05 lipca, 2013

O narodzie ku zagładzie zdążającym...

  Zapowiadałem Wam „epizod z dziejów narodu inszego wystawić, co na tej drodze ku własnej chwale i wielkości zatrzymać się nie umiał”... W międzyczasie żem jeszcze o tem rozmyśał niemało, zali prawdziwie godzi mi się tak rzec, zali nie krzywdzę ja nacyi tej, co może i sama być winna ofiarą postrzegana, za dyktatora sprawą, co onych omamił, przymusił i ku zagładzie poprowadził... Po namyśle jednak odrzucam ja owe wątpienie, którego bym pewnie przyjął, gdybym tam dziś choć cień refleksji widział i zwątpienia nad tem, czy to było potrzebnem i ceny swej wartem. Ale nie... tam po dziś dzień bohaterów tamtej się czci wojny, w mieścinie każdej są place i ulice się do pamięci dni tamtych odwołujące, a dyktator w każdem ma pomnika swego i do dziś za herosa narodowego uchodzi... To i mniemam, że zasadnie ja tam po równi, i naród winuję, i wodza...
  Francisco Solano López, bo to o niem mowa, prezydentem był Paragwaju w latach 1862-70 i wcale nie był najbardziej szalonym z paragwajskich prezydentów, bo za tego uchodzi Jose Gaspar Rodriguez de Francia (władał krajem od 1814 do 1840), który panicznie się zamachu lękając, kazał strzelać do każdego, co by się jego pałacowi nadto długo przyglądał, luboż się doń zbliżył na mniej niźli kroków sześć. Podziwiać przy tem konsekwencję należy żelazną, z którą to konsekwencją osobiście szpadą przebił doktora, który go zbadać chciał, gdy ów zaniemógł srodze. Konsekwencją tej znów konsekwencji to było, że ducha wyzionął niebawem po doktorze...
  Szaleństwo Lópeza nie uwidaczniało się tak jaskrawo, bo czy można za manią uznawać, że się kto za wodza uważa większego od Napoleona, a kraj swój rad by widzieć ogromnym i potężnym? Co drugi polityk byłby zatem szaleńcem... Trochę to co prawda śmieszyć może, gdy się włada kraikiem niedużym, pomiędzy dwu potężnych sąsiadów wciśniętym i z obydwoma się koty drze... Coś Wam to przypomina?:)   Osobliwie upodobał sobie López Brazylijczyków drażnić, których nieodmiennie w mowach swych zwał „macacas”[małpy – Wachm], co dość dalekie przyznacie od dyplomatycznej grzeczności...
   Aliści do Paragwajczyków wracając: owym wcale nie było do śmiechu, przeciwnie prezydenta swego czcili i poważali, osobliwie Indianie Guarani, z których się niemal cała armia paragwajska składała, a których z kolei Solano López „brał pod włos” w iście napoleońskim stylu... Przemawiał do nich w ich narzeczu ojczystem, wychwalając pod niebiosy ich waleczność, nieugiętość i cnotę od wieków przez Guaranów pielęgnowaną: okrucieństwo i zajadłość w bezpardonowym boju, w którym się jeńców nie bierze... Zwał ich wszystkich swoimi dziećmi, a sobie nadał tytuł „Ojca Armii”, oczywiście po guarańsku... Pojmował przecie, że samem męstwem wojowników swoich cudów nie dokona, tandem kraj cywilizował na potęgę: budował drogi i kolej żelazną, telegrafy, szkoły, które naówczas bodaj za jedne z pierwszych we świecie były dla narodu bezpłatnemi... Sprowadzał też rad inżynierów, aleć najradziej oficyjerów we świecie kształconych, by mu tych wojska części, co nowoczesnej zażywały techniki, szkolili. I tak zbłądzili tam, gażą i ambicyjami kuszeni, amerykański od bomb i kartaczy fachmistrz Lucas Krüger, Angielczyk, co się na wojnie krymskiej wsławił Hadley B.Tuttle, madziarski inżynier o niemieckiem nazwisku Franz Wisner von Morgenstern i spec od telegrafów z Niemiec Robert von Fisher Treuenfeldt, zasię Szkot Wiliam Stewart naczelnym był armii medykiem i służby tej Lópezowi de facto organizował. O naczelnym tej armii saperze, którego tam zwali Luis Federico Leopoldo Myszkowski de Granguta, popiszę osobno, bo to persona arcyciekawa... Dodajmyż jeszcze do „zasług” Lópeza, że rojąc o dostępie do morza, co możliwe było jeno Argentyny lub Brazylii kosztem, zbudował największej w dziejach floty, póki co rzecznej, jaką kiedykolwiek państwo śródlądowe wystawiło! Dość rzec, że się przynajmniej częścią zamiary Solano Lópeza powiodły, bo armii jego naprawdę się w ościennych krajach bano i nie bezzasadnie...
  W nieodległem Urugwaju, z którem jednak Paragwaj nie graniczył, przyszło do wojny domowej, w której to Solano López stronę rządową prezydenta Atanasia Aguirre popierał, z tem, że początkiem jeno słowami najradziej, bo gdy ów o pomoc suplikował realną, López odmówił, dość roztropnie responsując, że się w wewnętrzne tam sprawy mięszać nie myśli... Aliści roztropność owa poszła precz, gdy wmięszał się brazylijski cesarz* Pedro II i przeciwników Aguirre'a poparł. Nie mieszkając zatem posłał wojsko López przeciw Brazylii, a i do Urugwaju, by i tam zaprowadzić porządek. Szkopuł z brakiem wspólnej z Urugwajem granicy rozwiązał nader prosto, zażądawszy od Argentyny prawa przemarszu, a gdy ta odmówiła, wypowiedział wojnę i jej... Małoż na tych dwóch wrogach, bo wrychle w Urugwaju samem górę wziął Venancio Flores i ów także przeciw Paragwajowi wystąpił!
   Przyznać trzeba, że początkiem sobie Paragwajczycy radzili wcale, wcale... Wyparli Brazylijczyków z niemal całego Mato Grosso, a i Argentyńczyków przydusili, niemal do samego Urugwaju dochodząc. Aliści López tego nie wziął był pod uwagę, że by miał armijej najbitniejszej i najlepszej we świecie, jako w swojem czasie Napoleon, czy Hitler, to przecie ci weterani spod Lodi, Arcole, Austerlitz, Wizny, Narviku, Dunkierki kiedyś tam wreszcie doczekają swej Berezyny czy Stalingradu, i że gdy przyjdzie do Waterloo czy obrony Berlina, to przyjdzie sięgnąć po niedorostków z Volkssturmu...
   Podobnie i armią Lópeza było... Zanudzał batalij wyliczaniem nie będę, tyleż rzeknę, że się ta armia Guarranów wykrwawiała coraz więcej i więcej, osobliwie, że López, niczem kilkadziesiąt lat później Stalin czy Hitler, domagał się walki do ostatniego żołnierza i wszelkich, co go w tem zawiedli, karał srodze, nierzadko i onegoż żony i dziatki z niem pospołu rozstrzeliwując... Najeźdźcy, którzy w początkach tej wojny nieraz Gurranów okrucieństwa doświadczyli, teraz brać poczęli odwet, tandem kraj pustoszał w tempie zgoła porażającym, aliści López nie ustępował, dopóki jeno miał jeszcze kogo do wojska wcielać... A wcielał nawet dwunastolatków! Jedną z ostatnich batalij, odbytą 16 Augusta Anno Domini 1869 bitwę pod Acosta Ñu zowie się w paragwajskiej narodowej tradycji „Bitwą Dzieci”, bo z czterech tysiąców Paragwajczyków w niej udział biorącej, ledwo jakie pół tysiąca więcej miało nad 15 lat! I, czego się przecie można było spodziewać, lwia część ich tam ducha oddała...:((
   Wspominany Myszkowski, w obronie Curuzú, tym dzieciom nieszczęśnym, któremi dowodził, przed walką wąsów zwykł był przyklejać sztucznych, by ich wrogowie za starszych i groźniejszych mięli...
Samego Lópeza Brazyliczycy dopadli 1 Aprila 1870 roku, nad rzeką Aquidaban, i zgoła nieprimaaprilisowego mu sprawili psikusa, przygwoździwszy go bagnetami do drzewa, gdy się poddać odmówił... Początkiem zamyślali zwycięzce Paragwajowi ten i sam los zgotować, co ojczyźnie naszej sto lat przódzi zgotowali sąsiedzi, aliści wdał się w to amerykański prezydent Ulysses Grant, zasię i prezydenci Peru, Boliwii i Chile, zatem zwycięzce zabrali ziem dla się niemało**, przecie Paragwaju suwerennego ostawili...  Jeno, że w tem kraju, który tej wojny poczynał milijonowej mając populacji, po nastaniu pokoju dorachowano się ledwo 29 tysięcy mężczyzn, 106 tysięcy niewiast i 86 tysięcy dzieci... Osiemdziesiąt procent narodu zginęło! Umiecie sobie, Lectorowie Mili, taką imaginować hekatombę? Osobliwie, że mężczyzn, co kraj zrujnowany by odbudowywać mięli, ocalało nawet nie 6 procent! I tych cyfr bym pod rozwagę dedykował każdemu, co będzie kiedykolwiek i gdziekolwiek głosił, że honor nie ma ceny, a sława z pól bitewnych słodsza jest nad pokoju uroki...
_________________________
* - Cesarz, cesarz! Cóż to być musiała za obelga takiemu admiratorowi Napoleona, jak López, że ten oto brazylijski chłyst taaaaki tytuł zawłaszczył...:)
** - łącznie na rzecz Brazylii, Argentyny i Boliwii (obdarowanej przez Brazylię zdobytem Chaco Boreal) Paragwaj stracił 140 tysięcy km kwadratowych terenu, czyli ponad połowę ziem swoich. Ziemie zabrane przez Boliwię stały się w przyszłości przyczyną kolejnej wojny pomiędzy temi krajami...

34 komentarze:

  1. Vulpian de Noulancourt5 lipca 2013 14:30

    1. Niewiele o o historii tej części świata wiedziałem i widzę, że błędnie zakładałem, że tam nic ciekawego się nie działo. A toż to studium amoku powinno się w szkołach ze szczegółami wykładać!
    2. A co takiego Paragwaj sprzedawał / eksportował, że stać go było na takie zbrojenia?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyczytałem, że przed wojną kraj był wiodącym producentem yerba mate, której sprzedaż przynosiła spore zyski, był więc krajem dość zamożnym.

      I po wojnie produkcja spadła o 95%, a Paragwaj stracił terytoria, w których yerba mate było najwięcej na rzecz Argentyny i Brazylii.

      Usuń
    2. Charlie był mnie łaskaw wyręczyć,za co z serca dziękuję:)Dodam jeno, że ze poprzednika Lópeza, takoż Lópeza (ojciec), gospodarkę niemal do całkowitej doprowadzono autarkii, tandem cała niemal zagraniczna wymiana była Paragwajowi na plus...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Mości Wachmistrzu, a zali Guarani to nie ten sam szczep, Warraułami inaczej zwan, który deltę Orinoka zasiedlał? Wenezuela od Paragwaju dość daleko, tedy coś zapewne pokałapućkać musiałem, ale pod czerepem tli mi się ta iskierka, że coś musi być na rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli Wasza Miłość tych masz na myszli, to nie sądzę, by tam jakie między niemi pokrewieństwo zachodziło, okrom ogólnej przynależności do rodziny indiańskiej...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. 1. Muszę powiedzieć, iże z zapowiedzi Waszmości pod tąż notą zamieszczonej, niewielem wyrozumiał, aliści temat niniejszy to już zupełnie inna para kaloszy :) Stąd wyłania się wniosek, że w tej Ameryce Południowej to się tłukli każdy z każdem praktycznie :) Aleć i tragiczna niezmiernie jest owa sprawa...jak to z dyktatorami bywa...

    2. Wyznać muszę, iżeś mię ową notą zaskoczył był, Mości Wachmistrzu... Przychodząc do Ciebie, zawżdy zakładam, że mowa będzie o jakiemś mało znanem epizodzie historyi naszej, którą znasz tak dobrze :) A tu proszę! Zupełnie inna część świata! :)

    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad.1 W tem sęk, że by to jeno dyktatora była sprawa, to na tem kontynencie do absolutnej niemal doszli perfekcji w pozbywaniu się starych i kreowaniu nowych. By ów w tej kwestii nie był wyrazicielem woli narodu, w początkach tej wojny by go już kto odstrzelił i by jakiego tam pokoju z ościennymi zawarli...
      Ad.2 Cóż zrobić: płodozmian...:) Waść też przecie nie jeno o Celtach piszesz...:)
      Kłaniam nisko

      Usuń
    2. Mości Wachmistrzu, w temacie o rocznicy kaducznie przepomnianej zamieściłżem komentarz pod Twą odpowiedzią do komentarza mego poprzedniego tam. Nie wiesz, cóż się z nią stało? :)

      Kłaniam nisko!!

      Usuń
    3. Dzięki Ci, Kawalerze, że pytasz, bo bez tego bym pewnie inwestygacji nie wdrożył i nie spomniał, że nie tylko spam przepatrzeć potrzeba, ale i czekające moderacyi, którą żem jakie dwie niedziele temu wprowadził dla komentarzy do not starszych niźli tydzień, bo mię kaducznie tam obcojęzyczne najazdy gnębią... Jużem go zatwierdził, a i responsował...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Bardzo ciekawy wpis. Ciężko uwierzyć, że przez szaleństwo jednego człowieka można doprowadzić cały kraj na krawędź upadku.

    Jednak angielska wikipedia podaje mi datę śmierci Lopeza 1 marca 1870 w bitwie pod Cerro Cora, która jest niedaleko tej rzeki Aquidaban.

    Ja tak gwoli sprostowania, takie moje bibliotekarskie skrzywienie zawodowe:)

    WIKI

    I tu mapka, która pokazuje jak duże straty terytorialne poniósł Paragwaj:

    Mapka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam z serca i wielce za uzupełnienia dziękuję:) Za mapkę szczególnie, bom i ja zamierzył, choć inszej, przecie za mej najpewniej niewielkiej technicznej biegłości, czeguś mię się to niefortunnie skończyło... Podług mojej wiedzy López zginął, próbując się przez tą rzekę salwować ucieczką, jeno go na brzegu dopadli. Batalij żem premedytacyjnie nie wymieniał niemal żadnych, iżby nota długością nie szła w paragon z mowami sejmowemi...
      I powtórzę raz jeszcze, com Celtowi już pisał, a i w noty tej wstępie: byłażby to jeno szaleństwa jednego dyktarora sprawa, to nie uchowałby się ów, bez względu na to jakim by nie był okrutnym i jak wieloma by się nie otaczał bagnetami. W najgorszem bądź razie, jego sięgnąć nie mogąc, jako krasnoarmiejcy Stalina, gdy ich na zagładę słał pewną, głosowaliby rękami do góry wzniesionemi, w niewolę idąc, poza zasięg władzy jego... Skoro tego nie czynili, a i dziś tam jakiej nad tem refleksji nie ma poważnej, znak to dla mnie, że był ów poniekąd woli narodu głosem i wodzem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Co racja to racja. Ludzie i narody przez nich tworzone mają tendencję do wyolbrzymiania swojej roli w świecie. Zwłaszcza te położone pomiędzy większymi od siebie państwami :D
      Aspiracje często są większe niż możliwości.
      Chociaż mnie osobiście jakoś tak boli, że ludzie, których państwo (mam na myśli Paragwaj w połowie XIX wieku), które może nie było rajem, ale z tego co wyczytałem było dość dobrym miejscem do życia na własne życzenie doprowadzili je do upadku.
      Ja dowiedziałem się, że Lopez w krajach Ameryki Południowej, zwłaszcza tych mniejszych jest postrzegany jako odważny głosiciel walki z imperializmem i bojownik o równe prawa małych narodów. Jak zawsze są dwie strony medalu, a nic nie jest oczywiste.

      Usuń
    3. Vulpian de Noulancourt6 lipca 2013 15:29

      Gdyby wierzyć tej mapie (a nie mam powodu, żeby nie wierzyć), to granice Paragwaju zmieniały się zupełnie obłędnie. Co więcej, dzisiejsze terytorium kraju niespecjalnie pokrywa się z tymi granicami na mapie pokazanymi.
      Pozdrawiam

      Usuń
    4. Nie pierwsze to państwo, i lękam się, że nie ostatnie, które się na własne pogrąży życzenie... Ja jeślibym tu czego dla nas pragnął, to byśmy Dziadka Mego porzekadła sobie tu przyswolili, którym mnie nader często obdarzał: "Ucz się na błędach! Najlepiej na cudzych - mniej boli..."
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Wachmistrzu miły, nic na ten temat nie napiszę, bo niewiele wiem. Tak więc w myśl zasady "Lepiej z mądrym zgubić niż....." powiem tylko, ze jak będzie trzeba to pójdę się nawet razem z Wachmistrzem utopić....
    Dziękuję ślicznie za arcyciekawy tekst.
    Pozdrawiam urlopowo, lipcowo, wakacyjnie i całościowo :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to ja protestował będę, bo ani w zamiarze mojem topić siebie, czy kogolwiek inszego:) Chyba, że to przenośnia była i o trunkach mówim, w ilościach, w których by się iście szło może utopić...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. I znowu kosza dostałam!!! Juz nawet utopić się ze mną razem Wachmistrz nie chce! W zwykłej rzece na ten przykład...bo jeśli chodzi o trunki to już na sam ich widok jestem utopiona...

      Usuń
    3. A byli jacy inni topić się chętni? Jak mi Waćpani z pięciu choć takich chętnych wystawisz, to obiecuję przemyśleć...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Aż pięciu? Wachmistrz byłby pierwszy.
      Ależ ja mam pecha :-))

      Usuń
    5. Upraszam nie przekręcać...NAJPIERW tych pięciu, a ja to wówczas rozważę...:) I docenić proszę, że się dziesięciu nie domagam, jak sprawiedliwych w Sodomie...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Szczerze mówiąc, niczego nie wiedziałam o Paragwaju- tym dawnym i tym obecnym. Jednak Ameryka Południowa ma szczęście (nieszczęście) do rządów dyktatorskich i łatwo łapie się na lep wszelkiego rodzaju szarlatanów.
    Pozdrawiam sobotnio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ta łatwość jest w najgłębszym środku zainteresowania mego... Podług mnie żadnemu by się ta nie pofortunniła sztuka, gdyby jakiej woli, marzeń czy fantazyj narodu części niemałej ów nie był... I z tego mi assumpt płynie, by baczyć u nas postaw podobnych, bo mi te analogie wielce nieprzyjemnie pachną...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Klik dobry:)
    Dziękuję Wachmistrzu za ten tekst, bo region ani pod względem geograficznym ani historycznym był mi nieznany.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjemność cała po mej stronie, a i odmiana jaka z czasu do czasu nie zawadzi...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Historia uczy tylko jednego, że nikogo i nic nie nauczyła, a na dodatek w żadnej sprawie, jak mawiał Jan Pietrzak. Stąd wnoszę, że jeśli Waszmość dwa teksty poświęciłeś owej sprawie, to w sposób zamierzony i ku jakiejś tezie zmierzasz, jak mniemam zakrytej i pewnie tak samo bym postąpił :-) Owszem, najciekawsze są mechanizmy, które powodują że takiego lub innego oszołoma lud prosty na cokoły wynosi.
    Kłaniam z zaścianka Loch Ness wielce ubawiony konceptem tekstu, a zarazem równie zmartwiony rzeczywistością
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że nie nauczyła, nie znaczy, że próbować nie mamy... Powiadają też, że całej wódki świata nie wypijesz i wszystkich niewiast nie uszczęśliwisz, a przecie wciąż próbujemy, nieprawdaż?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Przyznam, że skala tej masakry mnie zaskoczyła. Przyczyny są myślę takie jak wszędzie - fanatyzm w imię idei - rzecz spotykana nagminnie i powtarzająca się opod każdą szerokością geograficzną. Jak daleko może sie posunąć taki naród, nie bacząc na naturalny instynkt samozachowawczy? Jak widać, bardzo daleko.
    Mnie, który zaczytywał się Trylogią, zdumiewał bezsens śmierci Ketlinga i Wołodyjowskiego - zero racjonalności. Podobnie z kpt. Raginisem, obroną Westerplatte, powstaniem warszawskim - ofiary bez uzasadnienia wojskowego. Zdaje się ze to gen. Patton powiedział podobno, że nie chodzi o to żeby żołnierz zginął, chodzi o to żeby zginął przeciwnik. On chyba to nawet określił jako "sukinsyn", a podejrzewam, że dosadniej. :)
    Sens prowadzenia wojny, mając w perspektywie że nie będzie miał kto oglądać jej końca, jest żaden. Ale co ja tam wiem, żadnej wojny poza jedną taką małą, malenieczką nie oglądałem.I obym nigdy nie oglądał!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Memoryja nie podpowiada mi podobnej w proporcjach hekatomby dla nacyi wojnę rozpętującej.Wejrzawszy na Niemców zatem z czasu wojny ostatniej, to mogą się oni za szczęśliwców uważać...
      Z Westerplatte polemizował będę, bo tam był konkretny wymiar, że tak rzeknę propagandowy, i może w jego imię było potrzeba kilkudziesięciu czy kilkuset żołnierzy poświęcić, natomiast poświęcenie w imię tegoż samego całej niemal Armii "Pomorze", która bez większego rozgłosu doczekała swojej zagłady w Borach Tucholskich już uważam za głupotę ze zbrodnią graniczącą...Powstanie Warszawskie to rzecz na odrębną dysputę, choć tu żeśmy nad podziwienie zgodni... Samobójstwo kapitana Raginisa jako akt zgoła jednostkowy, po obowiązku spełnieniu, zapewne by trzeba całą osobowością i wychowaniem tłumaczyć, aliści tu podkreślę, że ów na spotkanie tejże śmierci poszedł sam, a nie na czele przymuszonych do tego żołnierzy... Co się Ketlinga (w rzeczywistości Hejkinga) i Wołodyjowskiego tyczy, to rozdzielmy Sienkiewiczowską kreację, która czemu innemu służyć miała i posłużyła w rzeczy samej, choć ubocznym efektem, że wychowała parę pokoleń "Skrzetuskich" i "Kmiciców" rozumiejących, że się potrzeba dla Ojczyzny za wszelką poświęcać cenę... W rzeczywistości stolnik Jerzy Wołodyjowski najpewniej nic wspólnego z wysadzeniem Górnego Zamku w Kamieńcu nie miał i był tegoż czynu jedną z kilkuset ofiar, a że rangą najznaczniejszy, to go na wspólnika Hejkingowi przydano... A czy Hejkingowi szło o honor, o nieoddanie Turkom twierdzy, której by potem krwawo zdobywać trzeba było (i tu sens militarny jest nader przejrzystym), czy to był wypadek nieszczęśny pijanych jak tłomaczono potem Turkom, ansę mającym, żeśmy kondycyje kapitulacyi złamali, czyli też jak chyba jednak podle insynuował biskup kamieniecki Lanckoroński, że Hejking chciał ślady jakich malwersacyj zatrzeć własnych, to tego już chyba nigdy wyjaśnić się nie da...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Wołodyjowski i Ketling (Hejking) to podobnie jak Ordon, pewien symbol, literacki wzorzec - pytanie czy żyjąc nie byliby bardziej potrzebni i pytanie ilu świetnych ludzi w imię takich postaw zginęło niepotrzebnie? Wiem, wiem, Ordon nie zginął, to tylko iteratura, ale przeciez wielu tych co przeżyli podobne tragedie okazało się być wybitnymi konstruktorami, naukowcami, literatami czy chociażby zwyczajnie gospodarzami albo przemysłowcami.
      W moich rodzinnych okolicach legenda Kapitana Raginisa żyje nadal i owszem, mówi się o tym z wielkim szacunkiem, ale mówią to ludzie którzy przeżyli a nie ci co zginęli. Tak już zupełnie poza tematem, to spotkałem w sieci potomka Kapitana - bardzo wartościowy i porządny człowiek - jednak na pewno wolałby ojca żywegoniż bohatera. Jeden z filmów Sabatonu na youtube jest jego autorstwa - polecam, bo nigdy dość jego oglądania.
      To chyba była ta wersja, ale nie jestem pewien, wątek z linkami gdzieś zniknął. :(

      Usuń
    3. Dzięki za ów filmik, choć ów w klimatach Wachmistrzówny więcej, niźli moich...:) Kapitana Raginisa nie osądzam, choć zda mi się, że po obowiązku spełnieniu miał on prawo pełne życiem swem rozporządzać podług woli. Insza i może sprawa, że nie udźwignął za straty odpowiedzialności, boć tam przecie nader wielu padło, a to każdemu dowódcy (z wyjątkiem sowieckich chyba tylko) rzecz jest nader przykra...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Mam niejakie podejrzenia, że z klimaty prezentowane w owym filmiku dla Wachmistrzówny są całkiem passe albo z powodów, że to dla niej staroć, albo że prezentujący jest staroć - wszystko jedno - ważne, że to ramota :D

      Usuń
    5. Przypadkiem wiem, że Sabaton akurat Ją ujął...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    6. No, no - kto by pomyślał? ;)

      Usuń
    7. Niemal każdy, co Ją choć kapkę zna...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)