06 września, 2015

O odsypiskach, mieliznach, pewnem szlachtuzie i jurystach, chleb z tego wszystkiego przez dziesięciolecia mających...

   Próżno dziś na mapie Warszawy Biernatczyzny szukać... Jedynie historycy i zapaleńcy znają, że się dawniej mieściła nad wiślanym brzegiem, wpodle dzisiejszej ulicy Rybaki pobok Wybrzeża Gdańskiego, a to czym Biernatczyzna była, do dziś budzi spory. Jedni przy tem obstają, że to cały grunt był, dawniej przez Jana Chryzostoma Biernackiego, herbu Poraj, posiadany nad Wisły brzegiem, insi już tego miana warują jeno do szlachtuza na tejże posesyi posiedlonego umową zawartą imieniem Skarbu Koronnego, który dla profitów nadzwyczajnych wszelkie zwierząt rzeźnych uboje w swojem trzymał ręku.
   Owoż Anno Domini 1790 superintendent prowincyi mazowieckiej, którym był nie kto inszy, a Ignacy Zajączek, członek przyszłych władz insurekcyi kościuszkowskiej a i brat jenerała wielce później słynnego i namiestnika Królestwa Kongresowego, ugodził się z Imci Biernackim, że odeń imieniem Skarbu arendować będzie „plac nad samą Wisłą, szerokości łokci* 80, długości łokci 60, czyli powierzchni 4800 łokci kwadratowych, na wystawienie szlachtuzów, za cenę dzierżawną 2 500 zł, corocznie z góry do 3 sierpnia uiszczać się winną” Nie od rzeczy dodać, bo to w interpretacyjach późniejszych istotnem będzie, że podług tejże samej umowy, co dwa lata trwać jeno miała, ustalono, że „Skarb tamę przy pomienionym placu podług potrzeby ubezpieczy i ową do wyjścia z kontraktu swoją ekspensą utrzymywać na siebie bierze obowiązek.”, czyli że wszelkie od rzeki regulacyje i zagrożeń usuwanie Skarbu było powinnością.
     Nie wiedzieć czemu nikt tej umowy nie odnawiał, ale i nie zerwał – szlachtuzy przecie raz postawione, stały tam nadal, ani bacząc na zawieruchy dziejowe wkoło się dziejące, na konstytucyje, insurekcyje, na szewców warszawskich ruchawki, rzezie dzielnic za rzeką leżących, oblężenia pruskie etc.etc. Możebne, że w tym wszytkim już i tam nikt po temu głowy nie miał, choć dowieść dziś, czy grosz dzierżawny był Biernackiemu płaconym dowieść nie możem... Dopieroż Prusacy w Roku Pańskim 1798 poczuli się w obligu arendy z Biernackim formalnie odnowić, z tem że się już nie bawiono w umowę krótką. Opisano ją jako „wieczystą”, co dla Biernackiego tyleż znaczyło, co „dożywotnią”, jakkolwiek Skarb możność zawarował sobie, by jej z końcem roku każdego kolejnego w razie chęci takiej, móc wypowiedzieć.
    Od razu rzeknijmyż, że do tego nie doszło nigdy i znów szlachtuzy pracowały pełną parą niebaczne książąt nago po stolicy jeżdżących, czy maszerujących przez miasto raz w jedną stronę raz w drugą wojsk pruskich, polskich, francuskich, austryjackich, zasię znów polskich, czy na koniec rosyjskich...
    Tyleż się jeno w tejże odmieniło arendzie, że pomarł był stary Biernacki, a od sukcessorów jego nabył posesyi niejaki Franciszek Szyndler w roku 1817, z tem że nabywał placu pustego, bo się rzeźnia w listopadzie 1814 spaliła była. Umowa jednak pozostawała w mocy i któż wie, czy na ów grosz z z dzierżawy Szyndler nie liczył najwięcej, osobliwie, że się stosowne władze już do odbudowy rzeźni zbierały. Cokolwiek po prawdzie się te przygotowania Szyndlerowi nie widziały, bo zdało mu się, że budowniczowie miejscy dwakroć większej tej rzeźni rychtują i że wylezie ona sporo ponad plac arendowany, przecie jako w tejże indagował władze kwestyi, to mu Komissyja Województwa Mazowieckiego odpisała, że po dawnemu jeno te 4 800 kwadratowych łokci dzierżawić zamyśla, a „zabudowania szlachtuzowe w tych samych miejscach jak dawniej wystawione zostaną”.
    Trudnoż dziś pojąć, czyli rozmyślnie Szyndlera od początku mamiono, okpić zamiarując, czyli też jako to po władzach zwyczajnie, dureń jaki siedzący, leniwy a niebaczny, odpisał, coż mu ślina na język, a ściślej inkaust pod pióro, przyniesły... Dość, że gdy rzeźni w 1819 restytuowano nareście, byłaż ona dwakroć dawniejszej większą i zabrała wielekroć więcej Szyndlerowego gruntu, niźli ugodzona umowa. Małoż na tem: Komissyja nakazała Szyndlerowi, by ów placu pod tę budowę własnem sumptem uprzątnął z drzewa tam przezeń składowanego, a którego spływem do Gdańska ów się trudnił! A jakoby jeszcze i tego było mało, listopadem tegoż roku uwiadomiono Szyndlera, że Skarb myśli onemuż większego, niźli dotąd, czynszu płacić, bo szlachtuz faktycznie zajmuje ninie 9 tysięcy kwadratowych łokci placu, nie zaś dawniejszych dzierżawionych 4 800, aliści jednakowóż wywodziły asesory Komissyi Wojewódzkiej, że z tego jeno 200 wzięte jest z Biernatczyzny dawnej, bo resztę czyni grunt od natury darowany przez Wisły dawniejszej się odsunięcie. Jednym słowem, wywodzono, że pomiędzy rokiem 1798 a 1814, takaż nastąpiła nurtu rzeki zmiana, że niemała w tem miejscu powstała parcela, która się miastu należy, nie zaś działki dopotąd do brzegu przylegającej posesjonatowi.
    Nie dziwię się ja Imci Szyndlerowi, że go krew nagła zalała na dictum takowe i począł się z władzą prawować, przelicznych czyniąc reklamacyj i odwołań. Do śmierci swej też nowego nie podpisał kontraktu, bo się na wykładnię Komissyi nie godził, ci zaś znów ustąpić nie chcieli, na to się jeno godząc, by miał Szyndler prawa, by tratew swoich żeglownych do szlachtuzowych mocować pali... Dodajmyż, że nawet mimo tego, że był Szyndler i w Rządowej Komissyi Przychodów i Skarbu na toż reskryptu zyszczeł, by mu Wojewódzka Komissyia postąpiła... Inszymi słowy, cależ to nie naszych czasów wynalazek, że zwierzchność mówi swoje, a podkomendny publicznie głosi, że ma to w rzyci...
    Szyndlerowi spadkobiercy całego geszeftu i parceli przedali w roku 1831 braciom Kaftalom, ale ci wraz z Biernatczyzną i starego sporu dostali z dobrodziejstwem inwentarza, którego by może i cierpieli, aliści, że w dwa lata później Komissyja Rządowa pozwoleństwa na tratew cumowanie cofnęła, a jeszczeć poczęła posessyi właścicieli naglić, by drogi przez parcelę do szlachtuza idącej na swój koszt wybrukowali, co rychlej, bracia uznali, że się miarka przebrała...
     Szyndlerowym nauczeni doświadczeniem, że kto po urzędach sprawiedliwości szuka, ten się prędzej śmierci doczeka, z punktu z tem poszli do sądu, skarżąc po równi Skarb i Magistrat o zwrot grontów bez kontraktów zajmowanych, rozebrania budowli postawionych bezprawnie na terenie zawładniętem, zapłacenie należnych wstecz czynszów od całości z odsetkami liczonemi wstecz do stycznia 1820 roku, czyli od szlachtuza nowego otwarcia, nareście względem drogi jakiej ugody co do onej szerokości i nakaz uwolnienia ich od wszelkich względem konserwacyi tej drogi ciężarów...
     Prokuratoria Królestwa, imieniem Skarbu działająca, podniosła znów niewłaściwość sądu i uznanie pozwu za nieważny rozpoczynając tem trwającą dziesięciolecia przepychankę urzędowo-prawną, która dopiero w ...1890 roku doczekała się przed sądem rozstrzygnięcia, acz nie końca sprawy, wyrokiem w którem pozew oddalono po myśli Prokuratorii, choć skarżących szczęśliwie choć kosztami nie obciążono... Wywodzono w orzeczeniu, że Szyndler czynsz czas cały pobierał, zatem poszkodowanym nie był, a onegoż sukcessorzy, gronta Kaftalom przedając, w umowie przekazali onym, że Skarb ma prawo mieć na tejże parceli rzeźni i z tegoż tytułu winien im czynszu w takiej, nie inszej płacić wysokości, zasię 2 800 spornych łokci kwadratowych uznał sąd za odsypisko wiślane, prawem zwyczajowem należne miastu, nie zaś właścicielom gruntu przyległego.
     Tryumfująca Prokuratoria wezwała Magistrat, by i tego zaprzestał płacić czynszu, którego dopotąd płacił, wywodząc, że poczynione pomiary wykazały, że szlachtuz całością stoi na gruncie, co musiał powstać już po powstaniu pierwszego kontraktu z 1790 roku, jeszczeć z Biernackim uczynionego, a że Magistrat się do tego, wbrew nawet i logice zwyczajnej, zastosował, to i spadkobierców braci Kaftalów rozjuszył już do żywego...
    Dopieroż teraz ruszyły procesa, a że nawet naraz i po kilka, bo to i eksmisję z gruntów zajmowanych, zdaniem spadkobierców bezprawnie, a to o rewizyję wyroków wcześniejszych, tak że nawet i sąd był w kłopocie, którego zawieszać, którego wieść dalej, by czasem w temże samem de facto sporze dwóch nie wydać wyroków przeciwnych. Summa summarum poczyniono raz jeszcze wizyi sądowej w terenie, jeometrzy biegli raz jeszcze całości przemierzyli, za czym Izba Sądowa Warszawska całością Prokuratoryi wywody za nieważne uznała, stanowiąc, że gdyby na rzecz pożytku publicznego własność braci Kaftalich była absolutnie niezbędną, należało w swoim czasie przeprowadzić proceder wywłaszczający, czego że nie uczyniono rozumieć należy, że owi, przy własności zostali. Uznano, że Prokuratoria nie wywiodła należycie, cóż jest prawo zwyczajowe, a że nie wywiodła, to pierwszeństwo mają paragrafy kodeksu cywilnego [Napoleon się zza gronu kłania, boć to o jego prawim kodeksie -Wachm.:)], podług których „odsypy idą na korzyść nadbrzeżnego właściciela”.** Kolejnym Prokuratorii błędem było oparcie się na przepisach pruskiego Landrechtu, które by tu były może i dla miasta korzystniejszemi, aliści nikt dowieść nie umiał, że owo odsypisko powstało za tych kilku lat pruskich nad Warszawą rządów, bo przecie jeśli dawniej, luboż później, to owe tyleż warte, co papier do wychodka...
    Sprawa szła lat jeszcze parę, spadkobiercy kolejni wymierali, nareście w 1896 wyroki poprzednie uchylając, Izba Sądowa nakazała spadkobierców kolejnych zaspokoić, gronta zwrócić, budynki rozebrać [ do czego ostatecznie nie doszło – Wachm.] i na tem się ta przynajmniej pokończyła sprawa, bo mamyż w aktach i inszą: hrabiny Potockiej, pani ówczesnego Czerniakowa, gdzie w sprawie o namulizny tameczne sądy ku całkiem inszym przyszły rozstrzygnięciom... Ale o tem to już opowiemy osobno...
______________________________________

* łokci u nas było nad podziwienie bogato, ale że się różniły jeno nieznacznie, przy tem Biernacki z Zajączkiem się niechybnie ugadzali w łokciach warszawskich, tedy przyjmijmyż, że jeden się 59,6 cm równał, zatem plac miałby niecałe 40 metrów na niespełna 48, ergo całość, jeślim porachował akuratnie, będzie jakie 17 arów.
** pikanterii tu dodaje fakt, że tajemnicą poliszynela było, że to nie prawo jest zwyczajowe, a wielce konkretny przywilej miastu wydany przez księcia Janusza Starszego mazowieckiego z roku 1413, o którym to dokumencie – szczęśliwie dla spadkobierców braci Kaftalów – Prokuratoria najmniejszego nie miała pojęcia... Z czego nawiasem zdrowo się potem na łamach „Gazety Warszawskiej” natrząsał Wiktor Gomulicki...

                                                                            .

12 komentarzy:

  1. Przywilej ów wielce konkretny, wzmiankowany w przypisie **, wyglądał, zdaje się, tak
    https://commons.wikimedia.org/wiki/File:AGAD_Janusz_I,_ksiaze_mazowiecki,_nadaje_miastu_Starej_Warszawie_prawo_chelminskie_i_inne_przywileje.png ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, żem duszę szperaczą pobudził...:) Bóg Zapłać imieniem swoim i tych Lectorów, co linka skopiować i zawartości przyjrzeć się zechcą...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Myśli Pan Wachmistrz, że aż tak po lekturze utrudzeni będą, że kopiowanie linka wyda Im się wysiłkiem ponad miarę & niewartym podjęcia? Ha, trudno! Braciom archiwistom słowa nie pisnę, obiecuję. I pomyśleć, że kiedyś to nawet byli kopiści...
      I kopijnicy, ale o nich następny już może jaki napiszę komentarz:-)?

      Usuń
    3. Bywali kopiści, co się za autorów uważali i rzec by można, że z nich byli nie tyle może kopijnicy, co topornicy słowa pisanego, choć nie o nich mi szło, a o to, że nie każdemu z Lectorów oczywiste, że Blogger bez specyalnych w html-u zabiegów w komentarzu linków nie puszcza jako aktywnych i onego trzeba przekopiować i dopieroż zeń takowy uczynić, co nie każdemu wiedzieć...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. szczur z loch ness6 września 2015 14:21

    Z niejakim wstydem wyznam, że nawet do głowy mi nigdy nie przyjdzie pustynię netu rozgrzebywać z łopatką i wiaderkiem aby rzecz zgłębioną przez Waszmości zgłębiać i pogłębiać. Uznawszy, że to co napisane dla prostego człeka całkowicie wystarczy. Niemniej tym razem zwyciężyła ciekawość i poszukałem owej ulicy Rybaki na planie (nie mylić z Rybacką na Białołęce obok Kanału Zegrzyńskiego i elekrociepłowni) i ze zdumieniem stwierdziłem, że to na rzut kamieniem od Cytadeli, a jeszcze bliżej byłoby do Wytwórni Papierów Wartościowych, którą niechybnie przejmę innych rozwiązań na zaspokojenie wampirów finansowych wokół nie widząc. Innymi słowy, rejon znany, a zarazem - jak wykazał tekst - nieznany. Zatem dziękuję Waści za arcyciekawy przyczynek.
    Kłaniam z zaścianka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już to dzieło podejmiesz, dajże znaku co przódzi, to nosić dopomogę, iżbyś się co może od ciężarów z onej wytwórni taszczonych, gdzie w krzyżu nie zarwał...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Dla Boga! Niewiele wyrozumiałem, ale przecież sądy powinny. Z tego wynika że i sądy nie na wiele się zdają.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdarzyło mi się w żywocie w sądach bywać a i to nawet kilkanaście razy... i za żadnym razem, jakem wychodził, nawet i z tarczą, tom dobrze o tej instytucji nie myszlał...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Za wcześnie! Ja przy "Blamażu..." z poprzedniej noty jestem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wejrzawszy na częstotliwość not ostatnio dawanych, mniemam, że WMPani podołasz...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. No i się pogubiłam... :)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale w jakim towarzystwie!:)) A mnie nie tyle szło o to, by Lectorów przymuszać iżby zawiłości procesowe rozstrzygali, jeno by ukazać, że nie naszych to czasów wynalazek, że sądy nieudaczne wloką sprawy latami, a obywatel przeciw władzy szanse ma niewielkie...:((
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)