23 lipca, 2017

O etymologii partacza...

  We średnich wiekach, gdy miastami prawdziwie cechy rzemieślnicze władały, ordonansami swemi i ukazami niemal całe życie cechowe regulując, cale ważkiem było równowagi zachowanie między podażą rękodzieł, a popytem na nie… Cechy dzierżyły k’temu kilka nawet kluczy: pozwoleństwami na wyzwolenie czeladnicze lubo na posiedlenie się z daleka przybyłego mistrza ilość rzemieślników w grodzie właściwą utrzymywano, cenami sprzedaży i cłami oraz rogatkowem ilość produktu na rynku… I wszytko by było ładnie, pięknie, a majsterkowie szczęśliwi, gdybyż nie odwieczny u ludzi grosiwa niedostatek*, przez którą to przypadłość lud prosty (aleć i całkiem pokręcony takoż:) nader niechętnie się z niem rozstaje i ustawicznie jakiej "Biedronki" szuka, by przecie taniej kupić...
  O wieleż na żywność sam rynek był mechanizmem znakomicie się regulującym, bo tu zazwyczaj prawa podaży i popytu robiły swoje, a włodarze miejscy starali się nie ingerować, znając, że droga żywność, to pierwszy do rozruchów przystępek, tak z wyrobem rzemieślniczym już było jakem we wstępie opisał, tandem ludek grodzki nie miał czego w mieście klemencji w cenach szukać, tandem nalazł go...  poza miasta bramą (łac.porta). Tam się gnieździli przybysze do miasta przez rajców nie wpuszczeni, tam czeladnicy zbuntowani, latami wyzwolin swych czekający… Obligiem cechu nie związani mogliż i tanio co tam uczynić i taniej przedać, co nie dziwne, że mało miłe się cechowym zdało… A że jurydycznie miasto onym „zabramnym” czyli portaczom niewieleż uczynić mogło… ostał się jeno osobliwy antymarketing:)), gdzie na wsze sposoby mieszczanom produkta konkurencyi zohydzić się starano! Oczywista; w pierwszej kolei lichość okrutną im wmawiając, za drugą koleią ukazując, że władzom cechu nie podlegając, portacze takoż prawideł, jako byśmy dziś rzekli gwarancji i rękojmi niezwyczajni byli…
   A prawda jakaż? Ano zapewne, jako pospolicie po świecie bywa: pośrzodku… aniż owe ciżmy, pasy, kaftany, beczki i garnce takie liche nie były, jako im wmawiano… ani też, dla taniości powabu, tak jednakie, jako te grodowe, co przysięgali drudzy…
  A nam po dziś dzień ono miano ostało…aleć i ta metoda konkurencyi zohydzania… I dziś nam hydraulik jaki:))))) mruczy o partactwie tego, co to przed nim tego czy owego podłączał...

__________________________
* - Marian Załucki: "I tylko w sercu pretensja gorzka do Fenicjan,
                                którym wynaleźć pieniądze niegdyś się udało; 
                                Wynaleźli, to dobrze,
                                ale czemu tak mało…"

19 komentarzy:

  1. Miano ostało i trzyma się całkiem nieźle, niestety...:)))
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przynajmniej się rzecz nazywa po imieniu, a nie dajmyż na to, "jesiotrem drugiej świeżości"...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. A "zielona bryndza nie istnieje"...:)))
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
    3. W rzeczy samej, Grażyno! Powinna być biała, i ja to potwierdzam, jako Małgorzata! :)

      Usuń
    4. Może i powinna, ale co zrobić z amatorami zielonej ?:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Prawda po środku leży, powiadasz. :)
    To jak wytłumaczysz, Wachmistrzu, starym i chorym, chromym i ubogim w rozum, że ich Niedościgły Mistrz, Deus-faber (Bóg-rzemieślnik), tak prawdziwie nie przyłożył się do swej roboty? Nie dopracował w formie, nie zadbał o efekt końcowy?
    To nie partacz?!
    (Pokłoniłabym się, ale mi strzyka :))) )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie lepiej o to pytać kogoś wierzącego?:) Bo ja między inszemi właśnie dla niezdolności znalezienia dobrej na to pytanie odpowiedzi, być nim już bardzo dawno przestałem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. ...a co ja tam będę...? jeszcze mnie jaką mordą zdradziecką ochrzczą...?
      Ty szukałeś etymologii, a ja pierwowzoru. ;)

      Usuń
    3. Podług mojej kosmogonii byłbyż ów świat nieledwie wprawką jakąś zaledwie do zamierzonego na końcu tej drogi dzieła, którego w cechach zwano Meisterstück, a po którym dopieroż czeladnik się na mistrza wyzwalał... Co byłoby o tyleż pocieszające, że dawałoby nadzieję, że są gdzieś lepsze światy z owym majstersztykiem na czele... Chyba, że... po obejrzenie tego dzieła autor został na cztery wiatry pognanym i mistrz prawdziwy mu już nic nigdy do roboty nie dał, iżby materiału nie psował...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Mam wątpliwości Wachmistrzu, czy "partacz" pochodzi od porty, i nigdy nie spotkałem się z nazwą "portacze" przez "o".
    A tak naprawdę to zaczęło się od niemieckiego "Störerer" (stören - przeszkadzać, zakłócać, naruszać), przez Polaków zwanych szturarzami (sztularzami), albo przeszkodźcami. Dopiero później wymyślono polski odpowiednik sztularzy i nazwano ich partaczami.
    Nazwę wzięto od słowa "part", do dzisiaj zresztą używanego, bo jest to grube płótno konopne lub lniane. Dawniej nie dodawano do tej tkaniny ani bawełny ani wełny, robiono ją domowym sposobem, a szyto spodnie, coś odpowiednik dzisiejszego drelichu. Było to płótno tak grube, że zszycie jego pozostawiało wiele do życzenia, czy się aby cała ta łatanina nie rozpadnie natychmiast po włożeniu. Więc nasi przodkowie przenieśli słowo partać (zszyć part), który był synonimem byle jakiej roboty, na złą jakość w ogóle. Pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, o czym pisałem, do "porty" się odwołując, przekazał nam, uczniom swoim, profesor Mariusz Kulczykowski, specjalizujący się w historii gospodarczej, osobliwie tkactwa małopolskiego, o czem już tu ongi żem pisał... Persona to o przeszłości nie nadto ciekawej, bo to jeden z "marcowych docentów", sekretarz uczelniany partyjny, przecie wiedzy i umiejętności onej wyłożenia przyznawali mu insi profesorowie, niechętni dla onegoż pozycji i poglądów, przecie w swych osądach uczciwi...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Tak pisze prof. Brückner w swojej "Encyklopedii Staropolskiej"

      Usuń
    3. Nie wierzę, iżby Kulczykowski Brucknera nie znał, zatem pożałować przychodzi, żem gołowąsem będąc, podobnego Twojemu krytycyzmu nie wykazał i profesora nie dopytał o tegoż przekonania źródła, których mieć, jak mniemam, musiał, skoro ponad Brucknerem swego wykładał...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Czy dzisiaj aby nie "chińszczyzna"jest partactwa synonimem? Zarówno w cenie,jak i solidności roboty - mam na myśli ten zalew taniej odzieży i ... słomkowych ozdób na choinkę;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chińszczyzna jest synonimem partactwa tylko w Polsce, i jest to wina polskich handlowców. W Stanach Zjednoczonych chińskie wyroby mają znakomita jakość.

      Usuń
    2. Nie tylko w odzieży, obuwiu czy ozdóbkach... Z własnego rzec mogę podwórka, że materiały budowlane i instalacyjne ichniej proweniencyi tak właśnie są kojarzone, co w niczem nie przeszkadza temu, że dla głupoty urządzeń prawnych naszych domagających się na przetargach jedynie możliwie najniższej ceny, owe na rynku może nie królują, ale mają onego udział niebezpiecznie wielki...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. Gdyby to, co piszesz, Torlinie, było prawdą, to (nie mówię o Stanach, bo tamtejszych urządzeń prawnie tą rzecz regulujących nie znam, a być jakieś muszą, jeżeli rzeczywiście "chińszczyzna" jest tam tak ciepło widziana, w co też mi się wierzyć niezbyt chce) to nie opłacałoby się Kitajcom kupowanie europejskich przedsiębiorstw, tylko dlatego, że mają atest na jakiś produkt, do chińskiego konkurencyjny, który o takim ateście nawet pomarzyć nie może, właśnie z uwagi na jakość lub zawartość substancji w Europie zabronionych... Po czym najczęściej tenże produkt zaczyna podbijać rynek pod marką zakupionego...:((( I o wieleż mię memoryja nie zwodzi, to sami Chińczycy jakoś tak chyba po olimpiadzie pekińskiej powołali albo ministerium albo jakąś radę z nader szerokimi kompetencjami, co miała problem kiepskiej produktów jakości naprawić... Nie broń ich zatem, bo prawdę rzekłszy, w moich oczach się tą obroną na śmieszność wystawiasz...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Mogę się narażać w Twoich oczach na śmieszność. Trudno. Przeżyję. Mam w domu rzeczy chińskie kupione przez zięcia w Stanach, nosiły je moje cztery wnuczki kolejno i jakby ktoś się uparł, mógłby je sprzedać jako rzeczy mało używane.
      Chińskie fabryki pracują na innych zasadach niż europejskie, sprzedają w cenach, jakich wymaga kupujący. Z przesadą mówiąc, jak klient płaci 100 dolarów, to ma jakość odpowiednią,jak 10, to też, a jak ktoś chce zapłacić tylko 1 dolara, to dostaje polską chińszczyznę. To nasi chcą jak najtaniej - to tak dostają. A teraz pośmiej się ze mnie.

      Usuń
    5. Wiem, że przeżyjesz, osobliwie słabieńką zjadliwość moich responsów znając...:) Możem i zgrzeszył nadto zgryźliwością mojej wypowiedzi, za co przepraszam, ale teraz przyznaję, żem tej myśli jednak bliski, widząc, jak TY, naukowiec, z jednostkowego przykładu czynisz wnioskowanie i silisz się na prawidła (a może i aksjomaty) natury ogólnej... Procesów fabrycznych trochę w swoim żywocie poznałem i nie za bardzo wierzę w możliwość wyprodukowania tego samego produktu na tej samej linii technologicznej, w trzech czy więcej, wersjach jakościowych, w zależności od zasobności i woli kupującego. Chętniej uwierzę natomiast w to, że niektóre chińskie fabryki produkują to samo, tyle że jedna niewielką ilość(zapewne jako produkcję uboczną) dla elit, druga widząc swego docelowego klienta w klasie średniej, takiegoż i poziomu jakości i ceny, oraz trzecia, czwarta, dziesiąta i pięćdziesiąta dla mas, na masowym poziomie i podług zasady aby jak najtaniej, za czym i jakość właściwa podąża...
      W ogóle żeś się nie odniósł do drugiego mego zarzutu, że Kitajcy produkują z niewielką, bądź żadną, troską o to, czy aby w produkcie jakich szkodliwych substancyj nie masz, a tego bym właśnie był ciekaw, jakże w wizji Twojej mieliby nasi handlowcy mieć możność tego sprawdzać, skoro to ich czynisz winnymi, wprowadzania danego paśkustwa na rynek... A skorośmy przy handlowcach, to Ci relację byłego już dyrektora handlowego byłych Zakładów Tworzyw Sztucznych "Gamrat" z Jasła (na życzenie służę nazwiskiem, imieniem i telefonem) przywołam, który dostał ongi maila od jakich Kitajców, rzkomo zakupnem poważnej ilości wykładzin naszych zainteresowanych. Naszych przy porannej kawie nieledwie zatchnęło, bo rzecz szła o ilość równoważną bodajże półrocznej produkcji... Warunkiem być miała "unbelievably low price"... Gdy nasi drążyć poczęli jakaż by to ta cena być miała, okazało się, że taka w której nasi nieledwie trzeciej części komponentów i surowców kupują, nie mówiąc o koszcie wytworzenia. Gdy tą rzecz tak właśnie kitajskim "partnerom" wyłożyli, wyszło szydło z worka, że owi tego właśnie rzekomo pragnąc, choć wymigując się od potwierdzenia zamówień w deklarowanych ilościach, gładko przeszli do oferty przedania naszym owych surowców lub zamienników, z których miałby powstać zamówiony przez nich produkt. Na naszych protesty, że połowa w Europie zabroniona a w konsekwencji i produkt wytworzony norm unijnych nie spełni, owi się udziwili sielnie naszym skrupułom, bo ponoś już wielu fabrykom we świecie, takoż i Europie przedają owe zamienniki i nikt ponoś nie miał z tem turbacyj... Jako powiedał, nieoczekiwanej pointy dopisały mu targi w Hamburgu, gdzie się przy kielichu z konkurentem francuskim był spotkał i tamten się poskarżył, że przez Kitajców musi pokątnie i niżej kosztu wyprzedawać towaru przez nich zamówionego, a nie odebranego, wykonanego podług obstalunku z przedanych im kitajskich surowców, którego na tamten moment mu zalegało na magazynie nieledwie na wszystkie we Francyi tamtoroczne budowy...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)