31 grudnia, 2014

Na ten Nowy Rok...

  Od lat już wielu roku końcóweczka dla Wachmistrza oznacza jaki nawał roboty, boć sobie o niem natenczas zwykli przypominać ci, co grosz jaki z rokiem starym wydać muszą, co i dobrze, bo go przynajmniej nie przetracają po próżnicy, a sakiewka wygłodniała, wielce tego wygląda... Przyznam przecie, że nie pomnę roku, by dopadło nas tak, jako tego, gdzie wiele byś rąk nie miał, wszytkie by ci zatrudnili, krzywi na to, że spać musisz czasem, a i zjeść by się też czasem przydało... Jest to z jednej strony wielce miłe, osobliwie trzosikowi memu, który tej odmianie rad wielce, przecie czuję, że się ta nieodlegle już przybliża chwila, gdy w środku roboty zasnę, luboż nie daj Bóg, gdzie na drodze... Jest przecie tegoż roku jaka osobliwość, że nieledwie co krok nam tak dziwacznych i osobliwych w tej robocie przeszkód przyczynia, że by mi tego, kto powiedał obcy, bym go może i posłał między bajędy dzieciom piszących, bo to nie do uwierzenia zgoła...
   Gorzej (a i lepiej zarazem - zależy jak wejrzeć:)), że się i styczeń zapowiada nie lepszy, czego nie pomnę, bodajże od młodości, gdy to się sesja zbliżała i człek zdrowia przecie jeszcze i młodzieńczego wigoru pełny, przy końcu onejże jako cień własny wyglądał...:)
   Dosyć póki co na tem, bo wszytkiego tego piszę, byście not czas jeszcze jaki nie wyglądali za często nowych, bo jeśli ich popiszę, znaczy , żem dwudziestej piątej godziny był znalazł...
  Tradycyjnie, na Rok Nowy toastami i refleksyjami się dzielę...
  Nie był ten rok lekkim (choć familii mojej wiele spraw, osobliwie zdrowotnych Seniorów naszych fortunnie w lwiej części odmienił), a i przyszły zapewne nie będzie, tedy czegóż mi w tej chwili roku niemal ostatniej życzyć i sobie, i Wam? Ano pucharek napełniony i przechylony najpierwszy za zdrowie powszechne, to zwyczajne powszednie zdrowie, które nie dokuczając boleściami, pozwoli jeszcze czas niejaki żywota pełną czerpać garścią:) Pucharek wtóry za sakiewki wasze i nasze, by jako można, pełnymi były, a jak nie można, to by choć zawżdy co tam jeszcze w nich i było na dnie, okrom sukna wytartego...:) Pucharku zasię trzeciego za to spełnię, byśmy mogli za rok w miarę szczęśnie, i w gronie co najmniej tem samem, wypić przyszłorocznego pierwszego...:) Za co zaś będzie pucharek czwarty to już niechaj mojem ostanie sekretem nieodkrytem...:))


Kłaniam nisko:)


Wachmistrz, Pan na Nalewkach, Nastojkach i Dwójniaczku, Dziedzic Miodu i Zarządca Węgrzyna"


                                                .           

27 grudnia, 2014

O urządzaniu Niepodległej część VIII...

    Są ludzie, w kręgu naszym przez Torlina reprezentowani, co Piłsudskiemu odmawiają zdolności do pochylenia się nad społecznemi problemami państwa już to się rodzącego, już to później okrzepłego... Tak jakby ów był jakim nieczułym na nędzę potworem, któremu w głowie tylko wojsko i mało co poza tym jeszcze. Można by rzec, żem sam kończąc części VII (IIIIIIIVV , VI , VII) i przywołując w niej słów, któremi Ów Moraczewskiego uraczył, zakazując mu wszelkich w sprawy społeczne ingerencji, dostarczył argumentu na tejże tezy potwierdzenie... Jeno, że ja się nie zadowalam sądzeniem po pozorach i ślizganiem po powierzchni zjawisk...
  Jeśliśmy ustalili, że od 18 Listopada, a pełniej jeszcze od 22-go mamy w Polsce centrum władzy wykonawczej oparte na Naczelniku Państwa i powołanem przezeń rządzie Jędrzeja Moraczewskiego* , to trudnoż przypuścić, by rząd ten mógł jakich skrycie przeprowadzać dekretów, luboż że ich przeciw Naczelnikowi kierował... A przecie pomimo owej rozmowy to właśnie ten rząd Moraczewskiego zadekretował jedno z najbardziej postępowych w ówczesnym świecie prawo wyborcze**,  ustanowił ośmiogodzinny dzień pracy, zagwarantował legalność związków zawodowych i prawo do strajku, wprowadził inspekcję pracy, ubezpieczenia chorobowe, ochronę lokatorów i uchwalił dekret o walce z paskarstwem... Mało? I przecie nie sposób było tego wszystkiego przeprowadzić, gdyby rzeczywiście Piłsudski był temu przeciw... Moim zdaniem, Ów tu raczej swoistej gry prowadził. Nawet jeśli wynurzenia hrabiego Kesslera, że w drodze z Magdeburga do Berlina miał się Piłsudski tem zamartwiać, czy aby zdąży w Polsce rewolucji zapobiec, przyjmiemy jedynie za Komendanta grę, by Kesslera (a za jego pośrednictwem jego mocodawców) poddać presji czasu, to znamienne, że był to pierwszy argument, który przyszedł Piłsudskiemu do głowy. I nawet jeśli tamto było grą, to myślał o tym niewątpliwie...
   Zapobiec rozprzestrzenianiu się rewolucyjnej zarazy można było na dwa sposoby: siłowo lub metodami politycznymi. Na rozwiązanie siłowe Piłsudski chyba jeszcze sam był zbyt blisko własnych socjalistycznych korzeni, a poza tym, kim na Miły Bóg, miałby te demonstracje rozpędzać, czy strajki pacyfikować? Policją, której nie było? Czy wojskiem, którego było tyle, że najmarniejsza socjalistyczna manifestacja, by cały ten dawny Polnische Wehrmacht czapkami nakryła? Nie mówiąc już o tem, że tworząc wojsko i wcielając do niego dawnych peowiaków, niejako wprowadzało się tam element ideologicznie wcale nie tak odległy od tego, co tych manifestacyj czynił, ergo gdyby co do czego przyszło, czort jeden wie, czem by się ta konfrontacja pokończyć mogła...
  Spotkałżem się z konceptem, że trzeba było właśnie rewolucyjnym zagrożeniem motywować wobec Ententy konieczność jak najszybszego przysłania do kraju Armii Hallera z Francji, a nawet żądać wojsk francuskich i brytyjskich! I że to one mogły być tą siłą, którą w Polszcze rewolucyję można było zdusić z zarodku... 
   Per analogiam patrząc na to, na co zdobyły się państwa Ententy w zrewoltowanej Rosji, gdzie przyczyn do interwencji miały wielokroć poważniejszych***, powątpiewać śmiem, czy by się zdobyły na przysłanie sił większych, niż symboliczne i ze skutkiem takimże samym. O przysłanie Armii Hallera Piłsudski dokładnie takiemi właśnie argumentami zabiegał, jeno że tą decyzję alianci uzależniali od stanowiska Komitetu Narodowego Polskiego, właściwego tejże armijej patrona i po części niemałej twórcę... A w Komitecie rządził Dmowski i oczywistem było, że niczego Piłsudskiemu nie wyśle, jeśli nie będzie musiał, zatem ta droga ewentualnych rozwiązań siłowych także była zamkniętą... Pozostawała ostatnia: zwrócić się o to samo do Niemców, lub sprawić, iżby im tego nakazała Ententa... tylko w takim razie, na cośmy ich rozbrajali? I czy o to w tem całym  wolnościowym zrywie szło, iżbyśmy w kilka tygodni później mięli tegoż samego okupanta de novo, dodatkiem z błogosławieństwem Ententy, czyniącego tu, co mu się rzewnie zamarzy?
   Oczywistem zatem jest chyba dla każdego, że Piłsudski drogi siłowej wybrać nie mógł. Pozostawało pokazywanie społeczeństwu, że wszelkie rewolucje są zbyteczne, bo właśnie sam rząd się znakomicie o te sprawy troszczy i nieźle z tem sobie radzi, dodatkiem zapewniając pokój i jaki taki spokój, co było nie bez znaczenia, wobec powszechnego wojną zmęczenia i smutnych wieści o tem, ku czemu to prowadzi, z Rossyi dochodzących... Pytanie tylko było: jak długo prawica tę grę tolerować będzie...
   Bardzo się szybko okazało, że nie nazbyt długo****... Już w styczniu dochodzi do próby puczu, znanego w historii jako pucz Januszajtisa, choć okrom tego ostatniego główym spiritus movens całej zabawy był książę Eustachy Sapieha.
Samego zamachu w komentarzu pod notą uprzednią tak znakomicie przedstawił i podsumował Torlin, że Go tu in extenso przytoczę: "[...]popatrzmy na pucz ze stycznia 1919 roku, który stał się kabaretem, żałosną farsą, ale przecież mógł zdezorganizować państwo. Przecież pułkownik Marian Januszajtis-Żegota oraz książę Eustachy Sapieha zdołali aresztować - i to kogo? Zdołano uprowadzić ministra spraw zagranicznych Wasilewskiego, komendanta Milicji Ludowej kpt. Ignacego Boernera, uznawanego za czołowego ideologa PPS Witolda Jodko- -Narkiewicza i ministra spraw wewnętrznych Thugutta. Według Wikipedii porwany został również sam Moraczewski, według moich informacji - nie. Spiskowcy padli przy próbie aresztowania szefa Sztabu Generalnego Stanisława Szeptyckiego, bo ten po spostrzeżeniu się, co się dzieje, wycedził przez zęby: „Ja wam ten cały zamach zlikwiduję bez strzału”. I kazał wojskom spiskowców stanąć na baczność i wykonywać jego rozkazy. I było po buncie. A Piłsudski po dowiedzeniu się o puczu puścił puczystów wolno, więcej powiem - książę Sapieha już w kwietniu tego roku zostaje ambasadorem Polski w Londynie, a Marian Januszajtis-Żegota już po roku został dowódcą 12 dywizji piechoty z Tarnopola. Dlaczego tak Piłsudski postępował? Czyżby chciał dać przysłowiowe: świeczkę i ogarek?"
  Torlin odpowiada na to, że nie, bo dla Komendanta "podstawowym bólem była armia, i to zajmowało go przede wszystkim. 1918 - 5.000 żołnierzy, po włączeniu POW - 20 tys, 1.I. 1919 roku - 100.000 liczyła polska armia. Brakowało jej wszystkiego, uzbrojenia, amunicji, mundurów, wyżywienia, węgla, koni, już nie mówiąc o bardziej wyrafinowanym uzbrojeniu. A jeszcze większym problemem okazały się różnice pomiędzy byłymi zaborami, i ludźmi wprawdzie z tego samego zaboru, ale pozostających w strasznym konflikcie. Dowódcy z tym nie dawali sobie rady. Mówił na ten temat Piłsudski do Władysława Baranowskiego: "Kotłuje się w Poznańskiem i że w Warszawie ciągle się burzy. To jeszcze są rzeczy drugorzędne. Ale mnie chodzi o wojsko, którego tak naprawdę jeszcze nie mam. Przecież widzieliście, jak trudno ze Lwowem i co z Wilnem... (Baranowski był u Komendanta z Witoldem Jodko - Narkiewiczem). Sprawy wewnętrzne załatwi Sejm, który na to właśnie zwołuję.jaki będzie: lewy czy prawy - zobaczymy. Wszystkie moje wysiłki muszą iść w kierunku armii. (...) Gdy będę miał wojsko, będę miał wszystko w ręku".
   Nie odmawiając Torlinowi części słuszności, przydam oceny swojej: primo, że zamach, a ściślej jego próba, uzmysłowiły Piłsudskiemu, że gra na to, ile Moraczewski reform przeprowadzić zdąży, właśnie się skończyła... Że dalej, owszem, będzie można, ale za cenę eskalacji wrogich działań ze strony endecji, co się nieuchronnie musiałoby skończyć wojną domową, a tego, jak wiemy, Piłsudski lękał się najbardziej... Inszemi słowy, to był ostatni dzwonek, że czas na pokojowe się z endecją dogadanie bezpowrotnie przemija, a dogadanie to jest koniecznością dziejową. I pomijając ten drobiazg prawny, jak brak konstytucji i kodeksu karnego, na podstawie którego można by (jeśli chcieliśmy zaczynać jako państwo prawa) spiskowców sądzić***** , to jakakolwiek poważniejsza kara wymierzona zamachowcom mogła zaciążyć na porozumieniu z Dmowskim... 
   I o tem właśnie, aleć i o sekretnych poczynaniach wywiadów i dyplomatów, o przedziwnej trasie podróży Paderewskiego do Warszawy i o jego przyszłym rządzie będzie nota w tem cyklu następna, jak sądzę, ostatnia...
_______________
* - zawsze mnie ten "Jędrzej" w dobie rozpanoszenia się Andrzejów zachwyca...:)
** - formalnie większość rządowych dekretów ukazywała się jako dekrety Naczelnika Państwa. Prawo wyborcze obejmujące również niewiasty przyjęliśmy w Europie jako siódmi po Finlandii, Norwegii, Danii, Łotwie, Estonii i Rosji, a przed Niemcami, Austrią, Holandią, Belgią i Luksemburgiem. Dopiero w 1920 roku uzyskały go niewiasty amerykańskie, zasię w Szwecji, Czechosłowacji i Albanii. Niewiasty brytyjskie doczekały się dopiero w 1928, Francuzki... w 1944, a Włoszki w 1946... Szwajcarki w 1973, a w niektórych kantonach to nawet dopiero w 1990...
*** - w czasach mojej szkolnej edukacji w ogóle się nie mówiło o tem, przyjmując ogólnikowo, że interwenci "napadli" na rewolucyjną Rosję, bo się tejże rewolucyi bali. Bali się z pewnością, ale nie tyle samej rewolucji, co tego, co rewolucjoniści zrobią z Rosją w tym konkretnym czasie i miejscu. Primo, szło o to by Rosja nie wycofała się z wojny i by Niemcy tych dziesiątek dywizyj nie mogli przerzucić na Zachód. Secundo, szło o gigantyczną pożyczkę wojenną carowi udzieloną na zakup nowoczesnego sprzętu wojskowego, której bolszewicy z punktu odmówili spłacić, a sprzęt już do Rosji dotarł, bądź docierał... Tertio, o tenże sprzęt szło, by się w bolszewickie ręce luboż niemieckie nie dostał.
**** - pamiętać upraszam, że to, co prawica za powód do zamachu przedstawiała, czyli złamanie słowa danego Radzie Regencyjnej i niepowołanie przez Piłsudskiego Rządu Narodowego (z udziałem wszystkich sił politycznych), wcale nie było takie bezzasadne... insza, że próby takiego rządu stworzenia endecja torpedowała... Jeśli k'temu przydamy nadgorliwość wielu komisarzy tegoż rządu w terenie, wieszających ad hoc wykonane godła państwowe z orłem bez korony i odmawiających wieszania w budynkach państwowych krzyży, to zrozumiecie, że prawicy musiało się to widzieć zwycięstwem Antychrysta... Podobnie jak wcale nie takie rzadkie przypadki przejmowania prywatnej własności, w postaci fabryk fabrykantom, czy prób samowolnego parcelowania majątków ziemskich, na co zazwyczaj władze nie reagowały, lub reagowały, zdaniem pokrzywdzonych, zbyt pobłażliwie i opieszale...
***** - teoretycznie wojskowego Januszajtisa można by sądzić za złamanie przysięgi, ale to była niebezpieczna droga, bo rota przysięgi, ustanowionej jeszcze przez Radę Regencyjną (i formalnie zmienioną dopiero w...lipcu 1924 roku!) brzmiała tak:
„Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, że Ojczyźnie mojej, Państwu Polskiemu i Radzie Regencyjnej, jako tymczasowej zastępczyni przyszłej Władzy Zwierzchniej Państwa Polskiego, na lądzie i wodzie, i w powietrzu, i na każdym miejscu wiernie i uczciwie służyć będę, że będę przełożonych swych i dowódców słuchał, dawane mi rozkazy i przepisy wykonywał, i w ogóle tak się zachowywał, abym mógł żyć i umierać jako mężny i prawy żołnierz polski. Tak mi Panie Boże dopomóż”. Jak sami widzicie, szło tego na wszystkie strony wykręcać, łącznie z kwestionowaniem przed sądem i opinią publiczną, czy to aby sam Piłsudski Rady Regencyjnej nie oszukał. Ergo, postawienie Januszajtisa przed sądem mogło się skończyć kompromitacją państwa, zwłaszcza, że uderzająca byłaby wówczas bezkarność drugiego współsprawcy: cywila Sapiehy... Nie jest też prawdą, że żadne nie dotknęły Januszajtisa konsekwencje, bo go pierwotkiem w stan spoczynku przeniesiono, czyli w stan niemożności dalszego szkodzenia, a nominacja na dowódcę dywizji, o której Torlin pisze, następowała już w zupełnie innych okolicznościach rozwijającej się z bolszewikami wojny, gdzie niczem na okręcie ze sztormem walczącym,  wszystkich rąk na pokładzie żądano...

23 grudnia, 2014

O obyczajach wigilijnych not dawniejszych zebranie...

noty sprzed roku powtórzyć sobie pozwolę, boć ona najpełniejszym zarazem będzie i zebraniem wszytkiego com dopotad w temacie był popisał...

"Po prawdzie żem już "O obyczajach wigilijnych" raz pisał, co dziś widzę, że jeno krótkiemi było do tematu wstępem, któregośmy rozszerzali tutaj, gdzieśmy między inszemi o psotach wigilijnych pisali i o ściganiu się włościan na pasterkę spieszących... Tutaj żesmy cytacikiem obszernem z JMci Xiędza Kitowicza się sparłszy, o jasełkach pisali, a własną ręką zaś kolędników dawniejszych żeśmy jeszcze i tutaj opisali, oryginalne przy tej wojnie klechów z kolędnikami kolędnicze podziękowanie z roku 1615 podając. Zasię żem Lectorom Miłym starodawnych góralskich składał życzeń "Na scynście, na zdrowie..."
Tutaj zasię żem własnej był alteracyi swej dał upust na durnotę ogólnonarodową, mniemającą karpia na wigilijnym stole mieć za obyczaj staropolski... Za okazyją, jako komu tego karpia, ryby dawniej rzadkiej i jeno na pański stół dawanej, chcieć prawdziwie po staropolsku na stół serwować, nie zaś jak leda kotleta schabowego na patelniej osmażonego, to tu ma przepisu na "Karpia po polsku w sosie szarym"... Roku minionego żeśmy zaś notą "O kradzieżach noworocznych" kończyli, dawniejszego tam a dziś przepomnianego cale obyczaju opisanie po krótkości ująwszy...
   Nastroju odmieniwszy, bym jeszcze chciał wspomnieć przecudnej urody, choć smutną wielce "Kolędę ułańską" pióra Imci Minkiewicza, nam zaś dziś po tem wstępie krzynę może i przydługiem, pora do domostw zajrzeć dawniejszych, by tych wspomnieć obyczajów i wierzeń, o których żem dopotąd nie wspomniał...
  Wierzono pospolicie, że jakaż Wilija, taki i rok przyszły cały, co się nader udatnie na dziatwy utrzymywanie w moresie przydawało, jako owe pomiarkowały, że wziąwszy jaki na rzyć paskiem paternoster dnia tego, oznacza rok cały z tyłkiem chadzać obitem... Po prawdzie jednak, skoro napomnieniem pryncypalnem dnia tego byłoż żyć we zgodzie, nie wszczynać swarów i nie czynić nikomu przykrości, to i ojcowie jakoś do tegoż paska mniej byli ochoczy, choć znów bywały i familije, gdzie prawdziwie wierzono, że w przyszłorocznej karności dopomaga profilaktyczne egzekwowanie porzekadła, że "W Wigiliją chłopców biją, a w Święta dziewczęta"...
   Niczego dnia tego nie należało pożyczać sąsiadom, by dostatek domu nie opuszczał, czego ślad najdziem i w obyczaju, prawda, że rzadkiem, krępowania nóg stołu łańcuchami, czy sznurami, aby "chleb trzymał się domu".
   O obyczaju stawiania snopów po kątach, podobnie jak siana pod obrusem wszyscy wiedzą, aliści bym tu większego jeszcze był położył nacisku na genesis tegoż obyczaju, bo zawżdy tu szło o to, by plon przyszłoroczny był jak najobfitszem. Temuż i nie tylko sianko bywało na stole, ale i zboże niewymłócone, jako i stół cały posypany ziarnem, takoż grochem, makiem, soczewicą i czego tam sobie w obfitości in futuram życzono... Z podobnej myszli wychodził i obyczaj kładzenia pod stołem żelaza, jako to pługowych lemieszy, ale i sierpów, czy i kos nawet... Snop zaś nie jeden miał być, a w każdem kącie najstosowniejsze były zboża inszego, iżby ani pszenicy, aleć i żytka, owsa czy jęczmienia nie zbrakło. Na Sądecczyźnie i Podkarpaciu słomą całej nawet zaścielano podłogi, takoż i dla tej religijnej przyczyny, której przepięknie był wyraził słowami Wacław Potocki:
   "Stary zwyczaj w tym mają chrześcijańskie domy
    Na Boże Narodzenie po izbach słać słomy,
    Że w stajni Święta Panna leżała połogiem..."
 Podobnie na pamiątkę tego, że Pan Jezus miał być w żłobie położonym, na ścianach wieszano pęczków słomy, zwanych dziadami, luboż i słomianych gwiazd czy krzyży... 
   Pisałżem o nowomodności choinki, dziś to znalezionym cytatem podeprę z Łukasza Gołębiowskiego, kronikarza obyczaju I połowy XIX wieku, który w 1830 roku jeszcze sarkał z niejakiem zgorszeniem:
   "Obyczajem Prusaków jest zwyczaj w Warszawie - upominkiem dla dzieci w wiliję: sosienka z orzechami włoskimi, złocistymi jabłuszkami i mnóstwem stoczków."
  Ano i skorośmy przy tej choince, to pokończę z Wańkowiczowych "Szczenięcych lat" kolejnym cytatem, by dokazać, że drzewko i sto lat temu jeszcze bynajmniej nie dekoracyjnych funkcyj miało:
   "Drzewko... było w dary konkretne zasobne i chodzić mogłeś koło niego, bracie, trzy dni i objadać się gruntownie... Poza świeczkami i lepionymi w domu łańcuchami z różnokolorowego papieru, wszystko tam można było w gębę włożyć. Od góry czerwieniały "pepinki" - małe kolorowe jabłuszka zawieszane na różnobarwnych włóczkach. Równie obficie wisiały figi, pierniki, złocone i srebrzyste orzechy i duże cukierki kri-kri. W papierowych koszyczkach znajdowałeś człowieku malagę (suszone winogrona), migdały, daktyle itd. Doskonałości te zrywało się na miejscu i rozdzielało pomiędzy parobczańską dziatwę..." :)


Post scriptum z wigilijnego poranka: gościem we własnym komputerze będąc, iżbym miał może nie nadążyć życzyć komu poszczególnie, przebaczenia upraszam, zasię Wam wszytkim pospołu i każdemu z osobna życzę chwil świątecznych by jak najszczęśliwszych i najradośniejszych, zdrowia, by jak najwięcej, ku czemu zresztą sam się z kielichem mojem przyczynić zamierzam nieskąpo...:) a i po Świętach niechajże Was wszytkich ku pomyślności prowadzą te Bogi, w które kto tam wierzy, a kto nie wierzy, niechaj się zgodzi na rzymskiej Fortuny opiekę...:)
    Kłaniam nisko:)

22 grudnia, 2014

Rekomenduję...

 u Torlina noty (aleć i dysputy pod nią), bitwie husarii z Tatarami pod Hodowem odbytej w Roku Pańskim 1694, której Ów zwie husarskim rekordem świata:
http://torlin.wordpress.com/2014/12/20/husarski-rekord-swiata/#comment-19963

20 grudnia, 2014

O po trzykroć niedoszłem spotkaniu Ichmościów kontradmirała Nelsona i jenerała Bonaparta...I

  Z wiosną Roku Pańskiego 1798 wszystkie wróble ćwierkały, że cosi się w porcie francuskiem Tulonie szykuje, aliści trzymane to było pod tak wielkiem sekretem, że nikt nie wiedział, cóż właściwie...
  Jak niemal zawsze jednak, by rzeczy zdarzone pomiarkować akuratnie, przyjdzie nam się w czasie cofnąć krzynę, by cyrkumstancyje tych zdarzeń wystawić jak się patrzy. Ano we Francyjej mamy to czas rządów Dyrektoriatu, czyli właściwie Rewolucyi klimakterium, by nie rzec może i gorzej... Przy tem pod tegoż Dyrektoriatu bokiem wyrastał niezgorszy awanturnik i wojennik z Korsyki, którego główny protektor, Paul Barras, do tego był mu stopnia przychylny, że nawet mu i swej metresy (współdzielonej zresztą i przódzi z jenerałem Lazarem Hoche'em *), Józefiny de Beauharnais, postąpił na małżonkę.
   Młody jenerał, obroniwszy przed rewoltą Konwent Narodowy i wiktoryj szereg w Italijej odnosząc, wielce się Dyrektoriatowi i Barrasowi zasłużył, aliści jego popularność kłuła w oczy, a i lękano się go na tyle, by pomyśleć o jakiej missyi, co by go z Paryża usunęła znów na czas jaki. Najpierwsze poruczone zadanie, by na Anglię się wyprawić, Napoleon odrzucił po inspekcyi szykowanej nad Kanałem La Manche Armii Anglii. Dyrektorom na posiedzeniu rządu się wymawiał armii tej słabością i niegotowością, tudzież słabością floty francuskiej względem brytyjskiej... Wszystko to święta była prawda, aliści młodym jenerałem kierowało coś jeszcze, co niewielu obcym wyjawił, aliści na szczęście był w tem gronie i sekretarz jego, de Bourienne, co rzecz potomności w memuarach zostawił:
 "Nie warto zostawać [we Francji-Wachm.], tu nie ma nic do roboty. Oni nie chcą niczego słuchać. Jeśli zostanę, w krótkim czasie będę zrujnowany. Wszystko tu się rozłazi i nie widzę już żadnej chwały. Za mało jej w tej ciasnej Europie! Muszę pociągnąć na Wschód, bo tylko tam można ją zdobyć. Ale najpierw muszę objechać wybrzeże i samemu się upewnić, co jest możliwe do zrobienia [...] Jeżeli powodzenie najazdu na Brytanię, wyda mi się wątpliwe (a obawiam się, że tak właśnie będzie), Armię Anglii zamienię na Armię Wschodu i udam się do Egiptu."
  Dygressyją czyniąc niedużą, uściślić bym pragnął powszechnie głoszonej bzdury, że się Bonapart na ten Egipt, ówcześnie jeszcze pod władzą mameluków od Turcyi zależnych, szykował, by do Indii iść i ich Brytanii odebrać. Otóż tamtem czasem nie sposób mówić o Indiach brytyjskich, takich, jakiemi je już byłoby można pół wieku później uznać. Owszem, było tam faktorii handlowych niemało, ale toż by samo rzec można, że i francuskich, zasię o bajecznych z handlu z niemi profitach nie było potrzeba Barrasowi nadto długo tłomaczyć, boć ów za młodu się tam z pułkiem langwedockim był zabrał i w Pondicherry wojował, to mu i sprawy te były bliskiemi.
  Napolion miał jeszcze przy tem szczególnego poczucia jakiej missyi cywilizacyjnej, o czem znów nam wspomina de Bourienne:
 "[...]na krótko przed wyruszeniem spytałem generała, jak długo zamierza pozostać w Egipcie. Sześć miesięcy, a może i sześć lat, odpowiedział, dodając, że wszystko zależy od okoliczności. Skolonizuję ten kraj, sprowadzę tam artystów i rzemieślników wszelkich specjalności, aktorów, kobiety i tak dalej. Mamy teraz dwadzieścia dziewięć lat, a wtedy mielibyśmy po trzydzieści pięć. To jeszcze młody wiek, a te sześć lat, jeśli wszystko dobrze pójdzie, pozwoli mi pociągnąć na Indie".
   Dyrektoriat ostatecznie zaaprobował koncept ten i Bonaparte dostał armii z trzydziestu ośmiu tysięcy ludzi złożonej, przy tem jeszcze setkę harmat polowych i oblężniczych. Koni przy tem może skąpo, bo ledwo tysiąc dwieście, co się z tem wiązało, że Napoleon wydumał sobie, że na miejscu pozostałe dwa tysiące chevau legers na wielbłądy posadzi...:)
  Tak czy siak byłoż na to potrzeba czterystu transportowców, których eskortować miało trzynaście ledwo okrętów liniowych i siedm fregat, zatem pojmujecie wybornie, że skoro Brytyjczycy mogli przeciw tej eskorcie rzucić siły wielekroć większe, to całego zamysłu powodzenie na tem było oparte, by Anglików jako tam w pole wywieść i sekretnie pod ich nosem się morzem przemykać. Napoleon zatem sam się na krok z Paryża nie ruszył, znając, że każdy krok jego obserwowanym, aliści kurierzy do podkomendnych wtajemniczonych do Tulonu i Marsylii ganiali jak szaleni. 
   Nie uszło Brytyjczyków uwagi to wojska nagromadzenie i okrętowanie, osobliwie, że dowodzący ówcześnie na Śródziemnym Morzu angielski admirał, John Jervis, więcej znany jako Lord St.Vincent, pod Tulonem specyalno na to trzymał obserwacyjnej eskadry pod kontradmirałem Nelsonem, iżby ten ręki trzymał na pulsie i uwiadamiał go o wszytkiem.
   Przyznać trzeba, że wywiad brytyjski działał niezgorzej, skoro mógł Nelson St.Vincenta w niespełna tydzień po przybyciu Bonaparta do Tulonu, o tem fakcie uwiadomić, nie będąc jednak przekonanym, czy i ów się zaokrętować zamierza, czy jeno dozoruje tej ekspedycyi, nie wiedzieć gdzie, wysyłanej.
  Miał Nelson trzech 74-działowych okrętów liniowych i trzech fregat, zatem nadto mało, by armady zatrzymać francuskiej, ale zadosyć, by o ich wyjściu w morze wczas się wywiedzieć, posłać St.Vincentowi o tem meldunku, ale nie próżno odsieczy wyglądać, jeno samemu iść za ekspedycyją francuską, szarpiąc jej z doskoków i spowalniając na wieleż to możebne by było. Sposobności by po temu ostatniemu nie zbrakło, bo jako się nareście wyzbierały Francuzy**, to samo z portów wychodzenie ośm z górą godzin trwało, zaś szyków formowanie dla całości na tyle długo, że dopieroż dnia następnego, 20 maja 1798, żagli postawiono i wyruszono w ową podróż sławetną.
   Dla Angielczyków też same wiatry, co pomyślnie Francuzom wypłynąć dozwoliły, postać przybrały mniej łaskawą, bo sztormu ciężkiego, co dwa dni spychał Nelsonowe okręty ku południowi, nie dosyć, że je rozpraszając, ale i ciężko uszkadzając flagowego "Vanguarda", masztów onemu łamiąc i żagli niszcząc. Wziął go był liniowiec wtóry, "Alexander" na hol i tak oba w tempie żółwiowem szukały jakiej zatoczki przy Sardynii przyjaznej, by napraw stosownych dokonać. Ani to nie było prostem dla nieznajomości wód i brzegów tamecznych, tandem zatoczkę Oristano pominięto, lękając się skał tamtejszych, zasię pożeglowawszy ku Saint Pierre, doczekali się Angielczyki koszmaru każdego żeglarza, że oto wiatr ścichł zupełnie, a martwa posztormowa fala obu związanych okrętów ku brzegowi pchała... Jako później kapitan "Vanguarda", Edward Berry w memuarach pisał, gdy się nareście słabiutka zerwała się bryza i wypełniła potargane żagle, byli tak blisko brzegu, że słyszeli łoskot fal się na skałach załamujących...
  Znalazłszy nareście miejsca jakiego stosownego i nadludzkich od marynarzy wymagając wysileń, przyprowadził był Nelson k'temu, że już w cztery dni później miał de novo swoje trzy liniowce do żeglugi i walki gotowe, jeno znów mu na zawadzie stanęły zmienne i słabe wiatry. Dopiero 3 czerwca był wrócił Nelson na swój pod Tulonem posterunek, po to, by wrychle pomiarkować, że mu się w międzyczasie z Tulonu wymknęła źwierzyna i szukaj wiatru w polu...
   Niewiele zapewne pocieszyła admirała wieść, że mu St.Vincent jedenaście przysyła liniowców na wsparcie, skoro nie wiadomo było, gdzie Francuzów szukać, co wybornie dowiodło jak ważna ta cała tajemnica była, bo przecie gdyby ów wiedział, gdzie Francuzi płyną, mógłby tam próbować pospieszyć kontrkursem, a tak cóż czynić, gdy nie wiadomo, co Bonapart umyślił i czy do Italijej południowej płynie, do Egiptu, czy do Hiszpanii, luboż i może Gibraltar atakować zamyśla?
   Tem zaś czasem Napolion opłynąwszy Korsykę od północy, spotkał się z częścią kolejną armady, z Genui wypływającą. Ostatnia, z najwolniejszych statków złożona, wypłynąć miała z Ajaccio i, by nie spowalniać całości, z punktu wziąć kursu na Maltę równoległego. Osobliwością natury przedziwną, napotkała ona wielekroć przyjaźniejszych wiatrów, niż siły główne i na Maltę przybyła na dni trzy przed Bonapartem. W tem czasie Nelson pod Tulonem nie wydzierżył z niecierpliwości i ostawiwszy jednego "Leandra", sam ku Morzu Tyrreńskiemu się pokwapił, niezgorzej dedukując, że Bonapart tam się będzie kierował. Znowuż jednak się z wiatrem przeciwnym zmagając, w tyle zostawał i doczekał się doganiającego go "Leandra" z temi liniowcami, co ich w międzyczasie St.Vincent pod Tulon dosłał. Nim przecie jakiej nowej powziął o nieprzyjacielu wieści, Bonapart już całością 9 czerwca u Malty był stanął, przez nikogo po drodze nie niepokojony, aliści o tem na cóż ku tej Malcie płynął, czegóż tam zyszczeł i jak dwa następne nie doszły do skutku spotkania, opowiemy już nocie z tegoż cyklu kolejnej...
__________________
* który przyszłej cesarzowej pognał na cztery wiatry z łoża, domostwa i otoczenia swego, jako jej zdybał ze stajennym swoim...
** iżby nie myślał kto, że tu im jakiej ślamazarności zarzucam, to tłomaczę, że zwłoka najwięcej była wiatrów przeciwnych skutkiem, zaś Napoleon znał, że każda godzina droga, bo w Egipcie skutkiem dorocznego Nilu wylewu, jeśli nie nadąży w porę, całej doliny Nilu mieć będzie niemożliwą dla armii do przebycia.

14 grudnia, 2014

O płaceniu jedynie za dobrą robotę...

  Na grząskie wkraczam pole, o czem Lectorowie wiedzą wybornie, znając, że się jak mogę, tak staram bieżącej polityki wystrzegać... Dodatkiem wszelkie koncepta systemy społeczne i polityczne usprawniające daleko lepiej wychodzą Vulpianowi Jegomości, a nie mnie, że spomnę tylko onego koncepta na powrót do demokracji korzeni, już to przez wszystkich internetem głosowanie, co daleko bliższe byłoby ateńskiej Agorze, niźli ten circus maximus na co dzień oglądany, luboż idea przepędzania na czas jakiś sądem skorupkowym powszechnym tego, kogo ogół by za zagrażającego demokracji uznał.
   Mnie zaś czasem niedawnem przyszła myśl do głowy pewna, z tem powiązana, żeśmy siła czasu niedawnem przetracili czas, zasię zlecający roboty grosza też nieskąpo, na to tak po prawdzie, by czyją dawną marną i byle jaką robotę usunąć i po niem dzieła poprawić. Owoż, gdy sam sobie sterem będąc, żeglarzem i okrętem, z rękodajnemi memi, sam też i siebie, i ich tem żywię, co z roboty powierzonej zarobię, znam ja do bólu tej prawdy przykrej, choć cennej, że jeśli swego źle wykonam rzemiosła, to grosza zań nie powącham, luboż powącham uszczuplonego sielnie...
  Ano i ta mnie myśl naszła, dla jakiej to przyczyny tejże samej prostej zasady na władających nami nie rozszerzyć? Co to i rusz mamy jakiego ambarasu, a to, że kto co do ustawy dopisał niewłaściwego, czy zbytecznego zgoła, a to, że się nam przed laty morze spirytusu do kraju wlało przez prawo nieszczelne, a to znów, że jakiej luki w podatkach jakie wydrwigrosze na swoje obracają, budżetowi skąpiąc, czy insze jeszcze myłki i niedopatrzenia... I trudnoż niby inaczej, skoro ów sejm niczem taśma jaka w fabryce pracuje, posłowie głosują, jako im ich przywódcy każą, ani czasem i bacząc na to, za czem głos swój daje... Nibyż na to senatu mamy, by nim do niego dojdzie, a kto głupoty w uchwalonem najdzie, by czas był poprawić, aliści to mało kiedy skutecznem bywa... A darmozjadów kilkuset się pasie... już i nawet tych nie rachując, co po ministeriach rozporządzenia k'temu piszą wykonawcze i podobnie bezkarni...
   Gdybyż dajmy na to, myłka się jaka była znalazła w ustawie, luboż jakie niedopatrzenie insze, przez co bubla mamy do poprawki, a nim poprawią to zło się dzieje, gdybyż wówczas, powiadam, tenże prosty zadziałał mechanizm: kiedy tego uchwalono sprawdzić i kto za tem naówczas wotował...
  Byłeś na sali? Głosowałeś za? Płać zatem kwotę kary jakiej umówionej... Tu mam frasunek tęgi, bo nie wiem, jakiejż by to tej kwoty uznać właściwą... Myślałem pierwotkiem o jakiem tysiącu złotych, czy procencie od poborów, ale to przecie nie o to idzie, by owi zaraz do posady dopłacać mięli (choć pewnie niektórym by się zdało i tego), bo przez rok najpierwszy czy dwa, tak by się to najpewniej kończyło, zważywszy, wieleż oni tego w miesiącu uchwalają, a połowa w kosz luboż i przed Trybunał Konstytucyjny... Znowuż kwota nadto niska roli swej nie spełni i tu czekam zdania w tej mierze Waszego...
  Drugiej porady Waszej czekam ja w tem względzie, co przytomnie Pani_Mego_Serca mi rzekła, jakem Jej zrębów onego zamysłu wyłożył był... Wejrzała na mnie natenczas i spytała, zali wiem, czem się to pokończy? Jakem nie pomiarkował, objaśniła, że tem, że będziem mieć w sejmie ustaw przechodzącym trzema głosami za, przy dwóch przeciwiących się i czterystu pięćdziesięciu pięciu ze strachu wstrzymujących się od głosu... Po prawdzie tom po czasie obmyślił responsu, iżby ustawy, gdzie się więcej jako quorum połowa ode głosu strzymuje, za nieprzyjętą uznawać, a jeśli w miesiącu nieprzyjętych od przyjętych więcej, to w ogóle posłom za robotę wypłaty zatrzymać, aliści nie zdaje mi się to szczególnie zgrabnem.
   Jakież ja w tem widzę korzyści? Ano najpierwsze takie, że się owi nareście do roboty przyłożą, poczną czytać to, co uchwalają, może i jakie koleżeńskie powołają konsylia, gdzie ci co się na akuratnie uchwalanej materyi co lepiej wyznają, imieniem kolegów rzeczy po pięć razy przepatrzą, bo jak bubla wypchną, to płacić będą i za siebie, i za kolegów, co im zawierzyli, zasię tamci znów, w czem inszem więcej spraktykowani, na co insze obrócą baczenia swego, zasię klubu lidera ta najwięcej będzie czynność, by baczył iżby tego sprawiedliwo dzielić i nie żywić darmozjada nijakiego zbytecznie...
   Secundo, że jako się pokaże, że to uczciwie zapracowany, nader jednak ciężki jest kawałek chleba, tedy i natłok tej ciżby, co się na te stołki wszelkie ciśnie, zmaleje radykalnie... I nie jeno ja tu o Sejmie prawię, ale i o Radach wszystkich szczebli, bom za ostatnich na plakaty bacząc, nie umiał się opędzić wrażeniu, że sobie niejeden tej wykoncypował ścieżki, zamiast iść się do urzędu za bezrobotnego i bezumiejącego zgłosić...
   Tertio, że owi natenczas roboty tyle prawdziwej mieć będą, że im na wszelkie już insze głupoty w rodzaju marszów, pikiet, burd i wygadywania głupot w telewizjach czasu nie nastarczy...
    Kłaniam nisko:)

11 grudnia, 2014

O urządzaniu Niepodległej część VII...

   Opisawszy w częściach I i II zdarzenia zaszłe przed jeszcze rządu lubelskiego z Daszyńskim premierem proklamowanie, jako i rządu tegoż początki, dokonania i rolę, zasię w III, IV i V cyrkumstancyje uwolnienia Piłsudskiego i onegoż po drodze ku Polsce negocjacyj (IIIIIIIVV , VI ), przyjdzie nam dziś te persony niejako zderzyć ze sobą i ukazać cóż z tej konfrontacji wynikło...
   Rząd lubelski realnej władzy miał tyle, co i gdzie mu się udało komisarzy naznaczonych na powiaty które powołać i wprowadzić, luboż jakie tereny insze, jako to rewoltujące się już Zagłębie Dąbrowskie, choć częścią podporządkować. Któreż zatem to ziemie, okrom Lublina samego? Ano powiaty biłgorajski, radomski, opatowski, ostrołęcki i łomżyński. Do tego jeszcze by przypisać należało część struktur samorządowych z Łodzi i Płocka i wielce skomplikowane cyrkumstancyje w Kielcach, gdzie się podobnie miejscowe władze ku rządowi garnęły, ten nawet i komisarza naznaczył w osobie znanego tam wielce działacza socyalistycznego Franciszka Loefflera*, który jednak wobec oporu jeszcze wiernych Radzie regencyjnej oddziałów Polnische Wehrmacht urzędu objąć nie zdołał i dopieroż z mandatu rządu Moraczewskiego się ta rzecz udała, gdy za rządem tem stał Piłsudski, z ramienia Rady Regencyjnej całością wojska już zawiadujący. Przecz się o tem drobiazgu rozwodzę? Ano po to właśnie by Wam wykazać, ku czemuśmy zmierzać mogli, mając ośrodków władzy kilka i ku różnym aspirujących programom. Szczęśliwie się w Kielcach nie wzięli za łby, ale zbrakło niewiele, by popłynęła tam krew, a wtenczas zapewne ta iskra zapalna podpaliłaby region, a może i kraj...
   Temuż się nie dziwcie Piłsudskiemu, że wspominanemi już tu serdecznemi słowy inicjatywę socjalistów i Daszyńskiego powitał... Spominaliśmy rozmowy, których wiódł z regentami o władzy przekazaniu, podkreślając, że forma tegoż przekazania została dopiero 14 listopada obustronnie zaakceptowana i podpisana. Nie spomnieliśmy w jakich to się odbywało okolicznościach. Otóż 11 Listopada w Warszawie stronnictwa rząd lubelski składające potężnej zorganizowały manifestacyi, co pochodami licznemi się w jedno zlewając, zyskała potem miano "gwiaździstej". Okrom tego strajk generalny przez PPS proklamowany miał rozmiar tegoż poparcia wszystkim unaocznić, zaś jeśli dodamy do tego faktyczny bezrząd i rozpoczętą akcję przez POW, Milicję Ludową PPS (dawne Pogotowie Bojowe), akademików, skautów a i wreście spontanicznie działający lud uliczny, by Niemców rozbrajać, ogrom chaosu zda się chyba pełny... 
   Deputacyja manifestujących** przyszła do Piłsudskiego, by mu wręczyć czerwonego sztandaru w tejże manifestacyi niesionego, aliści ów odmówił przyjęcia tego daru, argumentując, że "ma obowiązek działania w imieniu całego narodu". I w tych słowach widzę dowód najlepszy na koronną między Daszyńskim i jego kolegami, a Piłsudskim różnicę: oni uważali, że szczęście narodu i pomyślność państwa zależy od uszczęśliwienia warstwy społecznej, którą reprezentowali, zaś on miał pełnię świadomości, że tego lekceważyć nie można, ale że państwa na tym zbudować się nie da.
  Dlatego właśnie, zrugawszy delegatów rządu lubelskiego, zasię przybyłego 12 Listopada do Warszawy samego Daszyńskiego z częścią rządu***, zażądał odeń ustąpienia. Daszyński oponował tęgo, zatem Piłsudski uciekł się do sposobu nie nazbyt wybrednego, choć skutecznego wielce. Wezwał mianowicie Rydza-Śmigłego, w tymże rządzie ministra spraw wojskowych (nawiasem od początku deklarującego objęcie tegoż ministerium w zastępstwie... jeszcze nieobecnego Piłsudskiego:), by się określił względem lojalności własnej. 
   Rydz, co było nietrudnem do przewidzenia, strzelił kopytami i zdeklarował, że się zawsze uważał za podkomendnego Piłsudskiego i takim chce pozostać. Jak to dziś młodzi mówią: "krótka piłka"... Rozgoryczony Daszyński, świetnie rozumiejąc, że bez oparcia w wojsku niczego nie zdziałają, brakiem tegoż oparcia uzasadnił swoją i rządu tego dymisję. 
  Obiecywałem wyłożyć, czemuż uważam, że rząd Daszyńskiego i rząd Moraczewskiego, nieledwie z tych samych ludzi złożony, uważam za dwa niemal przeciwne sobie światy... Technicznie jednak powinniśmy mówić o rządzie lubelskim Daszyńskiego, czy jak kto woli: o "pierwszym" rządzie Daszyńskiego i owe przeciwieństwa, do których zaraz przejdę, w równej mierze tyczą się rządu Moraczewskiego, co rządu Daszyńskiego "drugiego", czy jak znów kto woli: "warszawskiego". Ten pierwszy zakończył żywot 12 Listopada bezapelacyjnie, zatem Daszyński na kolejnej kilkudziesięciotysięcznej manifestacji 13 Listopada przemawiający, występuje jako persona zgoła prywatna, polityk socjalistyczny, aliści bez władzy jakiejkolwiek. Dzień później już by sobie na to pozwolić nie mógł... bo znów był premierem...:)
   Tych opisanych dni kilka manifestacyj, rozbrajań, nastrojów coraz więcej rewolucyjnych, to są prawdziwe argumenty, które do członków Rady Regencyjnej przemówiły, by Piłsudskiemu co rychlej tejże władzy oddać, która, zda się, coraz im więcej zdawała się być tem ziemniakiem gorącym z ogniska wyciągnionym, co to dziatki ongi się niem przerzucały, utrzymać nie mogąc... I nie bez kozery tu jedna rzecz właśnie będzie: owo przywołanie Daszyńskiego do Warszawy i złożona przezeń dymisja, która pokazała, że coś, co się regentom zdawało nie do opanowania, Piłsudski okiełznał w jednej godzinie...
   Rząd Daszyńskiego "lubelski" był rządem rewolucyi, prawda że w intencjach miarkowanej (co podług mnie tylko naiwności inicjatorów dowodzi), ale jednak to był bunt! Próba przewrotu, zamachu, zwijmy to jak chcemy, ale tytułem swoistej uzurpacji sobie praw do przemawiania w imieniu narodu. Ten bunt i ta niepokorna zuchwałość, taka romantyczna, taka piękna w swem szlachetnem porywie... Naprawdę, to był ten moment, co go byśmy mogli zwać zdobyciem Bastylii naszej... I cóż mamy potem? Pokorne podporządkowanie się człowiekowi, którego władza w danym momencie była tylko władzą zwierzchnika sił zbrojnych****, co gdyby analizować na zimno bez odniesień do nazwisk i konkretów, brzmiałoby jak relacja z jakiegoś latynoamerykańskiego operetkowego puczu, zdławionego wolą kandydata na dyktatora... doprawdy nie dziwię się, że apologeci tegoż rządu nie chcą o tem końcu mówić żałosnem...
   Ale 14 Listopada cyrkumstancyje się zmieniają diametralnie. Piłsudski, legalnie co najwyżej dowódca sił zbrojnych, otrzymuję z rąk Rady Regencyjnej pełnię władzy państwowej... w państwie, którego wciąż jeszcze przecież nie ma:) W jurydycznym sensie tworzy nam się tu przedziwna miszkulancja, aż dziw, że się okazała strawną... :)
       

  Nie wiem jak na Was, ale na mnie owa pospieszna niezdarność tegoż dokumentu i forma zgoła nie przystająca do wagi, niemałego uczyniła wrażenia. A przecie ta niepozorna kartka z jedną zaledwie pieczęcią ma w historii naszej wagi równej konstytucjom i traktatom! Wagi praktycznej, bo o samem dokumencie niemal nikt nie pamięta, co znakomicie zresztą z jego charakterem koresponduje...:)
   Zaraz po tem, zwierzchnik sił zbrojnych obdarzony pełnią odpowiedzialności i władzy państwowej nominuje Prezydenta Ministrów, bo tak się wtedy premiera nazywało, w osobie... dwa dni wcześniej zdymisjonowanego Daszyńskiego. Ten rządu nie tyleż formuje, co zatrzymuje stary swój i podejmuje rokowania z endekami o stworzenie tegoż Rządu Narodowego, wszystkim Polakom wspólnego, do powołania którego oba dokumenty Rady Regencyjnej Piłsudskiego obligowały.
  Mamy tu zatem pełnię legitymistycznej ciągłości, gdzie niewiele zostaje z lubelskich porywów rewolucyjnych... Kajzer niemiecki powołał Radę Regencyjną do czasu aż nam wyznaczy króla, ale sam był upaść zdążył, nim tego dokonał. Rada, formalnie pełnię władzy mająca i wobec upadku Cesarstwa aspirująca do władzy niezależnej w kraju niepodległem, przekazuje ją brygadierowi Piłsudskiemu, a ten powołuje drugi, "warszawski" rząd Daszyńskiego, z nadzieją na jego rychłe rozszerzenie się w Rząd Narodowy.
  Ex definitione zatem nie mógł ten rząd nadto broić wiele, by endeków i inszych do cna nie zrazić. Zatem mamy w miejsce buntu i rewolucji pełen legitymizm i samoograniczenie się... które się zdaje psu na budę, bo endecy z Daszyńskim rozmawiać nie chcą, a Thugutt w Lublinie wydaje imieniem Daszyńskiego dekret o ośmiogodzinnym dniu pracy i ustanawia „Warunki służbowe minimalne dla niższej służby fol­warcznej (parobków)". Dla endecji to płachta na byka, zatem Piłsudski, żeby było jeszcze śmieszniej, Daszyńskiego w tym drugim rządzie zarazem zwierzchnik i podwładny (jako minister spraw wojskowych), musi jakiejś znów wolty wykonać.
   Proponuje mu jej sam Daszyński, który się decyduje ustąpić dla dobra sprawy i na swoje miejsce proponuje Jędrzeja Moraczewskiego, inżyniera kolejowego z Galicji i socjalistę z PPS-u***** . Piłsudski tego akceptuje i w nocy 17 Listopada powstaje rząd nowy (Daszyński w pamiętnikach twierdzi, że to on go jeszcze przygotował), pod Moraczewskim, któremu nominację Piłsudski miał przekazać temi słowy:
 "Panie kapitanie, ma pan zostać prezesem ministrów, ale pod dwoma warunkami: pierwszy, by pan nie wkraczał swymi zarządzeniami w jakiekolwiek stosunki społeczne, drugi [w tym momencie Piłsudski podniósł głos], wypracuje pan w ciągu jednego tygodnia ustawę wyborczą, i to tak, jak gdyby pan miał budować okopy"
   Ordynację Moraczewski rzeczywiście przygotował tak, jakby kopał transzeje pod ogniem: w ciągu trzech dni! Czemu to było tak extraordynaryjnie pilnie potrzebnem? Bo ordynacja ta być miała niejako załącznikiem do ostatniego przygotowanego dekretu rządu poprzedniego: „Dekretu o najwyższej władzy reprezentacyjnej Republiki Polskiej", który ogłoszono 22 Listopada już jako dekret Tymczasowego Naczelnika Państwa, gdzie określano tymczasowe władze państwowe, ich zależności i kompetencyje, jako i przyszły ustrój państwowy. No i też Naczelnik Państwa być nie mógł własnego premiera podwładnym, tandem Piłsudski nie mieszkając, z tąż samą datą dymissyi z funkcji ministra składa...
   Co się drugiego warunku Moraczewskiemu postawionego tyczy, to luboż ów go miał za nic, luboż też wiedział, że przyjaciel tak rzec musiał, ale przymykać oko będzie, dopóki będzie mógł, luboż też to i od początku była jeno pro publico komedia... Ale o tem to już w nocie tegoż cyklu kolejnej...
_____________________
- wybrany w styczniowych wyborach 1919 roku jako poseł do Sejmu, przyjąć już mandatu nie zdołał, bo od tyfusu pomarł. Nawiasem, nosząca dziś jego miano kielecka ulica, nieuctwu władz miasta urąga, bo go tam piszą "Leoffler"...
** - m.in. z Zygmuntem Zarembą, przyszłym działaczem socjalistycznym, organizatorem Robotniczych Batalionów Obrony Warszawy w 1939 roku i jednym z filarów Rady Jedności Narodowej (podziemnej namiastki parlamentu) i Tadeuszem Szturm de Sztremem, w przyszłości znanym ekonomistą, jednym z twórców Instytutu Gospodarstwa Społecznego , który to Instytut przez lat kilka będzie de facto utrzymywał ze swej pensji w redakcji "Ekonomisty", inicjator wydawania Małego Rocznika Statystycznego, przy którym i udziału mieć niemałego będzie jego brat Edward, dyrektor Głównego Urzędu Statystycznego w latach 1929-39.
*** Thugutt z częścią rządu do samego końca jego istnienia pozostawał w Lublinie.
**** Na mocy odnośnej deklaracji Rady Regencyjnej z 11 jeszcze Listopada.
***** oficera z I Brygady Legionów... i przyjaciela Piłsudskiego:), o którego nieprzecenionej czynności jako późniejszego ministra robót publicznych pewnie jeszcze pisał będę, tu jeno dodam, że w dwudziestym roku znajdzie się znów jako ochotnik na froncie i niebywałą odwagą na krzyż Virtuti Militari zasłuży. I straci też na tej wojnie szesnastoletniego syna, również ochotnika... Sam zginie od kuli sowieckiego żołnierza, ale dopiero 5 sierpnia 1944 roku...
   I jeszcze coś, co te relacje z Piłsduskim w pełni ukaże: willę "Milusin" w Sulejówku, którą powszechnie się z Piłsudskim kojarzy, Piłsudzcy nabędą, poinformowani o jej okazyjnej cenie i namawiani tęgo przez tejże willi sąsiadów, od 1920 roku właścicieli pobok stojącego dworku, Zofii i Jędrzeja Moraczewskich...

10 grudnia, 2014

Święto 1 Pułku Szwoleżerów

Grudniową porą nam przyjdzie święta 1 Pułku Szwoleżerów obchodzić, których dzieje i cośkolwiek z tradycyj żem już tu był opisywał w trzech nawet dla ogromu materyi częściach: IIIIII, tandem jako komu miło byłoby ich spomnieć wraz ze mną to i ku tamtym notkom upraszam...:)

09 grudnia, 2014

Sumitacja Lectorom...

Darować upraszam, alem iście noty niedokończonej upilnować nie zdołał, tandem żeście mogli przez czas niejaki fragment rozgrzebanego mego dojrzeć warsztatu... Co gorsza, próba przestawienia daty już po opublikowaniu nic nie dawała i owa przymiarka wciąż widoczną była, tandem musiałżem jej koniec końców ze szczętem usunąć... Tych, co skomentować zdążyli, przebaczenia proszę, żem zarazem i ich komentarze usunąć musiał...
   Kłaniam nisko:)

04 grudnia, 2014

O grudniowych czynnościach gospodarskich...

   Od czasu już tu dłuższego przedstawiam ja tutaj wyimków z xięgi Imci Teodora Zawackiego sub titulo "Memoriale oeconomicum" z 1616 roku, swoistego poradnika dla ziemian dawnych, aby tą drogą wyłożyć Lectorom Miłym primo, że tego ogromu roboty, co się z tem, rozumianem za sielskie i spokojne, życiem wiejskiem kryje, takoż by wykazać, jakże wielgiej być musiał wiedzy i experiencyi ten, któren tem wszytkiem zawiadywał... Inszemi słowy: folwark ówcześny ziemiański to przedsiębiorstwo, któremu niejedna z firm dzisiejszych naszych się ani równać nie może pod względem zróżnicowania produkcji... Spraw polowych pewno, że i włościanin każdy się wyuczy z latami i experiencyi nabędzie, przecie sprawy folwarku to nie jeno kiedy siać, a żniwo czynić kiedy... To i o pszczołach wiedza, a i o stawach, to i o rynku, kiedy i jak przedawać, a kupować czego... Może nam się i zdawać, że Mistrz z Czarnolasu jeno pod lipą siedział, rymy składał i węgrzynem zapijał, aliści ów się niechybnie nieraz i do nocy za sprawami gospodarskiemi natrudził! Taki folwark to przecie nic inszego jeno właśnie firma niemała, gdzie fachowców jest wielu i gdzie się może oracz na swojej jeno wyznawać robocie, a smolarz na swojej, aleć ów jegomość nad niemi wszystkiemi i znać się winien na wszystkiem i wszystkiego umieć ogarnąć!
   Jeślim choć krzynę tego trudu i różnorodności zdołał w tem cyklu, którego akuratnie zamykamy poradami ostatniemi (styczeń,  luty,  marzec,  kwiecień,  majczerwiec , lipiec , sierpień , wrzesień , październik , listopad ) przedstawić, tom kontent, bo powiedzione poniekąd zamiary moje...:) A komu by się zdało, że zimą to już jeno na piecu legaj, luboż przed kominkiem siedzieć i trudu całorocznego grzanem winem spłukiwać, temu poniższy, kolejny z Zawackiego cytacik dowiedzie, w jak grubem jest błędzie."

" December: Grudzień ogrążnym* zimnem roku dokończywa,
A tu, kto chce zdrowym być, niech ciepła używa."

- Zimie więtszego rozmysłu trzeba niż lecie, bo lato samo ukazuje robotę; zima bardzo rada każe próżnować. A kto zimie próżnuje, ten lecie musi być leniwy, bo mu to musi przeszkadzać, iż zimie nie przemyślał potrzeby tej, która letnym potrzebom przeszkadza. A ma to pomnieć każdy gospodarz, iż czego omieszka czasu swego, że tego nie ugoni aż w roku, abo nigdy. Bo, co zimie ma być, lecie nie może być, co w jesieni ma być, to zimie nie będzie, co na wiosnę, to też lecie nie będzie. Księżyców też czasy takoweż, co jednego omieszkasz, kiedy czas, drugiego nie ugonisz; a tak roku długo czekać i przykro, co przez niedbałość abo niepamięć opuścisz.
- W tym miesiącu wozić rzeczy potrzebne za dobrej drogi, jako materyją na budowanie, sól i żyto na szpiklerze.
- Karmne wieprze bić w ostatniej kwarcie.
- Mięso wieprzowe połciami przedawać i sadło całkiem.
- Dozierać stawów, które ciekących wód w sobie nie mają[nie są zasilane w sposób naturalny-Wachm.] i oddech rybom przeręblami czynić, aby się nie podusiły.
- Owczarzów i szkotaków dozierać, także pasterza i w nocy ich budzić, aby bydła doglądali.
- Cielęta zimie pilno karmić i doglądać ich potrzeba.
- Maty do komięg, kiczki**, kulki, gwoździe mają być robione kiedy największa noc; bo to przy świetle, z wieczora i przededniem zrobi doma; i tym podobne roboty tych czasów odprawować. A ma się to odprawić przed Bożym Narodzeniem. Mata ma być wszerz jako słoma dwakroć a wzdłuż na cztery łokcie.
-Kmiecie zimie na robotę do dnia wychodzić mają, a urzędnik abo włodarz ma tego dojrzeć; który posledzej przyjedzie skarać i do domu po wszystkich puścić. A ma w czas, z wieczora [poprzedniego -Wachm.] nakazać robotę i rano, przez wieś idąc, zawołać: wychodź, wyjeżdżaj. Który nie posłucha zarazem karać i który pośledzej przyjedzie, tak się z nim obchodzić, jako w szkole z żaki bakałarz, dać mu chłostę i pamiętne dobre***
- Czeladź zapłatą, przyodziewaniem dobrze opatrzyć a dojźrzeć, aby każdy był pilen swojej powinności.
- Piesza robota ma być we złą drogą [kiedy drogi nieprzejezdne-Wachm.], w niepogody i na wiosnę, kiedy chude konie, choć podeschnie: kopanina, grodza [grodzenie-Wachm.], gardliny**** wiązanie, drew rąbanie, słupów lochowanie, dylów do budowania ciosanie, statków ręcznych [naczyń-Wachm.]robienie, gwoździ, gontów, gnojów z chlewów wymiatanie, młócenie, gdy co jest a potrzeba, poprawianie zamków, dworów, siedlisk, taczkowa robota i wszelakie ręczne roboty; a te ręczne roboty pod dachem robić.
- Cynu***** w dobrą drogę nagotować, aby się inszym rzeczom, dla nieopatrzenia, nie odwlokła odprawa.
- Kołów do jazu zimie nagotować tyle, ile ich potrzeba w dobrą drogę.
- Zimie sieci zajęcze mają mieć chłopkowie, także i w dworze siatki sposobić, bo po śniegu prędko zająca poszlakować można, aby chłopek nie tylko siebie ale i pana mógł zwierzynką opatrzyć; bo na każdym miejscu zająca znajdzie i choć który pan nie myśliwy, przecie rzadki, któryby zająca nie rad jadał.
- Jeśli ziemia nie dobrze śniegiem przypadnie, mogą być owce wygnane w pole.
- Dojrzeć do owocu i przebierać go i wilgotność z niego ocierać i potym w suche naczynia zabić i od mrozu obwarować. Jako rozmaite owoce na zimę przechować, tak właśnie jakoby je dopiero z drzewa urwał, a zwłąszcza ze śliwy, wiśnie, grono wina, dostatecznie w xiędze mojej ziemiańskiej na swym miejscu opisałem...
- Gdy rzepę z dołów wybierają, doły zasypać; bo ten piasek wiatr po polu rozwieje, toż czynić i w boru kędy karcz kopią.
- Theophrastus pisze w księdze, której tytuł dał: de tempore, że każde drzewo, które rąbią, gdy słońce jest w byku, w koziorożcu i w pannie (bo to są zimne znaki) na schodzie miesiąca, także w pierwszych dniach trzech, jako po północy abo poranu, póki słońce nie wznidzie; takowe drzewo bywa trwałe, nie zgnije i robacy go nie toczą, a im będzie starsze, tym będzie twardsze i ledwie nie tak twarde jak kamień.
-Chrost na płoty gotować i z prącia kazać pleść kosze, półkoszki, klatki, bańki dla gołębi, gdzie to umieją, także i więcierze na ryby, bo to doma siedząc czasu zimna i niepogody sprawić się może.
- W Grudniu łowią wilki, lisy, dołami, słopcami, etc. sidłami, jako w którym kraju zwyczaj tego jest; także kuropatwy, jarząbki sidłami, sieciami etc.[...]
- W wielkie zimna, trzeba pilno bydła doglądać, karmiej i żywności mu dodawać, dziury w chlewach i stajniach utykać, aby ciepło bydło stało. Bydlnik ma być porządny w oborze dla bydła. A gospodarz i gospodyni dobra, niemają się lenić: raz, dwa, trzy przez dzień, rano, w południe i w wieczór do wszytkich stajen, obór, chlewów, dozierać , jako bydło opatrzono.
- Grubsza i pośledniejsza karma, przed Bożym Narodzeniem pierwej ma być bydłu dawana, bo w ten czas wszytko bydło smaczno zje.
- Chude bydło karmić plewami jęczmiennemi a słomy im przydawać, nie wszytko siana; konie robotne otrębami z sieczką karmić.
- Niektórzy gospodarze pieką w tym miesiącu tak wiele chleba, aby go mogli mieć aż do Świątek (jakom widział w Niemczech, w Księstwie Bawarskim) bo powiadają, że bardzo długo trwa; warto spróbować.
- Dróg niepotrzebnych i ścieszek[taka pisownia w oryginale - Wachm.] przez żyta, zimie strzedz.
- Skopy wędzić, bo się te na lato przydać mogą.
- Popioły zbierać, bo to wielka szkoda do roku, kiedy w piecach abo na kuchni go nie zbierając, w niwecz obracają.
- Drew na cały rok kazać narąbać w tym miesiącu; jedne pod ryby, drugie do komina, do pieca, do chleba, do kuchnie i każde osobno w stosy ułożyć porządnie.
- Począwszy od Grudnia aż póki dzięń i noc na wiosnę równy nie będzie, przypuszczać kiernoza do świń, tedy się lecie prosić będą. Dla dziesiąci świń dosyć jeden kiernoz; a każdą samicę gdy się oprosi w osobnym chlewie mieć trzeba z prosiętami.
____________________________________

* ogrążny- trzęsący się z zimna jak w febrze, febryczny
** komięgi pewnie niektórzy pamiętają, że to szkuty rzeczne do zbożowego przewozu, kiczki to kołki, a najogólniej w tem punkcie o toż idzie, by wszelkie strugania, wyplatania etc.etc. czynić bez zbędnej czasowej mitręgi w on czas, gdy na polu już ćma i nijakiej z pożytkiem nie dokonasz roboty (tak, wiem, wiem, że Wy wszyscy spoza Małopolski mówicie "na dworze", na co rzec mogę jeno, że kto z dworu wychodził, nie mógł na dwór iść przecie, chyba że królewski :PP...:))
*** Eeech "złoty wieku" oświaty, gdzieżeś ty...?:))
**** gardlina - wiązki słomy, wybieranej z najdłuższych i równych długością, do krycia dachów
***** cyn - takoż czyn oznaczał jaki materiał drzewny, nigdy wyrób gotowy. Dziś byśmy to może półfabrykatem zwali drzewnem, zatem wszelkie bale, deski, krokwie, koły, słupy a i drobnica wszelaka w tej mierze.

01 grudnia, 2014

Do teoryj spiskowych względem rzekomego układu sekretnego Piłsudskiego z Niemcami nawrót, czyli cyklu o urządzaniu Niepodległej część szósta...

  I znów mi tu suplikować Lectorów przyjdzie, by Ci, co części IV i V (IIIIIIIV, V)) nie czytali, luboż jednak na to czasu jaki wygospodarowali przygarstek, luboż i tej poniechali części, bo niewiele im ona sama w sobie powie...
  Umyśliłem spróbować dociec, coż się prawdziwie w tych rozmowach pomiędzy Kesslerem i Piłsudskim zdarzyć mogło, co assumpt dać mogło jednemu do twierdzenia w memuarach, że zawarli układ, zasię wrogom Marszałka do dzisiejszych o zdradę oskarżeń... Dzisiejszych w rozumieniu jakiego półwiecza, bo pamiętniki Kesslera drukiem wyszło dopiero gdzie z początkiem lat siedmdziesiątych, choć i bez nich endecja mało czego Piłsudskiemu oszczędziła. 
   Rzuciłem w czwartej części wątpliwość, czy aby Kessler nie podkoloryzowywał, aby roli swej i znaczenia nie uwiększyć, osobliwie wzgląd na to mając, że owe nibyż rokowania i ambasadorstwo w Warszawie były onego kariery punktem szczytowym i najwyższym... Nie nadto to wiele dla domniemanego syna kajzera, mającego siebie za światowca, artystę, lwa salonów, bożyszcze kobiet, bon-vivanta pełną gębą i w ogóle bógwico... Od siebie dodam, że ludzie tacy zazwyczaj cierpią okrutnie w zapomnieniu i za wszelką byliby gotowi cenę znów w świetle stanąć i błyszczeć. Jak dla mnie wystarczająco tej charakterystyki, by nie mieć tych Kesslerowych rewelacyj w co najmniej lekkim podejrzeniu wiarygodności. I mam po temu jeden jeszcze powód dobry, a taki, że okrom Piłsudskiego, Sosnkowskiego, Kesslera i rotmistrza von Gülpen w tem śniadaniu w Berlinie brał udział książę von Hatzfeldt, referent d/s polskich w ichniem ministerium zagranicznem*. I ten ani memuarów nie zostawił, ani jak się zdaje raportu nawet do akt, czemu się dziwić trudno, zważywszy okoliczności, że zaraz z całem rządem pospołu na bruku wylądował. Przecie, gdyby tam co zostało dogadane w formie, której by można za pakt uznać, to z pewnością by ów gorliwy pruski urzędnik (później w prezydencjach śląskich) i niewątpliwy patriota nie zapomniał o tem napomknąć komu trzeba, osobliwie, że by może i sobie pragnął tej zasługi przypisać... I czy aby Kessler temuż memurów swych z temi rewelacjami nie opublikował za żywota swego, że się może i lękał, że temu Hatzfeldt zaprzeczy? Jeśli tak, to się przeliczył, bo Hatzfeldt dożył 1957 roku, a Kesslera kostucha w 1937 dopadła... Jeśli zatem było cokolwiek na rzeczy, to jeno w tych pogwarkach, co ich Kessler miał z Piłsudskim przódzi w Magdeburgu, po drodze z Magdeburga, luboż wieczorem w hotelu. Jakby nie wejrzeć, nie są to okoliczności, w których się pakty zawiera...
   Pytanie teraz, co ów usłyszał takiego, co za pakt zawarty mógł uznać i takiem go w memuarach przedstawić, być i może nawet święcie wierząc w to, co pisze. Różnica jest niebagatelna i mniej więcej taka, jak pomiędzy amerykańską Deklaracją Niepodległości, a słowami, których być i może mógłby rzucić Jefferson do Washingtona (czy odwrotnie) przy cygarach i kawie: "To może przepędźmy tych Anglików, co?" Niem jednak do czego o tem przejdziemy, godzi się wejrzeć i na wtórego z rozmówców jakie cechy...
  Piłsudski w roku osiemnastym to mężczyzna już ponad pięćdziesięcioletni (Kessler był rok młodszym), zatem nie gołowąs to, co charakteru dopiero kształtuje. Owszem, zdarzy Mu się jeszcze zaznać paru wstrząsów, co tem charakterem zatargają i może nie całkiem w pozytywną zakręcą stronę (jak choćby do dziś niedoceniany z tego punktu widzenia mord na Narutowiczu, nawiasem z Piłsudskim spowinowaconym, po którym ów zbrzydził sobie okrutnie system partyjny i parlamentarny), ale generalnie to już mężczyzna na dobre ukształtowany. Dodajmy ukształtowany przez wielce niekorzystne z punktu widzenia otwartości charakteru i szczerości wypowiedzi środowiska: konspirację, więzienia, zsyłki i polityczne, wokół realizacji zamierzonych idei, przepychanki i targi. Ergo wychodzi nam z tego człowiek skryty, mrukliwy, posępny, milczący i chyba raczej w deklaracyje oszczędny... I w rzeczy samej, takim go mniej więcej postrzegamy...
   Ja zaś bym jednej jeszcze dodał cechy, której po effectach domniemuję, a której znów raczej nam nie wykazują żadni pamiętnikarze czy biografowie. Wydaje mi się, że ów najpierw jako mówca wiecowy i redaktor robotniczej gazety, zasię polityk z inszemi o przeróżne sprawy pertraktujący, posiadł (lub rozwinął tego daru w jakich genach sprezentowanego) umiejętności odgadywania, cóż odeń ludzie usłyszeć pragną... I tam gdzie tego za korzystne uznawał i przydatne, mówił im tegoż właśnie... Podobnych, choć naturalnie nie co do wagi samej sprawy, negocjacyj prowadził już wiele, że pocznę od japońskiego wypadu, gdzie się pomocy przeciw carskiej Rossyi bojowcy z PPS-u zyszczeć spodziewali, poprzez te z Austryjakami targi o zalążek Legionów, zasię i z niemi, i z politykami galicyjskiemi o onych uratowanie, drobniejszych i mniej ważkich nie licząc... Właściwie za każdym razem z tych negocjacyj wychodził z tarczą, choć jego partnerzy w rzeczy samej nieraz potem mięli kłopot przymusić do dotrzymania tego, co rozumieli, że z niem dogadane mięli... Wychodziłby z tego jaki mistrz niedopowiedzeń przy równoczesnej sile sugestii przekonującej partnera, że to właśnie tamten osiągnął to, na czem mu zależało. I zdaje mi się, że nie inaczej było z Kesslerem... Dwie jeszcze by mi insze za tem przemawiały sprawy, żeby uważać iż to Kesslerowi się zdawało, że to usłyszał, co usłyszeć pragnął. Primo, że Kessler zwyczajnie chyba Piłsudskiego lubił, a pewnie i podziwiał. I nie byłby to ani odosobniony przypadek gdy charyzma Komendanta działała obezwładniająco na kogoś, kto pozornie wcale nie powinien być na nią podatny. Przypomnę Wieniawy, człowieka przecie niegłupiego, który gdy poznawał swoje przyszłe bożyszcze, lat miał niemal trzydzieści, więc też to nie gołowąs gorącokrwisty. Człowiek, który miał już swoje jakieś tam ukształtowane życie i niezgorzej się w tem życiu bawił, a w jednej chwili rzucił wszystko, by za Niem podążyć i służyć Mu do ostatniego tchnienia, a nawet i post mortem... Weźmyż Daszyńskiego, jednego z najinteligentniejszych i najwięcej niezależnych polityków naszych! Poznali się gdzieś tam na jakim socjalistycznym zjeździe, gdzie wspólnej redagowali odezwy i od tej pory Daszyński nieodmiennie będzie za wszelkiem Piłsudskiego działaniami szedł nieledwie w ciemno... W Naczelnym Komitecie Narodowym co miał Legionom służyć za polityczną "czapkę" niejeden raz cięgów zbierał za Piłsudskiego niezależność, a broniąc onego dorobił się przydomka "ordynansa pana Piłsudskiego". Za samo to, co Daszyńskiemu Piłsudski zrobił po powrocie z Magdeburga dziesięciu innych by się honorem uniosło i urazę zachowało po żywota kres... A to przecie Daszyński będzie nawet po przewrocie majowym bronił w PPS-ie Piłsudskiego, a i później mimo afrontów paskudnych i otwarcie czynionych, przeciw druhowi dawnemu nie stanie bodaj aż do otwartej już konfrontacji przy najściu uzbrojonych oficerów na Sejm, którego był wtedy marszałkiem.
   Tej charyzmie ulegali mimowolnie i obcy... Michał, syn króla Rumunii Karola II i późniejszy król Michał I wspominał: "Miałem wrażenie, że ojciec mój ma zamiar przyjąć swego gościa serdecznie, ale z pewną nonszalancją. Pomimo wszystko Naczelnik Państwa to nie król (…). Po chwili ukazał się [Piłsudski] lekko pochylony naprzód i patrzył na naszą grupę. Potem wolno, bardzo wolno zaczął schodzić. Spojrzałem na swego ojca i nie zapomnę nigdy: skonstatowałem, że zanim Piłsudski zdążył wejść, ojciec mój rzucił papierosa i stanął na baczność."
   Czy naddanem zatem będzie domniemanie, że podobnie uwiódł Piłsudski i Kesslera? Że ten, wywożąc go z Magdeburga i prowadząc rozmowy o przyszłej współpracy, zadowolił się tym, co usłyszał, zaś w raportach jakich, by na durnia nie wyjść, rzecz podbarwił nieco, zaś w pamiętnikach już podkoloryzował zdrowo? 
   Popatrzmy na to, czego ów się mógł od Piłsudskiego domagać... Z pewnością deklaracji, że Polacy nie zaatakują Niemiec. To akurat współgrało z najzdrowiej pojętym interesem polskim, by się z tej wojny wywikłać bez konfrontacyi zbrojnej, zatem neutralność mógł mu Piłsudski spokojnie zadeklarować. Sądzę zresztą, że Kessler zdradził Piłsudskiemu, by go do tej idei jeszcze bardziej przychylnie usposobić, że się szykuje podpisanie rozejmu na Zachodzie. W tej sytuacji i przy tej wiedzy Piłsudski byłby idiotą, gdyby rzeczywiście mu się roiły jakieś zamysły, by na Niemcy uderzać. Dopowiedzenie w memuarach przez Kesslera, że to milcząco miało oznaczać, że w konferencji pokojowej brać też udziału nie będziemy, jest, moim zdaniem, takim właśnie dośpiewywaniem sobie przez Kesslera rzeczy, których nie było i być nie mogło... Piłsudski najpewniej się ani o tem nie zająknął, zresztą ja na jego miejscu też bym się starał mówić jak najmniej. A przynajmniej rzeczy istotnych... A przecie nie sposób, żeby w tem czasie Komendant nie wiedział, że jest we Francyi Komitet Narodowy Polski Dmowskiego i armia Hallera, ergo mógł być spokojnym, że w tych pertraktacjach pokojowych tak czy inaczej udziału weźmiemy...
   Pozostaje kwestia ostatnia z tych przez Kesslera podniesionych: że nie będzie Piłsudski miał żadnych roszczeń terytorialnych wobec Niemiec. Odwołuje się Kessler do rozmowy jaką mięli w 1915, gdzie miał mu Komendant zadeklarować, że nie pragnie "ani cala ziemi pruskiej". Pierwsze ich po latach spotkanie w Magdeburgu, jeszcze 31 października do tejże wypowiedzi nawiązywało i według sporządzonego przez Kesslera po niej raportu, miał Piłsudski powiedzieć, że on poglądów od 1915 nie zmienił... Aż się prosi tu dodać, że On może i nie, ale się sytuacja zmieniła diametralnie... Albo, że On może i tkwi przy tem, ale nie sam będzie o tem rozstrzygał - na dziesiątki sposobów idzie tą niedopowiedzianą dwuznaczność interpretować, a Kessler najpewniej zrobił z nią to, o co go podejrzewam: usłyszał w niej to, co usłyszeć chciał. 
   Najpewniej ta rozmowa z 31 października była niejakim "rozpoznaniem terenu" i po niej, w rządzie Maksymiliana Badeńskiego zapadły ostateczne decyzje, których 9 Listopada jechał już Kessler egzekwować. W rozmowie kolejnej usłyszał powtórzenie tejże samej deklaracji o niezmienionych poglądach z dodatkiem już wspominanym, że jeśli Ententa jednak czemś Polskę obdarować zamyśli, to nie przyjąć tego daru nie będzie można... Jak rozumiem i Piłsudski rzeczy po pierwszej rozmowie gruntownie przemyślał i czuł, co się święci, zatem rozumiał, że to te o braku roszczeń słowa będą dla jego uwolnienia kluczowe... Wychodzi mi zatem na to, że to Piłsudski w tej rozmowie niezgorzej Kesslera wykołował, nad wyraz sobie wiele furtek zostawiając i do niczego tak naprawdę poza neutralnością się nie zobowiązując, zaś w sprawie granic deklarując osobisty swój pogląd i wolę, które oczywiście w każdej sytuacji szło wykazać, że się okazały z wolą Narodu niezgodne czy też z intencjami Ententy, uprzednio odpowiednio przez Komitet Dmowskiego urobionej... 
   I jeszcze dwie kwestie... wspomina Kessler, że przez całą z Magdeburga drogę był Piłsudski posępny i co jakiś czas wzdychał, czy aby nie jest już za późno, by Polskę przed bolszewią uratował... Być i może, że tem się martwił, ale być też i może, że grał, niemałej na Kesslerze presji wywierając, że oto niby każda godzina droga. Bo tak naprawdę, to była każda godzina droga, ale nie tyle w walce z bolszewią, co w rozgrywce o władzę w kraju i z paryskim komitetem Dmowskiego... tego już Kessler wiedzieć nie musiał, ale presja zrobiła chyba swoje... Wiemy, że były jakieś dalsze rozmowy planowane, których Kessler z Hatzfeldtem już nie doprowadzili do skutku, bo oto w środku tegoż śniadania wywołano Hatzfeldta do telefonu, skąd powrócił komunikując, że z kanclerzem rozmawiał (rozumiem, że z Maksymilianem Badeńskim, zatem byłaby to jedna z ostatnich przed złożeniem dymisji kanclerza decyzja), który wobec postępów rewolucyjnych w Berlinie nakazywał podkomendnym swoim co rychlej Piłsudskiego do Warszawy wyprawić... Niedokończone śniadanie pozostało na stole...
   Kwestia niemal ostatnia to ta, która w tej rozmowie, jak się zdaje, w ogóle nie padła, choć paść powinna... Idzie mi o to, że jeśli oddaje się władzę nad krajem ościennym, w którym niemało jeszcze własnych żołnierzy czy urzędników siedzi, a dalej jeszcze za niem kolejnych pięć razy tyle, to kwestią o kapitalnym znaczeniu się staje ich bezpieczeństwo i ewakuacja do Vaterlandu.  Najpewniej może i planowano gwarzyć o tem, aliści w tem rewolucyjnym pomięszaniu nie mięli już niemieccy dygnitarze głowy do tego i Piłsudski bez żadnych wyjechał ustaleń... I tu wrócić chcę do tego, com rzekł, że ja jednak w cząstkę tej endeckiej wersji wierzę. Czemuż ? Bo historiografia oficjalna, nieendecka, twierdzi, że rozmawiano o powstrzymywaniu bolszewizmu w jego marszu do Niemiec i że Komendanta rozmówcy widzieli w nas coś w rodzaju przed tem zalewem przedmurza... Być i może, tyle, że to się kłóci z późniejszym współdziałaniem oddziałów niemieckich z bolszewikami, a i nie sądzę, by tej myśli Piłsudski miał być bardzo przeciwny, skoro była ona i z naszą racją stanu zgodna. Skoro zatem w tej kwestii do niczego nie doprowadzono, to albo jednak zamiast tego próbowano rozmawiać o granicach, niczego w tej kwestii nie zyskując, albo w rzeczy samej zabrakło czasu na jakieś rzeczywiste ustalenia w kwestii powstrzymywania pochodu rewolucji (tak jakby było co powstrzymywać, gdy owi już ją mięli u siebie) . Tyle, że gdyby rozprawiano o tem, to nie bardzo pojmuję, dlaczego by atmosfera przy stole miała być "ciężka", skoro wszyscy by się co do meritum zgodzili. No i gdyby Niemcom na tem najwięcej zależało, to przecie nie takiego byśmy działania czekali w terenie, jak tego, którego praktykowały komendy Ober-Ostu...
   Wiemy, że Piłsudski przy tym śniadaniu "głównie milczał" , a tego bym rozumiał, gdyby go przymuszano o kwestiach niewygodnych prawić. Postęp rewolucji z pewnością do takich nie należał, poza tem do tej sprawy można było spokojnie wrócić, gdy Kessler został ambasadorem w Warszawie, a wiemy że nie wrócono. Natomiast kwestia granic i ziem taką psującą atmosferę być mogła i myślę, że rację mają endecy i Kessler, że o tem co próbowano tam ustalić. Ja w każdem bądź razie na miejscu Kesslera i Hatzfeldta z całą pewnością chciałbym jakichś w tej sprawie uzyskać gwarancji. A co uzyskano i "ustalono", tom już był opisał i na tem, myślę, pora już kończyć rozważania o pakcie rzekomym...
_______________________
* - był m.in.autorem memoriału, który wobec braku zgody kajzera na koronowanie na króla Polski następcy tronu (ponoś ze względów religijnych, by luteranina nie przymuszać do wiary katolickiego kraju), przedkładał koronowanie jednego z członków Rady Regencyjnej, cytowanego tu już Zdzisława Lubomirskiego. Tyle, że Lubomirski, gdy się o tym dowiedział, to księcia i jego memoriał wyśmiał...

30 listopada, 2014

O teoryjach spiskowych continuum, czyli cyklu o urządzaniu Niepodległej część piąta

  Obiecowałżem własnych dać uwag w kwestyi przywołanej przeciwników Marszałka teoryi o porozumieniu onegoż sekretnem z Niemiaszkami wojnę przegrywającemi, której żem w czwartej tegoż cyklu części wyłożył (IIIIII, IV). Temuż suplika pokorna tym, co być może teraz dopiero lektury poczęli, by luboż jej podarowali sobie, luboż zechcieli się jednak z częścią choć czwartą zapoznać, bo bez niej wątpię, by wiele pomiarkowali z piątej...
   Najpierwszy mój przeciw tymże teoryjom zarzut będzie natury logicznej, bo mi się te inkryminowane Niemcom zamysły kupy zwyczajnie nie trzymają. I dościślijmyż nareście, czego oskarżyciel Marszałka nie zrobił, o jakich to Niemcach mowa, bo przecie nie o rzeźniku Schultzu z Hanoweru czy feldweblu Hoppem spod Monachium... Rozumiem, że oskarżającym idzie o kręgi realną władzę jeszcze mające, tandem o najbliższe otoczenie kajzera i rządu. To ludzi niemało, przecie nie na tyle, by nie wiedziała lewica, co czyni prawica i by uprawiała, jako chcą tych teoryj autorowie, jednej z najbardziej niespójnych polityk na świecie. No bo jeśli temu wszystkiemu wierzyć i rzecz cała jest w imię ocalenia tych zdobyczy na Wschodzie poczynionych, to trudnoż przypuścić by Kessler w niedzielę, 10 listopada z Piłsudskim w imię tejże neue ost-politik negocjujący, nie wiedział, że nazajutrz będzie rozejm w Compiegne podpisanym, gdzie punkt tegoż rozejmu dwunasty jednoznacznie określa konieczne niemieckie z wszystkich ziem na wschodzie wycofanie, a jeno termin i formę tejże ewakuacyi do przyszłych uzgodnień technicznych pozostawia. Miałżeby zatem Kessler występować w imieniu jakichś sił okołorządowych na tyle mocnych, by wydębić Piłsudskiego uwolnienie i tąż do Warszawy salonkę z parowozem, a na tyle nieznaczącym, by nie wiedzieć, że o sprawy dawno przegrane wojuje? Przecie 11 Listopada  armistycjum jeno podpisano, negocjować je poczęto na tygodnie wcześniej! Rozumiem, że w sekrecie, przecie nie takiem, by odnośne ministeria w Berlinie nie wiedziały, co oddają... Czy też i może mam rozumieć, że Kessler ponad miarę i instrukcje się posunął i prywatnego był zawarł z Piłsudskim układu, w nadziei na jakie fortuny dla Niemiec jeszcze odwrócenie? Jeśli tak, to rzecz jest w ogóle bez jakiegokolwiek znaczenia...
   Aliści nawet przyjmując, że było za tem działanie rządowe celowe, właśnie z tą nadzieją czynione, że się co może jeszcze i uratować poradzi, to w ślad za tem iść winny jakie działania insze, rozumnie z tem korespondujące. Pomijam już, że jak się ma widoki na tego wszystkiego ocalenie (skoro się znalazł taki polski renegat i pomagać ochoczy), to się tego broni, a nie rejteruje pośpiesznie jako kajzer do Holandii, czy rządu czerwonym bez walki niemal oddaje... Żeby choć jakich rządów na tych ziemiach sobie powolnych instalowano z autochtonów jakich, na podobieństwo tego w Warszawie przez rzekomo posłusznego Piłsudskiego czynionych... Tem zaś czasem nie masz tam nic po tej myśli ! Małoż na tem: nazajutrz po rozejmie na Zachodzie podpisanem ogłosiły bolszewiki, co zmocniały w międzyczasie tęgo, że traktat brzeski na nich wymuszono i temuż jest nieważnym (tak jakby lwia część traktatów pokojowych na świecie nie była czego na stronie przegranej wymuszeniem). Logicznie rzecz biorąc zatem winno być to odebrane jako deklaracyja wznowienia wojny na Wschodzie i winny jednostki Ober-Ostu* począć przeciw bolszewii następującej jakich działań zbrojnych, tem zaś czasem Niemce z Ober-Ostu** odstępujące nie dość, że niczego nie czynili takiego, to wręcz byli z bolszewikami w zmowie. Nieraz bowiem tamci wręcz czekali, nim na jaki nowy postąpili teren, aż Niemiaszki odejdą, czy odjadą, nawiasem wszędzie moc broni i sprzętu dla Krasnoj Armii zostawiając...
   Rzekniecie, że postępowanie takowe nie przeciw komu inszemu, a przeciw nam jeno być mogło złośliwie nakierowanym... I ja tak mniemam, a nie tak się przecie postępuje względem nibyż sojusznika skrytego i satelity własnego, by przeciw niemu idącą hordę uzbrajać! Aliści szczytem już wszystkiego, przyjmując te endeckie bajania żeśmy na jednem jechali wózku, że w równem czasie Niemce, bolszewików zbrojąc, gdzie jeno mogli jakiego naszego oddziałku spontanicznie powstającej samoobrony naszej, tam onegoż rozbrajali! Jeśliśmy jeno mięli być jakiem zatem gwarantem i narzędziem niemieckiej dominacyi na Wschodzie, a przyjmując nawet, że owym zadosyć już było wojowania, to logicznem by było, by to nas chcięli przymusić, iżbyśmy własnymi piersiami onej MittelEuropy przed bolszewią bronili. Natenczas jednak cały ten oręż i moderunek nam winien być przekazywanym, i to jak najrychlej, byśmy do odporu bolszewika byli gotowemi... I to nas i nasze komendy, a nie bolszewickie być winne na teren Ober-Ostu wpuszczane, by jak największej strefy "kontrolowanego zgniotu" utworzyć ! A temczasem pierwszy fakt taki, a i to jeno względem terenów wokół Białegostoku miał miejsce 9 lutego 1919 roku i to w cyrkumstancyjach takich, że miesiąc grubo wcześniej dozwoliły Niemce bolszewii zająć odległe o niespełna trzysta kilometrów Wilno!
   Trzyma się to Wam kupy, Mili Moi? Bo mnie nijak nie chce i jawnie mi z tego wychodzi, że Niemce na tem swoim Wschodzie to już musiały grubo przed Piłsudskiego zwolnieniem krzyżyka położyć, przy tem wielce chcięli zadbać o to, byśmy my czasem na tem aby nie zmocnieli. Co najwyżej mogę ja zrozumieć z tego, że nas wmanewrować umyślili w konflikt nie tylko z bolszewikami następującemi, aleć i z Ukrainą, która najpewniej zdobytej traktatem brzeskim Chełmszczyzny i Podlasia krwawo bronić będzie (na razie rozważamy na poziomie początków listopada, gdzie Niemce berlińskie mogły jeszcze nie zakładać zupełnego rozpadu Austro-Węgier, tandem tego, że najkrwawiej będzie akurat we Lwowie i wkoło niego, wiedzieć nie musieli). Przyjmijmyż zatem, że to wymysł endecki i że jeśli jest w tem jakie prawdy jądro, to jeno neutralności wobec Niemiec w wojnie się kończącej, takoż postępowania nowego polskiego rządu względem granic przyszłych z Niemcami. Pytanie, które się winno tu cisnąć na usta najpierwsze jest takie: czyim imieniem tak naprawdę negocjował Kessler i wobec kogo miałby być zatem Piłsudski lojalnym? Sam Kessler najpewniej widział się być reprezentantem rządu Maksymiliana Badeńskiego, ostatniego cesarskiego... Tyle że... w sobotę, 9 Listopada, gdy Kessler po Piłsudskiego do Magdeburga przybył, Scheidemann w samo południe na schodach Reichstagu proklamował Republiki, a cztery godziny później z balkonu cesarskiego pałacu Liebknecht proklamował drugiej, socjalistycznej. Rankiem w niedzielę, gdy Piłsudski do swego pociągu do Warszawy i władzy w Polsce wsiadał, mógł jeszcze nie wiedzieć, że gabinet Maksymiliana Badeńskiego ustąpił, aliści w Warszawie najpewniej mu już co rychlej doniesiono o tem... Cóż to zmieniało? Podług mnie wszystko... cokolwiek Piłsudski miałby uzgodnione, dodatkiem na gębę, z przedstawicielem starego i ustroju, i rządu, tem by się nowy rząd mógł podetrzeć, gdyby to jakiekolwiek z jego strony miało cesje oznaczać wobec Polski czy koszta... A skoro tak, to i vice-versa... ergo jeśli nawet Piłsudski coś po myśli Kesslera tam powiedział, to czuć się tym związanym powinien najwyżej godzin kilka, do powzięcia wieści o rządu i cesarstwa niemieckiego upadku. Gdyby był nawet najskrajniej honorowym, to najdalej do postępków jawnie antypolskich niemieckich, jako atak na demonstracje w Poznaniu, początkiem tamtejszego powstania będący, luboż do owych wstrętów nam przez komendy Ober-Ostu czynionych...
  Najpóźniej zaś do grudnia, gdzie w ostatniej jegoż dekadzie w dalekiej Hollandyi abdykuje definitywnie samowygnany z ojczyzny kajzer i wyjeżdża z Warszawy Kessler, przymuszony żądaniem aliantów, wielce zdegustowanych nawiązaniem oficjalnych stosunków dyplomatycznych między Warszawą i Berlinem, czego postrzegają jako próby jakich faktów dokonanych*** ...
   Czynienie Piłsudskiemu zarzutu, że w wojnie się kończącej przyjął roli państwa neutralnego i mniemanie być tego dowodem na ów układ rzekomo zawarty zdaje mi się być kpiną albo w rzeczy samej dowodem koronnym, ale na oderwanie się tych oskarżycieli od rzeczywistości... W wojnie można być wrogiem,sojusznikiem lub być neutralnym, czwartej możności ja nie znam... Zdeklarować się jako sojusznik kraju przegrywającego i właśnie na wyprzódki próbującego się z tej wojny wymotać, jest kretyństwem oczywistym a przy tym byłoby ruiną dla kraju, bo stawiałoby nas w obozie przegranych i rozpętania wojny winnych, a takich się kara... zazwyczaj tem srożej, czem słabsi... kto mniema inaczej, niechaj wejrzy na to, jak z tej wojny wyszły Węgry, a jak Niemcy...
   I dodatkowo byłoby to zrujnowanie wszelkich efektów własnej polityki Piłsudskiego od czasu co najmniej "kryzysu przysięgowego", nawiasem jednego z genialniejszych politycznych zagrań tamtej epoki (zmiana frontu i statusu zalążka przyszłej armii na bliską alianckiej, kosztem "zaledwie" rocznego uwięzienia kilku tysięcy ludzi). To chyba oczywiste, że tą drogą iść nie było można i nie miało to najmniejszego sensu... Droga przeciwna, czyli wypowiedzenie Niemcom wojny i jednoznaczne dołączenie do aliantów? Darujcie, ale mi się z punktu spomniała scena z "Pana Tadeusza", gdzie Jankiel szaraczków zaściankowych przed niewczesnym wystąpieniem usiłuje przestrzec:
"[...] A jeśli czekacie Francuza,
To Francuz jest daleko jeszcze, droga duża.
Ja Żyd, o wojnach nie wiem, a byłem w Bielicy
I widziałem tam żydków od samej granicy;
Słychać, że Francuz stoi nad rzeką Łosośną,
A wojna jeśli będzie, to chyba aż wiosną."
  Dwie bodaj noty temu żem obrachowywał sił rodzącego się wojska polskiego na jakie niespełna dziesięć tysiąców bagnetów i szabel... To jest, Mili Moi, jedna dywizja... Jedna ! Dodatkiem rozproszona po garnizonach kilku... Niemce w samej Warszawie mieli równowartość trzech, a na ziemiach naszych jeszcze dalszych kilku, plus kolejnych kilkunastu na obszarze Ober-Ostu, na wschód od nas... Torlin ich w komentarzu pod poprzednią notą rachował na tysiąców sześćset, w czem przesadził, ale i tak przecie te proporcyje są takie, że wobec tego konceptu Powstanie Warszawskie się zdaje być szczytem rozsądku i trzeźwej oceny sytuacji...
  Pozostaje jeszcze pytanie natury czysto logicznej: po cóż by tą wojnę było trzeba wypowiadać, skoro właśnie na Zachodzie owa się definitywnie kończyła? 
 Skoro zaś nie mogliśmy lub nie chcieliśmy być w tej wojnie stroną po żadnej stronie wojującą, to jedyne co pozostawało, to neutralność, zatem czynienie z tego zarzutu, jest czystej wody tromtadracją i raczej sprawą dla doktorów od klepek...
   Mają w rzekomem posłuszeństwie Piłsudskiego się jego oskarżyciele tem podpierać, że insurgentów z ziem zaboru pruskiego nie wspierał, co jest oczywistą nieprawdą, bo Polska wspierała, jak mogła. I trzeba tu rozdzielić te powstania koniecznie, bo wielkopolskie wszystkich zaskoczyło, ale te najistotniejsze śląskie miało miejsce już po decyzjach Ententy w sprawie Śląska i nie można było przeciw nim wierzgać zanadto, by się na zarzut (i tak przez Niemców podnoszony) torpedowania ustaleń Ententy nie narazić. A czem się kończyła gra z Ententą przeciwnie usposobioną dostaliśmy lekcji na Orawie i Spiszu****...
   Zapytacie zatem, czemu, skoro przy wielkopolskim tych obostrzeń nie było, przynajmniej na początku, to czemu nasza pomoc tak była mizerną? A z czego, na miły Bóg? Z tych dziesięciu tysiąców? Jak kołdra krótka, to choćbyś nie wiem, jak naciągał, wszystkiego nie nakryjesz... Torlin w komentarzu nazwał naszą pomoc, per analogiam do współczesności, pomocą na zasadzie "zielonych ludzików". I to jest prawda; sam kilka not temu opisywałem turbacyje jenerała Dowbór-Muśnickiego z cywilnym odzieniem, w którym się do Poznania przekradał... A pisząc to anim myślił, że dowód do dzisiejszej dysputy przywołuję... Przecie ów tam na Naczelnego Wodza jechał, mianowany przez Piłsudskiego właśnie! Pewno, że ten własne przy sposobności piekł pieczenie, potencjalnego oponenta się z Warszawy pozbywając, ale wejrzyjmyż na to z Wielkopolan strony: oto dostali najlepszego generała, jakiego Warszawa w tamtym czasie dać im mogła... Nie jestże to pomoc? A ludzi posyłaliśmy sporo, choć nie tyle strzelców-ochotników do wojaczki w polu, co fachowców, by tamtych szkolili. Trochę też powstańców w przerwach w walkach do Warszawy zjeżdżało się szkolić, a co się sprzętu tyczy, to owi nieraz więcej mięli, niźli by Warszawa dać mogła... Zdobyte przez powstańców lotnisko na poznańskiej Ławicy, o czem Torlin ongi przypominał, dało stronie polskiej więcej aeroplanów, niż mięliśmy ich gdziekolwiek indziej. A okrom tych trzystu zdobytych, po większej części rozmontowanych, gigantyczne zapasy części, dzięki którym nie tylko skorzystało wojsko wielkopolskie, ale i cała armia... Śmiem twierdzić, że całe nasze lotnictwo w 1920 roku na tym się głównie opierało, co powstańcy na Ławicy zdobyli!
   Spominałem w słabości akcji agitacyjnej na plebiscytowych terenach domniemywać dowodu kolejnego na bezsens tych zarzutów. Owóż podług Kesslera miał w tej rozmowie Piłsudski się zastrzec, że sam po cal pruskiej ziemi nawet nie sięgnie, ale jeśli Ententa umyśli nam z czegoś (konkretnie mówił jako o przykładzie o Pomorzu Zachodnim) uczynić prezent, to nie będziemy mogli nie przyjąć. Rozumiem to jako nader zręczny ze strony Piłsudskiego wybieg, który najwyraźniej już wtedy myślał o grze wspólnej z paryskim komitetem Dmowskiego, by temi właśnie drogami zyskiwać to, czegobyśmy dostać chcieli. No i skoro na takiej Warmii i Mazurach doczekaliśmy decyzji o plebiscycie i mogliśmy te ziemie mieć decyzją Ententy przyznane, to logicznem by było tej szansy jak najpełniejsze wykorzystanie i rzucenie tam wszelkich dostępnych sił i środków, bo takie działanie nie stało w sprzeczności z tą Komendanta deklaracją. Stało się podług zasady, że "chcieliśmy jak najlepiej, a wyszło, jak zawsze"... ale ja w tem właśnie widzę dowód, żeśmy lepiej, więcej i szczodrzej w tamtem czasie i miejscu po prostu nie mogli... Że słabość działań naszych, nawet i tych w pełni dopuszczalnych i akceptowalnych, jest miarą całości możności naszych w tym względzie.  Może mogliśmy mądrzej, ale to już na inne zostawmy rozważania...
   Ano i po tem zbijaniu punkt po punkcie argumentów przeciwnych, rzeknę ja coś, co Was zapewne zaskoczy, osobliwie tych, co mię za piłsudczyka mają:)) Otóż... ja... w cząstkę tej endeckiej propagandy wierzę :)
  A mówiąc jak najściślej: jeśli odrzucę ją w całości i w każdym względzie, to pojawia się wielce zasadne pytanie: a to właściwie w takim razie w imię czego tak brygadierowi Piłsudskiemu te Niemce tak pomagały? Z Magdeburga uwolnili, uchronili przed jakiemi przygodami niemiłemi, traktowali z uszanowaniem, przewieźli do Berlina, podejmowali jak głowę państwa i jeszcze dali extraordynaryjnego schnellzugu do Warszawy w samem środku najokropniejszej zawieruchy swojej***** ... I w imię czego, ja się pytam? Bo przecie nie z przyjaźni najczystszej, czy z wrodzonej ludzkości... Ano i tu wkraczamy już w sferę spekulacyj zgoła, ale jakoś przecie trzeba to jedno z drugim pogodzić i spróbować ustalić, cóż zaszło (a ściślej: cóż zajść mogło) w te dni dwa, wspólnej z Magdeburga drogi i rozmów w berlińskim hotelu pomiędzy Piłsudskim a Kesslerem... Tyle, że o tem, to już rozważań snuć będziemy w nocie następnej...:)
_________________________
* - skoro umyśliła Wikipedia różnicować pojęć Ober-Ost na komendę niemiecką nad wschodem zwierzchnią odrębnie i na obszar pod jej zarządem będący osobno, to i ja się k'temu akomoduję...
** - jak wyżej  
*** - nawiasem to po dziś dzień giertychopodobne głoszą, że nastąpiło to na skutek burzliwych manifestacyj ulicznych warszawskich, przez narodowców organizowanych:) Przyznam, że próbowałżem sobie przypomnieć, zali gdzie we świecie jakiego ambasadora odwołali dla tej przyczyny, że przeciw niemu jaki motłoch na ulicach demonstrował, a już z pewnością tego nie uczynił kraj żaden, mający jakich mocarstwowych ambicyj... Ale to giertychowym nie zanadto, jak widzę, przeszkadza: http://opoka.giertych.pl/owk64.htm
**** - Na polecenie Żeromskiego, jako prezydenta Rzeczpospolitej Zakopiańskiej Mariusz Zaruski, jako komendant wojskowy wojskami swemi obsadził Jaworzynę i Zamagurze Spiskie. Tamten spór się dość pokojowo był skończył, bo we Wiliją w Popradzie, a w Sylwestra w Chyżnem się nasze Rady ze słowackiemi dogadały o granicy przebiegu.
   Krótkośmy się tem jednak nacieszyli, bo już 13 stycznia na mocy rzekomego ordonansu marszałka Focha, imieniem Ententy rozsądzającego te spory, rządowi Moraczewskiego nakazano wojsko nasze z tych ziem nazad cofnąć. Po latach dopiero się pokazało, że nijakiego od marszałka w tem względzie rozkazania nie było, zaś jego imieniem się podszył wiarołomnie niejaki pułkownik Vix, szef alianckiej misyi wojskowej w Budapeszcie siedzącej, co wielce był Czechom życzliwy… 
***** - Kessler wspomina, że jako do śniadania w hotelu przyszło, to że się maitre'a pół żartem pytali, czy kuchnia jest jeszcze w rękach rządowych i czy mają liczyć na co...:)