27 stycznia, 2013

O insurekcyi nielubianej...

  Bywalcy bloga tego, a więcej jeszczeć i może poprzedniego, onetowskiego, przyuważyli i może, żem bodaj nigdy, za wszytkie te lata ani nawet kreską jedną się themy insurekcyi styczniowej roku 1863 nie dotknął. Ano bywają każdemu w robocie jego takie sprawy, czy czynności, których lubi od inszych mniej, a czasem i wręcz nienawidzi. Mnie takich mieć z temże powstaniem turbacyj... Nie żebym tam zaraz nienawidził, aliści przykrość mię niewysłowiona ogarnia, jako mam myślić o tem, gwarzyć czy dysputować...
   Cóż poradzę na to? Wachmistrz jest człek konkretny, rzetelny, to i lubi robotę fachową, ućciwą, ludzi co wzgląd i szacunek mają na umiejętności, słowo i honor swój, a przy tem nie bujają w obłokach, po ziemi stąpając twardo... Tem zaś czasem, z której by się strony tejże insurekcyi nie tknąć, to bije (by nie rzec: poraża) dyletantyzm, partactwo, bylejakość i nurzanie się w chimerach i fantasmagoriach, najwięcej zasię czegoś, co  Angielczyki zowią wishful thinking, a na nasze przekłada się to jako myślenie życzeniowe, lub jako kto ze mną pospołu woli wersję wańkowiczowską: chciejstwo.. Co gorsza: dyletantyzm, partactwo i chciejstwo dziesiątkami lat czczone i na piedestał wynoszone, czegośmy już i kolejnych doświadczyli, niestety, pokłosi... Podług Wachmistrza, to święcić tu nie ma czego, a co najwyżej raz a dobrej rozpętać narodowej dysputy, obnażyć owe wszytkie partaniny kawałki i, by najrychlej, konkluzyj mieć z tego, by nam się nigdy już nie przydarzyła przygoda podobna...
  Co mię w tych wszytkich zaszłościach najwięcej zajmuje, a czego brak mi w piśmiennictwie naszem, to analizy próba, gdzieśmy na tę równię pochyłą wstąpili, od której już nie było odwrotu i gdzieśmy tu bezrozumem zgrzeszyli, inszych dróg nie widząc, jeżeli owe możebne były. Któryż to moment, czy momentów szereg o dalszem naszem losie tu przesądził i za sprawą czyją się to stało? I czy prawdziwie nie było drogi inszej? Czy dokonane tamtocześne wybory już po wiek wieków ciążyć na nas muszą? Zali się kto z myślą nie identyfikuje Czerwonych, to zaraz być musi Białych idei wyznawcą? Luboż i gorzej jeszcze: Wielopolskiego? Czy nie czas już i pora, byśmy każdej ze stron przyznali tej racyi cząstkę, która przy niej była, ale i osądzili ućciwie i reszty?
  Najłacniej, zda mi się, tej rzeczy z Wielopolskim dokonać, choć i tu osąd nieprosty, a najwięcej tem skażony, że go za patrona wzięli bolszewiccy jurgieltnicy promoskiewscy, głębszej w karierowiczostwie i zaprzaństwie własnem szukając idei, tej, że jako giganta moskiewskiego pokonać nie idzie, to trza się przyłączyć i z przyłączenia tego możebnie największe wyciągnąć korzyści. Krztyna w tem słuszności jest, a ta mianowicie, że pokonanie giganta moskiewskiego wielekroć trudniejsze, niźli jakiejbądź inszej (no...może poza Kitajcami) nacyi we świecie. Sęk bowiem w zmaganiach z Moskwą odwieczny jest w tem, że carat, obojętne: biały, czerwony czy putinowski, gdy o prestiż i zranioną dumę mocarstwową Wielkorusa idzie, nie zna pojęcia "strat nieakceptowalnych", tandem zbrojne wymuszenie czegobądź prawdziwie jest rachowaniem kamieni rzucanych na szaniec, z tem, że naturalną rzeczy koleją my tych kamieni mamy wielekroć mniej, niźli oni poświęcić mogą swoich...
  Mógł Michael Collins z paroma setkami zaledwie bojowców terrorem celnym przymusić Angielczyków, by te straty rachować poczęli i ku tejże przyszli na koniec konstatacyi, że ustąpić Irlandczykom przyjdzie? Mógł, bo szczęśliwie przeciw sobie miał naród kupiecki, co tych zysków i strat szacować aż do bólu potrafi, aleć to nie z Moskwą taka gadka... Tam i nieszczęście nasze wtóre, że się zawżdy paru oświeceńszych trafi, co przeciw władzy pyskować umieją, a u nas to zawżdy za przedświt nieledwie przebudzenia narodu widzieć chciano i widziano. Tak się nabrali i nasi spiskowcy, co się z dekabrystami znosili, podobnie właśnie insurgenci z 1863, zasię socyjałowie wielu barw i maści, przepominając, że tam wciąż naród oznacza milijony ludzi o duszach rabów, co na jeden prikaz gardła rżnąć pójdą gotowi, ani myśląc o buncie... Choć znów, gdy się tam czasem ten bunt zdarzy, to nie wiedzieć, co gorsze: choroba czy lekarstwo...
  Do Wielopolskiego wracając: ów, zda mi się, tejże granicy zatracił, gdzie szło jeszcze o polityce jego, lepszej czy gorszej, rozprawiać, gdy ręki do proskrypcyj i denuncjacji przedstawicieli własnego narodu przyłożył. Do tegoż momentu to może była jeszcze i jaka koncepcyja, nie orzekam ja: lepsza czy gorsza... Ale była! Za tej granicy przekroczeniem mogę ja w tem sporze jeno odmówić racji Pruszyńskiemu i Bocheńskiemu, a przyznać Łojkowi, co w niem jeno pierwowzór Quislinga widział...
  Lata między powstaniami listopadowem a styczniowem zazwyczaj wystawiano nam jako pogrążenie się kraju w marazmie i bezczynności, czemu przeciwstawiano nader energiczną czynność Wielkiej Emigracyi naszej. Ano nie odmówię ja onym wygnańcom zasługi i dzieł naprawdę wielkich, aliści był i przy tem rys każdej, zda się, emigracyi politycznej właściwy, gdy owa w oderwaniu od kraju, ani znając, ani współczując nastrojów, o tem roi, co dla kraju najlepsze i za punkt honoru bierze ów kraj uszczęśliwiać na siłę... Ano i tak przyszło do eskapad podobnych wyprawie Zaliwskiego, której na zimno biorąc, doprawdy trudnoż mieć inaczej, niźli tromtadrację czystej wody... Tak i przychodziło do konspiracyj wszelkich, gdzie jakoś nikogo z za granicą siedzących nie uderzyło, że nawet te dwie bodaj najliczniejsze: Szymona Konarskiego, którego za jednego z najwybitniejszych naszych konspiratorów przyjdzie uznać i jego talentowi rozrost tak duży przypisać oraz księdza Ściegiennego, którego względny sukces miał źródło w oparciu się na chłopach... że nawet te największe, wszystkiego liczyły od stu do dwustu osób! Pełne są emigracyjne wspominki wyrzekań na ten chłód krajowy, aliści czyż nie jest naturalnem dla zbitego psa, że się w najgłębszy kąt budy wciśnie i pierwej ran swych wylizać pragnie, nim je na powrót na azard kija wystawi? A przecie ten kraj nie spał! Toczyła się tu walka, choć nie zbrojna, o pamięć, o symbole, szczęśliwie nie trzeba było wojować o język czy wiarę, bo paskiewiczowski terror jeszcze narodowości nam nie odmawiał, najwięcej się na tem skupiając, byśmy się lojalnemi obywatelami imperium widzieli... Ba! Szła i walka sekretna o majętności pokonfiskowane, czego exemplum najlepszem sam xiążę Adam Czartoryski ze swojem Hotelem Lambert, a ściślej finansująca wszelkie jego poczynania teściowa, xiężna Sapieżyna, której talentowi do inwestycyj, obligacyj, papierów dłużnych i zwykłej gospodarności zawdzięczać należy, że ów Hotel w ogóle zaistniał i funkcjonować mógł! Ale okrom zasług xiężnej w tej mierze i zasługa niemała tych dziesiątków ludzi w kraju, co dawniejsze majątki Czartoryskiego, przed spodziewaną konfiskatą ocalone fikcyjnymi i antydatowanemi sprzedażami, prowadzili, grosz ciułając sekretnie i szląc go poza granicę...
   Wiadomo, że każde pokolenie młode, na spomnieniach walk ojców chowane i samo w swem zapale będzie się zmierzyć z tem wyzwaniem chciało. Byłoż się tego i spodziewać było można i byłby może i jaki autorytet władny rzecz ogarnąć i twardo rzec: "Nie czas jeszcze, młodzi przyjaciele, nie czas!", to byśmy i może tej tragedii kolejnej umknęli. Ale ja takiego autorytetu nie widzę, najbliższy może jeszcze temu xiążę Adam właśnie, jeno ów po fiasku planów i nadziei z wojną krymską związanych, zniechęcił się  do dalszego po obcych dworach kołatania, a że i wiek i zdrowie też już i nie po temu było, zbrakło tego, który by może i jeszcze był jako wysłuchanym, choć i tegom niepewny. Sukcessyja po niem syna, xięcia Władysława Czartoryskiego, już ani ćwierci tej rangi nie miała i była, mimo zapałów najszczerszych, już jeno łąbędzim śpiewem...
  A skoro taki wyjadacz, jak xiążę Adam, broni swej złożył, po najkorzystniejszem dla nas zbiegu cyrkumstancyj od napoleońskich czasów, gdzie przeciw Moskwie tak wielkie stanęły potencje, a przecie nic się tu dla nas wyzyszczeć nie dało, to kimże się jawią kolejni, co w lat ledwo parę znów na też same potencyje rachować chcieli? Najłagodniej jak umiem to nazwę: głuptasami naiwnemi, choć szlachetnemi w intencyjach swoich. Cóż z tego, gdy znamy czemże jest piekło brukowane...
  Znamy te wszystkie koleje manifestacyj, począwszy od pogrzebu jenerałowej Sowińskiej z ich wszytkiemi następstwami i repressyjami, z pogrzebami kolejnemi i kolejnemi ofiarami, z fortepianem Chopina, z zamykaniem kościołów sprofanowanych... Prawdziwie jako się tego studiuje, zda się, że iście drogi inszej nie było, że ta eskalacja już jeno w jedną iść mogła stronę... Czyżby?
    Miałyż te manifestacyje w intencyjach młodzieży je głównie inicjującej, pobudzać narodowego ducha i tejże roli spełniły wyśmienicie. Sęk w tem, że aktorom pryncypalnym owe powszedniały i wobec ich widomej bezsiły powszechnem było wyczekiwanie czegoś skuteczniejszego, więcej radykalnego, czegoś na miarę rosnących aspiracyj owych grup i środowisk, jakobyśmy dziś rzekli: samonakręcających się w spirali własnych działań i nadziei. Ale przecie nikt jeszcze nie rzekł, że to ma być wymarsz bezbronnych do lasów, skąd mięli szturmować rosyjskie garnizony, by kijami zdobyć karabiny, a karabinami armaty! Mniemam, że by się w tamtem znalazł czasie w Warszawie jaki natchniony i charyzmatyczny przywódca i mówca jak Gandhi, to któż wie, czy to nie my byśmy posłynęli jako ci, co z bezsiły oręż uczynili...
  Można było iść tą drogą, lub inszą, wielce poprzedniej przeciwną: rozpętać walkę, ale ograniczoną do zamachów, napadów, egzekucyj... Słowem: walkę terrorystyczną, jaką później posłynęli Irlandczycy, ku jakiej niezadługo zmierzali i rosyjscy radykałowie spod znaku "Narodnej Woli", czy wreszcie my sami w osobach bojowców PPS, niecałe pół wieku później! 
   Rzeknie kto, że cóż za różnica, że przecie to też walka... Owszem, ale walka, gdzie dziesięciu zdeterminowanych w szachu trzymać potrafi tygodniami wielekroć liczniejszego przeciwnika, a jeśli takich i grupek też są dziesiątki, to potrafiłyby sprawić okupantowi prawdziwe piekło na naszej ziemi i czyn ten byłby po wielekroć skuteczniejszym, niźli dawać się masakrować tysiącami po polach i lasach... Osobliwie, że był w tem powstaniu precedens po temu, a mianowicie rzadko wymieniana, a radziej półgębkiem przemilczana grupa warszawskich "sztyletników" Emanuela Szafarczyka, która okrom nieudanych zamachów na generał-policmajstra Trepowa i namiestnika Berga, popisała się ponad dwudziestoma innymi skutecznemi zamachami, w tem i na żurnaliście Mniszewskim, którego uznano za zdrajcę i renegata. 
   Można było ten ruch kanalizować w kierunku religijnym, można było jak w niespełna pół wieku później w towarzystwa gimnastyczne w rodzaju "Sokoła", powszechnie rozumiane, jako kuźnia kadr przyszłych... Wszystko byle nie takie wojowanie, jak nocą z 22 na 23 stycznia, gdy z górą pięciuset studentów Instytutu Politechnicznego Rolnictwa i Leśnictwa w Puławach, zbrojnych w kilka kos, siekier, trochę kijów, trzy dubeltówki, dwa pistolety i jeden pałasz, prowadzonych przez zapalczywego (dziś byśmy rzekli:"nawiedzonego") komisarza CKN na Lubelszczyznę, Leona Frankowskiego, uderzyło na sotnię jegrów pułku wołgogradzkiego, stojących z baterią armat w Końskowoli.*  Ale czego oczekiwać od młodziutkiego Frankowskiego, skoro najpoważniejszy plan powstańczy, plan ataku na Cytadelę warszawską i twierdzę modlińska, autorstwa kreowanego przez dziesięciolecia na bohatera narodowego, Jarosława Dąbrowskiego, był de facto z działaniami  puławian tożsamy, jeno na skalę nieco większą i chyba tylko resztkom rozsądku w Centralnym Komitecie Narodowym zawdzięczamy, że ten plan zarzucono, bo najpewniej kwiat tej najwięcej się rwącej do czynu młodzieży warszawskiej by już w tem pierwszym starciu głowy położył i by po insurekcyi było...
   Czasem w jakich dysputach zwę tąż insurekcyję pierwszym powstaniem warszawskim... Czemuż to, zapytacie, skoro tam nawet walk żadnych nie było? Okrom zadziwiających zbieżności cyrkumstancyj wybuchu, a i effectów podobnych tegoż i tego o niemal wiek późniejszego, właściwego, odpowiem, że temuż, Drodzy Moi, że to tam się był nakręcił ów kołowrotek manifestacyj, egzaltacji i żądzy czynu za wszelką cenę, który jeno echami się na prowincyi odzywał. To tam się Komitet Miejski w Centralny Narodowy przemianował, władzy nad całem krajem sobie uzurpując i sięgając po nią wraz z przepoczwarzeniem się kolejnem, w Rząd Narodowy. To tameczni działacze, wsłuchani w głos ulicy swojej i własnych gorącogłowych podkomendnych, brali owe głosy za narodowe vox populi, ani się oglądając, zali jest prawdziwie powszechne po temu poparcie po kraju całem. To tam nareście za powód do wystąpienia zbrojnego uznano zagrożenie branką...
   Ano właśnie... skorośmy na koniec dotknęli tejże osławionej branki, to sprowadźmyż rzecz całą na ziemię z mitologii, którą owa przez wieku półtora narosła. Owoż nie było do roku 1856 niczego osobliwego w tem, że i na naszych ziemiach carat wybierał do armijej rekruta, bo tak i po całem imperium czyniono. Jeno, że wówczas do wojska losowano zazwyczaj włościan, toteż i nikt jakoś za niemi szat nie rozdzierał, okrom familijantów osieroconych. Z rokiem 1856, po tem, gdy najpewniej w związku z poborami liczniejszemi w wojną krymską czynionemi, ale i z wyżem demograficznym po części, wybrano tegoż rekruta tak dużo, że na lat parę zaniechano poboru i poczęto o konieczności jegoż przywrócenia prawić z początkiem lat sześćdziesiątych. Jednak to dopiero Wielopolski** myśl te zrealizować zapragnął w formie ciosu w sprzysiężenia spiskowe, by tem razem nie kmiotków prostych w sołdaty gnać i nie losować nikogo, jeno imiennie tych, co ich w podejrzeniu miano, by tajnych organizacyj rozbić, a chociaż osłabić. Co ciekawe, bynajmniej tego zamiaru nie kryto i o sprawie było głośno już od października 1862 roku!  Zaprawdę, zadosyć to czasu, by - gdyby się jeno chciało - zagrożonych skryć, fałszywych im wyrabiając papierów, delegując już to na prowincję gdzie, już to do miast inszych, czy też i w samej, dość już przecie ludnej Warszawie, jeno na adresach inszych...
   Rzekniecie, że nie sposób, że koszt znaczny, że ciżba to przecie nadto wielga... Otóż nie! Gdybyż się wywiad powstańczy popisał prawdziwie, a nie rachował jeno na przecieki od niby sprzysiężonych Rossyjan, wiedziałby, że na liście warszawskiej znalazło się ledwo 2,5 tysiąca nazwisk. Z czego w noc branki wzięto 1 657 , a i w tem było myłek tak wiele, że przez dni kilka weryfikując dane i losując, wysłano w kamasze łącznie 559 ! A co się kosztu tyczy, to  w tygodniach najbliższych miał cały się rozwinąć aparat rządowy, który między inszemi podatków od narodu na walkę zbrojną wybierał. I wiemy, że były to kwoty niemałe, których zamiast marnotrawić bezproduktywnie na zagranicznych agentów po broń i poparcie posłanych***, można było począć wybierać już i przódzi i na utrzymanie tego zalążka armii podziemnej przeznaczyć... Wszystko, byle nie z temi kijami na karabiny i podług taktyki wykpionej już i przez Mickiewicza: "ja z synowcem na czele i jakoś to będzie..." ...:((
______________________________________
* byli w tej grupie i Maksymilian Gierymski, przyszły malarz znamienity, ale i Adam Chmielowski, przyszły  brat Albert, nie tak dawno ogłoszony świętym. Ich szczęście polegało na tem, że jegrzy dostrzegłszy ich przódzi, wystrzelili najpierw race i puławianie nie mogąc liczyć na zaskoczenie, cofnęli się. Wiele innych, podobnych grup, nie miało takiego szczęścia. A oddział puławskich studentów w przeważnej swej części się w dni kilka był rozszedł, zniechęcony bezhołowiem i bałaganem, zasię w dni kilka następnych zmasakrowany został ostatecznie w starciach pod Kazimierzem i pod Słupczą.
** A i to też niepewne zali to nie jenerała Luedersa, Bergowego poprzednika na namiestniczym stolcu, był koncept, a Wielopolski jeno tych list podejrzanych dorzucił.
*** Generalnie bezskutecznie, w czem nie tylko kordonów i straży celnych zasługi... Ot, jeden z agentów siedzi w Wiedniu osiem miesięcy, wydając w tym czasie 150 tysięcy złotych i do kraju przysyła... 181 myśliwskich sztucerów! Inszy się z jakiemi aferzystami wdał w paragon, którzy go wykręcili jak franta na z górą 185 tysięcy złotych! Zaprawdę prawdziwie pasjonującem byłoby poznanie tych wszystkich rachunków powstańczych, bo najpewniej znamy jeno wierzchołek góry lodowej tego krociowego marnotrawstwa...:((
   

34 komentarze:

  1. Powstanie było tragedią od samego początku, a moim zdaniem najgorsze straty poniosła polska szlachta, inteligencja i ziemiaństwo. Wywózki, konfiskaty. Ale jak mówi polskie przysłowie: "Nie ma tego złego..." późniejsze skutki okazały się rewelacyjne. Tragedia powstańców zakończyła się otrzeźwieniem i przystąpieniem do pracy organicznej, od podstaw. To dzięki tym ludziom Polskę nie ominęła rewolucja przemysłowa końca XIX wieku, a ziemie zaboru rosyjskiego zaczęły być najbardziej uprzemysłowionymi terenami w carskiej Rosji. O tym sporze toczonym od 300 lat pisze w znakomitej swej książce Tadeusz Bodio „Między romantyzmem a pragmatyzmem”. Romantycy przegrali, do głosu doszli pragmatycy.
    Powyższy wywód oczywiście nie umniejsza Twoich racji dotyczących 1863 roku. Ale ja tego Powstania nie lubię jeszcze z jednego powodu, od czasów szkolnych dreszczem przenika mnie wspomnienie nowelki Żeromskiego: "Rozdzióbią nas kruki, wrony", do dzisiaj nie dałem rady jej przeczytać drugi raz. W ogóle nie lubię czytać na temat tego Powstania, mojej rodzinie też skonfiskowali majątek. Drugim ruchem, którego nie znoszę, to jest rabacja galicyjska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dreszczu tym niemała, pozwolę sobie uważać, zasługa autora nowelki...

      Usuń
    2. Nie sposób się z Bexą nie zgodzić:)Ale takich rzeczy z epoki jest więcej: ja nigdy po raz drugi nie sięgnąłem po "Antka" po opisie "leczenia" Rozalki "na trzy zdrowaśki do pieca chlebowego"... Co się zaś uwag Twoich tyczy, Torlinie, to nie zaprzeczę ja cywilizacyjnym dla narodu korzyściom z upadku powstania płynącym, choć i tu by dysputować szło, kiedy się to poczęło, bo przecie Kronenberg dzieła swego na długo przed powstaniem zaczynał... Nie o to mi jednak idzie. Jest pierwszą przegranego pociechą się dobrych stron klęski swej doszukiwać. Jest prawem badacza, czy i publicysty tych dobrych stron post factum widzieć i na szalach ważyć, jeno tak nie można myśleć, gdy się takiego dzieła zaczyna!!! Gdy się jest rzeczy takiej kreatorem i sprawcą, to nie można klęski zakładać i pozytywów w tem szukać, a o sprawcach tu dysputujemy. Powiem więcej: cokolwiek mię przeraża Twoje myślenie, bo z niego konkluzyja prosta dla podobnie jak owi z 1863 niedowarzonych następców, jeśli by się nam kiedykolwiek jeszcze trafić mięli, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, ergo z gruntu jest i rozgrzeszenie niejakie...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. Nie, Wachmistrzu, podchodzisz zbyt emocjonalnie, ja zaś próbuję spoglądać okiem historyka gospodarczego nietarganego emocjami. Nie oceniam Powstania, że była to przewidywana klęska, jak i późniejsze odrodzenie przemysłowe. To jest błędna teza. Ja oceniam na chłodno po prostu wydarzenia, jakie były skutki jakich decyzji, interesuje mnie kolejność zdarzeń. Tak jak Konrada Mazowieckiego trudno oskarżać o atak wojsk niemieckich z Prus Wschodnich w 1939 roku, tak jak trudno obwiniać ludność państw zachodnich, że rodziła dużo dzieci, one potrzebowały żywności, Polska dużo eksportowała i z punktu widzenia całych wieków ten triumf był początkiem klęski ekonomicznej. A taka była kolejność zdarzeń, identycznie jak po upadku Powstania ludzie zabrali się do pracy, a nie do karabinów. To jest tylko stwierdzenie faktu ekonomicznego, bez ocen, przedstawiona jest jedynie kolejność zdarzeń.

      Usuń
    4. Jest między nami ta sprzeczność podstawowa, że Ty widzisz faktów następstwa nieuchronnemi takiemi, jakiemi się zdarzyły, ja zaś nieustająco gdybam o drogach inszych... I wcalem niepewny, azali nasza szlachta przy kurczących się dochodach po jagiellońskim "złotym wieku" nie podpierałaby się kuźnicami, gorzelniami czy inszymi przemysłu pierwocinami, byle przez nią kontrolowanemi... Takoż i nie wiem, czy owo przejście do pracy organicznej by nie nastąpiło i bez powstania, choć zapewne na mniejszą skalę i bez tak wyraźnego ideologicznego podtekstu. O Kronenbergu pisałem, nie będę powtarzać, ale już rozwój kolei jest faktem, który już się toczył, a to wpłynąć na gospodarkę musiało. Jest wielce ciekawa praca Chwalby o tych Polakach, co kariery w rosyjskim szukali wojsku, na urzędach czy wręcz w handlu i interesach z niemi. Przyznaję, żem nie miał świadomości jak szerokie to było zjawisko... I wcale się nie zaczęło po Powstaniu - rzekłbym, że przeciwnie Powstanie, ze względów niejako moralnych, ten trend na długie wyhamowało lata...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Mości Wachmistrzu wielkie dzięki za tak obszerne opisanie o insurekcji. Przyznam się bez bicia, że niewielem o niej wiedziała, może i kiedyś tam w szkole o uszy mi się troszku obiło, a i to już zapomniałam...

    Serdeczności zostawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A któżby to miał WMPanią biciem straszyć?:)) Bóg Zapłać za dobre słowo i trudu docenienie:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Znany Ci jest zapewne, Wachmistrzu, przypadek Lubomira Benedyktowicza,16-letniego powstańca, syna szlachcica ze Świniar,żołnierza grupy tzw. strzelców doskonałych - późniejszego malarza [studiującego notabene z Gierymskim]- który w tym powstaniu stracił obie dłonie, odcięte rannemu i nieprzytomnemu chłopcu przez oficera kozackiego. Powtarzam - był później malarzem. Powstanie było, jak wszystkie nasze powstania, poza drugim wielkopolskim, hekatombą, a sam fakt, że jeszcze dziś poniewierają ludźmi w nim walczący tacy różni pokroju Urbana [blog], wskazuje pośrednio, że było słuszne [choć źle przygotowane]...
    "Lubię - nie lubię" w odniesieniu do faktów historycznych wydaje mi się niezbyt trafione. "Nie lubię" Grunwaldu i "nie lubię Warny". "Nie lubię" Konrada Mazowieckiego"... I co to da??? Nic...

    POZDRAWIAM...

    P.S.
    Przy probie wejścia do Twego, Wachmistrzu, blogu pojawia się informacja, że blog nie istnieje [lub - strona nie istnieje]. Wchodzę więc okrężną drogą... w końcu "Wszystkie drogi prowadzą do Budziejowic" - rzekłby Józef Sz. Ot - tak ciekawa ciekawostka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, jest mi ta persona znaną, a jej dzieje pośrednio potwierdzają, żeśmy widać wielce bogatym w talenty narodem, skoro nas stać strzelać do wroga z brylantów, a to się przecie niemal co pokolenie powtarzało... Masz słuszność, Sir Absurdzie Drogi, żem niebacznie się w oceny typu "lubię-nie lubię" zapuścił, choć mnie więcej o emocje szło tu własne, niźli o zdarzenia osąd. Alem się nie wysłowił jako trzeba i stąd takież powstać mogło mniemanie, a prawyś, że na takie osądy pozwolić sobie nie powinienem, bo trudno się z materyją zdarzoną kochać lub nie... Co do Twego z Urbanem argumentu, to najpierwsze dla mnie pytanie, czy te tysiące poległych by tegoż samego zdania były, że oto głów swych położyły na to, by po latach jakie bydlę poniewierać niemi miało? I kolejne, czy była w ogóle możność takiej insurekcyi przygotować "dobrze"? I jakie przygotowania byśmy za dostateczne uznali? A jeśli takiej możności nie było, to kłam zadam twierdzeniu Twemu, że było potrzebne...:(
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Ad. P.S. Mam nadzieję, że to jakie turbacyje przejściowe... Sam żem miał trudność sporą tejże noty od dni dwóch wcześniej nie mogąc opublikować, alem to składał na karb łącza kaducznie słabego z mej górskiej sadyby idącego i noty samej rozmiarów...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Głos ten, jako wołanie na pustyni się jawi, bo dziesiątki lat na postrzeganiu styczniowego zrywu zaważyło i patosem na tym wszystkim legło, gdzie o rzeczową analizę tym bardziej trudno, bowiem z pewnym mitem budowanym od lat mamy tu do czynienia. Ale dobrze, że Waść temat podnosisz, tym bardziej, że w tym roku dodatkowe i równie chore aspekty w to wszystko się wkradły :-)))
    Kłaniam uniżenie z zaścianka Loch Ness

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet by tych aspektów nie było bym tej noty prędzej czy później popisał... Insza, że mię spółcześne echa najmniej w tem zajmują, bo to więcej może dla terapeutów jest rola...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Vulpian de Noulancourt27 stycznia 2013 10:57

    Zawsze mnie ciekawiło jak mogłaby się historia potoczyć, gdyby nie było obu powstań. Czy, pomimo różnej drogi, stan końcowy byłby taki sam lub podobny? Tzn. rozumiem, że I wojna wybuchłaby i tak (bo tu nic od nas nie zależało), ale w kraju nie byłoby strat w najbardziej patriotycznych ludziach, kontrybucji, konfiskat majątków, rosyjskiego jako języka oficjalnego, odebrania autonomii itd.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw by je trzeba rozgraniczyć, bo zapewne gdyby nie było pierwszego, nie byłoby i drugiego. Choć powątpiewam w to sielnie, bo sposobności los by nam podsuwał bez ustanku... Skorośmy nie chcieli iść tłumić rewolucyi belgijskiej, co jedną z przyczyn było listopadowego zrywu, to trudnoż przypuścić byśmy, nawet zachowane mając wszelkie instytucje i prawa z konstantynowskich czasów, więcej ochoczo ruszyli pacyfikować w 1848 roku Madziarów, a niechybnie Mikołaj by nas tam posyłał z prostej przyczyny, że obligowany Świętym Przymierzem by musiał, a wojsko nasze akurat by było najbliżej... Podobnie trudnoż rozstrzygać o lojalności tejżeż armii, gdyby do krymskiej przyszło wojny. Przypuściwszy jednak, że i te sprawy nie miałyby wpływu na swoisty mir między Moskwą a nami, to powątpiewać śmiem, azali Mikołaj I by tegoż wszystkiego sam i z siebie utrzymał. A nawet jak nie on i zapewne nie Aleksander II, to przyjmując, że ów i tak by z rąk zamachowców był zginął, trudnoż przypuścić by fala rozpasanego likwidowania wszelkich swobód, która imperium ogarnęła za Aleksandra III pozwoliłaby nam nadal przy swojej trwać autonomii... Najpewniej by nam odbierano tych swobód i praw po kawałku, a czyby to jakiego zrywu w 80-tych, czy 90-tych latach nie przyniosło, orzekać ciężko...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Że miło się czyta, przecież nie napiszę. Ale to na pewno, że tylko natrafiałam na smętne teksty traktujące o nieuczczonej rocznicy (a sto pięćdziesiąta przecież wypadła-przypadła w tym roku!), czyli o tym, kto i z jakiego powodu spostponował zamiast celebrować. Myślenie, Panie Wachmistrzu, czy ono dobrze robi na cerę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To i za kompliment policzę, ze nie do miłego to jest poczytania:) Co się myślenia tyczy, to lękam się, że jeśli owo by miało prowadzić do mądrości niejakiej, to jakoś tak zwykle nam za tych mądrych pokazują starców pokrytych siwizną, o twarzach pobrużdżonych zmarszczkami i jakiemi starczemi plamami pokrytemi... Z czego konkluzyja, że najpewniej to na cerę szkodzi, a co najmniej nie pomaga... Co z kolei by tłomaczyć mogło tak powszechną do tegoż zajęcia niechęć:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. uff, poradziłam sobie! nie na moje oczy te Wachmistrzowe pisanie, to do Worda przekopiowałam, czcionkę powiększyłam do 14, wyprostowałam i w czarnym kolorze na białym tle już łatwiej mi się czytało :) a warto było, bo "ciut" inaczej te wydarzenia moje podręczniki do historii przedstawiały! pozdrawiam wciąż niedzielnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielcem za to poświęcenie, a więcej jeszczeć i za metody odkrywczej upowszechnienie, obligowany:) Pozwolę sobie przecie dopytać, czy rzecz jest w kolorze, czy w kroju czy wielkości czcionki? Od pierwszego bowiem odstąpić nie mogę i nie chcę, ale przy wtórem się już nie upieram, że odmienić nie poradzi...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. nie ma sprawy, blog w takiej postaci i grafice ma klimat i niech tak zostanie :) dla moich oczu małe białe na czarnym ciut męczące, więc sobie powiększam i odwracam, szczególnie jak więcej czytania, ale to żaden problem :)

      Usuń
    3. Bóg Zapłać za tąż spolegliwość względem bloga mego:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. „Będzie to, co ma być ― my zwyczajni,
    bój bez broni, katorga i knuty.
    Pan narodu, margrabio, nie zmienisz.
    Tu rozsądku rzadko się używa,
    a jedno, co naprawdę umiemy,
    to najpiękniej na świecie przegrywać”.
    Jerzy Czech, Margrabia Wielopolski

    Smutno mi się zrobiło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg zapłać za ten cytacik, choć w rzeczy samej zda się on nad miarę być przygnębiającym... Albo może zanadto prawdziwem i temuż tak bolesnym?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. "Obok Orła znak Pogoni.
    Poszli nasi w bój bez broni!
    ........................
    Niechaj Polska zna - jakich synów ma"
    - Czyż jest coś piękniejszego, wznioślejszego, bardziej polskiego? - I bardziej g ł u p i e g o? Czy coś podobnego mogłoby wyjść spod pióra Czecha, Belga, Holendra czy innego Norwega?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I oni miewają czasm zdumiewające pojmowanie poczucia honoru... Ostatnie słowa Jana Luksemburskiego (Ślepego) przed śmiercią w bitwie pod Crecy, gdzie najzupełniej nie za swoje sprawy wojował, a z przyjaźni do władcy francuskiego, brzmieć miały: "Tot Boh da, ne bude, cztob kral czesky z boje utekal!"
      Kłaniam nisko, nadziei pełnym, że następnym razem dane mi będzie poznać, z kiem myśli mieniam:)

      Usuń
  10. Jest w mojej rodzinie, od strony Matki, drobny epizod ze zmianą nazwiska, co uchroniło mojego przodka przed carskim wojskiem. Jednym słowem można było i tak sobie poradzić. Nie mówię, że mogło to być normą, ale się zdarzało na pewno.

    Jest jeszcze jeden "drobny" element, który wpłynął na nasze społeczeństwo i gdzie powstanie miało bezpośredni wpływ na jego rozwój. To wzrost świadomości narodowej wśród chłopów. Co prawda oni uwłaszczeni byli z łaski carskiej niby, ale pod wpływem powstania. Cokolwiek by nie mówić, ta warstwa za lat kilkadziesiąt zdecydowała jednak o losach naszego kraju. Wtedy już nie można było mówić o "krukach i wronach". Owszem, wiele zmieniły postawy pozytywistyczne, ale wcześniej nie mogło być o tym nawet mowy. Nie byłoby żadnej niepodległości bez aktywnego udziału młodzieży wiejskiej i świadomego udziału w jej obronie. Nie czuje się autorytetem, ani nawet jakoś specjalnie zorientowany w temacie, ale zadziwiająca jest ta zmiana nastawienia.
    Pozdrawiam, licząc na rozwinięcie akurat tego wątku, bo wydaje mi się niezwykle ciekawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z serca dziękuję za to spomnienie o przodkach, co myśl moją potwierdza, że na przemyślności polegając, możnaż było inszych zażyć konceptów...
      Co się wzrostu świadomości włościan tyczy, to rzecz jest z pewnością szeroka jako mazowiecka równina i prosta jako przełom Dunajca... Jest jednak coś, o czem nader rzadko się spomina, a czego - jak mniemam - lekceważyć niepodobna... O Trylogiję Henryka Sienkiewicza mi idzie, która prawdziwie zbłądziła pod strzechy i znam relacyj niemało, że jako w jakiem domostwie ledwo dwie jakie były książki, to tą wtórą po Biblii niechybnie był Sienkiewicz... To był i czas, gdzie włościańskich synów niemało nie poprzestawało w naukach na szkółce gminnej, a gdziekolwiek dalej poszli, niechybnie się z Sienkiewiczem zetknęli i przejęli tem, co pisał, głęboko... Znam ja, że i czytywano go gromadnie, a wieleż mszy było za duszę Longinusa Podbipięty zamawianych najwięcej dowodzi, jakże to do dusz prostych przemawiało... Ano i nie zełgam ja, tuszę, jako rzeknę, że trzon z tych, co Armii Ochotniczej przeciw bolszewickiej nawale we dwudziestym roku składali, to Sienkiewiczowej myśli i uczuć syny i wnuki...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  11. A mnie pozostaje tylko zgodzić się w całości z tą oceną powstania 1863
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie pozostaje za to wspólne poczucie i wsparcie podziękować szczerze:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  12. Klik dobry:)
    A ja do insurekcyi podchody już 2 dni robię,klikam i klikam w tytuł postu na swojej liście blogów i cały czas ukazuje się komunikat "Niestety strona szukana przez Ciebie w tym blogu nie istnieje". Nie wiem, jakim dzisiaj sposobem udało mi się tu dotrzeć, więc sobie skopiuję, żeby w dziennym świetle poczytać.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że nie wiem, co responsować, bom i ja po raz bodaj na blogspocie pierwszy miał z tąż notą turbacyj niemało. Pierwotkiem się za nic upublicznić nie chciała, com kładł na łącze moje z gór nader słabe, zasię się pokazało, że mimo komunikatów o porażce, mam tych not upublicznionych aż sześć z rzędu i dawaj dopiroż z tem ordynku czynić... Tuszę, że to jeno jaka chwilowa niemoc, bo iżby miał blogspot toż samo z nami wyprawiać, co nam na onecie już sprawiono ongi, to na myśl samą słabo mi się robi i muszę się ja iść czem do piwniczki pokrzepić...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Nie ma to jak "piwniczne" pokrzepienie:)

      Usuń
    3. A tak!:) Bo piwniczka jest dobra na wszystko...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  13. Racz, Waszmosc Wachmistrzu, wynaczyc mą ciekawosc, ale gdzie Wacpan nabyl tak wielkiej wprawy i bieglosci w poslugiwaniu sie tym pieknym, zapominanym juz powoli jezykiem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A na lekcyjach pilnych u mistrzów moich:) Ichmościów Paska, Xiędza Dobrodzieja Kitowicza i inszych, co choć zgodnie uznali, że do pięt im nie dorastam, to na takowe popularyzatorskie poletko nastarczy...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)