31 marca, 2018

O adoracji świętego najmilszego...

  Jakem rok temu pomyślności życzył tak Gościom, jako i Przybłędom i Hultakom przechodnim, czego co poniektórzy do siebie wziąwszy, tom się nauczył przez ten rok dwóch rzeczy: primo, że się willka z lasu nie wywołuje, bośmy faktycznie najazd hultajstwa tu mięli, secundo, by się przy życzeniach żartów wystrzegać, bo się z pewnością kto trafi, sam dowcipu grubego, i ku sobie czego weźmie... Tandem, jak najwięcej poważnie, Wam wszystkim, słowa te czytającym: Świąt życzę Spokojnych i Zdrowych, w miłej atmosferze familijnych radości przepędzonych i bez nijakich turbacyj, wliczając w to konsekwencyje jakie nieumiarkowania przykre...:)
   Tegom Wam życzył od zawżdy, to i tego nie poskąpię roku, a przydam i życzeń, których i sam sobie bym widział rad, dodatkiem spełnionych: nieustającej opieki świętego pewnego, niekoniecznie kanonicznego, którego wielce bym ja adorował rad, a może się i na jaką dlań kapliczkę wykosztuję: Świętego Spokoju...
     Kłaniam nisko:)

25 marca, 2018

O złocie naszem w czasie wojennem opowieści continuum...

   Kończąc części tejże opowieści uprzedniej, złoto nasze, fortunnie sprzed zachłanności niemieckiej ocalone, i przewiezione autobusami, pociagami i statkami przez parę tysięcy kilometrów z Warszawy, Siedlec, Zamościa i Lublina, poprzez Łuck, Śniatyń ku rumuńskiej Konstancy, zasię morzem ku Stambułowi, skąd poprzez Syrię i bejrucki port via Mare Mediterranea ku Francyi, do skarbca Banku Francji w Nevers, gdzieśmy onego ostawili, mniemając je mieć bezpiecznem.
   Wrychle przecie się pokazało, że i francuska armia niemieckiej nie dostoi, a i po prawdzie, to nie za bardzo nawet upornie próbowała, to i złoto się znów znalazło w obieży. Są ślady po tem, jako nasi politycy nie czekając niemieckiej ofensywy, gdzieści na przełomie 1939 i 1940 już z Francuzikami gwarzyć chcieli o tem, by złota naszegi ku Ameryce ekspediować, aliści spełzło to na niczem. Gdy jednak Niemiaszki weszli we Francyję, jako nóż w ciasto, i złotu zagrażać poczęli, nasi tęgo już i upornie na to nastawać poczęli, pierwotkiem spotykając się z responsem, że przódzi godzi się, iżbyśmy onym z tego postąpili 500 milijonów franków, których nam wrześniem jeszcze na oręż i moderunek dla armii pożyczyli.  Fortunnie tu nareście kto przytomny zgodził się z nami, że o tem to już może w inszem czasie i miejscu ugwarzać będziem, nie czekając pierwszego niemieckiego czołgu, co przed bankiem stanie.  Jako się owi zgodzili nareście, by złota z Nevers wywieźć, turbacyje wyszły wtóre: którędy, gdzie i kto ma tego poczynić. Sikorski już 22 maja Angielczyków prosił, by polskich na ten cel oddali statków, by złota salwowały, ale się niczego nie doprosił.
   Francuzi tandem, jako już chwila była po temu najostateczniejsza, z nielicznemi polskiemi konwojentami, złota przewiozły ku portowi Lorient, na biskajskim wybrzeżu, gdzie owego załadowano 16 czerwca 1940 roku na krążownik „Victor Schlöcher”, tenże sam nawiasem, na którego swego złota pakują Belgowie. Fortunnie w Lorient nic o tem nie wiedzą, że dnia tegoż samego premiera Reynauda kapitulanci z jego rządu przymuszają do rezygnacji i władzy obejmuje marszałek Philippe Pétain, co rozmów zaraz z Niemcami o armistycjum rozpocznie i podpisze takowego za dni parę.
   Na pokładzie krążownika odpływa jeden już jedyny polski urzędnik, złotu towarzyszący, dyrektor warszawskiego oddziału Banku Polskiego, Stefan Michalski. Ówże, przekonanym będąc, że ku Ameryce płynie, ani baczył zali tak jest w istocie, a i kapitan mu się nie zwierzał z rozterek własnych, że go depeszami gnębią, by zawracał co rychlej. Koniec końców kapitan postanawia do Casablanki, zasię do Dakaru płynąć, rozumiejąc, że w Senegalu złota Niemiaszki łapami swemi nie sięgną, a przecie będzie ono na ziemi jurysdykcji francuskiej podległej, tandem niech się zwierzchność martwi, co z onym dalej poczynić. Mnie się to po prawdzie w głowie nie mieści, że się w tem dyrektor Michalski nie spostrzegł, bo to przecie nie trzeba skautowskiego wychowania, by miarkować choćby po żołądku i słońcu, że owo w obiadowej porze przed okrętu dziobem świeci, a nie po lewicy, ergo okręt ku południowi płynie, nie ku zachodowi.
   W każdem bądź razie spostrzegł się z tem dopiero, jako w Dakarze stanęli i stamtąd rozpaczliwych depesz słał ku Londynowi, skąd nasi dopiero 30 czerwca wieści jakich powzięli o tem, co się z niem stało. Jak się zdaje, w międzyczasie właśnie Koca mniemano winnym, że złoto nie wiedzieć gdzie przepadło i nie znam, zali to on sam dymmisyi wziął, luboż to i jego precz z rządu pognano. Nie ze szczętem jednak, bo musiał być z Sikorskim w jakich jednak relacjach, skoro mógł onemu przedłożyć konceptu, iżby Ameryki w tejże sprawie instancyjonować. Tamże bowiem część jaka złota francuskiego się znajdywała i szło o to, by przed amerykańskim sądem złożyć pozwu przeciwko Francyi i wyrok zyskać, na ichniem areszt kładący, jako gwarancyi naszego złota zwrócenia. Przy tem samem, by sekretnie (także i przed Churchillem i aliantami) z  Pétainem traktować o onego złota zwrocie.
   Jeśli idzie o pierwsze, to tegoż samego konceptu mięli i Belgowie i podobnego pozwu składali. Zawiłości amerykańskiego systemu prawnego  sprawiały, że pozwu nie mógł złożyć ani rząd emigracyjny, ani Bank Polski. Musiało nastąpić formalne przekazanie praw pełnomocnikom, będącym rezydentami stanu Nowy Jork i to owi mogli takiego roszczenia złożyć. Trwało to wszystko dość długo, bo pozew dopiero we wrześniu 1941 został złożonym, szczęśliwie amerykański sędzia zwłoki dłuższej nie przyczynił i aresztu zasądził już na pierwszej rozprawie.
   Wtóre spaliło ze szczętem na panewce, a może i właśnie owe w Nowym Jorku starania o areszt amerykański sprawiły, że się vichyści usztywnili tu wielce, choć i znów z wtórej strony, może i temu właśnie zawdzięczamy, że złota nie kazali do Francyi nazad przywieźć, by onego oddać Niemcom. Tegoż bowiem właśnie uczynili ze złotem belgijskim, a względem naszego wybrnęli wcale sprytnie, że belgijskiego oddali, bo Niemce całego Belgów zajęli terytorium i onym teraz władają. Polski zasię podzielili przecie z Sowietami, tandem właściwym będzie poczekanie do traktatu pokojowego i spraw formalno-prawnych uregulowanie, w tem i statusu onego złota, boć może do jakiej części Sowiety aspirować będą. Niemce, nie wiedzieć czemu tu się spolegliwemi okazali i nie nalegali więcej.
    Sprawami w Ameryce z pewnością Koc sterował i na to tam przybył, choć nie wiem, zali się w tem wspierał będącymi tam już i przódzi, Matuszewskim i Floyar-Reychmanem*. Inszym skutkiem tego o złoto zabiegania naszego najpewniej to było, że sie  Pétain z komiltonami lękał, że jakiego desantu alianty na Dakar wysadzą dla onego pochwycenia i przewieźć je kazał daleko w głąb lądu. Ano i tak się owo znalazło w dzisiejszej Republice Mali, w miasteczku Kayes, w budynku nawet nie bankowym, bo takiego nie stało, jeno w officium przy kolei tamecznej. 
  Pofortunniło się za to z de Gaulle'm dogadanie, który przyrzekł, że jako "Wolne Francuzy" kiedykolwiek się znajdą w onegoż złota posiadaniu, to go, nie mieszkając, nazad zwrócą. Aliści, gdy w listopadzie 1942 roku Amerykany i Angielczyki poczeli desantu w Afryce Północnej, bywsze francuskie kolonie zajmując, to politycy francuscy wszelkiej maści i proweniencji zgodnie naszym urzędnikom bankowym oczu mydlili, że nijakiego tam złota nie masz, że wszytko ku metropolii ujechało, podobnie jako się z belgijskim stało... Czy nasi mięli wywiad jaki lepszy, czy jeno ducha twardszego, czy wiarołomstwo francuskie przeczuli, dość że nastawali upornie i nareście gdzie z lata 1943 początkiem Francuzy przyznały, że jest owo złoto w Kayes. Koniec końców zawarto kompromisu, że owi złota wydadzą, my zaś przerwiem czynności wszelkich przed amerykańskiemi sądami.
   De Gaulle za to popisał się twardą odmową sowieckim roszczeniom, bo ci znów ze swojem wystąpili, że złota powinien on oddać, ale rządowi, który się dopiero utworzy na wyzwolonych przez Armię Czerwoną terenach Polski. 
   Polacy, złota z początkiem 1944 roku przejąwszy w Dakarze, podzielili onego na trzy części, z których dwie równe, po mniej więcej 150 milijonów złotych wartości, popłynęły do skarbców amerykańskiego i angielskiego, zasię trzecia, jakie 70 milijonów warta, do kanadyjskiego w Ottawie. Zdałoby się, że to fortunne sprawy zakończenie, aliści pora kwestyją postawić, coż się dalej z onym stało? 
   W roku 1966 Radio Wolna Europa nadawało trzyczęściowego słuchowiska sub titulo "Epopea polskich argonautów", w której oddano sprawiedliwości, tym co za jego wywozem stali (w audycji brał udział sam Koc), aliści co do finału sprawy lektor rzekł jeno tajemniczo, że z górą 80 milijonów ton złota nigdy nie powróciło do kraju. Miałoby ono pozostać w bankach zachodnich, aby "służyć odbudowie zrujnowanego wojną kraju", zaś 11 ton złota przejąć mięli Anglicy, jako pokrycie naszego długu u nich wojennego za oręż i moderunek dla wojska naszego. Nie wiem, jakże tego zrachowali i kalkulowali, ale ciekaw bym był wiedzieć, zali są w tej kwocie koszta aeroplanów Dywizjonu 303, co to ichniego nieba i tyłka w 1940 roku bronił...
   Te jedenaście ton, to najpewniej efekt porozumienia, przez emisariuszów rządu warszawskiego zawartego, po porozumieniach poczdamskich, gdy najgłówniejsi alianci rządu tego uznali, poparcie zarazem dla emigracyjnego wycofując. Amerykany z punktu zdeklarowały praw do złota przeniesienie, aliści Angielczyki spłaty wojennego długu się twardo domagały. Miałoby tego urosnąć do 150 milijonów funtów, aliści widzi mi się, że to owi sami pojmowali, że nadto chcą może co i jeszcze zarobić na tem, bo dziwnie łacno przystali połowy umorzyć, byle reszty płacić. Traktował z niemi Edward Drożniak, prezes nowo w Polszcze powołanego banku centralnego, Narodowego Banku Polskiego. Onże ostatecznie kompromisu zawarł czerwcem 1946 roku,  że damy onym 3 milijony funtówe we złocie, zasię dziesięć jeszcze w gotowiźnie i żeśmy kwita. I tu dla mnie kałabanija nowa, bo nie wiem, po jakiem tegoż przeliczano kursie... Owe 3 milijony po przedwojennym ostatnim 24,85 czyniłoby 74,5 milijona, te zaś na złoto przekładane, czyniłyby nie 11 ton, a blisko 14-tu...
   Jakiej jeszcze części musiały władze emigracyjne nasze zdążyć przed przekazaniem w ręce rządu warszawskiego przejąć, bo wiemy, że - jak głosił Andrzej Suchcitz, dyrektor Instytutu Sikorskiego w Londynie - generał Anders po wojnie dokonywał jakichś dziwacznych transakcyj**, mających profit przynieść i dać grosz na potrzeby władz na emigracji. Reszta***, przeszedłszy w dyspozycję rządu marionetkowego w Warszawie, miałaby nigdy do Polski nie wrócić, jeno służyć jako spłata należności za kupowane przez komunistów maszyny, surowce i insze dobra, luboż i jako zastawy pod zaciągane pożyczki, które przepadały, gdyśmy onych nie spłacali. Hilary Minc, gospodarcza prawa ręka Bieruta, który tem zawiadywał, miał do onego złota iście bolszewickie podejście... Nie dostrzegał w niem, jak przedwojenni nasi politycy i bankowcy, swoistego skarbu narodowego, którego trzeba strzec i chronić, by na czarną był jaką godzinę. Dla Minca to był jeno środek płatniczy, którego fortunnie stał się dysponentem i mógł go lekką wydawać ręką.
  Znam ja, że się za władztwa nad NIK-iem Lecha Kaczyńskiego, instytucyja owa wielce losami owego złota z tego właśnie czasu zajmował. Zali doszła ku czemu? Nie wiem... nijakiego upublicznionego raportu żem nie nalazł, tandem przyjdzie przyjąć, że to Minc et consortes onego złota w latach 1946-52 na doraźne jakie obracając sprawy, przetracili ze szczętem...
___________________
* - Summa ich wspólnych relacji z czasów międzywojennych czegoś takiego by właśnie sugerowała, aliści właśnie o sprawę złota wywozu się Matuszewski z Kocem wielce poróżnił, za złe onemu mając, że go nie bronił, gdy nań pomyje wylewano za przeróżne drobiazgi z ewakuacją złota z Polski związane, o czem Torlin w komentarzu pod notą uprzednią wspominał. 
  Gdyby jednak owi faktycznie byli w tej grze, zatem współdziałali w jakimś sensie z rządem Sikorskiego, jak najwięcej przecie słusznie, zasadnie, w zbożnym celu i dla narodowego dobra, to jeśli prawdą jest to, że Wieniawa sobie samobójczej śmierci był zadał po burzliwej rozmowie z niemi i z Jędrzejewiczem trzecim, którzy mu mieli w zasadzie toż właśnie samo zarzucać (współpracę z Sikorskim), byłoby to z onych strony wyjątkową hipokryzją...
** - "Kupował jakieś stare łajby i lasy w Argentynie, myśląc, że na tym można zarobić pieniądze. Nie miał głowy do biznesu"*** - Także i o 3,8 ton złota, którego wrześniem 1939 roku rządowi w Śniatyniu jeszcze przekazano, a które granicy w Zaleszczykach wraz z rządem przekroczywszy, finalnie się Rumunom dostało i owego oni po wojnie komunistycznemu rządowi w Warszawie przekazali, zaś operacji przewiezienia go drogą lotniczą nad Karpatami nadzorował spominany w pierwszej części jeden z przedwojennych Banku Polskiego naczelników, Henryk Mikołajczyk, którego syn Andrzej w memuarach i turbacyj z tąż podróżą wspomina.




23 marca, 2018

7 Pułku Ułanów Lubelskich dziś święto...

...którego, by kto chciał ze mną obchodzić, temu rad będę wielce, a kto o pułku tem przypomnieć czego ciekawy, luboż jeno dalszą częścią ułańskiej golizny się ponapawać pragnie, to noty stosownej tu znajdzie:)
                                       

19 marca, 2018

Na Święty Józef pułku święto...

jako w wierszu pułkowi dedykowanemu napisał Włodzimierz Przerwa-Tetmajer (nawiasem: pierwowzór Gospodarza z "Wesela" Wyspiańskiego), zatem dnia dzisiejszego nie uchodzi, ot tak szaroburo, bez toastu za pamięć onych ułanów, przepędzić... Komu to milej przy muzyce to mieć będzie aże dwa do wyboru marsze, z których każdy za jedyny słuszny uchodzi...:) A komu by miło było i zanucić, ma poniżej tekstu z jednego...







Pod miasteczkiem Komarowem
batalija wielka, 
Ruskich było na tysiące,
a ułanów trzysta 
Ruskich było na tysiące,
a ułanów trzysta 

Hej wy lekkie szwoleżery
 nie róbcie nam wstydu
 Zaczekajcie pół godziny,
 aż ułani przyjdą, 
 Zaczekajcie pół godziny,
 aż ułani przyjdą!

 Bo ułani dobrze biją, 
 dobrze atakują!
 A jak pójdą na bij-zabij
 ruskie zrejterują!
 A jak pójdą na bij-zabij
 ruskie zrejterują!

Tam na wzgórzu, na dereszu 
Krzeczunowicz leci.
Wymachuje, rozkazuje 
"Trzymajcie się dzieci!" 
Wymachuje, rozkazuje 
"Trzymajcie się dzieci!" 

A ułani dobrze biją,
 dobrze atakują!
 Jak ruszyli na bij-zabij
 ruskie zrejterują!
 Jak ruszyli na bij-zabij
 ruskie zrejterują!

 A z krwawego pola bitwy
 krwawo słońce schodzi
 I Budionny z Kozakami 
 hen za Dniepr uchodzi 
 I Budionny z Kozakami
 hen za Dniepr uchodzi!


A komu może jeszcze i była chęć odświeżyć dziejów pułkowych, włącznie z udziałem pułku w tragicznych wypadkach krakowskich 1923 roku*, luboż tylko przypomnieć owych przywołanych wierszy  Włodzimierza Przerwy-Tetmajera poświęconych pułkowi, ale i pamięci syna, co pod tegoż pułku sztandarem padł w bolszewickiej wojnie, luboż może inszych filmów i zdjęć, takoż z ułanami w strojach adamowych konie pod klasztorem w Tyńcu w Wiśle pławiących, tego upraszam do not dawniejszych:
http://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2013/03/na-swiety-jozef-puku-swieto.html

http://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2013/03/na-swiety-jozef-puku-swietoii.html

___________________________________

* - wypadkom tym zasię, z cąłym onych tłem i otoczką, cały jest cykl poświęcony pięcioczęściowy, sub titulo "O wietrze historii i portkach pętaków", widoczny po prawicy w notach polecanych.



                                               .

18 marca, 2018

Jeszczeć o złocie, tem razem naszym i przetraconym... I

Rodzi nam się nie tyle cykl może, co jaka grupa not, których lejtmotivem jest złoto jakie (co jeno tem idzie tłomaczyć, że ponoś głodnemu chleb cięgiem na myśli), w dawniejszych gdzie przetracone czasach, luboż wokoło onego złota jakie zawirowania polityczne czy zwyczajnie ludzkie... W dwóch (I, II) częściach żeśmy sprawę "złotego czółna", czyli skarbu w Nogacie pod Malborgiem rzkomo potopionego omawiali, zasię w niejakiej z niemi koincydencji żeśmy tu przywołali sprawę "skarbu" powstańczego z 1863 roku, przez oddział Chmieleńskiego zdobytego, zasię chronionego i ponoś tajemnie skrytego. 
  Dziś przecie bym się do inszej jeszcze chciał odwołać noty, gdziem po prawdzie o medalistce naszej olimpijskiej, Halinie Konopackiej, najwięcej był pisał, alem i na zakończenie spomniał, że owa uległa adoracji zgoła frontalnej ówcześnego posła w Budapeszcie, a wrychle kierownika Ministerstwa Skarbu (czyli de facto ministra finansów), pułkownika Ignacego Matuszewskiego, została jego żoną i z niem razem wyruszyła we wrześniu 1939 w tajną i niebezpieczną eskapadę, której celem było wywiezienie z zagrożonej Warszawy naszego złota i że w tej epickiej zgoła wyprawie, której aż dziw, że jeno jeden dotąd film został poświęcony* , sama własnoręcznie jeden z autobusów kolumny prowadziła, a w perturbacyjach licznych przetraciła bagażu własnego, którego by pewnie nawet i nie żałowała jako srodze, gdyby w tejże walizce nie miała swego osobistego złotego medalu z Igrzysk w Amsterdamie a 1928 roku, którego wywalczyła w rzucie dyskiem...:(
  Eskapada tamta się po części wzięła właśnie z przekonań części elit przedwojennych, że się może i Warszawa nie obroni, choć niewielu było tak skrajnych pesymistów jak Matuszewski właśnie, co twierdził, że trzech nawet miesięcy Niemcom nie wytrwamy i prognostykował, że nas do spółki z Sowietami rozszarpią, w czem się okazał się być nie pesymistą, a po prostu realistą, daleko lepiej rzecz oceniającym, niźli wywiad nasz sławny i władze nasze. Misję oficjalnie poruczono pułkownikowi Adamowi Kocowi, któregoż nawet na to formalnie na powrót do rządu wciągnięto w randze wiceministra skarbu**, aliści technicznie rzeczą zawiadywali Matuszewski właśnie i major Henryk Floyar-Reichman, także były wiceminister i minister, tyle że przemysłu i handlu.
   Wcale też pierwotkiem nie zamyślano tegoż złota za granicę wywozić, a przynajmniej nie całego. Częścią zresztą (około 20 ton, czyli równowartość ówczesnych jakich 100 milijonów złotych) się nasze rezerwy złota już za granicą znajdowały, głównie w Londynie i Nowym Jorku, w mniejszej części w Paryżu i w Szwajcarii. Prezes Banku Polskiego, Władysław Byrka, jeszcze w czerwcu i lipcu zadysponował przewiezienie jakich w sumie 37 ton do oddziałów Banku w Siedlcach, Brześciu, Zamościu i Lublinie. W Warszawie, na Bielańskiej, pozostało zatem "tylko" około 38 ton złota. Nikt wówczas, ma się rozumieć, nie zakładał szybkiej klęski i nie spodziewano się zagrożenia dla złota, jeżeli w ogóle wówczas rozważano wywiezienie go na obczyznę, to raczej z tą myślą, że stamtąd będzie łacniej onym złotem opłacać zakupy oręża i moderunku, armii koniecznego. Przywoływano w tem duchu exemplum Rossyi carskiej z pierwszych lat wojny światowej, która złota mając multum, jeno u siebie, nie mogła niem się posłużyć, by podobnych sprawunków poczynić***
  Decyzję podjęto na posiedzeniu rządowem w dniu 4 września i jeśli komu by się zdało, że to dzieło winno może mieć jakiego priorytetu, to niechaj mu nastarczy taż okoliczność, że jako się Koc do zawiadującego transportem jenerała Litwinowicza był zgłosił, ten mu rzekł, że okrom jakich akuratnie w warsztatach wpodle parku Skaryszewskiego naprawianych ciężarówek, niczego na ewakuację złota dać nie może, bo niczym już nie dysponuje... Rekwiruje zatem autobusy Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych i te jeszcze 4 września jadą z piętnastoma tonami do Brześcia****. Drugi transport, poskładany z czego się tylko dało, w tem i z autobusów miejskich, wywiózł resztę, dwakroć obracając, pozostałość do Lublina. Że jednak Niemiaszki następowały nadspodziewanie chyżo, już 5-6 września umyślono złoto wywieźć jeszczeć i dalej, do Łucka na Wołyniu, chocia tam już żadnego poważnego oddziału bankowego ze skarbcem nie było i zadowolić się przyszło magazynem pocztowym. Najpewniej też i wtedy już myślano i o konieczności ewakuacji dalszej, w każdem razie Matuszewski z pozostałymi oficerami i urzędnikami bankowymi***** dwoił się i troił, by rozproszonego złota pościągać w jedno jakie mieśćce i móc rozporządzać całością. Tego się pofortunnić udało i 13 września na stacji kolejowej w Śniatyniu całość (1208 skrzyń), za wyjątkiem niemal czterech ton, które na bieżące czynności przekazano rządowi****** , załadowano do ośmiu lub dziewięciu wagonów i taki to "złoty pociąg" nocą na 14 września rumuńskiej granicy przekroczył.
    Łeż to, że nam Rumuny w czem tam wstrętów czyniły i przeszkadzały; ambasador Roger Raczyński wszytkiego przódzi akuratnie dogadał i zgód żeśmy mięli na przewóz złota, pod tąż jeno supliką, a i kondycyją, byśmy się w 48 godzin z tem uwinęli. Poznały Niemiaszki, że pociąg jest już w Rumunijej i ku morzu zmierza, tandem panoszący się tam ambasador niemiecki Fabricius******* ministrowi rumuńskiemu od spraw zagranicznych Grigore Gafencu reprymendy czynił, że na to dozwolono. Aliści Rumun tu udał Greka, że o niczem nie wie, przecie że zarutko wszytkiego posprawdzać każe i jeśli jest, jako Niemiec prawi, wraz Polaków z ich złotem pochwycą...
   Nasi tymczasem już i do Konstancy dotarli, gdzie wtajemniczony w sprawę brytyjski konsul na gwałt statku szukał, co by się do transportu nadał. Nie nadto w czem było wybierać, bo pierwszy tam brytyjski, co zawitał, tankowcem się okazał z Hong-Kongu, dodatkiem takim, co to go najwięcej rdza w kupie trzymała... Nolens volens, wyboru nie mając, konsul onego zasekwestrował na potrzeby wojenne i przekazał w dyspozycję Polakom transportem kierującym.
   Złota załadowano na "Eocene" w try miga, zasię w lęku przed Rumunami, co czego tam z dokumentami i pozwoleństwem w kapitanacie zwłóczyli, wymogli nasi na kapitanie, by w rzyci miał owe papiery i odbijał czem rychlej. Kapitan Brett przystał na to, aliści z lęku, by Rumuny przecie czego przykrego nie poczyniły przeciw onegoż statkowi, płynął wpodle brzegu, by w razie jakich bomb czy torped, móc statku choć na mieliźnie posadzić, a nie iżby ze złotem w głębinie przepadł. Nic przecie się złego nie działo, możebne, że i Rumunom o to szło, by co mieć na swoją przed Niemiaszkami obronę, że jednak się jako tam starali zatrzymać...:) W dzień później, 16 września, stanął był nasz statek na redzie w Stambule, gdzie znów za staraniem ambasadora Michała Sokolnickiego wszelkiej żeśmy mieli przyobiecanej od Turczyna pomocy i złoto wraz się znów znalazło w wagonach, a pociąg ruszył przez tureckie terytorium, ku francuskiej podówczas Syrii i w tydzień później się złoto nasze znalazło w Bejrucie, skąd go francuskiem krążownikiem "Emile Bertin" przewieziono do Tulonu, zasię po krótkim spoczynku w tulońskim arsenale pojechało dalej, do skarbca Banku Francyi w Nevers. Jeśli by kto myślił jednak o tem, że się na tem onegoż dramatyczne przygody skończyły, ten gorzej błądzi niźli owi starozakonni, co czterdzieści lat z Synaju, półwyspu jeno dwakroć od mazowieckiego więtszego, wyniść nie umięli... Aliści o tem to już opowiemy w nocie cyklu kolejnej...:)
__________________
*  - nieprzesadnie wybitny artystycznie, a faktograficznie to już w ogóle raczej bliżej dna: "Złoty pociąg" Bohdana Poręby z roku 1986
** - Ministrem był sam Eugeniusz Kwiatkowski, legendarny twórca miasta i portu w Gdyni oraz COP-u, zaś Koc od 10 września do 30 września formalnie był wiceministrem, po czym w nowym rządzie, już paryskim, Sikorskiego, został ministrem skarbu, a później także (równolegle) ministrem przemysłu i handlu. Po przetasowaniach kolejnych, był od 9 grudnia 1939 roku II podsekretarzem stanu w ministerstwie skarbu, ale nadal w rządzie emigracyjnym Sikorskiego. Czemuż te szczegóła podaję? Ano bo był Koc jednym z najbardziej prawicowych przedstawicieli obozu sanacyjnego, osobiście przewodził tzw. OZON-owi (Obozowi Zjednoczenia Narodowego), w którym rad by i widział faszystów rodzimych spod znaku "Falangi" i kogoś takiego Sikorski widział u swego boku, natomiast odmówił przyjęcia nawet nie do rządu, a do armii zgłaszającego się ochotniczo Eugeniusza Kwiatkowskiego, choć ten nie aspirował do żadnych stanowisk (był tylko podporucznikiem rezerwy).
*** - Nim się rząd carski zorientował, Niemiaszki pominowały Zatoki Fińskiej, blokując de facto całej Floty Bałtyckiej w Kronsztadzie i Petersburgu i całej paraliżując do tego miasta żeglugi. Po przystąpieniu Turcji do wojny, także i droga przez Morze Czarne i Bosfor pozostała Rosjanom odciętą, a zda się, że i nie rozważano nawet możności wywozu przez Murmańsk czy Władywostok.
**** - wcale poważny był zamysł przechowania złota w Twierdzy Brzeskiej, w każdem bądź razie tam jakich pomieszczeń dla niego już szykowano, co wcale nie takiem było głupiem, gdyby front miał jako tako spoiście trwać i gdyby nie wkroczyli Sowieci. Możności obronne twierdzy były potężne i prawdziwie we Wrześniu odparła ona wszystkie szturmy między 14 a 17 września, a w ręce niemieckie wpadła dlatego, że się załoga skrycie wycofała do Terespola (fort nr 5 bronił się do 27 września).
***** - z nazwisk możem jedynie wspomnieć prezesa Byrki, dyrektorów Barańskiego, Czernichowskiego, Karpińskiego i Nowaka, naczelnika Henryka Mikołajczyka, którego syn, Andrzej, arcycennych nam o tem memuarów pozostawił, takoż komendanta wojskowej ochrony, pułkownika Michała Groszka. Bezimienni pozostaną konwojenci bankowi i zwykli urzędnicy, którzy w liczbie jakich stu, byli temi, co te ciężkie, sześćdziesięciokilowe, często pozbawione uchwytów i nieporęczne, skrzynie, ustawicznie ładowali i rozładowywali, z najwyższym poświęceniem i troską, by ten ładunek tak cenny się wrogowi nie dostał.
****** - owi cależ jeszcze na poważnie mniemali, że bądą niem w stanie płacić za dostawy dla ustępującej już i pogromionej niemal wszędzie armii, a nawet jeszcze 12 września spodziewano się możności wywiązania się Sowietów z dawniejszych, na gębę składanych deklaracyj o dostawach sprzętu i paliwa.
******* - o cyrkumstanyjach składających ówcześne stosunki wewnętrzne w Rumunii (w dni niewiele po zdarzeniach opisanych, 21 września faszyści z ichniej Żelaznej Gwardii ubili premiera Armanda Călinescu !) pisałem przed pięcioma laty w nocie sub titulo: "Rumuńska karta, czyli o wojowaniu wrześniowem część trzecia", gdziem kolejnych snuł rozważań o tem, zali szło co w tem Wrześniu urządzić, luboż i wojować inaczej, skuteczniej, a i może więcej fortunnie...

11 marca, 2018

U Wachmistrza kropek kilka...II *

choć czasem pewnie zasadniej byłoby toto zwać collectio curiositates, z najprzeróżniejszych zresztą stron i dla przyczyn przeróżnych zbieranych...:)
  .        .        .        .        .        .        .   
     .       .        .        .        .        .        .      
  .        .        .        .          .       .        .    
    .        .        .        .       .      .       .      
 .       .        .       .         .        .        .     
   .        .        .          .        .        .      .   

__________
* - I 

04 marca, 2018

O tem jakeśmy własne okręty porywać musieli...

   O przedwojennej flocie naszej pisałem już tu po wielokroć, choć najwięcej w rozproszeniu niemałem, już to o prapoczątkach śródlądowej jej części, czyli przyszłej Flotylli Pińskiej, już to o inszych personach z marynarką związanych, ale i o pewnem hańbiącem epizodzie, którego osława miała dotknąć naszego najsłynniejszego podwodnego okrętu, czyli ORP"Orła". W nocie tamtej żem wspominał, żeśmy "Orła" u Holendrów budowali, a nawet żeśmy rozważali zasadności pogłosek o tem, że to tam miałaby Abwehra komandora Kłoczkowskiego dopaść w cyrkumstancyjach dwuznacznych, by nie rzec, że bez spodni, i przymusić onego do działań dla Niemców korzystnych. 
  Dziś się inszem przypadkiem niemieckiego podstępnego działania zajmiemy, jako i naszą retorsją, nim przecie do tego, dwóch słów powiedzieć się godzi, dla jakiej to przyczyny żeśmy dwóch naszych ostatnich przed wojną podwodnych okrętów, budowali u Holendrów. Ano po primo, bo oferta najkorzystniejszą była finansowo, po wtóre uprzednich trzech (ORP "Wilk", "Żbik" i "Ryś") zamawialiśmy u Francuza, co nibyż tradycji miał w budowaniu jednostek podwodnych wspaniałych, przecie dzieła ich, jakby niekoniecznie tegoż potwierdzały. Wprawdzie miały owe okręty wspaniałego systemu dozwalającego torpedy strzelać, bez zdradzieckich powietrza bąbli, co było ówcześnie nowością, przecie nie miały owe tak już ówcześnie podstawowego urządzenia, jak szumonamiernik, co poniekąd skazywało załogi na walkę cokolwiek w podobie do fechmistrza z zawiązanemi oczami walczącego. Cząstką tego rekompensowały niezwykłe możliwości szybkiego zanurzenia się, nawet w pięćdziesięciu sekundach się mieszczące*, aliści summa inszych niedoskonałości, w tem jak się zdaje, niejakiej delikatności onych okrętów i niemałej podatności na awarie i uszkodzenia, sprawiała, że podwodniakom naszym się może i jakie doskonalsze marzyły twory mistrzów szkutniczych.
   Styczniem 1936 roku podpisano ostatecznie z Holendrami umowy i owi poczęli swego czynić. Z "Orłem" bliźniaczym naszemu bohaterowi dzisiejszemu jeszcze jakoś poszło, aliści co się "Sępa" naszego tyczy, to onego mielim w zamiarze odbierać na przełomie 1938/39 i nawet już tam sierpniem 1938 roku pojechał komandor podporucznik Salamon, którego na dowódcę pierwotkiem wyznaczono, by ostatnich prób dopilnować i okrętu odebrać. 17 października "Sępa" uroczyście wodowano i zdałoby się, że już wszytko na najlepszej jest drodze, aliści tu właśnie wmieszał się bies, czyli niemieckie tajne służby, rozumiejące, że w coraz bardziej złych relacjach Berlina i Warszawy, lepiej może co tu piasku w tryby sypać zacząć, to może się i pofortunni, że jeśli przyjdzie ku wojnie, to ta "Sępa" jeszcze i może w stoczni zastanie... Miały Niemiaszki swoich stronników między Holendrami niemało, a i pewnie też grosza nie skąpiły, dość, że nagle wszystko zaczęło jak po grudzie naszym iść. A to się spsowało, a to znów tamto, tego zabrakło, owego nie dowieźli, a jak już, to zepsute...iście jakby komu zależało pokazać Rotterdamsche Drookdog Maatschappij jako najgorszą świata stocznię... 
   W Polszcze, gdzie wieści o tem dotarły (luty 1939) , kontradmirał Świrski ani się chwili nie wahał z decyzją, cóż czynić należy... Posłano Salamonowi do pomocy komandora porucznika Edwarda Szystowskiego z umocowaniem do działań szczególnych, zasię onemu przydano paru podoficerów-specjalistów, przecie w zamiary komandora wtajemniczonych i ku pomocy ochotnych, których z trudem niemałem wprowadzono do holenderskiej załogi stoczniowej, która też i nad wyraz niechętnie ścierpiała nad sobą komandora Salamona na czas prób zanurzeniowych, których miano w kwietniu rozpocząć. Nasi wyczekali, aż się owe próby pokończyły pomyślnie, aliści po ich zakończeniu, 16 kwietnia, komandor Salamon wydał rozkaz do Polski płynąć, czego, naturaliter, Holendry ani myślały czynić, jeno do bazy Horten wracać. Przyszło do wyciągnięcia broni i pokazania determinacyi naszych, bo Holendrzy skapitulowali i pozwolili się do łodzi pokwapić, by na brzeg wracać... 
   Ma się rozumieć dwóch komandorów i paru podoficerów to jednak kapkę przyskąpo na obsadę takiego okrętu, ale Świrski pomyślał i o tem i dnia krytycznego o rzut kamieniem nieledwie czekał naszych niszczyciel, czy jak to ówcześnie mówiono: kontrtorpedowiec, ORP "Burza", na którego pokładzie czekała załogi reszta, wyposażenie i zapasy na podróż konieczne. Przeładowywano tego do nocy, aliści nareście po dziesiątej wieczornej godzinie, dwanaście godzin po podniesieniu polskiej bandery, "Sęp" począł rejsu do Gdyni, którego i nie bez przygód dokończył***. 
_________________________
* - przekazane nam w czasie wojny przez Anglików okręty ORP "Jastrząb", "Dzik"  z trudem poniżej dwóch minut schodziły.
** - dwa z tych okrętów: "Ryś" i "Żbik" we wrześniowej kampanii niewiele mogąc przeciw potencyi germańskiej wskórać, cięgiem od Niemiaszków tropione i kryjące się, przecie przy tych nierównych bojach ustawicznie tam na czemś szkodujące, niczego wielkiego nie osiągnęły, by nareście za sprawą tychże uszkodzeń rozlicznych, paliwa się kończącego, ale i pogarszającej się kondycji psychicznej znękanych załóg, zawinęły do szwedzkich portów, gdzie internowanemi zostały, podobnie jak i nasz dzisiejszy bohater: ORP "Sęp". Trzeci, ORP"Wilk" przedarł się był przez Sund do Anglii, nie bez dramatycznych tam cyrkumstancyj i być może byśmy tego dziś mięli za sukces niemały, gdyby trzy tygodnie później nie powtórzył tego wyczynu, zbiegły z Talinna i map pozbawiony. ORP "Orzeł". W Anglii służył nie nadto długo, nie odnosząc w zasadzie żadnych bojowych sukcesów, po czem go do rezerwy przesunięto, a po wojnie bez żalu polskim nowym władzom zwrócono, której to podróży by móc odbyć, trzebaż mu było jako krowie na postronku, za holownikiem na holu płynąć... :(( Stanu zaś był ogólnego takiego, że choć w peerelowskiej flocie nie dostawało wszystkiego i pływało wszystko, co nie tonęło od razu, to "Wilka" jednak zezłomować wolano...
*** - od Bornholmu na holu, przez "Burzę" ciągnięty, bo paliwa jednak było przymało. W samem porcie, gdzie przecie próbowali wejść sami z fasonem, przy manewrowaniu tak nieszczęśliwie pomylono "całą wstecz" z "całą naprzód", że się "Sęp" po dwóch zakotwiczonych trałowcach przejechał, niczem traktorzysta pijany po zaparkowanych przed sklepem rowerach... Napraw szczęśliwie już w lipcu pokończono, tandem "Sęp" na wojnę ruszył w pełni sprawnym, choć jego wojowanie wielce podobne losom "Rysia" i "Żbika" było. Po powrocie w 1945 roku ze Szwecji "Sępa" w służbie zatrzymano, co i rusz go przerabiając, by nowej sowieckiej dać mu armaty i torped, bo do starych wyrzutni i działa nie było już czego ładować. W peerelowskiej służbie okręt wyraźnie nie miał szczęścia, już to doświadczany prześladowaniami na ludziach, które po ucieczce ORP"Żuraw" dotknęły wielu marynarzy i oficerów, już to awariami jakiemi z największą tragedią, gdy wskutek niedbałości nieobeznanych ze specyfiką okrętu podwodnego, elektryków obcych (sprowadzonych dla braku wyszkolonych własnych), przyszło 3 grudnia 1964 do wybuchu w przedziale akumulatorowym, którego tragicznym pokłosiem była śmierć ośmiu członków załogi. Okręt niemal rok remontowano, ale nawet i po powrocie do służby, nigdy go już nie posłano pod wodę i w 1969 wycofano onego ze służby.