29 lipca, 2020

O konsekwencjach Kolumbowych myłek dla ptactwa domowego w Polszcze...

   Nim do sedna rzeczy przejdę, wyznać muszę, że jakom już tytułu onegoż ćwierćbarokowego poczynił, spominki mię naszły z lat przedmaturalnych, gdzie przyznać idzie, że się już kapkę Wachmistrzowego talentu do gadulstwa ujawniać poczęło. Trzebaż trafu, że w klasie tejże samej się i drugi frant taki pokazał (Andrzejku, gdzieśkolwiek jest, jeśliś żyw, pozdrawiam i zdrowie Twe piję!!!:)), coż Go wyciszyć szło jeno groźbą przymusu bezpośredniego. Po czasie niejakiem, gdzie naturaliter, zrazu do jakiej rywalizacyi przyszło, zaprzyjaźniwszy się z czasem szczerze, obrócilim talenta nasze pro publico bono… W tem przypadku szłoż nam o dobro klassy naszej, kompanionów miłych a i podwiki przecie niczego sobie, za któremi….eeech, będzie tego!… dość, żeśmy się zgrawszy pospołu wybornie wrychle tak wprawili, że tematu jeno podrzuconego mając i ani co więcej wiedząc o tem, ponad to, coż się z palica wyssać dało, umieliśmy może i nie godzinami (na klassowe potrzeby czterdzieści pięć minut starczało wybornie:))), ale przecie dysputować o tem zajadle…
  Pewnie, żeć to nie wszytkim dziedzinom możebne było; trudnoż dysputować nad koniunkcją między przyprostokątnemi zachodzącą luboż nad momentem pędu jakiego, aleć już możebne efekta bliskich związków kwasu jakiego z czemniebądź pole do popisu otwierały przestronne… Czem zaś humanistycznych stricte dziedzin bliżej, tem nam i Eden był bliższy. Biedni praeceptorzy nasi, ustawicznie nas przecie do aktywności nakłaniający, nader długo pojąć nie mogli, że w pułapkę własną wpadłszy, na pastwę języków młodzianków swawolnych wydani zostali. Pewnie, że tam jeden z drugim połapawszy się z czasem, dyskursów ukrócać probował, aleć zawżdy która tam z naszych długorzęsych się w on czas o co następnego zapytywała, bakałarz biedny serca odmówić responsu nie mając objaśniać poczynał, niebacznie nam tematu nowego do sporu kolejnego dostarczając. Co mędrsi spośród grona wrychle k’temu przyszli, iżby z nami jakiego swoistego paktu o nieagresji zawrzeć, czem nas zawżdy uciszyć szło; jako się który czy która na ten azard wojny z nami był puścił, wrychleż mu/onej skonstatować przyszło, że marzec na karku, a tu ani ocen nie masz, a z materyjałem do głów wtłaczanem toż w lesie tak głębokiem, że słońca nie widać… Jedna jedyna polonistka nasza, przejrzawszy nas, jakośmy nadto swawolili, wyłączała nas z lekcyi i kazała uwagi swe w formie rozprawek spisywać, co nam animuszu kapkę przycinało, aleć po czasie pokazało się, że na długo przed Monty Pythonami żeśmy do absurdu najostateczniejszego przyszli, jakim się nasz dwugłos sub titulo „Plamy na słońcu a problem pielenia ogórków w bratnim Wietnamie” okazał…
  Przebaczywszy, mam nadzieję, oną dygressyję a'propos titulum poczynioną (kapkę i może przydługą), Czytelnik łaskawy zechce się ku Kolumbowym podróżom zwrócić, gdzie jako pomnim wszytcy, nieboraka takoż przed peregrynacyją spito, że drogi pobłądziwszy się ku Ameryce puścił, niemalże po kres żywota pewnym będąc, że do Indyj dopłynął. Do dziś w mianach Indian, czy archipelagów Indyj Zachodnich konsekwencyj tych myłek mamy, aleć i nie tylko…
  Ptaka bowiem jednego coż go z krain tych przywieziono, w Europie nazwano kurą i kogutem indyjskiemi, co różnym nacyjom assumpt dało pokazać, któraż płeć u nich najpirwszą:))) U Francuzików bowiem najsampierw ochrzczono samiczkę: la poule d’Inde, coż się później na „la dinde” skróciło, a z tegoż małżonek onejże, czyli „dindon” się wziął… W Polszcze cależ przeciwnie, najpierw żeśmy kogutka mieli z łacińska gallus indicus ochrzczonego, co też wrychle się do samego indicus skróciło, a jakośmy już mieli indyka, tedy od niego poszła i indyczka…
   Za tąż okazyją spomnieć się godzi, żeśmy w latach sześćdziesiątych mięli epizodzik taki, gdzież się nasi językoznawce, pospołu do kupy z geografami naradziwszy, uchwalili, że nie Indie nam krajem przyjacielskiem, a India niejaka, a z mian inszych z tem związanych Ocean Indyjski, cależ poprawnie by było Indykiem zwać, jako Atlantyckiego Atlantykiem:))

25 lipca, 2020

O czem nam Mićkiewicz Jegomość nie pisze...

w dziele swem pryncypalnem, sub titulo "Pan Tadeusz"? Ano niemało ci on tam zamilcza, kolorysta też z niego pierwszej wody, a i zdarzy mu się plątać, jako z wiekiem Zosi, której Telimena wprost prawi "zaczynasz rok czternasty", a z logiki zdarzeń przez Jacka Soplicę opowiedzianych wynika, że się rodzić mogła najpóźniej w Roku Pańskim 1795, ergo latem 1811 mieć winna wiosen szesnaście, chyba że się ugodzim, że które z tych dwojga (Telimena lub Adam) rachować nie umie.
  Nie o te jednak mi idzie sprawy, a najwięcej o pozycję i rolę Sędziego, a co za tem idzie i o Tadeusza. Znamy, że Jacek Soplica w młodości swej bujnej być miał szlachty okolicznej nieformalnym przywódcą, co pośrednio mi dowodem (przy braku choćby i słóweczka o ojcu onegoż, zali żył jeszcze), że to ów był posesjonatem, bo gołysza mogła szlachta poważać, jako Maćka Starego Dobrzyńskiego, aliści już z posłuchem gorzej, co i w tem utworze widać. Jak dla mnie zatem to Jacek był Soplicowa właścicielem pełną gębą, a potwierdza to jeszcze i cytacik z księgi VI, słowami Sędziego, które in extenso przywołam:

"[...]Ja się nie znałem, nawet nie widziałem z Jackiem;
Ledwiem słyszał o jego życiu hajdamackiem,
Siedząc wtenczas retorem w jezuickiej szkole,
Potem u wojewody służąc za pacholę.
Dano mi dobra, wziąłem; kazał przyjąć Zosię,
Przyjąłem, hodowałem, myślę o jej losie:[...]"
  Widzimyż tu jawnie, że go na służbę oddano do wielkiego pana, niechybnie z tą myślą, by tam sobie protekcyją wojewody przyszłego chleba był nalazł, bo go w rodowym Soplicowie mógł mieć jeno za gościną u brata tam władającego. Normalna to była praktyka w dawnych czasach, że syn pierworodny dziedziczył, a iżby mojątku nie dzielić, bo w trzy pokolenia, by ród zmarniał na kawalcach leda jakich, tak wtóremu chleba przychodziło szukać po świecie, najczęściej wojennego. Trzeciemu, jeśli się zdarzył, duchownej zwykle szykowano sukienki, a kolejnym to już rozmaicie, gdzie bywało, że i najstarszemu służyli. Sędzia przydomkiem swojem tegoż i nam potwierdza, jako i zażyłością z Podkomorzym, wojewody synem.
 Tu nam przyjdzie objaśnić, że komorzowie drzewiej byli na dworze królewskim czy książęcym personami znacznemi, którym przyszło zarządzać całym dworem (komorą). Przydano im zastępców, którzy byli de facto szambelanami, ale i szefami ochrony, zwierzchnikami nad całą służbą i wrychle przyszło to do tego, że się urząd podkomorzego stał nad komorzego wyższem, co i w mianach się odzwierciedliło; camerarius nam w pomroce dziejowej zaginął, a pierwotny subcamerarius stał się archicamerariusem, czyli podkomorzym wielkim lub koronnym. Z czasem stał się i kimś więcej jeszcze, może nie tyle w rodzaju ministra spraw zagranicznych, bo polityki własnej mu nie dozwalano, ale wszelkie znoszenia się z posłami cudzoziemskiemi za jegoż się pośrednictwem odbywały. Jednak z wykształcaniem się osobnym do tych spraw kancelaryj i urzędów ranga podkomorzych spadała aż do roli zwierzchnika sądów ziemskich, władnego spory graniczne i zawiłości sukcesyjne rozstrzygać. I nadal był to w Koronie pierwszy w swojej ziemi urzędnik ziemski, choć na Litwie już tylko trzeci...
  Wolnoż nam zatem przyjąć, że się Sędzia swego fachu sędziackiego przy Podkomorzym wyuczył i takaż być miała przyszłość jego i chleb nienajgorszy*. Przyszło jednak, za sprawą zdarzeń wiadomych, Jackowi za granicę jechać i tu mi właśnie owa kałabanija, której wieszcz nam poskąpił. Nie wierę ja, by swego pierworodnego, czyli Tadeusza, z ojcowizny wyzuł i praw do majętności na brata nieznanego przeniósł. Najpewniej, podług obyczaju, plenipotentem go jeno uczynił, zatem panem na Soplicowie de iure był Tadeusz, a Sędzia winien mu zdać majątku i sprawy z zarządu swojego, gdy ów pełnoletniości dojdzie, przez co rozumiano ożenek. Owo posłuszeństwo rozkazom nieznanego brata, które Sędzia w przywołanem cytacie podkreśla, także są tego pośrednim dowodem. 
  Po prawdzie się stryj z bratankiem nie patyczkuje**, a Tadeuszek stryjaszka poważa nad podziwienie. Osobna rzecz to szacunek dla Sędziego, że prawdziwie dba o niego i o przyszłości onegoż myśli, takoż i w matrymonialnym sensie, gdzie ośmiu na dziesięciu opiekunów, znając że to kres ich rządów i pozycji, by radziej mu wzbraniały, partyj kolejnych odradzając, panien obmawiając luboż i dyskredytując ze szczętem. Przecie gdy przychodzi do ślubu, Tadeuszek ma już najwyraźniej własne plany, o których rozmawia z Zosią i tam wprost się mówi, że większa część wiosek przychodzi mu z ręką panny i ów zamyśla chłopów tam uwolnić i uwłaszczyć. Pada tam wprawdzie słowo, że "stryj temu nie przeczy", w rozumieniu że się nie sprzeciwia, co widziałbym jedynie za piękną bajkę w latach trzydziestych w Paryżu pisaną, przecie nie do uwierzenia w Litwie dwunastego roku, a i jeszczeć - jak się zda - całemuż charakterowi Sędziego przeciwną. Ów był pan ludzki, nie przeczę, jak na czasy owe i na stosunki tameczne, ale był też gospodarzem pełną gębą i nie wierę ja, by się bez przymusu godził na dochodów tak znaczne uszczuplenie i dziedzica pozycji w okolicznym świecie.
  Czy coś nam z tego jeszcze ciekawego wynika? Ano może i inszemi oczami spojrzenie na amory z niem Telimeny, owej mężów łowczyni, która w tym związku winna być może mądrzejszą i dojrzalszą. Z pewnością wiedziała, że się zdarzały mariaże takowe, gdzie młody szedł za niewiastę, co mu być macierzą mogła, aliści się to na ogół właśnie z majętnością jaką niemałą wiązało luboż korzyścią inszą. Tu, że rzecz odwrotna, nie sposób mi wierzyć, by się Sędzia na stadło takowe był zgodził, dodatkiem widoki na majętności Horeszkowe tracąc, a bez jegoż znów zgody Tadeusz sobą rozporządzić nie mógł, o czem znów trudno, iżby zainteresowana nie wiedziała. A skoro wiedziała i czeguś tam jednak roiła sobie, to już o niej i o jej rozumku świadczy...
_____________________________
* - przytwierdzałoby nam i tego, że Protazy, woźny tegoż trybunału, swoistego w majątku Sopliców miał dożywocia, zapewne przez wzgląd na dawniejszą dla Sędziego służbę.

** "-A nie, to bizun - jutro staniesz na kobiercu!" (szlacheckich synów chłostano na kobiercu- Wachm.)



                                                                  .

24 lipca, 2020

Pięciopak lipcowy na miesiąca pożegnanie...

  Ano pięciopak, bo piąci nam przyjdzie świąt pułkowych w kupie nieomal obchodzić. Primo: dzisiejszego 1 Pułku Ułanów Krechowieckich im. Pułkownika Bolesława Mościckiego (pierwszego "Krechowiaków" dowódcy, postaci zgoła legendarnej)... O pułku dziejach i tradycjach żem pisał już co więcej, tandem chętnych poczytać tam i też sobie odesłać pozwolę:)
   Secundo: jutrzejszego święta "tatarskiej jazdy", czyli 13 Pułku Ułanów Wileńskich , zasię pojutrze nam 16 Pułku Ułanów Wielkopolskich święto opijać wypadnie...:) Okrom linków podanych jest i o nich też przygarść w tejże pierwszej, "Krechowiakom" poświęconej nocie...
  Ano i quarto,  o 27 Pułku Ułanów imienia Króla Stefana Batoregoświętującym 27 Iunii, pamiętać wypadnie, a i wspomnieć godnie...:) Quinto zaś będzie 29-go  ma się rozumieć, toastem za 7 Pułk Strzelców Konnych Wielkopolskich :))

22 lipca, 2020

O peregrynacyjach dawniejszych...


...za memuarami Hipolita Milewskiego, ziemianina z majątku Geranony (dziś Geranoniai-Wachm.) w kowieńskiem powiecie.  Urzekło mię onegoż pióra peregrynacyi opisanie, jakiej dorocznie familija jego podejmowała, by ciotek dawno niewidzianych nawiedzić, rzecz zaś jest z lat sześćdziesiątych wieku dziewiętnastego…
„Na przodzie pojedynczym wózkiem jechał chłopak stajenny, żeby uprzedzić Żydów karczmarzy, aby przepędzili wszystkich swoich gości i przystąpili do powierzchownego oczyszczenia swoich zajazdów”, zasię w godzin kilka po niem ruszało w drogę jaśnie państwo w resorawanem powozie, za niemi zaś na podobieństwo eskorty i dworu zarazem „specjalnie na to zbudowana fura, już nie resorowa, również założona czterema końmi i wioząca kucharza, dziewczynę i cały stos materaców, poduszek, kołder, prześcieradeł, miednic i dzbanów, samowarów, rondli, patelni, wszelkich wiktuałów i łakoci, a wszystko przykryte kilkoma niewyprawionymi skórami – od deszczu.
 Ujeżdżało się przeciętnie po dziesięć kilometrów na godzinę, najwyżej siedemdziesiąt od rana do wieczora, popasało się i spało się, ile się chciało – albo jak doradzała pogoda; oprócz straty czasu, o którym w późniejszym wieku człowiek się przekonywa, że właściwie co do rezultatów funta kłaków niewart… było daleko wygodniej i przyjemniej niż w dzisiejszych „sleepingach”, „dining-carach”, tym bardziej automobilach lub aeroplanach, w których człowiek ma wrażenie, że jest nadaną na pocztę kopertą lub posyłką.”

19 lipca, 2020

Ze świąt pułkowych najmilsze...:)

Tegoż bowiem święta pułkowego, Wachmistrzowi najbliższego i najmilszego, mamy dla tej przyczyny, że 25 Pułk Ułanów Wielkopolskich to pułk Dziadka mego:) Tandem kto ze mną powspominać ochoczy, a przy tem za Pułk przewagami sławny, jako i za pamięć wachmistrza Wawrzyńca Ślązaka przepić gotów, do dawniejszej o pułku tem noty upraszam...:)

14 lipca, 2020

Kusztyczek za pamięć...

... 2 Pułku Strzelców Konnychktóry Was ongi tak zauroczył zarękawkami i tańcami na rżyskach (choć powinien bitwą pod Mokrą i wypadem na Kamieńsk:)), a którego święto pułkowe pospołu wypada z francuskiemi igrcami w rocznicę Bastylii dobycia, o którem to zdarzeniu żeśmy tu już ongi pisali, niemało mu odejmując onej chwały wiekami narosłej i do rzeczywistości rzecz całą sprowadzając...


P.S. Staraniem Grażyny wyszperane zdjęcie orkiestry w pułku tegoż barwach:

09 lipca, 2020

Opowieść wędrowca

  Podkorciło ongi popróbować naśladownictwa memuarów przeróżnych naszych szlachetków, co się po świecie przecierali, a dla naiwności swojej i, cóż tu dużo kołować wpodle rzeczy, nieprzesadnej umysłu bystrości, widziane tak spisywali, że nie sposób tego bez uśmiechu czytać, jak ów Rywocki, co w Italijej widział posągi Mojżesza i Herkulesa "wielce akuratnie ad vivum* zdjętego" :), podobnie zresztą jako i relikwij moc, przy których sienkiewiczowskiego Sanderusa "szczebel z drabiny, co się śniła Jakubowi" prawdziwie przedniej jest próby, przecie do pięt nie dostaje "kurom świętego Dominika pieczonym, po izbie latającym", com już tu ongi opisywał w tekście o relikwijach i miraculach.

* * *

  Przybywszy szczęśnie za niechybną Opatrzności sprawą ku miastu temu, żem się dla krótkości pobytu nasycić niem nie zdołał, przecie com ta dojrzał, tego i rad opiszę ku pamięci, a może i inszym ku nauce, a czasem i przestrodze jakiej… Najpierwsze co mię zadziwiło, to serdeczność wielga z jaką automobiliści tameczni, a jeszczeć i więcej powożący czemsi, co tubylcy zowią scuterri i motocicletti, się ku sobie mają… jako się ich za krzyżówką gościńców każdą najedzie ciżba tak okrutna, że nie do uwierzenia, że się to wszytko na jednej drodze mieści, wraz się gestami serdecznemi pozdrawiają, a zawołaniami sekretnemi, z których żem jeno „Vafankullo” spamiętał, takoż „Porkamizeria” i „Filiodiputana”… Ano, żem z początku w strachu był nieledwie o całość automobilu mego, jako się na dwupasmowem gościńcu czterech nas we rzędzie ustawiało, a między nami, com ani myślał że to możebne, owi scuterri się jeszcze przeciśli, tom potem niejakiej swobody nabywszy, i ja ochotnie się do trąbek ryczenia dołączał, a i przejeżdżających mimo owem „Vafankullo” z serca obdarzał:))
  Grodziszcze samo wielgie okrutnie, ale i niemłode, co po domostwach licznych widać. Niektóre już tak zębem czasu spsowane, że się i ze szczętem powaliły, inszym dachy zwiało, że same kolumny stoją, inszym znowu się jeno część jaka ścian zapadła. Probowałżem powstydzić jednego zarządzającego największą bodaj ruderą w mieście, że dla jej ogromu i jegoż nieczynności widno tak sławną się stała, że się już od świtańca kolejki ustawiają ludzi żądnych owo Colosseum obaczyć nim się ze szczętem zawali. Gdybyż ów szelma bodaj dziesiątej części tego grosza, co bierze od ludzisków sobie w tej ruderze konterfektów czyniących na odnowienie onej obracał, dawno byśmy owej budowli mieli pięknie restaurowanej. Przedkładałżem mu, że w Polszcze mamy mularzów zdolnych; w pół roku najdalej by mu tejże ruiny zawaleniem grożącej rozebrali i w tem mieśćcu gmachu nowego jak się patrzy wystawili, przecie się jeno śmiał, jak nie przymierzając u nas we wiosce głupi Mikołka, co za gęsiami chodzi…
    A jakeśmy przy budowlach, to o jednej wielce udziwnionej rzec się godzi. Powiedli mię przed gmaszysko okrutnie wielgie i prawią, że tu jakiś Pan Teon mieszka. Ani mi znać Jaśnie Wielmożnego Pana Teona, ani też i JW Pani Teonowej, przecie udaję, że mi to radość niemała ich móc nawiedzić, bo to przecie człek nigdy nie wie, zali mu się jakie znajomki w żywocie przyszłem nie przydadzą. „Wiedźcież mię do nich tedy!” powiadam, a w duchu jakiej oracyi powitalnej sklecić probuję, by na prostaka nie wyjść. Aliści pokazało się, żem zbytecznie sobie ten frasunek czynił, bo ani Gospodarza doma nie było, ani Pani jegoż, a co więcej ciżba we środku okrutna sama się gospodarzy, w każdy kąt nosa tkając, jakoby u siebie byli… Dziwne mi to obyczaje, że się leda kto w ochocie czuje, wchodzi jak do siebie, luboż jak do karczmy, przecie domostwo jeszczeć i dziwniejsze! Nie masz w nim ni stołowego, ni kredensowego, ni czeladnej, ni jakiegobądź z pojęciem podzielenia…wszytko jedna izba ogromna, jakoby stodół pięć w jednej… a we środku samem dziura we sklepieniu, niczem od bombardy jakiej ogromnej wyłupana! Aliści widać, że wyrobiona ładnie i równo, tedy to nie z nieszczęścia jakiego, czy mularzów niecnotliwości, a z zamierzenia taka widno być miała…
   Nie chciałżem cicerone mego konfudować dopytywaniem o owo wariactwo, przecie sam mi począł bajania snuć, że to tak przemyślnie wykoncypowane, że przez ów przeziór nawet deszczu kropla nie spadnie, bo jej jakoweś ciśnienia rzkomo nie dają. Gada mi i gada, a mnie przecie widać, że dziursko niczego sobie; parą koni by nawrócił, przecie udaję że dowierzam, łbem kiwam, jeno poglądam na czem owo oczajduszostwo miałoby nibyż kres znaleźć. Na końcum wydumał, że widno się tam niedowiarkom zakładać każą, potem wodę z góry leją, a płyta pewnikiem jaka szklenna niewidoczna wody strzymuje i tak naiwnych naciągają na grosiwo jakie. Ha! Tu cię mam, żem umyślił, aleć nicem po sobie poznać nie dał, żem franta przejrzał i każdziutkiemu słowu przytakuję, ba, przytwierdzam że i u nas na wiosce takich ze siedm najmniej… Ów w konfuzyję; duma że mu nie dowierzam i facecyje zeń czynię. Dalejże się przysięgać swego, ać ja rękami macham, że nie trza, że przecie wierę… I takem franta przechytrzył!
   Jadło u nich niepodłe, a i napitki niezgorsze, chocia kudy tam ichnim wińskom do węgrzyna poćciwego! Miodu u onych nie uświadczysz, tedy jako komu bez onegoż żyć nie sposób, niechaj zapasik własny w drogę bierze, takoż i ogórców kwaszonych, czy kapusty takiejże, zdałoby się też i boćwiny i żuru, bo i tego nie znają, chocia przecie nie pogany… Nie zaszkodziłoby, jakoby jaki mistrz rondla, co się po ichniemu wysłowić poradzi, onych nauczył, jako się pizzę czyni, bo pojadają takie leda jakie cosi na podpłomykowem cieście postnem, jakoby dla chudopachołka jakiego piekli, nie dla gościa godnego!
   Ale i między tą mizeryją trefiło mi się, że mię zawiedli w mieśćce jedno na traktament osobliwy uciesznemi kuleczkami jakoby ze śniegu z mlekiem mięszanego ze smakami różnistemi. Zimne to i dość smaczne, osobliwie na dni skwarne zacne, a co mnie jeszczeć i więcej ku radości, jakom się wywiedział sekretnie, że przepisu tegoż sama Święta Gelata ode Najświętszej Panienki wydobyła! Temuż jadło owo nie leda tam jaką fraszką a przeciwnie strawą duchową poważaną wielce, a i pono kardynały obstalowują tegoż całemi misami, by się w stanie świątobliwości bliskiem utrzymywać. Nie umiałżem ja obstalować, bo mi te smaki wszytkie obce i nieznane, przecie żem wykoncypował, że jako większa ich część nazwy ma pospolite i ordynaryjne, zasię jeden najwidniej ode łacińskiej nazwy mszy się wiedzie, tedy widno ów najwięcej jest świątobliwy i temuż żem sobie owego TiraMissu z punktu ze siedm kulek zaordynował z pobożności najczystszej. Aliści com się w cichości może i spodziewał jakich wizyj ekstatycznych luboż objawienia szczególnego, tom widno tego niegodny, bo się wszytko jeno bolem kiszek pokończyło, z czegom pojął że i w pobożności miary trza umieć dochować…

____________
* ad vivum - z natury

06 lipca, 2020

Toastu za pamięć

...dziś potrzeba koniecznie: pro memoria 24 Pułku Ułanów z Kraśnika, co sami sobie za patrona, wbrew zwierzchności, upatrzyli hetmana Żółkiewskiego, zaś Was ongi kształtem swoich hełmów i umundurowaniem zbulwersowali...:)    
   Kolejnego Wam spełnić przyjdzie w niedzielę za pamięć pułku jednego z najgodniejszych, czyli 4 Pułku Ułanów Zaniemeńskich , zasię kolejnego 11-go, za następny taki pułk sławny nad podziwienie, choć dzisiejszemi czasy akurat najwięcej dla żurawiejki nieobyczajnej, a najbardziej znanej, ze szkodą niemałą dla wiedzy o niezwyczajnych prawdziwie dokonaniach 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich  ...:) 

O najstarszym żołnierzu Legionów...V

  Kończąc naszej opowieści , z onej całym niechronologicznym nieładem (III , III , IVVI ) o Wacławie Sieroszewskim naszej, przyjdzie nareście wytłomaczyć przecz, poza stylem archaicznem i tematyką egzotyczną czy i może już niemodną, ówże tak zalazł bolszewickim Polski włodarzom za skórę, że go po wojnie już niemal drukować nie chcieli* i na zapomnienie skazali.
  Pisalim, że się ów z braćmi Piłsudskimi skamracił, a rzec by i można, że idąc miasto młodszego, za onegoż przewiny, na zesłanie kolejne, w starszym miał oparcia i pomocy. Kolejnemi aresztowaniami zagrożony, usunął się pisarz na galicyjską ziemię, poza łapy policmajstrów carskich. Pomieszkując w Krakowie, zasię w Zakopanem nie bez i tej przyczyny, że u Sieroszewskich mało kiedy się przelewało, a tu jednak życie tańszem było po wielekroć. Mimo tego, dom był zawsze dla przyjaciół otwartem, a okrom nader często tam bywającego Piłsudskiego bywali i Żeromscy. I to Żeromski Sirkę namówił do przeniesienia się do Paryża, gdzie synowie Sieroszewskiego mięli w tem samym, co Adaś Żeromski, się uczyć gimnazjum.**
  Jak mniemam, byłaż w tem i jaka może inspiracyja, luboż nadzieje jeno na to, że tam wielce ustosunkowany Władysław Mickiewicz, tylekroć rodaków wspierający i jako wydawca, i jako przyjaciel, a przy tem, o czem jeszcze pisać będziem, jako swoisty i nieformalny (a przecie przez wszytkich, łącznie z władzami francuskiemi) ambasador jeśli nie Polski, to z pewnością spraw polskich i ludku polsko-paryskiego…
  Z czegóż to wnoszę? Ano z tego, że w paryskim mieszkanku*** Sieroszewskich Mickiewicz bywał, a nie miał tego w zwyczaju. Przeciwnie, to on salonu prowadził, w którym się bywało, a rzekłbym, że rodak jaki, świeżo do Paryża przybyły, a Mickiewiczowi się pokłonić nie przybywający, popełniał faux pas zgoła nie do wybaczenia. Zda mi się nawet, że atmosfera tegoż mieszkanka być musiała jaką arcyszczególną, bo że Mickiewicza skusiła, bym może jeszcze rozumiał, że Gumplowicza – tem bardziej, aliści znamy, że bywała tam i Maria Curie-Skłodowska, której z pracowni na świat boży wyciągnąć, byłoż już osiągnięciem niebywałem, ale żeby jeszcze owa gdzie się udzielała towarzysko, to już było nie do pomyślenia niemal.
   Działał Sirko tęgo między emigrantami, czas jaki był nawet prezesem tamecznego Towarzystwa Artystów Polskich, aliści najwięcej uwagi, okrom swej literackiej pracy, poświęcał niepodległościowym staraniom przyjaciela jednego starego, czyli Piłsudskiego, ale i nowego, w Paryżu poznanego Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, który go do paryskiego oddziału Związku Strzeleckiego zaciągnął. Nie wiem po prawdzie, czy i Sirko, już przecie pan w leciech, pospołu z owymi młodymi, po Lasku Bulońskim, z kijami zamiast karabinów, paradował, ale ta przyjaźń przetrwać miała wszystkie przyszłe wichry i zawieruchy. Ano i z temi szaleńcami pospołu, przybył Sieroszewski latem 1914 roku do Krakowa, by w czas wojny pod polskim iść walczyć sztandarem.
  Arcypięknie, choć i delikatnie wielce, sceny formowania Kompanii Kadrowej opisuje w swych memuarach, jej dowódca przyszły, Tadeusz Kasprzycki:
„Czwartego [błędnie zapamiętał Kasprzycki, w istocie mowa o 3.VIII – Wachm.] sierpnia przymaszerował do Oleandrów pierwszy oddział Drużyn Strzeleckich, organizacji prowadzonej przez młodzież narodową. Nastąpiło uroczyste zjednoczenie organizacji Strzelca i Drużyn. Do sfrontowanych naprzeciw siebie oddziałów przemówił w kilku słowach Komendant Główny Józef Piłsudski, o wspólności zadań, o czekającej nas walce za wolność i niepodległość, o konieczności i znaczeniu zespolenia dla tego celu wszystkich wysiłków. Na znak pojednania zamienił Komendant orła strzeleckiego ze swej czapki na odznakę dowódcy oddziału drużyniackiego. Był nim, jeśli mnie pamięć nie zawodzi, Norwid-Neugebauer. Oznajmiono nam potem, że z obu oddziałów zostanie wydzielona jedna kompania pod nazwa Pierwszej Kompanii Kadrowej.
  Wyznaczonych do służby w nowej jednostce zaczęto wywoływać numerami. Podobnie jak moi towarzysze, nie bardzo zdawałem sobie sprawę, o co idzie w formowaniu nowej kompanii. Domyślałem się jednego więcej symbolu pojednania.
Spodziewałem się jednak czegoś więcej, sam nie wiedząc czego, bo stojącego z bronią u nogi paliła ochota i szarpał lęk i niepewność; wywołają mnie czy ominą?
– Numer 45!
Omal nie krzyknąłem z radości i wyskoczywszy z szeregu, jak porwany trąbą powietrzną, w trzech susach doskoczyłem do nowego zastępu. Od tego momentu spokojniej już obserwowałem dalszy ciąg ceremonii. Padały nowe numery i coraz nowy dochodził do nas kolega. Znajomków, towarzyszy z dawnych sekcyj i plutonów witaliśmy radośnie – „Kalina – byczo! – Brzęk – bywaj bracie! – Roch! I jego przydzielili, to morowy chłop! – Młot – szlusuj tu do mnie!” Wybrańcy promienieli radością – zazdrośnie spoglądali na nas pozostali.
  W pewnej chwili drogi i zacny W. Sieroszewski, pośród młodych najmłodszy, wśród zapaleńców najbardziej gorący i promienny, skoczy ku Komendantowi, by w postawie służbistej, ale prawie zbuntowanym wzrokiem i zapalczywymi słowami, o przydział do kompanii nalegać. Wiedział on pewno więcej od nas i wiedział, o co prosi, lecz na nic zdały się jego błagania. Skarcony spojrzeniem i groźnym słowem przywołany do porządku, musiał wrócić na swe miejsce. „
  Dodajmy, że to była rzecz bez precedensu, by kto tak Komendanta brakiem dyscypliny spostponował. Po żołniersku rzecz rozumiejąc, miał Sirko szczęścia, że jakiej kary za swój „bunt publiczny” nie dostał, przecie po ludzku sądząc: azaliż nie miał się ów czuć w prawie druhowi wygarnąć, że się z niem obszedł nie po kamracku?
  Nie wiem też, czy i w tem, że się do ułanów legionowych Sieroszewski wolentarzem zgłosił, byłoż więcej niechęci do pieszego dreptania, zrozumiałej przecie u niemłodego człowieka, czy też i nie więcej jakiej wobec Komendanta demonstracji. A może i znowu to Wieniawy robota?:) Insza, że ułani owi, w uniformach może i cokolwiek operetkowych wtedy, a przecie na dawnych Xięstwa Warszawskiego wzorowanych



ulubieńcami byli Krakowa…:)
  Wspominał był o tem po latach Józef Smoleński:
„Często były wypadki, zwłaszcza w miesiącach początkowych, że do Beliny zgłaszali się starsi podoficerowie, a nawet oficerowie piechoty, mimo że powodowało to dla nich utratę stopnia. Był to najlepszy przykład, jak pociągała ludzi cecha dziedziczna Polaków – atrakcyjność kawalerii, co tak dobitnie, choć powierzchownie, wyraziła znana piosenka „ułani, ułani, malowane dzieci”. Emblematy kawaleryjskie, w pierwszym rzędzie koń i szabla, dalej mundur, czako, sznury, oraz cała elegancja i „grandezza” pociągała nawet najbardziej poważnych mężów – profesorów, literatów, doktorów różnych nauk, którzy z Sirko-Sieroszewskim na czele z dumą wkładali na bakier niewygodne czako, dopinali wyłogi munduru, przewieszali z fantazją kożuszek przez ramię i podkręcali siwego wąsa”.
  Aliści zełgalibyśmy okrutnie, drugiej części tej prawdy nie dopowiadając… Nawet jeśli był Sirko, niczem mały chłopiec, zauroczony tem sztafażem ułańskiem, to poczynał w niem sobie arcydzielnie: walczył pod Brzechowem, Grudzynami, Konarami, Bidzinami i Tarłowem. Dosłużył się stopnia wachmistrza:), a w 1922 roku za swoje czyny wojenne odznaczonym został nie byle czym, bo i Krzyżem Walecznych, i krzyżem Virtuti Militarii V klasy.
  I tu pokończymy pisania naszego, bo nota cyklu tegoż ostatnia, z dawna już tu jest na tem blogu, nieledwie pierwszą będąc, którą tum popełnił, przed laty przymuszony z onetu niegościnnego emigrować w cyklu tegoż trwaniu.
________________

* Po wojnie wyszło tylko jedno wydanie, mocno okrojone zresztą „Dzieł” Sieroszewskiego, w znamiennym zresztą czasie popaździernikowej odwilży…
** W czasie tegoż paryskiego pobytu pani Stefania pokończyła na Sorbonie studiów na wydziale literatury francuskiej, co jej znów, w niepodległej już Polsce, dozwoliło przyjąć posady aż do emerytury w 1937 zajmowanej, nauczycielki języka francuskiego w gimnazjum imienia Reja w Warszawie. To gimnazjum pokończyli wszyscy trzej synowie Wacława, w tym ojciec prof. Andrzeja Sieroszewskiego, wybitnego hungarysty z UW, a w latach ośmdziesiątych XX w. zdawała tam matury profesorska córka, wspierana na duchu spojrzeniem prababki z portretu na ścianie:)
*** Przy rue Ernest Cresson 12

03 lipca, 2020

Kaducznie mnie tu skąpo....

było zawsze i pewnie będzie długo... Tym, którym to prawdziwie doskwiera, mam jeno za wytłumaczenie słów wprawdzie nie moich, ale (poza temi o petach i słodzeniu herbaty:) tak prawdziwych, że gdyby mi dane było talentu więcej, sam bym pewnie ich podobnych o sobie złożył... A tak się jeno mogę pod niemi podpisać i zaproponować ich Wam w wykonaniu Adama Nowaka i jego kompanionów, najlepszego podług mnie wykonawcy tekstów Młynarskiego, w pokonanym polu pozostawiającego wszystkich innych... Młynarskiego nie wyłączając:) Absolutnie... :)

01 lipca, 2020

Na rocznicę śmierci Wieniawy...

Dziś noty nam mieć nie, jako zwyczajno o 11:11... jeno o dziewiątej porannej godzinie, boć to o niej właśnie 71 lat temu Bolesław Długoszowski żywota swego wolą własną się pozbawił:((... Całegom temuż idolowi memu był poświęcił cyklu (IIIIIIIVVVI), w wierszu sub titulo "Ułańska jesień", żem własną Jego ręką spisanego swoistego przytaczał credo, aleć i czego na kształt  żywota bilansu , a o cyrkumstancyjach tegoż zgonu, o pogrzebie poruszającem żem pisał tutaj... Ninie jeno wiersza przecudnej urody, co Mu go nie byle kto, bo sam Kazimierz Wierzyński poświęcił, powtórzę:
  
                                                 

" NA ŚMIERĆ WIENIAWY
Noc wlecze się niejasna i gubi się droga,
Jakże trudna śród ludzi i jak wobec Boga.
Noc dłuży się i widma się schodzą na jawie:
Spaliły się królewskie komnaty w Warszawie.

Noc jest pełna zamętu, rozpaczy i swarów,
Jeden cień się nie rozwiał, przystał do sztandarów
Jeden cień, co był żywy, na wojnę wiódł sławną,
Na Kielce i na Wilno. Ach, jakże to dawno!

Jak przebić się w tę młodość, jak wrócić po swoje,
Gnać przez błonia, w tornistrze układać naboje!
Pieśni śpiewać i znowu się w bitwie meldować,
Ciemna nocy, jak iść tam? Odpowiedz i prowadź.

Huczy zamęt. To wojna. Zajęczał rykoszet.
Ludzie giną. Spakował tornister i poszedł.
Nie, powiodła go pylna śród wierzb srebrnych droga,
Ciemno było dla ludzi, lecz jasno dla Boga.

Wybrał ziemię nie naszą i brzozę nie swojską,
Obcy cmentarz i obce żegnało go wojsko.
Lecz on jaśniał, szedł w młodość, powracał po swoje,
Ktoś po salwie podnosił z murawy naboje.