Absorbowany zajmującą mnie pisaniną, co czas jakiś różnym dobrym ludziom głowy zawracam i czas ich marnotrawię (wszystkim Wam, Mili Moi, za to poświęcenie raz jeszcze z serca dziękuję:) aby mi dopomogli co tam na obce narzecze przetłomaczyć, luboż by mi sens tego czy owego pojaśnili... Czasem na marginesie takiej zdań wymiany rodzi się jakaś, nibyż poboczna, przecie wcale poważna pisanina, co może i większej może uwagi warta, niźli sama przyczyna do niej dana. Te jednak pozostaną sekretnemi, osobliwie żem niczyich zgód na upublicznianie tego czy owego fragmentum nawet nie myślił prosić i nie na to też one były pisanemi. Ostatnia jednakowoż moja z Krzysiem Jegomością wymiana zdań tyczyła się rang oficyjerskich, gdzieśmy do przykładu, jak się pokazało, nie najszczęśliwszego, persony Skrzetuskiego z "Ogniem i Mieczem" się pokwapili i ta rzecz, a ściślej respons mój, zda mi się stosownym dla bloga tego jako noty właściwej namiastka...
Idzie o coś, co nastąpiło zaraz po tym, jak bohater nasz na zaczepkę Łaszcza w obozie uczynioną odpowiadając, nieledwie do burdy przyprowadził i Łaszcz się skarżyć księciu Jeremiemu pokwapił, a ten, adwersarzy obu znając, zareagował wypisaniem Skrzetuskiemu na porucznika patentu, nibyż nie sądząc, ale ukazując czyją stronę w tem sporze bierze. I rzecz dalej opisuje nam Pan Henryk następująco:
"Pan Wołodyjowski spojrzał i wykrzyknął:
- Nominacja na porucznika!
I chwyciwszy za szyję Skrzetuskiego ucałował oba jego policzki.
Pełne porucznikostwo w husarskiej chorągwi było niemal dygnitariatem wojskowym. Tej, w której służył pan Skrzetuski, rotmistrzem był sam książę, a porucznikiem nominalnym pan Suffczyński z Sieńczy, człowiek już stary i dawno z czynnej służby wybyły. Pan Jan od dawna sprawował de facto obowiązki i jednego, i drugiego, co zresztą w podobnych chorągwiach, w których dwa pierwsze stopnie bywały nieraz tytularnymi tylko godnościami, przytrafiało się często. Rotmistrzem królewskiej chorągwi bywał sam król, prymasowskiej prymas, porucznikami w obydwóch wysocy dygnitarze dworscy - sprawowali zaś chorągwie istotnie namiestnicy, których z tego powodu w zwykłej mowie porucznikami i pułkownikami zwano. Takim faktycznym porucznikiem vel pułkownikiem był pan Jan. Ale między faktycznym sprawowaniem urzędu, między godnością w potocznej mowie dawaną a istotną była jednak wielka różnica. Obecnie na mocy nominacji pan Skrzetuski stawał się jednym z pierwszych oficerów księcia wojewody ruskiego.
Ale gdy przyjaciele rozpływali się z radości winszując mu nowego zaszczytu, twarz jego nie zmieniła się ani na chwilę i pozostała tak samo surową i kamienną; bo już nie było takich godności a dostojeństw na świecie, które by mogły ją rozjaśnić.
Wstał jednak i poszedł dziękować księciu, a tymczasem mały Wołodyjowski chodził po jego kwaterze zacierając ręce.
- No, no! - mówił - porucznik nominowany w husarskiej chorągwi! W takich młodych latach jeszcze się to chyba nikomu nie zdarzyło."
A ninie, mój w tejże kwestyi głos, gdy mię JWPan Krzys indagował, cóż Skrzetuski mógł skorzystać na tem:
"Zacznijmy od tego, że Sienkiewiczowi się cała masa rzeczy myli, a postać Skrzetuskiego jest tu jednym z lepszych dowodów. I nie chodzi nawet o to, że pierwowzór tej postaci, niejaki Mikołaj Skrzetuski był w rzeczywistości Wielkopolaninem i bynajmniej nie był rycerzem bez skazy, bo nazbierał całkiem sporo wyroków za różne łupiestwa i gwałty, w tym i za próbę przymuszenia pewnej panny siłą do ślubu. Z naszego punktu widzenia najgorsze jest to, że sam Sienkiewicz nie bardzo chyba wie, jak go traktować i w jakim wojsku kazać mu służyć i w jakiej funkcji. Ustawicznie jest on tytułowanym raz namiestnikiem, raz porucznikiem ale zawsze w chorągwi pancernej. Domyślam się, że Sienkiewicz przez to rozumiał chorągiew husarską, a to wcale nie jest jedno i to samo. Chorągwie pancerne to była nadal ciężka jazda, ale już nie kopijnicza (choć Sobieski nakazał im posiadanie włóczni) i wywodziła się z dawniejszej jazdy, zwanej w Koronie kozacką (choć nie mającą nic wspólnego z Kozakami, chodziło tylko o to, że lekką), a na Litwie petyhorcami. Najprościej określić ich rolę można byłoby w ten sposób, że kończyli robotę zaczętą przez husarię, czyli ciężką jazdę przełamującą. I zazwyczaj, kiedy husarze ruszali do swojej szarży, to pancerni się szykowali do swojej i ruszali za husarzami i na ich skrzydłach, by rozgnieść i wysiec na szablach, to co ocalało przed husarzami. I nie chodziło o rolę pomocniczą, tylko o główną część roboty. Proporcje w jeździe zresztą tego najlepiej dowodzą: pancerni to było jakieś 60-70 % całej naszej jazdy. Obrazując to inaczej: husaria to był taran, który miał wywalić bramę zamku i wybić tych, co przy tej bramie jeszcze się próbowali bronić, ale zdobycie całego zamku to już była robota pancernych. Zatem wszelkie pościgi, oskrzydlenia etc. to działka pancernych. To towarzystwo nie miało pełnych zbroi, tylko kolczugi albo wschodniego typu zbroje z nachodzących na siebie płytek (tzw. bechtery). Do tego misiurki, okrągłe tarcze typu tatarskiego, szable, łuki (znakomite refleksyjne), czekany, pistolety lub rusznice i czasem coś dłuższego, ale raczej w typie rohatyny (chodziło o to, żeby dało się to mieć uwiązane na plecach, więc niezbyt długie).
W chorągwi pancernej tylko rotmistrz musiał być szlachcicem, reszta niekoniecznie, choć pragmatyka raczej też szła w tym kierunku, głównie dlatego, że to była, mimo wszystko, też kosztowna służba. Towarzyszem pancernym był np. Pasek, który wprost pisał, że z wojska wypędziło go to, że nie potrafił on, ani finansujący go ojciec, nastarczyć na konie, których miał pecha tracić jednego po drugim, a każdy dobrze wyszkolony koń to był niewyobrażalny majątek. Nawet w takiej chorągwi byłoby zasadnym pytanie, skąd na to miało nastarczyć Skrzetuskiemu, o którego stanie majątkowym niewiele wiemy, ale radość Rzędziana z podarunków od wielmożów po udanym wyrwaniu się Skrzetuskiego ze Zbaraża każe raczej sądzić, że na drogie zbytki raczej go nie było stać, nawet jeśli był pupilem księcia Jeremiego. Gdyby był husarzem, jak zapewne chce Sienkiewicz, byłoby jeszcze gorzej, bo to już służba naprawdę dla najbogatszych. Sęk w tym, że husaria miała specyficzną taktykę walki i dowodzenia, o której chyba Sienkiewicz nie ma w ogóle bladego pojęcia. W każdej chorągwi husarskiej powinno być w zasadzie dwóch oficerów, czyli właśnie rotmistrz i zastępujący go porucznik. Przy szarży, która była solą istnienia husarii, rotmistrz pędził po prawej stronie ławy husarzy, mając przy sobie własny poczet i trębaczy, a porucznik był w tym samym czasie na lewym jej skrzydle. Rotmistrz poprzez sygnały dawane na jego rozkaz przez trębaczy wydawał komendy do rozluźnienia szyku bądź jego ściśnienia (to generalnie zależne było od tego, czy piechota, na którą szarżowali oddała już salwę, czy jeszcze nie, albo rotmistrz spodziewał się drugiej z następnego szeregu). Za prawidłowe wykonanie tego rozkazu odpowiadali dwaj funkcyjni, tzw. skrzydłowi, którzy odpowiednio się rozjeżdżali, lub zjeżdżali do środku, zmuszając sąsiadów do tego samego. Z tyłu na skrzydłach było jeszcze dwóch innych funkcyjnych, tzw. zajeżdżających, którzy mieli pilnować, by się nikt z szyku nie wyłamał, a uciekającego tchórza mieli prawo nawet zabić. Był jeszcze jeden oficer, jedyny, którego wybierało towarzystwo spośród siebie, kierując się prostym kryterium, że to miał być najdzielniejszy i najbardziej doświadczony żołnierz. Chodzi o chorążego, który dźwigał sztandar, czyli symbol dla wszystkich, w którym kierunku mają podążać w bitewnym zamęcie i wokół czego się zbierać po szarży. Tenże musiał nie dość, że tego sztandaru obronić, to z racji trzymania drzewca sztandarowego nie mógł już mieć tarczy, zatem musiał być naprawdę dobrym szermierzem i naprawdę mieć oczy z tyłu głowy, żeby sobie z tym wszystkim poradzić.
No i, przechodząc wreszcie do sedna: rotmistrz przed samym uderzeniem jego podkomendnych na przeciwnika zjeżdżał ku tyłowi i NIE BRAŁ udziału w bezpośredniej walce. Jego rolą była decyzja o kontynuowaniu uderzenia i ew. pościgu, albo o zwrocie i powrocie (nie mylić z odwrotem) po nowe kopie i w celu przygotowania się do kolejnej szarży (pod Kłuszynem niektóre chorągwie szarżowały i po dziesięć razy!) i żeby podjąć właściwą decyzję i na czas, to taki dowódca nie mógł być rozpraszany tym, że musi sam walczyć z jakimiś pojedynczymi przeciwnikami. Jeżeli z jakichś powodów (rana, choroba czy inna absencja) rotmistrz nie mógł wykonywać swoich obowiązków, to na prawe skrzydło i w jego rolę przechodził porucznik, a na lewym pojawiał się wówczas namiestnik, czyli swoisty czasowy zastępca porucznika. Tymczasem u Sienkiewicza Skrzetuski pełni rolę ich obydwu naraz, co w husarii było absolutnie niemożliwe. MUSIAŁ być ktoś drugi na lewe skrzydło atakującej chorągwi i ktoś, kto dowodzi w bezpośrednim boju, a raczej absurdem byłoby dwóch namiestników i podporządkowywanie ich sobie na zasadzie starszeństwa (choć sama ta zasada była w dawnym wojsku polskim znakomicie znana i wykorzystywana, gdy gdzieś wysyłano np. dwie, trzy chorągwie, ale hetman, czy też król z głównymi siłami szedł osobno i wówczas komendę nad całością tych dwóch czy trzech chorągwi powierzano czasowo takiemu rotmistrzowi, który miał najdłuższy staż i cieszył się powszechnym autorytetem, co nieraz było znacznie ważniejsze - latami w ten sposób się dobijał swojej przyszłej sławy Stefan Czarniecki). Nie byłoby takiej możliwości, żeby w chorągwi husarskiej, w której już jeden oficer jest nominalnym (książę), był taki i drugi, czyli ów wspominany porucznik Suffczyński, bo jeżeli Skrzetuski faktycznie dowodził, czyli był p.o. rotmistrza, to musiał mieć zastępcę, o którym u Sienkiewicza głucho. Z jednego jeszcze szczegółu domniemuję, że Sienkiewiczowi chodziło o husarię, mianowicie Skrzetuski zamiast szabli ma koncerz, który był specyficzną bronią właśnie husarzy i służył im, po strzaskaniu kopii, do przebijania kolejnych zbroi i ciał w nich się znajdujących. Innymi słowy konstrukcyjnie coś w rodzaju dużej wykałaczki i ciąć tym można z podobnym skutkiem jak wykałaczką. Tym się da tylko zadawać pchnięcia i nic więcej, a u Sienkiewicza tną tymi koncerzami bez miłosierdzia, z czego wnoszę, że Imć Henryk tego oręża w życiu na oczy nie widział...
Jeśli natomiast byłaby to chorągiew pancerna w rozumieniu takiej, w jakiej służył Pasek, to tam dowódca szedł na czele swoich ludzi w bój i tam mógłby Skrzetuski być takim dwa w jednym "wash & go". Zatem odpowiedź na pytanie, co zyskiwałby na takim awansie, jakim go widzi Sienkiewicz, najpierw wymaga ustalenia, czy mówimy o poruczniku w chorągwi naprawdę pancernej, czy w husarskiej. W husarskiej, zakładając, że dostawałby też namiestnika, by zdjął z niego to, czego i tak by wykonywać nie mógł, zyskiwałby wyższy żołd, czy też więcej tak zwanych "ślepych porcji". Towarzysze bowiem byli płaceni od ilości koni, które wprowadzali do szarży i przeważnie taki towarzysz brał 3-4 tzw. porcje na siebie i dwóch-trzech pocztowych. Dowódca chorągwi natomiast wprowadzał taki sam poczet, ale porcji brał dziesięć lub dwanaście (to nawiasem wyjaśnia czemu nominalna chorągiew liczona na papierze na 200 koni, do boju szła w 180). Według takiego samego schematu dzielone były te łupy (chyba, że w liście przypowiednim stało inaczej, albo towarzystwo samo się umówiło inaczej, jak to było u lisowczyków), które chorągiew zdobyła wspólnie (np.cały tabor, albo okup od jakiegoś miasteczka) i tu znów można by rzec, że pan Skrzetuski skorzystał na tym materialnie. Z pewnością wiązała się z tym i sprawa prestiżu i autorytetu, ale też i, paradoksalnie, szans na dożycie starości, bo dowódca husarski, właśnie z racji swej roli w szarży, miał większe szanse uniknięcia śmierci, niż szeregowy towarzysz, natomiast dowódca chorągwi pancernej właśnie przeciwnie, bo jeśli ze strzelających piechurów którykolwiek w ogóle mierzył, to właśnie w tego pędzącego na przedzie, na najlepszym koniu i w najlepszej zbroi. Pozostaje pytanie co też książę Jarema uczynił według Sienkiewicza z nieszczęsnym panem Suffczyńskim, którego nominalne porucznikostwo (czyli wypłacane porcje, pomimo braku służby) rozumiałbym jako coś w rodzaju wojskowej emerytury, a skoro nominowano Skrzetuskiego, to Suffczyński (jeśli nadal żył) musiał mieć to porucznikostwo odebrane..."