24 czerwca, 2016

O naszej zamożności ...II

  W oczywisty sposób będzie to kontynuacja rozważań naszych w części pierwszej poczętych, gdziem za dowód owej, relatywnej ma się rozumieć i poniekąd zbiorowej, historycznej "zamożności" (bez związku z personalną każdego z nas sytuacją finansową i bez jakichkolwiek do nich aluzji czy odniesień) przyjął był dwóch owej historycznej "zamożności" mierników, których poprzez cytatę z owej części pierwszej  przypomnieć sobie pozwolę:
"Pierwszego w ilości czasu, którego możemy poświęcić na rzeczy niczemu produktywnemu nie służące, wliczając w te ostatnie okrom pracy zarobkowej, takoż i zadbanie o to, by na łeb nie ciekło i wkładanie czegoś do garnka, także i ten czas, którego i nasi po jaskiniach przodkowie poświęcić musieli na dziatek doglądnięcie... Słowem proporcja czasu roboczego do tego czasu, co go możemy bezkarnie przetracić na słuchanie mniej lub bardziej uzdolnionych wyjców, oglądanie mniej lub bardziej uciesznych komediantów, czytanie, gapienie się na ekrany komputerów, jakby tam na nich było coś naprawdę ważnego, czy tysięczne jeszcze rozrywki insze...
   I wtóre: koszta jakieśmy są na to ponieść gotowi i ponosimy, nawet sobie nie uświadamiając ich ogromu... Zrachujcież, wiele Was sumarycznie kosztują te wszystkie abonamenty, smartcośtam, lapcośtam, telecośtam, empecośtam... Książki, żurnale, płyty i duperele insze... Nawet i kwiatki do ogrodu, jeno ozdobie służące... Nawet i szmata na grzbiet czy buty na nogi, nie temuż kupione, że się poprzednie ze starości rozpadły, jeno temuż, że te modniejsze i ich nie mieć to obciach, a znów mieć, to ta choćby radość, że tam tej czy inszej oko z zazdrości zbieleje... Słowem: wydatków służących nie temu, by nas przy życiu utrzymać, ale temu, byśmy radośniejsi może byli... No dobrze, wiem, przesadziłem: w każdym razie nie tak smutni..."
   Zaskoczeni, jak rozumiem, tem rozumowaniem byliście srodze, czemuście pośrednio wyraz w komentarzach dali, przeważnie skręcając w stronę rozważań o względności poczucia biedy i bogactwa luboż różnych sfer bogactwa metaforycznego, czy też i może czyjej sytuacji osobistej... Przyznaję, żem był wówczas tem zniechęcony cokolwiek, by wątku tego snuć, bo zdało mi się, że nie poradziłem najpryncypalniejszego wyłożyć, czyli tego, że jakkolwiek by każdemu z nas nie było teraz, czy w przeszłości lub w przyszłości trudno i ciężko koniec z końcem związać, nie zmienia to faktu, żeśmy jako społeczeństwo przeciętnie, wielokrotnie bogatsi, niźli antecessores naszy sprzed lat trzystu, pięciuset, tysiąca, czy tysięcy wielu...
   Dzisiaj bym Wam tego na dwóch inszych exemplach jeszcze wywieść chciał, z tem iżbyśmy się zrozumieli dobrze, uznajmy, że pomijam dla rozważań naszych głodowe obszary Afryki czy Azji, bo to jest rzecz insza i pozostając w kręgu kultury z cywilizacji antycznych Morza Śródziemnego wyrosłych, najwięcej rozważania nasze się będą tyczyć kultury europejskiej, choć nie unikniemy zapewne uogólnień takoż się Ameryki Północnej czy Australii tyczących.
  Rzecz najpierwsza to jadła kwestia... Każdy z Was ma przed oczami dziesiątki, jeśli nie setki literackich i historycznych przekazów, niezgorzej dokumentujących przednówki nasze dawniejsze, klęski głodów sprawionych już to nieurodzajami, klęskami jakiemi, czy czynnością ludzką w rodzaju wojen, rekwizycyj nadmiernych, czy i celowego głodzenia całych społeczności... Najprzeróżniejszemi sposobami, pomiędzy któremi i uprawy nowe i, odsądzane od czci i wiary GMO się także znajdzie, przyszliśmy do rzeczy dla przodków naszych niewyobrażalnej: że może nas być na tej ziemi kilka miliardów, a mimo to, lwia część tejże populacji wyżywić się potrafi! Pewno, że to w szczegółach by można wielu tam naprawić rzeczy, by nadmiernie tej czy inszej populacji zwierzęcej nie przetrzebić, uprawami monokulturowemi ziemi nie jałowić etc.etc....
   Herezją to może i trąci, co rzeknę, osobliwie w towarzystwie, do którego od czasu niejakiego mam zaszczyt przynależeć, a które celebruje sztukę przyrzadzania jadła i napitków możliwie najwięcej naturalnych i od chemii wolnych, aliści trzeba to sobie uczciwie powiedzieć, że bez tych przebrzydłych nawozów, kur po klatkach chowanych, bydła i nierogacizny,niczem na taśmie w fabryce produkowanych, czy też bez owego nieszczęśnego GMO, wyżywienie miliardów zwyczajnie nie jest na dziś i zapewne jeszcze długo, długo nie będzie możliwe... A przecie my nie tylko wyżywić się poradzim, ale jeszcze - na co i słusznie w komentarzach uwagi zwracano - horrendalnych ilości tegoż jadła marnotrawim, nie umiejąc go przechować, przekazać komu potrzebującemu czy ochronić przed szkodnikami i zniszczeniem! Osobnym jest przy tem zagadnieniem i zarazem tragedią, że część się jaka tego marnuje poprzez durne prawo przez durnych ludzi uchwalone...:(
   Ale właśnie to, że się kształtuje pośród jakiej części z nas ruch ludzi, którzy zaczynają baczyć na to, coż do gęby kładą, z czego to jest i jak uczynione, wywodzę właśnie dowód kolejny owej "historycznej zamożności" naszej... Człowiek, który głodem przymiera, nie baczy na to, czem brzuch napełni, byle go choć raz napełnić! Vulpian ongi wstrząsające przytaczał opisy wiecznie głodnych chłopów w Kitaju, którzy w głodowym szaleństwie rzucali się jeść ziemię, byle przed skonem poczuć choć raz brzucha pełnego! Człek, który zaczyna wybierać, obojętnie czy tego nazwiemy świadomą kontestacją produktów nienaturalnych lub zanieczyszczonych, grymaszeniem, wydziwianiem czy ekstrawagancją na koniec, ex definitione zatem głodnym nie jest... 
  Małoż na tem! Najpierwszej w Polszcze rodzimej książki kucharskiej* spisał był znany kucharz wielkiego pana w XVII wieku, czyli wiedzie się ona z kręgów mających po temu czas, pieniądze i skłonności, by się jadłem wyszukanem bawić. A Wy wszytcy przecie żeście, jakkolwiek by Wam to nie zabrzmiało szokująco, żeście od tego magnata w tem względzie bogatsi, bo nie jednego kucharza mieć możecie, a co dzień inszego, w inszej przecie gospodzie czy restauracyi jadać dziś podług woli po francusku, jutro zasię orientalną modą czy południową... Xiąg kucharskich i poradników wszelkich w tej mierze więcej dziś, niźli kiedykolwiek przódzi! W samem internecie znajdziecie tysiące stron z przepisami dla dowolnej potrawy czy dowolnego produktu... Czegoż to dowodzi?
Ano najkrócej rzekłszy: że jest rynek na to, a po mnogości tego wszystkiego plus setek telewizyjnych kucharzy, nieznanych przecie nawet parę dziesiątków lat temu, wnosić można, że jest ogromna masa ludzi gotowych się w to kucharzenie bawić, najczęściej dla zwykłego urozmaicenia jadłospisu swego, ale i coraz częściej znajdujacych w tem radość i rozrywkę nawet...  Tak czy owak, nie zmienia faktu, że mają na to widać tak czas, jak i pieniądze na to, by raz tych, nieraz wielce wyszukanych, nakupić ingrediencyj , po wtóre by tego jadła na taki czy inszy sposób uczynić i się niem delektować. Człowiek prawdziwie głodny nie rozważa którym z siedemnastu czy dwudziestu sposobów przyrządzenia mięsa kawalca się trudzić, a prawdziwie biedny dobrze jeśli z przypraw ma choć soli krztynę...
   Względem tych kucharzy telwizyjnych jeszcze jedna uwaga drobna, lecz dla naszych rozważań istotna. Pomijając poziom tychże produkcyj, mniej lub bardziej zakamuflowanych sponsorów, ważne dla naszych konkluzyj to, że jest widownia skłonna czas poświęcić temu, zatem znów posiadająca czasu wolnego nadwyżkę, w której się nie musi o grosz starać, by przeżyć. I, co postrzegam nie bez niejakiej zgrozy, niebezpiecznie owe programmy skręcają w stronę jakich zawodów, jakiej rywalizacji, punktacji, nagród jakich, gdzie samo jedzenie warzone, pieczone czy tam duszone na plan schodzi gdzie dalszy, jeno że to znów nam czego inszego dowodzi: że kucharz z roli służącego, prawda że czasem nieocenionego i takiego, którym się wielki pan po sąsiadach chwalił, przecie wciąż to sługa był, dziś nam wyrasta na celebrytę jakiego, na nieledwie artystę warząchwi, którego się na równi stawia z artystami pióra czy filmu, a z pewnością wyżej niż dziś artystów pędzla i dłuta... 

    Na koniec króciutko jedynie o kolejnym dowodzie zamożności naszej. O zwierzaki mi idzie nasze domowe... Dawniejszym przodkom naszym, jakby owi zwierzęcy towarzysze nie byli drodzy, nie towarzyszyła gotowość, by jako przesadnie się ich zdrowiem przejmować. Owszem, wpadła gdzie psina w jaki potrzask, ranę przemyto, opatrzono i doglądano czy się goi. I tyle... Aliści zajmować się tem zali owa ma dietę jako się należy, odrobaczać, sierści baczyć czy tam jeszcze tysiąca inszych, jak u człowieka, drobiazgów? Ani myśli nie było takowej! Pomijając jakich znów ulubieńców u wielkiego państwa, o których był się starać kaprys, przecie nie było po temu odrębnych dla zwierzyny medyków, najpierwsze takie działanie w masowej skali się pojawiło we wojsku, gdzie konia kawaleryjskiego wyszkolić i wychować był nie dość, że trud niemały, to i ekspens wielki, tandem dać takiemu zmarnieć poprzez jaką zwykłą kolkę, powoli się nie do pomyślenia stawało i narodzili się przy wojsku lekarze "nie-ludzcy" najsamprzód dla koni, zasię dla psów wyścigowych i łownych, nareście dla wszytkich tych stworzeń przez ludzi ku pociesze i uciesze swojej trzymanych... I wejrzyjcie dziś na to, k'czemuśmy doszli na tej drodze? Gabinety weterynaryjne nam rosną jako grzyby po deszczu, a w każdym co najpierwszego ujrzycie? Kolejkę... Ergo znów dowód widomy na to, jak bardzośmy zbogaciali, skoro jest w nas gotowość grosz wydać (prawda, że u cześci niemałej nieledwie ostatni na poratowanie towarzysza samotnego starczego żywota), by żywiny salwować, czy choćby tylko doglądać, zali się dobrze chowie, czego antecessores naszy ani znali, ani najpewniej by nie pragnęli, kontentując się zadowoleniem, jeśli zwierzę nie zdechło i płacząc czasem po niem, jeśli jednak niebożątko zdechło...
____________________

* - "Compendium ferculorum" Stanisława Czernieckiego, kucharza marszałka województwa krakowskiego Aleksandra Michała Lubomirskiego, pana na Wiśniczu, wyd. w 1682 roku. Gwoli ścisłości wypada dodać, że najprawdopodobniej wcześniejsza była książka kucharska sub titulo "Kuchmistrzostwo" wydaną w drukarni Floriana Unglera ok.1540 roku, które to dzieło zaginęło i znane jest jedynie we fragmentach opublikowanych pod koniec XIX wieku. Najpewniej jednak nie była to rodzima myśl kucharska, a przekład czeskiego "Kuchařství" wydanego w 1535 w praskiej oficynie Pavla Severina.




                                     ................


53 komentarze:

  1. A powiedz mi, Wasze, kto bogatszy. Zali ten, co dawnemi czasy zegareczek-klejnocik, choćby najskromniejszy na łańcuszku nosił, czy ten, który dziś na ręku wypasiony chronometr o czterdziestu funkcjach dźwiga? Drzewiej zegarek kosztował fortunę i z ojca na syna przechodził. A dziś, dzięki masowej produkcji, każdy może sobie nań pozwolić. Ale czy dlatego, że bogatszy?
    Niegdyś z rzadka ludzie posiadali takie cuda, jak patefon, automobil, czy bicykl - dziś ma to niemal każdy. Ale czy dlatego, że bogatszym jest? Czy tez dlatego, że wszystko staniało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpewniej i jedno, i drugie, czego rozstrzygać się nie ośmielę, uznając w swym małym rozumku, że poziom zamożności to określona ilość dóbr czy usług, na które sobie możemy pozwolić przy naszych dochodach (a nawet, dzięki systemowi kredytowemu, nieco, na krótki czas, je przekraczających. I w tym rozumieniu ta sprawa, czy możemy sobie pozwolić na wczasy w Egipcie dlatego, że zarabiamy dostatnio, czy też że w Egipcie akurat jest tanio, wydaje mi się rzeczą drugorzędną... Innym aspektem tegoż samego, czego Wasze już nie dopowiedziałeś, zda mi się kwestia osobistego odczuwania własnej "zamożności". Z jednej bowiem strony zapytasz kogokolwiek z rodaków naszych o to, kimże się on widzi, wraz Ci powie, że nędzarz, a dajże mu, jako dajmy na to w katakliźmie jakiem, nie daj Bóg: wojnie, jakiego czasu, by się spakował i co żywiej uchodził gdzie, byle dalej, ów największego mieć będzie problemu: co zabrać, a co zostawić...?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Hmmm.... Jakby to zebrać, żeby czego nie zepsuć!?
    Niby masz racje wywodząc, że bogactwo mierzyć można przetraconym czasem i bezsensownymi sprawunkami, jak tez i marnotrawstwem zwyczajnym. Prawdą jest, że kwestia bogactwa bardzo jest względna.
    Może zaczne od owego GMO, bo tu zachodzi grube nieporozumienie - rzecz bowiem nie w szkodliwości samego GMO, co o korporacje Monsanto i jej sztandarowy produkt znany pod nazwą Rondap. Ale i to by było mało, że ów środek bardzo jest szkodliwy, w szczególności dla kobiet w ciąży i matek z dziećmi, bo rzecz jeszcze idzie o to że owa firma rości sobie prawo do kontroli tego co każdy wysiewać będzie mógł i do prawa, zakazującego zbierani a ziarna na siew przez rolników.I tak, kto nie zasieje ziarna kupionego od firmy Monsanto, ten staje przed sadem i jej prawnikami, mając do wyboru przetracić majątek, albo kupić to GMO od korporacji. Jeszcze raz powtórzę, nie jest problemem owo GMO, a warunki przymusu i zniewolenia przy jego uprawie i szkodliwość chemii stosowanej przy tej okazji.
    Ta chemia, gdy zastosowana w innych uprawach niszczy wszystko, stad konieczność umiaru i ostrożność. W uprawie GMO niszy wszystko za wyjątkiem owego GMO i używana jest bez opamiętania! Tak więc truje nas owa korporacja bez miary i powodu, ograniczając nasze prawo do zdrowia, wyboru i wolności, które to nie tyle odwieczne, ile od zawsze nam było oczywiste. O tym media dziwnie nie mówią - powtórzę - GMO samo w sobie nie jest szkodliwe dla nikogo!!!
    A teraz gdy, mam nadzieję, kwestia szkodliwości pewnych upraw została wyjaśniona, może przejdę ja do następnej kwestii - owej ekstrawagancji w domowym wytwarzaniu produktów spożywczych, normalnie dostępnych w handlu i tańszych. O, tu mamy do czynienia z twierdzeniem graniczącym z grubym nadużyciem!!! Bo oto w moim przypadku kwestia chemii i smaku miała znaczenie, ale przede wszystkim koszt i zdrowie! Owszem, czasu poświęcić trzeba na to dużo, ale sam surowiec już tak bardzo drogi nie jest, za to zdrowie bezcenne, bo lepiej wydać pieniądze na zapobieganie chorobie niż jej leczenie. Oczywiście gdyby odnieść się do ceny owych produktów na rynku, to wybryk finansowy byłby jak na dłoni, bo w życiu nie stać by mnie było na kilka kilogramów palcówki, czy nawet na taką "zwyczajną", która była podstawową kiełbaska na Watrowisku. O "lisieckiej" to nawet nie wspominam, bo to jakiś kosmos cenowy. Tymczasem mieliśmy to wszystko w cenie taniej kiełbaski z marketu!!! Warto wiec ruszyć głowa i rękami żeby to mieć na co dzień?
    Jest coś na rzeczy, że stron z przepisami jest mnóstwo (raczej miliony niż tysiące), ale zważ, że zdecydowana większość z nich jest zupełnie bezwartościowa, podobnie jak ów filmik pani, której się wszystko w peklowaniu pomyliło. Np. rzetelnych stron wędliniarskich jest raptem kilka. Nieco więcej o ciastach, ale niczego nie urywa! :)
    Co do tego wyboru, jakobyśmy po magnacku sobie mogli poczynać - no wybacz Wachmistrzu, na ogół wybór ci u nas dość ograniczony - a mianowicie współmałżonek "rodzony", albo teściowa!!! :D :D :D
    Odnośnie zwierzaków bezproduktywnych - może i tak, ale też jest pewną miarą uczłowieczenia to jak traktujemy domowników - nawet gdy to tylko czterołapy domownik.
    No i jeszcze owe przednówki i okresy głodu. O ile nie było klęsk, wojen czy zarazy, to skrzętna rodzina potrafiła sobie poradzić i zorganizować zapasy i warunki do bytowania. Sam niejednokrotnie przytaczałeś dawne teksty i poradniki jak to czynić i kiedy. I powiem tak - niczego innego nie robimy jak w owych poradnikach dawnych radzono. A dlaczego tak w mediach forsuje się różne formy krypto reklamy i styl życia, to sam wyjaśniłeś dość jasno. Dla tych wszystkich, którzy chcą nam sprzedać swoją szkodliwą tandetę, pozbawiając nas podstawowych praw, nawet do żarcia robionego własnymi rękami tacy jak Kneź, Klarka, czy Opolski są śmiertelnym zagrożeniem. I nie chodzi im wcale o nasze dobro, tylko o "ich" dobro - sprzedając nam byle co, żądają za to całkiem nie byle jakich pieniędzy. :)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie tyle mi szło o tak czarne rozumienie jak w pierwszym podnosisz akapicie ( "przetracone", "bezsensowne", "marnotrawstwo"), bo to są patologie, zapewne nie do uniknięcia, przecie to jednak margines ogólniejszego zjawiska, że masowo się zajmujemy przyrządzaniem jedzenia na skalę i w sposób, na które nasi przodkowie (lwiej części z nas, tej z pracowitych włościan się wywodzącej)sobie w najśmielszych snach pozwolić nie mogli.
      Co się tego całego nieszczęśnego GMO tyczy, to wiem, że tu wiele mamy do czynienia z kampanią niedoinformowanej demagogii po jednej stronie, a po drugiej ze swoistą arogancją uczoności. Sam wiem, że na swój sposób GMO uprawiał już człowiek jaskiniowy do osiadłego trybu życia przechodzący, gdy z zebranego ziarna na siew pozostawiał tych najsilniejszych i najdorodniejszych ziaren, czego dziś się czyni z efektem wielekroć szybszym laboratoryjnie...
      Bardzo Ci za ten głos dotyczący praktyk monopolistycznych i zaślepionej polityki koncernów dziękuję... Sam, dzięki rękodajnym moim, zjawiska znam, choć nadto skąpo, by się sensownie wypowiadać o tem, ponad to, że jest to dla mnie skandal nad skandale i najlepszy tego dowód, że rządy w najmniejszej mierze w naszem nie występują interesie, bo jeśli by się na co miały przydać rządy prawdziwie roztropne i ta cała Unia z Brukselką, to tu bym jej wielkiego widział pola do popisu... Skoro się z roamingiem udało, to zdałoby się, że cóż w tem jest takiego trudnego, a z tego co mi wiedzieć, to nikt się nawet za tego byka nie bierze...:((
      Określenie "ekstrawagancja" może i było tutaj trochę na wyrost, choć już widzę, żeś Ty jej odebrał więcej w finansowym aspekcie, gdy mnie szło o więcej o czas z tem związany, na który mało kto pozwolić sobie może. Ty mówisz o konieczności, z niedostatku właśnie wynikłej, aliści model Twojej familii i Waszych zatrudnień na coś takowego dozwalający jest tak rzadkim, że wybacz, ale będę jednak optował za moim (tym rozszerzonym) rozumieniem tegoż określenia... Przywołałeś przykład swój, Opolskiego (emeryta) i Klarki (zdaje się, że cokolwiek nieregularnie pracującej)... jak dla mnie to właśnie wspaniały dowód na to, że na coś takiego pozwolić sobie mogą ludzie, którzy sami rządzą swoim czasem...
      O jakości stron i publikacji nie mówię, bo to jest zupełnie inne zagadnienie; mnie sama skala zjawiska służy za ilustrację objawionych jakich, dawniej zupełnie nieznanych, społecznych potrzeb w tej mierze... A to, że nie upeklują, nie uwędzą, czy nie usmażą? To drugi raz poszukają sensowniejszej porady...
      "O ile nie było klęsk, wojen czy zarazy" - sam tutaj najlepiej zdiagnozowałeś problem i sam sobie poniekąd udzieliłeś odpowiedzi. Sęk w tem, że można było zapobiegliwie skrzętnie w latach urodzajnych nagromadzić zapasów i dóbr na jeden, może dwa, góra: trzy takie lata, gdzie takim, czy inszym trapieni dopustem, przecie ludziska przetrwają... Nadmiar owych nieszczęść, do których bym i plagę niepłatnego żołnierza policzył, przecie z wiekami szedł w taką upadku summę, że Rzeczpospolita niszczała coraz więcej i więcej... A przecie i tak rozbierający nas zaborcy mniemali, że oto krainę mlekiem i miodem płynącą zyszczeli...:((
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. No i tym sposobem polewka piwna będzie jak nie na Kartoflisku to na najbliższym Watrowisku!!! :D :D :D
    Bo ten koleś co ją przedstawiał to gotować nie umie! :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i wiedziałem komu to podsunąć pod oczy, by oczajduszostwo przejrzał...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Oczajduszostwo to może nie, bo co człowieka nieznanego zaraz obrzucać błotem?!
      Jeżeli jest wola sprawdzić naocznie i organoleptycznie, to sprawdzimy!!! :D :D :D

      Usuń
    3. Dlaczegóżby miało nie być? Się zapowie, że picie dopiero po polewce i jeszcze Cię poganiać będą...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Panienka miła, ale o kuchni molekularne za wiele nie wie - szkoda, bo zawsze miło na ładniutką twarz popatrzeć, nawet gdy ma grube problemy z dykcją. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie wiem nic zgoła, a dawałem to jako exemplum czegoś, co dla mnie już jest wynaturzeniem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Wachmistrzu, to jest jak z prozą - każdy dobry kucharz stosował zawsze elementy kuchni molekularnej, a nawet o tym często nie wiedział. Te dymy i bajery to są dla efektu ekranowego i panienek, co one w szkole patrzyły głównie w lusterka, a nie do książek. :)
      Ot chociażby sławetne pieczenie "niskotemperaturowe" - przecież ja się prawie bez termometru nigdzie nie ruszam! A i mój zastępca przy wędzarni, gdy ruszaliśmy śmigać po nałeczowskich parowach, pierwsze o co zapytał to:
      - Dziadek, a gdzie masz termometr!?
      Kiełbaski pomimo mojej nieobecności wyszły jak trzeba? Wyszły, bo człowiek wiedział coś o kuchni molekularnej!!! :D :D :D
      A dym? Był! Prawdziwy!!! ;)

      Usuń
    3. Cóż, nie jadłem, to i potwierdzić czy wyszły jak trzeba nie potrafię...:P Kolejne, co mnie ominęło...:((
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Trzeba było jeść, jak były!!! :P

      Usuń
    5. Dostrzegam niedociągnięcia organizacyjne w upowszechnianiu wiedzy na czas o tem, że coś ma być, lub właśnie jest...:P
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    6. Albo przytomność włączyć!Cztery godziny na oczach była wędzona, później jedzona do nocy jako zagrycha, a Wachmistrz nie zauważył!!!
      Biedaczek! :(

      Usuń
    7. Widać miał co ważniejszego na głowie... A i pewnie mniemał, że z przyjacioły biesiaduje, nie z wilki...
      Kłaniam nisko

      Usuń
    8. Mniemam, że to zarzut, jakoby Kneź uchybił w czymś Waści, albo niegodne zachowania przejawił? Może to być, ale nie wiem czy to pewne, czy też pozór jeno? Rzecz to wielce zastanawiająca.

      Usuń
    9. Nie turbuj się za Knezia, Dreptaku, bo to nie na Twoją głowę...:P A z Kneziem tośmy akurat w takiej komitywie, że zawżdy sobie poradzim...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Hmmm... dwa razy ta panienka z wadą wymowy?! No ładnie! :P :P :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten tylko błędów nie robi, kto nic nie robi...:P

      Usuń
    2. Z tem, że po sprawdzeniu dokładnem, Drogi Zenonie, wszystko com rzekł powyżej względem myłek, to święta prawda, jeno, że Czytelnika tego konkretnego się w tem przypadku tycząca, który najwidniej dwakroć w to samo celował...:P
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. No pacz pan! Odszczekuję!!! Hau, hau!!! :D :D :D

      Usuń
    4. Panienko Przenajświętsza! Martwić się zaczynam, Wachmistrzu, o Knezia, bo nie dość, że na niejakiego Dreptaka Zenona się przemianował, to jeszcze szczekać zaczyna!
      Co Ty, Waść, z ludziskami potrafisz zrobić?!
      No, no ...

      Usuń
    5. No właśnie w tem sęk, że nic nie poradzę uczynić... Jakbym umiał, to dawno byśmy już przegonili Dreptaka i się Kneziowi kłaniali na powrót...:((
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Odpowiedzi
    1. Język językiem, ale przesłanie nibyż ma być jakie, bom nie pomiarkował...?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. A boi to musi zaraz być jakieś przesłanie? :D :D :D

      Usuń
    3. Sens jest nudny, jak powiada nasza koleżanka! :D :D :D

      Usuń
    4. Może i jest, ale bez niego ani rusz...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Nadal nie wiem, czy można to porównywać. Zawsze dochodzi do tego kwestia: ilość a jakość. Czy można porównywać jedną, cudnej urody srebrną łyżeczkę ze stosem plastikowego, jednorazowego badziewia? Bogaty dwór, pełen najpiękniejszych sprzętów z domem współczesnego nowobogackiego, pełnym elektroniki itp.? Piękno rękodzieła z supernowoczesnym dziełem z fabryki? Wystawne uczty, na których podawano niewyobrażalne ilości jadła z talerzem, na którym jest małe, dziwne coś za tysiąc dolarów? Od zawsze były różnice biedni - bogaci. I fanaberie tych drugich. Sprowadzano damom niezwykłe pieski z Francji, a siostry Kossakówny miały wiewiórkę. Teraz mamy łyse koty i torebki, w których siedzi chihuahua. Nie wiem czy to wyraz bogacenia się społeczeństwa i zamożności.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Porównywać nibyż się nie powinno, bo co inszego dzieło niemalże sztuki, a co inszego jeno praktycznością kierowany i najniższym kosztem kształt jakiego właśnie, przytoczonego plastikowego jednorazowego widelca... Jeno, że to znów mówimy o stanie na dziś, a któż nam zaręczy, że za dwa tysiące lat się nie będą jacy następcy nasi tem widelcem zachwycać...?:)
      Czas niejaki temu żem baczył jakiego filmu o afrykańskim plemieniu, cywilizacyi w naszem rozumieniu nie znającym, które się zachwycało niezwykłym przedmiotem zesłanym im z nieba przez bogów, który to przedmiot urósł do rangi kultu nieledwie... A rzeczą tą była zwykła (dla nas)butelka szklana, bodajże po piwie, zdaje się, że z jakiego małego samolotu przelatującego wyrzucona...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. P.S. Musiałżem sprawdzić, cóż to jest toto na chihucośtam, bom ani co o tem wiedział... Okropne to szkaradzieństwo... I to ma być dla ozdoby?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. Nigdy nie rozumiałam na czym polega, że coś jest modne...
      Kiedyś były modne takie koszmarne buty. Wszyscy to nosili i trudno było kupić inny fason. Bo modne... Koszmar!
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
    4. O mechanizmach kreowania mody socjologowie i psychologowie napisali już tomy i mam wrażenie, że nikt tego do końca nie rozumie...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Może dzisiaj nie tyle czujemy się bogatsi, co materialnie zasobniejsi od przodków. To drugie słowo łatwiej przechodzi ludziom przez usta, którzy powinni przecież pamiętać, jak wyglądały domostwa ich dziadków, a nawet rodziców parędziesiąt lat temu. Ale posądzenie o bogactwo powoduje nastroszenie się rozmówców, bo pokaż mi takiego, który czuje się bogaty? Fakt jednak jest faktem: posiadamy całe mnóstwo gadżetów, które może nie są koniecznością, ale w jakiś tam sposób umilają życie. Posiadamy też mnóstwo maszyn i urządzeń, które rzeczywiście pomagają nam żyć i ułatwiają pracę. To skłonni będą przyznać zapewne nawet żarliwi obrońcy tezy własnego ubóstwa.
    Specjalizacja spowodowała pojawienie się usług, które kiedyś były nieznane. A to dlatego, że pewne potrzeby każdy kiedyś zaspokajał sam, albo zupełnie ich nie dostrzegał, bo zostały zręcznie wykreowane wraz z rozwojem cywilizacji i są, z praktycznego punktu widzenia, zbędne.
    Wiem, jak się piecze chleb, ale nie mam pojęcia, jak fachowo podzielić tuszę upolowanego zwierza. Nie wiem nawet, czy samce trzeba kastrować natychmiast po utłuczeniu, czy można rzecz tę odłożyć na później. Nie ulepiłbym nawet najbardziej krzywego garnka, nie wyrwał bliskim zęba, nie uszyłbym butów, łapci, ani niczego podobnego. Nie umiałbym wyprodukować strzał, ani zatruć ich jakąś porządną trucizną. Nie wiem, jak podchodzić zwierzynę, ani, tym bardziej, jak czytać jej tropy. Nie znam żadnych leczniczych roślin. Nie odróżniam głosu głodnego rosomaka od godowej pieśni szczekuszki. Czyli nie umiem właściwie niczego, co potrafi każdy dziki w buszu. No ale ja nie mieszkam w buszu i od naturalności odszedłem daleko. Rzucony nagle na pustkowie zdechłbym pewnie po kilku dniach, bo jestem produktem cywilizacji i zdegenerowała mnie ona tak daleko, że poza nią moje przeżycie staje się mało prawdopodobne. (Ja nie narzekam).
    Czytałem gdzieś, że poważnie traktuje się głosy, że najwięcej wolnego czasu człowiek miał w okresie zbierackim, kiedy nie brał sobie na kark całego pakietu obowiązków związanych z pracą na roli, hodowlą i obroną rozdętej własności. Baby coś tam zebrały, chłopom od czasu do czasu udało się coś upolować i pozostawało wiele wolnego czasu, bo wyrób i konserwacja broni (czy odzieży, haczyków na ryby albo biżuterii z kości czy tam rogu) nie miały miejsca codziennie. Wydaje się więc, że taki człowiek powinien być szczęśliwszy (niż my), będąc wolnym od stresów związanych z pracą w jakiejś korporacji. Na pewno miał pełno swoich problemów (brak zwierzyny, nadmiar drapieżników, spory z sąsiednią grupą, czy plemieniem, walki o baby itp.), ale teza o dużej ilości wolnego czasu wydaje mi się uprawniona. „Jak nie mam czasu” - mówił podobno pewien góral - „to tylko siedzę”.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opisawszy wielce celnie własną rzekomą indolencję w wiedzy pomagającej praktycznie przeżyć w buszu, czy w dżungli, przeszedłeś do mało pokrzepiającego wniosku, że zginąłbyś, gdyby od tego zależało Twoje życie... Myślę, że choć oczywiście jest to możliwe, to i równie możliwe jest to, że po czasie niezwykle ciężkiej adaptacji, podobnej adaptacji Robinsona na swojej wyspie, najpierw znalazłbyś jakieś omułki, za którymi nie trzeba biegać, czy jakieś ich odpowiedniki wśród traw i innych roślin, a zapewniwszy sobie, może niewyszukane, ale przecie podstawy egzystencyjne, eksplorowałbyś śmielej i śmielej...
      Natomiast Twoje sformułowanie dotyczące materialnej zasobności zdaje mi się czymś celniejszym od "mojej" "zamożności" i chyba do pogodzenia z wątpliwościami przez Nitagera podnoszonemi...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Chciałam spytać, dlaczego od razu dziki w buszu?:) Te opisane czynności, umiejętności itp. dotyczą np. czasów wczesnopiastowskich, a jakoś tamtych ludzi za dzicz bym nie uznawała...
      Szczekuszkę chętnie bym zobaczyła, szkoda że u nas nie występuje. Podobnie zresztą jak rosomak. Podobał mi się ten przykład.:)))
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Żywą, niestety, służyć nie mogę, aliści w nocie, której na dawniejszym mym blogu właśnie Cypryan de Vaxo szczekuszkom poświęcił i ich znaczeniu dla mongolskich podbojów, jest konterfekt jednej wypchanej w muzeum przyrodniczym UJ się znajdującej http://wachmistrz.blog.onet.pl/2008/01/09/o-mongolach-i-szczekuszkach/
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Dziękuję.:) Przeczytałam, zwierzątko obejrzałam. Milutkie.:) I jak widać pożyteczne.
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
    5. Jedyne, czego żałuję, to że Cypryan tej przeczytać pochwały już nie może...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    6. Dobrze że ten tekst jeszcze przeczytać można.
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
    7. Niewielką mam nad tem władzę, choć ktosi mi tam wywodził ongi, że blogów starych onet nie kasuje z powodów czysto handlowych, szermując wobec reklamodawców czysto teoretyczną liczbę rzekomo aktywnych blogów i blogerów...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. To ja może krótko sobie pozwolę i raz? Dygresję jak wyżej czyniąc od dygresji? Wersja z polskimi napisami niewykluczone, że gdzieś jest do znalezienia w odmętach cyberoceanu, przyznam jednak, że jej nie szukałam, co niechaj mi wybaczy Gospodarz-Autor-Pan Wachmistrz jeden i ten sam we wszystkich wymienionych Osobach, jak też & Czytelnicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z początkum mniemał, że Jej Cytrynowość sobie tu jakieś jaja moim kosztem sadzi:)) Dopiero w rzecz się wciągnąwszy żem pomiarkował, że to wcale zgrabna ilustracja tego, com pisał o wydziwianiu nad przyrządzaniem żywności, a i zarazem ilustracja porażającego marnotrawstwa...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. No cóż, nie wiem, czy akurat analiza zmian biesiadno-stołowych mnie przekona. Tematyka kulinarna to ... straszne nudy :-( Czyli mam rozumieć, że wysyp tych kulinarnych programów, Master Chefów itp. jest skutkiem wzbogacenia się społeczeństwa, które z nudów już nie ma co robić?? Czyli ja jestem plebejsko-przednówkowa biedota, bo nie poświęcam uwagi rozważaniu, jak lepiej przysmażyć wątróbkę? Zadowoli mnie, jeśli da się zjeść.
    Ja bym inne kryterium podała, ale to świadczy akurat na odwrót: nie jesteśmy bogatsi. Otóż taki bisior - najdroższy materiał świata. Dzisiaj już się go wyrabia, nie produkuje, a właściwie nie pozyskuje, nie używa do tkania materiałów użytkowych, nawet dodatków do nich. Bo jest za drogi. Nikogo nie stać na kupienie choćby niewielkiego szala z bisioru, apaszki, pończochy.

    notaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Summa onych rozważań, pożal się Boże, moich, jak najdalszą być miała od jednostkowych jakich odniesień i tyczyć się miało społeczeństwa cokolwiek uśrednionego, postrzeganego przez pryzmat obserwowanych zachowań, sprawunków, oglądanych programów i czytanych (jeśli to nie za duże słowo:) publikacji... Na tle tegoż uśrednionego, excusez le mot: duractwa, WMPani jaśniejesz gwiazdą kultury pierwszej wielkości i nie ma to najmniejszego nawet znaczenia, jakże WMPani wątróbkę smażysz:) Ja znów, z jednej strony, gdym głodny to i suchym się zadowolę chlebem, z drugiej znów strony, jako jest sposobność czego smakowitego i dobrze przyrządzonego zjeść, to unikać ani myszlę (stąd może i mój do Watrowiczan akces:)), ale samemu mi znów na to czasu szkoda, by przy kuchni stać... To już wolę zjeść byle co, a poczytać czego ciekawego w czasie zaoszczędzonym...
      Za przykład o bisiorze wielcem WMPani obligowany, za sposobnością pozwoliwszy sobie, jeśli to WMPanią interesować będzie, linku wskazać do tekstu na moim dawniejszym pomieszczonym blogu, nie mojego jednak autorstwa, a przyrodnika wybitnego, z którem żem miał wyjątkowego zaszczytu i przyjemności nadto krótkiej, niestety, współpracować przez chwilę...
      http://wachmistrz.blog.onet.pl/2008/07/06/z-kacika-cypryana-o-bisiorze-i-jedwabiach/
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Z przyjemnością przeczytałam.
      Ja oczywiście zrozumiałam, że chodzi o efekt globalny, i mam takie samo zdanie, tylko że to wydaje mi się tak oczywiste, że nie wiem, na co komu dowody. Bisior przestano produkować, bo się po prostu nie opłaca ;-) Dzisiaj opłaca się produkować miliony toń plastikowych opakowań! :-( A o wzroście powszechnej zamożności moim zdaniem świadczą: bochenki chleba w śmietnikach, mleko w kartonach i butelkach plastikowych zamiast szklanych wielokrotnego użytku, powszechnie akceptowane i multum razy publikowane porady do ubioru torebka w kolorze butów, buty w kolorze szminki (!), w ogóle liczba par butów w każdej rodzinie, a zwłaszcza w damskich garderobach (ostatnim człowiekiem, jakiego znam, a który sam wystrugał sobie drewniane chodaki był mój ojciec, ale to nie było z biedy - trochę ze skąpstwa, a trochę na przekór ;-), wózki dziecięce w cenie samochodu (czyżby samochody tak potaniały?), popyta na mleko, sery i śmietanę w sklepach na wsi (i wcale nie piszę o turystach)... strach wyliczać dalej.
      I nie zgadzam się z opinią, że bieda ma wymiar względny. To taka propaganda sukcesu a`rebours. Bieda ma bardzo bezwzględny wymiar i już, to jest głód, nędza, to jest brak dostępu do medycyny w razie choroby, brak dostępu do szkoły, do wiedzy.

      Usuń
    3. Najtrudniej akceptowalne przez tzw. ogół są prawdy oczywiste. Z wszystkimi WMPani wnioskami tyczącymi się diagnozowania nędzy i zamożności się nie sposób nie zgodzić po prostu, przecie jeszcze bym dodał i rzeczy kolejnej, jako to wszelkich hobbystycznych sprzętów, już to do żeglowania, wspinania, paralotniarstwa, czy choćby wędkowania ceny właśnie tak nieraz niebotyczne, że między dwoma wędkarzami metr od siebie nad rzeczką siedzącemi być może w owym osprzęcie równowartość kilku pensyj dobrych, czyli że jest i na tak drogie utensylia rynek...
      Co się kasowania tyczy, tom uczynił jako WMPani sobie życzyła, aliści mam jedną sugestyję drobną, której bym się nie ośmielił, nie znając, że masz WMPani i bloga na blogspocie. Skoro bowiem zachadzasz tu WMPani jako persona anonimowa i tylko świadome podpisu pozostawienie mi wiedzieć dozwala z kim przyjemność, to jednak i zarazem ten jest dyskumfort, że jako persona niezalogowana nie masz władzy sama swego usunąć komentarza. Dla próby może raz choć bym sugerował zajrzeć bezpośrednio z blogspotowych "Zapisków na marginesie" i obaczysz WMPani, że to i tutaj daje możności komentarzami samemu władać...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Jestem zalogowana:-) Oj, to dlatego zaglądam czasem niezalogowana, że albo zapomnę, albo z pośpiechu, nie ma w tym intencji ukrywania się. Za to już dwa razy sprawdzano moją umiejętność odróżniania witryny sklepowej od warsztatu samochodowego i ciasta z kremem od pizzy ;-)

      Usuń
    5. Proszę jeno nie myśleć, że ja tego w jakiejkolwiek mierze wymagam, czy widzę pożądanym:) Jedynie o wygodę WMPani mi tu idzie, bo to też czasem kwestia weryfikacji, której Blogger od niezalogowanych wymaga...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  11. O bisiorze tu piszą, znowu po angielsku.
    Ogółu nie stać, myślałabym, ale bogatych? I nawet tylko bogatszych?
    Kobieta, o której powiadają, że jest ostatnią, która potrafi tkać bisior, żyje z mężem z jego górniczej emerytury i datków, jakie od czasu do czasu otrzymuje. Bo bisior, mówi, nie jest na sprzedaż.
    http://www.bbc.com/news/magazine-33691781
    A szal Bruberry kaszmirowy w serduszka to obecnie wydatek ponad 3.000 złotych, a kilogram polędwicy wołowej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawszeć to przecie właśnie najbogatsi wyznaczali ekstawagancji modowych trendy i granice zarazem, bo przecie najśmielszy z modowych dyktatorów by nie osiągnął niczego, gdyby tych płodów jego, choćby i poronionych, nikt nie nabywał...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)