Prawdziwie bowiem nie znamy dla jakiej przyczyny był się Mickiewicz żenił z panną Celiną Szymanowską, której jeśli jakiem sentymentem darzył, to chyba przez wzgląd na matkę dawniej znajomą, niźli na porywy serca własnego. Z tem, że w salonie wielce w Peterburku znanem, cenionej pianistki, Marii Szymanowskiej mógł Mickiewicz bywać jeno w tem czasie, gdy go z Wilna w głąb Rosjii expediowano, a nim ku Odessie nie podążył, ergo w latach 1824-25. Celina miała wtedy lat ledwo dwanaście i jeno ci, co takie kozy w domu mają, znają cóż one sobie w głowie roić mogą...
Maria Szymanowska pomarła w lipcu 1831 roku, a mąż jej rok później i tak pozostały po nich osierocone dzieci, po prawdzie już najmniej dwudziestoletnie. Celinie się ponoć jakowyś epuzer oświadczał, by za chwilę porzucić, ostawiając ją w stanie nieszczęśliwości zupełnej i smutku, o czem Mickiewiczowi zaraportował przybyły z Peterburka ku Paryżowi doktór Morawski, z lat dawnych z poetą znajomy. Jeśli Morawskiemu wierzyć, miałże mu Adam rzec, że „Jeśli Panna Celina przyjmie jego wezwanie, to ją do ołtarza poprowadzi.”
Cokolwiek miał wtedy na myśli, dość że Morawski przekazał rzecz wiernie i Celina tego za oświadczyny przyjęła. Jeśli to być miał żart jaki zamierzony, to nader ze strony by to było Mickiewicza okrutnem... W afekt prawdziwy nie wierzę, bo cóż mógł nagle po latach dziesięciu odczuć nasz wieszcz, wspominając pannę mu znaną jako dzieweczka dwunastoletnia? Cóż zatem? Słowo niebaczne, co się z gęby niebacznie wypsnęło? Jakie pocieszenie może zamierzone, a nie nazbyt poważnie myślane? Z trzech najczęściej znanych małżeństwa powodów odrzucić możem wszystkie, bo ni o afekcie, ni o rozsądku, a już najmniej o majątku mówić tu możem. Litość jaka? A może jakie jednak poczucie w poecie wewnętrzne, że czas już się i ustatkować może, skoro czwarty krzyżyk niezadługo? Można by rzec, że choć się zachował honorowo, słowo dane szanując... choć znów krzywdę późniejszą Celiny wspominając, któż wie, czy by nie lepiej skończyła, szukając w Peterburku szczęścia między jakiemi kawalerami tamecznemi...
Póki co, stanęła w Paryżu latem 1834 i po ślubie możebnie rychłym zamieszkali pospołu, w rzeczy samej początkiem się szczęściem swojem radując, o czem ona pisała do siostry, Heleny już wtedy Malewskiej, a on do Odyńca:„Życz mnie tylko, żeby tak zawsze było. Trzy tygodnie szczęśliwe: dobre i to na świecie!”
Szczęście jednak nie potrwało długo. Samego tego, że nie jest kochaną i docenianą należycie może by i jeszcze pani Celina ścierpiała, jak przecie miliony niewiast po świecie w stadłach niedobranych żyjących... Pierwsze dziecko, czyli córka Maria nie przysporzyło większych trosk, przy drugim, czyli naszym Władysławie, coś się jednak stało... Dziś rzec doprawdy trudno, czy to porodu pokłosie i jakiej traumy poporodowej, czy jednak przyczyny były inne. Sama zresztą w okresach względnej "normalności" przyczyny swej umysłowej choroby upatrywała w "rzuceniu się mleka na mózg". Tyle, że nie wydaje się, aby ona owe porody znosiła jakoś szczególnie traumatycznie. Po latach, nie kto inny, jak sam Adam wspominając jej ostatnie chwile, gdy w straszliwych cierpieniach umierała na raka, pisał, że "Ona, która rodząc nigdy krzyku nie wydawała, jęczała czasem tak przeraźliwie, że ją z ulicy słyszano…”
Trudno diagnozować po latach, tem więcej żem nie medyk, atoli obłęd pani Celiny przez wielu był wspominany. W powtarzających się napadach siebie rozumiała być Matką Boską Częstochowską powołaną do wskrzeszenia Polski i zbawienia Żydów*, zasię Adam być miał w tej Polsce królem...
Wszyscy, co w tamtem czasie, co o domu Mickiewiczowem spominali, zgodnie arcyciężką i przykrą tamtejszą atmosferę spominają... Pomijam tu już zgryzotę i udręczenie wieszcza, który zamiast nadziei spełnionych na towarzyszkę życia otrzymał był brzemię straszliwe, którego wypadnie ućciwie przyznać, że udźwignąć nie poradził. Akuratnie jako się zdało, że finansowym niedostatkom może jaki kres będzie, bo posady był dostał profesora literatury łacińskiej w Lozannie i tamże za chlebem wyjechał, przyszedł ten cios, że go ku Paryżowi gwałtem przyzywali, bo przyjaciele i znajomkowie żony oszalałej dzień i noc pilnować musięli. Przyjechał... bodaj to wtedy być musiał w najczarniejszej swej rozpaczy i się z okna rzucał [17 lub 18 grudnia 1838 roku -Wachm.], dziatek maleńkich nie bacząc, nie poezyi swojej...
Nibyż nadziei nie tracił, Celiny do zakładu w Vanves na leczenie oddawszy, przecie było jawnem, że to koniec... Czego koniec? Ano tu się muszę własnym nad wieszczem spekulacyjom poddać, a czego upraszam, to by mię tu rozumieć z intencyjami... Nie sensacyi ja szukam, nie osądzam, ani nie potępiam... Obce mi brązownicze skłonności, ani jakie odbrązowników radości, że się komu wielkiemu uczepili u portek... Ja go po prostu, zwyczajnie i po ludzku próbuję zrozumieć. O toż mi idzie, jakich niewiast nasz Adam wkoło siebie potrzebował najwięcej i czem o tem dumam więcej, to pominąwszy sprawy każdemu zdrowemu mężczyźnie właściwe, czy młodzieńcze zauroczenia jakiemiś Józiami i Anielami, to rzekłbym, że szukał jakoby między biegunami dwoma...
Pierwszym byłaby jaka niewiasta przyjemna, niekoniecznie nawet urodna (a wiemy, że Maryli Wereszczakówny pięknością by zwać ciężko było), przecie mającej jaki powab w sobie, a przy tem oczytana, kształcona, rozumna, z którą pogwarzyć o niejednem można... I, jak się zdaje, taką znajdował Marylę, taką była Karolina Sobańska, takiej oczekiwał Celiny. Aleć byłby i biegun ten drugi, jakiej niewiasty więcej może statecznej, co by może i nie od tego była, by pomatkować odrobinę...:) Takiej, zda się, nalazł był w pani doktorowej Kowalskiej, u której się po zawodzie z Wereszczakówną pocieszał, takiej pewnie miał i nadziei mieć u Celiny i oto nagle ta, co może by i te oba bieguny pożądań połączyła w sobie, okazała się być ofiarą szaleństwa i tego, zda mi się, zawodu, mimo wszelkie nadzieje i deklaracyje, poeta żonie przebaczyć nie umiał...
A przecie to on jej zgotował piekło na ziemi, jakiego mało która doświadczyła niewiasta: życie na co dzień z "tą trzecią", bo oto na horyzoncie pojawiła się osóbka, o której w na poły zniszczonym rękopisie wiersza napisał Słowacki:
"Nu a [niewielka]
Pani Dejbelka
Ta chodzi
i [uwodzi]
Bez [węża]
Gdy Pan Bóg spuści męża".
Aliści o pannie Xawerze Dejbel i o tem, cóż owa zawikłać jeszcze zdołała w dość już pogmatwanym Mickiewiczowym domu, opowiemy następnym razem...
_______________
* nie od rzeczy tu dodać, że się macierz Celiny wiodła z rodziny frankistów, czyli starozakonnych podług programu Jakuba Franka żyjących, którzy na pewnym etapie uważali koniecznem się z krześcijanami łączyć. Właśnie Szymanowskich familija jest uważana za tą, co zerwała z tradycją żeniaczek frankistów jeno między swemi. Wejrzawszy zaś na to, że jeszcze Celina miała mieć jakie kompleksa swego żydowskiego pochodzenia, któż wie czy i to się do tego obłędu nie przyczyniło...
................
Zda się, że wówczas wszyscy obracali się w paranoi wskrzeszenia Ojczyzny, w intensywności równej może tylko tej, której współcześnie minister od obronności uległ. Cóż w tym zatem dziwnego, że umysły delikatniejsze takiej presji nie wytrzymywały.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No cóż... Jedyne, co mi do głowy przychodzi, to dawniejsza dykteryjka z cyklu pytania i odpowiedzi do Radia Erewań:
UsuńВопрос: Kаков выход из безвыходной ситуации?
Ответ: Польскийe проблемы не наше дело...
Kłaniam nisko:)
Strzał w dziesiątkę. Jakkolwiek trochę szkoda, że to właśnie tak.
UsuńNo ale dzięki temu możemy przez setki lat uważać siebie (a czasem i uchodzić) za coś naprawdę wyjątkowego...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Hm. Kiedy człowiek dorosły podaje jako przyczynę swoich niepowodzeń przeszłość ( rodzice, urazy, szkoła itp.itd. uzupełnić samemu ), to myśli się, a czasem mówi takiemu, ale już dorosły jesteś, to może czas wziąć się do kupy i przestać zwalać winę na okoliczności?
UsuńCzy nasz kraj w tym kontekście można uznać za byt dorosły?
Bardzo dobre pytanie...:) Pomijając, że się nie czuję na siłach, by kwestię tę rozstrzygnąć, to dochodzę do wniosku, że szłoby takie pytanie postawić co do większości narodów świata tego...
UsuńKłaniam nisko:)
Mickiewicz... Ile w nim - po literacku - Poety a ile - po ludzku- chama i bufona? No, Boy z nim... Mieczysław Jastrun napisał kiedyś o tym rzeczową i ciekawą książkę, której już od lat pięćdziesiątych, nie zdarzyło mi się oglądać... Szukam... Może zdążę...
OdpowiedzUsuń- A porównywać kogokolwiek do obecnego ministra od niszczenia obronności na warto... Szkoda człowieka - kimkolwiek by był...
Pozdrowienia ślę [wyjątkowo nie pada]
Vulpian nie człowieka porównywał, a intensywność obciążeń dla zawartości puszki mózgowej... Czy ja wiem, czy bym Mickiewicza podobnemi epitetami obdarzał? Megaloman z pewnością, ale jest świadectw niemało prostolinijność poety podnoszących, a i onegoż z Bogiem relacyje to pasmo walk, udręk, wyzwań i naprzemiennie głęboko egzaltowanej pokory... Nie za bardzo mi to się zgodne widzi z obrazem pyszałkowatego gbura...
UsuńKłaniam nisko:)
Nie przeczę, Wachmistrzu, jednakowoż EGO miał nasz Wieszcz rozbudowane niczym podwójna piramida Cheopsa, a jego traktowanie niektórych niezbyt konweniuje z owym pasmem "walk, udręk, wyzwań i naprzemiennie głęboko egzaltowanej pokory" i dałoby się określić wg Jego słów - "z ruska, brzydko" ... Tyle, że ja oddzielam twórczość od stylu życia tworzącego...
UsuńPozdrawiam optymistycznie [a na zewnątrz znów siąpi]...
Właśnie to miałem na myśli, pisząc: megaloman...:) W kropeczkach sobie na satyrę pozwoliłem relacyj ze Słowackim się tyczącej, a w swoim czasie pisałem o tym, jak to we Krakowie zauroczone "Balladami i romansami" studenty doprowadziły do wydania ich kosztem własnym, jako privatdruku, po czem uwiadomili poetę, myśląc, że to go ucieszy. Doczekali się reprymendy sążnistej, żądania zniszczenia wydania lub wypłacenia autorowi tantiem... A nawiasem to myślenie w kategoriach, że jak "z ruska" to "brzydko" i mnie jest bliskie, czego czasami sobie wymawiam...
UsuńKłaniam nisko:)
Do Adama to trzeba było kobiety z twardym charakterem, bo on sam był mocno (auto)destrukcyjny
OdpowiedzUsuńNo tak... Do wzoru "Mamusiu, weź mnie krótko za twarz" Celina się nie nadawała z pewnością... Za to panna Xawera Dejbel jak najbardziej...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Witam.
OdpowiedzUsuńKiedy wertuje się życiorysy Romantyków, Młodopolan, czy choćby powojennych twórców, na czoło wybija się chimeryczność tychże twórców. Trudno dziś powiedzieć, ile było w nich autentyczności, a ile - ulegania konwencji. Nie zarzucam im nieszczerości, raczej pewnego rodzaju kreowanie siebie, które stawało się sposobem na życie. Wielu nieobcy był egotyzm, a nawet megalomania. Myślę, że stał za tym stereotyp artysty jako jednostki znacząco wybijającej się ponad przeciętność. Nie twierdzę też, że byli przeciętni - raczej naprawdę nadwrażliwi i silniej wszystko odczuwający.
Podsycanie tej wrażliwości na pewno nie pomagało im w realnym życiu. Wielu z nich miało nieudane życie osobiste, a nawet - załamywało się, gdy wyobrażenia rażąco różniły się od rzeczywistości.
Pozdrawiam :)
Bardzo trafny głos, za który z serca dziękuję:) Dodałbym jeszcze, że poniekąd zachowania takie były przez otoczenie oczekiwane, jako właśnie potwierdzenie roli i rangi wieszcza, czy duchowego przewodnika, za którego uważano wówczas każdego chyba poetę... Zaprawdę sporośmy odeszli od tego ku czasom, w których poetę większość rozumie jako jakiegoś nieudacznika życiowego, zabijającego czas składaniem słów w rymy...
UsuńKłaniam nisko:)
W Koranie napisane jest, że jeżeli Allach chce kogoś pokarać to zsyła mu głupią niewiastę. Nie wiem czy akurat to ta okoliczność ale chyba jest coś na rzeczy. A pewnie dlatego, że Adaś uznany za największego polskiego poetą urodził się na Białorusi, a równocześnie zasłynął ze zdania: Litwo Ojczyzno moja. Pomieszanie z poplątaniem Zacny Wachmistrzu, tym bardziej że rzeczony z historii chorób zakaźnych zasłynął głównie z tego, że z niczego nie zasłynął i na cholerę umarł.
OdpowiedzUsuńKłaniam z zaścianka Loch Ness :-)
... której to cholery akurat wtedy za cholerę w Stambule nie było, co niektórym asumpt dało do podejrzeń, że być może ktoś jak zwykle życzliwy pomógł Adamowi Bernardowi A.- ot choćby z powodów politycznych - opuścić ten ziemski padół goryczy...
UsuńOd laaat zastanawia mnie, co czuje inteligentny uczeń [bywają tacy, choć każdy z nich to rara avis], gdy każą mu [ot gdzieś pod Szczecinem lub Gdańskiem dajmy na to] recytować:
"Litwo! Ojczyzno moja"...
Co za paranoja...
Emeryt
Ostatnio mi jeden prawosławny tłumaczył, że ta Litwa jest na Białorusi, a to co nazywamy Litwą, to wcale Litwą nie jest. :D :D :D
UsuńEmerycie, absolutnie - moim zdaniem - nie masz racji, posługujesz się współczesnym słownictwem, to nie jest żadna paranoja. Polska przed wiekami składała się z bardzo wielu małych ojczyzn, i mieszkańcy tych ziem tak byli nazywani. Fryderyk Schulz dla przykładu był nazywany Inflantczykiem, bo mieszkał w Lipawie. A tak patrząc na nazwisko to Białorusin Mickiewicz napisał po polsku "Litwo, ojczyzno moja". I jest wszystko w porządku patrząc na I Rzeczpospolitą.
Usuń------------
Dreptaku!
Bo w tym jest bardzo dużo prawdy, a szczególnie, gdy się zacznie rozpatrywać język ówczesnych Litwinów, który był de facto białoruskim.
Torlinie, jak zawsze i we wszystkim masz od lat absolutną rację... Szczególnie, gdy zauważasz, - jak zawsze absolutnie słusznie - z żyjąc współcześnie [ w kolejnej Rzeczypospolitej], posługuję się - w sposób na-t-u-r-a-l-n-y współczesną leksyką, składnią i gramatyką oraz takimi środkami wyrazu, jakie i które współczesnej polszczyźnie są dostępne...
UsuńZa uproszczony kurs historii Najjaśniejszej Obojga Narodów serdecznie Ci także absolutnie szczerze dziękuję.
Rozumiem, że Ty jako uczeń nigdy takich obiekcji nie miewałeś...
"No i dobrze, no i na zdrowie!
Tak wyrasta się na człowieka" - jak napisał pewien absolutnie niemodny dzisiaj Poeta [nota bene - prawdziwy warszawiak spod Kielc].
Emeryt
P.S.
"Język ówczesnych Litwinów był...de facto białoruskim"...
Pod takim odkrywczym stwierdzeniem podpisaliby się i Łukaszenka, i Putin, i Rasputin, i Żyrynowski i sam "Genialny Językoznawca" Soso Dźugaszwili i trzoda naszych rodzimych ONR-owców.
Masz tu, chłopcze "Pater Noster" po litewsku [jak głosi legenda przetłumaczony przez samego Jogaiłę:
Teve musu, kuris esi danguje, teesie sventas tavo vardas, teatienie tavo karalyste, teesie tavo valia kaip danguje, taip ir zemeje. Kasdienes usu duonos duok mums siandien ir atleisk mums musu kaltes, kaip ir mes atleidziame savo kaltininkams. Ir neleisk musu gundyti, bet gelbek mus nuo pikto. Amen.
Prawda, że wypisz-wymaluj białoruska to "traskanka"?
Bibi Tibi ŝukaite.
Aż mi się wierzyć nie chce, że Torlin czyta komentarze na cudzych blogach! :) :) :)
UsuńPozwolę sobie wtrącić swoje "trzy grosze", celem niejakiego kompromisu. Rzecz nie jest w tak dawnej przeszłości, a raczej we współczesnym pojmowaniu tożsamości i czerpaniu z tych samych źródeł kilku społeczności (narodów), z czego powstaje zadziwiający galimatias pojęć, tradycji, mitów i delikatnie mówiąc, nieścisłości. Nie mnie się rozwodzić kto ma tu racje, a kto sobie ją jedynie uzurpuje, ale jakiś czas temu, wędrując po różnych zakamarkach sieci ze zdumieniem stwierdziłem, że niektórzy sławią daną Litwę po białorusku, czy może rusińsku, w dodatku nieźle naginając fakty, czemu nikt się nie dziwi i wszyscy przyjmują to jako oczywistość! Oczywiście nie wiem jak to przyjmują Litwini, którzy jako nacja (podobno?) bardzo ponura, mogą na takich niuansach się nie poznać. A żeby nie gadać dalej po próżnicy, załączam utwór sławiący Litwę i jej Kniazia, ale dalibóg, nie bardzo po litewsku!!! :D
Стары Ольса - Песня а князю Вітаўце
Utwór już był na tym blogu prezentowany jakiś czas temu, przy okazji tekstów o Grunwaldzie.
UsuńPoniekąd Ci już, Szczurku, odpowiedzieli i przedmówcy tu moi, nawet z ognistym zapałem...:) Ale coś w tym jest... Litwa, jeśli ją rozumieć jako Wielkie Księstwo Litewskie z czasów Jagiełły, to w 90 procentach dzisiejsza nie-Litwa. To, co jest dla nas dziś Litwą, to przede wszystkim Żmudź i tzw.Auksztota, czyli peryferia dawnego WKL...:) Język, nazwijmy go, ruski, jako dominujący w tym dawniejszym "litewskim" kraju , język w którym nawet i oficjalne sporządzano dokumenty, a i nierzadko król z jakiemi większymi panami korespondował, to język-pramatka dzisiejszego białoruskiego, ale i częścią ukraińskiego czy rosyjskiego...
UsuńA z pamiętników księdza Meysztowicza odkryłem, że jeszcze w sto lat po Mickiewiczu całkiem niezgorzej się miała liczna warstwa ziemiańska, posługująca się na co dzień polszczyzną, myśląca i czująca po polsku, nazywająca siebie Litwinami i uważająca siebie za jedynych prawdziwych Litwinów:))
Kłaniam nisko:)
Masz rację, ale niepełną.
OdpowiedzUsuńMickiewicz zachwycił się już 16-letnim trzpiotem, wpisał się jej do sztambucha, że pragnąłby, na wzór wpisujących się do jej pamiętnika żołnierzy, "na prawym flanku jam w tej armii pierwszym był grenadyjerem".
Celina rzeczywiście sama przyjechała do Mickiewicza, ale prawdę o wizycie poeta zawarł w liście do Odyńca: "przyjazd jej trzpiotowaty nastąpił w skutek doniesionych do Warszawy kilku moich słów żartem powiedzianych. Nie uwierzysz, jak się zdziwiłem słysząc, że już w drodze i prosto do mnie. Chciałem z niczym odprawić, ale Celina zmieszała mnie bardzo dobrym znalezieniem się, oświadczając, że manatki zabierze i wróci nic do mnie nie mając na sercu. Żal był narazić ją na tyle kłopotu. Zresztą podoba mi się. I wiele byłoby jeszcze pisać, jak w tych czasach byłem smutny, i ciężar życia bardzo mi dusił. Obaczymy, czy będzie lżej, czy jeszcze ciężej".
Jak widzisz, to nie jest tak dokładnie, jak napisałeś. U mnie też podobna tematyka, i do tego dziejąca się w Krakowie. pozdrowienia
Nie znałem tego listu do Odyńca, dzięki... To rzeczywiście trochę zmienia optykę :)
UsuńKłaniam nisko:)
Wachmistrzu drogi!
OdpowiedzUsuńKolejny już raz dziękuję Ci za wspaniałą arcyciekawą lekcję historii:)
Ciepło, kolorowo, jesiennie pozdrawiam:)
Cała przyjemność po mojej jest stronie...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Tu bym się podpisała pod komentarzem Leny.:)
OdpowiedzUsuńA i kropeczki hmm... niczego sobie.:)))
Pozdrawiam serdecznie:)
No to mamy podobnie, jeśli idzie o Leny komentarz:) A kropeczki, prawdę mówiąc, już mię trochę samego poczynają męczyć i irytować... Nie wiem, czy nie dojdę do tego, by ich sobie darowywać...
UsuńKłaniam nisko:)
Boś nieco Waćpan czytelników rozpuścił i na kropeczki czekają, a brak od razu wypomną.:) Może ograniczyć nieco ilość? Kiedyś jedna była i też było dobrze.:)
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
Obaczym jeszcze... Ale jeśli iście więcej czasu mitrężył na kropeczki będę, niźli za noty napisaniem, to pewnie przyjdzie i tak właśnie poczynić...
UsuńKłaniam nisko:)
Panie Wachmistrzu !
OdpowiedzUsuńGłoszą " badacze", iż przeprowadzki Mickiewicza, a było ich ponoć 40, miały związek z jego romansami. Ale ci sami " badacze" stwierdzili, iż amorów można się doliczyć tylko 17. Nie pytam, gdzie reszta, ale prawdą jest, iż wieszczowi nie sposób zarzucać, iż co rano z innego kierunku podążał do pracy, jak to na kawalera przystało. A trwał w tym stanie do 36 roku życia. Wygląda na to, że dzieje prywatnego życia poety badano po kubersku ( był taki minister oświaty ), znaczy bez oleju i bez głowy.
Wielki patriarcha komunizmu, Karol Marx, chroniony przed pośmiertną kompromitacją, nie ustrzegł się słabości do służącej, zwanej Lenchen ( Helutka), wszak ta dzielnie wypełniała wszelkie codzienne obowiązki, łącznie z małżeńskimi, owocem czego był syn. Tak się dziwnie złożyło, że ślubna Marxa urodziła córkę 28 marca 1851, a służąca syna 23 czerwca tegoż roku.
Ale to wszystko nic w porównaniu z Ryszardem Wagnerem. Uwiódł był żonę bogatego kupca Ottona Wessendonkowa, by potem zmuszać biedaka do przypatrywania się cudzołóstwu i na dodatek żądał pieniędzy od nieszczęśnika. O Cosimie ( córka Ferenza Liszta ), żonie Hansa von Buelowa, która urodziła wagnerowską Izoldę, Ewę oraz Zygmunta, wszystkie ochrzczone jako dzieci Hansa, wspomina się też tylko ukradkiem.
z wyrazami uszanowania
Pytanie, co liczyć za amory, a co za nieledwie przygody...:) Z tego wszystkiego wychodzi, że zwyczajni ludzie owych wielkich po prostu starają się naśladować... We wszystkim...:)
UsuńKłaniam nisko:)