31 marca, 2020

O wojowaniu wozami, hołoblami, wijami i płotkami czyli sztuka wojenna taborowa...II

  Umyśliłem dać tejże nocie cyfrę wtórej, choć po prawdzie ona pierwszą, w której cośkolwiek o tem przekazać zamyślam. Uprzednia, urwawszy się z łańcucha, upubliczniła się w całej swej okazałej niegotowej nagości i składała się wyłącznie z tytułu, alem postanowił jej nie usuwać, by uszanować Wasze komentarze, w których żeście mię słusznie konfudowali i dworowali sobie sielnie:)
  Jest z wszech miar słuszną, iżbym Wam słówek w tytule użytych wyłożył, nim ku militariom przejdę. Wóz, nadziei pełnym, czem jest i jaki jest, każdy widzi... Trudniej już z hołoblami, tedy najkrócej jak umiem wyjaśniam każdemu, kto konia czy wołu widział w zaprzęgu, najczęściej przyprzężonego do dyszla, że wówczas, gdy tych dyszli jest dwoje i koń między niemi kroczy, natenczas właśnie o hołoblach prawim. Pasjonatom szczegółów, wszytkich tych śnic, otosów, szenkli, rozwor, tylników i dennic polecam paginę Galowickiego Muzeum, a my zasię bieżmyż za themą  naszą dalej.
   Z wijami (takoż łojami, ujami i ojami) mamyż ambaras, albowiem znawcy z Galowic  przez nie pojmują dyszle, podczas gdy ja ich znam, nie tylko z ksiąg dawnych, jako orczyków, czyli drążków do dyszli poprzecznych, do których się łańcuchami bądź rzemieniami czy sznurami uprzęży mocowało. Co się zaś płotków tyczy, to o nich co rzeknę dopiero, jako Wam co o wojowaniu taborem opowiem.
   Przyjęte jest, że tegoż sposobu wojowania czescy husyci się jęli, co się najwięcej wiedli z ludu prostego, zatem nie dla nich konie bojowe drogie okrutnie, zbroje i oręż podobnie cenne takoż wyćwika od maleńkości w robieniu tą bronią. A że przeciw sobie mięli najwięcej właśnie konnego rycerstwa, to na tych konnych właśnie kawalerów musieli obmyślić sposobu, jak się przed niemi obronić, łamiąc uświęconą setkami lat i tysiącami bitew zasadę, że pieszy poćciwej obrony przed zakutym w żelazo jeźdźcem nie ma i ulec mu musi. Wieki przyszłe dokazały, że idzie się bronić piki mając przeciw nim mocnej i długiej, której formacja piesza nachylając, a i nawet zapierając o ziemię, zamienia w mobilny ostrokół, który zatrzyma każdą jazdę na świecie (okrom husarii naszej), a strzelcy zza pleców pikinierów jezdnych razić będą. Tyle, że jakem rzekł: czas pikinierów czy hiszpańskich tercios dopiero nadejdzie, przy tem nie mniej ważkie, że ich musiała być mnogość, jezdnych liczbą też przeważająca.
   Żiżka tego luksusu nie miał, ale w geniuszu swojem sięgnął po to, co chłopstwu nieobce, czyli po wozy, z których poczynił ruchomej fortecy i wrychle owa vozová hradba posłynęła po całej Europie, więcej przecie pod niemieckim mianem Wagenburga, oznaczającego fortecę z wozów. Wszystko to ładnie, pięknie, ale jakże to działać mogło, zapytacie. Zapewne macie w memoryi jakie obrazy z westernów licznych, jako to biedni osadnicy na wozach przez terytoria ciągnąc indiańskie co i rusz onych zataczają w koło, by z nich, ale i spod nich czy spomiędzy nich, móc razić paskudnych Indian, zawszeć ukazywanych tam jako idioci, co wkoło tego ganiają i dają się wystrzeliwać po kolei. Ciepło, choć taki sposób wojowania, może i dobry jako prowizorka jaka dla osadników, obrazą byłby dla taborytów, a cóż dopiero dla Kozaków czy i dla naszych XVI i XVII-wiecznych żołnierzy.
   Primo, że dla nich wóz był nie tylko ruchomą zasłoną (dla taborytów czeskich tem cenniejszą, że ci niejednokrotnie wiedli ze sobą swoje baby i dziatki i trza też było i o bezpieczeństwie dla nich pomyśleć), ale też platformą dla załogi zbrojnej w rusznice, hakownice, hufnice, taraśnice i folgerze, a czasem i w małe bombardy nawet. I nowatorstwo Żiżki tyleż w tych wozach, co w nowym dla artyleryi zastosowaniu, wielekroć więcej ofensywnym. Nie bez kozery też i Żiżce się przypisuje narodziny prawdziwej artylerii polowej, gdzie konie ciągnęły armat na łożu i podwoziu własnem, nie zaś na wozie w cząstkach, które się składało mozolnie, gdy tam gdzie przeciw nieruchomemu celowi (czytaj: kasztelowi jakiemu) strzelać przyszło.
  Nowatorstwo wtóre, to wozów tych spięcie łańcuchami, co czyniło z nich jeden ciąg nierozerwalny, którego nie rozerwiesz, końmi nie przeskoczysz, a pieszemu się może i pofortunni przecisnąć pojedynczo, ale na to ci tego właśnie tak uszykowali, by tego pojedynczego z drugiej strony czekać i wybijać po kolei, a nie z dziesiątką się naraz wdzierającą mozolić.
   Kunsztem niemałym też odpowiednie temiż wozami zajeżdżanie i onej fortecy formowanie. Poniżej macie rycin z epoki krzynę późniejszej, ukazujących schemata podług których woźnice poszczególni gdzie, jak i w jakim czasie zajeżdżać winni, by całość ową wozową twierdzę zestalić mogła. Komu to mało wyraźne, niechaj k'sobie kopiuje i uwiętszy, by całości dojrzeć. Z punktu też pomiarkujecie, że ów wozak taborowy nie mógł być byle tępym kmiotem z batem, co całej jego roli koniom po zadzie nim walić. No... rzeknijmyż ućciwie, że nie każdy:) Aliści tych kilkunastu, co kolumny wiedli i zamykali, w rzeczy samej być musiało bystrzejszych, w rzecz wdrożonych i experiencyi niemałej, iżby się to wszystko nie splątało ze sobą i nie wyszedł z tego jeden wielki, ogarnięty pożarem burdel. 
   Pojmiecie też, Mili Moi, że rola oboźnego, nad tem wszytkiem pieczę mającego, nie byłaż byle synekurką dla kogoś, komu to za nagrodę być miało. To musiał być naprawdę tęgi łeb inżynierski, w głowie przeliczający czas, prędkość i kierunki, a przy tem nie przepominający celu tegoż całego urządzenia.




   Wszystko to ładnie, pięknie, rzekniecie, aliści miałyż przecie owe wagenburgi słabego punktu, a to mianowicie koni pociągowych, które ustrzelić starczyło, by owi powożący miast wyręki, jeszczeć i kłopot mieli z truchłem drogę tarasującym.
Prawda to niezełgana, że tak właśnie być mogło i takeśmy właśnie przyszli do płotków, które wyglądały tak:

  Teraz pojmujecie, że ten Wagenburg był w stanie naprawdę jechać i walczyć w drodze, a przynajmniej się bronić. Jakem pisał noty o husarzach spotwarzonych imaginacyją Imci Hoffmana, który ich w filmie "Ogniem i mieczem" jako debili jakich w bitwie pod Żółtymi Wodami ukazał, tom tam tłomaczył, że w rzeczywistości ta bitwa to właściwie dwutygodniowa obrona warownego obozu, a na koniec próba odwrotu pod takiegoż właśnie taboru osłoną, której Kozakom nareście się rozerwać udało.
   Byłoż potrzebne wodzom takiemi batalijami dowodzącym możności mieć onego taboru chwilowe rozłączenie, by samemu z jazdą wyjść i na wroga natrzeć, inszych uciekających pod jego osłonę przyjąć, luboż i dla przyczyn inszych. Temuż służyły wynalazki rodzime, nasze i kozackie, których Wam próżno u Żiżki szukać: owe wije, czyli orczyki, które się znajdowały po OBU stronach wozów, tak że chyżo szło koni przeprząc i dotychczasowy tył stawał się przodem wozu, a kierunek jazdy szło mieniać, nie kołując wozem. Insze takie koncepta, nikomu inszemu nieznane, to dyszle po bokach wozu, dla możności wsparcia końmi doraźnie przyprzęganymi z boku, to instytucja  "koni międzywoźnych", wprzęganych czwórkami co czwarty wóz, by wesprzeć słabnące insze, to owe hołoble na postojach obracane w stronę nieprzyjaciela, które tem sposobem czyniły, rzadką bo rzadką, przecie niezgorszą palisadę z drzewc wcale długich.
  Eneasz Sylwiusz Piccolomini, nim posłynął (niekoniecznie dobrze) jako papież Pius II, czas niejaki zabawił w Czechach i w swej "Kronice Czeskiej" zawarł ciekawego opisu sposobu wojowania taborytów, gdzie jeszczeć inszej ponoś umieli bracia czescy sztuczki czynić. Otoż mianowicie "na dany przez hetmana znak, zręcznym objazdem otaczali część wskazaną nieprzyjacielskich hufców i tymi wozami ściskali jak płotem."
  Na koniec pamiątka naszej najsłynniejszej bitwy taborowej, czyli wiktoryja hetmana Tarnowskiego pod Obertynem w 1531 roku podług rysunku pomieszczonego w jednej z naszych pierwszych ksiąg (niestety, pozostałych jeno w rękopisie) o taktyce: "Księgach hetmańskich" Stanisława Sarnickiego z II połowy XVI stulecia:


23 marca, 2020

7 Pułku Ułanów Lubelskich dziś święto...

...którego, by kto chciał ze mną obchodzić, temu rad będę wielce, a kto o pułku tem przypomnieć czego ciekawy, luboż jeno dalszą częścią ułańskiej golizny się ponapawać pragnie, to noty stosownej tu znajdzie:)
                                       

22 marca, 2020

O zawodach i rozczarowaniach



/tekst bez stylizacji i nietypowo: o actualiach, a nawet i w pewnym sensie polityczny/ 


  Winienem może najpierw doprecyzować określenie „zawiódł”, bo zazwyczaj pojmujemy je w ten sposób, że czegoś się po kimś spodziewamy, a ten ktoś nie sprostał temu oczekiwaniu i nas w ten sposób zawiódł. Określenie o tyleż mylne i dziś użyte przewrotnie, że jeśli ktoś, tak jak ja, niczego się dobrego po kimś nie spodziewał, a ściślej spodziewał się właśnie czegoś takiego, jak owa osoba czy instytucja zaprezentowała, zatem jego/jej zachowanie w najmniejszej mierze nie zmieniło naszego o tym kimś osądu, czyli trudno tu mówić o zawodzie i rozczarowaniu. Ale potoczne wyobrażenie ludzi mniej krytycznych i tzw. oczekiwanie społeczne jednak stawiały tę poprzeczkę wyżej i dla nich wszystkich jest to w pewnym sensie rozczarowanie i zawód. Oczywiście, o ile znajdą czas i odwagę w sobie, by do tych refleksji dojść… 

 Jeśli idzie o władze rządowe i ministerialne, to te miotają się koncertowo w wygenerowanym chaosie, mnożąc niespójne decyzje i próbując palcem zatykać coraz więcej dziur w tamie, słowem: pożar w burdelu w czasie powodzi czyli normalnie. Czy jest tu coś, co nas w jakiś szczególny sposób zaskakuje i rozczarowuje? A znalazłoby się parę rzeczy… W pozytywnym sensie postawa ministra zdrowia, który sam działa silnie terapeutycznie… nie, nie na wirusa i epidemię, tylko na lęki społeczne, pozwalając trwać jeszcze czas jakiś w złudzeniu, że jest ktoś, kto nad tym wciąż panuje. W negatywnym zaś bezmiar głupoty polityków, którzy zmarnowali podarowane im parę miesięcy czasu (pomijam taki drobiazg, że powinniśmy mieć zapasy i procedury na każdy parszywy scenariusz) w ufnym przekonaniu, że jakoś to będzie i nagle znajdujemy się w rzeczywistości, na którą mimo licznych ostrzeżeń, absolutnie nie zostaliśmy przygotowani. 

 Podobnie nie zawiódł nas prezydent, po którym przecież nie spodziewaliśmy się niczego innego jak walki do ostatniego tchu o stołek, do którego się przyspawał i w tym aspekcie kurczowe trzymanie się absurdalnych w tej chwili wyborów właśnie pokazuje jak bardzo jest to dla niego i jego zwierzchników ważne, by sparaliżowawszy konkurencję, przeprowadzić namiastkę wyborów i zalegitymizować trwanie przy władzy. Nawet za cenę narażenia całego narodu na spotkania z zarażonymi przy nomen omen: urnach. 

 Zapewne większość obywateli, wyżej ceniąc własne zdrowie, niż iluzoryczną możliwość odsunięcia od władzy marionetkowego prezydenta, pozostanie w domach.  I o to najpewniej właśnie chodzi: konstytucja nie określa koniecznego dla ważności wyborów limitu frekwencyjnego, zatem te zostaną uznane za ważne, nawet jeśli nie uda się skompletować większości komisji wyborczych a te, które powstaną odwiedzi ledwo kilkuset desperatów. Inaczej ta walka do ostatniego tchu może być walką jak najbardziej dosłowną, tyle że to będzie chodziło o nasz ostatni oddech... 

 Nie zawiódł nas ZUS, który nawet nie zdobył się na inicjatywę ustawodawczą lub choćby cień pomysłu na rzeczywiste ulżenie bankrutującym ludziom i firmom. Propozycję odroczenia płatności składek ludziom, którym wali się świat widzę jako coś pomiędzy przypisywaną Marii Antoninie arogancję, z którą nie umiała zrozumieć, że ludzie mogą nie mieć chleba, więc proponowała, by jedli ciastka, a chińskim obyczajem obciążania rodziny za kulę, którą zabito skazańca. Tu, jak rozumiem, tę płatność by odraczano i łaskawie nie doliczano odsetek za zwłokę… 

 Nie zawiodły nas media, które jak hieny rzuciły się na nowy temat, tym wygodniejszy że na miejscu i nigdzie daleko nie trzeba po niego jeździć. Znanym z czasów powodzi sprzed lat obyczajem epatuje się nas istotnymi i mniej istotnymi wieściami powiązanymi z problemem, budując w zamkniętych po domach ludziach psychozy lękowe i paniczne nastroje. Powtarzając je na okrągło przytłaczają nieszczęśników nieświadomych tego, że dają się wkręcać w te stany i odbierają zdolność samodzielnej i trzeźwej oceny rzeczywistości. Z drugiej znów strony gdyby ktoś od nich oczekiwał jakiegoś wysiłku, by zaprezentować rozrywkę pozwalającą na skuteczne oderwanie myśli od wszechobecnego problemu, to rzeczywiście zawiedzie się srodze, bo niezależnie od swej linii światopoglądowej telewizje jakby nie zrozumiały doniosłości swej roli jedynego czynnego kina czy filmoteki i nie dość, że wciąż serwują tę samą papkę, to jeszcze w dodatku nieświeżą i niestarannie odgrzewaną. 

  Mnie osobiście nie zawiódł też Kościół, który do końca walczył o utrzymanie mszy (czyli tacy), natomiast jest dziwnie nieobecny wszędzie tam, gdzie miał sposobność udowodnić, że miłość bliźniego ma nie tylko w gębie i od święta. Każdemu, kto oczekiwałby, że stanie on na pierwszej linii frontu walki, zmobilizuje wielotysięczny wolontariat do rzeczywistej pomocy nie tylko chorym ale też prawdziwym bohaterom tegoż frontu: lekarzom, ratownikom, pielęgniarkom i całemu personelowi medycznemu, rzeczywiście postawa tej instytucji mogła przynieść bolesne rozczarowanie ( o ile ktoś się nad tym w ogóle zastanawiał). 

  A pomoc, od której uchyla się państwo i samorządy, niedługo będzie potrzebna ludziom nawet nie chorym, ale prozaicznie choćby lękającym się wyjść po chleb czy leki, w dodatku ludziom starszym, czyli właśnie ludziom w większości religijnym, którym nie tylko msza przez radio byłaby potrzebna. Mając radio i internet ma ta instytucja wspaniałe narzędzie choćby do zbierania i nagłaśniania takich informacji, że pani Anna na Sosnowej 12 potrzebuje chleba, a pan Jan z placu Wolności kogoś, kto mu zrealizuje receptę. Nie wątpię, że pewnie gdzieś tam są indywidualne przypadki pojedynczych księży czy zakonnic, którzy z poświęceniem i prawdziwą miłością bliźniego troszczą się o zagubionych ludzi. Ale też nie wątpię, że są to przypadki jednostkowe i że Kościół wyjdzie z tej próby jeszcze bardziej osłabiony, chyba że masowość wymierania spowoduje, że uderzymy w tony histeryczne i odżyją procesje biczowników i innych nawiedzonych… 
  Nie zawiódł mnie też i mój ostatni pracodawca, zapowiadający nam aneksy do umów, będące w gruncie rzeczy pozbawieniem nas wypłat, zatem wróciłem do stanu w ostatnim czasie chronicznego, czyli poszukiwania zatrudnienia. Tym razem zapewne będzie z tym wielekroć ciężej, niż poprzednio, choć myślałem, że ciężej już być nie może, ale i tu trudno mówić, żem się tego nie spodziewał, więc rozczarowania nie ma.

  Jeśli natomiast ktoś mnie rozczarował w pozytywnym sensie to ogół naszego społeczeństwa, mimo wszystko dość skrupulatnie przestrzegającego zasad ograniczenia kontaktów z innymi. Oczywiście, mamy mnóstwo incydentalnych przypadków łamania tych zasad i zapewne zaraz mnie nimi zasypiecie, ale nie zmienia to faktu, że mamy miliony się stosujących i setki niekoniecznie. Mamy spontaniczne oddolne inicjatywy ludzi zbierających pieniądze na środki ochronne dla medyków-żołnierzy pierwszej linii frontu, mamy zbiórki masek od kosmetyczek, mamy firmy z dnia na dzień przestawiające produkcje na rzeczy naprawdę potrzebne, mamy zalążki prawdziwego wsparcia dla ludzi starszych i wiele, wiele innych… 

  I mam ja, na koniec, osobiste przekonanie wywiedzione z wieloletniego analizowania naszej historii, że mało który naród potrafi dorównać naszemu w trudnej sztuce przetrwania. 

  I mam nadzieję, że Historia, ta przez duże H, pozwoli nam wykazać, że nie do końca rację miał Norwid, głoszący, że jesteśmy wielkim narodem, ale żadnym społeczeństwem. I obyśmy z tego wyszli wzmocnieni właśnie o zaprzeczenie tej tezie... 


19 marca, 2020

Na Święty Józef pułku święto...

jako w wierszu pułkowi dedykowanemu napisał Włodzimierz Przerwa-Tetmajer (nawiasem: pierwowzór Gospodarza z "Wesela" Wyspiańskiego), zatem dnia dzisiejszego nie uchodzi, ot tak szaroburo, bez toastu za pamięć onych ułanów, przepędzić... Komu to milej przy muzyce to mieć będzie aże dwa do wyboru marsze, z których każdy za jedyny słuszny uchodzi...:) A komu by miło było i zanucić, ma poniżej tekstu z jednego...





Pod miasteczkiem Komarowem
batalija wielka, 
Ruskich było na tysiące,
a ułanów trzysta 
Ruskich było na tysiące,
a ułanów trzysta 

Hej wy lekkie szwoleżery
 nie róbcie nam wstydu
 Zaczekajcie pół godziny,
 aż ułani przyjdą, 
 Zaczekajcie pół godziny,
 aż ułani przyjdą!

 Bo ułani dobrze biją, 
 dobrze atakują!
 A jak pójdą na bij-zabij
 ruskie zrejterują!
 A jak pójdą na bij-zabij
 ruskie zrejterują!

Tam na wzgórzu, na dereszu 
Krzeczunowicz leci.
Wymachuje, rozkazuje 
"Trzymajcie się dzieci!" 
Wymachuje, rozkazuje 
"Trzymajcie się dzieci!" 

A ułani dobrze biją,
 dobrze atakują!
 Jak ruszyli na bij-zabij
 ruskie zrejterują!
 Jak ruszyli na bij-zabij
 ruskie zrejterują!

 A z krwawego pola bitwy
 krwawo słońce schodzi
 I Budionny z Kozakami 
 hen za Dniepr uchodzi 
 I Budionny z Kozakami
 hen za Dniepr uchodzi!

A komu może jeszcze i była chęć odświeżyć dziejów pułkowych, włącznie z udziałem pułku w tragicznych wypadkach krakowskich 1923 roku*, luboż tylko przypomnieć owych przywołanych wierszy  Włodzimierza Przerwy-Tetmajera poświęconych pułkowi, ale i pamięci syna, co pod tegoż pułku sztandarem padł w bolszewickiej wojnie, luboż może inszych filmów i zdjęć, takoż z ułanami w strojach adamowych konie pod klasztorem w Tyńcu w Wiśle pławiących, tego upraszam do not dawniejszych:
http://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2013/03/na-swiety-jozef-puku-swieto.html

http://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2013/03/na-swiety-jozef-puku-swietoii.html

___________________________________

* - wypadkom tym zasię, z cąłym onych tłem i otoczką, cały jest cykl poświęcony pięcioczęściowy, sub titulo "O wietrze historii i portkach pętaków", widoczny po prawicy w notach polecanych.

16 marca, 2020

O kąpielach dawniejszych czyli o higienie w czasach zarazy

  Parokroć tu i na swoich łamach Vulpian Jegomość spominał historyjki o tem, jako król francuski wielmoży przyzwał jednego, tenże mu zaś miał odesłać supliki, by onemu odpuścił, bo właśnie jest po kąpieli, co król miał przyjąć ze zrozumieniem i nawet nakazać, by w takim razie dochodził do siebie i zważał na siebie, za nic póki co mając królewskie przyzwanie.
Opowiedzmyż zatem jako to było ab ovo...
   W rzeczy samej, Roku Pańskiego 1610 był przyzwał Henryk IV ku sobie Sully'ego, bo to o niego szło, a był ci on naówczas królewskim od grosiwa ministrem, tandem miarkujecie, że najpryncypalniejszym. Weźmyż jeszcze, że szło o preregrynacyją z jednego paryskiego pałacu do wtórego, bo Wersalu nawet i w planach być nie mogło, skoro i jego twórcy, Ludwika XIV, Henrykowego wnusia takoż przecie na świecie nie było. 
  Posłaniec królewski iście ministra był zastał w kąpieli, przecie ten iście gotów był wraz ruszać na wezwanie monarsze, przecie służba wraz w szloch, by życia nie narażał a i sam posłaniec, powagą cyrkumstancyj poruszony, przedkładał, że król niechybnie zdrowie ministra za cenniejsze mieć będzie, niźli ryzyko tak wielgie. Czem rychlej więc nazad ku Henrykowi pospieszył i rzeczy wyłożył, zasię król medyka zawezwał, by się z niem naradzić i w pochopie nijakich nie podejmować decyzyj.
  Lekarz królewski kategorycznie orzekł, że Sully dobrych jeszcze dni kilka będzie nadto osłabionym, by się na azard wypuszczać podróży, tandem król będąc jednak w porady potrzebie, mądrość okazał i wyrozumiałość i ministrowi przekazano: "Panie, król nakazuje abyś dokończył kąpieli i zabrania dziś wychodzić, gdyż pan du Laurens zapewniał go, iż mogłoby to zaszkodzić pańskiemu zdrowiu. Rozkazuje panu oczekiwać go jutro w nocnej odzieży, sznurowanych bucikach czy domowych pantoflach i szlafmycy, aby nie inkomodować pana po ostatniej kąpieli."
  Jakoście się już, Mili Moi, naśmieli z tej opowiastki, pora nam tegoż wszytkiego w realiach osadzić epoki, byście pomiarkowali w czym rzecz, a na własne obecne lęki wejrzawszy, wierę, że inszemi oczami na przodków obyczaje pojrzycie...
  Owoż w czas największej dopotąd w dziejach naszych zarazy, czyli dżumy, co Roku Pańskiego 1348 spadła na Europę, król tamtocześny francuski, Filip VI nakazał był medykom sorbońskim rzeczy zgłębić i przyczyny plagi tak strasznej dociec. Ci, ma się rozumieć, sprawili się akuratnie i wszytkim zainteresowanym się wraz stało wiadomem, że powodem spustoszenia krajów europejskich fatalna była koniunkcja Saturna, Jowisza i Marsa, za sprawą której z ziemie i wód szkodne wyszły miazmaty i zatruły powietrze. Pewno, że przeciw czemuś takiemu nie było sposobu, przecie uczeni wskazali, że najwięcej na zarazę podatni byli ludzie chutliwi i grzeszni, w piciu i jedzeniu nieumiarkowani, co zwyczajną było medyków i kapłanów wszelkich gadką od czasów już starożytnych.
  Sorbońscy mędrkowie dodali jednak do tegoż złowróżbnego zestawu jeszczeć i jednego czynnika: gorące kąpiele, nadmiernie rozpulchniające ciało i otwierające pory w skórze, któremi owe szkodne miazmaty łacno przedostawać się mogą. Od tegoż czasu za każdym zarazy nawrotem zamykano miejskie łaźnie, pierwotkiem we Francyi, zasię i w krajach inszych, a kąpiel, osobliwie w wodzie ciepłej postrzegać poczęto tak, jako my dziś pewnie byśmy widzieli spacer po gzymsie trzydziestego piętra, luboż znaną i lubianą zabawę z rewolwerem i jedną kulą w bębenku. Ma się rozumieć, że nauka ocaliła w ten sposób miliony istnień ludzkich i położyła podstawy pod przemysł perfumeryjny, bo czymś przecie ten odór trza było maskować, a następne parę stuleci Europa zapamięta jako tyranię brudu i smrodu. A i sam tu przywołany władca, przódzi hugenot zapamiętały, cudem ocalały z rzezi w noc św.Bartłomieja, autor słów znamiennych, że Paryż wart jest mszy i małżonek osławionej królowej Margot, był człekiem w tych sprawach tak wstrzemięźliwym, że słynna rozpustnica ścierpieć jego smrodu w łożu nie mogła...

13 marca, 2020

O zewnętrznych formach emigracji wewnętrznej, Panzerwaflach i humorze wisielczym

  Wachmistrz już czas niejaki temu wybrał się był na emigrację, z tym że dotychczas sądził, że wewnętrzną i w niejakim odosobnieniu od narodu, który przestał rozumieć i najpewniej też i z niem współczuć. Pokazało się jednak, że nie docenił chichoczącej Ironii Losu, która uznała, że pora tejże emigracyi nadać i znamiona zewnętrzne w postaci odizolowania się od inszych współplemieńców*, niejako na podobieństwo eremitów żyjących niepodlegle po samotniach swoich. Co ciekawe, za sprawą odgórnych ukazów, pozostali współplemieńcy też winni się odosobnić i nie stykać jedni z drugimi, zatem i oni zostali przymuszeni do emigracji... no i właśnie, tu mi się pojawia niejaki problem natury onomastycznej wielu z nich się tyczący, bo czy można mówić o emigracji wewnętrznej osobników owegoż wnętrza pozbawionych? A nawet, trywializując cokolwiek, żyjących dotychczas wyłącznie zewnętrznie, właśnie poprzez uzewnętrznianie swoich potrzeb i zaspokajanie ich, również możliwie najbardziej publicznie ?
   Analogia do eremitów również, po chwilowym przemyśleniu, nie wydała mi się trafną, ci bowiem przeważnie pościli długo i namiętnie, a nieraz i zwyczajnie głodowali, a tu jeśli wejrzeć na stosy wywożonych na wózkach sklepowych wiktuałów mających być tegoż samotniczego żywota podstawą, to imaginacyja mi bardziej podsuwa konterfekt pączka na maśle, niźli pustelnika z zapadniętymi bokami. Po prawdzie znów godzi się przyznać, żem i ja był tej uległ panice i podążyłem zapasów zgromadzić... I tu jednak okazałem się znów być odosobnionym, bo zawartość koszyków innym raczej szeleściła i chrzęściła, a moja się okazała być jakby więcej brzękającą. Osłupiałem kasjerce przetłomaczyłem, że przecie zalecenie było by się zaopatrzyć na dwa najmarniej tygodnie, co właśnie czynię. Nieco gorzej poszło mi z Panią_Wachmistrzowego_Serca, która wprawdzie pochwaliła skrupulatne pilnowanie się bariery 60%, acz już nie doszliśmy do zgody względem onegoż sposobu spożytkowania... :( No i też pokazało się, że zupełnie inaczej sobie te zapasy na dwa tygodnie wyobrażała...:(
  Cóż było czynić? Pokwapiłem się do owego przybytku szatana, marketem zwanego, ponownie, aliści, że półek pustych w domostwie dostatek, tom się nie zdecydował na to, by ich jeszcze z owego marketu do dom zwozić. Jednem z niewielu, co się pofortunniło nabyć były produkty chlebopodobne, które siła czasu strzymać poradzą bez krzywdy dla siebie**, a które przodkowie nasi sucharami zwali, zaś moi towarzysze broni z wojskowej mej młodości, wielekroć celniej: Panzerwaflami...
  Nic to, jak mawiał mały rycerz, zawszeć jeszcze ostaje górska moja sadyba, cokolwiek od świata odległa, przez co może i co więcej bezpieczna, a tam co zawszeć było lekcej pomiędzy sąsiady o jaje, kuraka, a jakby dobrze poszukał to i co większego. Towar na handel wymienny dzięki zakupom pierwszym już mam, to i kto wie, czy zaprzęgać nie pora?
  Są w historii przykłady, że i przymusowego odosobnienia mogą jakie arcydzieła się zrodzić, że Decamerona spomnieć sobie pozwolę, choć nie sądzę by nadchodzący czas zaowocował czymś takim, czy bodaj perełką w rodzaju "Miłości w czasach zarazy". Już raczej przyjdzie nam podziwiać panoptikum głupoty ludzkiej, a w najlepszym razie dzieła ulotnochwilne na discopolową nutę w rodzaju:
                     "O już mnie trzepią dreszcze, 
                       już cię, Hela, nie popieszczę..."
  Mam choć nadzieję, że ludzkość przechowa jednak i parę choć zachowań ludzi z klasą, którzy odchodząc pozwolili sobie nawet i na żarcik jaki, w rodzaju Tomasza Morusa, który prosząc kata o pomoc w wejściu na chyboczący się szafot, z uśmiechem zapewnił go, że z powrotem już go nie będzie fatygował. Luboż przepomnianego w memoryi mej miana Żydowin jeden, wychudzony okrutnie, a w czasie wojennym skrywany, pochwycony przez gestapo, co do struchlałych gospodarzy zażartował, by go nie winowali, jako się mydło z niego kiepsko mydlić będzie...

_______________________________

* - mam niejaki kłopot z nazywaniem ich en masse bliźnimi.
** - bo jeśli idzie o spożywających, osobliwie zaś o ich zęby, to to już całkiem insza historia.