17 maja, 2015

O zabawach słowem...

... czyli o rzeczach, dla których blog ten powstał i trwać próbuje...:) Lat temu już wiele żem dał linku do przepysznego Tuwimowego tekstu, noszącego tytuł "Ślusarz", co nawiasem dowodzi, że Jegomość Poeta zupełnie się nie wyznawał na tem od czego jest ślusarz, a od czego hydraulik...:)

http://www.humorkowo.net/txt/slu.php

Przypomnę i tegoż miejsca, gdziem sam tego podawał:

http://wachmistrz.blog.onet.pl/Stare-ale-bawi-od-lat,2,ID175113399,n

bo gdy kto ciekaw, to w komentarzach znajdzie nieocenionego Cypryana de Vaxo, który był to uprzejmym przełożyć z pseudotechnicznego na nasze...

A czemuż przypominam tego wszytkiego? Ano bo mi się to arcycudnie zestroiło z nalezionym niedawnem czasem tekstem Zygmunta Fijasa "Mentryka na końcu języka", gdzie autor taką oto pogwarkę przekupek krakowskich ( co prawda ponoć leciwych) spomina:
" - Pończochy jej nie gebirowały, tej ficelajzie. Jednego kawalera jej asenterowali, a drugi jeszcze nie wrócił z egzecyrki, to trzeciego ma zapasowego. Pewnie dostanie urlałb, hadra, skoro się o szałkiel pytała. Usiądzie z tym trzecim apśtryfikantem na tym szałklu, będzie się z nim bujała. Do tego przecie nie są potrzebne paryskie pończochy. Ani na Sikorniku, ani w Lasku Wolskim nikt się nie patrzy na pończochy*... Ach, mówię ci, Franka, jak bym tej fikienmebel przykuplowała pasem. Tak bym ją wyabrechtowała, tę lapę, żeby się jej odechciało, i Sikornika, i urlałpu ale to sznelcugiem... Mam recht czy go nie mam?
Nazwana Franką sprzedawczyni warknęła:
- Masz recht. A świnia drugi.
Po czym zwróciła się do mnie z zapytaniem:
- Czego pan szuka na tej tandecie? Szraubencyjera? Mówię na pas blind, bo może panu odpowiadają inne klajnikajty.
- Śrobokręt nie jest mi potrzebny. Co się zaś tyczy innych klajnikajtów, to przydałby mi się mały majzel.
- Majzli nie trzymam. Pan zechce się zapytać innej kupczyni. Tej, co w tej chwili podnosi kochmaszynkę turystyczną. A zresztą trzeba się spytać. Mentryka na końcu języka..."

A że, jak mniemam, tego bez pomocy zapewne nie sposób pojąć będzie, namiastką dykcyonarzyka służę:

gebirowały - odpowiadały, pasowały

ficelajza - hmmm... jakoż by Wam to rzec, coby politycznie było? Wiem...:)... po łacinie to się zwie "pthirus pubis":))

asenterować - dokonać poboru, wcielić do wojska

egzecyrka - ćwiczenia wojskowe

urlałb - urlop

hadra - hmmm... Czesi tak ponoś na szmatę wołają...

szałkiel - fotel bujany (na biegunach)

apśtryfikant - właśc. powinno być absztyfikant : fatygant, zalotnik

*Sikornik i Las Wolski to wzgórz krakowskich nazwania, co przed laty tejże samej sławy zażywały, co paryski Lasek Buloński, dla pospiesznych i ukradkowych amorów, takoż i miejsce pracy niezamożnych kokot...

fikienmebel - właśc. powinno być chyba fikienmadel, jeśli to od niemieckiego dziewczęcia (Mädel) się wiedzie...:) Tak , czy siak idzie o kolejny wariant nazewniczy dla cór Koryntu, czy jak kto woli najstarszej (ponoć, bo ja bym raczej obstawiał grabarza-Wachm.) profesji świata.

przykuplować - przyjmijmy, że przyłoić:)

wyabrechtować - zwymyślać, obsztorcować

lapa - ścierka

sznelcug - pociąg pospieszny, tu w rozumieniu, że nader chyżo:)

recht - racja, słuszność

na pas blind - na wiatr, próżne gadanie

klajnikajty - drobiazgi

majzel - dłuto

kochmaszynka - menażka

                                             .

42 komentarze:

  1. A "mentryka"?? Zmiłuj się, nie każdy z Krakowa jest, więc nawet te oczywiste dla Ciebie słowa jednak przetłumacz.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu metryka:) W gwarach czasem się coś takiego spotyka w wymowie, by bezdźwięcznej spółgłoski podkreślić. Np. zapewne słyszałeś wymawiane "rtenć", czy nawet "rteńć", podczas gdy żadnego "n" czy "ń" tam w rzeczywistości nie ma:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. szczur z loch ness17 maja 2015 16:46

    Mniejsza o spolonizowaną terminologią niemiecką. W słowniczku podajesz Waszmość tłumaczenie słowa: majzel jako dłuto, natomiast na stronce Polskiego Radia:
    http://www.polskieradio.pl/7/179/Artykul/205538,Co-to-jest-holajza
    podano, że dłuto to holajza. Z tego wszystkiego wnoszę, że trzeba będzie sprawę omówić szczegółowo na Watrowisku, bo na trzeźwo nie da się tego rozebrać :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę czasu przymało, bo ani majzla, ani holajzy do tego czasu rozpuścić w spirytusie nie zdążę, a nie sądzę, byśmy to w innej formie mogli przyswoić...:) A Tetryk rzecz całą w międzyczasie na właściwe skierował tory...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. szczur z loch ness17 maja 2015 18:52

      Byłbym skłonny się zgodzić, bo odnoszę wrażenie że słowo holajza zostało wymyślone przez Tuwima na potrzeby cytowanego przez Imć Wachmistrza tekstu. Majzel natomiast występuje w słownikach (przynajmniej tych internetowych). Odrębnym zagadnieniem pozostaje zdefiniowanie różnicy miedzy dłutem i przecinakiem, bo niezależnie że narzędzia te mają odmienne przeznaczenie, bywa że można je stosować wymiennie, przy czym dłutem do drewna raczej nie należy przekuwać betonu itd. itp.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. Owszem, Tetryku, to także przecinak, a dziś rzekłbym, że może nawet bardziej przecinak, niż dłuto:) Bo wprawdzie oba po niemiecku są ze sobą identyczne, ale przecie nasz język bogatszy, nieprawdaż? A nie tylko "Halt", "Hande Hoch" i "Wie viel es kostet?":)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    5. Cóż, informację oparłem nie o słowniki ani Wörterbüche, tylko o praktykę w warsztatach w Małopolsce... ;-)

      Usuń
    6. Przyznaję, że i mnie częściej w życiu przychodziło mieć w ręku przecinak, niż dłuto...:) Cóż... nie rodził się człowiek na następcę Wita Stwosza:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Ja, natürlich...
      Ich verneige niedrig:)

      Usuń
    2. O, Gott! Co za straszny polonizm :)
      "Ich verneige mich tief" byłoby prawidłowo, gramatycznie przynajmniej. Brzmi jednak nazbyt uroczyscie.
      Holajza, to jak już nam J.M. Vulpian przekazał, pochodzi od "Hohleisen", dosłownie by to było "puste (wydrążone) żelazo". Nie sądzę, by to mogło być narzędziem hydraulika.
      "Szałkiel" to przecież "Schaukel", czyli huśtawka. Na straganie nie spodziewałbym się bujanych foteli.
      "Mówię na pas blind"? Blind znaczy ślepy, więc tłumaczyłbym "mówię na ślepo" (czyli zgaduję).
      "Ficken" jest to często używany czasownik, który jednak dawniej raczej nie figurował w słowniku :)

      Usuń
    3. Wielcem Waszej Miłości za krytykę i pomoc obligowany:) Kłaniałem się, polegając na automatycznym translatorze, bo jak Waść wiesz, obca mi ta mowa... Skutki zaś jakie? Sam Waszmość widzisz, że lepiej zmilczeć:) Pozostałe tłumaczenia ze słowniczka powtórzyłem za Zygmuntem Fijasem, może cokolwiek bezkrytycznie, bo akurat tych Waszmości poprawek bym przecie nie poradził, ale majzel?
      Co do "pustego żelaza" to wielokrotnie i widziałem, a i sam używałem rurki lub jakiegoś profilu zamkniętego dla przedłużenia ramienia klucza, a parokrotnie się zdarzało, że ad hoc dorabialiśmy powizoryczne narzędzie na budowie, dospawywując do długiej rurki jakieś kawałki metalu w rozstawie i wielkości niedosiężnej nakrętki, by ją móc w ten sposób dosięgnąć...
      Na koniec refleksja co do polonizmu...:) Może to jakiś przejaw właśnie narodowych kompleksów, ale jakoś nie dochodziła do mnie ta myśl, że i my przecież na insze wpływamy narzecza... Możesz Waść jeszcze jakieś insze przywołać z niemczyzny Ci znane?:)
      Kłaniam nisko, wielce obligowany:)

      Usuń
    4. P.S. Co nieco bez związku i po czasie spomniał mi się mój licealny bakałarz od astronomii, co nam teleskopu budowy wytłomaczyć probował... Rysował na tablicy, doszedł do stoliczka z wbudowaną poziomicą i najpierw ją nazwał "waserwagą", a widząc, że nie bardzo pojmujemy, długą chwilę mamrotał, drapiąc się po głowie, strzelając nerwowo palcami i wzdychając "jakże to będzie po polsku?", by na koniec zakrzyknąć tryumfalnie: "Mam! Libella!":)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    5. Jaka krytyka? Gdzieżbym śmiał?
      Humoreskę onąż Tuwima znam od pacholęcia, jednakowoż dopiero gdy los mnie do Wiednia rzucił i arkana teutońskiej mowy poznałem, kojarzyć począłem przytoczone w niej germanizmy. I tak "holajza" zamieniła się w "puste żelazo". Wyobrażałem sobie jednak, że chodzi o rurę-przedłużacz, jako dźwignię. Dopiero teraz, z blogu WPana, z notatki JM Vulpiana, dowiedziałem się, ze tak nazywa się rodzaj zaokrąglonego dłuta :) Człek uczy się całe życie, mówią. Ale takie dłuto chyba się hydraulikowi nie nada.
      Meissel - ss zastępuje tu literę podobną do greckiej dużej "bety" - to kawał krótkiego żelaznego pręta, na jednym końcu wąskiego. Przykłada się go wąskim końcem do przedmiotu, któremu chce się uczynić krzywdę i wali ciężkim młotem w drugi koniec. Dłuto - jak dotąd dla mnie nazywało się "Stechbeitel", ale zdaje się że te dwa pojęcia nie są wyraźnie rozgraniczone.
      Chcę dodać jeszcze, że filozofia rugowania wyrazów obcego pochodzenia przesadną mi się zda; np w niezliczonych krajach adepci matematyki ucza się integrałów i differencjałów, tylko my całek i różniczek :) dzięki WP. Sniadeckim ...
      Wracając do Tuwima, gdy w szkole nam dziatwie smucić się odejściem wielkiego poety kazano, jam pochwalił się zasłyszanym w domu, co sformułowałem lakonicznie "Tuwim upił się i z tego umarł" . Boże, co to była za awantura! Trzymałem się za pupę w trwożnym oczekiwaniu, ale rodzic sprawiedliwym był, a mnie wiedza na temat, czego nie należy powtarzać i bez tego weszła do głowy :)

      Usuń
    6. Dłuto, ale nadające się do łupania w cegle, czy betonie, hydraulikowi częściej potrzebne, niźli Waść sądzisz, bo mało gdzie się bez rozkuwania obejdzie i nie tylko o remontach ja mówię, ale i o całkiem nowych budowlach, gdzie rzadkością są pozostawione przez budowlańców szachty, a już kredą w kominie te zaznaczyć razy, gdy owi co z własnej woli przekuli w ścianach dla rur łacniejszego rozprowadzenia. Pewnie, że to dziś najwięcej młotów i wiertnic elektrycznych, czy pneumatycznych czynność, ale czasem umiejscowienie otworu takie, że z maszyną nie podejdziesz, luboż trzeba odkuwać arcydelikatnie w spodziewaniu rozlicznych niespodzianek, jako kable nieznane, czy insze instalacyje..
      Z przyczyn zupełnie innych, a najwięcej z wiary w zdolności samoobronne języka, podobnie jestem przeciwny zbytniemu puryzmowi językowemu. Nawiasem w kwestii całek, jakbym echo Vulpiana słyszał:)))
      Rodzica sprawiedliwego powinszować:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. szczur z loch ness17 maja 2015 20:22

    Imć Vulpian jak zawsze niezastąpiony!
    I jakże mógłbym się odwdzięczyć. Otóż, jest jeden sposób, który z pewnością ucieszy również Imć Wachmistrza, chociaż nie tylko, czyli to na co wszyscy czekali - bułgarski X Factor :-)))))
    https://www.youtube.com/watch?v=o41CZCCM8nA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lękałem się, gusta muzyczne Twoje znając, że znów mnie będą po tym zęby bolały i uszy, aliści honor zwrócić muszę, co czynię z prawdziwą przyjemnością... Co prawda nadal będę zachodzić w głowę nad uszami Bułgarek młodych, a anatomem nie jestem, chyba że amatorem... Cóż, każdy Cyryl ma swoje Metody, osobliwie Bułgarzy, co już zresztą wiemy z ichniej Wikipedii...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Terminologia nadzwyczaj fachowa więc nie będę się wtrącać.:-)

    Wydaje mi się jednak /i myślę, ze nie jestem wyjątkiem/ że wszelkie takie pogwarki to nic innego jak zaśmiecanie polskiego języka.
    Który to język niewątpliwie piękny jest. A przynajmniej takim powinien być dla Polaków
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czyż nie jest?:) A fakt, że do krótkiego tekstu sprzed wieku nieledwie, konieczny długaśny słowniczek, najlepiej dowodzi siły samoobronnej języka, który to przeżuł i wypluł do spluwaczki niepamięci jako niestrawne :) Podobnie jak setki innych makaronizmów, germanizmów i rusycyzmów, a za czas jakiś podobnie postąpi z dziś modnymi naleciałościami zachodnimi, te tylko zostawiając, które się trwale i przydatnie adaptują:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Dziękuję za słowniczek :-) Bo choć istotę rzeczy da się bez problemu odczytać, zwłaszcza jej ładunek emocjonalny, to szczegóły językowe nie wszystkie były dla mnie zrozumiałe. Gdyby to przekupki, powiedzmy, lwowskie były, naleciałości językowe byłby zgoła inne, i to jest też ten znak historii, który w języku pozostawia świadectwa.

    notaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę... Skoro ładunek emocjonalny czytelny, to stąd prosta droga do porozumienia, które zresztą w podobnych cyrkumstancyjach jest już doświadczeniem cywilizacyjnym dzięki naszym rodakom wszelakie suki i bazary zwiedzającym:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Jeszcze tylko wydaje mi się że kochmaszynka, to maszynka spirytusowa do podgrzewania - stawiano na niej miskę z uchwytem, czyli właśnie menażkę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się tak zdaje. U nas, w Krainie Kwitnącej Bulwy, mówili na to "kocher" i dlatego od razu mi się to z tym skojarzyło.

      Usuń
    2. Jeżeli mówimy o TYM, tośmy są w domu...:) Natomiast mnie się kocher kojarzy ze skautowską młodością, gdzie znaczył on zestaw aluminiowych garnków bez uchwytów (do tego służył uchwyt samozaciskający się na rancie, zwany w naszym środowisku "utrzymanką":) i wchodzących jeden w drugi. Do środka wchodził miniaturowy czajniczek o pojemności niepełnych dwóch kubków, a za wieczko służyła patelnia. Całość w brezentowym pokrowcu. Niektórzy nosili wewnątrz czajnika w foliowej torebce miniaturowy palnik mosiężny na jagodziankę na kościach, ale jam z tego zrezygnował po pierwszej nieszczęśnej przygodzie, gdzie torebka pękła i herbata jeszcze po dwudziestym parzeniu i dziesiątym szorowaniu czajniczka do białości, nadal śmierdziała denaturatem :((
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. Tak, chodzi o palnik w tym mniej więcej stylu. Typy bywały bardzo różne. Ja pamiętam taki do szybkiego podgrzewania mleka dla niemowląt - w nocy nie było czasu ognia rozpalać, a kaszojad się darł wniebogłosy - prądu jeszcze wtedy nie było.
      Natomiast ten zestaw, o którym piszesz nazywano zwyczajnie menażką harcerską, z tym, że na ogół ostawała się miska, ta talerzyko-patelnia i uchwyt. Czajniczek był pokazywany jako ciekawostka i swego rodzaju ekstrawagancja. :)

      Usuń
    4. Nie wiem, czy nie masz czasem na myśli TEGO. Bo w moim kocherze miałem przynajmniej trzy albo cztery miski(garnki) plus największa z otworami po bokach przesłanianymi ruchomą blendą, jako osłonę przed wiatrem dla palnika. W oryginalnym zestawie była zdaje się jeszcze jakaś nakładka na tą część, żeby miski z gotowanym jedzeniem nie wpadały do środka, ale ja to zgubiłem gdzieś na samym początku użytkowania i przez następne "naście" lat radziłem sobie tworząc konstrukcję z trzech szpilek od namiotu w trójkącie, na których dopiero stawiałem garnek. A czajnik był dla mnie chyba najważniejszy z całego zestawu:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    5. Bardzo możliwe. Dość , że kochmaszynka to jednak chyba raczej palnik, i to spirytusowy. A może to była kwestia jednak regionalizmów? U nas na ogół mówiło się "maszynka spirytusowa" lub "kuchenka spirytusowa".

      Usuń
    6. U Was... w Kongresówce...:)) W Galicji (do której, jak wiadomo, Kraków nie należał:) germanizmy były jednak dość powszechne, między inszemi za sprawą powszechnej służby wojskowej, z której trudno, żeby rekrut na wieś powróciwszy swoją, w jakiejś tam części obcą mową nie nasiąkał, osobliwie w nazewnictwie wojskowym i technicznym. Dość bezkrytycznie (z pośpiechu i bezmyślności) powtórzyłem za Zygmuntem Fijasem, autorem humoreski, jego słowniczka, a gdybym się nad nim choć chwilę zastanowił, to bym najpewniej sam zmienił znaczenie majzla, bo i dla mnie to bardziej przecinak, niż dłuto, podobnie jak właśnie sens kochmaszynki właśnie. Na prostą logikę bowiem zawierać ona musi jakiś mechanizm, skoro ją zwali maszynką, a jakiż, na miły Bóg, mechanizm jest w zestawie misek i patelni, kocherem zwanym?:) Tu zatem, jak sądzę, pomiędzy nami jest zgodność zupełna, że to musi być coś palnik, regulator płomienia i zbiorniczek paliwa zawierające co najmniej, a być i może że jakiś wspornik pod naczynie z gotowanym jedzeniem.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    7. A wiesz, teraz tak się zacząłem zastanawiać - u nas (w tej niby Kongresówce) nie funkcjonowała zupełnie nazwa "Kongresówka" - jeżeli już to Mazowsze, Kurpie, ewentualnie na pograniczu, Podlasie. Nie było identyfikacji z zaborem. Również z rzadka używało się pojęcia "Galicja". Tu wyróżniam szersze pojecie niż geograficzne, bo mówiło się o rozdrobnieniu galicyjskim (gospodarstwa), biedzie galicyjskiej, chociaż przecież Mazowsze często było wręcz porównywalne, ale nie jako pojęcie geograficzne, czy tradycja historyczna. Mówiło się o Krakowiakach, Góralach, Małopolsce, górach, Lwowie, ale nie o Galicji, która jakby nieciągła była - bo miedzy Lwowem, a Krakowem to jakby "terra incognita" - nieokreślony obszar, gdzie żyją jacyś dziwni ludzie, o których niewiele wiedziano. :D :D :D

      Usuń
    8. Najmniej dwie bym tego widział przyczyny... Primo, że chłopi niezależnie od zaboru, jak ich zapytać, to mówili, że oni są "swoi", albo "tutejsi". Bardziej przyciskani odpowiadali, że zalipiańscy, radziszowscy, bylińscy czy jak się tam ta ich wiocha zwała, a co więcej we świecie bywali, mówili, że oni "cesarscy", zatem jakby powszechnej świadomości tożsamości z innymi ziemiami, czy częściami narodu i kraju bardzo długo nie było wcale... Przyczyna druga, to bardzo silne w dawnym zaborze rosyjskim poczucie, że to oni są jakoby tą Polską właściwą... Okrojoną, bo okrojoną, rozdartą, bo rozdartą, ale tą prawdziwą to właśnie te ziemie. Poniekąd w popularności dziś na sporej ziem tych części pewnego stronnictwa nominującego się być "prawdziwymi Polakami" znajdziesz dalekie tego echo. Natomiast Galicja swej tożsamości musiała bardzo ostro bronić zarówno przed innymi składowymi c.k.monarchii i tu bym wcale nie Niemców austryjackich widział najzaladlejszymi jej przeciwnikami, co Czechów i Madziarów, o swoją pozycję zazdrosnych... No i właśnie ten element rusiński w Galicji Wschodniej, czy jak kto woli ukraiński, który w Galicji wybornie rozumiano żywiołem odrębnym, ale też i nie postrzegano go jako "obcego", napływowego... "Ruski" w Kongresówce to był Rosjanin, zaborca i najeźdźca; "Ruski" w Galicji to sąsiad Ukrainiec, z którym bywało różnie, ale on też był "swój"...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    9. Nawet nie żartuj z tymi "cesarskimi"!!! Akurat to nie na Kurpiach - jak już, to raczej mówili "królewscy". Ewentualnie szlachta, co prawda zagrodowa ale jednak, zbywała to milczeniem. Typowy chłop folwarczny też się zdarzał, ale w tym otoczeniu raczej nie odbiegał od normy. Wszyscy mówili podobną gwarą, a zaciąganie po wschodniemu byłoby co najmniej nietaktowne. Poważniejsza szlachta mówiła dobrym językiem literackim i to nikogo nie dziwiło, bo to było oczywiste. Te układy pomiędzy sąsiednimi wsiami były zadziwiająco skomplikowane, ale rzeczywiście było oczywiste, że to Polska jest.
      Małżeństwa z prawosławnymi raczej się nie zdarzały, a jak już, to był to rodzaj sensacji. A i tak mówię o Kurpiach Białych, bo Zielone to już całkiem się od takich postaw separowały - oni mieli swoje leśne tradycje i zabory im jedynie wolność ograniczały - kto by za nimi trafił??? :D :D :D

      Usuń
    10. Ciągnie wilka do lasu...:) Bo też i Ty rzecz całą teraz do Kurpiów zawężasz, a ja próbowałem coś uogólnić, jakieś wspólne znaleźć mianowniki:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    11. No przecież nie mogłem mówić szerzej, bo nie wiem. Z resztą, cholera wie co tym puszczańskim odludkom w głowach tak naprawdę siedziało? Ja tylko mówię o tym co sam dostrzegałem, a to już przecież dawno było. Teraz tam niewiele z tego pozostało. :(

      Usuń
    12. Ale całość się przecie z takich właśnie cząstkowych składa odniesień i dlatego ten głos dla mnie cenny:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Jak ja lubię takie teksty. :))) Właśnie miałam napisać to co Notaria. Słowniczek przydatny, doprecyzował tekst. Takiej nazwy pewnego... zwierzątka nie słyszałam. :)))
    Bardzo mi się spodobało słowo "kupczyni". Brzmi o wiele lepiej niż przekupka, nie ma tego pejoratywnego zabarwienia.
    Też miałam skojarzenie z "kocherem" - znanym mi z dzieciństwa (i często używanym). :)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku tego zwierzątka dosłowność, uznałem, nie byłaby wskazana...:) Co do kochera, to obawiam się jednak, że nie o tym była mowa, a link w tejże sprawie pomieszczam w responsie dla Knezia.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. U nas chyba mianem kocher był określany cały komplet: zestaw naczyń z uchwytem i czajniczkiem i jakiś palnik czy kuchenka. W każdym razie coś, co służyło do gotowania. Tak za dobrze to już nie pamiętam. :) Mała byłam i się w sprawach technicznych zbytnio nie orientowałam. :) Bo później to była kuchenka gazowa (palnik + mała butla).
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    3. No to chyba mówimy o tym samym:) Zapomniałem w poprzedniej odpowiedzi dodać, że i ja wolę "kupczynię" od "przekupki"...nawet jeśli się to wydaje cokolwiek pretensjonalne...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. Ciekawa dyskusja. Dla mnie(80+) kocher to każdy zestaw do gotowania biwakowego. Sam używałem tego harcerskiego, b. pomysłowa konstrukcja. Kupczyni odpowiada konstrukcji krawczyni. Jak mówiłem takiej osobie krawcowa, to odpowiadano, że krawcowa to żona krawca. Trochę mnie dziwi ta wstydliwość wobec ficelajzy. Nie potrzeba tłumaczyć poszczególnych składników tego słowa, ale wystarczy powiedzieć menda, czyli oficjalnie wesz łonowa. Pozdrawiam serdecznie,
    Krzysztof.

    OdpowiedzUsuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)