Pokazywanie postów oznaczonych etykietą refleksyje różniste na gorąco spisane. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą refleksyje różniste na gorąco spisane. Pokaż wszystkie posty

08 listopada, 2020

O rozczarowującym doznaniu poznawczym...

  Wielokrotnie w żywocie przychodziło mi napawać się cudnością urody jakich piosnek czy pieśni obcojęzycznych, które wabiły ku sobie, kusiły rymem, rytmem, emocjami i linią melodyczną, tak dalece żem nareście, wiedziony niezdrową ciekawością usiłował pomiarkować o czem to też tam tak cudnie wyśpiewują. Najczęściej wówczas czar pryskał i rychło okazywało się, że nie tylko to nie jest ósmy cud świata, nie tylko niczego nie urywa, ale właściwie to nie ma się czym zachwycać, jeśli w ogóle nie jest to coś, co by potrzeba ze wstydem zapomnieć co rychlej...
  Cuś takiego mi się ongi przydarzyło z australijską piosnką, będącą onym nieledwie wtórym hymnem, czyli z "Waltzing Matildą", gdzie najpierwszego rozczarowania mieć przyszło, gdym pomiarkował, że niczego to pospólnego nie ma z tańcowaniem i nijakiej tam nie ma niewiasty, a "Matyldą" zwali włóczędzy tobół czyniony z grubego koca, do którego wrzucało się ten niewielki mająteczek wędrowca, a całość zaciskało z dwóch stron rzemieniem, który następnie służył niczem pas od torby, bo naszało się tego na ramieniu, luboż na plecach, pasem przez pierś. A "walcowanie" z Matyldą znaczyło po prostu swobodną wędrówkę takiego trampa... 




No i cóż tu dużo gadać po próżnicy, ładnie to brzmi, aliści po polsku nawet jak człek pomiarkuje owe liczne idiomy i mniej więcej wyjdzie mu takie coś:

"WALTZING MATILDA" PO POLSKU W TŁUMACZENIU ELI GEPFERT

Raz włóczęga wesół, obok stawu sobie siadł
Śpiewał tak i czekał, aż w puszce woda zacznie wrzeć
'Kto zechce ze mną wyruszyć już dziś?'
Hej na włóczęgę, ech na włóczęgę
Kto zechce ze mną wyruszyć już dziś?
Śpiewał tak i czekał, aż w puszce woda zacznie wrzeć
'Kto zechce ze mną wyruszyć już dziś?'

Nagle owca przyszła, w stawie wody napić się
Skoczył więc ku niej, szybki niczym myśl
Śpiewał tak, wpychając owieczkę w stary worek swój
'Czy zechcesz ze mną wyruszyć już dziś?'
Hej na włóczęgę, ech na włóczęgę
Kto zechce ze mną wyruszyć już dziś?
Śpiewał tak, wpychając owieczkę w stary worek swój
'Czy zechcesz ze mną wyruszyć już dziś?'

Wtem przybył właściciel na rasowym koniu swym
za nim trzej łowcy, każdy jak ten ryś
'Czyja jest ta owca, którą w starym worku masz?'
'Ktoś chyba z nami wyruszy już dziś'
Hej na włóczęgę, ech na włóczęgę
Kto zechce ze mną wyruszyć już dziś?
'Czyja jest ta owca, którą w starym worku masz?'
'Ktoś chyba z nami wyruszy już dziś'

Skoczył więc włóczęga, w wodną stawu opadł toń
I krzyknął 'żywym nie chcę z wami iść'
Duch wciąż tu spoczywa, a w stawie czasem słychać głos
'Kto zechce ze mną wyruszyć już dziś?'
Hej na włóczęgę, ech na włóczęgę
Kto zechce ze mną wyruszyć już dziś?
Duch wciąż tu spoczywa, a w stawie czasem słychać głos
'Kto zechce ze mną wyruszyć już dziś?'

to czuje się jednak jakby z czegoś odartym...
 

                                                       *     *     *


Pół biedy z owym australijskim trampem, prawdziwem frasunkiem przyszło zmierzyć się z tekstem wielce ostatnio modnego i przywoływanego na międzynarodowy hymn antyfaszystów wszelkiej maści, czyli italskie "Bella Ciao"...


Pewnego ranka wstałem
Una mattina mi sono alzato

O piękna cześć, piękna cześć, piękna cześć, cześć, cześć
O bella ciao, bella ciao, bella ciao, ciao, ciao

Pewnego ranka zdenerwowałem się
Una mattina mi sono azalto

I znalazłem najeźdźcę
E ho trovato l'invasor
O partyzancie, zabierz mnie stąd
O partigiano, portami via

O piękna cześć, piękna cześć, piękna cześć, cześć, cześć
O bella ciao, bella ciao, bella ciao, ciao, ciao

O partyzancie, zabierz mnie stąd
O partigiano, portami via

Ponieważ czuję, że umrę
Ché mi sento di morir
A jeśli zginę jako partyzant
E se io muoio da partigiano

O piękna cześć, piękna cześć, piękna cześć, cześć, cześć
O bella ciao, bella ciao, bella ciao, ciao, ciao

A jeśli zginę jako partyzant
E se io muoio da partigiano

Musisz mnie pochować
Tu mi devi seppellir
I pochowaj tam w górach
E seppellire lassù in montagna

O piękna cześć, piękna cześć, piękna cześć, cześć, cześć
O bella ciao, bella ciao, bella ciao, ciao, ciao

I pochowaj tam w górach
E seppellire lassù in montagna

W cieniu pięknego kwiatu
Sotto l'ombra di un bel fior
Wszyscy ludzie, którzy przejdą
Tutte le genti che passeranno

O piękna cześć, piękna cześć, piękna cześć, cześć, cześć
O bella ciao, bella ciao, bella ciao, ciao, ciao

I ludzie, którzy przejdą
E le genti che passeranno

Powiedzą mi „jaki piękny kwiat”
Mi diranno "che bel fior"
To jest kwiat partyzanta
È questo il fiore del partigiano

O piękna cześć, piękna cześć, piękna cześć, cześć, cześć
O bella ciao, bella ciao, bella ciao, ciao, ciao

To jest kwiat partyzanta
È questo il fiore del partigiano

Umarł za wolność
Morto per la libertà
To jest kwiat partyzanta
È questo il fiore del partigiano

Umarł za wolność
Morto per la libertà


 Jakem tego poznał był tłomaczenia, to ręce mi opadły i spomniałem powiedzenie żywe w Polsce od XIX wieku po czasy Międzywojnia: "Po to Pan Bóg stworzył Włochów, żeby nawet Austryjacy mieli kogo bić!". No bo cóż my tu mamy? Jakieś totalne rozmamłanie duchowe i nieogarnięcie nieszczęśnego podmiotu lirycznego, który nagle "znalazł najeźdźcę". We Włoszech, w realiach 1943 i 1944 roku musiał go szukać ? Nawet jeśli tego miarkować przenośnią i odnieść do owych faszystów, którym się ów nieborak chce przeciwstawić, to przyjdzie i tu pożalić się nad tem szukaniem, skoro tam faszysty od 1922 roku rządziły. Jedyne, co by mi tu jako tam, bo jako jeszcze owego chimeryka tłomaczyło, to odkrycie, że to własne państwo jest mu najedźcą, co zawsze boli i ciężko k'temu nawyknąć...
  Ale idźmyż dalej... Czy mamy tam czego w związku z tym o jakiejś walce, może nawet o chęci zwycięstwa? Coś ku pokrzepieniu ducha, coś z czym się idzie w bój, a chociaż nawołuje inszych, by poszli w nasze ślady? Bogać tam... oto musi przyjść z gór partyzant, żeby naszego rozmamłanego Italczyka w te góry zaprowadził, bo widać ów sam pójść nie dałby rady, bo by może zabłądził, albo jeszcze się rozmyślił i zawrócił. A potem to już tylko rojenia o pięknej śmierci, grobie, kwieciu, co na niem wyrośnie, zasię najwięcej o tych, co będą nad tym kwiatem i grobem ronić łzę... Litości... werteryzm w czystej postaci, jeno nie względem niewiasty, a owej idealizowanej idei... To ma być hymn ? No, wybaczcie, ale w takim razie nie mój... Mnie tam z egzaltowanymi poszukiwaczami bezproduktywnej, a choćby i pięknej śmierci oraz grobu zdecydowanie nie po drodze...

24 października, 2020

Strzępek z Kosmogonii podług Wachmistrza...

 Złostki są duszki niewielkie, co się rodzą ze złorzeczeniem każdem, z każdym przekleństwem, z każdą uciechą z krzywdy cudzej powziętą i z każdym cierpiącego płaczem. Unoszą się w powietrzu całemi stadami, osobliwie tam, gdzie ludu mrowie, a że z lataniem u nich nietęgo, to i najradziej przysiadają gdzie komu na kołnierzu, a najradziej śpiącemu, by się w tem czasie jeszczeć i utuczyć jego złą krwią i podłostkami. Słowem, jako to śpiewał Bułat: „wsie naszi gadosti i miełkije złodiejstwa” nie przemijają bez śladu, choć ów ulotny jest wielce i żywota krótkiego. Powiadają, że jaki wielki złośnik ma już złostka własnego, co go nie odstąpi, a owszem i insze pożre, byle się samemu utuczyć. Bywa, że ponoś i do takich rozmiarów, że żywiciela swego zadusić we śnie poradzi, ale to rzadkość niebywała. Najwięcej bowiem bywa takich, co się zbijają w tabuny i krążąc między nami, dławią dech i szkodne są wielce, bo i optykę psują i nie widzi się rzeczy takich, jakiemi prawdziwie są… Bywa, że i głos dochodzący tłumią i rad się ostatnich jeszcze dobrych nie słyszy… Aliści nie jest tak, że na onych nie masz kija, bo są i dobrotki, co się rodzą z każdą myślą empatyczną, każdym serdecznym gestem i każdym miłośnym kochanków westchnieniem. Jeno, że owe do wojaczki niezdatne, tamtych unikają, zadosyć mając jako muszą tejże samej aury zażywać i pomiędzy tamtemi krążyć. Prawda, że musną czasem i złostka jakiego, bo w ciżbie nie sposób inaczej, osobliwie jako tamte złośliwie drogi zagradzają… Bywa, że i muśnięty pod ciężarem dobrego pyłu, co na nim osiadł, tracą swą szkodną moc, abo i spadają gdzie na ziem, nie umiejąc onego dobra udźwignąć.

Widzicie ich czasem, jako kocisko takiego przy pawimencie dopadnie i zeżre, a Wy się śmiejecie, że ów wyimaginowanej myszy łowi...

03 lipca, 2020

Kaducznie mnie tu skąpo....

było zawsze i pewnie będzie długo... Tym, którym to prawdziwie doskwiera, mam jeno za wytłumaczenie słów wprawdzie nie moich, ale (poza temi o petach i słodzeniu herbaty:) tak prawdziwych, że gdyby mi dane było talentu więcej, sam bym pewnie ich podobnych o sobie złożył... A tak się jeno mogę pod niemi podpisać i zaproponować ich Wam w wykonaniu Adama Nowaka i jego kompanionów, najlepszego podług mnie wykonawcy tekstów Młynarskiego, w pokonanym polu pozostawiającego wszystkich innych... Młynarskiego nie wyłączając:) Absolutnie... :)

29 czerwca, 2020

Prawo kapitana Penny'ego...

…którego, zapisanego przed laty, nieustająco mi podziwiać za nieprzemijającą aktualność przychodzi:

„Możesz przechytrzyć wszystkich w kilku sytuacjach, możesz przechytrzyć kilka osób we wszystkich sytuacjach, ale nie przechytrzysz końca miesiąca.”

19 czerwca, 2020

. . .

Właściwie to nic więcej ponad to, com już ongi w temacie tem żem napisał był, do dodania nie mam:
https://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2014/06/refleksyj-przygarstek-nieduzy.html

30 maja, 2020

Gderliwostki z tygodnia VII

 Starzeć się, widać, czas przychodzi nieubłagany, skoro nie dostrzegam nawet tego, że całość tegoż cyklu ( I, II, III, IV, V, VI )nie ma na TEM blogu nie tylko pierwocin swoich, ale i żadnej nawet notki, bo wszystkie powstały na onetowym poprzedniku i przeniesione na łotrpressa.... Aliści umyśliłem numeracyi nie mieniać w dowód, że ich za jedno mam i za dowód trwania tu mego. "Tu", ma się rozumieć, w szerokim pojęciu przestrzeni wirtualnej, a nie jakiego mieśćca konkretnego...

                                                                * 

- Hospody Pomyłuj! A cóż to? Rycar' jaki w ciebie wstąpił, czy do ZOMO przystała, a ?  - takiemi oto słowy był Wachmistrz powitał Panią_Wachmistrzowego_Serca, gdy ta w przydziałowej przyłbicy po raz pierwszy ze szkoły powróciła.
  Połowica Wachmistrzowa westchnęła i posłała mu spojrzenie dopotąd zawarowane jeno dla menelików, co to się po parkingach z odprowadzeniem wózków ochfiarowywują...
- Nie pisałam się na Arabkę, żeby mi tylko oczy było widać! A i dzieci są mniej tym wszystkim przerażone, jeśli nas mogą rozpoznać, a nie tylko jakiegoś nie wiadomo: bandytę czy chirurga, który im zaraz coś wytnie...
  Na dictum takowe Wachmistrz skapitulował i odstąpił od dalszego dworowania sobie o tem, żeby tam może pawie pióra na górze, a po bokach prawdziwych naramienników i nakarcznika z tyłu doczepić...

                                                                  **
  Pomieniały guglowe mapy w automobilu głosu na taki, co wielce się Wachmistrzowi zdaje wkurwiającym  irytującym, tandem szukając jakiej odmiany, a nie najdując niczego godnego, umyślił był się na lektorkę zdać czeską, w tejże nadziei, że jak nie lepiej, to może choć śmieszniej będzie. 
  Ano i po dniach paru wysłuchiwania "otočte se!", "opusťte kruhový objezd" i "po pěti stech metrech odbočte doprava"  pomiarkował był Wachmistrz, cóż miał na myśli Himilsbach, gdy jakiego filmu w Czechosłowacji kręcili...  Posłano onegoż na kolej, po, dojeżdżającego później, Maklakiewicza. Przybyły przyjaciel, widząc druha markotnym, o przyczynę tego stanu ducha indagował, ten nareście po długim wahaniu rzekł, że to przez język, bo cięgiem ma wrażenie, że między dziećmi jakiemi jest, co do niego po dziecinnemu mówią. Nim się co Maklakiewicz miał co odezwać zdążyć, taksówkarz się odwrócił, zeźlony, i pyta : "A vaš je lepsi ?"...

Odmieniłżem na ukraiński, w cichości rachując na jakie tegoż poznawcze effecta. Ano i najpierwsze wrażenie jest takie, że tam gdzie nam i Czechom dwóch słów potrzeba, to naszym wschodnim sąsiadom najmniej pięciu. Gdzie nam pięciu, tam oni się w ledwo piętnastu wysłowią...



10 maja, 2020

Rządzącym przestroga...

... wyjątkiem śpiewane i nie przez byle kogo, bo przez legendę "Mazowsza" - Stanisława Jopka. Ponoś jako tego "Furmana" był w Kitaju śpiewał, to marynarze naszy z jakiego statku handlowego, na tem koncercie przytomni*, bisów na niem wymuszali, wrzeszcząc: "Mało!", co się z entuzjastycznym Kitajców przyjęciem spotkało, rozumiejących że to ichniego przywódcę tak nasi honorują. Ci znów dla uciechy tego parokroć powtórzyli, za razem każdym sprawiając, że Jopek dostał chyba największe w życiu brawa** , a "Mazowsze" kolejną historyję do swego kopczyka legend***.
 
Komu się to nadal jeno uroczą piosnką ludową o konikach i powożeniu widzi, temu tekstu przez Mirę Zimińską-Sygietyńską i Tadeusza Ficowskiego autoryzowanego, przedkładam:

Wszystkich dziś ciekawość budzi,
Kto jest najszczęśliwszym z ludzi.
A ja mówię, że nad pana
Najszczęśliwszy los furmana.

Hej wio! hejta wio!
Hejta stary, młody jary!
Hej wio! hejta wio!
Hejta, wiśta, prrrr!

Gdy z kozła kieruję konie,
Jestem jakby król na tronie.
Tam gdzie zechcę, szkapy idą
Czy to koczem, czy to bidą.

Hej wio!.....

Tylko jedna ta różnica:
Sprawiedliwy jest woźnica.
Choć na konia jarzmo wkłada,
Jednak nim sumienie włada.

Hej wio!......

Lecz wy, którym rząd oddany,
Bierzcie za przykład furmany.
Wam to należy miarkować,
Jak podwładnymi kierować.

Hej wio!........

Gdybyś koniom nie dał paszy,
Tylko je biczyskiem straszył,
Wtedy próżna twa mitręga,
Sam do wozu się zaprzęgaj!

Hej wio!.........

Koń nie prosi i nie pyta,
Ale twarde ma kopyta
I jak wierzgnie to się zdarza,
Że dosięgnie gospodarza.

Hej wio!.........

Gdy tak sobie drogą jedziem,
Ja na koźle, koń na przedzie,
Śpiewam piosnkę tę po drodze
Gospodarzom ku przestrodze.

Hej wio!...........

Baczcie pilnie, konie moje,
Bo na drodze są wyboje.
Kary, siwy niech pamięta
Mijać doły, jechać stępa.

Hej wio!...........

Zapamiętaj taki-siaki,
Coś się dobrze dał we znaki:
Choćbyś koniom cukier dawał,
Już nie weźmiesz ich na kawał!

Hej wio!..........  


___________________________________________

* - Jakeśmy z Vulpianem Jegomością ustalić probowali, gdzież to być mogło, wyszło że i Kanton możebny, że i Szanghaj, a i nawet Pekin, dopokąd marynarzów naszych mogli z nieodległego Tiencin przywieźć.
** - burnyje appładismienty prochadjaszcziije w owacju :)
*** - która, mimo całej swej urody, chyba nie przebije tej, jako to w Moskwie koncertując gościnnie w Teatrze Bolszoj, akuratnie śpiewali "Świniorza", jako spóźniony Chruszczow wkraczał do swej loży, przy słowach "choć padało, choć było ślisko, to się przywlokło to świniorzysko..."


                                                     ................






22 marca, 2020

O zawodach i rozczarowaniach



/tekst bez stylizacji i nietypowo: o actualiach, a nawet i w pewnym sensie polityczny/ 


  Winienem może najpierw doprecyzować określenie „zawiódł”, bo zazwyczaj pojmujemy je w ten sposób, że czegoś się po kimś spodziewamy, a ten ktoś nie sprostał temu oczekiwaniu i nas w ten sposób zawiódł. Określenie o tyleż mylne i dziś użyte przewrotnie, że jeśli ktoś, tak jak ja, niczego się dobrego po kimś nie spodziewał, a ściślej spodziewał się właśnie czegoś takiego, jak owa osoba czy instytucja zaprezentowała, zatem jego/jej zachowanie w najmniejszej mierze nie zmieniło naszego o tym kimś osądu, czyli trudno tu mówić o zawodzie i rozczarowaniu. Ale potoczne wyobrażenie ludzi mniej krytycznych i tzw. oczekiwanie społeczne jednak stawiały tę poprzeczkę wyżej i dla nich wszystkich jest to w pewnym sensie rozczarowanie i zawód. Oczywiście, o ile znajdą czas i odwagę w sobie, by do tych refleksji dojść… 

 Jeśli idzie o władze rządowe i ministerialne, to te miotają się koncertowo w wygenerowanym chaosie, mnożąc niespójne decyzje i próbując palcem zatykać coraz więcej dziur w tamie, słowem: pożar w burdelu w czasie powodzi czyli normalnie. Czy jest tu coś, co nas w jakiś szczególny sposób zaskakuje i rozczarowuje? A znalazłoby się parę rzeczy… W pozytywnym sensie postawa ministra zdrowia, który sam działa silnie terapeutycznie… nie, nie na wirusa i epidemię, tylko na lęki społeczne, pozwalając trwać jeszcze czas jakiś w złudzeniu, że jest ktoś, kto nad tym wciąż panuje. W negatywnym zaś bezmiar głupoty polityków, którzy zmarnowali podarowane im parę miesięcy czasu (pomijam taki drobiazg, że powinniśmy mieć zapasy i procedury na każdy parszywy scenariusz) w ufnym przekonaniu, że jakoś to będzie i nagle znajdujemy się w rzeczywistości, na którą mimo licznych ostrzeżeń, absolutnie nie zostaliśmy przygotowani. 

 Podobnie nie zawiódł nas prezydent, po którym przecież nie spodziewaliśmy się niczego innego jak walki do ostatniego tchu o stołek, do którego się przyspawał i w tym aspekcie kurczowe trzymanie się absurdalnych w tej chwili wyborów właśnie pokazuje jak bardzo jest to dla niego i jego zwierzchników ważne, by sparaliżowawszy konkurencję, przeprowadzić namiastkę wyborów i zalegitymizować trwanie przy władzy. Nawet za cenę narażenia całego narodu na spotkania z zarażonymi przy nomen omen: urnach. 

 Zapewne większość obywateli, wyżej ceniąc własne zdrowie, niż iluzoryczną możliwość odsunięcia od władzy marionetkowego prezydenta, pozostanie w domach.  I o to najpewniej właśnie chodzi: konstytucja nie określa koniecznego dla ważności wyborów limitu frekwencyjnego, zatem te zostaną uznane za ważne, nawet jeśli nie uda się skompletować większości komisji wyborczych a te, które powstaną odwiedzi ledwo kilkuset desperatów. Inaczej ta walka do ostatniego tchu może być walką jak najbardziej dosłowną, tyle że to będzie chodziło o nasz ostatni oddech... 

 Nie zawiódł nas ZUS, który nawet nie zdobył się na inicjatywę ustawodawczą lub choćby cień pomysłu na rzeczywiste ulżenie bankrutującym ludziom i firmom. Propozycję odroczenia płatności składek ludziom, którym wali się świat widzę jako coś pomiędzy przypisywaną Marii Antoninie arogancję, z którą nie umiała zrozumieć, że ludzie mogą nie mieć chleba, więc proponowała, by jedli ciastka, a chińskim obyczajem obciążania rodziny za kulę, którą zabito skazańca. Tu, jak rozumiem, tę płatność by odraczano i łaskawie nie doliczano odsetek za zwłokę… 

 Nie zawiodły nas media, które jak hieny rzuciły się na nowy temat, tym wygodniejszy że na miejscu i nigdzie daleko nie trzeba po niego jeździć. Znanym z czasów powodzi sprzed lat obyczajem epatuje się nas istotnymi i mniej istotnymi wieściami powiązanymi z problemem, budując w zamkniętych po domach ludziach psychozy lękowe i paniczne nastroje. Powtarzając je na okrągło przytłaczają nieszczęśników nieświadomych tego, że dają się wkręcać w te stany i odbierają zdolność samodzielnej i trzeźwej oceny rzeczywistości. Z drugiej znów strony gdyby ktoś od nich oczekiwał jakiegoś wysiłku, by zaprezentować rozrywkę pozwalającą na skuteczne oderwanie myśli od wszechobecnego problemu, to rzeczywiście zawiedzie się srodze, bo niezależnie od swej linii światopoglądowej telewizje jakby nie zrozumiały doniosłości swej roli jedynego czynnego kina czy filmoteki i nie dość, że wciąż serwują tę samą papkę, to jeszcze w dodatku nieświeżą i niestarannie odgrzewaną. 

  Mnie osobiście nie zawiódł też Kościół, który do końca walczył o utrzymanie mszy (czyli tacy), natomiast jest dziwnie nieobecny wszędzie tam, gdzie miał sposobność udowodnić, że miłość bliźniego ma nie tylko w gębie i od święta. Każdemu, kto oczekiwałby, że stanie on na pierwszej linii frontu walki, zmobilizuje wielotysięczny wolontariat do rzeczywistej pomocy nie tylko chorym ale też prawdziwym bohaterom tegoż frontu: lekarzom, ratownikom, pielęgniarkom i całemu personelowi medycznemu, rzeczywiście postawa tej instytucji mogła przynieść bolesne rozczarowanie ( o ile ktoś się nad tym w ogóle zastanawiał). 

  A pomoc, od której uchyla się państwo i samorządy, niedługo będzie potrzebna ludziom nawet nie chorym, ale prozaicznie choćby lękającym się wyjść po chleb czy leki, w dodatku ludziom starszym, czyli właśnie ludziom w większości religijnym, którym nie tylko msza przez radio byłaby potrzebna. Mając radio i internet ma ta instytucja wspaniałe narzędzie choćby do zbierania i nagłaśniania takich informacji, że pani Anna na Sosnowej 12 potrzebuje chleba, a pan Jan z placu Wolności kogoś, kto mu zrealizuje receptę. Nie wątpię, że pewnie gdzieś tam są indywidualne przypadki pojedynczych księży czy zakonnic, którzy z poświęceniem i prawdziwą miłością bliźniego troszczą się o zagubionych ludzi. Ale też nie wątpię, że są to przypadki jednostkowe i że Kościół wyjdzie z tej próby jeszcze bardziej osłabiony, chyba że masowość wymierania spowoduje, że uderzymy w tony histeryczne i odżyją procesje biczowników i innych nawiedzonych… 
  Nie zawiódł mnie też i mój ostatni pracodawca, zapowiadający nam aneksy do umów, będące w gruncie rzeczy pozbawieniem nas wypłat, zatem wróciłem do stanu w ostatnim czasie chronicznego, czyli poszukiwania zatrudnienia. Tym razem zapewne będzie z tym wielekroć ciężej, niż poprzednio, choć myślałem, że ciężej już być nie może, ale i tu trudno mówić, żem się tego nie spodziewał, więc rozczarowania nie ma.

  Jeśli natomiast ktoś mnie rozczarował w pozytywnym sensie to ogół naszego społeczeństwa, mimo wszystko dość skrupulatnie przestrzegającego zasad ograniczenia kontaktów z innymi. Oczywiście, mamy mnóstwo incydentalnych przypadków łamania tych zasad i zapewne zaraz mnie nimi zasypiecie, ale nie zmienia to faktu, że mamy miliony się stosujących i setki niekoniecznie. Mamy spontaniczne oddolne inicjatywy ludzi zbierających pieniądze na środki ochronne dla medyków-żołnierzy pierwszej linii frontu, mamy zbiórki masek od kosmetyczek, mamy firmy z dnia na dzień przestawiające produkcje na rzeczy naprawdę potrzebne, mamy zalążki prawdziwego wsparcia dla ludzi starszych i wiele, wiele innych… 

  I mam ja, na koniec, osobiste przekonanie wywiedzione z wieloletniego analizowania naszej historii, że mało który naród potrafi dorównać naszemu w trudnej sztuce przetrwania. 

  I mam nadzieję, że Historia, ta przez duże H, pozwoli nam wykazać, że nie do końca rację miał Norwid, głoszący, że jesteśmy wielkim narodem, ale żadnym społeczeństwem. I obyśmy z tego wyszli wzmocnieni właśnie o zaprzeczenie tej tezie... 


16 marca, 2020

O kąpielach dawniejszych czyli o higienie w czasach zarazy

  Parokroć tu i na swoich łamach Vulpian Jegomość spominał historyjki o tem, jako król francuski wielmoży przyzwał jednego, tenże mu zaś miał odesłać supliki, by onemu odpuścił, bo właśnie jest po kąpieli, co król miał przyjąć ze zrozumieniem i nawet nakazać, by w takim razie dochodził do siebie i zważał na siebie, za nic póki co mając królewskie przyzwanie.
Opowiedzmyż zatem jako to było ab ovo...
   W rzeczy samej, Roku Pańskiego 1610 był przyzwał Henryk IV ku sobie Sully'ego, bo to o niego szło, a był ci on naówczas królewskim od grosiwa ministrem, tandem miarkujecie, że najpryncypalniejszym. Weźmyż jeszcze, że szło o preregrynacyją z jednego paryskiego pałacu do wtórego, bo Wersalu nawet i w planach być nie mogło, skoro i jego twórcy, Ludwika XIV, Henrykowego wnusia takoż przecie na świecie nie było. 
  Posłaniec królewski iście ministra był zastał w kąpieli, przecie ten iście gotów był wraz ruszać na wezwanie monarsze, przecie służba wraz w szloch, by życia nie narażał a i sam posłaniec, powagą cyrkumstancyj poruszony, przedkładał, że król niechybnie zdrowie ministra za cenniejsze mieć będzie, niźli ryzyko tak wielgie. Czem rychlej więc nazad ku Henrykowi pospieszył i rzeczy wyłożył, zasię król medyka zawezwał, by się z niem naradzić i w pochopie nijakich nie podejmować decyzyj.
  Lekarz królewski kategorycznie orzekł, że Sully dobrych jeszcze dni kilka będzie nadto osłabionym, by się na azard wypuszczać podróży, tandem król będąc jednak w porady potrzebie, mądrość okazał i wyrozumiałość i ministrowi przekazano: "Panie, król nakazuje abyś dokończył kąpieli i zabrania dziś wychodzić, gdyż pan du Laurens zapewniał go, iż mogłoby to zaszkodzić pańskiemu zdrowiu. Rozkazuje panu oczekiwać go jutro w nocnej odzieży, sznurowanych bucikach czy domowych pantoflach i szlafmycy, aby nie inkomodować pana po ostatniej kąpieli."
  Jakoście się już, Mili Moi, naśmieli z tej opowiastki, pora nam tegoż wszytkiego w realiach osadzić epoki, byście pomiarkowali w czym rzecz, a na własne obecne lęki wejrzawszy, wierę, że inszemi oczami na przodków obyczaje pojrzycie...
  Owoż w czas największej dopotąd w dziejach naszych zarazy, czyli dżumy, co Roku Pańskiego 1348 spadła na Europę, król tamtocześny francuski, Filip VI nakazał był medykom sorbońskim rzeczy zgłębić i przyczyny plagi tak strasznej dociec. Ci, ma się rozumieć, sprawili się akuratnie i wszytkim zainteresowanym się wraz stało wiadomem, że powodem spustoszenia krajów europejskich fatalna była koniunkcja Saturna, Jowisza i Marsa, za sprawą której z ziemie i wód szkodne wyszły miazmaty i zatruły powietrze. Pewno, że przeciw czemuś takiemu nie było sposobu, przecie uczeni wskazali, że najwięcej na zarazę podatni byli ludzie chutliwi i grzeszni, w piciu i jedzeniu nieumiarkowani, co zwyczajną było medyków i kapłanów wszelkich gadką od czasów już starożytnych.
  Sorbońscy mędrkowie dodali jednak do tegoż złowróżbnego zestawu jeszczeć i jednego czynnika: gorące kąpiele, nadmiernie rozpulchniające ciało i otwierające pory w skórze, któremi owe szkodne miazmaty łacno przedostawać się mogą. Od tegoż czasu za każdym zarazy nawrotem zamykano miejskie łaźnie, pierwotkiem we Francyi, zasię i w krajach inszych, a kąpiel, osobliwie w wodzie ciepłej postrzegać poczęto tak, jako my dziś pewnie byśmy widzieli spacer po gzymsie trzydziestego piętra, luboż znaną i lubianą zabawę z rewolwerem i jedną kulą w bębenku. Ma się rozumieć, że nauka ocaliła w ten sposób miliony istnień ludzkich i położyła podstawy pod przemysł perfumeryjny, bo czymś przecie ten odór trza było maskować, a następne parę stuleci Europa zapamięta jako tyranię brudu i smrodu. A i sam tu przywołany władca, przódzi hugenot zapamiętały, cudem ocalały z rzezi w noc św.Bartłomieja, autor słów znamiennych, że Paryż wart jest mszy i małżonek osławionej królowej Margot, był człekiem w tych sprawach tak wstrzemięźliwym, że słynna rozpustnica ścierpieć jego smrodu w łożu nie mogła...

13 marca, 2020

O zewnętrznych formach emigracji wewnętrznej, Panzerwaflach i humorze wisielczym

  Wachmistrz już czas niejaki temu wybrał się był na emigrację, z tym że dotychczas sądził, że wewnętrzną i w niejakim odosobnieniu od narodu, który przestał rozumieć i najpewniej też i z niem współczuć. Pokazało się jednak, że nie docenił chichoczącej Ironii Losu, która uznała, że pora tejże emigracyi nadać i znamiona zewnętrzne w postaci odizolowania się od inszych współplemieńców*, niejako na podobieństwo eremitów żyjących niepodlegle po samotniach swoich. Co ciekawe, za sprawą odgórnych ukazów, pozostali współplemieńcy też winni się odosobnić i nie stykać jedni z drugimi, zatem i oni zostali przymuszeni do emigracji... no i właśnie, tu mi się pojawia niejaki problem natury onomastycznej wielu z nich się tyczący, bo czy można mówić o emigracji wewnętrznej osobników owegoż wnętrza pozbawionych? A nawet, trywializując cokolwiek, żyjących dotychczas wyłącznie zewnętrznie, właśnie poprzez uzewnętrznianie swoich potrzeb i zaspokajanie ich, również możliwie najbardziej publicznie ?
   Analogia do eremitów również, po chwilowym przemyśleniu, nie wydała mi się trafną, ci bowiem przeważnie pościli długo i namiętnie, a nieraz i zwyczajnie głodowali, a tu jeśli wejrzeć na stosy wywożonych na wózkach sklepowych wiktuałów mających być tegoż samotniczego żywota podstawą, to imaginacyja mi bardziej podsuwa konterfekt pączka na maśle, niźli pustelnika z zapadniętymi bokami. Po prawdzie znów godzi się przyznać, żem i ja był tej uległ panice i podążyłem zapasów zgromadzić... I tu jednak okazałem się znów być odosobnionym, bo zawartość koszyków innym raczej szeleściła i chrzęściła, a moja się okazała być jakby więcej brzękającą. Osłupiałem kasjerce przetłomaczyłem, że przecie zalecenie było by się zaopatrzyć na dwa najmarniej tygodnie, co właśnie czynię. Nieco gorzej poszło mi z Panią_Wachmistrzowego_Serca, która wprawdzie pochwaliła skrupulatne pilnowanie się bariery 60%, acz już nie doszliśmy do zgody względem onegoż sposobu spożytkowania... :( No i też pokazało się, że zupełnie inaczej sobie te zapasy na dwa tygodnie wyobrażała...:(
  Cóż było czynić? Pokwapiłem się do owego przybytku szatana, marketem zwanego, ponownie, aliści, że półek pustych w domostwie dostatek, tom się nie zdecydował na to, by ich jeszcze z owego marketu do dom zwozić. Jednem z niewielu, co się pofortunniło nabyć były produkty chlebopodobne, które siła czasu strzymać poradzą bez krzywdy dla siebie**, a które przodkowie nasi sucharami zwali, zaś moi towarzysze broni z wojskowej mej młodości, wielekroć celniej: Panzerwaflami...
  Nic to, jak mawiał mały rycerz, zawszeć jeszcze ostaje górska moja sadyba, cokolwiek od świata odległa, przez co może i co więcej bezpieczna, a tam co zawszeć było lekcej pomiędzy sąsiady o jaje, kuraka, a jakby dobrze poszukał to i co większego. Towar na handel wymienny dzięki zakupom pierwszym już mam, to i kto wie, czy zaprzęgać nie pora?
  Są w historii przykłady, że i przymusowego odosobnienia mogą jakie arcydzieła się zrodzić, że Decamerona spomnieć sobie pozwolę, choć nie sądzę by nadchodzący czas zaowocował czymś takim, czy bodaj perełką w rodzaju "Miłości w czasach zarazy". Już raczej przyjdzie nam podziwiać panoptikum głupoty ludzkiej, a w najlepszym razie dzieła ulotnochwilne na discopolową nutę w rodzaju:
                     "O już mnie trzepią dreszcze, 
                       już cię, Hela, nie popieszczę..."
  Mam choć nadzieję, że ludzkość przechowa jednak i parę choć zachowań ludzi z klasą, którzy odchodząc pozwolili sobie nawet i na żarcik jaki, w rodzaju Tomasza Morusa, który prosząc kata o pomoc w wejściu na chyboczący się szafot, z uśmiechem zapewnił go, że z powrotem już go nie będzie fatygował. Luboż przepomnianego w memoryi mej miana Żydowin jeden, wychudzony okrutnie, a w czasie wojennym skrywany, pochwycony przez gestapo, co do struchlałych gospodarzy zażartował, by go nie winowali, jako się mydło z niego kiepsko mydlić będzie...

_______________________________

* - mam niejaki kłopot z nazywaniem ich en masse bliźnimi.
** - bo jeśli idzie o spożywających, osobliwie zaś o ich zęby, to to już całkiem insza historia.

                                                

01 lutego, 2020

Ciąg dalszy prospektów z ulicy Przyszłości i nie tylko...

Być może Lectorowie Mili snadniej pomiarkują nastrój, który mi towarzyszył względem widoku w nocie ostatniej wystawionego, gdy inszego fragmentum tejże uliczki ukażę:
Co zaś się tyczy metaforyczności niektórych prospektów, to jeszcze się jednym z Wami podzielę. Ten znów z alei miasta mego prawdziwie pryncypalnej, co się Mogilską zwie:


30 stycznia, 2020

Cokolwiek metaforycznie...

Tegoż widoczku szłoby zatytułować "Ulica się skończyła", co by też i prawdą było, bo choć i przódzi tam asfaltu ni bruku nie uświadczył, to choć czem na kołach czterech jeszcze dojechać szło, a odtąd już tylko konik pozostał niezawodny... Choć to na mapach i planach wszelkich wciąż jako ulicę znaczą:
Aliści nie o to mię szło, by wyższości koni nad automobilami dowodzić, boć ona przecie oczywista, jeno że rzecz cała zda mi się niejako alegoryczną, bo miano owej ulicy brzmi: Przyszłości.




01 czerwca, 2019

Szaleństwo odnóży, choć czasem i odwłoków...




       .      .     .      .      .      .      .      .     .      .     .      .      .     .      .      .      .      .      .     .      .     .      .      .     .          

09 maja, 2019

O trzech rozbiorach, które kraj ongi kwitnący zniszczyły…



  Najpierwszego i zarazem najskromniejszego, jeśli o zagarniony spłacheć kraju rachować, poczyniło mocarstwo ościenne, z pewnością dla potrzeb jakich i wykazać się dających, aliści najwięcej podług mnie dla chwały próżnej władcy swego, który najmniejszej nie zaniedbał sposobności, by się wykazać, a swoim dowieść, że największym jest spośród tych, co tam korony nosili.
  Wtórego, cależ też nie lekkiego, bo to czwartej kraju części przetracono, dokonało mocarstwo ościenne wtóre, dopiroż się swojej roli przyszłej wielkiej, a ludzkości zgubnej, dobijające, przy tem znów tu najwięcej szło o zatarcie Napoleonowych porządków, których ów ongi poczynił pod władaniem swojem.
   Aliści trzeciego, najprzykrzejszego i najwiętszego zarazem poczynił kraik, co sam ledwo się był narodził, a w świadomości powszechnej uchodził za ostoję wolności i symbol nieledwie takiejże walki swojej, by się od obcego, a znienawidzonego tam uwolnić władztwa. Kraik, któremu w prapoczątkach onegoż egzystencyi wielceśmy w tem dopomogli, by zaistnieć mógł, nie godząc się na to, iżby onemu pierwszych kwiatów wolności podeptać butami żołnierzów  naszych za ukazem carskim, co nas tam posłać pragnął... Kraju, którego stolica dziś się jednym jawi symbolem europejskiej wolności, wtórym zaś zniewolenia, którego i być może nie bez kozery ów III rozbiór byłby jakim zwiastunem... Komu o szczegółach poczytać ciekawo, tego do i do noty, i do mapy sobie odesłać pozwolę:

24 grudnia, 2018

Oby Wam się...

pofortunniło mieć Świąt Zdrowych i Pogodnych, a jak się uda i jeszczeć w jakich tam radościach domowych i familijnych przepędzonych, to niechajże się tak i stanie. Po prawdzie, jak mawiają, że ja mawiam, to jest w tych życzeniach jedna rzecz przecudnej urody, a ta mianowicie, że to jedyne, gdzie nas stać, by nie poskąpić bliźniemu niczego i nie żałować... Choć w ogólnem zabieganiu i tego odprawiamy coraz częściej byle jak i na łapu capu, gdziem sam nie bez winy, to i się za kamieniem nie będę oglądał. A że każdy życzy wtóremu podług niewypowiedzianej, przecie w sercu chowanej łacińskiej maksymy "Do, ut des"*, sekretnie rachując, że tam co może i z tych życzeń szczodrowitych cosi się i wróci, a może i jeszcze ciałem się stanie, a jak nie ciałem, to choć duchem tych Swiąt radosnym, no to i ja nie poskapię, a pożyczę Wam tak, jakem Lectorom Miłym najpierwszego roku mego blogowania życzył, podług tego, co mi sąsiedzi na górskich mych włościach naonczas przynieśli:


Na scynście, na zdrowie, na to Boze Narodzenie

Coby sie wom darzyło syćko boze stworzynie

W kumorze, w oborze – wsyndyl dobrze

Coby Wam się rodziła kapusta i groch.

Coby Wam się rodziło: żytko jak korytko,

pszenica jak rękawica,

bób jak żłób, a owiesek jak pański piesek.

Coby sie wom darzyły kury cubate, gęsi siodłate

Cobyście mieli telo wołków kielo w dachu kołków

Telo cielicek kielo w lesie jedlicek

Telo owiecek kielo mak mo ziorecek

Telo krów kielo w sąsieku plów

Coby sie wom darzyły konie z biołymi nogami

Cobyście orali śtyroma pługami

Jak nie śtyroma – to trzoma

Jak nie trzoma – to dwoma

Jak nie dwoma – to jednym Ale co godnym!

Coby sie wom darzyły dzieci – kielo przy piecu śmieci

W kozdym kątku po dzieciątku, a na piecu troje

Ino cobyście nie pedzieli, ze to ftore moje!

I cobyście tu mieli dostatku wszelkiego w chałupie i stodole,

w komorze, na dworze daj Wam Panie Boże!

Na scynście, na zdrowie, na tyn Nowy Rok!

Coby wom nicego nie chybiało

Z roku na rok przybywało

A do reśty – cobyście byli scynśliwi i weseli

Jako w niebie janieli, hej!



________
* Daję, byś (i Ty) dał.

28 października, 2018

Réflexions sur la question des poires...

  Zadumawszy się nad tartą gruszkową, przecudnej smakowej urody, pochodnej tyleż kunsztu Pani_Wachmistrzowego_Serca, co i nieprzechwalonego smaku owoców gruszy w górskich mych włościach rosnącej, zadziwiłem się nad tem, czemuż to ów owoc nam się przez swój udział w przysłowiach, powiedzonkach i przyśpiewkach się nam jakoś kojarzy z lenistwem, działaniem jałowym i pustym. 
 Rodacy bowiem, jeśli już się gdzieś wczasowali solo i w sposób anarchistycznie niezorganizowany w ramy peerelowskich kombinatów i zjednoczeń wypoczynkowych, to ów wypoczynek z punktu ochrzczono „wczasami pod gruszą”, a młoda naówczas jeszcze pieśniareczka Maryla wychwalała „leżenie pod gruszą na dowolnie wybranym boku”, zapewniając, że zyskuje się wówczas błogostan świętego spokoju. Ponoć nie zaśpi gruszek w popiele, kto rano bywa w kościele*, choć osobiście mam z tem związane raczej wizje gruszek na wierzbie, niźli kosza obfitości.   Ni z gruszki, ni z pietruszki** nawet słynny Wiedźmin się raczył o gruszce wypowiedzieć, choć ta wypowiedź („O milości wiemy niewiele. Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbuj zdefiniować kształt gruszki.”) niewiele po prawdzie do rzeczy nam wnosi… Ale nic to, pierwsze śliwki-robaczywki kto takie głupoty wymyślił?, a koty za płoty czemu właśnie koty i niby w końcu za co? a nie wszystkim gruszki, drugim jabłka*** . 
 A skorośmy się themy tej jęli, to nie od rzeczy przypomnieć będzie, że było i proverbium „natrząść komuś gruszek”, czyli narobić kłopotów, zaś gruszę ceniono i dla drzewa wielce wszelkim snycerzom i dłubaczom miłego, aliści i liśćmi onej nie gardzono, nie bez kozery właśnie grusze często na miedzach sadząc, bynajmniej nie na to iżby familija Rzędziana miała przez nie mieć po sądach spory, jeno iżby wytchnąć pod nią przez chwilę, gdy w polnej robocie skwar zanadto dokuczył… Na liściu onej można i poświstywać wdzięcznie, a wirtuozów tej sztuki nader chętnie i w kapelach weselnych widziano. A skorośmy przy zabawie to nie od rzeczy napomnieć, że od gruszek boli brzuszek i lepiej po gruszce się napić, a po jabłku miłą obłapić, którą znów kochaj jak duszę, ale trzęś jak gruszę, byście byli jedną duszą, choć pod gruszą…:) 

 Prawdę przecie przyjdzie powiedzieć, że miała i grusza przykrej swej strony, a tej mianowicie, że śmierci małżonka jednego zwiastowała, jeśli powtórnie zakwitła, a to, które tego pierwsze obaczyło, miało się już szykować do ostatniej drogi. Choć znów z wtórej strony, jeśli się to pokazało wdowcowi, czy wdowie, rychłe znów znaczyło dlań weselne dzwony...

__________________
Zaśpi, czyli nie dopilnuje dopiekającego się dawniejszego przysmaku. Upewniam Towarzystwo, że nie idzie o zasypywanie gruszek, choć pośrednio jednak się bez tego nie obejdzie. 
**
Tyle nam bowiem zostało z dawniejszego „Baba o gruszce, chłop o pietruszce”. 
***
Insze zapomniane proverbium, nawiasem sugerujący, że antecessores naszy wyżej przecie nad jabłka owe gruszki cenili, poniekąd pospołu z szatańskim nasieniem, które znów jest bohaterem inszego przepomnianego proverbium, że diabeł zje i niedopieczoną gruszkę.

07 maja, 2018

Święto 12 Pułku Ułanów Podolskich i 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich...

......których, gdy kto tradycyj i historii ciekaw, tutaj niechaj wejrzy:
http://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2016/05/swieta-pukowe-12-puku-uanow-podolskich.html

P.S. Niechybnie Ci nawytrwalsi Lectorowie Moi, którzy tu jeszcze zaglądają, dojrzeli żem czasu jakiegoś już tu mało w sztuce blogowej wytrwały, że posucha niczem na Saharze, a i Wasze komentarze czasem dni wiele responsu czekają... Prawda to niezełgana, mea to jeno jest culpa i niczyja insza, a czego rzec jeno mogę na wytłomaczenie swoje, że mię krzynę inszy projekt był wciągnął, któremu owe resztki czasu, jakiemi jeszcze dysponować mogę, poświęcam bez reszty. I sam nie wiem, czy życzyć mam tamtemu jakiej Fortuny uśmiechów, co dla tego by może i jaki wyrok znaczyć miało, czy dokładnie przeciwnie...
   Kłaniam nisko:)

31 marca, 2018

O adoracji świętego najmilszego...

  Jakem rok temu pomyślności życzył tak Gościom, jako i Przybłędom i Hultakom przechodnim, czego co poniektórzy do siebie wziąwszy, tom się nauczył przez ten rok dwóch rzeczy: primo, że się willka z lasu nie wywołuje, bośmy faktycznie najazd hultajstwa tu mięli, secundo, by się przy życzeniach żartów wystrzegać, bo się z pewnością kto trafi, sam dowcipu grubego, i ku sobie czego weźmie... Tandem, jak najwięcej poważnie, Wam wszystkim, słowa te czytającym: Świąt życzę Spokojnych i Zdrowych, w miłej atmosferze familijnych radości przepędzonych i bez nijakich turbacyj, wliczając w to konsekwencyje jakie nieumiarkowania przykre...:)
   Tegom Wam życzył od zawżdy, to i tego nie poskąpię roku, a przydam i życzeń, których i sam sobie bym widział rad, dodatkiem spełnionych: nieustającej opieki świętego pewnego, niekoniecznie kanonicznego, którego wielce bym ja adorował rad, a może się i na jaką dlań kapliczkę wykosztuję: Świętego Spokoju...
     Kłaniam nisko:)

09 stycznia, 2018

O przenosinach Wachmistrzowych, które jako to u Wachmistrza zwyczajnie, być nie mogą, jako u inszych, normalne...

  Przenosinach, ma się rozumieć, blogowych, które u Wachmistrza odbyły się cokolwiek na zasadzie "chłop śpi, a w polu mu rośnie". Jako Bywalcom wiedzieć moja w tem względzie potrzeba tyczyła się zaszłości moich, czyli bloga będącego poprzednikiem tego, a poczętego w czerwcu* 2009 i trwającego do wiosny 2012, kiedy to onet wykonał próbę generalną przed dzisiejszymi eksmisjami, wtedy jednak ograniczając się do gremialnego dręczenia blogerów niemożnością jakichkolwiek działań, najwidniej w nadziei, że wyniosą się sami. No cóż, ja tam zawżdy żem był tego zdania, że gdzie Cię nie proszą, tam kijem wynoszą i wolałem wyjść sam... Ale niebożątko zostało i teraz pospołu z inszymi przyszło się wpodle niego starać, by przenieść. 
   Przyznać się przyjdzie, że jakem się wyniósł był, tom postanowił trzech zaraz blogów założyć: niniejszego na Bloggerze, wtórego na bloxie i trzeciego na Łotrpressie właśnie, w naiwności swej zamiarując owych prowadzić czas jaki równolegle, zasię dwa porzucić, a skupić się na tym, który najwięcej się będzie zdawał obiecującym i, co nie najmniej ważne przez wzgląd na nikłe umiejętności moje, najłacniej w niem się poruszać mi przyjdzie. Po prawdzie to oleju do łba wróciło po tygodniu ze świadomością, że przecie nie poradzę, tandem owe porzucenie odbyło się w trybie zgoła extraordynaryjnie szybkim i tak skutecznym, że o istnieniu owych dwóch sierot żem niemal skutecznie zapomniał. Ściślej rzecz biorąc nie zapomnieć nie dozwalało mi każdorazowe komentowanie u Torlina i Celta, którzy blogów z dawna mieli na Łotrpressie i mię tam za każdym razem widziało jako "wachmistrzanadwachmistrze", co miało być w moim ówcześnym zamyśle dowcipnym wybrnięciem z patowej sytuacji, gdzie mi się Łotrpress w 2012 roku upierał, że jakiś Wachmistrz już jest i ja być nim nie mogę, a poniżej honoru mego było się pisać Wachmistrz2 albo 3, czy choćby i 44...
   Ano i tak szły rzeczy latami, nareście onet sobie o niechcianych blogerach przypomniał i terminu eksmisji bez prawa apelacji naznaczył, tandem, nolens volens, przyszło i samemu manatki pakować, nie tyle przez wzgląd na teksty, które w najcelniejszych częściach z dawna już funkcjonują tutaj, czy na Kneziowisku, co na pamięć komentatorów moich dawnych, między któremi już pewnie tylko matuzalemy w rodzaju Vulpiana pamiętać będą nie tylko wspominaną tu niedawno Babkę z Gdyni, ale i nieodżałowango Maćka zwanego Siwym, legendarnego Cypryjana de Vaxo, xiężnej Constancji czy inszych, których nie wymieniam nie z braku uważania, jeno dla memoryi braku...
   Ano tom i poczynił był jako insi, zapisałem plik ze starym blogiem pierwotkiem na dysku, podług instrukcyj wszelakich, po czym zaczęły się schody...  Łotrpress ostrzega że jeno pliki do 15 MB przyjmuje, alem ja nie bacząc na to,  począł swoich 25 mu wciskać w naiwnej wierze, że wprawdzie bez synowca na czele, ale jakoś to będzie... Zbrojny w Vulpianowy opis własnych w tej mierze dokonań odczekałem dwudziestu czterech godzin, w trakcie których nic widocznego się nie działo i nie stało, zatem przyszedłem ku konkluzyi (sam, bo Łotrpress uwiadamiać nie raczy), że się rzecz nie powiodła, czemu się i dziwić trudno, skorom się pchał ze słoniem we wrótnie dla koni...
   Porzuciłem zatem wszelką nadzieję i żem się począł po przyjaciołach i poradach rozglądać, z których co i rusz kolejna większego przerażenia budziła, osobliwie, że to jeszcze najsampierw było trzeba z informatyckiego przełożyć na ludzką mowę. Ano i tak sobie kombinowałem, przemyśliwałem (a u nienawykłego to wcale znów nie tak prosto i chyżo), a czas, ladaco, płynął... 
   Aliści dnia wczorajszego unieruchomiony na gościńcu na nieledwie godzinę, podczas której policmajstry i strażaki wydłubywały z automobilu resztek pewnego eksperymentatora, który badał, czy da się w biały dzień, przy zaledwie odrobinie śniegu postawić na środku Opolskiej ulicy (jedna z głównych arterii Miasta Królów Polskich) Opla Astrę na dachu i to tak, by nim za jednym zamachem wszystkie trzy zablokować pasy i i stworzyć korka z kosmosu widocznego (odpowiedź prawidłowa, choć zdałoby się, że niewiarygodna: da się!), począłem na telefonie przeglądać co tam gdzie u kogo co nowego i takem u Szczura Jegomości nalazł Onegoż responsu na mój komentarz, w którym to responsie Ów mi przenosin gratuluje, a w linkach Jego jest jak wół odniesienie do "Dawnych tekstów Imć Wachmistrza z Onetu" po prawdzie tom nie jest z Onetu, ale niech Mu tam  . 
   Przyznam, żem osłupiał, zasię zgadywać począłem, czy Ów się szaleju najadł, oczadział czy flasze pomylił? Aliści, zapalczywość swoją znając i onej straszne czasem konsekwencje, żem pierwotkiem do dziesięciu zrachował, zasię raz jeszcze do półtorasta, bo nie przeszło. Potem myśleć począłem i poszedłszy za tropem ujrzałem, że prawda to...! :) Stoją jak wół pogderanki na Łotrpressie:
           https://pogderankiwachmistrzowe.wordpress.com/

ale kiedy, co, jak ? Zabijcie, nie wiem... :) Szczur jest człek zacności wielkiej, osobnik talentów niepospolitych i rozlicznych krawaty wiąże, wykrywa ciąże, a i przy tem jedynym przedstawicielem rodzaju ludzkiego, który mnie zachęcił do udziału w pogrzebie, prawda, że swoim, co cokolwiek przyjemność psuje, aliści jeśli przebiegnie choć w części podług szykowanego przez Szczurka scenariusza, to i tak się zapowiada impreza stulecia chyba, że padnę przed Nim... Niemniej jednak nie zdawał mi być na tyle w tem biegłym, by mi bloga przenieść, przez wzgląd na litość nad ułomnościami memi... Wtórym z podejrzanych zdał mi się Tetryk, który z pewnością by temu poradził. Myśl mi się zdała tak trafną, żem nawet zadzwonił z podziękowaniem, aliści Ów się wszystkiego wyparł dobra: udajemy, że wierzymy, sugerując jednak zarazem jakże to się stać mogło: owoż najpewniej moja próba zaimportowania na Łotrpressa bynajmniej się nie zamknęła w owych 24 godzinach i trwała sobie i trwała, aż do skutku doszła, tyle że już bez mojej wiedzy, świadomości i przytomności, o czym uwiadamiam tych, co w podobnej potrzebie...
   Teksty przeszły wszystkie, a nawet zdaje się w nadmiarze, bo część się zdublowała, czcionka czasem pokraczna w rozmiarze i kolorze, no i szlag trafił wszystkie mapki, grafiki, konterfekta i pejzaże, ale nic to wszystko, jak mawiał Mały Rycerz: przepatrzymy, opatrzymy jeśli rzecz będzie tego warta, a póki co ostawiam Was z tą dobrą nowiną, że jeśli mnie się ta rzecz powiodła, to znak, że się powiedzie każdemu...:)

_____________________________
* - dawniej się upierałem, że w maju, bom wtedy pierwszej noty napisał, bloga założył i noty próbował upublicznić. Przy moich talentach z tem ostatnim zeszło trzy niedziele, nim się pokazać raczyła, zatem dzień rocznicowy to 18 czerwca...