16 lutego, 2014

O naszem pierwszem złocie i nie tylko olimpijskim...

 Ciekaw jestem doprawdy jakaż naród fantazyja poniesie, by "złotych" naszych olimpijczyków fetować i honorować, choć zda mi się, że mimo pozornego tych uniesień żaru, nikt już nie będzie wzorem przodków naszych, koni z powozów im wyprzęgał, by samemu ich ciągnąć... Ale do brzegu, jako Klarka rzecze, opowiedzmy zatem jakież to najdawniejsze są nasze w tych olimpijadach przewagi i zasługi, z extraordynaryjną uwagą naszej pierwszej złotej medalistce poświęconą...
  Najpierwsze, gdy się odbywały, olimpijady nowożytne, państwa naszego przecie na mapie nie było, co nie znaczyło, że Polacy w nich nie startowali. Anno Domini 1908, w Londynie, w barwach USA startował skoczek na trampolinie, co nawet swemu przybranemu krajowi brązowego medalu w tych skokach do wody wyskakał, Jerzy Gajdzik (George Wiliam Gaidzik), zasię w kolejnej, co w Sztokholmie już była w 1912*, startował sprinter,  "Austryjak" ze lwowskiej "Pogoni", Władysław Ponurski oraz "Rossyjanie", w konkursie konia wierzchowego, Sergiusz Zahorski, co później nawet w jenerały armii naszej postąpił, i wielekroć później odeń sławniejszy, Karol Rómmel, o którem tu już pisałem, najwięcej zaś za sprawą jego "odwiecznych" zmagań z inszym znakomitym jeźdźcem naszym, majorem Adamem Królikiewiczem. 
   I to tenże właśnie Królikiewicz na pierwszej naszej olimpiadzie**, w 1924 roku w Paryżu, na Picadorze, wyskakał nam w konkursie skoków brązowego medalu i ten się nam liczy jako olimpijski pierwszy, zasię srebro drużynowe kolarzy naszych (Józef Lange, Jan Łazarski, Tomasz Stankiewicz, Franciszek Szymczyk ), jako wtóry. Na złoto pierwsze przyszło lat poczekać kolejnych cztery, a i tego by może było przymało, bo przed Amsterdamem niewiast do tych igrców nie przypuszczano, a i jako już przypuszczono, toż cały tam czas przeciw temu liczne były protestacyje. Szeptano nawet, że temuż owa zabawa się w protestanckich odbywała Niderlandach, że owi watykańskie histerie względem niewiast w olimpijadach udziału w rzyci mięli...
   Nim przecie jeszcze o tej dziewuszce, co zdrowo zamięszać miała, to jeszcze z kronikarskiego obowiązku dorzućmy, że w tem Amsterdamie Rómmel z drużyną ( Michał Woysym-Antoniewicz, Karol Rómmel, Józef Trenkwald ) zdobyli nam brązu we wszechstronnem konkursie konia wierzchowego, zasię tenże sam Michał Woysym-Antoniewicz z drużyną inszą (Michał Woysym-Antoniewicz, Kazimierz Gzowski, Kazimierz Szosland ) wyskakali w konkursie skoków srebra. By ugruntować poglądu żeśmy nacyja rycerska i najlepiej nam w rycerskich konkurencjach, tandem z koniem i z szablą, to szermierze tam nasi, znowuż kupą ( Tadeusz Friedrich, Kazimierz Laskowski, Aleksander Małecki, Adam Papée, Władysław Segda, Jerzy Zabielski) drużynowego nam zapewnili brązu, za to tradycyi tej wbrew kolejnego przywieźli wioślarze, czyli czwórka ze sternikiem ( Leon Birkholc, Franciszek Bronikowski, Edmund Jankowski, Bernard Ormanowski, Bolesław Drewek -sternik).
  Dziewuszką, o której żem się tak familiarnie poważył, była Halina Konopacka, z dawniejszej naszej szlachty się wiodąca, o której już i Zygmunt Stary wspominał***, a i cokolwiek z Tatarami spowinowaconej, co i poniekąd w rysach Mistrzyni naszej widać: 
nawiasem wielce urodnych rysach, skoro okrom medalu, przywiozła z tej olimpiady i tytuł : Miss Igrzysk...
  Z Rawy Mazowieckiej się wiodąca, wrychle dokazała, że jest talentem sportowym samorodnym i zgoła na światową miarę... Czegobądź się nie tknęła, przychodziło jej z łatwością, niczem Mozartowi komponowanie. Prawdziwie, jako olimpijczykom antycznym, co to nie jechali by swoje przebiec i do dom wrócić, ale mierzyli się ze sobą w konkurencjach kilku, owa równie łatwo radziła sobie z nartami, rakietą tenisową, jazdą konną, pływaniem oraz grą w koszykówkę czy wielce wówczas w Polszcze popularnego, choć nie wśród niewiast, szczypiorniaka... Niewiasty, co w owych czasach za kierownicę chwytały, nieledwie jako dziwowisko cyrkowe palcami wytykano; Konopacka nie tylko zasiadała za kierownicą - ona startowała w rajdach!
   Ponad wszystko jednak insze okazała się lekkoatletką, przy tem spomiędzy początkowych zabaw w skoki, biegi i oszczepem zabawy czy kulą, zasłynąć miała jako dyskobolka****. Rzecz poczęta poniekąd przypadkiem, bo gdy jej raz pierwszy dysk dano, ów się jej nie nadto widział, ale uznała, że nieciężki, to i spróbuje. Miotnęła niem z miejsca, samem ramion wyrzutem, ani wiedząc o jakich technikach i obrotach dla siły wyrzutu uwiększenia... i z punktu wysłała go w okolice ówcześnego rekordu Polski, który nawiasem potem ze dwadzieścia razy podwyższała.
   Na nartach jeszcze przezwano ją "Czerbetą", o co do dziś spory czy to być miała czerwień i kobieta, czyli też dla czerwoności nieodłącznego beretu, który miał się stać jej znakiem firmowem. Z tem, że na nartach jeszcze jeździła i w swetrze czerwonem, zatem może to i o to pierwsze szło...
   A przecie sport to nie jedyne jej pasje! Znał ją i fortepian, hafty artystyczne jej nieobce, pisała i drukowała poemy swoje, aliści nie dla nich chyba jednak ją wdzięcznie w "Ziemiańskiej" na pięterku przy swem stoliku słynnym witali "Skamandryci", ile dla uroku osobistego, promiennego uśmiechu i niezwykłej zgoła vis vitalis, zarażających wszytkich wkoło niezmąconym optymizmem.
   W Amsterdamie jest jedną z faworytek, bo jest rekordzistką świata. Rzuca w deszczu, początkiem nieszczególnie, ale rzut drugi jest nowym rekordem świata (39,62 m) i odbiera rywalkom wszelkie nadzieje! Po raz też pierwszy w dziejach na olimpijskim stadionie nam "Mazurka" grają... pułkownik Kazimierz Glabisz, prezes PKOL, w loży honorowej śpiewa go tak, że się przez orkiestrę przebija, przy czem... ryczy jak bóbr, łez się swoich nie wstydząc!
  Wracającej z Amsterdamu Konopackiej wyszła na spotkanie delegacja rządowa, zaprosił ją na spotkanie sam Marszałek, co niby rewerencji szczególnej do sportu nie żywił, przecie w słowach, któremi ją powitał, zawarł to, co z punktu widzenia państwowowca najcenniejsze*****. Wkrótce Konopacka sławą swą przyćmiewała największe nasze ówczesne gwiazdy filmowe, z których większością zresztą była zazwyczaj dobrze znajomą, jeśli nie zaprzyjaźnioną. Jednem z ubocznych efektów owego powitania przez delegację rządową było i to, że się w niej do szaleństwa zakochał pułkownik Ignacy Matuszewski, ówcześny dyrektor departamentu w MSZ i poseł w Budapeszcie, a wkrótce de facto minister finansów******, świeżo co rozwiedziony*********. Adorował ją frontalnie i z flanki tak długo aż uległa i wyszła zań, za sposobnością przysposabiając mu miana "męża silnej ręki":)). Zbyszewski wspominał, że "oboje mieli wielki dryg życiowy" i "od rana do nocy byli wariacko czynni". Nie będę wyliczał szczegółowo w czem się udzielali, ale prawdziwie oboje zasłużyli na miano "królów życia".
   We wrześniu 1939 to Matuszewskiemu została powierzona słynna już dziś misja ewakuacji blisko 80 ton polskiego złota, z której wywiązał się wzorowo, a pani Halina przyłożyła do niej jak najbardziej dosłownie swoją rękę, a ściślej ręce, bo to ona właśnie prowadziła jeden z autobusów całej kolumny!  Gdzieś w tem całem zamęcie i ratowaniu złota publicznego, straciła najcenniejsze swe złoto prywatne, czyli walizkę, gdzie między inszemi miała swój amsterdamski medal...
  Matuszewski zmarł w Nowym Jorku w 1946, zaś pani Halina wyszła raz jeszcze za mąż, za przedwojennego kolegę-tenisistę Jerzego Szczerbińskiego, ale gdy i ten pomarł, poświęciła się już wyłącznie swoim pasjom do rymów i nowej: do malarstwa, w czem odnosiła niemałe sukcesy. Pomarła na Florydzie w roku 1989, trzykrotnie po wojnie jeszcze Polskę odwiedzając. między inszemi kibicując jeszcze słynnemu meczowi lekkoatletycznemu naszego wunderteamu z zespołem USA z Moskwy wracającym. Wyniki ówcześne z rzutu dyskiem niewiast, mimo 30 lat od Amsterdamu minionych, niewiele nad dwa metry od jej rekordów były lepsze...
 ________________________
* W towarzyszącym olimpiadzie Olimpijskim Konkursie Sztuki i Literatury wziął udział Antoni Wiwulski, autor Pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie.
**prosili nas po prawdzie, niepodległości doceniając, na letnią już w 1920, do Antwerpii, aliści cokolwiek ważniejsze na ten czas sprawy na głowie mając, jako chociażby Tuchaczewski na Warszawę ciągnący, przyszło podziękować...
*** "Konopaccy z chętnym i wiernym umysłem, godnie i z niezachwianą przywiązania wytrwałością, Ojczyźnie służyli..."

**** W lekkoatletycznych mistrzostwach Polski w 1928 roku startowała w dziesięciu konkurencjach. W siedmiu z nich była pierwsza!
*****"Ach, to pani zdobyła dla nas złoty medal gdzieś w Amsterdamie. To dobrze! To służy Polsce!". O dziwo, gmin rozumował podobnie, porównując jej zasługi w krzewieniu sławy Polski do zasług...Kiepury :) Powtarzano, że "co Kiepura pyskiem, to Konopacka dyskiem!":)
****** nominalnie funkcja ta się zwała kierownik Ministerstwa Skarbu. Matuszewski, syn znanego krytyka literackiego, również Ignacego, zagorzały piłsudczyk w 1917 wespół m.in. z Melchiorem Wańkowiczem próbował pobuntować oddziały I Korpusu Polskiego w Rosji, wierne gen. Dowbór-Muśnickiemu. Później stał na czele Oddziału II Sztabu Generalnego odpowiedzialnego za wywiad i kontrwywiad i powiedzmy to uczciwie: jednego z głównych zasłużonych autorów wiktoryi naszej w polu. Co do zasług lat wojny następnej, to okrom niewątpliwej zasługi złota naszego wywiezienia, moje o niem sądy wielce mięszanej są próby. Jest świadectwo, że w przeddzień samobójstwa Wieniawy, o którem żem tu pisał wielokroć, nawiedził Długoszewskiego, czy ściślej rzec będzie: naszedł właśnie Matuszewski, pospołu z Wacławem Jędrzejewiczem, sanacyjnym ministrem oświaty i z majorem Henrykiem Floyar-Rajchmanem (współdowodzącym eskapadą ewakuacyjną złota polskiego) i mięli z niem długiej a burzliwej rozmowy, której nie inaczej zapewne by rozumieć należało, jak wyrzutów, czy i jakiego sądu kapturowego imieniem piłsudczyków najzajadlejszych, za przyjętą od Sikorskiego przez Wieniawę posady. Czy to jenerała do skoku samobójczego skłoniło i czyni w/w moralnie za to odpowiedzialnemi? Dalibóg, nie wiem... :( 
********* Stanisława Kuszelewska, działaczka skautowska, pisarka, tłumaczka i działaczka społeczna (fanatyczka ogrodów jordanowskich) a i Polskiego Radia wielka pionierka, którą Matuszewski poślubił w 1917 roku w Mińsku i z którą miał córkę Ewę, porzuciła go dla Ludomira Rayskiego, generała, szefa Departamentu Lotnictwa MSWojsk, a później ostatniego naszego przedwojennego dowódcy lotnictwa. W czasie wojny Rayskiemu udało się nie wpaść w ręce Sikorskiego, bo pewnie skończyłby internowany na słynnej Wyspie Węży, ale zgłosił się po jakikolwiek przydział do RAF-u. W rezultacie latał jako zwykły lotnik , m.in ze zrzutami nad Polskę, a nawet dwukrotnie nad powstańczą Warszawę, gdzie na dole w tym czasie jego żona służyła w kwatermistrzowstwie pułku "Baszta", zasię pasierbica Ewa Matuszewska w temże pułku kierowała sanitariatem (została rozstrzelana przez Niemców 26 września po zajęciu przez nich szpitala przy alei Niepodległości 117)

P.S. Jakkolwiek by to nie wyglądało dziwacznie (post scriptum do przypisu:) pozwolę sobie dla wygody Lectorów tutaj powtórzyć link do dawnej Torlinowej notki o córkach trzech spośród głównych aktorów (Dowbór-Muśnickiego, Matuszewskiego i Wańkowicza)  "puczu bobrujskiego" w sztabie I Korpusu w maju 1918 roku. Zważywszy na tragiczne fatum, które je wszystkie dotknęło, może i dobrze, że pozostali główni tegoż spisku aktorzy: Leopold Lis-Kula i Przemysław
 Barthel de Weydenthal potomstwa nie pozostawili, ginąc zbyt szybko po zdarzeniach opisanych....

http://torlin.wordpress.com/2011/09/10/trzy-corki/

25 komentarzy:

  1. Wpis mnie na tyle zainteresował, że na Wyspę zaniosłem jeden z jej wierszy. Dzięki za inspirację! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tom rad, żem się z tem wspomnieniem na coś nadał...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Vulpian de Noulancourt16 lutego 2014 15:29

    1. Mam kolegę, który potrafi z pamieci wyrecytować, z kim grała jakaś tam Benfica Lisboa w kwietniu 1986 roku, kto co tam (i komu) strzelił i w której minucie. Podziwiam go, ale przecież nie zazdroszczę, bo zachwaszcza sobie pamięć zupełnie niepotrzebnie.
    2. Dobrze, że mnie wyniki takich zmagań są obojętne. Mam nadzieję dłużej przez to pożyć.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad.1 Jak to Wachmistrz powiada: różnych ma Bozia lokatorów... Ja ani sam wynikami ani datami głowy nie zachwaszczam, ani nikogo do tego nie namawiam... Starczy mi, że znać będą, że było, a jak będą dat potrzebować, że wiedzą, gdzie ich sprawdzić...
      Ad.2 Życzyłbym, by ta nadzieja niepłonną była, bo jakiemiś pasjami w końcu serce trzeba poruszać, iżby się nie zastało...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Klik dobry:)
    Byłam, przeczytałam, serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Veni, vidi, vici podług alElli?:) Koncepcik niezgorszy, choć ja bym pewnie pisał "veni, vidi, vivi (przeżyłem)":)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Przeczytałam jak sprawozdanie z pasjonującego sportowego wydarzena na miarę Igrzysk ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli pasjonujące to tyleż zasługa moja, co zdarzeń samych... Ale coś jest na rzeczy, że to przecie życia zapis, a życie to przecie Boże Igrzysko...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Fajnie, że przypomniałes - dzieki !.
    Pozdro z Opo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielcem rad, że nie bez i Twojej przyjemności, Piotrze:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Czemuż od czasów Jana Kowalczyka nie masz w Polszcze sukcesów w jeździectwie konnym? Ubolewam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzecz nie jest taką prostą... Kowalczyk był wojskowym i jeździł w wojskowym klubie sportowym, dziś nawet nie wiem, czy jakie tradycyjne kluby sekcji jeździeckiej zachowały. Natomiast w czasach Kowalczyka jeździectwo było sportem prawdziwie elitarnym, mimo żeśmy niby w ludowej żyli republice robotników i chłopów. Dziś, swoisty renesans konia i rekreacyi końskiej przeżywając, gdzie okiem nie rzucić, stadniny się plenią i adeptów, a ściślej adeptek, bo czeguś się ten sport sfeminizował okrutnie, nad czem boleję srodze, jest mrowie a mrowie... Jeno, że to wszytko młódź, luboż amatorzy, za groszem sterani, to i przecie czasu na jakiebądź poważniejsze treningi nie mający... Mamyż za tem miast Kowalczyka jednego ruch prawdziwie masowy, ale po amatorskiemu płytki... I przyznam, że gdybym musiał wybierać, co wolę, to nie wiem, czego bym wybierał ostatecznie... Pewnie jednak tej masowości, bo w niej nadzieje na jakiego może i Kowalczyka, czy panią Kowalczyk, większe...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Pani Kowalczyk to woli jeździć na nartach, a nie na koniu.

      Usuń
    3. No cóż... exemplum w rzeczy samej żem nie zanadto wywiódł trafne...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Co ja mam dodać! napisałeś Wachmistrzu wszystko, co wiem. Dziękuję, że wspomniałeś o Ewie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Ci zatem:) Myślałem, że może co o Matuszewskim, choćby w kontekście "spisku" przeciw Dowborowi co będziesz chciał dorzucić... Co się jeszcze Ewy tyczy, tom długo dumał, czy dodać, co u Kunerta wyczytałem, że jako jenerałowa Rayska zwłok córki styczniem 1945 odnalazła (co nawiasem arcyrzadkie przecie było), to ta wciąż w dłoni miała bandaż częścią odwinięty, którego już użyć nie zdążyła... Naówczas zdało mi się to strasznie egzaltowane, dziś już to raczej widzę szczególnie tragicznem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Z jednej strony mógłbym mnóstwo napisać, siedziałem w końcu 1,5 roku nad jego biografią, ale z drugiej strony nie wszystko jest ciekawe. To w takim razie dwa aspekty;
      1. Znał mnóstwo wielkich ludzi w Polsce i się z nimi przyjaźnił, Prus był jego ojcem chrzestnym, na wakacje brali go do siebie Żeromscy, znał Piłsudskiego, Dowbora, Lisa Kulę.
      2. W historii życia warto by podkreślić znaczenie dla tego jeszcze wtedy młodego człowieka I Ogólnego Zjazdu Wojskowych Polaków w Piotrogrodzie, który zaczął się 7 czerwca 1917 roku. Tak naprawdę pierwszym zjazdem był Pierwszy Zjazd Wojskowych Polaków V Armii Frontu Północnego, który odbył się w Rzeżycy (dzisiaj na Łotwie) w dniach 10 - 16 kwietnia 1917 roku, a drugi załogi miasta Mińska należącego do Frontu Zachodniego w dn. 29.IV. - 4.V.1917 roku. W Piotrogrodzie Matuszewski był bardzo aktywny, i tam właściwie rozpoczęła się jego kariera polityczna.
      Jeżeli ktoś jest zaniepokojony zawiłościami marca 1917 roku w Piotrogrodzie nieskromnie zapraszam do siebie (mam nadzieję, że się Wachmistrzu nie gniewasz), gdzie to jest w miarę wytłumaczone.
      http://torlin.wordpress.com/2008/01/05/sprawa-polski-w-rosji-w-marcu-1917-roku/

      Usuń
    3. Jeżeli chodzi o Ewę, to świadkowie morderstwa widzieli, jak Niemiec podszedł do "Mewy" trzymającej bandaż w ręku i strzelił jej dwa razy w głowę. Jeżeli ktoś nie czytał historii trzech córek ludzi związanych z "nocą majową" w Bobrujsku, to spójrzcie tu:
      http://torlin.wordpress.com/2011/09/10/trzy-corki/
      Tragiczne losy

      Usuń
    4. Torlinie, nie tylko, że nic przeciwko nie mam, ale link do notki o córkach pozwoliłem sobie dokleić w samej notce do postscriptum, bo rzecz się bardzo z tematem tym wiąże... Nawiasem doprawdy ciężko czasem o czemkolwiek z Międzywojnia pisać, bo czego człek nie dotknie, to bokiem wyłażą jakieś inne osoby wielce interesujące, nowe relacyje wiążące je z następnemi, zdarzenia, anegdoty i tak bez końca, słowem pilnować się trzeba niezwykle, bo noty poczynając nie skończyć na czymś w rodzaju "Karafki Lafontaine'a", skorośmy już przy Wańkowiczu...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Bardzo spokojnie podchodzę do sportowych rywalizacji. A z gier zespołowych bardziej do siatkówki i piłki ręcznej się przychylając
    Zimą zaś moje ukochane narciarstwo którego zaprzestałem uprawiać ze strachu przed kontuzją.nóg
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za młodu i ja tych żem nad kopaną przedkładał, osobliwie siatkówki, ale zimową porą to ja w sen zapadam zimowy...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Choćby nam medali stówka, nie umocni się złotówka :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ekonomistą nie jestem, aliści jako jeden z pryncypalnych względem włodarzy naszych przedwojennych zarzutów żem poznał, że właśnie złotówki bronili jak niepodległości, zarazem wielce krajowi utrudniając wychodzenie z kryzysowego marazmu...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. I tu się kłania właśnie Matuszewski, który był wielkim zwolennikiem deflacji i on właśnie prowadził tego rodzaju politykę. Na jego usprawiedliwienie chcę podać dwa fakty, po pierwsze wszyscy pamiętali straszną inflację sprzed Grabskiego, a po drugie - nikt nie wiedział, jak się wychodzi z tak głębokiego kryzysu, nie było materiału teoretycznego.

      Usuń
    3. To ja dodam trzeci: że mocna, a ściślej stabilna złotówka była idee fixe Marszałka, a nie wyobrażam sobie, by ktoś taki jak Matuszewski, który był piłsudczykiem totalnym, mógł robić coś wbrew woli ukochanego wodza:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)