02 lutego, 2014

O dniu Bemowi bodaj najtragiczniejszem...II

   Wystawiając w części pierwszej cyrkumstancyj szturm Paskiewiczowy na Warszawę, a ściślej na Wolę, poprzedzających, przepomniałżem rzec co o zawiłościach w dowodzeniu sprawionych czy to Krukowieckiego bezmyślnością, czyli też przyczynami inszemi, a które się w krytycznej godzinie wielce zemścić miały... 
   Spodziewając się wroga gdzie od południowej czyli też od zachodniej Warszawy strony, podzielono wojsk naszych na dwa korpusy pod jenerałami Umińskim i Dembińskim, których linie stykały się ze sobą wpodle reduty nr 56 na Woli, z tem, że owa reduta nibyż była jeszcze w pasie Umińskiemu przyporządkowanem. Przecie komendy nad nią oddano świeżo awansowanemu na jenerała brygady Sowińskiemu*, a że reduta owa największą była i w rzeczy samej najsilniejszem punktem pozycyj naszych, tandem może i jenerałowie postrzegali jej jako swoiście samodzielnej. Moc tejże pozycji paradoksalnie zadziałała na jej szkodę, bo się jenerałowie naszy ataku spodziewali raczej na słabiej obronne punkta jako to Królikarnia czy Rakowiec. Ambaras dodatkowy to ten, że Bema uczynił Krukowiecki dowódcą obrony całej pierwszej linii, co znakomity stanowiło powód do wszelkich kompetencyjnych sporów i swarów, bo przecie i Bem mógł rozumieć, że mu tem samym podporządkowano Umińskiego i Dembińskiego oddziały, ci znów, nijakich nie mając w tej mierze ordonansów, z pewnością by temu okoniem stawali...
   Szczęśliwie Bem dalekim będąc od myśli o ambicjonalnych rozgrywkach, robił po prostu swoje. A będąc weteranem z górą półrocznej Gdańska w 1813 roku obrony, znakomicie się znał na tej robocie. Między inszemi z ludźmi swemi setki przysposobili ręcznych granatów i żołnierzów uczył, jako ich z pożytkiem użyć najlepiej. Przy każdej też sposobności pocieszał żołnierzy i ducha w nich uwiększał, zapewniając, że skoro jemu dowództwo pierwszej linii powierzone, to Moskale wygrać nie mogą. Będzie mu to potem poczytane już to za jaką chełpliwość bezczelną, już to za dowód z rzeczywistością rozbratu... Przede wszytkiem jednak Bem własnej podkomendnej szykował artyleryi, której miał bateryje cztery, czyli harmat z zaprzęgami, jaszczami i najlepszą we świecie obsługą pięćdziesiąt! Tej miał zamysł użyć jako najgłówniejszego odwodu na szalę w miejscu i czasie szturmu pryncypalnego rzuconego... Nie przypuszczał, że przyjdzie mu walczyć tyleż z Moskalami, co z głupotą, niekompetencyją i prześladującym go fatum...
   Z wieczora 5 Septembra baczyli nasi z wieży ewangelickiego kościoła na Woli, co najwyższą był tam budowlą i prospekt dawał najlepszy, jakoż się Moskwicini ustawiają. Zdało się, że owi na rogatki mierzą tak mokotowską jako i jerozolimską, choć części oddziałów dostrzeżono idących na wolskie przedpola, aliści zlekceważono tego, rozumiejąc, że to manewr pozorny, omylić nas mający, bo któż by "brał byka za rogi", czyli uderzał na najsilniej bronioną Wolę. Narada jenerałów wieczorna niczego w planach nie odmieniła, a co gorsza nie pomyślił nawet Krukowiecki o tem, by jakich oddziałów do odwodów przeznaczać i przykazać onym stać gdzie blisko i komendy czekać.
   Rankiem 6 września rzeczy bynajmniej nie tak się miały jako nam Mićkiewicz, bitwie zresztą nieprzytomny, pisał:
"[...]I spójrzałem na pole; dwieście armat grzmiało.
Artyleryi ruskiej ciągną się szeregi,
Prosto, długo, daleko, jako morza brzegi;
I widziałem ich wodza: przybiegł, mieczem skinął
I jak ptak jedno skrzydło wojska swego zwinął;
Wylewa się spod skrzydła ściśniona piechota
Długą czarną kolumną, jako lawa błota,
Nasypana iskrami bagnetów. Jak sępy
Czarne chorągwie na śmierć prowadzą zastępy."

   Spojrzeć i widzieć cokolwiek byłoby po primo ciężko, bo Moskale swego poczęli jeszcze nocą głęboką i o czwartej porannej godzinie, we mgle jak na złość okrutnie gęstej, mięli już kolumn uszykowanych, które poczęły swój marsz w ciszy, która dopiero po piątej przez pierwsze polskie wystrzały przerwaną została. Na kierunku fortu nr 56, którego później zwano redutą wolską, czy fortem Sowińskiego, przed nią jeszcze znajdowały się trzy fortalicje mniejsze, czyli też jak to wtedy mówiono "dzieła". Dzieło nr 55, jako w złem stanie będące i do obrony trudne, w ogóle nie było przez naszych obsadzone i zajęli je Rossyjanie bez trudu, natomiast dzieło nr 54 nastręczyć im miało turbacyj niemało...
   Owa fortalicja, którą zwijmy już odtąd tak, jako ją wszytcy od lat niemal dwustu zowią, czyli "Reduta Ordona" obsadzoną była przez dwie ledwo kompanie z 1 Pułku Strzelców Pieszych pod kapitanem Franciszkiem Bobińskim**, a szła na nią nie jedna rosyjska kolumna z owego mićkiewiczowego "skrzydła wojsk zwinięta", a dwie, czyli cały II korpus rosyjski. Pobok niego zresztą maszerował I korpus, podobnie w dwóch kolumnach, jeno jego dowódca, jenerał Pahlen mierzył w redutę Sowińskiego. Mając w tem czasie i miejscu gigantyczną przewagę liczebną Moskale niejako obrońców "Reduty Ordona" "czapkami nakryli" po wcale nie tak długiej znowu jakby chciał Mićkiewicz obronie... Między inszemi z powodu zaskoczenia w ogóle nie użyto owych Bema pomysłu granatów ręcznych, bo z tem zwyczajnie nie zdążono. Najpewniej to i one się znajdowały w tem składzie amunicyjnym, który czy to przez przypadek, czyli też iście na rozkaz wysadzono. Nie wiemy tego do dziś, i czy w rzeczy samej był to rozkaz porucznika Ordona***, co był jeno artyleryi w tej reducie dowódcą.
    Eksplozja, podług różnych znów źródeł, ubić miała od 100 do 300, a nawet i pono do 600 Moskali. Z pewnością zginęło w niej dwóch pułkowników, jenerał Jafimow, a jenerała Geismara, komendującego jedną z tych czterech kolumn szturmowych, poraniło srodze... Mniemam też, że to być i musiał Moskalom tęgi cios psychologiczny i durniem byłby ten, któremu by natenczas przez głowę myśl nie przeszła, że jak Polacy tak każdej traconej reduty wysadzać będą, to wiktoryja, jeśli nawet będzie, to mocno pyrrusowa...
   Już wtedy mieć musiał Sowiński pewności, że Paskiewicz jednak "bierze byka za rogi" i że to na niego spadnie cały ciężar rosyjskiego uderzenia. Słał z tą wieścią kurierów do Krukowieckiego o wspomożenie alarmując, aliści nie tylko wówczas, ale nawet gdy i dzięki prawdziwie heroicznej obronie trzeciej z redut, lunety nr 57, gdzie major Krassowski z dwiema kompaniami 8 Pułku Piechoty Liniowej, za cenę swej i podkomendnych swoich ofiarności podarował wodzom bezcenną godzinę na wszelkie, jakich by tylko nie zamierzyli manewry, nie doczekał się wsparcia... Sąsiadująca najbliżej dywizja Rybińskiego nie ruszyła się wcale, bo Umiński uznał, że atak na Sowińskiego to zmyłka. Dembiński na ponaglenia Krukowieckiego, by się natychmiast ruszył "dla protegowania Woli całymi siłami", skierował raptem jeden batalion, a i to nie dla wsparcia Sowińskiemu, a dla osłonięcia własnych armat na skrzydle stojących. Dywizja Małachowskiego nawet pierwotkiem się poczęła w stronę Królikarni kierować, bo tak mylnie zinterpretowano uderzania kierunek !
  Prawdziwie jest to rzecz może i fascynująca, że wojskowość cywilom kojarząca się przez pryzmat jakich butów do połysku pięć razy glansowanych, kar za jaki byle guzik oberwany, jako ostoja porządku i dyscypliny, z chwilą wkroczenia w wojenne tory zdumiewająco przypominać zaczyna ogarnięty pożarem burdel w czasie powodzi... Ja dodałbym, że burdel nasz w powstaniu listopadowym miał tej jeszcze cechy szczególnej, że się kurwy jedna nad drugą wynosiły, a każda jakoby inszej nacji była i języka...
  Zapyta może kto wreszcie z Lectorów przytomnych: no ale cóż z Bemem? Gdzież tu Bem w tem wszytkiem? Odpowiem, że to pytanie właśnie, ku któremu od początku obie te noty zmierzały... I że odpowiedź na nie najuczciwsza byłaby taka, że nie wiem, bo nikt tak naprawdę do końca nie wie...
  Wiem, że to jest rzecz nie do pojęcia, by dowódca pierwszej linii obrony i dysponent jedynego realnie istniejącego odwodu o potężnej sile ogniowej, był w tych godzinach gdzie bitwie nieprzytomny... Niemało się ów i później nasłuchał o sobie i naczytał, gdy go powszechnie za klęskę winować próbowano. A to, że zapił z wieczora i ledwo go kanonada obudziła... A że stchórzył może luboż i jeszcze jakie gorsze głupoty... Co jest w tem dziwnego, to że tenże sam Bem, co za młodu za drobiazgi honorowi jego czy przyjaciół uwłaczające zwykł był bez pardonu wyzywać na udeptaną, tem razem zęby ściskając, cierpiał te wszytkie potwarze, najmniejszego słowa nigdy nie rzekłszy w swojej obronie, czyli też ku zagadki wyjaśnieniu...
  Popróbujmyż zatem za niego... Że stchórzył, jest to zarzut tak niegodziwy i tak zarazem śmieszny, że nawet i responsu niegodny... Że zapił? On, co w całem żywocie nigdy szczególnej nie miał do kielicha predylekcji, a miałby mieć w chwili tak szczególnej? Gdy po raz pierwszy dostał tak poważnego dowództwa i z tem związanej odpowiedzialności? On, którego mniemano wzorcem uczciwości, obowiązkowości i sumienności? Zwyczajnie to niemożliwe zgoła, i ze wspomnień oficyjerów inszych wiemy, że ów się pojawił świtem przy swoich bateriach zgromadzonych...
   Jenerał Małachowski, co miał kwatery o piętro pod Bemem, twierdził, że go nie było na kwaterze nocą, aliści jego własny szef sztabu, jenerał Lewiński, sielnie zresztą Bemowi nieprzychylny, potwierdza, że gdy przybył goniec z rozkazem, ów "wstał prędko i pospieszył w stronę ogrodu, gdzie stała artyleria rezerwowa".  Oficer Bemowi podkomendny Roch Rupniewski wspomina: "W czasie [...] ataku na Wolę wyszliśmy, tj.cała artyleria rezerwowa, z folwarku świętokrzyskiego, aby uformować się na ulicy wiodącej do Woli i oczekiwać tam jego przybycia lub rozkazu, gdyż sam udał się do obserwatorium studiować ruchy nieprzyjaciela, utrzymując, że to fałszywy atak i że na mokotowskie uderzać będą rogatki. Opóźnił swój powrót [podkr.moje-Wachm.] i przyczynił się niemało do wzięcia Woli". Podobnie jest u Klemensowskiego, aliści najcenniejsze wieści, do których wrócimy, najdziem w relacyjach podkomendnych inszych: Henryka Janki i zastępującego Bema przy bateriach, pułkownika Chorzewskiego, któremu oddalający się Bem przykazał surowo, by pod żadnym pozorem nie dał sobie na niczyje żądanie wyrwać ani jednej z poruczonych baterii i by ich trzymał w gotowości. Nawet niechętny Bemowi Mierosławski, sam zresztą wódz raczej mierny, przyznaje w swojej historii powstania, że "Zakaz był to [...] mistrzowsko-taktyczny, jeżeli tym sposobem Bem chciał sobie zastrzec tę niepodzielną rezerwę, ażeby ją osobiście ponieść ostrołęckim pędem na odsiecz 54 okopu i Woli, akurat przeciw gąszczowi pieszego szturmu, przesłaniającego własne baterie. Ale po temu o siódmej z rana powinien był osobiście [...] czekać w pogotowiu." Święta racja, nawet i w słowach kolejnych, gdzie Mierosławski orzeka, że wobec Bema nieobecności nadto długiej "rozkaz podobny stał się równie zabójczym i dla jego sławy, i dla narodu".
    Redutę Sowińskiego ostrzeliwuje już setka rosyjskich dział: 70 ze szturmującego ją korpusu Pahlena od zachodu i północnego zachodu i 30 z korpusu Kreutza podchodzącego od południa. W tej ognia ulewie dwa bataliony majora Wodzyńskiego z 8 Pułku Piechoty Liniowej i jakich 300 ludzi z batalionu zapasowego 14 Pułku pod majorem Dobrogoyskim, załogę reduty Sowińskiego składające, ponoszą straszliwe straty, a na pomoc nie rusza się żadna z pobliskich jednostek, okrom artyleryi wałowej z pozycyj drugiej linii, co na ile może, próbuje Sowińskiego swym ogniem wspierać... reszta armii można by rzec, że milcząco asystuje postępującej zagładzie Woli!
   W tym też czasie Chorzewski, pierwotkiem dzielnie armat broniący przed zakusami jenerałów inszych, domagających się wsparcia, nie mogąc już dłużej opierać się tym żądaniom i rozkazom, dozwala sobie ich za koleją aż trzy wyrwać dla rzekomych potrzeb Umińskiego i Dembińskiego.... Żadna z nich nie zostanie z pożytkiem użyta i błąkać się będą gdzie po zapleczu umocnień bez konceptu i rozkazu!
   Po ósmej gdzie nareszcie godzinie zjawia się Bem przy Chorzewskim i ostatniej, czwartej lekkiej, swojej dawnej "macierzystej" baterii, tej z którą cudów pod Ostrołęką dokazywał. Sobaczy Chorzewskiego od ostatnich, że sobie ich dozwolił rozdrapać, na co pułkownik nie odmawia sobie pełnego goryczy wyrzutu: "Gdybyś generał był na swoim miejscu, nie dałbyś tej ruiny dokonać!" 
   Bem nie odrzekł nic na to. Rozkazał baterii gnać za sobą, Chorzewskiego "z błagalną łagodnością" prosząc na odjezdnym: "Dlaboga! Panie pułkowniku, staraj się zebrać na powrót inne baterie!", po czym pocwałowali przedmieściami, pomiędzy walącymi się od ognia nieprzyjacielskiego domami, jakiemi poranionemi krowami, co pędziły we wszystkich kierunkach, pod dachówkami sypiącemi się z trafianych domostw i pod odłamkami rozrywających się kartaczy...
  Przy rogatce Bem baterii na chwilę był wstrzymał, jakoby jednak kierunku niepewny, aliści tu choć raz fortunnie go znaszedł piąty czy szósty z kolei adiutant Małachowskiego posłany, co kierunek ku Woli był wskazał. Na błońskiej szosie dogania ich Krukowiecki i "wniebogłosy krzyczy" żądając akcji natychmiastowej. Bem się z niem już w żadne nie wdając dysputy, żąda dla dział swych jakiej osłony, co Krukowieckiego skłania do rozkazania adiutantowi, by Dembińskiego szukał: "Gdziekolwiek tego fiksata spotkacie, niech całym korpusem rusza na asekurację Bemowi!" Dodawać muszę, że nic z tegoż nie wyszło rozkazu? Błąkały się baterie wydarte Bemowi, celu i sensu szukając, a bataliony uprzedniem rozkazem Dembińskiego z korpusu wydzielone, błąkały się, tychże bateryj szukając!
  Po drodze Bem wpada na jeden z tych batalionów, trafunkiem akurat z 10 Pułku Piechoty Liniowej, pod komendą bohatera dawniejszego Nocy Listopadowej, teraz już majora, Piotra Wysockiego. Porywa ten batalion za sobą i dopadłszy skraju umocnień naszych, temi dwunastoma harmatami niemal z punktu przydusza 30 rosyjskich z korpusu Kreutza, dając Wysockiemu chwilę ciszy i drogę, by ze swojem batalijonem do reduty na odsiecz się przedarł...
   Czas był po temu najwyższy, bo się już na wały tłoczyły od północy cztery bataliony Martynowa, od zachodu cztery Lüdersa i cztery Berga od południa****. Artyleryja rosyjska, przez Bema tak ogniście zaskoczona, przeformowawszy się, póki co dała Sowińskiemu pokój, bo i tak by własnych musiała razić żołnierzów, przecie całej swej skupiwszy potencyi na ostatniej Bema baterii, przymusiła ją nareście do odwrotu z pozycyj, na których niechybna by ją czekała zagłada. 
   "Cudem niesłychanym, że poprzez poprzeczne salwy jego [nieprzyjaciela-Wachm.] bateria [...] potrafiła się jeszcze przedostać na Czyste bez utraty jednego działa ani jaszczyka. Lecz kilka jednych i drugich przywlokło się podpartych drągami celowniczymi w zastępstwie kół oberwanych."
   Choć to się nie do pojęcia zdaje, to Sowińskiego żołnierze ten szturm jeszcze odparli, nawet pomimo tego, że Kreutz pozbywszy się Bema, iście w jego stylu zatoczył harmat dwanaście pomiędzy redutę a pozycyje nasze i obłożywszy ogniem okopy nie dozwolił żadnej dalszej odsieczy, sam zaś od tyłu cztery swoje do fortalicji wprowadził bataliony! Tyleż się Moskalom udało, że nasi dla strat mnogich porzucili wały i skupiwszy się na śródszańcu przy kościele wewnątrz fortu się znajdującym tam nowej utworzyli obrony.
  Na tąż nastąpiło nowych batalijonów moskiewskich dziesięć i tym już nie dali rady bohaterowie nasi. Jak Sowiński zginął do dziś dnia niepewnem, czy wpodle działa, co go miał do ostatka nabijać i strzelać, czy w na bagnety walce, jak tego widział Słowacki, czyli też podobnoś kapitulując jednak z garstką swoich, których Moskale wykłuli bagnetami, gdy w plecy pierwszym, co kapitulujących rozbrajali, wypalili jacy ostatni obrońcy z kościoła... Wysocki, raniony kulą i z nogą od bliskiej eksplozji zwichniętą, poszedł w niewolę, podobnie jak major Wodzyński i żołnierzów niemało... 
   A przecie Bem, nie próżnując, swej migiem odbudował baterii, a nawet jej wzmocnił działami z wałów wziętemi i z inszej rozbitej baterii, po czym od kierunku inszego nawrócił na powrót Woli z pomocą. Cóż z tego, gdy sama artyleryja bitwy przecie wygrać nie mogła...
  "Gdyby wtenczas przynajmniej jedna dywizja piechoty poszła była na pomoc Woli ze swoją artylerią na prawo i lewo się rozwinęła, bylibyśmy mogli stawić czoło nieprzyjacielowi [...] Ale, niestety, nic się nie ruszało" - napisze sam Bem po latach.
  Jedyne cztery bataliony jenerała Młokosiewicza, co na tyraliery rosyjskie uderzyły z taką zajadłością, że je precz odrzuciły i samego Paskiewicza natchnęły chwilową trwogą, że to Ramorino wrócił, uderzyły zbyt późno... Po jedenastej godzinie Wola już padła cała...
   Rzeknie kto, że to gorzkie Bema słowa, to poniekąd własna jego obrona za zaniedbanie własne i że niczego już zdziałać nie było więcej można. Obaczmyż zatem, co sam Bem zdziałał do dnia tego końca z tem, co mu zostało...
  Wpodle południowej godziny, dzięki Chorzewskiego staraniu odzyskał był na powrót niemal wszystkie bateryje swoje. Co było uszkodzonego, byle spiż był nietkniętym, z punktu odesłano do remontu, co przed wieczorem zaskutkowało działami nareperowanemi ! Z pozostałemi pognał Bem na powrót ku pozycjom i poczynając od fortu nr 59, aż ku Woli, gdzie wcale niezgorzej sobie poczynały armaty wałowe pułkowników Romańskiego i Fedorowicza, ustawiał ich skośnie do artyleryi wrogiej. Historyk Roman Łoś, wielki artyleryi dawnej znawca, taktykę tą docenił i osądził wysoko: "Takie ustawienie artylerii pozwalało Bemowi, mimo kilkukrotnej przewagi nieprzyjaciela, podjąć równorzędną z nim walkę, o czym świadczy trwanie pojedynku przez trzy godziny, aż do zmroku."
   Przed zmrokiem jeszcze nadciągnął jenerał Muchowski z brygadą piechoty, co miała Sowińskiego wesprzeć (sic!), tandem na jej wsparcie Bem znów odmienił i obłożył prawdziwą artyleryjską nawałą nieprzyjaciela, co się kupił wpodle drogi Czyste-Górzec, ku szturmowi kolejnemu. Ryzykował potężnie, bo armaty jego żadnej niemal nie miały osłony...
"[...] gdyby wtedy kilka szwadronów kawalerii na nas uderzyło, cała ta linia artylerii byłaby wziętą lub wyciętą. Pomimo tak niebezpiecznego położenia, staliśmy nieporuszeni, bo gdybyśmy placu nie dotrzymali, Moskale byliby jeszcze tego samego dnia weszli do miasta".
   I o toż właśnie idzie... Wszytcy pomną o pierwszym szturmie, co się nierozłącznie będzie już po wsze czasy z imieniem Ordona i Sowińskiego wiązać, nikt za to z szykowanym szturmem wtórym, którego Bem uniemożliwił zasławszy obie strony szosy błońskiej trupami i rannemi, mięszając moskiewskie szeregi, aż dopotąd, dopóki się nie cofnęły, luboż w pomięszaniu nie szukały ukrycia w szczątkach rozoranych szańców naszych! Imaginujcież teraz sobie, co być by mogło, gdybyśmy tego poczynili z rana, tak jak to sobie pierwotnie był Bem zamierzył ! I gdybyż jeszcze to dowodzenie było choć na tyle fortunnym, że dywizyje piesze, nie stałyby jak w teatrum śmierć kolegów oglądając, a uderzyły na pomięszanego przeciwnika ! I jeszcze jednego dodajmy, że nie wiedząc o tem przecie, że rankiem 7 września Krukowiecki już nie o walce będzie myślał, a o układach, noc całą szykował swej artyleryi, naprawiając, szańcując, ustawiając, a cięgiem jeszcze dział jakich dopotąd niezużytych szukając... Niechaj nastarczy, że powiem iż miał ich rankiem 72 do walki gotowe, zatoczone na pozycjach półkoliście, gotowych by nowy szturm w krzyżowy wziąć ogień. Nikt by nie poznał zgoła, że dnia poprzedniego część trzecią utracił zaprzęgów, czwartą część kanonierów, że dział z górą dwadzieścia zwleczono o jednem kole z pozycyj 6 września bronionych!  I bynajmniej nie uważam, że należało kapitulować koniecznie, a przeciwnie, że Woli utrata wciąż jeszcze nie była o klęsce naszej przesądzającą... Nie znamy w pełni strat Paskiewicza, ale być musiały na tyle duże, że go wielce spolegliwym do tych układów poczyniły, nawiasem wielce niefortunnie przez Prądzyńskiego początkiem prowadzonych, który z punktu ujawnił niebacznie, że na Ramorinę liczyć już nie możemy, w co zresztą Paskiewicz chyba nie uwierzył, rozumiejąc to jakim bluffem dziwacznem.
Nadal to Paskiewicz szturmować dalszych szańców naszych musiałby, aliści miał o ładne parę tysięcy żołnierza mniej, za to naszej artyleryi do poszczerbienia go kolejnego gotowej... Cóż po tem, gdy to w wodzach duch upadł najwięcej skutkiem porażek dnia poprzedniego...
   I tu nawracamy do pytania najzasadniejszego: czemuż się tak stało? Czemuż te reduty utracić trzeba było, zamiast skrwawić Moskali w bezustannym ich szturmowaniu w ustawicznej naszej ogniowej nawale, takiej jakiej im Bem popołudniem uczynił wpodle szosy błońskiej ? Gdzie był Bem przez te najpotrzebniejsze dwie-trzy godziny poranne?
   Odpowiedzi nam udzielił wspominany już Henryk Janko, co był się jej domyślił z relacyj inszych i z półgębkiem przez Bema czasem rzucanych aluzyj... Oto Bem do wspominanego kościoła ewangelickiego był pomknął, by się w kierunku natarcia wrogiego upewnić. Wszedłszy zaś na wieżę na ten niefortunny był trafił moment, że Moskal począł swej artyleryjskiej na cały Woli obszar nawały i że "kościelny w przerażeniu zamknął kościół zapomniawszy o jenerale, że Bem długo miotał się, krzyczał, okna tłukł, zanim mu otworzono."
   Dodajmyż jeszcze temu nieszczęściu, że jako wyszedł nareście, to znów czas mitreżyć musiał na konia jakiegobądź znalezienie, bo ordynans jego, w całem tem zamięszaniu ani myśli dopuszczając o prawdzie tragicznej, uganiał się po okolicznych uliczkach i posesjach, wszędzie jenerała szukając... I tyle... Jeśli kto wierzy w to, że starcia podobne są wolą jakiej siły wyższej rozstrzygane, to tu jawnie musiałby uznać, że Gott bynajmniej nie był dnia tego mit uns, ale że się jeszcze wielce złośliwie i przykro tu znalazł... A że Bem milczał o tem przez lata wszystkie następne swoje? A cóż miał rzec? Wystawić się na śmieszność i groteskę? Na drwiny, że w momencie decydującego szturmu dał się zamknąć jak mysz w pułapce? Już widzę jakże by kpiono z niego na potęgę... Wolał zmilczeć i wszelkie znosić pomówienia i potwarze, niż prawdy wyznać i dać się ośmieszyć... Ale że znał, że to po części za sprawą jegoż niedbałości, nieuwagi, czy zapobiegliwości braku, dzień ten nam tak się ułożył, jak ułożył, to i temuż mniemam, że był mu ten dzień dla sumienia najprzykrzejszem... 
__________________
* obaj z Bemem awansowani zostali 22 sierpnia, co miało być im niejaką rekompensatą za pomijanie w awansach przez Skrzyneckiego. Obaj panowie znali się zresztą znakomicie jeszcze z początku lat 20-tych, gdy Sowiński był komendantem Szkoły Aplikacyjnej Artylerii i Inżynierii, a Bem przez czas niejaki był tam wykładowcą, nawiązując przy sposobności i inną znajomość po kres żywota kultywowaną, mianowicie z nauczycielem francuskiego, niejakim Mikołajem Chopinem, z synem którego będzie się Bem później znajomił w Paryżu i do końca z niem korespondując, z nagłówków "Kochany Szopciu!" wnosząc, wielce familiarnie...:)
**niektóre źródła dowódcą reduty uznają majora Ignacego Dobrzelewskiego.
*** wiadomo, że ów wybuchu przeżył i zmarł samobójczą śmiercią w wieku lat 77, w roku 1887 we Florencji. Wiadomo też, że w 1848 chciał we Włoszech do Legionu Mickiewicza przystąpić, aliści miał być ponoć wielce źle przyjętym i od zamiaru swego odstąpił, w szeregi garibaldczyków wstępując. Z inszych wieści, co podkreślają, że się z samym Mickiewiczem spotkał jeno raz, Anno Domini 1855 i to w Burgas, można domniemywać, że poety przy swym Legionie nie było, gdy Ordon doń swego tam zgłaszał akcesu. I jedna rzecz jeszcze może istotna, bo dziś już metryki mając Ordona odnalezionej, takoż aktu skonu macierzy jego, gdzie z imienia osierocone dziatki wyliczono, wiadomo z całą pewnością, że Ordon był Konstanty Julian, nie zaś Julian Konstanty, jako się od lat 20-tych pisał. Nibyż to nic nowego, sama Pani_Wachmistrzowego_Serca tak właśnie imion swoich przestawionych używa, przecie tu zda mi się, że zamysł jest głębszy i że to jaka forma demonstracji była, luboż zwyczajna niechęć by imienia znienawidzonego wielkiego xięcia nie używać... Czego natomiast nie pojmuję zupełnie, to tego jakże można było dozwolić, by na miejscu reduty tej, tak Polakom wszytkim na sercu leżącej, budować muzułmanom warszawskim meczetu, co się właśnie dzieje na oczach naszych...:((
**** co niekoniecznie oznaczać musi jaką przerażającą dysproporcję sił. Z wydanej w Tule w 1913 roku "Historii Nowoingermanlandzkiego pułku piechoty" wynika, że ów 6 lutego 1831, przed granicy polskiej przekroczeniem miał oficerów i żołnierzy 1948, zasię 12 marca (po Wawrze i Grochowie) 1535, 2 kwietnia - 935, 12 maja - 835, zaś 26 maja (po bitwie ostrołęckiej) - 460, 20 czerwca - 430, 8 lipca -537 ( co bym raczej z powrotem w szeregi ozdrowieńców wiązał, bo pułk nijakich w czasie całej kampanii nie otrzymał uzupełnień), zaś 6 września już po owym Warszawy szturmowaniu - 460 !

30 komentarzy:

  1. Vulpian de Noulancourt2 lutego 2014 14:11

    Wojsko w czas pokoju niewiele od domu wariatów lepsze. Czego sam doświadczyłem w swoim czasie, a czas ów liczę do najgorszych w moim życiu.Szczegółów oszczędzę, tym bardziej, że to tajemnica.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomnąc niektórych z Twych opowieści, poglądowi Twemu się nie dziwię, choć go nie podzielam. Tu akurat szło mi dziwną łatwość psycholigicznego akceptowania jako normy, zdarzeń i działań rozbieżnych ze wszystkim, co za normalne na ogół uznajemy...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Szkoda słów! I na co wysiłki ludzkie, skoro jedno przypadkowe zdarzenie może losy bitwy, a i wojny całej odmienić.

    notaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, a może na szczęście, nie tak często się to zdarza... Inaczej zamiast toczenie wojen mogliby sobie wodzowie z równym skutkiem, ale bez strat, krzywd i krwi, po prostu rzucić monetą...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Jakoś tak dość enigmatycznie w podręcznikach nam przedstawiano ten fragment historii - dużo mi to wyjaśniło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, niestety, mnie się zwięźle (czyli enigmatycznie:) nie udało...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Witaj :)
    Wachmistrzu, za kolejną, bardzo ciekawą lekcję historii- pięknie dziękuję :)
    Pozdrawiam mile na cały tydzień :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg Zapłać za dobre słowo:) Przyjemność cała po mojej jest stronie:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Ileż niespodzianek niesionych przez los można w historii znaleźć! A przy okazji smutny wniosek, że idiotokracja ma u nas duże tradycje :((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem mam wrażenie, że jej przewodnia rola została gdzie sekretnie do konstytucyj naszych na stałe wpisana...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Klik dobry:)
    Niedawno tutaj: http://kuradomowa.blogujaca.pl/2014/01/29/bem-to-bem/
    czytałam o rozmowie na temat "kto to jest Bem" i tak sobie pomyślałam, że nie tylko mało niektórzy wiedzą o jenerale Bemie, ale w ogóle nie mają pojęcia, że taki był. W świetle tego, czy wiesz, Wachmistrzu, jak wielkie są Twoje zasługi w krzewieniu wiedzy historycznej?

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co szkoła nie nauczyła, to Wachmistrz dokształci, o!

      Usuń
    2. Zasługi byłyby w ogóle żadne, gdyby Czytelników nie było, a że tych (jeśli dobrze rachuję) jest jakich względnie stałych dwie dziesiątki, a okazjonalnych drugie tyle, to i też nie ma co w jaką szczególną popadać euforię:) Choć jam rad, że się choć tylu znalazło:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Cała ta obrona była bez sensu ze względu na katastrofalną różnicę w ilości żołnierza i sprzętu. Trzeba było ogłosić Warszawę miastem otwartym.
    A z tą Redutą Ordona to jest zabawna (przepraszam za to słowo, bo nie jest w porządku, tylko że nie umiem znaleźć odpowiedniejszego) historia alternatywna z 1939 roku, gdzie nasi żołnierze w tym samym miejscu przy pomocy beczek terpentyny spalili kilkanaście czołgów niemieckich.
    A w sprawie Mickiewicza, Norwida, Niemena i Ordona, wielcy twórcy nie są dokumentalistami, mogą sobie przetwarzać rzeczywistość jak chcą. I nam nic do tego, to nie musi być odtworzenie prawdy.
    Cała ta obrona miała pecha, nie dotyczyło to tylko Bema. Sowiński zginął tylko dlatego, że jego drewniana noga ugrzęzła w łożu działa. A mówiono, że szychtarstwo stało wtedy na wysokim poziomie.
    I po piąte, i ostatnie, legendy są ważne dla narodu, i znowu - jak w przypadku wielkich twórców - nie należy z nimi walczyć przy pomocy prawdy historycznej. Sam o tym wielokrotnie pisałem, jak o Alamo, Jadwidze wyłamującej odrzwia toporem itp.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem, Torlinie, skąd tą katastrofalną różnicę w ilości żołnierza i sprzętu wziąłeś, bo z pewnością nie z tych not lektury, bo w obydwu udowadniam, że to bzdura i przesąd jaki. Jeśli dla Ciebie 70 tysięcy przeciw 60 jest różnicą katastrofalną, to się będziemy w tej ocenie różnić diametralnie, bo ja bym nawet był skłonny uważać, że to Paskiewicz był w dramatycznym i niewykorzystanym przez nas położeniu. I jego decyzja o szturmie dowodzi nieprawdopodobnej wręcz desperacji... lub genialnej zgoła oceny zdolności dowódców naszych! Jest jeszcze i możność trzecia, ale ta już zdradą pachnie i to zdradą niedowiedzioną, ale że ów z jakiegoś powodu miał tej pewności, że dowództwo nasze zrobi wszystko, by obrony sabotować... Tyle, że to jest myślenie w stylu niektórych polityków dzisiejszych, więc wolę od wątku tego odstąpić.
    Dobrze, że przypominasz epizod wrześniowy z żołnierzy porucznika Pacak-Kuźmirskiego pomysłowością i determinacją. Nawiasem to ów później był jeszcze uczestnikiem jednej z bardziej brawurowych ucieczek z oflagu, a w konspiracji jednym z bardziej rzutkich oficerów "Osy-Kosy", czyli poprzedniczki Kedywu, Zośki, Parasola etc.
    Wersja o śmierci Sowińskiego z nogą uwięzioną w łożu, lub pomiędzy koła szprychami jest jedną z bodaj siedmiu, które znam i nie podejmuję się rozstrzygnąć, która prawdziwa.
    Osobiście zamiast legend wolałbym prawdę... prawdę o zwycięskiej obronie, która była w pełni możliwa, a że się stało inaczej, to owe legendy, mity i poematy funkcjonują na zasadzie plasterków, któremi owijamy miejsca obolałe...
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Los, a może przypadek potrafi zmienić nie tylko zwycięstwo bądz porażkę jednej bitwy, potrafi zmienić całe nasze życie.Pokłony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wprawdzie pisząc to, anim myślił o filmie Kieślowskiego, ale trudno, żeby się prawdy tam zawarte na myśl nie nasunęły...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. Dokształt pobrałam i szkolną wiedzę poszerzyłam ciutkę. Uczniów trzeba do Ciebie przysłać na nauki, bo jam stara i nie na wiele wiedza się przyda, a młodym, zainteresowanym poszerzeniem wiadomości opisywanych wydarzeń, blog Twój byłby bardzo przydatnym. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uczniowie musieliby jeszcze chcieć, a z tem u młodych ciężko...:) Bywali tu po prawdzie i licealiści, a nawet studenci, ale żadne dłużej nad tygodni parę nie wytrwało:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  11. Ciekawe to wszystko Zacny Wachmistrzu i przestudiowałem z zainteresowaniem, komentarzy w sprawie Niemena nie pominąwszy. Nie to abym chciał nawiązać polemicznie, bo w Loch Ness owych mędrków mamy bez liku i mnie też wkurzają. jednakowoż przyszła mi do głowy refleksja, że chyba nie wszystko zaciętym patriotyzmem daje się wytłumaczyć. Otóż, wielce ciekawym byłoby zapoznać się z portretem osobowościowym (psychologicznym) człeka, który we wszystkich powstaniach i wojnach w okolicy bliższej i dalszej uczestniczy. To raz, a po wtóre dniem najtragiczniejszym wydaje mi się wykopanie wspomnianego z grobu aby zwłoki na widok publiczny wystawić najpierw w Budapeszcie, a potem w Krakowie, aby na koniec pochować w Tarnowie jednakowoż z dala od ziemi poświęconej. Smutne to wszystko prawdę powiedziawszy.
    Kłaniam z zaścianka Loch Ness

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Portretów takich by być najmniej kilka musiało... Bo to jedna rzecz kondotier zwyczajny, co tego dla żołdu robi, insza znów jaki awanturnik w Che Guevary rodzaju, a insza jeszcze jako nasi żołnierze i oficyjerowie po tem powstaniu właśnie, co na paryskim czy inszym bruku przymierając głodem, niejedną nawet i hańbiącą znajdowali robotę. Stąd i koncept Xiążęcia Czartoryskiego, początkiem z Belgią, zasię Portugalią i Brazylią wiązany, by ogól naszych oficerów przechować na posadach po armijach obcych, najczęściej małych i dopiero się tworzących, gdzie takich fachowców brakowało, by w razie możności znów za kraj wojowania, można ich było względnie szybko i w niezgorszej formie mieć w kupie pod ręką. Jeno, że niewiele armij czasu pokojowego takie zapotrzebowanie zgłaszało, zaś insurgenci wszelkiej maści naszych brali nader chętnie, co poniekąd jest i też oceną umiejętności, jakie armia Królestwa Kongresowego dawała. A że pierwsza połowa tamtego stulecia obfitowała w wydarzenia rewolucyjno-insurekcyjne, to już jest rzecz insza i stąd obfitość nazwisk polskich na nagrobkach po niemałej świata części, od Alamo, Limy, Paragwaju po Konstantynopol...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  12. Klik dobry:)

    Wielka prośba, także do Gości tego bloga.

    Dorzucisz głosik na Malinkę starującą w konkursie Blog Roku? To kosztuje tylko złotówkę z grosikami i zasili hospicjum dla dzieci.

    Wyślij sms o treści: F00003 (po literze F są cztery zera) na numer: 7122 na blog: http://www.blogroku.pl/2013/kategorie/w-malinach,56s,blog.html

    Serdecznie pozdrawiam i pięknie dziękuję, dyg, dyg...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alellu: nawracasz nawróconego:)) Przecie Malina jest już teraz, podobnie jak i ja, Kneziowiczanką, i to to środowisko najwierniej Jej kibicuje:) A co się tyczy Twojego argumentu, to daruj, że go podniosę, ale mam podobne odczucia do autorki tejże notki
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Daruj, Wachmistrzu, ale ja nie wiem, co to jest Kneziowiczaństwo. Napisałam u wszystkich swoich linkowych znajomych z nadzieję, że chociaż kilka głosików wyproszę.

      Usuń
    3. Kneziowisko jest w linkach moich po prawicy, istoty jego może i sam Kneź najlepiej wyjaśni, bo mnie już od godziny wsiadanego trąbią i doczekać nie mogą... Najkrócej rzekłszy, coś znacznie więcej niźli blog zbiorowy, bo to już i pewna nawet i może społeczność:) A dzieje zabiegów Kneziowiska o Malinę, Missjonash i siostrę Małgorzatę najdziesz tutaj
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Przepraszam, coś przeoczyłem? :)

      Usuń
  13. Nie Kneziu ,nie przeoczyłeś -tylko może nie ''wiesz'' ,że każdy zakup w sklepie z serduszkiem czy innym słoneczkiem od sprzedanego produktu to od każdej złotówki odprowadza 0.10 groszy na te biedne dzieci :((( . Z balami charytatywnymi jest podobnie choćby w Wiśniczu -kreacje pań ,żeby się pokazać kosztują ''krocie'' ale zbiórka NA biedne ,chore dzieci -nie sięga kilku% tych wydatków ...Jaśniepaństwo bawi się dobrze bo cel szczytny a że dzieciom nie wiele skapie z tego pańskiego stołu to tym -nikt się już nie przejmuje ..:( . Dobrze ,że mamy OWSIAKA bo ten zbiera ale kupuje i się rozlicza bo niby dbamy o przyrost naturalny a na porodówkach i w ogóle szpitalach to większość aparatury ze znakiem WOŚP i po ostatniej mojej tam wizycie u kuzynki przyszła mi myśl ,że gdyby nie ta zbiórka to w salach byliby tylko łóżka ,chorzy i personel i to dopiero horror !!! -Eliza F.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z grubsza sobie zdaję sprawę, chociaż tym się nie zajmowałem. S. Małgorzata Chmielewska pisze, że z biedy można sobie dobrze żyć.

      Usuń
  14. Wachmistrza przepraszam ,że moja odpowiedź była do komentarza ,jeszcze raz Waści przepraszam -deczko mnie poniosło ,choć natury jestem spokojnej i ugodowej .:))) .- Eliza F.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doprawdy nie wiem, cóż tu miałbym wybaczać...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)