02 września, 2018

Z korespondencyj, mimochodem się rodzących, czyli o rangach oficyjerskich dawniejszych słów parę...

  Absorbowany zajmującą mnie pisaniną, co czas jakiś różnym dobrym ludziom głowy zawracam i czas ich marnotrawię (wszystkim Wam, Mili Moi, za to poświęcenie raz jeszcze z serca dziękuję:) aby mi dopomogli co tam na obce narzecze przetłomaczyć, luboż by mi sens tego czy owego pojaśnili... Czasem na marginesie takiej zdań wymiany rodzi się jakaś, nibyż poboczna, przecie wcale poważna pisanina, co może i większej może uwagi warta, niźli sama przyczyna do niej dana. Te jednak pozostaną sekretnemi, osobliwie żem niczyich zgód na upublicznianie tego czy owego fragmentum nawet nie myślił prosić i nie na to też one były pisanemi. Ostatnia jednakowoż moja z Krzysiem Jegomością wymiana zdań tyczyła się rang oficyjerskich, gdzieśmy do przykładu, jak się pokazało, nie najszczęśliwszego, persony Skrzetuskiego z "Ogniem i Mieczem" się pokwapili i ta rzecz, a ściślej respons mój, zda mi się stosownym dla bloga tego jako noty właściwej namiastka...
   Idzie o coś,  co nastąpiło zaraz po tym, jak bohater nasz na zaczepkę Łaszcza w obozie uczynioną odpowiadając, nieledwie do burdy przyprowadził i Łaszcz się skarżyć księciu Jeremiemu pokwapił, a ten, adwersarzy obu znając, zareagował wypisaniem Skrzetuskiemu na porucznika patentu, nibyż nie sądząc, ale ukazując czyją stronę w tem sporze bierze. I rzecz dalej opisuje nam Pan Henryk następująco:
"Pan Wołodyjowski spojrzał i wykrzyknął:
- Nominacja na porucznika!
I chwyciwszy za szyję Skrzetuskiego ucałował oba jego policzki.
Pełne porucznikostwo w husarskiej chorągwi było niemal dygnitariatem wojskowym. Tej, w której służył pan Skrzetuski, rotmistrzem był sam książę, a porucznikiem nominalnym pan Suffczyński z Sieńczy, człowiek już stary i dawno z czynnej służby wybyły. Pan Jan od dawna sprawował de facto obowiązki i jednego, i drugiego, co zresztą w podobnych chorągwiach, w których dwa pierwsze stopnie bywały nieraz tytularnymi tylko godnościami, przytrafiało się często. Rotmistrzem królewskiej chorągwi bywał sam król, prymasowskiej prymas, porucznikami w obydwóch wysocy dygnitarze dworscy - sprawowali zaś chorągwie istotnie namiestnicy, których z tego powodu w zwykłej mowie porucznikami i pułkownikami zwano. Takim faktycznym porucznikiem vel pułkownikiem był pan Jan. Ale między faktycznym sprawowaniem urzędu, między godnością w potocznej mowie dawaną a istotną była jednak wielka różnica. Obecnie na mocy nominacji pan Skrzetuski stawał się jednym z pierwszych oficerów księcia wojewody ruskiego.
Ale gdy przyjaciele rozpływali się z radości winszując mu nowego zaszczytu, twarz jego nie zmieniła się ani na chwilę i pozostała tak samo surową i kamienną; bo już nie było takich godności a dostojeństw na świecie, które by mogły ją rozjaśnić.
Wstał jednak i poszedł dziękować księciu, a tymczasem mały Wołodyjowski chodził po jego kwaterze zacierając ręce.
- No, no! - mówił - porucznik nominowany w husarskiej chorągwi! W takich młodych latach jeszcze się to chyba nikomu nie zdarzyło."
  A ninie, mój w tejże kwestyi głos, gdy mię JWPan Krzys indagował, cóż Skrzetuski mógł skorzystać na tem:
"Zacznijmy od tego, że Sienkiewiczowi się cała masa rzeczy myli, a postać Skrzetuskiego jest tu jednym z lepszych dowodów. I nie chodzi nawet o to, że pierwowzór tej postaci, niejaki Mikołaj Skrzetuski był w rzeczywistości Wielkopolaninem i bynajmniej nie był rycerzem bez skazy, bo nazbierał całkiem sporo wyroków za różne łupiestwa i gwałty, w tym i za próbę przymuszenia pewnej panny siłą do ślubu. Z naszego punktu widzenia najgorsze jest to, że sam Sienkiewicz nie bardzo chyba wie, jak go traktować i w jakim wojsku kazać mu służyć i w jakiej funkcji. Ustawicznie jest on tytułowanym raz namiestnikiem, raz porucznikiem ale zawsze w chorągwi pancernej. Domyślam się, że Sienkiewicz przez to rozumiał chorągiew husarską, a to wcale nie jest jedno i to samo. Chorągwie pancerne to była nadal ciężka jazda, ale już nie kopijnicza (choć Sobieski nakazał im posiadanie włóczni) i wywodziła się z dawniejszej jazdy, zwanej w Koronie kozacką (choć nie mającą nic wspólnego z Kozakami, chodziło tylko o to, że lekką), a na Litwie petyhorcami. Najprościej określić ich rolę można byłoby w ten sposób, że kończyli robotę zaczętą przez husarię, czyli ciężką jazdę przełamującą. I zazwyczaj, kiedy husarze ruszali do swojej szarży, to pancerni się szykowali do swojej i ruszali za husarzami i na ich skrzydłach, by rozgnieść i wysiec na szablach, to co ocalało przed husarzami. I nie chodziło o rolę pomocniczą, tylko o główną część roboty. Proporcje w jeździe zresztą tego najlepiej dowodzą: pancerni to było jakieś 60-70 % całej naszej jazdy. Obrazując to inaczej: husaria to był taran, który miał wywalić bramę zamku i wybić tych, co przy tej bramie jeszcze się próbowali bronić, ale zdobycie całego zamku to już była robota pancernych. Zatem wszelkie pościgi, oskrzydlenia etc. to działka pancernych. To towarzystwo nie miało pełnych zbroi, tylko kolczugi albo wschodniego typu zbroje z nachodzących na siebie płytek (tzw. bechtery). Do tego misiurki, okrągłe tarcze typu tatarskiego, szable, łuki (znakomite refleksyjne), czekany, pistolety lub rusznice i czasem coś dłuższego, ale raczej w typie rohatyny (chodziło o to, żeby dało się to mieć uwiązane na plecach, więc niezbyt długie). 
  W chorągwi pancernej tylko rotmistrz musiał być szlachcicem, reszta niekoniecznie, choć pragmatyka raczej też szła w tym kierunku, głównie dlatego, że to była, mimo wszystko, też kosztowna służba. Towarzyszem pancernym był np. Pasek, który wprost pisał, że z wojska wypędziło go to, że nie potrafił on, ani finansujący go ojciec, nastarczyć na konie, których miał pecha tracić jednego po drugim, a każdy dobrze wyszkolony koń to był niewyobrażalny majątek. Nawet w takiej chorągwi byłoby zasadnym pytanie, skąd na to miało nastarczyć Skrzetuskiemu, o którego stanie majątkowym niewiele wiemy, ale radość Rzędziana z podarunków od wielmożów po udanym wyrwaniu się Skrzetuskiego ze Zbaraża każe raczej sądzić, że na drogie zbytki raczej go nie było stać, nawet jeśli był pupilem księcia Jeremiego. Gdyby był husarzem, jak zapewne chce Sienkiewicz, byłoby jeszcze gorzej, bo to już służba naprawdę dla najbogatszych. Sęk w tym, że husaria miała specyficzną taktykę walki i dowodzenia, o której chyba Sienkiewicz nie ma w ogóle bladego pojęcia. W każdej chorągwi husarskiej powinno być w zasadzie dwóch oficerów, czyli właśnie rotmistrz i zastępujący go porucznik. Przy szarży, która była solą istnienia husarii, rotmistrz pędził po prawej stronie ławy husarzy, mając przy sobie własny poczet i trębaczy, a porucznik był w tym samym czasie na lewym jej skrzydle. Rotmistrz poprzez sygnały dawane na jego rozkaz przez trębaczy wydawał komendy do rozluźnienia szyku bądź jego ściśnienia (to generalnie zależne było od tego, czy piechota, na którą szarżowali oddała już salwę, czy jeszcze nie, albo rotmistrz spodziewał się drugiej z następnego szeregu). Za prawidłowe wykonanie tego rozkazu odpowiadali dwaj funkcyjni, tzw. skrzydłowi, którzy odpowiednio się rozjeżdżali, lub zjeżdżali do środku, zmuszając sąsiadów do tego samego. Z tyłu na skrzydłach było jeszcze dwóch innych funkcyjnych, tzw. zajeżdżających, którzy mieli pilnować, by się nikt z szyku nie wyłamał, a uciekającego tchórza mieli prawo nawet zabić. Był jeszcze jeden oficer, jedyny, którego wybierało towarzystwo spośród siebie, kierując się prostym kryterium, że to miał być najdzielniejszy i najbardziej doświadczony żołnierz. Chodzi o chorążego, który dźwigał sztandar, czyli symbol dla wszystkich, w którym kierunku mają podążać w bitewnym zamęcie i wokół czego się zbierać po szarży. Tenże musiał nie dość, że tego sztandaru obronić, to z racji trzymania drzewca sztandarowego nie mógł już mieć tarczy, zatem musiał być naprawdę dobrym szermierzem i naprawdę mieć oczy z tyłu głowy, żeby sobie z tym wszystkim poradzić. 
No i, przechodząc wreszcie do sedna: rotmistrz przed samym uderzeniem jego podkomendnych na przeciwnika zjeżdżał ku tyłowi i NIE BRAŁ udziału w bezpośredniej walce. Jego rolą była decyzja o kontynuowaniu uderzenia i ew. pościgu, albo o zwrocie i powrocie (nie mylić z odwrotem) po nowe kopie i w celu przygotowania się do kolejnej szarży (pod Kłuszynem niektóre chorągwie szarżowały i po dziesięć razy!) i żeby podjąć właściwą decyzję i na czas, to taki dowódca nie mógł być rozpraszany tym, że musi sam walczyć z jakimiś pojedynczymi przeciwnikami. Jeżeli z jakichś powodów (rana, choroba czy inna absencja) rotmistrz nie mógł wykonywać swoich obowiązków, to na prawe skrzydło i w jego rolę przechodził porucznik, a na lewym pojawiał się wówczas namiestnik, czyli swoisty czasowy zastępca porucznika. Tymczasem u Sienkiewicza Skrzetuski pełni rolę ich obydwu naraz, co w husarii było absolutnie niemożliwe. MUSIAŁ być ktoś drugi na lewe skrzydło atakującej chorągwi i ktoś, kto dowodzi w bezpośrednim boju, a raczej absurdem byłoby dwóch namiestników i podporządkowywanie ich sobie na zasadzie starszeństwa (choć sama ta zasada była w dawnym wojsku polskim znakomicie znana i wykorzystywana, gdy gdzieś wysyłano np. dwie, trzy chorągwie, ale hetman, czy też król z głównymi siłami szedł osobno i wówczas komendę nad całością tych dwóch czy trzech chorągwi powierzano czasowo takiemu rotmistrzowi, który miał najdłuższy staż i cieszył się powszechnym autorytetem, co nieraz było znacznie ważniejsze - latami w ten sposób się dobijał swojej przyszłej sławy Stefan Czarniecki). Nie byłoby takiej możliwości, żeby w chorągwi husarskiej, w której już jeden oficer jest nominalnym (książę), był taki i drugi, czyli ów wspominany porucznik Suffczyński, bo jeżeli Skrzetuski faktycznie dowodził, czyli był p.o. rotmistrza, to musiał mieć zastępcę, o którym u Sienkiewicza głucho. Z jednego jeszcze szczegółu domniemuję, że Sienkiewiczowi chodziło o husarię, mianowicie Skrzetuski zamiast szabli ma koncerz, który był specyficzną bronią właśnie husarzy i służył im, po strzaskaniu kopii, do przebijania kolejnych zbroi i ciał w nich się znajdujących. Innymi słowy konstrukcyjnie coś w rodzaju dużej wykałaczki i ciąć tym można z podobnym skutkiem jak wykałaczką. Tym się da tylko zadawać pchnięcia i nic więcej, a u Sienkiewicza tną tymi koncerzami bez miłosierdzia, z czego wnoszę, że Imć Henryk tego oręża w życiu na oczy nie widział...
  Jeśli natomiast byłaby to chorągiew pancerna w rozumieniu takiej, w jakiej służył Pasek, to tam dowódca szedł na czele swoich ludzi w bój i tam mógłby Skrzetuski być takim dwa w jednym "wash & go". Zatem odpowiedź na pytanie, co zyskiwałby na takim awansie, jakim go widzi Sienkiewicz, najpierw wymaga ustalenia, czy mówimy o poruczniku w chorągwi naprawdę pancernej, czy w husarskiej. W husarskiej, zakładając, że dostawałby też namiestnika, by zdjął z niego to, czego i tak by wykonywać nie mógł, zyskiwałby wyższy żołd, czy też więcej tak zwanych "ślepych porcji". Towarzysze bowiem byli płaceni od ilości koni, które wprowadzali do szarży i przeważnie taki towarzysz brał 3-4 tzw. porcje na siebie i dwóch-trzech pocztowych. Dowódca chorągwi natomiast wprowadzał taki sam poczet, ale porcji brał dziesięć lub dwanaście (to nawiasem wyjaśnia czemu nominalna chorągiew liczona na papierze na 200 koni, do boju szła w 180). Według takiego samego schematu dzielone były te łupy (chyba, że w liście przypowiednim stało inaczej, albo towarzystwo samo się umówiło inaczej, jak to było u lisowczyków), które chorągiew zdobyła wspólnie (np.cały tabor, albo okup od jakiegoś miasteczka) i tu znów można by rzec, że pan Skrzetuski skorzystał na tym materialnie. Z pewnością wiązała się z tym i sprawa prestiżu i autorytetu, ale też i, paradoksalnie, szans na dożycie starości, bo dowódca husarski, właśnie z racji swej roli w szarży, miał większe szanse uniknięcia śmierci, niż szeregowy towarzysz, natomiast dowódca chorągwi pancernej właśnie przeciwnie, bo jeśli ze strzelających piechurów którykolwiek w ogóle mierzył, to właśnie w tego pędzącego na przedzie, na najlepszym koniu i w najlepszej zbroi. Pozostaje pytanie co też książę Jarema uczynił według Sienkiewicza z nieszczęsnym panem Suffczyńskim, którego nominalne porucznikostwo (czyli wypłacane porcje, pomimo braku służby) rozumiałbym jako coś w rodzaju wojskowej emerytury, a skoro nominowano Skrzetuskiego, to Suffczyński (jeśli nadal żył) musiał mieć to porucznikostwo odebrane..."
  

20 komentarzy:

  1. Przyznać trzeba, iż dzieła p. Sienkiewicza z ekonomiką i realiami niekoniecznie wiele wspólnego mieć musiały - miały wszak służyć serc pokrzepianiu... a cukier Wańkowicz dopiero później wymyślił...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm...zdało mi się, żeś Waść w tem czasie obce morza miał ujarzmiać, a nie kurzące się w zapomnieniu blogi czytywać...:)) Nie krzywdziłbym bardzo pana Henryka postponowaniem nadmiernym... Jak na tamte czasy i wymagania warsztatowe i tak zadał sobie trudu niemało ( o takich, co sobie niewiele go zadali, to dziś nie pamiętamy w ogóle, vide "Pojata, córka Lezdejki albo Litwini w XIV wieku.Romans historyczny":) A że mu to i owo umknęło... Sam dziś, grzebiąc się między szelągami a kwartnikami, wiem jakże tu łacno o myłkę, która w nasze czasy przeniesiona znaczyłaby, żem za masło chciał milionem płacić, a za konia pięć groszy mi nadto dużo było...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Morza są bezkresne, urlopy jednakże się kończą...

      Usuń
    3. Teraz już znam Waszych perturbacyj dzieje i przyczyny skrócenia rejsu, czego współczuję. Choć sądzę, że jakaś rekompensata Wam się jednak powinna za to skrócenie należeć, skoroście na to grosz wysupłali uczciwy...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Oj tam. Nikt się wtedy Sienkiewicza nie czepiał i szczegółów nie sprawdzał. Miało być godnie, dostojnie, pięknie, dumnie, z rozmachem itd. itp.:) A jak Mistrza Muza dopadła, to też się za bardzo nie przejmował, tylko pisał. To my teraz jacyś tacy krytyczni jesteśmy, wszystko pod lupę bierzemy i w internecie sprawdzamy. Ale czy zawsze tak trzeba? Nie można, tak po prostu, cieszyć się dobrą lekturą?
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czepiało się i to sporo, przy czem miał tu i pan Henryk za uszami, bo z dwóch szkół historycznych ówcześnych, krakowskiej i warszawskiej, krakowska mu nienawistną była dla tez głoszonych, ale gdyby Szujskiego dzieje Polski jednak przeczytał, to wielu by się ustrzegł błędów. A dobra lektura żeby była dobrą, musi być wiarogodna. Pewno, że można sobie stworzyć własny nawet świat i w niem rzeczywistość opisywać, jak Sapkowski uczynił, ale jeśli chcemy się do realiów odnosić dawniejszych nie masz inaczej, jak fałdów przysiąść i lekcyj odrobić...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. To też zależy od sposobu czytania. Ja, na przykład, jeśli dane dzieło jest wciągające, to najpierw się delektuję lekturą, a potem się czepiam szczegółów.:))) No chyba że coś bardzo zgrzyta, to od razu zauważę. Jak na przykład opis uczty Mieszka I skopiowany z opisu uczty rycerskiej z trzynastowiecznej Anglii (jaki znalazłam w jednej książce)...
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
    3. To pozazdrościć muszę... Ja czytam opis sceny, gdzie czternastowieczny władca mówi do przeciwnika: "Wypracujmy kompromis!" i mam ochotę książkę odłożyć, bo wiem, że mnie to męczyć będzie i wszystko odtąd mieć tam w podejrzeniu będę, że autorowi się nawet nie tyle realiów nie chciało dopatrzyć, co z własnej epoki myślowo uwolnić...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Analiza jest niegroźna i często ciekawa dla nas, współczesnych.
    Pewnie to prawda, że gdyby Sienkiewicz bardziej dbał o szczegóły, Skrzetuski nie byłby ideałem rycerza, a Helena Kurcewiczówna i inne panny występujące w trylogii okazałyby się brzydkie, jak maszkary.
    W przeciwieństwie do analizy, groźna może być "adaptacja", zwłaszcza, gdy tekst przerabia się do Narodowego Czytania.
    https://natemat.pl/247545,adaptacja-przedwiosnia-narodowe-czytanie-co-usunieto-z-ksiazki

    Wachmistrzu, powieść swą pisz długaśną i obszerną, by nikomu i nigdy nie przyszło do głowy jej "zaadaptowanie", bo ze skreślonymi obszernie fragmentami przestanie być Twoja książką!
    Nie wiadomo, jakich jeszcze prezydentów przyjdzie nam przeżyć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Adaptacje zawsze są dla autora groźne, choć bywają takiemi i dla widza (czytelnik się obroni, bo sięga do źródeł). Powieść swą, w rzeczy samej, widzę ogromną...:) co jednak na czasy dzisiejsze, w których wymyślono seriale, nie wydaje mi się być dostateczną ochroną...:)
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już w dawnych czasach po sukcesie "Iliady" spisano i ogłoszono "Odyseję", a wszak i Trylogia pana Sienkiewicza ukazywała się w odcinkach...

      Usuń
    2. Na razie myśl o ciągach dalszych odsuwam premedytacyjnie, skoro czasu na dokończenie tego, com zaczął, wykroić nie umiem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Zacny Wachmistrzu, z pełnym szacunkiem jednakowoż po lekturze wpisu mam wątpliwości a może bardziej refleksję. Gdyby poddać analizie ogół książek beletrystycznych, to w każdej z nich znajdziemy takie lub inne nieścisłości a w szczególności w odniesieniu do faktów historycznych. Tylko czy Sienkiewiczowi chodziło o przedstawienie wiernego obrazu czasów, które opisuje? Z pewnością nie. Sądzę nawet, że gdyby tym się kierował to Trylogia według badań Instytutu Książki nie należała by do najpopularniejszych książek w Polsce i dzieł, po które najczęściej sięgali Polacy w 2017 r. Nie zmienia to w faktu, że analiza awansu Skrzetuskiego w kontekście ówczesnych realiów jest arcyciekawa a nawet zaskakująca.
    Kłaniam z zaścianka Loch Ness

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popularność Sienkiewicza jest poza dyskusją od grubo ponad stu lat i to jest fenomen sam w sobie godny opisania. Drugim fenomenem jest odbiór tego, co ów napisał, bo nawet jeśli gdzieś przemycił jakieś delikatne aluzje, że może tamta Rzeczpospolita nie była najidealniejszym z organizmów państwowych i podawał jakieś próby recept na jej naprawę, albo posuwał się do wnioskowania o niej, to zostało to kompletnie zignorowane przez kolejne pokolenia Czytelników. Za to udała mu się rzecz chyba bez precedensu w świecie, a mianowicie, gdy zaraził ogromne rzesze chłopów uwielbieniem dla swego dzieła, to spowodował też i to, że te masy przyswoiły sobie coś, co rozumiały jako kulturę szlachecką, jako swoją i czego doświadczamy dziś, wkraczywszy w kuriozalną kulturowo i świadomościowo ułudę, że każdy potomek fornala czuje się spadkobiercą szlacheckiej Rzeczypospolitej, natomiast wygląda na to, że poza mną, niewielu się poczuwa do korzeni chłopskich...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Szanowny Wachmistrzu, marzy mi się, że któryś z polonistów sięgnie po analizę Waszmości dotyczącą wiedzy historycznej i skonfrontuje ją z zapisem w powieści Sienkiewicza. Byłaby to rzecz kształcąca, bo dzieci uwielbiają same doszukiwać się różnic w rodzajach awansu,czy broni. Nauczyłyby się, że historii na Sienkiewiczu tak do końca nie mogą poznawać, a przy okazji poznałyby różnicę między powieścią fabularną a historyczną, czyli same korzyści.
    Proponuję rozważyć, czy aby nie stworzyć całego cyklu opracowań przeznaczonych dla młodzieży licealnej. Zarówno poloniści, jak i historycy mieliby wspaniałą pomoc dydaktyczną, a młodzież nie nudziłaby się na lekcjach.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie rzeczy istnieją, Droga Ultro, dokładanie kolejnej nie ma sensu większego, skoro po tamte nie ma komu sięgnąć. A rzecz jest dokładnie z pogranicza między językiem polskim i historią, zatem jestem w stu procentach przekonanym, że przy obecnych programach, gdzie obaj nauczyciele mają zawsze jakieś zaległości w stosunku do planów, to żaden na to tracił dodatkowego czasu nie będzie... To raczej zabawa dla pasjonatów, może na jakieś kółka po lekcjach?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Bardzo wielu Komentatorów już pisało na ten temat, ale ja napiszę ostrzej. "A dobra lektura żeby była dobrą, musi być wiarogodna". A niby dlaczego? U mnie w blogu też były niekończące się dysputy, jaką "4 pancerni" są bzdurą, bo takich czołgów nie było wtedy, albo takiej broni maszynowej. Kuriozalne są wręcz pretensje o kształt guzików przy mundurach czy nie o takie sztandary. Nie gniewaj się Wachmistrzu, ale przy filmach czy powieściach historycznych powinni być konsultanci od spraw historii, ale zawodowi historycy powinni mieć zakaz zbliżania się do dzieł popularnych, bo im się nigdy nic nie będzie podobać.
    Mówicie o Sienkiewiczu, a spójrzcie na Matejkę, sam u siebie w blogu pastwię się nad nim, jakie bzdury pokazywał na obrazach. I czy to komukolwiek przeszkadza? U mnie na temat Sienkiewicza i Matejki już nie raz była olbrzymia dyskusja, ale jeżeli Szanowni Dyskutanci chcieliby zapoznać się z obszernymi wpisami Wachmistrza na ten temat, to zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie męczy Cię przy czytaniu co i rusz przyłapywanie autora na tem, że bzdurstwa wypisuje? Bo nie miał czasu sprawdzić, nie chciało mu się, albo zwyczajnie miał to w rzyci? Dla mnie to lekceważenie czytelnika, o ile coś było w możliwości autora, by zweryfikował to czy tamto... Nie wymagam, by wprowadzając bohatera Filipińczyka zaczynał studia nad językiem tagalskim, ale chciałbym, żeby przynajmniej wiarygodnie wytłumaczył, skąd się ten Filipińczyk tu znalazł. Piszesz o konsultantach historycznych... Miałem za młodu nieszczęście statystować w filmie Zanussiego o papieżu, gdzie pod Ojcowem kręcił sceny do mszy partyzanckiej, pacyfikacji wsi (nic z tego, poza sceną zasadzki na drodze, ostatecznie do filmu nie weszło). To miał być oddział AK w 1943 roku, gdzieś pod Częstochową wojujący... I "panu konsultantowi", którego nie wiem skąd wygrzebali było wszystko jedno, że niektórzy z nas mają opaski z napisem PŻ (Pomoc Żołnierzom), czyli kobiecej organizacji wspierającej powstańców warszawskich, albo że mamy pepesze i diegtiarowy... To ja Ci za takich konsultantów serdecznie dziękuję...
      Dzięki za przypomnienie tamtego sporu, z przyjemnością sobie odświeżyłem, choć znów poczułem pewien niedosyt, żem wówczas ja się już responsów nie doczekał...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Jarema nic nie musiał z Suffczyńskim czynić:
    "— Ale to pan Suffczyński musiał umrzeć? — zauważył Wołodyjowski.
    — Pewnie, że umarł.
    — Kto też namiestnictwo weźmie? Chorąży młodzik i dopiero od Konstantynowa funkcję sprawuje.
    Pytanie to pozostało nie rozstrzygnięte; ale odpowiedź na nie przyniósł z powrotem sam porucznik Skrzetuski.
    — Mości panie — rzekł do pana Podbipięty — książę mianował waści namiestnikiem."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to: nie musiał? :)) Przecież właśnieś, Mości Anonimowy, napisał, że go uśmiercił, co mnie, przyznaję: umknęło...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)