że piorun wtenczas bije, gdy chmura materią piorunową naładowana zbliży się do takowego ciała, które ową materią mocno ciągnie. Za owym bowiem zbliżeniem materia piorunowa w obfitości w ciało spływając oneż albo zapala, albo topi, albo go życia pozbawia, jeżeli jest żyjące. Przeto chcąc dokazać, aby piorun nie szkodził, nie trzeba dopuszczać, żeby materia piorunowa w obfitości z chmur na dół spływała. Można zaś tego dokazać, pomienioną materią powoli z chmur ściągnąć sposobami następującemi:
1. Na latawcu kitajką błękitną okrytym potrzeba pręcik metalowy ostro zakończony albo też kilka pręcików perpendykularnie ustawić. Sznur, do którego latawiec przywiązany, powinien być drutem klawikordowym niegęsto okręcony. Gdy latawiec wzniesie się na powietrze, ma być do pala przywiązany. Miejsce, na którym pal stoi, potrzeba oparkanić, aby do pala nikt nie dochodził. Za czym, gdy chmura naładowana materią piorunową zbliża się do latawca, w niej będąca materia po pręcikach i drucie w ziemię powoli spłynie i szkodzić nie może. Ten jednak sposób nie zawsze bezpieczny, bo latawca przed powstającą burzą potrzeba w górę podrzucać. Jeżeliby zaś chmura burzliwa wiele materii w sobie mająca blisko była, z niej materia piorunowa mogłaby nagle spłynąć i człowieka latawca puszczającego życia pozbawić.
2. Sposób od pierwszego bezpieczniejszy, służący do ocalenia domu od piorunu, jest sprowadzając po wierzchu domu materią piorunową albo też przeprowadzając ją przez dom w wodę lub w ziemię. Pragnący więc materią piorunową po wierzchu domu w ziemię sprowadzić powinien pręt żelazny, długi ostro zakończony**, na najwyższym dachu perpendykularnie ustawić albo w siarce, albo w żywicy. Od pręta perpendykularnie stojącego powinny być puszczone cienkie druty, których jeden koniec do pręta przywiązany, drugi zaś w ziemię ma być wpuszczony. Im dom większy, tym drutów więcej być powinno, aby po nich materia piorunowa w większej obfitości w ziemię lub w wodę wpływała i domowi nie szkodziła.
Chcąc piorun przez dom przeprowadzić, potrzeba w murze zrobić obszerną dziurę na kształt komina. W śrzodku owej dziury ma być ustanowiony pręt żelazny przygrubszy. Ten pręt tak długi być powinien, aby jeden jego koniec w ziemię był wbity, drugi zaś ostro zakończony, nad dach znacznie wychodził. Po tym pręcie piorun powoli w ziemię spłynie i domowi szkodzić nie będzie.
Nie tylko zaś dom jeden, lecz całą wieś, całe miasto, owszem przywiększą okolicę od piorunów można ocalić, na wysokich miejscach kilkanaście albo kilkadziesiąt prętów ostro zakończonych wystawując."
Tego przydługiego i może cytatu żem na to przytoczył, by dokazać, że na rok 1779 w Polszcze znajomość rzeczy tyleż już była powszechną, że się porady o tem jakoż piorunochronów stawiać upowszechniało niczem przepisów na nowy rodzaj konfitur czy boleści jakich spędzenia. A przecie w dalekiej Filadelfijej Benjamin Franklin swoich experimentów pokończył
w Roku Pańskim 1752, kiedy to na swojem domostwie takiego od piorunów szyldwacha wystawił. Obrachował kto, że trzydzieści lat później byłoż w tej Filadelfijej piorunochronów już z górą czterysta! Jeszli tak, to by znaczyć miało, że u samiuśkiego rzeczy źródła, gdzie naturalną rzeczy koleją zda się że powszechność tejże innowacyi najpowszechniejszą być winna, przecie tak nie było... Skoroż bowiem ten gród ówcześnie w Ameryce najludniejszy liczył mieszkańców 45 tysiąców, to nawet licząc po głów dziesięć na dom, pomnąc i o służbie i o familijach nad nasze liczniejszych, domostw być tam zatem musiało najmniej cztery do piąci tysiąców, ergo po latach trzydziestu ledwo dziesiąta ich część była w tych strażników gromowych zbrojna... Tem zaś czasem w Polszcze odległej (choć bliskiej Czechom, gdzie od Franklina odrębnie wynalazku tego dokonał w latach 1750-1754 niejaki Václav Prokop Divia) pierwszego piorunochronu na kościelnej wieży w Żaganiu umieścił niejaki Johann Ignatz von Felbinger. Rzeknie kto, że ani ów Polak, ani i Żagań ówcześny nie nasz... Zgoda... aleć w lat kilka zaledwie później staraniem królewskiem uzbrojono w "konduktory" Zamek Królewski w Warszawie, co nawet Adamowi Naruszewiczowi za temat do poemy posłużyło! Pewno, że to nie chyżość internetu, aliści lat trzydzieści w tamtem czasie na upowszechnienie konceptu po świecie zda mi się czasem extraordynaryjnie krótkim.
_________________________
* - rzecz cała cytatem z Kolędy Warszawskiej z roku 1779, tedy wystaw sobie, Czytelniku Miły, jacyż to filozofowie onym czasom dawniejsi...
** Mało ko wie, że się już Franklinowi spółcześni spierali zaliż ów ma właśnie być, jako chciał Franklin, kończysto zakończony, zali też na tępo. Król Angielczyków ówcześny, Jerzy III, co go potomni zapamiętali waryjatem, a zda się, że ów cależ nie taki był szalony, jakim by go nam wystawiać chciano, na złość Franklinowi, co był przecie jednem ze spiritus movens buntu kolonij amerykańskich, zażądał od Królewskiego Towarzystwa Naukowego, by ten sposób wtóry za lepszy ogłosiło. Natenczas przyszło między królem a prezesem Royal Society, Johnem Pringle'm do tejże słynnej zdań wymiany:
Pringle: "Sir, nie potrafię zmieniać praw ani zjawisk natury!"
Król: " W takim razie podaj się lepiej do dymisji!" Ano i rzecz by się zdała poza komentarzem wszelkim, aliści nauka dzisiejsza więcej się tu dziś ku temu skłania, że to nie przy Franklinie tu słuszność była...:) Nawiasem, jak jużeśmy przy tem, to był i inszy z adwersarzy Franklinowych, Jean-Antonine Nollet, xiądz, co się badaniem elektryczności bawił, co choć go wyśmiewają, bo za remedium na pioruny najlepsze miał bicie w dzwony kościelne, to przecie skonstatował, z czem się uczeni dzisiejsi więcej zgodzić skłonni, że piorunochrony „raczej mogą ściągać na nas pioruny niż chronić nas przed nimi”.
Ano i nie się co temu dziwować, skoro jedni od drugich daleko, a droga podła i moc podróżnemu przykrości przy tem. Nie to co dziś, gdy za internetu i łącz wszelakich sprawą, zda się, że na jednem świata końcu kto kichnie, to mu na drugim odkrzykną "Na zdrowie!". Gdy jakie na jednem miejscu zakiełkują zaledwie fajsbuki, ajpody, trojany, jutuby, blureje i wszelkie insze plugastwo, to nieledwie nazajutrz się zdaje, że świat tem chwastem cały zarasta... A zdać by się mogło, że w tejże materyjej dwa i pół wieku temu czasy w koniunkcji wszelkiej prymitywizmowi wieków dawniejszych bliższe, niźli nam dziś, przecie dokażę na exemplum pewnego wynalazku, że nie trza było nawet i jednego pokolenia, by taż innowacyja oceany przekroczyła i w tryumfalnym pochodzie przez świat peregrynowała... O czem prawię?
" Pioruny jak wielkie czynią szkody, coroczne prawie uczą doświadczenia. Bo domy i prochy w magazynach będące zapalają, metale topią, ludziom i zwierzętom zycie odbierają. Dawni* filozofowie spytani, co są pioruny albo raczej, co to jest. co zapala, topi i zabija, odpowiadali: ekshalacja siarki i saletry z cząstkami tłustemi zmięszane, na powietrze wyniesione i na niem zapalone. Spytani dalej, jakim sposobem bywają na powietrzu zapalone, jedni z nich mówili, iż się zapalają przez samo tarcie, tym prawie sposobem, którym się zapalają drzewa, gdy jedno o drugie jest tarte. Drudzy utrzymywali, że gdy ekshalacje wzmiankowane między dwiema chmurami są zewsząd ściśnione, powietrze swą elastycznością chmurę rozrywa i piorun wypada. Teraźniejsi zaś filozofowie, czyniąc doświadczenia elektryczne, spostrzegli, że materia piorunowa i materia elektryczna też same czynią skutki. [tu się Autorowie tegoż kalendarza odwołują do wydanej w Warszawie pracy księdza Józefa Henryka Osińskiego "Sposób ubezpieczający życie i majątki od piorunów", której owi na rok 1777 datują, Wikipedia zasię na 1784 - Wachm.] Wnieśli zatem, że materia piorunowa i materia elektryczna są też same, wnieśli zaś na owym fundamencie, iż skutków jednakowych tenże sam początek być powinien. Ktokolwiek był przytomny doświadczeniom elektrycznym, jest naprzód przeświadczony, iż metale i woda najbardziej ciągną materię elektryczną. A że materia piorunowa jest taż sama, co elektryczna, więc wnieść powinien, iż woda i metale najbardziej ciągną materię piorunową. Przyświadczony jest po wtóre, że szkło, siarka, lak, żywica, jedwab etc. materii elektrycznej cale albo bardzo mało w siebie biorą, za czym wnieść powinien, że pomienione ciała materii piorunowej w siebie nie biorą.
Podczas elektryzowania pręt metalowy blisko bani szklanej będący wspiera się na szkle, siarce, albo bywa wieszany na jedwabiu. Za czym materia elektryczna z bani szklannej wychodząca pręt metalowy napełni, do którego gdy osoba jaka zbliży palec, wypadnie z niego iskra, w palec uderzywszy bólu nabawi. Jeżeliby zaś do pręta metalowego był łańcuszek przywiązany i jeżeliby osoba, mająca w ręku szklankę wodą do połowy nalaną, trzymała ją tak przy pręcie, aby łańcuszek w wodę wchodził, obróciwszy banię kilka razy, gdy taż sama osoba ręką wolną dotknie się pręta metalowego, większa niż przedtem iskra wypadnie, mocniej uderzy, ból nie tylko w obydwu rękach, lecz i w piersiach sprawi. Można się jednak dotykać pręta naelektryzowanego bez uczucia bólu. Nie uczuje nikt bólu jeżeli nie dotknie się pręta samą ręką, lecz kawałkiem szkła albo laku; nie uczuje bólu, jeżeli do pręta jest przywiązany tak długi łańcuszek, aby na stole lub na podłodze wspierał się.
Co się powiedziało, do piorunów może być przystosowane; to jest, że piorun wtenczas bije, gdy chmura materią piorunową naładowana zbliży się do takowego ciała, które ową materią mocno ciągnie. Za owym bowiem zbliżeniem materia piorunowa w obfitości w ciało spływając oneż albo zapala, albo topi, albo go życia pozbawia, jeżeli jest żyjące. Przeto chcąc dokazać, aby piorun nie szkodził, nie trzeba dopuszczać, żeby materia piorunowa w obfitości z chmur na dół spływała. Można zaś tego dokazać, pomienioną materią powoli z chmur ściągnąć sposobami następującemi:
1. Na latawcu kitajką błękitną okrytym potrzeba pręcik metalowy ostro zakończony albo też kilka pręcików perpendykularnie ustawić. Sznur, do którego latawiec przywiązany, powinien być drutem klawikordowym niegęsto okręcony. Gdy latawiec wzniesie się na powietrze, ma być do pala przywiązany. Miejsce, na którym pal stoi, potrzeba oparkanić, aby do pala nikt nie dochodził. Za czym, gdy chmura naładowana materią piorunową zbliża się do latawca, w niej będąca materia po pręcikach i drucie w ziemię powoli spłynie i szkodzić nie może. Ten jednak sposób nie zawsze bezpieczny, bo latawca przed powstającą burzą potrzeba w górę podrzucać. Jeżeliby zaś chmura burzliwa wiele materii w sobie mająca blisko była, z niej materia piorunowa mogłaby nagle spłynąć i człowieka latawca puszczającego życia pozbawić.
2. Sposób od pierwszego bezpieczniejszy, służący do ocalenia domu od piorunu, jest sprowadzając po wierzchu domu materią piorunową albo też przeprowadzając ją przez dom w wodę lub w ziemię. Pragnący więc materią piorunową po wierzchu domu w ziemię sprowadzić powinien pręt żelazny, długi ostro zakończony**, na najwyższym dachu perpendykularnie ustawić albo w siarce, albo w żywicy. Od pręta perpendykularnie stojącego powinny być puszczone cienkie druty, których jeden koniec do pręta przywiązany, drugi zaś w ziemię ma być wpuszczony. Im dom większy, tym drutów więcej być powinno, aby po nich materia piorunowa w większej obfitości w ziemię lub w wodę wpływała i domowi nie szkodziła.
Chcąc piorun przez dom przeprowadzić, potrzeba w murze zrobić obszerną dziurę na kształt komina. W śrzodku owej dziury ma być ustanowiony pręt żelazny przygrubszy. Ten pręt tak długi być powinien, aby jeden jego koniec w ziemię był wbity, drugi zaś ostro zakończony, nad dach znacznie wychodził. Po tym pręcie piorun powoli w ziemię spłynie i domowi szkodzić nie będzie.
Nie tylko zaś dom jeden, lecz całą wieś, całe miasto, owszem przywiększą okolicę od piorunów można ocalić, na wysokich miejscach kilkanaście albo kilkadziesiąt prętów ostro zakończonych wystawując."
Tego przydługiego i może cytatu żem na to przytoczył, by dokazać, że na rok 1779 w Polszcze znajomość rzeczy tyleż już była powszechną, że się porady o tem jakoż piorunochronów stawiać upowszechniało niczem przepisów na nowy rodzaj konfitur czy boleści jakich spędzenia. A przecie w dalekiej Filadelfijej Benjamin Franklin swoich experimentów pokończył
w Roku Pańskim 1752, kiedy to na swojem domostwie takiego od piorunów szyldwacha wystawił. Obrachował kto, że trzydzieści lat później byłoż w tej Filadelfijej piorunochronów już z górą czterysta! Jeszli tak, to by znaczyć miało, że u samiuśkiego rzeczy źródła, gdzie naturalną rzeczy koleją zda się że powszechność tejże innowacyi najpowszechniejszą być winna, przecie tak nie było... Skoroż bowiem ten gród ówcześnie w Ameryce najludniejszy liczył mieszkańców 45 tysiąców, to nawet licząc po głów dziesięć na dom, pomnąc i o służbie i o familijach nad nasze liczniejszych, domostw być tam zatem musiało najmniej cztery do piąci tysiąców, ergo po latach trzydziestu ledwo dziesiąta ich część była w tych strażników gromowych zbrojna... Tem zaś czasem w Polszcze odległej (choć bliskiej Czechom, gdzie od Franklina odrębnie wynalazku tego dokonał w latach 1750-1754 niejaki Václav Prokop Divia) pierwszego piorunochronu na kościelnej wieży w Żaganiu umieścił niejaki Johann Ignatz von Felbinger. Rzeknie kto, że ani ów Polak, ani i Żagań ówcześny nie nasz... Zgoda... aleć w lat kilka zaledwie później staraniem królewskiem uzbrojono w "konduktory" Zamek Królewski w Warszawie, co nawet Adamowi Naruszewiczowi za temat do poemy posłużyło! Pewno, że to nie chyżość internetu, aliści lat trzydzieści w tamtem czasie na upowszechnienie konceptu po świecie zda mi się czasem extraordynaryjnie krótkim.
_________________________
* - rzecz cała cytatem z Kolędy Warszawskiej z roku 1779, tedy wystaw sobie, Czytelniku Miły, jacyż to filozofowie onym czasom dawniejsi...
** Mało ko wie, że się już Franklinowi spółcześni spierali zaliż ów ma właśnie być, jako chciał Franklin, kończysto zakończony, zali też na tępo. Król Angielczyków ówcześny, Jerzy III, co go potomni zapamiętali waryjatem, a zda się, że ów cależ nie taki był szalony, jakim by go nam wystawiać chciano, na złość Franklinowi, co był przecie jednem ze spiritus movens buntu kolonij amerykańskich, zażądał od Królewskiego Towarzystwa Naukowego, by ten sposób wtóry za lepszy ogłosiło. Natenczas przyszło między królem a prezesem Royal Society, Johnem Pringle'm do tejże słynnej zdań wymiany:
Pringle: "Sir, nie potrafię zmieniać praw ani zjawisk natury!"
Król: " W takim razie podaj się lepiej do dymisji!" Ano i rzecz by się zdała poza komentarzem wszelkim, aliści nauka dzisiejsza więcej się tu dziś ku temu skłania, że to nie przy Franklinie tu słuszność była...:) Nawiasem, jak jużeśmy przy tem, to był i inszy z adwersarzy Franklinowych, Jean-Antonine Nollet, xiądz, co się badaniem elektryczności bawił, co choć go wyśmiewają, bo za remedium na pioruny najlepsze miał bicie w dzwony kościelne, to przecie skonstatował, z czem się uczeni dzisiejsi więcej zgodzić skłonni, że piorunochrony „raczej mogą ściągać na nas pioruny niż chronić nas przed nimi”.
23 października, 2013
O feraliach militarnych...
Gutenbergowy wynalazek jak mało które insze urządzenie na świecie wielce
przydatne w dokumentowaniu głupoty ludzkiej, nie masz bowiem durnoty, która by się
z czasem do druku nie docisnęła i śladu tem sposobem po sobie w dziejach nie
ostawiła... Na wiek ośmnasty tej durnoty nadto wiele przypadnie, o czem za inszą
razą, póki co zaś z powodzi pisemek których ku pokrzepieniu i uwzniośleniu
żołnierstwa produkowały w ilościach zgoła gargantuicznych drukarnie: bazyliańska
w Berdyczowie, bernardyńska we Lwowie i paulińska na Jasnej Górze (a których
najpryncypalniejszym celem byłoż uchronienie posiadacza przed raną, niewolą
luboż nieszczęściem inszem), wyłowimy perełkę pewną, której Anno Domini 1759
wydano nie wiedzieć gdzie i z czyjego zamysłu, sub titulo "Braci woyskowey
wielce przydatny Index feraliów wszelkich".
Sedno tejże publikacyi w tem, by znać kiedy w polu przed przeciwnikiem stawać twardo, a kiedy pomykać lepiej chyłkiem, bo to " szczęśny dzień poczynań wszelkich - sobota! Największe wiktoryje Cezara, Aleksandra Wielkiego i Scypiona na sobotę przypadają". Co się inszych dni tyczy, to "W niedzielę był śmiałek - Ale tchórz w poniedziałek", "W poniedziałek ruszył - Wieczór się wykruszył", "Poniedziałek dla wiela - jak czarcia niedziela"... "W piątek - Zły początek", "Kto w piątek skacze - W niedzielę płacze", "Bitwa piątkowa - Konfuzja gotowa"... coby poniekąd wyjaśniało przyczynę klęski Kościuszka pod Maciejowicami...
A to przecie nie wszytko, bo okrom dni tygodnia lepszych i gorszych "nie sposobno w batalią stawać" każdego 7, 13, 27 i 31 obojętnego miesiąca...
Nie znam ja przyczyny dla której braciszkowie broszureńki tej składający nie chcieli się polską w tej mierze podeprzeć tradycyją, gdzie w roku 1759 nijakiem frasunkiem było zrachować, że Jagiełło Krzyżaka pod Grunwaldem, a Jan III Turczyna pod Wiedniem, zasię Żółkiewski pod Kłuszynem Moskala pogromili ...w niedzielę... Zaliżby to jaka troska była, by wzorca wyrzynania się w dzień święty nie upowszechniać?
A komu się zda, że te sprawy błahe i spomnienia niegodne, przypomnę, że Roku Pańskiego 1702 doszedł był król szwedzki nie niepokojony do Warszawy, gdzie się wojsko nibyż zebrawszy, by przeciw niemu stanąć, to się wrychle pospolite ruszenie od bitwy wymówiło gracko, a zasię ze szczętem rozpierzchło, dla tejże właśnie najpryncypalniejszej przyczyny, że ...był piątek...
Sedno tejże publikacyi w tem, by znać kiedy w polu przed przeciwnikiem stawać twardo, a kiedy pomykać lepiej chyłkiem, bo to " szczęśny dzień poczynań wszelkich - sobota! Największe wiktoryje Cezara, Aleksandra Wielkiego i Scypiona na sobotę przypadają". Co się inszych dni tyczy, to "W niedzielę był śmiałek - Ale tchórz w poniedziałek", "W poniedziałek ruszył - Wieczór się wykruszył", "Poniedziałek dla wiela - jak czarcia niedziela"... "W piątek - Zły początek", "Kto w piątek skacze - W niedzielę płacze", "Bitwa piątkowa - Konfuzja gotowa"... coby poniekąd wyjaśniało przyczynę klęski Kościuszka pod Maciejowicami...
A to przecie nie wszytko, bo okrom dni tygodnia lepszych i gorszych "nie sposobno w batalią stawać" każdego 7, 13, 27 i 31 obojętnego miesiąca...
Nie znam ja przyczyny dla której braciszkowie broszureńki tej składający nie chcieli się polską w tej mierze podeprzeć tradycyją, gdzie w roku 1759 nijakiem frasunkiem było zrachować, że Jagiełło Krzyżaka pod Grunwaldem, a Jan III Turczyna pod Wiedniem, zasię Żółkiewski pod Kłuszynem Moskala pogromili ...w niedzielę... Zaliżby to jaka troska była, by wzorca wyrzynania się w dzień święty nie upowszechniać?
A komu się zda, że te sprawy błahe i spomnienia niegodne, przypomnę, że Roku Pańskiego 1702 doszedł był król szwedzki nie niepokojony do Warszawy, gdzie się wojsko nibyż zebrawszy, by przeciw niemu stanąć, to się wrychle pospolite ruszenie od bitwy wymówiło gracko, a zasię ze szczętem rozpierzchło, dla tejże właśnie najpryncypalniejszej przyczyny, że ...był piątek...
19 października, 2013
Lectorom suplika...
Przyłączając się do akcji przec Celta Petrusa zainicjowanej:
http://zyciecelta.wordpress.com/2013/10/17/jest-sprawa/
który daleko lepiej od mnie wyłuszczy, o co rzecz idzie z próbą zawalczenia o utrzymanie dla niepełnosprawnych miejsc pracy podług dotychczasowych zasad...
Że mnie wszelkie szajsbuki obmierzłe, to zrazu też i podaję gdzie petycyj słać w tejże materyjej, jako i skąd gotowych tych listów brać, choć krzynę ich przerabiać potrzeba, jeśli kto sam niepełnosprawnym nie jest a łgać nie lubi:
http://www.popon.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=26251%3Abronimy-miejsc-pracy-osob-niepenosprawnych&catid=41%3Asod
Osobną zaś supliką w milszej proszę sprawie, bo nam Baba ze Wsi (czyli z Marszewskiej Kolonii) w dorocznym konkursie na blog o Gdańsku udział przyjęła i o wsparcie prosi. Że warto, to potwierdzam osobą własną, że Autorka jest przy tem personą nader miłą, grzeczną i niegłupią, to świadczę i tem, żem miał zaszczyt poznawać osobiście, a nie cały ten czas żem był pjanym:) Szczęśnie i dla mnie, że Vulpian Jegomość osobliwej jest ku wszelkim konkursom awersji, tedy z pewnością tam się nie zgłaszał, bobym miał dylemat spory...
http://www.trojmiasto.pl/blogforumgdansk/?id_blog=177
http://zyciecelta.wordpress.com/2013/10/17/jest-sprawa/
który daleko lepiej od mnie wyłuszczy, o co rzecz idzie z próbą zawalczenia o utrzymanie dla niepełnosprawnych miejsc pracy podług dotychczasowych zasad...
Że mnie wszelkie szajsbuki obmierzłe, to zrazu też i podaję gdzie petycyj słać w tejże materyjej, jako i skąd gotowych tych listów brać, choć krzynę ich przerabiać potrzeba, jeśli kto sam niepełnosprawnym nie jest a łgać nie lubi:
http://www.popon.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=26251%3Abronimy-miejsc-pracy-osob-niepenosprawnych&catid=41%3Asod
Osobną zaś supliką w milszej proszę sprawie, bo nam Baba ze Wsi (czyli z Marszewskiej Kolonii) w dorocznym konkursie na blog o Gdańsku udział przyjęła i o wsparcie prosi. Że warto, to potwierdzam osobą własną, że Autorka jest przy tem personą nader miłą, grzeczną i niegłupią, to świadczę i tem, żem miał zaszczyt poznawać osobiście, a nie cały ten czas żem był pjanym:) Szczęśnie i dla mnie, że Vulpian Jegomość osobliwej jest ku wszelkim konkursom awersji, tedy z pewnością tam się nie zgłaszał, bobym miał dylemat spory...
http://www.trojmiasto.pl/blogforumgdansk/?id_blog=177
18 października, 2013
O chowaniu w kulcie ślepego posłuszeństwa, czyli z dziejów durnoty III...
Skorośmy przy imperialnej brytyjskiej kadrze dowódczej czasów wiktoriańskich, której "wybitnego" przedstawiciela, jenerała Bullera, żeśmy w części wtórej opisali, to zatrzymajmyż się i przy inszym tamtocześnym dowódcy, dla odmiany: admirale... Miałżem po prawdzie subiekcyj niejakich zali to w dziejach opisywać durnoty, boć trudno George'owi Tryonowi jaki debilizm zarzucać, aliści że w skutkach doktrynerstwo i zadufanie równie zgubne być mogą, co i głupota dowódcy wyższego, tom koniec końców się tych rozterek był wyzbył...
Sam nasz admirał, nim tym wiceadmirałem został i Floty Śródziemnomorskiej pod komendę nie dostał, czem więcej szczególnym się w historii nie zapisał, może poza jednym sporem o rolę tzw. "Australian Station", czyli prapierwocin odrębnej australiskiej marynarki wojennej, któremi przez czas niejaki dowodził. Tu akurat bym się z niem był zgodzić gotów, że iście coraz i więcej była potrzebną taka na antypodach samodzielna siła, nie zaś delegowana z metropolii eskadra, ustawicznie znad Tamizy ordonansów wyglądająca. Zwierzchność jednak naszego bohatera tu nie zrozumiała i spór ten go nawet stanowisko kosztował, ale że i za niedługo ów na dowódcę prestiżowej Floty Śródziemnomorskiej został awansowanym, to i myślę, że krzywda mu nie była wielgą... Ano i tu się pokazały onegoż przywary nader jaskrawo, finał w tragedii u libańskiego wybrzeża znajdując...
Byłże admirał takiego przekonania, że w wojnie przyszłej czasu w batalijach nie dość będzie by oficyjerom rang niższych takie czy insze aspekta wykładać, tandem ich rolą być winno absolutne i nader ścisłe każdziutkiego ordonansu wypełnianie, niczem tego trybika w machince, bez zawahania najmniejszego i zwątpienia o słuszności poleceń z góry otrzymanych. Nibyż to nic nowego, bo przecie na tem się od zarania dziejów każda armia i flota zasadza, aliści George Tryon tąż "cnotę" doprowadził do absolutnego absurdu, wszelkie odstępstwa tępiąc i karając srodze... Ano i co by może nie było rzeczą szkodną na wielką skalę u pruskiego feldwebla, to już u admirała dowodzącego dziesiątkami okrętów, stało się zalążkiem tragedii...
HMS "Victoria", nowiusieńki pancernik do Floty Śródziemnomorskiej przydzielony, miał się początkiem zwać "Renown", ale że 1887 był rokiem złotym rokiem jubileuszowym panowania królowej Wiktorii i całe imperium świętowało to jak się należy, to i Admiralicja nie chciała być gorszą i okrętowi miana odmieniono, przepominając najwidniej o starem marynarskiem przesądzie, że jako się korabiowi miana odmienia, to onego opuszcza Fortuna... Nie miejsce to bym tłomaczył na czem nowoczesność "Victorii" w napędzie polegała, może jeno jako ciekawostki podam dwóch kominów ustawionych pobok siebie, czego po dziś dzień się chyba na żadnych inszych okrętach i statkach nie praktykowało, a dla nas najpryncypalniejsze będą pierwsze w Royal Navy obrotowe wieże artyleryjskie, skupiające naważniejsze (i najcięższe) okrętowe działa. Ostatecznie okrętu pokończono (kosztem 840 tysiąców ówcześnych funtów szterlingów!!!) i wodowano w 1890, nie bez incydentów, bo jako na wodę spłynął, to fala przezeń wywołana mało co z nabrzeża tłumu świętującego nie spłukała, po czem wszedł ów do służby właśnie we Flocie Śródziemnomorskiej, z punktu stając się tam okrętem flagowym i detronizując z tej roli inszy pancernik: "Camperdown". Ironią losu, to on właśnie miał być gwoździem do trumny "Victorii" i Tryonowego uporu...
Trudno byłoby rzec, że się marynarze jako szczególnie z szacunkiem o pływającej imienniczce królowej wyrażali, bo ją powszechnie zwano "kapciem" dla tej przyczyny, że niski pokład dziobowy, ustawicznie przy większej fali pod wodą znikał, tworząc przy tem takiegoż właśnie prospektu, jakoby to bambosz jaki po wodzie płynął... Szczęścia też i rzeczywiście imienniczka nie miała, bo latem 1892 roku jak nosem zaryła pod Platejami greckiemi w mieliznę, to dopieroż ujęcie jej ponad tysiąca ton wszelkiego żelastwa i zapasów, dozwoliło dwóm inszym pancernikom jej na głębsze ściągnąć wody, za czym wrychle się pokazało, że się to nie obyło bez szkód, stoczni na Malcie pomocy wymagających...
Latem roku następnego Tryon powiódł swoje okręty na wschodnie wody Śródziemnego Morza i tam swoich oficyjerów nie tyle może trenował, co tresował w manewrach rozlicznych i komunikacyi systemem nowym. Feralnego dnia, 22 czerwca, dwa dywizjony szły w równych kolumnach wpodle siebie wzdłuż libańskiego wybrzeża, przy znakomitej pogodzie i morzu pogodnym, tandem Tryon umyślił im nakazać by z nagła zwrot o 180 stopni wykonały i popłynęły z powrotem. Tragedyja polegała na tem, że rozkazał tego uczynić, każąc prawej kolumnie, przez "Victorię" prowadzonej, wykonać ten zwrot w lewo, a lewej, przez "Camperdowna" i kontradmirała Markhama prowadzonej, w prawo, zatem obie kolumny miały się na wąskiej przestrzeni, pomiędzy temi wciąż jeszcze ku przodowi płynącemi okrętami z tylnych miejsc kolumny, pomieścić. Nieśmiałe, zgłoszone przez oficyjerów niektórych subiekcje, bardziej w tonie wątpliwości, niźli protestacyj, że nadto ciasno i że potrzeba by się najprzód od się kolumny obie bezpiecznie oddaliły, Tryon z właściwą wyższością zignorował i ordonansu powtórzył, takoż, gdy kontradmirał Markham na "Camperdownie" się z potwierdzeniem otrzymania i zrozumienia rozkazu przez chwil kilka wstrzymywał. W efekcie czego poszły obie kolumny ku sobie, jako tego na tem obrazie (z niepojętych mi przyczyn wzbranianego przez Bloggera wkleić) tu macie:
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Victoria_collision_sequence.gif
Miałże kontradmirał Markham ponoć mieć nadziei na jakie dodatkowe ordonanse w trakcie już manewru posłane, miał i komandor Burke, właściwy "Victorii" dowódca, Tryona prosić, by manewru strzymał, gdy już jasnem było, że ku zderzeniu idzie... Tryon najpewniej pojął poniewczasie błędu własnego, ale dozwolił jeno na manewr maszynami, by promienia skrętu pogłębić, ale nic to nie dało, gdy "Camperdown" tego samego nie czyniąc, luboż maszyn nie stopując, płynął ze sparaliżowanym kontradmirałem Markhamem, dziesiątkami oficyjerów niższych i setkami marynarzy na pokładzie, ku burcie "Victorii"...
Ano i stało się: rzecz dla cywilnych person najpewniej nie do pojęcia w rozumie... że oto przy pogodzie, której można sobie jeno na majówkę wymarzyć, widoczności znakomitej na wiele mil wkoło, przy jednem oślim uporze, niestety akurat rangą najwyższego, setki innych znakomicie widząc, ku czemu to zmierza, nie odważyło się uczynić zgoła nic, by tragedii zapobiec! I czy miał admirał jaką swoją pomroczność jasną dnia tego, czy przeciwnie, tego się już nie dowiemy nigdy, bo "Victoria" ugodzona w burtę wzmocnionym dziobem "Camperdowna", poczęła nader chyżo wodę brać we wnętrze swoje, osobliwie, że tam nie pozamykano grodzi wodoszczelnych, a jeszczeć i siła pracujących maszyn "Camperdowna" pchała teraz obie rufy ku sobie, skutkiem czego dziób zakleszczony w burcie "Victorii" pracował niczem łom w rękach złodzieja drzwi wyważającego...:((
Gdy się nareście "Camperdown" cofnął, ów nader niski pokład dziobowy "Victorii" był już pod wodą, brać wodę poczęły wieże artyleryjskie do ciężaru własnego, już przecie niemałego, dokładając wagę setek ton wody, przez co dziób się wraz i zanurzył cały, a rufa ze sterem przeciwnie: wyszła ponad wodę, jakiekolwiek już teraz manewry uniemożliwiając...*) A mimo to Tryon ostatniej swej popełnił jeszcze durnoty, nakazując tym pancernikom, co już swych szalup na wodę spuściły, by rozbitków spodziewanych ratować, by ich z powrotem podniosły! Najpewniej i przez to, jako już się "Victoria" po niespełna kwadransie cała do góry dnem obróciła i tonąć poczęła, uratować poradzono ledwie połowę załogi... Trzystu pięćdziesięciu ośmiu marynarzy i oficyjerów z admirałem na czele poszło na wieczną wachtę i ku nauce potomności, której to lekcji jednak co i rusz się okazuje, że nie wszyscy odrobili...:((
__________________________________________
* wrak "Victorii" zlokalizowano dopiero w 2004 roku i z punktu ów stał się jednym z co bardziej atrakcyjnych miejsc tzw. "turystyki wrakowej", najpewniej z uwagi na nader rzadkie ułożenie pionowe wraku w dno wbitego...
Sam nasz admirał, nim tym wiceadmirałem został i Floty Śródziemnomorskiej pod komendę nie dostał, czem więcej szczególnym się w historii nie zapisał, może poza jednym sporem o rolę tzw. "Australian Station", czyli prapierwocin odrębnej australiskiej marynarki wojennej, któremi przez czas niejaki dowodził. Tu akurat bym się z niem był zgodzić gotów, że iście coraz i więcej była potrzebną taka na antypodach samodzielna siła, nie zaś delegowana z metropolii eskadra, ustawicznie znad Tamizy ordonansów wyglądająca. Zwierzchność jednak naszego bohatera tu nie zrozumiała i spór ten go nawet stanowisko kosztował, ale że i za niedługo ów na dowódcę prestiżowej Floty Śródziemnomorskiej został awansowanym, to i myślę, że krzywda mu nie była wielgą... Ano i tu się pokazały onegoż przywary nader jaskrawo, finał w tragedii u libańskiego wybrzeża znajdując...
Byłże admirał takiego przekonania, że w wojnie przyszłej czasu w batalijach nie dość będzie by oficyjerom rang niższych takie czy insze aspekta wykładać, tandem ich rolą być winno absolutne i nader ścisłe każdziutkiego ordonansu wypełnianie, niczem tego trybika w machince, bez zawahania najmniejszego i zwątpienia o słuszności poleceń z góry otrzymanych. Nibyż to nic nowego, bo przecie na tem się od zarania dziejów każda armia i flota zasadza, aliści George Tryon tąż "cnotę" doprowadził do absolutnego absurdu, wszelkie odstępstwa tępiąc i karając srodze... Ano i co by może nie było rzeczą szkodną na wielką skalę u pruskiego feldwebla, to już u admirała dowodzącego dziesiątkami okrętów, stało się zalążkiem tragedii...
HMS "Victoria", nowiusieńki pancernik do Floty Śródziemnomorskiej przydzielony, miał się początkiem zwać "Renown", ale że 1887 był rokiem złotym rokiem jubileuszowym panowania królowej Wiktorii i całe imperium świętowało to jak się należy, to i Admiralicja nie chciała być gorszą i okrętowi miana odmieniono, przepominając najwidniej o starem marynarskiem przesądzie, że jako się korabiowi miana odmienia, to onego opuszcza Fortuna... Nie miejsce to bym tłomaczył na czem nowoczesność "Victorii" w napędzie polegała, może jeno jako ciekawostki podam dwóch kominów ustawionych pobok siebie, czego po dziś dzień się chyba na żadnych inszych okrętach i statkach nie praktykowało, a dla nas najpryncypalniejsze będą pierwsze w Royal Navy obrotowe wieże artyleryjskie, skupiające naważniejsze (i najcięższe) okrętowe działa. Ostatecznie okrętu pokończono (kosztem 840 tysiąców ówcześnych funtów szterlingów!!!) i wodowano w 1890, nie bez incydentów, bo jako na wodę spłynął, to fala przezeń wywołana mało co z nabrzeża tłumu świętującego nie spłukała, po czem wszedł ów do służby właśnie we Flocie Śródziemnomorskiej, z punktu stając się tam okrętem flagowym i detronizując z tej roli inszy pancernik: "Camperdown". Ironią losu, to on właśnie miał być gwoździem do trumny "Victorii" i Tryonowego uporu...
Trudno byłoby rzec, że się marynarze jako szczególnie z szacunkiem o pływającej imienniczce królowej wyrażali, bo ją powszechnie zwano "kapciem" dla tej przyczyny, że niski pokład dziobowy, ustawicznie przy większej fali pod wodą znikał, tworząc przy tem takiegoż właśnie prospektu, jakoby to bambosz jaki po wodzie płynął... Szczęścia też i rzeczywiście imienniczka nie miała, bo latem 1892 roku jak nosem zaryła pod Platejami greckiemi w mieliznę, to dopieroż ujęcie jej ponad tysiąca ton wszelkiego żelastwa i zapasów, dozwoliło dwóm inszym pancernikom jej na głębsze ściągnąć wody, za czym wrychle się pokazało, że się to nie obyło bez szkód, stoczni na Malcie pomocy wymagających...
Latem roku następnego Tryon powiódł swoje okręty na wschodnie wody Śródziemnego Morza i tam swoich oficyjerów nie tyle może trenował, co tresował w manewrach rozlicznych i komunikacyi systemem nowym. Feralnego dnia, 22 czerwca, dwa dywizjony szły w równych kolumnach wpodle siebie wzdłuż libańskiego wybrzeża, przy znakomitej pogodzie i morzu pogodnym, tandem Tryon umyślił im nakazać by z nagła zwrot o 180 stopni wykonały i popłynęły z powrotem. Tragedyja polegała na tem, że rozkazał tego uczynić, każąc prawej kolumnie, przez "Victorię" prowadzonej, wykonać ten zwrot w lewo, a lewej, przez "Camperdowna" i kontradmirała Markhama prowadzonej, w prawo, zatem obie kolumny miały się na wąskiej przestrzeni, pomiędzy temi wciąż jeszcze ku przodowi płynącemi okrętami z tylnych miejsc kolumny, pomieścić. Nieśmiałe, zgłoszone przez oficyjerów niektórych subiekcje, bardziej w tonie wątpliwości, niźli protestacyj, że nadto ciasno i że potrzeba by się najprzód od się kolumny obie bezpiecznie oddaliły, Tryon z właściwą wyższością zignorował i ordonansu powtórzył, takoż, gdy kontradmirał Markham na "Camperdownie" się z potwierdzeniem otrzymania i zrozumienia rozkazu przez chwil kilka wstrzymywał. W efekcie czego poszły obie kolumny ku sobie, jako tego na tem obrazie (z niepojętych mi przyczyn wzbranianego przez Bloggera wkleić) tu macie:
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Victoria_collision_sequence.gif
Miałże kontradmirał Markham ponoć mieć nadziei na jakie dodatkowe ordonanse w trakcie już manewru posłane, miał i komandor Burke, właściwy "Victorii" dowódca, Tryona prosić, by manewru strzymał, gdy już jasnem było, że ku zderzeniu idzie... Tryon najpewniej pojął poniewczasie błędu własnego, ale dozwolił jeno na manewr maszynami, by promienia skrętu pogłębić, ale nic to nie dało, gdy "Camperdown" tego samego nie czyniąc, luboż maszyn nie stopując, płynął ze sparaliżowanym kontradmirałem Markhamem, dziesiątkami oficyjerów niższych i setkami marynarzy na pokładzie, ku burcie "Victorii"...
Ano i stało się: rzecz dla cywilnych person najpewniej nie do pojęcia w rozumie... że oto przy pogodzie, której można sobie jeno na majówkę wymarzyć, widoczności znakomitej na wiele mil wkoło, przy jednem oślim uporze, niestety akurat rangą najwyższego, setki innych znakomicie widząc, ku czemu to zmierza, nie odważyło się uczynić zgoła nic, by tragedii zapobiec! I czy miał admirał jaką swoją pomroczność jasną dnia tego, czy przeciwnie, tego się już nie dowiemy nigdy, bo "Victoria" ugodzona w burtę wzmocnionym dziobem "Camperdowna", poczęła nader chyżo wodę brać we wnętrze swoje, osobliwie, że tam nie pozamykano grodzi wodoszczelnych, a jeszczeć i siła pracujących maszyn "Camperdowna" pchała teraz obie rufy ku sobie, skutkiem czego dziób zakleszczony w burcie "Victorii" pracował niczem łom w rękach złodzieja drzwi wyważającego...:((
Gdy się nareście "Camperdown" cofnął, ów nader niski pokład dziobowy "Victorii" był już pod wodą, brać wodę poczęły wieże artyleryjskie do ciężaru własnego, już przecie niemałego, dokładając wagę setek ton wody, przez co dziób się wraz i zanurzył cały, a rufa ze sterem przeciwnie: wyszła ponad wodę, jakiekolwiek już teraz manewry uniemożliwiając...*) A mimo to Tryon ostatniej swej popełnił jeszcze durnoty, nakazując tym pancernikom, co już swych szalup na wodę spuściły, by rozbitków spodziewanych ratować, by ich z powrotem podniosły! Najpewniej i przez to, jako już się "Victoria" po niespełna kwadransie cała do góry dnem obróciła i tonąć poczęła, uratować poradzono ledwie połowę załogi... Trzystu pięćdziesięciu ośmiu marynarzy i oficyjerów z admirałem na czele poszło na wieczną wachtę i ku nauce potomności, której to lekcji jednak co i rusz się okazuje, że nie wszyscy odrobili...:((
__________________________________________
* wrak "Victorii" zlokalizowano dopiero w 2004 roku i z punktu ów stał się jednym z co bardziej atrakcyjnych miejsc tzw. "turystyki wrakowej", najpewniej z uwagi na nader rzadkie ułożenie pionowe wraku w dno wbitego...
15 października, 2013
Z dziejów durnoty II...
Zeszło kapkę ode pierwszych durnocie poświęconych spomnień, alem długom
szukał godnego kandydata:)) A że prawdziwie prawią, że kto szuka,
ten najdzie tedym nalazł oficyjera, coż mię urzekł swem do
wojskowości podejściem...:))
Mowa o sir Redversie Henrym Bullerze,
któren na nieszczęście swych podkomendnych był został
głównodowodzącym w wojnie Angielczyków z Burami pod koniec XIX
stolecia... Tamże między inszemi był doprowadził do bitwy pod
Spion Kop, gdzież posłał dwutysięcznego oddziałku by tegoż
wzgórza zajął, a pozostałe dwadzieścia tysięcy Brytyjczyków
biernie czekało czem się to skończy.
Pułk, coż się nocą na szczyt
drapał, wlazł nareście gdzie tam, gdzie uznał, że siedzi na
szczycie i dopieroż za dnia się pokazało, że siedzi...ale w
siodle między dwoma przez Afrykanerów obsadzonemi szczytami, a z
trzeciego z boku ichni strzelcy takoż prospekt mają wyborny...
Jakoż k'temu dodać, że Angielczykom jeno dwadzieścia łopat mieć
było, pojmiesz Czytelniku Miły, przecz sie okopać ani szło, a
niem noc kolejna litościwie pozwoliła uciec niedobitkom, z górą
tysiąc dwustu żołnierzy żywota pozbawiono...
Byłożby może i do tego nie
przyszło, jakoby rok wcześniej kto wniosków właściwych z
poczynań onegoż podczas manewrów w Adlershot był poczynił. Tamże
jenerał Buller już się wsławił tem, że zbronił żołnierzom
kopać okopów, by krajobrazu nie psowali, zakazał się na ziemi
kłaść, by mundurów nie zbrudzić, a manewry wszytkie przykazano
kończyć najpóźniej o piątej południowej godzinie, by oficyjerom
życia towarzyskiego nie utrudniać...
11 października, 2013
O urodzie królewskiej...
Anno Domini 1972 przyszło nareście ku
spełnieniu planów, co je kapituła krakowska względem Kaplicy
Świętokrzyskiej w katedrze wawelskiej miała, coby krzynę tam
odświeżyć, osobliwie pawimentów i dawniejszych, niebacznie
zabranych, na powrót ustawić tryptyków... Ano, jako o tem
archeologi posłyszały, zamlaskały jeno z ukontentowania, bo z
dawna okazyi wyczekiwały, by się wpodle onych posadzek w kapliczce
zakrzątnąć po swojemu. A czemuż tak? Ano bo podług Macieja
Miechowity, okrom sarkofagu wspaniałego, co go sam Wit Stwosz
Kazimierzowi Jagiellończykowi był w tejże kaplicy odszykował,
winien się tam gdziesi jeszczeć i onegoż połowicy, Elżbiety
Rakuszanki*, grobowiec najdować, któren to grobowiec, co rzecz może
i we świecie mało słyszana, aliści nie masz jak inaczej wpodle
prawdy kołować, jeno to rzec ućciwie przystoi... że zginął...:((
Jęknie kto może, zgrozą zdjęty...
Jakże to? Przecie to grobowiec, nie woda, by wyparować miała,
luboż i zabawka jaka, by kto wynieść miał cichaczem! Ano cóż
robić... wyrzekać darmo, próżny trud, wiedzieć nam że kaplicy
pospołu oboje królestwo fundowali, w niej swego upatrując
spoczynku wiecznego, za czym króla jegomości masz, a małżonka
niczem ten kamień w wodę...:((
Szczęściem, jako pawimenta rozebrano,
wrychle się pokazało, że nikt szczątków doczesnych nie wyniósł
gdzie cichcem, jeno za XVIII wieku czasem jaki ówcześny katedry
gospodarz, tak się był onymi rozporządził, że wszytkie (okrom
królewskich) z kaplicy niemal całej na mieśćce jedno
zagarnął i zmięszał, jakoby to, z przeproszeniem śmieci były,
godne by przed światem ukryć... Dokopawszy się zatem szkieletów
kilku, zawezwali uczeni w sukurs medyków, osobliwie sądowych, co to
policyi czasem i dopomogali ofiary mordów jakich oględzinom
poddając.
Owi** najsamprzód szczątków dobytych
obadawszy, podzielili podług tego, coż o nich rzec mogli pewnego,
temuż się wrychle pokazało, że z bodaj siedmiu zmarłych mają
kości, w tem z dzieciątek dwojga, cożby się nawet i wybornie z
przekazem Miechowity zgodziło, że królową pospołu z jej, w
dziecięctwie pomarłymi córkami pochowiono... Podług dokumentów
katedralnych w krypcie do Rakuszanki przyległej, późniejszem już
czasem jednego kanonika i wtórego notariusza grodzkiego
pochowiono***, których najwidniej jaki ośmnastowieczny barbarus z
królewskiemi zamięszał szczątkami... Przyjąwszy zatem, że skoro
krypta Elżbiecie przeznaczoną była, ergo jejże kościec
najpełniejszy być winien i takiż wybrano, oględzinom wielekroć
pełniejszym onego poddając. Wrychle się pokazało, że to iście
szkielet niewieści, co już ostatnich zniszczyło wątpień, bo
nijakiej inszej białogłowy tam w ziemię nie kładziono, aliści na
tem radości kres, bo owo nad kośćcem konsylium wrychle do
niemałej przyszło konfuzyi, ponad wątpienie wszelkie stwierdziwszy
anomalie liczne, jako to prognatyzm niemały, zresztą cóż to sami
tego dowodzić będziem... Poczytajmyż, coż sami medycy nasi
rzekli:
"Na podstawie badania asymetrii w
budowie czaszki ustalono, iż Elżbieta miała wadę zgryzu. Górne,
prawie płasko ustawione siekacze wystawały stale spomiędzy warg.
(...)Prawa połowa czaszki jest dużo słabiej rozwinięta
niż lewa. Takie zmiany obserwuje się u ludzi z nieprawidłowym
ustawieniem głowy.(...) Bardzo wysokie oczodoły sugerują
twarz wąską i długą."
"Kręgosłup wykazuje
wyraźne zmiany wywołane gruźlicą kości. (...) Kręgi
piersiowe królowej były zrośnięte w jeden blok kostny. Cały
kręgosłup zdradza wyraźną skoliozę ( ...)ma kształt litery S.
(...) Na podstawie długości kości długich obliczono wzrost
Elżbiety na 169-173 cm. Jednak skrzywienie kręgosłupa prowadziło
do tego, iż mogła mieć królowa niewiele ponad 160 cm."
Dodajmyż do tego, że to
"nieprawidłowe ustawienie głowy" to nic innego jeno
ustawiczne na bok jeden tejże głowy zwisanie... Przy tem owo
przykre ciała skrzywienie dziwaczną tworzyło nieforemność wpodle
klatki piersiowej. Dziwić się zatem konfuzyi uczonych? Toż to
potwór niemal jaki, monstrum nieledwie... Tożby być miała królowa
nasza z czasów Złoty Wiek poprzedzających? Słynna "Matka
Królów"? Władysława, co Czechami i Madziarami władał? Jana
Olbrachta? Aleksandra? Zygmunta, coż go później potomność Starym
nazwała?
Dalejże po salwerunek do
uczonych następnych, niechajże co historycy rzekną, konterfekta
jakie wygrzebią! Owi jednakowoż z początku nie dopomogli
zanadto... nijaki się bowiem konterfekt wiarygodny, cożby z natury,
za żywota Rakuszanki był malowan, nie dochował był... Wszytko, co
dziś królową wystawia luboż już i post mortem uczynione było,
luboż i przez kogo, co królowej zapewne ani oglądać nie miał
łaski... Ale czy to nie dowód niejaki sam w sobie? Że się
portreciści luboż za dzieło tak trudne brać nie chcieli, luboż
że ich zlecać nie było komu, bo królestwo oboje podchlebionych
nie chcieli, a prawdziwych widać nie widzieli potrzeby...? Osobliwe,
że z kronikarzów tamtocześnych, a i posłów jakich na dwór
jagielloński przybywających żaden się o urodzie królowej ani nie
zająknął, wielce gładko przechodząc do wysławiania onej
mądrości, dowcipu, dobroci etc., co niejako w kanonie ówcześnem
też było, przecie niesłychane, by kto o wdziękach, nawet i
podchlebiając wielce nie pisywał? Zaliżby to łeż być miała tak
sroga, że lepiej było rzeczy poniechać, niźli się narazić może?
Jeden Marcin Bielski, którego Kazimierz posłał był przed ślubem,
by mu oblubienicy obejrzał, napisał co o tem, a i on więcej
kołował, niźli między oczy prawdy rzekł: "...była
niepodobna do nikogo (...) a i postać miała różną niż wszyscy
ludzie"...
Ano skoro posłannik
własny takiej nadesłał rękojmi, to i nie dziwota, że spotkanie
narzeczeństwa wypadło, jak wypadło... i to nasz dowód
najpryncypalniejszy, że prawdziwie o wyglądzie królowej mówim...
Owoż Kazimierz na spotkanie z oblubienicą podążył ku ówcześnej
granicy i tam, wpodle Oświęcimia, był ją raz pierwszy ujrzał...
Co się potem działo w nijaki się sposób do dyplomatyki ówcześnej,
ni manier, ni obyczaju nie akomodowało... Owoż orszaki oba, po
tem spotkaniu najpierwszem dwa dni(!) nad granicą stały, nijakich
na pozór nie podejmując czynności... Dwa dni zeszły, nim
Kazimierz się z oblubienicą raz wtóry widział, ową przyjął i
ku Krakowowi nieodległemu przecie powiódł! Ano... podług mnie nie
masz inaczej, jeno chłopisko w szoku być musiał arcytęgim, temuż
mu najpewniej przez te dwa dni panowie rada przedkładali, by
mierziączki własnej przegwałciwszy, na bonum Rei Publicae wzgląd
miał, której to Rzeczypospolitej wrychle szło na wojnę z
Krzyżakiem srogą****, a tyłów bezpieczność i cesarska
przychylność każdej ceny warta... Słowem, choć cyrkumstancyje
insze, zapewne słów się nasłuchał Kazimierz podobnych, co trzy i
pół wieka później nieboraczka Walewska, choć ona zapewne jednak
większej była ochoty...:))
I cóż mi rzec na tejże
historyi kres? Ano to, że w tem stadle najwidniej uroda za
najmniejszą się miała liczyć okoliczność... Jakoby jeno o
dynastyi ciągłość szło, wyrozumieć by można, że się król
jegomość, raz czy drugi wstrętu jako może i trunkiem nawet
opędziwszy do łożnicy udał pospołu i potomka spłodził, co się
w wiek później kazimierzowemu wnukowi nawet nie udało, bo i on
miał swoich Rakuszanek, ku którym wstrętu nie skrywał... Aliści
Kazimierz z Elżbietą dzieciąt mieli trzynaście! Tego już się o
dynastyczne sprawy troską nie tłomaczy:) Ano i z inszych nam
wiedzieć źródeł, że się oboje, jeśli nawet nie miłowali
szczerze, to niechybnie w wielgiej żyli przyjaźni. Elżbieta króla
spierała we wszytkiem, a umysł, przymiotów którego już
i szczerze chwalili kronikarze, niejedną dobrą radą służył... A jako się może i kto lękał, że rakuskim, nie
naszym więcej i co może służyła interesom, temuż o jej,
jakobyśmy dziś rzekli patriotyźmie, powiem, że jeno polskiej mowy
z dziećmi zażywała, tedy jako Jadwigę szło za bawarskiego xięcia
wydać, mus onej było tłomacza dodać, bo ni w ząb mową niemiecką
nie szprechała... I jeszcze co, a na czasy tamte
prawdziwie rzadkie: mało kiedy się ze sobą oboje królestwo
rozstawali, najwidniej takie w sobie najdując upodobanie, że nawet
i w podróże dłuższe pospołu się puszczali... Ergo?
Ważna rzecz uroda moje
Panie i Panny, aliści mąż mądry nie tego w stadle szuka...:))
______________
* dom habsburski w Polszcze domem rakuskim dawniej
zwano
**Profesorowie Zdzisław Marek i Kazimierz
Jaegermann
*** O, tempora! O, mores!... kauzyperdę na
Wawelu?:(( Hic transit gloria mundi...:((
**** trzynastoletnią później zwaną
Subskrybuj:
Posty (Atom)