01 września, 2013

Czy można było inaczej, czyli rozważań o Wrześniu 1939 roku część IV...

  Przywołałem z dawniejszego mego bloga trzy pierwsze tych rozważań części (I, II, III) cokolwiek je odświeżając i uaktualniając, na toż właśnie, by ciekawym tegoż przybliżyły lub przypomniały, a po prawdzie by wstępem były do owej, nowo napisanej, części czwartej. Najpewniej będzie jeszcze jaka część piąta, gdzie się może zaniedbanemi możnościami z Czechosłowacją sojuszu zajmę, a może i szósta, gdzie o broni możliwej, wyposażeniu i inszem wydatków i kosztów rozplanowaniu podumamy... Póki co, za rzecz się biorę, to mając jeno do dyspozycji, co realnie we Wrześniu żeśmy mięli, jeno krzynę inaczej spożytkowane.
   Nim jednak do naszych się walk wrześniowych zabiorę, dwóch inszych ze świata exemplów przytoczę. Pierwszym będzie fińska wojna z Sowietami, którzy onych najechali w trzy miesiące po naszej wojny rozpoczęciu i w toku wojny zimowej w polu od wielekroć słabszych przecie Finów, doznawali klęski za klęską. Przyczyną tego była właśnie ogromna Finów determinacja, klimat arcysrogi, ale i wielekroć roztropniejsza taktyka przez Finów stosowana, o której by nie zanudzać, tyle rzeknę, że okrom linii umocnień, której bronili upornie, zwykli oni najezdnicze kolumny atakować w swoich lasach podług schematu, by szarpiąc gdzie i jakkolwiek, niemal wyrywkowo jakie niszcząc z boku czołgi (przypomnę, że to tam i wtedy właśnie się narodziły koktajle Mołotowa), najpierw k'temu doprowadzali, że się kolumna poszarpała i na kilka rozdzielała części, których następnie unieruchamiano, niszcząc pierwszego i ostatniego na wąskiej drodze pojazdu. Potem już nie było nacierającej sowieckiej dywizji, jeno odosobnione i unieruchomione motti (po fińsku: kotły), które Finowie znów arcysprytnie niszczyli, bynajmniej nie jakiemi atakami frontalnemi, ani nawet się na szczelne jakie okrążenia nie siląc. Starczyło kilku strzelców wybornych, z głębi lasu strzelających, a sprytnie rozmieszczonych, paru karabinów maszynowych i jaki moździerz, by się Rossyjanie ani śmięli w las zapuścić, daremnie próbując się jako wpodle czołgów swoich utaić i fałszywie je mając, za dobro najcenniejsze, bronić do ostatniego. W tem zaś czasie jakie większe Finów siły iście uderzały na najsłabsze ogniwo tegoż łańcuszka , niszcząc je, a czasem i premedytacyjnie dozwalając paru ostatnim niedobitkom się do innego przedrzeć "motti", by tam relacjami swemi ducha osłabiali... I tak, w licznych przypadkach całych Sowietom niszczono dywizyj, samemu ledwo trzecią czy piątą tych sił część mając...
   Exemplum wtóre z czasów nam najbliższych: sylwestrowy szturm Groznego 1994/1995, gdzie rosyjscy jenerałowie z ministrem Graczowem na czele wykoncypowali buntowniczej czeczeńskiej stolicy zająć koncentrycznym atakiem kilku kolumn pancerno-zmechanizowanych. Obroną Czeczeńców, którzy nijakich nie mięli tanków, ani nawet i armat, a by rzec prawdy, to pospolite to było ruszenie, jeno prawda, że zdeterminowane sielnie, a i po większej części w dawniejszych wojskach sowieckich w Afganistanie służące, niemałej zatem w wojowaniu experiencyi mające, dowodził dawniejszy sowiecki pułkownik Asłan Maschadow, który tam właśnie się do swej przyszłej sławy wspinać począł. Ów wrychle pomiarkował, że w otwartem boju Sowietom nie dostoją i wszelkie próby miasta bronienia poprzez jakie stałe punkty oporu się jeno tak skończyć mogą, jako się u nas skończyło Powstanie 44 roku w Warszawie, obmyślił obrony na ruchomych i niewielkich grupkach opartej, która to co i rusz by gdzie doskoczyła z boku, z okien i piwnic ostrzelała, granatami i koktajlami Mołotowa właśnie obrzuciła... i znikła, nim się Rossyjanie spamiętają, gdzie i jak na cios odpowiedzieć... Efekt? Do rana 1 stycznia Moskale stracili szóstą część żołnierzy i jakie 200 z blisko 700 pojazdów bojowych, z któremi się na Grozny wybierali i czem prędzej się z miasta cofnęli...
   Ano i myśl na temże samym by się zasadzała moja... Pierwszem jednak ku temu warunkiem koniecznym byłoby uwolnienie się sztabowców naszych przedwrześniowych od myśli na sojuszach wspartej, bo te zbytecznie nas wiązały z obroną granic nadto rozciągniętych, nadzieję na rychłe wsparcie aliantów dając*. Gdybyśmy tejże się nadziei wyzbywszy, skupili na obronie linii szanse na porządną obronę dającej**, a na oddanem przedpolu postąpili jak Finowie, czy Czeczeńcy Maschadowa, effecta myślę, że byłyby wielekroć większe, niż to, czegośmy we Wrześniu prawdziwie dokonali, zwłaszcza, że mieliśmy formacyj, co się po temu nadawały wybornie, jeno by ich trzeba inaczej organizować i szkolić...
   O kim mówię? Ano o kawalerii naszej, która jeno na rzeczy się nieznającemu zdaje się być na ówcześnem wojny teatrum anachronizmem... Przypomnę, że to przeciwpancerne armatki kal.37, których właśnie jeno kawalerii przydzielano, były tym, co zatrzymało 4 Dywizji Pancernej jenerała Reinhardta pod Mokrą! Gdybyśmy tej kawalerii nie dzielili na brygady po parę tysięcy szabel, a na szwadrony samodzielnie działające, z których każdy być winien doposażonym w choć ze dwie takie armatki, taczanek kilka z maszynowemi karabinami (takoż do obrony przed lotnictwem wrażym) i z plutonem jakiem saperów, co by w zapasie parę wozów min mięli*** i co najpryncypalniejsze: z łącznością niezgorszą, by i wieści o ruchach wrażych przekazywać mogli, ale by i skrzyknąć się w kilkoro, by pułkiem, czy i brygadą całą, gdy trzeba, jakiego unieruchomionego oddziału pogromić!
  Największy wszelkiej kawalerii atut: ruchliwość i szybkość marnowaliśmy zamykając kolejne pułki w broniącej się Warszawie, do której się jak ćmy do świecy, kolejni dowódcy przedzierali, za jedyną możliwą wojaczkę rozumiejąc linię frontu stałą. A gdybyśmy tych czterdziestu pułków zamienili na sto sześćdziesiąt samodzielnych szwadronów, przemykających się lasami i spadających znienacka na kark kolumnom niemieckim?  Osobliwie, że takiego oddziałku utaić, to i zagajnik poradzi, czy nawet dwie gospodarskie stodoły i obejścia, czego już o pułku rzec nie sposób...
  I nawet gdyby owi lisowczycy nasi XX-wieczni takiemi atakami uszarpali za każdym razem choć po jednem czołgu, czy po kilku żołnierzy, to są jeszczeć i insze na tem torcie wisienki: primo, że by się Niemiaszki bez końca w tył i na boki oglądając, a jeszczeć tych min tropiąc, wcale już nie tak chyżo zbierali i Guderianowego blitzkriegu szlag by tem sposobem trafił, wtóre, że zwyczajne jest napaściom takim, że napadnięty z pięć razy tyle nabojów wystrzela, co napadający, bo strzela jeszcze do wszelkich możliwych cieni, gdy napastnik dawno już zemknął z placu boju, a wystrzelana amunicja, to dostaw częstszych konieczność, ergo cel dla napaści nowy. No i last but not least: przez oczywiste rozumiem, że może i przez pół tych napaści siłami nawet i symbolicznemi zgoła, jeno czynionemi nocą, wytchnienia by Niemiaszkom odebrało. A żołnierz, co przez dni parę oka nie mógł zmrużyć, niewiele warta w boju... Wierę zatem, że tej piechocie i artyleryi, która by tej linii wielkich rzek bronić miała, nawet i może przez pół tylu nie dotarło tam dywizyj, co ich z rubieży by wyszło wyjściowych, a i ci, co by dotarli, przyszli by w kondycyi wielekroć gorszej...
________________________________________
* Nawiasem to te nadzieje przecie dopiero od wiosny jakich realnych podstaw mieć mogły, gdy 19 maja minister spraw wojskowych, jenerał Kasprzycki, parokroć już przeze mnie na tem blogu wspominany, podpisał polsko-francuskiego protokołu o tem, jakież to wsparcie ma być. I po prawdzie, to nawet w niem nie przewidywano francuskiej ofensywy wcześniej niźli 17 września... Zasadne się zatem staje pytanie, cóż planowano przez pozostałe przed tym 19 maja dwadzieścia lat, skoro pomoc Zachodu pozostawała wtedy w sferze jedynie niesformalizowanych nadziei...?
** Ja pisałem w części wtórej tych rozważań o linii Wisły, być może wydłużonej częściowo wzdłuż Warty, dalej ku Toruniowi i ku granicy z Prusami Wschodnimi, Marek Domagalski w Salonie.24 doprecyzowywuje kształt cokolwiek inszy: "Między Pilicą i Górami Świętokrzyskimi. Na skrzydłach: po linii wielkich rzek: od północy: Biebrza (bagna), Narew, Wisła (twierdza Modlin do Wyszogrodu); na południu: Karpaty, Dunajec; a między nimi linia okopów z I Wojny między Pilicą a podnóżem Gór Świętokrzyskich."
*** Uważcież Lectorowie Mili, żeśmy tej broni, cależ przecie niekosztownej - nie darmo ją zowią bronią ubogich i nie bez kozery tem dziś najchętniej w Afryce i Azji wojują - we Wrześniu niemal nie stosowali! Czemu, na miły Bóg? Niepojętem to dla mnie do dziś... A przecieśmy czasu mięli lat dwóch dziesiątek by stałych pól pobudować minowych, a i pomyśleć o tem, by były oddziały drogi i mosty na liniach natarcia chyżo minujące...

25 komentarzy:

  1. Vulpian de Noulancourt1 września 2013 15:20

    Dobrodzieju! A nie dało się tych tekstów na dni kilka, jeden po drugim, w ordynku jakim grzecznym, podzielić? Toż samym ogromem czytelników zabiłeś - a przynajmniej takiego jak ja (cywilnego do kości) zasypałeś nadmiarem problemów. Po trochu pewnie bym dał rady, a z wszystkim na raz poczułem, że mnie to przerasta.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bo też Wam tego będzie pewnie musiało na tydzień nastarczyć:) A trzy z tych tekstów przecie znasz, tom mniemał, że odświeżenie ich jeno aż taką katorgą nie będzie, za to zyszczę tego, po com ich pisał: niejakiej zwartości i konsekwencji...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Na tydzień?! Myślałam, że sobie rozłożę na cały wrzesień ;-) Dzisiaj przeczytałam jeden odcinek. A jeszcze kilka dni o nim pomyśleć muszę.

      notaria

      Usuń
    3. A to już podług woli...:) A może iście i zejdzie dłużej, bo znów nam święta pułkowe w paradę wchodzą...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Portal Twój widzę ogromny, Wachmistrzu i ponawiam sugestię o rozbudowę i uniezależnienie strony. Za ciasno tu się robi i zbyt ubogo jak na potrzeby i oczekiwania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie takie to, Kneziu, proste, o czym Ci zresztą pisałem. A oczekiwania nie takie znów rozbuchane...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Przychylę się do wnioskowania Okrutnika :-) A słówko w temacie, a nawet kilka słówek pozostawiłem na Knieziowisku :-)
    Pozdrawiam(my) z Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, już czytałem i przyjmuję z uwagą... Co do konceptu wachmistrz.pl, to na dziś jest to chyba jednak ponad siły zamiar...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Gdybyś się jednak, Mości Wachmistrzu, zdecydował, podtrzymuję ofertę pomocy technicznej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z całego Ci serca dziękuję, Tetryku, a i radem witać po wywczasie:) Jednak nim w tejże materyjej jakie decyzje podejmę, wolałbym sam mieć pewność (której nie mam), że będę miał po temu wolę i stabilny fundament.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Zbyt mało mam wiedzy z historii, ale wydaje mi się, że protokół Ribbentrop- Mołotow przesądził o losach tej wojny w początkowej jej fazie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaaaa pozdrawiam serdecznie i zawsze z ciekawością czytam Waszmościa.

      Usuń
    2. I tak, i nie zarazem... Podług mnie, ale i nie tylko mnie: Stalin tu czekał niczem ta hiena na to, aż iście na kolanach będziem, by własnej swej armii nie wykrwawiać zbytecznie, a i by Hitler sam też się cokolwiek poszczerbił. Skłonny byłbym się zgodzić z tem poglądem, że gdybyśmy 17 września nie byli w rozsypce, a oddawszy może i trochę terenu, nadal mięli obrony spoistej, twardej i widoki na podobny stan dalszy, to ów by mimo traktatów nie ruszył, czekając jakże się dalej rzeczy potoczą... W pewnem sensie to i późny owoc dwudziestego roku i lekcja przez nas udzielona, której ów zapamiętał wybornie, że naszej nie należy lekceważyć armii...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. Być może, bo chociaż on prostakiem był i samoukiem, że o alkoholiżmie nie wspomnę, to do polityki, strategii i okrucieństwa miał głowę za stu mu jedynie do siebie deczko podobnych.Pokłony :))

      Usuń
    4. Tego się zaprzeczyć nie da, choć tak żywcem samoukiem przecie nie był:) By jeno chciał, byłby się na porządnego popa edukował do końca:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Przyjdzie mi przychylić się do zdania Imć Vulpiana, że lepiej było w cykl jakiś to wszystko ująć i ludowi prostemu w mniejszych porcjach ordynować. Odniosę się zatem do noty ostatniej, z braku innych możliwości, bo tematów jest tu dziesiątki. A w nocie tej, jak się zdaje, jeno to Waści ratuje, że niezbywalnym prawem fantazji jest to, że może mieć ona kształ dowolny :-) Zabrakło bowiem jedynie pomysłu, że gdybyśmy obok kawalerii, jeszcze łuczników żwawych posiadali, po lasach biegających, to kampania inny miałaby przebieg. No i oczywiście do kompletu powinny byc także szybkie czółna, bo mi umknęło, w które cieżkie działa pancernika nijakim sposobem trafić by nie mogły. W niczym nie umniejsza to faktu, że kunszt wielki w słowie pisanym jak zawsze tu odnajduję.
    Kłaniam Waszmości z zaścianka Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz Szczurku, że z tymi łukami to sprawa wielce frapująca? Bo zważ, że skuteczność dobrego łuku refleksyjnego, typu wschodniego, sięga spokojnie ponad 100 metrów, a zasięg ponad 300, co stawia go w rzędzie z karabinami szturmowymi, a szybkostrzelnością dorównuje mauzerowi. Gdy dodamy do tego mnogość grotów i stromotorowość możliwą do zastosowania, jak również brak huku i błysku, to ta broń z epoki kamiennej zaczyna być całkiem interesująca. Oczywiście, że w normalnych warunkach starcia na współczesnym polu walki użyteczność owego sprzętu byłaby niewielka, ale w zwiadzie, zasadzce, czy w ograniczonej widoczności to już wcale nie jest zabawna broń. Jednocześnie zauważ, że sławetny Tomigan, na dystansie 100 metrów był kompletnie bezużyteczny, podobnie jak i sten, nie mówiąc o większości pistoletów i rewolwerów.

      Usuń
    2. Z tej radości, żeście w czemkolwiek z Vulpianem Jegomością zgodni, to rad i dorzucę Waszmości (bom przecie nieskąpy:) i procarzy, i balisty z trebuszami, a i nawet aborygeńskie bumerangi...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. Mój własny Pan Ojciec wspominał, jako w dniu wyzwolenia Częstochowy, dwaj sowieccy oficyjerowie, jakie z dawna ku sobie anse widać mający, po pjanu się tak skłócili, że przyszło do pojedynku, nieomal klasycznego w formie, jeno, że ów się toczył na ulicy, uczestnicy byli pijani jak bele, co jednak jeno częścią tylko efekt tłomaczy, bo zajadłość stawających taka była, że i bez broni by sobie najradziej gardła rozszarpali... Rzeczy moderował jaki przytomny starszyna, który pojedynkowiczom narzucił broń: pepesze i ustalił dystans stu kroków. Zapomniał tylko o jakim strzałów limicie, więc owi wypruli do siebie po pełnym bębnowym magazynku (70 naboi), nie czyniąc sobie żadnej krzywdy, za to niszcząc chyba wszystkie szyby w okolicy...
      I jedno jeszcze, Kneziu, bardzo byłbym ciekaw konfrontacji pancerzy przynajmniej Pzkw I i II, czyli większości niemieckich wrześniowych czołgów ze strzałami astrachańskich Tatarów, o których Pasek wspomina w opisie bitwy nad Basią. Owi strzelali z ogromnych łuków, które jeden trzymał, a drugi, leżąc na ziemi, stopami naciągał cięciwę, zaś strzały Pasek porównywał wielkości do jakich włóczni...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Jako swego czasu niezły łucznik, podejrzewam, że owe strzały zgoła nic by tym pancerzom nie uczyniły, poza zarysowaniem farby, Ale gdy tak sobie dworujemy, to warto by porównać nasz lekki czołg TKS, zwany tankietką, z owymi Pzkw I i II i zapytać jak owe były w stanie podjąć walkę z tym "maluszkiem" i jego ledwie "karabinem maszynowym". Tu jest z grubsza opis owego Karabinu

      Usuń
    5. Przy tym kalibrze i prędkości początkowej pocisku to aż dziw, że to jeszcze karabinem nazywano, a nie działkiem:)Natomiast problem TKS-ów największy to nie była moc karabinu, tylko nieruchoma wieża, czy ściślej: jej brak... Za sposobnością o twojem komentarzu do części pierwszej, gdzieś moc spraw poruszył, to przepraszam, że z opóźnieniem i na raty, przecie odpowiadam...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Jako kobieta nie znam się zbytnio na sztuce wojennej, ale myślę, że problem wart jest dyskusji, gdyż w istocie historia zna wiele przypadków, gdzie nie siłą wojsk a strategią wojenną wygrywano bitwy i zmuszano wroga do odwrotu. Gdyby istotnie zastosować taktykę ciągłego nękania wroga z ukrycia, być może efekty byłyby lepsze, niźli bitwa w otwartym polu. Pozdrawiam serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomimo tych zastrzeżeń, których WMPani czynisz, że się na rzeczy nie znasz, przecie wybornie sens takich działań uchwyciłaś:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Vulpian de Noulancourt3 września 2013 12:47

    Niewojenny ze mnie człowiek, to i o temacie, który chciałbym zasygnalizować mało wiem. Przypadkiem kiedyś odkryłem artykulik, który mówił o użyciu wody w działaniach wojennych. Początki miały miejsce (bo gdzieżby miały mieć?) w Chinach i stąd się z nimi zetknąłem. Budowano tamę, woda się spiętrzała, zalewała wraże miasto i tak starano się wygrywać wojny bez szczęku oręża. Coś na ten temat tutaj, ale, niestety, po niemiecku. Każde rozwinięcie tematu przyjmę z radością.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście: niestety...:) Jeżeli poniechać tych cyrkumstancyj, gdzie się zwyczajnie przeszkody wodne wykorzystuje, brzeg obsadzając, fortyfikując i każąc go nieprzyjacielowi dobywać nader krwawo, bo te są sprawy każdej wojnie zwykłe i pospolite, takoż poniechawszy użycia wód przez jenerała Mojżesza przeciw grupie pościgowej faraona, to przychodzą mi na myśl po pierwsze Niderlandczyków zabawy, którzy nagminnie swoich odmykali stawideł w swej z Hiszpanami wojnie o niepodległość, zasię w kolejnej, gdy ich Ludwiś XIV najechał. Ostatni bodaj raz to miejsce miało przez napoleońskich uczynione przeciw Brytyjczykom, gdy Royal Navy w lipcu 1809 roku wysadziła desant na wyspie Walcheren po to, by zniszczyć budowane w zakamarkach tego pobrzeża, w głębi kanałów i rozlewisk barki desantowe i okręty do nowej inwazyjnej floty Napoleona. Opisywał tych bojów u siebie Celt w części poświęconej napoleońskiemu Legionowi Irlandzkiemu , który tejże wyspy bronił, choć o samych zalaniach nie wspominał, ani o tejże ekspedycyi celu.
      Ostatnią znaną mi akcją z użyciem wody, byłby desant Egipcjan przez Kanał Sueski w czasie wojny Jom Kipur, gdzie komandosów oddziały przódzi w tęgo usypanym przez Izraelitów wale zdobyły przyczółki, a następnie z kutrów silnymi pompami tłoczono wodę morską z Kanału, by tegoż wału rozmyć i uczynić przejezdnym dla desantowanych czołgów i inszych pojazdów...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)