13 kwietnia, 2014

Z dziejów ludzi i zbóż: o przepomnianym dobrodzieju milijonów...

   Bywalcom znać, że mi na sercu wszelka pożywienia leży historia, jako i obyczaju wpodle tego narosłego. Dziś przecie będzie nie tyle o obyczajach, co o trudzie mozolnem, na to poświęconym, by milijonom ludzi po świecie całem, tej kromki powszedniego naszego do śniadania nie zbrakło... Osobliwie, że coraz i więcej przepominamy i chlebie jako takiem, aleć i o całej kulturze wpodle niego narosłej...
   Może i to nasze przepomnienie się i stąd bierze, że coraz mniej w jadłospisie naszem kasz, dawniej (przed ziemniaka upowszechnieniem) najpryncypalniejszego i wielekroć zdrowszego zapychacza żołądków. Zjadacze chleba chcą go po prostu mieć, a nie wiedzieć, jakaż jego historia i wieleż kosztowało, nim go w takiej, a nie innej mamy dziś postaci. Iluż dziś jeszcze jada kaszy jaglanej?    A z tych, co jedzą, iluż wie, że ona z prosa? Zboża dawniej tak strategicznego, jak dzisiejsze zapasy gazu u tych, co chcąc nie chcąc, z Rossyją sąsiadować muszą... Zboża, które najpewniej w dziejach ludzkości tegoż pierwszego dało kroku między wędrownem a osiadłem trybem życia plemion pradawnych... Czemuż? A bo cały cykl prosa od zasiania po zbiory się w stu dniach zamyka! Temuż nomadowie, by i najwięcej zajadli, mogli wędrować dalej, chocia już przekonani do walorów tegoż jadła nowego, wyłom na te sto dni czynili, by okolicy zbożu przyjaźniejszej nawiedziwszy, wysiać, przepenetrować wszytkich lasów i stepów w pobliżu, wyzbierać, co było do wyzbierania, ubić, co było do ubicia, na koniec zasię plon zebrać i hajda! Przed zimą zdążyć może jeszcze ku cieplejszym jakim stronom...   Proso przy tem ziarna ma tak wytrzymałego na trud wszelki i niedogody, że idzie go przechowywać we śpichrzach latami całemi. Ba! Nawet i do dwudziestu! Znała tegoż Najjaśniejsza Rzeczpospolita... nie, nie nasza niestety: Wenecka, co prosem nabijała śpichrzów ile się tylko pomieścić mogło, i w czas jakiejbądź czy od Turka napaści, czy wroga inszego łacno mogąc wspierać swe najodleglejsze nawet w Lewancie, czy w Dalmacyjej garnizony... Jako ich Anno Domini 1372 Genueńczyki oblegli, śmiać się z nich mogły Wenecyjany, ufne w zasobność swoją... I jako mało kiedy w oblężeń dziejach, to oblężeni głodem oblegających zmogli...
   Ano i tak, zapuściwszy się w owe nad prosem dygresyje, żem nader nieprzezpiecznie od wątku się oddalił pryncypalnego, a ta rzecz może i z chronologiją na bakier, przecie się czasów sprzed lat nieco ponad stu tyczy... Znają bowiem wszytcy, że w Rossyi Sowieckiej gospodarka wszelka tak znikczemniała okrutnie, że tam gdzie dawniej na czarnych ziemiach śpichlerz się rodził Europy całej, tam w lat niemało przyszło do klęsk głodowych, co może i więcej jeszcze w początkach polityki okrutnej było zasługą. Niemniej, nawet i klęsk tych, i nieurodzajów niechając, zwyczajną był w Związku Sowieckiem ziarna taki niedobór, że by tumultów jakich głodowych na przednówku uniknąć, rok w rok trza było obmierzłość do Okcydentu przełamać i zboża nakupić, najwięcej zaś w Ameryce przebrzydłej... Frederic Forsyth był nawet i jednej ze swych xiąg*, na temże sparł koncepcie, że by się kiedy jaki miał nieurodzaj przydarzyć tam extraordynaryjny, a Zachód by zboża nie przedał, to by hordy bolszewickie wyjścia nie miały inszego, jako runąć za Łabę i łupić te okcydentalne zapasy...
   Ano jak widać ta wiedza o niedostatkach sowieckiej oekonomijej jest już dziś, zda się, powszechną. Któż jednak tego wie, że pszenica owa, rok w rok przez Amerykę dawniej Sowietom, a dziś i Rosyi przedawana, jest w gruncie rzeczy pszenicą... rosyjską?:) Historia ma doprawdy czasem okrutną ironią podszyte poczucie humoru... Przenieśmy się zatem, Moi Lectorowie Mili, w amerykańskie Wielkie Równiny czasu schyłku dziewiętnastego stolecia... Tam nasz bohater, Mark Alfred Carleton, pacholęciem będąc farmerskim w stanie Kansas, poznał już jakąż tragedyją rolnikowi zaraza na zboże, którą tameczni zwali "czarną rdzą". Trudno nam dziś w to może i wierzyć, znając, że się między Tennessee a Kolorado trzecia część światowej pszenicy rodzi, aliści tamtem czasem nieraz i nie dość, że przedać nie było czego, to i tuziemcom głód zaglądał w oczy...
  Nie znam ja, czy sama Carletonowa familija na tem jako szczególnie ucierpiała, że się ów zawziął był by od tegoż frasunku farmerów uwolnić i z tego dzieło swego uczynił żywota. Studiów pokończył na szkole rolniczej w Kansas, zasię arcykrótko się w bakałarza od przyrody bawił, nim się do państwowej dobił posady w instytucie badawczem.
   Carleton nie był typem naukowca... Już bliżej by mu do Edisona było, co jak żarówki koncypował i szukał materyi na włókno, to miast przódzi jakich najmniej prawdopodobnych choć teoretycznie wykluczyć, badać kazał ze sto bodaj surowców... z bawełną włącznie!:) Aleć co u Edisona expens znaczyło zbyteczny i czasu mitręgę próżną, u Carletona niezwyczajną dawało experiencyję i jeśli o kim by rzec można, że słuchał w polu jako trawa roście, to z pewnością o niem... Nie tyleż może słuchał, co baczył na źdźbła, na kłosy, pełzając niemal przy kiełkach i karku nad dojrzałemi schylając całemi dniami. Tak pomiarkował, że pszenica co mrozom najwytrwalsza wielce powoli dojrzewa i jesienią jeszcze ziemi się trzyma... Tak też i dowiódł, czego nie znano, że rdza rdzy nierówna i że pszenica zarażona pośród dorodnego owsa sama zniszczeje ze szczętem, aleć drugiemu zbożu nie uczyni krzywdy...
   Z tejże chwili róść poczęła jego sława i wrychle go do stolicy przeniesiono, gdzie miał podobnej nad zbożem mieć pieczy, jeno w skali kraju całego. Nawiasem, to dla mnie rzecz imponująca, że Amerykany takich miały już w 1894 roku instytucyj... Po prawdzie instytucyja owa, departamentowi rolnictwa podległa, nie imponowała ni rozmachem, ni śmiałością, ni budżetem... Ot, urzędniczka jedna i pachołków służebnych Carletonowi kilku...
   Carleton musiał mieć tegoż instynktu, może i tożsamego z tem pierwotnem zbieraczem, na poły dzikusem, który z nagła pojął, że owo półdzikie ziarno, samosiewką wysiane, lichsze przecie od tego, co się na kłosie mimo wichrów i słot utrzymało... Dość, że pomiarkował, że jakaści przecie we świecie pszenica być musi, co tej rdzy okrutnej nie przyjmie na się i plonu dorodnego wyda.
   Nasprowadzał był próbek pszenic ze świata wszelakich: brodatej Onigara z Kraju Kwitnącej Wiśni, od Turczyna przysłanej Haffkani, łysej cesarskiej z Niemiec, znowuż brodatej Prolifero z Italijej, inszych już i nie spominając... Ano i cóż? Ano rokiem prób pierwszem dowiódł tyle, że na rządowej plantacyi badawczej w Marylandzie wszytkie się owe udają wybornie i żadnej się rdza nie ima. Szczęściem jednak miał Carleton tyleż rozumu własnego, bo pojąć że inszy klimat na Równinach, a inszy wpodle stolicy.
   Przywiózł zatem wszytkich tych imigrantów pszenicznych do Saliny, gdzie mu farmer jeden darmo ziemi udzielił, by swych czynił experimentów. Drugie, czego dowiódł to tego, że w kansaskich ostrych jesiennych wichurach, mroźnej zimie i zmiennej wiośnie, gdzie po ciepłych deszczowych dniach umie nawrócić mróz i zwarzyć wszytko, nijaki się nie uchowa obcy i wydelikacony szczep. Fortuny może i zrządzeniem szczęśnem podczas swych po Równinach wędrówek trafił był do osady, gdzie kilkoro z Rossyi przybyłych mennonitów** żyło... Dziwnem trafem, śród oceanu powszechnego nieszczęścia, owi domostw stawiali cależ niebiednych, a na mórg zbierali i po trzydzieści buszli*** niezgorszej pszenicy, której z Rossyi jeszcze zabrali, a która im się tam, w nowej ziemi, odpłaciła stokrotnie...
   Wywiedział się jeszcze od młynarzów Carleton, że owi tej pszenicy od mennonitów mielić nie chcą, bo nadtoś twarda i mąka z niej na pół jeno zmieloną wychodzi, zaś większego na żarna nacisku szkoda czynić, bo młyn niszczeje...
   Jakich próśb, gróźb i zabiegów użył Carleton, by na zwierzchności wymusić, by go do Rossyjej posłano, tego ludzkie pióro nie opisze. Próżno przedkładał mennonickie exemplum, przedkładał pobratymstwo klimatyczne Wielkich Równin z Ukrainą... Nie wiem, czy w tem jakie wyższości poczucie nie było, dość że opór by czego dobrego brać z zapóźnionej Rossyi przepotężnym był. Dwa lata zeszły, nim Carleton dopiął swego**** i ruszył w podróż po Rossyi carskiej... Nie będę opisywał, jako przemierzał wiorst tysiące, pijał wódkę z mużykami i wszytkich o jedno pytał: o pszenicę na suszę, mróz i rdzę odporną...
    Zawitał nareście na stepy turgajskie, pod namioty Kirgizów i to stamtąd wywiózł do Ameryki ukoronowanie starań swoich: pszenicy "durum", twardej, niewiele się od jęczmienia wyglądem różniącej, której miejscowi wołali "Kubanką". Z inszych nazbierał jeszcze i "Arnautki", i "Pierierodki" i "Garnowki"... Wszytkie one się przyjęły wybornie w Kansas, w Oklahomie, w Teksasie i wszytkich stanach Wielkich Równin, najwięcej zaś osławiona "Kubanka", choć przekonać do niej farmerów nie było ani o krztynę łacniej, niźli departamentalnych władyków w Waszyngtonie. Rzecz się i też i o mało o tych młynarzy nie wywróciła, co jej mleć nie chcieli... Cóż, że się pszenica udawała wybornie, gdy farmerzy musieli nią świnie paść? By dopiąć swego Carleton rozpętał ogromnej kampanii, nie cofając się i przed rozsyłaniem chleba z nowej pszenicy pieczonego do person wybitnych, redakcyj, hoteli etc. Sama kampania na rzecz upowszechnienia makaronu osobnych badań warta, a marketingowcy dzisiejsi wiele by się od Carletona nauczyć mogli!:)
    Klęska roku 1904, gdzie rdza czarna bodaj najbujniej explodowała, była zarazem Carletona największym sukcesem: jedynie pola rosyjską pszenicą obsiane uszły cało! W latach następnych sprowadził jeszcze jednej odmiany zwanej "Charków", która jeszcze bardziej niż "Kubanka" się na nowej wywdzięczyła ziemi... Zdałoby się, że sukces najoczywistszy i zupełny ojca swego wyniesie na szczyty, ku splendorom i hołdom wdzięcznych ludzi...
   Nic z tego... gdy jedna z córek jego zachorowała na dziecięcy paraliż i wszelkie w medykach i kuracjach familija utopiła oszczędności, począł się dla Carletona czas osobiście tragiczny. Z długów nie umiał się wygrzebać latami, a wszelkie jego plany, by privatim, gdzie na powodzeniu powszechnem grosza zyszczeć, w łeb brały... Nareście zlicytowano mu dom, a summa klęsk późniejszych prawdziwie na myśl przywodzi biblijnego Hioba. Syn mało co nie zmarł na zapalenie ucha, ale gdy ratowano jego, w pięć dni pomarła jegoż siostra, a że Carleton nie miał nawet i na pogrzeb nieszczęśnej, to i onej skremowano, co naówczas w Ameryce czyniono jeno biedakom i skazańcom.
   Sam Carleton kosztem siedemnastu wyrwanych zębów się wyrwał ze szponów reumatyzmu i szkorbutu, po czym... utracił swej przez dwadzieścia lat pewnej rządowej posady pod zarzutem, że się do obowiązków nie przykładał...!
   Pomarł nieborak w Peru w 1925 roku, gdzie nowej dostał posady, do ostatka nadsyłając czeków na wykupno weksli w ojczyźnie go trapiących i nic mi nie wiedzieć o tem, by miał gdzie jakich dziś postawionych pomników, choć "jego" pszenica dziś faluje na milionach hektarów i podstawą jest dobrobytu farmerów amerykańskich, a przez przewrotność Historii nieraz też i poddanych sowieckich ocaliła od głodu...
____________________________
* "Diabelska alternatywa"
** rzec by można, że mennonici owi to jaki polski w tej sprawie ślad. Rosyjscy bowiem tegoż obrządku wyznawcy, to po największej części potomkowie tych, których Anno Domini 1772 Jekatierina do zasiedlania Ukrainy zaprosiła, a że w temże samem czasie, po I rozbiorze nasi, jak ich u nas zwano "Olędrzy" na Żuławach osiadli, pod pruskie podpadli panowanie, tak i pojechali w części niemałej... W Prusiech bowiem był już naonczas pobór powszechny, a mennonici słuzby wojskowej nie uznają... Dla tejże samej zresztą przyczyny i z Rossyi im emigrować sto lat poźniej przyszło (po 1871) i tych właśnie spotkał był Carleton.
*** buszel = 36,6 litra
**** jednem z warunków było, że się języka extraordynaryjnie chyżo wyuczy...


20 komentarzy:

  1. Zawiła historyja, obecnie zresztą pszenica przez dietetyków bywa wyklęta, okazuje się, ze wszystkim szkodzi, a na potwierdzenie tego testy za 600 zł ha! Kasze natomiast zdrowe i odchudzające, szwagier mój opasły pojechał na specjalne wczasy i tam go nią paśli. Schudł, ale powrócił i zarzucił i znów zgrubł. Bliższym znajomym piszę na koniec mądralowania: ściskam za szyjkę, czy można?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U Wachmistrza kasze są cięgiem w jadłospisie, choć się to na cyrkumferencji Wachmistrzowej jakoś nie odznacza szczególnie...:(( Co do ściskania to orzec mi ciężko, bo nie znam, którzy Waćpani znajomi bliżsi, a którzy dalsi, to i nie wiem, kogo dopytać o to:) Z Wachmistrzem zawsze się za to napić idzie, bo nie masz nikogo, kto by kiedy słyszał, iżby odmówił:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Miałam na myśli tych z blogowni, których znam od dawna, a Wachmistrz jakby nowy, tom nieśmiała ;). Napić zawsze!

      Usuń
    3. Skoro tak, to WMPani zdrowie serdeczne zanaszam nienajpodlejszym węgrem, który choć do bikaverku ni tokaju nie dorósł, przecie wcale przyjemnym, a już z pewnością nad nadreńskie smakuje rieslingi:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Vulpian de Noulancourt13 kwietnia 2014 13:09

    1. Sto dni w jednym miejscu człowiek przecie usiedzi, ale później obozowisko musi być już tak zapchlone, że każdy rad je porzuci.
    2. "Kubanka" od Kuby czy od Kubania?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad.1 Ale jakież sposobności do zbliżeń wewnątrz stada!:)) Dowolnego weź z National Geographic filmu o Naczelnych i obaczysz, jakie to iskanie jest lubym zajęciem...:)
      Ad.2 Od Kubania naturaliter, przecie to tekst o pszenicy rosyjskiej:) Choć znów zważywszy na to, kto i za co ten Krym przehandlował, to poczynam mieć wątpliwości, czy Kubań za rosyjski uznać można...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Historia jednak nie zawsze oddaje sprawiedliwość tym najbardziej zasłużonym. I nawet nie zawsze można mieć nadzieję, że zgodne z przepowiednią Norwida "syn minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku". A ja mam w kuchennym kredensie jaglaną kaszę ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadziei pełnym, że i z czasu do czasu też i na talerzu:) Przyjąwszy, ze historią pono zawsze piszą zwycięzcy (choć nie wiem, kto nim być miałby w tej opowieści), to owa ex definitione załganą być musi okrutnie i nie liczyłbym na jakie jej ku sprawiedliwości tęsknoty...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Waćpan wychwalasz kaszę jaglaną, ale w sklepach widzę, że jest wypierana przez kaszę gryczaną. Niedawno szukałam jaglanej, bo wyczytałam, że jest najzdrowsza ze wszystkich kasz, stąd wiem. Owszem, znalazłam, ale tylko z jednej firmy, co potwierdza fakt, że nie ma wielkiego popytu wśród naszych rodaków. Moja mama często nam gotowała jagły.
    Pozdrawiam wiosennie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoby z niej kto pizzy wyszykować umiał, czy chińszczyzny podrabianej, to by pewnie więcej popularną była... A szkoda...:(
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Ciekawy jegomość z tego Carletona. Z przyjemnością czytam o pochodzeniu jedzenia i jego skomplikowanych podróżach. Takie pomidory na przykład, jak je przywieziono do Europy były podejrzewane o wywoływanie "miłosnego szału". Szkoda, że się nie potwierdziło! Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie jak się (na szczęście) nie potwierdziło oskarżanie biednego pomidora o trujące właściwości, które się okazały być effectem oddziaływania jegoż kwasów na miedziane talerze...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. siedzi w szafce jako żelazny zapas :)
    tatarka lepiej nam schodzi.
    Mnie też zainteresowało pochodzenie nazwy...od czego ta kubanka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od rosyjskiego Kubania:) To i teraz nie wiem, czego życzyć: czy żeby tego zapasu nigdy nie zabrakło, czy przeciwnie: by się upowszechnił do powszedniego spożycia:)?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Proso mnie interesuje z racji naturalnego występowania w nim beta amylazy, co powoduje, że nadaje się ono do warzenia piwa bez słodowania, lub po słodowaniu wstępnym ledwie. Naturalna łuska pozwala natomiast uzyskać złoże filtrujące, podobnie jak przy jęczmieniu. Z tego co wiem, pierwsze piwo wcale nie było wytwarzane z jęczmienia ale właśnie z prosa. Rzecz do sprawdzenia doświadczalnie, przecież nie można żyć w niewiedzy! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie można!!!:) Precz z niewiedzą!:) I z szacunku dla nauki, mogę się zgodzić zostać królikiem doświadczalnym:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Ostatnio sporo słyszę o kaszy jaglanej, bardzo niektórzy do niej zachęcają. Aczkolwiek proso kojarzyło mi się dotąd z ulubionym pożywieniem papużek mojej mamy. :)))
    Przykra ta historia. Szkoda, że ludzie nie potrafią docenić takich jak Carleton, bo tak niestety często się zdarza.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To i ja się do zachęcających przyłączę:) A że Carletonowi już w niczem nie dopomożemy, to możem choć wypić za pamięć o niem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Cny Wachmistrzu

    Czy Mennonici z Pensylwanii - Amisze - również wywodzą się z "naszych", żuławskich mennonitów, którzy via rossyjskie Powołże do Ameryki dopłynęli?

    Kłaniam nisko

    Krzysztof z Gdańska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podług mojej wiedzy nie bardzo, bo tameczni wszytcy się z dwustu familij co ongi Helwecję opuścili, wiodą...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)