17 kwietnia, 2017

O porządnej rzemieślniczej robocie...

   Rocznica po prawdzie nieprzesadnie okrągła, bo jak w mordę ulał 223-cia, dodatkiem nocie poczciwej wbrew się sprzysięgła okrutna i ciągnąca się do pisania nieochota, jako i thema, z kolejną się insurekcyją wiążąca, za którą Wachmistrz nie zanadto przepada*...
   Aliści jest przecie i w tem morzu tromtadracji, bałaganiarstwa, intencyj cokolwiek podejrzanych a i realizacyj jako to po polsku zwyczajnie ("Ja z synowcem na czele i jakoś to będzie!") naiwniutkich i zawisłych jedynie na litości bożej, zdarzeń kilka prawdziwie imponujących nie leda jakim rozmysłem u podstawy będącym, solidnością preparacyj, sumiennością w dziele, elastycznością w działaniu, no i w sumie podziwienia godną skutecznością...:) Tyle, że tego nie czyniły osoby wojskowe (w każdem razie nie one tam głos miały rozstrzygający), co rzecz całą może tłomaczyć, a ludzie nibyż pospolici, a przecie właśnie przez tąż pospolitość swoją, zgoła niezwyczajni... Oto bowiem rzemieślnik jeden, z inszemi pospołu, za rzecz się wzięli jako i za swoją robotę, na której się znali... Wiedząc, że by trzewika na niewieścią stópkę uszyć jak rękawiczka pasującego i zgrabnego, trzebaż miary wziąć solidnie, surowca mieć nie od macochy i niczego nie wolno zdać na losu jaką przychylność wątpliwą...
   Nasz szewczyk pryncypalny był już naonczas co prawda w leciech, w Warszawie żył już od lat ładnych kilkunastu, a prosperował tak udatnie, że już po dwóch pierwszych się liczył jako najpierwszy szewc najprzedniejszego niewieściego towarzystwa, aliści wigoru i werwy mu nie brakowało, niczem młodzieniaszkowi jakiemu... No i miłości do Ojczyzny, której miał nie tylko pełną gębę, ale i serce, i głowę...
    Znał się ów i na paryskiej modzie, niewiasty umiał komplimentem ująć, a czasem i wicem jakiem, grzeczny nad pojęcie i szarmancki, czasem co i w wierszyk zgrabny chyżo złożył, a i robota jego jakością przyciągała oczy i... stópki...:) Nie dziwota, że damom i mieszczkom zamożniejszym spasował okrutnie, a od nich i ich mężów czy galantów grosza wrychle miał tyle, że go stać na dwie kamienice było na Dunaju. A przecie umiał i tego postawić na azard przetracenia majętności całej, okrom gardła, którym też przecie szafował. 
   Sprzysiężenie, które się zwało Związkiem Rewolucyjnym, założył po prawdzie rok przódzi emisariusz Kościuszki, Tomasz Maruszewski, którego imienia ulicy próżno Wam po Warszawie szukać, podobnie jako i tej postaci w Wikipedii... Z person wojskowych najznaczniejszym między niemi był dawniejszy xiążęcia Józefa Poniatowskiego (z wojny 1792 roku) adiutant, pułkownik Michał Chomentowski, po niem zaś sztabskapitan Grzegorz Ropp, aliści wrychle się pokazało, że tam prym do inszych należy, gdzie okrom Kilińskiego spomnieć się godzi kowala Jana Mariańskiego i rzeźnika Józefa Sierakowskiego. 
   Stało we Warszawie po prawdzie trochę siły wojskowej naszej (czyli officialiter królowi Stanisławowi Augustowi wiernej) w liczbie niespełna tysiąców czterech, które były pod komendą jenerała Jana Augusta Cichockiego. Ten, choć po drezdeńskich artyleryjskich szkołach, zatem i wiedzy fachowej niemałej, czeguś nam nie błysnął w dziejach narodowych... Dwa jednak jego talenty się przydały insurgentom wybornie: primo, że był, jako byśmy to dziś rzekli, mistrzem mimikry i kamuflażu i rosyjski ambasador Igelström***  do końca był jego lojalności arcypewnym, secundo, że był organizatorem znakomitym i część wojskową sprzysiężenia przygotował naprawdę wybornie****.
    Wojska moskiewskiego było po prawdzie najmniej dwakroć tyle, co naszego, przy tem stało jeszcze pod Łomiankami z górą półtora tysiąca pruskiego żołnierza, co mięli w ordonansie rzeczy tu naszych baczyć i, jeśliby król pruski uznał, że tak trzeba, interweniować... Byłyż dwie jeszcze we Warszawie siły pod bronią: straż miejska i straż marszałkowska, obiedwie więcej na ordynku pilnowanie przeznaczone, niźli na wojaczkę, przy tem choć z Polaków serdecznych złożone,  jeno za Igelströma sprawą niemal bezbronne, bo z karabinów, czy jak kto woli, jeszcze muszkietów, odebranych mają ładunków i skałek z karabinowych zamków. Miasto ostrokrawędziastego krzemienia, co iskry krzesze na proch na panewkę podsypany, mają owi pozakładane w karabinach z drewna wystrugane atrapy...
   Uprzedniego wieczora sprosił był Kiliński do domu swego z górą dwustu sławetnych*****, w tej liczbie i wielu całkiem od sprzysiężenia dalekich, przecie znanych onemu, bądź komiltonom jego ze szczerej i patriotycznej postawy. Okrom rzemiosła, najliczniej reprezentowanego, znalazło się tam i kupców stateczniejszych krzynę. Wszytcy, poznawszy, że świtaniem we Wielki Czwartek przyjdzie Moskalom wyprawić drogę krzyżową, rezurekcyi nie czekając, pokładli się gdzie tam kto poradził, stołów, ław, schodów i pawimentów w całej zajmując kamienicy, ani się rozdziewając do snu, ani też nie, naturaliter, z orężem rozstając.
   Z wybiciem trzeciej nocnej godziny, pobudził Kiliński towarzystwo i nakazał się onym szykować, samemu zasię z jaką asystą niewielką udał się do siedziby straży miejskiej, gdzie wręczył spiskowcom tamecznym skałki i naboje, zasię tegoż samego uczynił przy bramie Nowomiejskiej względem strażników marszałkowskich, którym też przykazał odtąd bramy tej od Moskali bronić.
  Za powrotem do domu, rozesłał umyślnych po kościołach by w dzwony bić poczęli na alarm do powstania powszechnego. Rozesławszy, nareście myśli o sobie, postrzegłszy, że sam siebie bez oręża pozostawił, tandem rozbraja księdza Franciszka Mejera, który chocia jakobin, przecie kapłan i niepolitycznie onemu z pałaszem. W samą porę, bo niemal jak w kiepskim filmie, właśnie wkracza mu do domu rosyjski oficyjer z rontem, od proga głosiwszy, że zaaresztować Kilińskiego idzie. Mało kiedy się kto tak wybrał nie w porę, jak ów Moskal, wraz od szewca w łeb ciętym będąc, a i jako podkomendni jego, co go nawet nie o ćwierć pacierza przeżyli...
   Na mieście już wrze; poczęli gwardziści konni z koszar mirowskich, co moskiewskiej warty pod Żelazną Bramą wyrżnęli i dali odpór trzem rotom sybirskich grenadyjerów. Jeden ze szwadronów, pospieszywszy przez rogatki wolskie, obsadza prochownię, zasię inszy ku Arsenałowi spieszą, podobnie jak w trzydzieści parę lat później insurgenci listopadowi, znający mimo że to prostaczki, szkół nie zanadto znające, że bez broni nawet najliczniejszy tłum pozostaje tylko tłumem, czego z kolei czeguś nie umieli pomiarkować w półtorasta lat później dyplomowani oficyjerowie po akademijach sztabu generalnego, co to młodziankom podkomendnym swoim nakazali iść na bunkry i karabiny maszynowe z jednem pistoletem na trzydziestu, z kijami i siekierami...:((  Osobliwe, że nawet jak się za tę rzecz wzięli w ośmnastym roku harcerzykowie i studenty, to też najpierwsze od czego poczęli, to od rozbrajania Niemców... widać jest w narodzie jaki instynkt i świadomość hierarchii rzeczy ważkich nad mniej ważnemi, których dopiero długotrwałe strzelanie obcasami i salutowanie zabija...
   Tegoż samego miarkują przecie i Moskale, tandem idzie na Arsenał natarcie srogie, od Tłomackiego, od Miodowej ulicy, gdzie Igelströma pałac stoi i od Franciszkańskiej... Odparto ich przecie krwawo, choć i samemu krwawiąc obficie... Kiliński ma okrom ofiarności powstańców jeszcze i jeden atut po swej stronie: w dobie przedkomórkowej, a nawet preradiostacyjnej wszelkich wieści, meldunków i zwrotnie rozkazów dostarczyć musieli posłańcy, konni lub piesi. A tych warszawska ulica Moskalom wybija bez miłosierdzia... Pozbawieni komendy i koordynacji, działają chaotycznie i bez determinacji, niwecząc tem swoją ilościową przewagę. 
   Kiliński dowodzi wybornie; podparłszy szewcami, krawcami i inszem czeladniczem pospólstwem żołnierzy blokujących Moskali na Miodowej, sam z wtórym oddziałem kilkusetosobowym duchem bieży na Muranów, gdzie wiedzą spiskowcy o stojących pięciu armatach z pełnymi amunicji jaszczami. Stoją wkoło nich po prawdzie Moskale pilnujący, ale owi wolą się poddać, niżeli ryzykować starcia z rozjuszonymi Polakami, zbrojnymi w naprawdę nieprzyjemne narzędzia... Z owemi armatami spieszą na Kozią, gdzie stoi silna rosyjska jednostka, przecie w starciu ze zdeterminowanymi rzemieślnikami, tęgo podpartemi przez świeżo zdobyte armaty, nie dotrzymują pola i dają się zepchnąć na Podwale, tracąc przy tem jeszczeć i dwóch swoich harmat! Z tą wieścią Kiliński osobą własną luboż i przez umyślnych spieszy do siedziby tych cechów rzemieślniczych, które się jeszcze dopotąd nie zaangażowały. Namowy gorące, a więcej jeszcze już odniesione sukcesy, osobliwie te w dobywaniu harmat, zapalają umysły i serca. Na powrót pod Arsenał Kiliński prowadzi już całe tysiące wolentarzy! Biorą broni dla siebie i dla następnych, wieleż jeno poradzą, tak że niejednego owa przygina do ziemi... Ale idą! Za wodzem swoim, co zmienił dratwę na pałasz, ku początkowi Krakowskiego Przedmieścia, gdzie wpodle kościoła Świętego Krzyża kolejna wielka stoi moskiewska siła. Jenerał Miłaszewicz z sześcioma setkami jegrów i pięcioma harmatami od niejakiego czasu toczy tam dziwacznie sprowokowaną walkę z jednym z polskich legendarnych dziś regimentów: 10 pułkiem szefostwa Działyńskich, zwanych popularnie "Działyńcami". Ich dowódca, pułkownik Filip Hauman, rankiem jeszcze jak najdalej od myśli insurekcyjnych będący, odebrał ordonansu, że ma z regimentem do Zamku pospieszać, by króla chronić. Ano i tak przemaszerowali owi przez pół Warszawy od koszar Ujazdowskich przez miejsce ówcześnie zwane Krzyże lub Trzy Krzyże, a dzisiaj placem Trzech Krzyży i Nowy Świat, po drodze nawet wymieniając honory z jekaterynosławskimi jegrami i achtyrskimi szwoleżerami, aż doszli do skrzyżowania ze Świętokrzyską i natknęli się na syberyjskich grenadierów Miłaszewicza. Ten zaś uznając Działyńczyków luboż to za już zbuntowanych lub też za potencjalnie groźnych, a może ze zwykłej durnoty, postanowił ich nie puszczać. Próżno od zamku wyjechał totumfacki królewski, jenerał Stanisław Mokronowski, który próbował Miłaszewicza udobruchać i wybłagać przepuszczenie Działyńczyków do Zamku. Nie dość, że został potraktowany obelżywie, to jeszcze za karetą odjeżdżającego oddano salwę, od której zginęło dwóch ułanów z eskorty Mokronowskiego. Ano i rzec można, że ta sama salwa zabiła samych Moskali, bo Działyńczycy, dopotąd karni i od buntu odlegli, uznali że tego będzie już i ponad ich cierpliwość... A że sami wiedli swoich kilku harmatek niedużych, to i od nich poczęli po grenadierach kartaczować!******
   Ta, dość przypadkowa, batalia, okazała się najkrwawszą w całej insurekcyi warszawskiej. Półtorej godziny wymiany ognia z jednej i z drugiej strony okazało wyższość naszych artylerzystów, ale i inszych jeszcze żołnierzy regimentu Działyńskich, zwanych "kurpikami", którzy służyli nawet w odmiennej nieco barwie, zielonej, z zielonemi kapelusikami, więcej na myśl przywodząc służbę jaką leśną, niźli żołnierzy doborowych. Nie było ich więcej nad dwudziestu, ale mieli sztucery, ówcześnie zwane sztućcami lub gwintówkami, z czego można domniemywać, że nasi najdawniejsi snajperzy mieli prawdziwie nowoczesną broń gwintowaną. Owi, wyłamawszy drzwi do kościoła Dominikanów Obserwantów i do pałacu Karasia, wdarli się tam na kościelną wieżę i górne piętra pałacu i stamtąd bijąc ogniem "na czterysta kroków nie chybiającym", w kilka pacierzy wybili rosyjskie obsady armat i wzięli się za oficyjerów, zasię za szarże niższe i wybitniejszych jegrów. Oprzeć się nie mogę, iżby w tem miejscu Mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza" nie przywołać, który choć o inszej bitwie prawi, przecie toczącej się podług tej samej zasady:
"Tadeusz; stał ukryty za drewnianą studnię;
A że trzeźwy i dobrze strzelał z dubeltówki
(Mógł trafić do rzuconej w powietrze złotówki),
Okropnie razi Moskwę, starszyznę wybiera:
Za pierwszym zaraz strzałem ubił feldfebera.
Potem z dwóch rur raz po raz dwóch sierżantów sprząta,
Mierzy to po galonach, to w środek trójkąta,
Gdzie stał sztab; zaczem Ryków gniewa się i dąsa.
Tupa nogami, szpady swej rękojeść kąsa:
"Majorze Płucie - woła - co to z tego będzie?
Wkrótce tu nie zostanie nikt z nas przy komendzie!"
   Tu rolę Rykowa odegrał, z tragicznym zresztą finałem, książę Fiodor Gagarin, pułkownik jegrami komendujący, który po zranieniu Płuta-Miłaszewicza, był przejął komendy. Miłaszewicz, nota bene, przeżył, bo go zdziesiątkowani już jegrzy, odstępując, skryli w jednej z wyłamanych bram, których Działyńcy nie penetrowali, przyjmując, że wszystkie zawarte przez właścicieli i stróżów. 
   Około jakiej jedenastej godziny, Działyńczycy poszli całą szerokością Krakowskiego Przedmieścia do ataku na bagnety... Szli po trupach moskiewskich, bo podobnoś od kościoła Świętego Krzyża do placu Saskiego nie było ani kawałka wolnego miejsca, niezasłanego trupami lub rannymi. Po tychże trupach próbowali jeszcze ciągnąć swoje armaty grenadierzy, bo już im koni nie stało i po tychże następowali na nich Działyńczycy! 
   Prawdę rzekłszy, dziwuję się, że tylu mając wybitnych przecie malarzów i batalistów niemało, nikt nie wymalował dopotąd tej sceny... Jednego z najstraszniejszych naszych ataków na bagnety w dziejach: Krakowskie Przedmieście zasłane trupami wrogów, Działyńców w granatowych mundurach z żółtymi pagonami i kołnierzami przy różowych rabatach, błyszczące w kwietniowym słońcu, takim jak dzisiejsze, bagnety i pałasze... Boże, cóż to być musiał za widok! 
   Sam Gagarin, ponoś nawet wielce Polakom sympatyczny i przez nich lubiany, zginął podług jednej wersji parokroć ranionym będąc i opatrywanym w  Kuźni Saskiej przez jakiego chirurga, którego nie wiedzieć skąd przyniesło, gdy się tam insurgenci wdarli i, medyka odsunąwszy, żądali by się poddał z resztkami swego regimentu, a gdy odmówił, przybili nieszczęśnego xięcia do stołu, na którym leżał , bagnetami, pałaszami i rzeźnickimi nożami. Insza z wersyj mówi o jakim czeladniku kowalskim z owej Kuźni Saskiej, dziecięciu prawie, co do rannego księcia, ledwie się trzymającego na chyba ostatnim już koniu, przyskoczył i jakim żeleźcem go z konia zrucił i głowy onemu odrąbał (podobno to być miała rozpalona do czerwoności sztaba).
   Kiliński, nadchodząc od drugiej strony ze swemi, niejako stworzył dla Działyńczyków to kowadło, do którego owi jak młotem przybili nieszczęśnych jegrów Miłaszewicza, potem pospołu już przymusili do odwrotu stojące wpodle placu Saskiego siły rosyjskie pod jenerałem Nowickim, który samą ich liczbą mógł insurekcyję całą zgnieść, aliści nie uczynił niemal nic zgoła i z Warszawy odstąpił, dając dowód swej ogólnie znanej niedużej bystrości, która i tak dnia tego chyba była na urlopie... Po południu ostały się już jeno cztery punkty moskiewskiego oporu: w pałacu Krasińskich, u Igelströma na Miodowej, w kościele Kapucynów i w ogrodzie Gdańskim. Do jutra już nie będzie żadnego... 
  A nasz mistrz szewski? Niezmordowany jest prawdziwie: odłożywszy pałasza, zwołuje na Ratusz zebranie obywatelów stolicy dla narady i obioru władz wyzwolonej stolicy...

_________________________________
* - jako i insurekcyja styczniowa ("O insurekcyi nielubianej"), że o głupstwie imię stołeczne noszącym, a narodowo świętowanym jakoby to wielga wiktoryja była ("Summariusz refleksyj okołopowstaniowych moich i cudzych..."), nie spomnę... A co wiosnoludowych insurgentów, podobnie jak listopadowych, to i tam mnie po prawdzie niewiele zachwyca...
** - Przybył Kiliński do Warszawy z Wielkopolski, co i też wiele nam może tłomaczyć...:)
*** - taki on rosyjski, jak ja grecki...  Otto Heinrich Igelström (po zruszczeniu się Osip Andiejewicz) to renegat szwedzki, co się przeciw własnym rodakom nie wstydził w wojnie 1788-1790 ( której żeśmy tu przecie cokolwiek pisali tu, tu , tu i tu) wojować, podobnie jak potem imieniem Jekatieriny pokoju w Värälä negocjować i zawrzeć. Siła naszkodziwszy i u nas już przódzi, z początkiem Roku Pańskiego 1794 zastąpił na stanowisku posła, inszego poruszczeńca, Sieversa, co razem złożywszy z władzą jego generalską nad wojskiem rosyjskim w Polszcze stojącym, uczyniło zeń prawdziwego tegoż kraju władcę...
**** -  z pomocą niemałą inszego artylerzysty po drezdeńskich szkołach, pułkownika Krystiana Godfryda Deybela de Hammerau, co miał komendy nad Arsenałem stołecznem.
***** - oficjalny tytuł przysługujący w Rzeczypospolitej mieszczanom, tak jak "pracowitych" kmiotkom, a "szlachetnie urodzonych" nobilom...
******- jest spór między historykami o tą ilość armatek i rodzaj, cokolwiek dziwaczny, skoro pamiętniki sztabslekarza tegoż regimentu, Drozdowskiego wyraźnie mówią o "czterech armatach 6cio funtowych". Potwierdza to pamiętnik Antoniego Trębickiego, ale znów nie wiedzieć skąd historyk, nawiasem naprawdę wybitny, Wacław Tokarz, upiera się przy trzech. Podobnie jest zresztą z ilością armat rosyjskich. Rosyjski jenerał  Pistor wspomina o czterech, król Stanisław August pisze w memuarach o pięciu, a Kiliński się upierał przy dziesięciu. 

20 komentarzy:

  1. Witaj Wachmistrzu !
    Jak dobrze wrócić p przerwie do ulubionego blogowania i osób bliskich sercu!
    Kolejna lekcja historii zaliczona, dzięki Tobie- dziękuję:)
    Pozdrawiam serdecznie i życzę udanych dni w nowym tygodniu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg Zapłać za słów tak miłych tak wiele:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Herr Je! Nigdy sobie nie wyobrażałem, że działania Kilińskiego w Warszawie tak wyglądały. Ale też w szkołach przeskakiwano nad nimi bez zażenowania.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż... Kak eto gawariat Angliczany: "Better late than never":)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. szczur z loch ness18 kwietnia 2017 14:21

    Zacna to postać ów opisany przez Ciebie szewc, a tzw. "Szabla Kilińskiego" do dziś stanowi najwyższe odznaczenie rzemieślnicze. Dla zainteresowanych dodam, bo rzecz jest mało znana, że jest to replika karabeli polskiej z XVIII w., z rękojeścią w formie głowy ptaka, wykonana w skali 1:1. Waszmość miałeś możliwość obejrzeć samemu w zaprzyjaźnionym zaścianku.
    Kłaniam z tegoż zaścianka :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A owszem i to wspomnienie do jednego z najmilszych zaliczam:)Ma się rozumieć, nie tylko przez wzgląd na owe szablisko:)
      Kłaniam nisko:)
      P.S. Jako że jest pewnem, że w ów dzień pamiętny nasz szewc paradował i wywijał pałaszem księżulkowi odebranem, tandem ową karabelę najpewniej sobie już sprawił później...:)
      Kłaniam raz jeszcze:)

      Usuń
  4. O szablach tu niewiele, ale sam biogram Jana Kilińskiego - moim zdaniem - jest interesujący.
    z wyrazami uszanowania


    http://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/jan-kilinski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem:) Bóg Zapłać:) Nie umiejącym otworzyć doradzam skopiowanie i wklejanie w pasku adresowym własnego okna przeglądarki... Nie zawadzi i enter nacisnąć:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Dzięki Wachmistrzu za wspomnienie Kurpiów, o których opinia takla była, że "gdy Kurp wycelował, to zawsze trafiał". Musiała być u nich jeszcze dodatkowa motywacja, bo jako ludzie królewscy, byli w kraju bardzo wyjątkowi i tak też się czuli. Co prawda za moich czasów już nie używano powszechnie broni wśród Kurpiów, ale miałem okazje poznać kilku strzelców, którzy na taką opinię zasługiwali.
    O Kilińskim miałem takie tylko wyobrażenie, że na widok powstania (do broni, uraaa, bij zabij!!), z suteren wypadli ci różni dziadkowie, wąsaci, w fartuchach i łapiąc co popadniew ręce, pędzili w samobójczym zapale na Ruskich i zdrajców!!!! A to jednak trochę inaczej było!!! :D :D :D
    Szablę Kilińskiego też mi dane było w ręku trzymać. :)
    A że kropek nie widzę, to pozwalam sobie swoje dostawić.
    . . .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za kropki nader udatne z serca dziękuję, bo sam bym pewnie akuratniejszych nie wyszukał, tandem i Lectorom Miłym polecam:). Co się tyczy owych strzelców wyborowych z regimentu Działyńskich, będących podług mnie jakimś etapem przejściowym między fizylierami a przyszłymi woltyżerami, to nie jest powiedziane, że byli to rzeczywiście Kurpie, choć zapewne jakąś ich część rzeczywiście tam rekrutowano. Atoli sam fakt nazywania najlepszych strzelców całego pułku "kurpikami" już sam w sobie daje do myślenia...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Przeciętny żołnierz miewał problemy z opanowaniem i prawidłowym wykonaniem komend związanych z oddaniem strzału, o czym sam pisałeś. Kurpie nie potrzebowali nawet gotowych ładunków, bo strzelać po prostu umieli. Zamiast ładownic mieli róg z prochem, bo odmierzali proch bez wcześniejszego mierzenia ilości. Kurpie mieli prawo polować na drobną zwierzynę, więc celność była u nich naprawdę wyjątkowa, a z całą pewnością nie marnowali prochu i kul, bo to lud ubogi był bardzo.
      O historii strzelców kurpiowskich nic do tej pory nie wiedziałem. W przekazie miejscowym i rodzinnym niewiele o tym było, żeby nie powiedzieć że prawie nic. A znalazłem jeszcze jedną "kropkę", gdzie poniekąd wyjaśnia się dlaczego nie było pułku kurpiowskiego. Kurpiów na ogół przydzielano do wielu pułków i nie starczało ich na samodzielny. A z tym filmem czekałem na Twoją odpowiedź, bo to jest specjalna KROPKA! :)

      Usuń
    3. W rzeczy samej specyjał nad specyjały:) Bóg Zapłać za tąż KROPKĘ i staranie o tem:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Obraz W. Kossaka "Jan Kiliński prowadzi jeńców rosyjskich przez ulice Warszawy" przywodzi na myśl ostatni dzień, kiedy w kondukcie pogrzebowym za trumną Kilińskiego szło około trzydziestu tysięcy warszawiaków, w tym gen Zajączek oraz J. U. Niemcewicz.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadziei pełnym, że za wskazaniem WMPani i inszy Lectorowie sobie ów obraz przypomną, dostrzegając zarazem i pewien szczegół, o którym nie pisałem, mianowicie, że się nam nasz szewc naszał w stroju narodowym, czyli w kontuszu, którego noszenia obyczaj odeń właśnie wzięło sobie Bractwo Kurkowe dzisiejsze. Jest ślad niejaki w memuarach tych naszych, co później w niewoli się z Kilińskim stykali, że krzynę i tam z niego i onegoż kontusza pokpiwano, rozumiejąc w tem, że może i onemu za nominacyją od Kościuszki na pułkownika (po prawdzie to tylko milicji ochotniczej) się we łbie przewróciło.
      Tym zaś czasem Kiliński tegoż kontusza nosił już wtedy, gdy się w Warszawie osiedlił, czego ja rozumiem jako swoistej demonstracji uczuć patriotycznych przez niego, w dobie gdy zaczynały królować fraki i od fraka pochodzące mundury wojskowe, urzędnicze i dworskie...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Kolejna ciekawa lekcja historii.:) Krzynkę mnie długość tekstu przeraziła, ale dałam radę.:)))
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długość to rzecz akurat nad którą w niewielkim stopniu panuję...:) Czasem jak się w porę z tem połapię, to dzielę na cząstki...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Ba, piękne widoki ;-)
    "Bitwa jest wspaniała; wszystko zaczyna się kłębić. Hrabia Roland nie oszczędza się. Uderza włócznią póki drzewce całe; po piętnastu ciosach złamał ją i zniszczył. Dobywa Durendal, swój dobry miecz, cały nagi. Spina konia i rusza na Szernubla. Kruszy mu hełm, w którym błyszczą karbunkuły, przecina mu czapkę wraz ze skórą na głowie, przecina mu twarz między oczami, cienką koszulkę stalową i całe ciało aż do kroku. Przez siodło nabijane złotem miecz dosięga konia. Przecina mu krzyż, nie macając stawów, wali go martwego ma łąkę, na bujną trawę. Po czym mówi: „Synu niewolnika, zabiegłeś drogę nieszczęściu. Mahomet nie przyjdzie ci z pomocą. Takie ścierwo jak ty nie wygra bitwy!”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możem się i zagalopował krzynę w onych emocjach, bo to niemi dyktowane, przecie mnie nie szło o krwawość sceny, ile o jej wydźwięk zwycięski (swoistą rzadkość jednak w dziejach naszych, osobliwie tamtego czasu)...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Ależ ja nie z zamiarem przygany jakiejś, tylko dla pochwały raczej za kontynuowanie wielosetletniej tradycji batalistycznych opisów :-)

      notaria

      Usuń
    3. No tośmy się całkiem nie zrozumieli:) Bóg Zapłać za dobre słowo:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)