25 marca, 2018

O złocie naszem w czasie wojennem opowieści continuum...

   Kończąc części tejże opowieści uprzedniej, złoto nasze, fortunnie sprzed zachłanności niemieckiej ocalone, i przewiezione autobusami, pociagami i statkami przez parę tysięcy kilometrów z Warszawy, Siedlec, Zamościa i Lublina, poprzez Łuck, Śniatyń ku rumuńskiej Konstancy, zasię morzem ku Stambułowi, skąd poprzez Syrię i bejrucki port via Mare Mediterranea ku Francyi, do skarbca Banku Francji w Nevers, gdzieśmy onego ostawili, mniemając je mieć bezpiecznem.
   Wrychle przecie się pokazało, że i francuska armia niemieckiej nie dostoi, a i po prawdzie, to nie za bardzo nawet upornie próbowała, to i złoto się znów znalazło w obieży. Są ślady po tem, jako nasi politycy nie czekając niemieckiej ofensywy, gdzieści na przełomie 1939 i 1940 już z Francuzikami gwarzyć chcieli o tem, by złota naszegi ku Ameryce ekspediować, aliści spełzło to na niczem. Gdy jednak Niemiaszki weszli we Francyję, jako nóż w ciasto, i złotu zagrażać poczęli, nasi tęgo już i upornie na to nastawać poczęli, pierwotkiem spotykając się z responsem, że przódzi godzi się, iżbyśmy onym z tego postąpili 500 milijonów franków, których nam wrześniem jeszcze na oręż i moderunek dla armii pożyczyli.  Fortunnie tu nareście kto przytomny zgodził się z nami, że o tem to już może w inszem czasie i miejscu ugwarzać będziem, nie czekając pierwszego niemieckiego czołgu, co przed bankiem stanie.  Jako się owi zgodzili nareście, by złota z Nevers wywieźć, turbacyje wyszły wtóre: którędy, gdzie i kto ma tego poczynić. Sikorski już 22 maja Angielczyków prosił, by polskich na ten cel oddali statków, by złota salwowały, ale się niczego nie doprosił.
   Francuzi tandem, jako już chwila była po temu najostateczniejsza, z nielicznemi polskiemi konwojentami, złota przewiozły ku portowi Lorient, na biskajskim wybrzeżu, gdzie owego załadowano 16 czerwca 1940 roku na krążownik „Victor Schlöcher”, tenże sam nawiasem, na którego swego złota pakują Belgowie. Fortunnie w Lorient nic o tem nie wiedzą, że dnia tegoż samego premiera Reynauda kapitulanci z jego rządu przymuszają do rezygnacji i władzy obejmuje marszałek Philippe Pétain, co rozmów zaraz z Niemcami o armistycjum rozpocznie i podpisze takowego za dni parę.
   Na pokładzie krążownika odpływa jeden już jedyny polski urzędnik, złotu towarzyszący, dyrektor warszawskiego oddziału Banku Polskiego, Stefan Michalski. Ówże, przekonanym będąc, że ku Ameryce płynie, ani baczył zali tak jest w istocie, a i kapitan mu się nie zwierzał z rozterek własnych, że go depeszami gnębią, by zawracał co rychlej. Koniec końców kapitan postanawia do Casablanki, zasię do Dakaru płynąć, rozumiejąc, że w Senegalu złota Niemiaszki łapami swemi nie sięgną, a przecie będzie ono na ziemi jurysdykcji francuskiej podległej, tandem niech się zwierzchność martwi, co z onym dalej poczynić. Mnie się to po prawdzie w głowie nie mieści, że się w tem dyrektor Michalski nie spostrzegł, bo to przecie nie trzeba skautowskiego wychowania, by miarkować choćby po żołądku i słońcu, że owo w obiadowej porze przed okrętu dziobem świeci, a nie po lewicy, ergo okręt ku południowi płynie, nie ku zachodowi.
   W każdem bądź razie spostrzegł się z tem dopiero, jako w Dakarze stanęli i stamtąd rozpaczliwych depesz słał ku Londynowi, skąd nasi dopiero 30 czerwca wieści jakich powzięli o tem, co się z niem stało. Jak się zdaje, w międzyczasie właśnie Koca mniemano winnym, że złoto nie wiedzieć gdzie przepadło i nie znam, zali to on sam dymmisyi wziął, luboż to i jego precz z rządu pognano. Nie ze szczętem jednak, bo musiał być z Sikorskim w jakich jednak relacjach, skoro mógł onemu przedłożyć konceptu, iżby Ameryki w tejże sprawie instancyjonować. Tamże bowiem część jaka złota francuskiego się znajdywała i szło o to, by przed amerykańskim sądem złożyć pozwu przeciwko Francyi i wyrok zyskać, na ichniem areszt kładący, jako gwarancyi naszego złota zwrócenia. Przy tem samem, by sekretnie (także i przed Churchillem i aliantami) z  Pétainem traktować o onego złota zwrocie.
   Jeśli idzie o pierwsze, to tegoż samego konceptu mięli i Belgowie i podobnego pozwu składali. Zawiłości amerykańskiego systemu prawnego  sprawiały, że pozwu nie mógł złożyć ani rząd emigracyjny, ani Bank Polski. Musiało nastąpić formalne przekazanie praw pełnomocnikom, będącym rezydentami stanu Nowy Jork i to owi mogli takiego roszczenia złożyć. Trwało to wszystko dość długo, bo pozew dopiero we wrześniu 1941 został złożonym, szczęśliwie amerykański sędzia zwłoki dłuższej nie przyczynił i aresztu zasądził już na pierwszej rozprawie.
   Wtóre spaliło ze szczętem na panewce, a może i właśnie owe w Nowym Jorku starania o areszt amerykański sprawiły, że się vichyści usztywnili tu wielce, choć i znów z wtórej strony, może i temu właśnie zawdzięczamy, że złota nie kazali do Francyi nazad przywieźć, by onego oddać Niemcom. Tegoż bowiem właśnie uczynili ze złotem belgijskim, a względem naszego wybrnęli wcale sprytnie, że belgijskiego oddali, bo Niemce całego Belgów zajęli terytorium i onym teraz władają. Polski zasię podzielili przecie z Sowietami, tandem właściwym będzie poczekanie do traktatu pokojowego i spraw formalno-prawnych uregulowanie, w tem i statusu onego złota, boć może do jakiej części Sowiety aspirować będą. Niemce, nie wiedzieć czemu tu się spolegliwemi okazali i nie nalegali więcej.
    Sprawami w Ameryce z pewnością Koc sterował i na to tam przybył, choć nie wiem, zali się w tem wspierał będącymi tam już i przódzi, Matuszewskim i Floyar-Reychmanem*. Inszym skutkiem tego o złoto zabiegania naszego najpewniej to było, że sie  Pétain z komiltonami lękał, że jakiego desantu alianty na Dakar wysadzą dla onego pochwycenia i przewieźć je kazał daleko w głąb lądu. Ano i tak się owo znalazło w dzisiejszej Republice Mali, w miasteczku Kayes, w budynku nawet nie bankowym, bo takiego nie stało, jeno w officium przy kolei tamecznej. 
  Pofortunniło się za to z de Gaulle'm dogadanie, który przyrzekł, że jako "Wolne Francuzy" kiedykolwiek się znajdą w onegoż złota posiadaniu, to go, nie mieszkając, nazad zwrócą. Aliści, gdy w listopadzie 1942 roku Amerykany i Angielczyki poczeli desantu w Afryce Północnej, bywsze francuskie kolonie zajmując, to politycy francuscy wszelkiej maści i proweniencji zgodnie naszym urzędnikom bankowym oczu mydlili, że nijakiego tam złota nie masz, że wszytko ku metropolii ujechało, podobnie jako się z belgijskim stało... Czy nasi mięli wywiad jaki lepszy, czy jeno ducha twardszego, czy wiarołomstwo francuskie przeczuli, dość że nastawali upornie i nareście gdzie z lata 1943 początkiem Francuzy przyznały, że jest owo złoto w Kayes. Koniec końców zawarto kompromisu, że owi złota wydadzą, my zaś przerwiem czynności wszelkich przed amerykańskiemi sądami.
   De Gaulle za to popisał się twardą odmową sowieckim roszczeniom, bo ci znów ze swojem wystąpili, że złota powinien on oddać, ale rządowi, który się dopiero utworzy na wyzwolonych przez Armię Czerwoną terenach Polski. 
   Polacy, złota z początkiem 1944 roku przejąwszy w Dakarze, podzielili onego na trzy części, z których dwie równe, po mniej więcej 150 milijonów złotych wartości, popłynęły do skarbców amerykańskiego i angielskiego, zasię trzecia, jakie 70 milijonów warta, do kanadyjskiego w Ottawie. Zdałoby się, że to fortunne sprawy zakończenie, aliści pora kwestyją postawić, coż się dalej z onym stało? 
   W roku 1966 Radio Wolna Europa nadawało trzyczęściowego słuchowiska sub titulo "Epopea polskich argonautów", w której oddano sprawiedliwości, tym co za jego wywozem stali (w audycji brał udział sam Koc), aliści co do finału sprawy lektor rzekł jeno tajemniczo, że z górą 80 milijonów ton złota nigdy nie powróciło do kraju. Miałoby ono pozostać w bankach zachodnich, aby "służyć odbudowie zrujnowanego wojną kraju", zaś 11 ton złota przejąć mięli Anglicy, jako pokrycie naszego długu u nich wojennego za oręż i moderunek dla wojska naszego. Nie wiem, jakże tego zrachowali i kalkulowali, ale ciekaw bym był wiedzieć, zali są w tej kwocie koszta aeroplanów Dywizjonu 303, co to ichniego nieba i tyłka w 1940 roku bronił...
   Te jedenaście ton, to najpewniej efekt porozumienia, przez emisariuszów rządu warszawskiego zawartego, po porozumieniach poczdamskich, gdy najgłówniejsi alianci rządu tego uznali, poparcie zarazem dla emigracyjnego wycofując. Amerykany z punktu zdeklarowały praw do złota przeniesienie, aliści Angielczyki spłaty wojennego długu się twardo domagały. Miałoby tego urosnąć do 150 milijonów funtów, aliści widzi mi się, że to owi sami pojmowali, że nadto chcą może co i jeszcze zarobić na tem, bo dziwnie łacno przystali połowy umorzyć, byle reszty płacić. Traktował z niemi Edward Drożniak, prezes nowo w Polszcze powołanego banku centralnego, Narodowego Banku Polskiego. Onże ostatecznie kompromisu zawarł czerwcem 1946 roku,  że damy onym 3 milijony funtówe we złocie, zasię dziesięć jeszcze w gotowiźnie i żeśmy kwita. I tu dla mnie kałabanija nowa, bo nie wiem, po jakiem tegoż przeliczano kursie... Owe 3 milijony po przedwojennym ostatnim 24,85 czyniłoby 74,5 milijona, te zaś na złoto przekładane, czyniłyby nie 11 ton, a blisko 14-tu...
   Jakiej jeszcze części musiały władze emigracyjne nasze zdążyć przed przekazaniem w ręce rządu warszawskiego przejąć, bo wiemy, że - jak głosił Andrzej Suchcitz, dyrektor Instytutu Sikorskiego w Londynie - generał Anders po wojnie dokonywał jakichś dziwacznych transakcyj**, mających profit przynieść i dać grosz na potrzeby władz na emigracji. Reszta***, przeszedłszy w dyspozycję rządu marionetkowego w Warszawie, miałaby nigdy do Polski nie wrócić, jeno służyć jako spłata należności za kupowane przez komunistów maszyny, surowce i insze dobra, luboż i jako zastawy pod zaciągane pożyczki, które przepadały, gdyśmy onych nie spłacali. Hilary Minc, gospodarcza prawa ręka Bieruta, który tem zawiadywał, miał do onego złota iście bolszewickie podejście... Nie dostrzegał w niem, jak przedwojenni nasi politycy i bankowcy, swoistego skarbu narodowego, którego trzeba strzec i chronić, by na czarną był jaką godzinę. Dla Minca to był jeno środek płatniczy, którego fortunnie stał się dysponentem i mógł go lekką wydawać ręką.
  Znam ja, że się za władztwa nad NIK-iem Lecha Kaczyńskiego, instytucyja owa wielce losami owego złota z tego właśnie czasu zajmował. Zali doszła ku czemu? Nie wiem... nijakiego upublicznionego raportu żem nie nalazł, tandem przyjdzie przyjąć, że to Minc et consortes onego złota w latach 1946-52 na doraźne jakie obracając sprawy, przetracili ze szczętem...
___________________
* - Summa ich wspólnych relacji z czasów międzywojennych czegoś takiego by właśnie sugerowała, aliści właśnie o sprawę złota wywozu się Matuszewski z Kocem wielce poróżnił, za złe onemu mając, że go nie bronił, gdy nań pomyje wylewano za przeróżne drobiazgi z ewakuacją złota z Polski związane, o czem Torlin w komentarzu pod notą uprzednią wspominał. 
  Gdyby jednak owi faktycznie byli w tej grze, zatem współdziałali w jakimś sensie z rządem Sikorskiego, jak najwięcej przecie słusznie, zasadnie, w zbożnym celu i dla narodowego dobra, to jeśli prawdą jest to, że Wieniawa sobie samobójczej śmierci był zadał po burzliwej rozmowie z niemi i z Jędrzejewiczem trzecim, którzy mu mieli w zasadzie toż właśnie samo zarzucać (współpracę z Sikorskim), byłoby to z onych strony wyjątkową hipokryzją...
** - "Kupował jakieś stare łajby i lasy w Argentynie, myśląc, że na tym można zarobić pieniądze. Nie miał głowy do biznesu"*** - Także i o 3,8 ton złota, którego wrześniem 1939 roku rządowi w Śniatyniu jeszcze przekazano, a które granicy w Zaleszczykach wraz z rządem przekroczywszy, finalnie się Rumunom dostało i owego oni po wojnie komunistycznemu rządowi w Warszawie przekazali, zaś operacji przewiezienia go drogą lotniczą nad Karpatami nadzorował spominany w pierwszej części jeden z przedwojennych Banku Polskiego naczelników, Henryk Mikołajczyk, którego syn Andrzej w memuarach i turbacyj z tąż podróżą wspomina.




11 komentarzy:

  1. Skomlikowane.:)))
    Konieczność posiadania pieniędzy rozumiem, bo to środek płatniczy. Natomiast pożądania złota zupełnie nie czuję i przez to nie rozumiem. Nawet w postaci biżuterii.:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potrzebę taką rozumieli ekonomiści dawniejsi w tem sensie, że to środek tezauryzacyjny o względnie małej wadze i gabarycie, ergo do transportu nader akuratny (czego właśnie dzieje tych peregrynacyj dowiodły) takoż w jakich cyrkumstancyjach tragicznych. Przy tem spieniężenie go względnie jest łatwem, zatem znakomicie nadaje się na rezerwę skarbu narodowego na czarną godzinę przeznaczoną, czego się nie da uczynić, jeśli te zasoby obracano we własność ziemi, fabryk czy inszych, których ani się nie uniesie ze sobą, dajmyż na to przed rewoltą jaką uchodząc, ani ich i przedać potem nie sposób.Dawniejszymi czasy dochodził do tego jeszcze oblig bankowy dla banku walutę krajową nadzorującego, bo ta waluta właśnie na złocie była opartą i teoretycznie każdy właściciel banknotu dolarowego, funtowego, rublowego czy markowego mógł w dowolnej chwili w tem banku zażądać wymiany na przypadającą na ten banknot cząstki złota, w skarbcu zdeponowanego. Banki zaś świata całego na głowie stawały, by nikt tego czasem uczynić nie chciał:)) A przynajmniej nie wszyscy naraz, bo wówczas bank taki stawał w obliczu natychmiastowego krachu... Wszystko się zmieniło, gdy banki centralne krajów kolejnych (a poczęli bodaj bolszewicy w Rossyi) zerwali z zasadą oparcia waluty na złocie.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. No nie, to Anglicy nie dość, żeśmy im dupę uratowali w wojnie powietrznej, to jeszcze zarobić na tym chcieli?! Nie warto walczyć "za waszą" wolność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego tak naprawdę właśnie nie wiem i dlatego mnie takaż i wątpliwość naszła...Trzeba by znać szczegóły tej umowy, którąśmy z Angielczykami zawarli, ale zważywszy na to, że to nie myśmy naonczas Polskich Sił Powietrznych tworzyli, do których to my byśmy musieli sobie aeroplany sprawić, nawet jeśli od nich i, za od nich pożyczone pieniądze, jeno owi w ramach RAF-u polskich tworzyli dywizjonów, zatem zapewne jednak to owi to na się wzięli, a moje rozterki zupełnie zbyteczne, ku której to konkluzyj żem dobrnął poniewczasie, za to niechybnie przez WMPani głos do rozmyślań dalszych przymuszony:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Może jeszcze bankowiec miałby na pokład wychodzić i, palec pośliniwszy, badać, skąd wiatr wieje? A toć to przecie nie był jakowyś zagończyk, polski Old Shatterhand, z trawy potrafiący lot pszczoły odtworzyć po dwóch tygodniach od jej przelotu, tylko bankowiec, któremu zapewne nawet do głowy nie przyszło, że Francuz to bydle wszeteczne i kłamliwe. A nawet, gdyby taka myśl mu się w skołatanej głowie kłębiła, to już oczekiwanie, że będzie badać położenie słońca wydaje mi się zbyt daleko idące.
    Bankowiec to przecież zwykle podgatunek humanisty, więc w wielu sprawach jak dziecko.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może tak jest dziś, naówczas bankowiec był zwykle ekonomistą, albo jak choćby Koc właśnie i Matuszewski, byłymi oficerami, u których taki brak orientacji przestrzennej byłby już absolutnie niewybaczalnym... Natomiast co się tyczy Michalskiego, to gdyby on tej depeszy nadał z pokładu krążownika, czego mu przecież zabronić nie mogli, a ona by dotarła do osób decyzyjnych we właściwym czasie, to doskonale sobie potrafię wyobrazić interwencję Churchilla (osobliwie po podpisaniu armistycjum przez Petaina), że temu francuskiemu jakie dwa brytyjskie idą krążowniki na przechwycenie i tylko pytanie, co by się przy spotkaniu ich stało. Anglicy niewątpliwie żądaliby poddania statku i popłynięcia z nimi do najbliższego portu, gdzie można by było cudze dla Francuza złoto, wyładować. Jeśli by ów był nie nadto do wojaczki skorym, a nie miał przyczyn po temu jakich dobrych, to wnosząc z jego uników i niechęci do powrotu, któż wie, czy by to nie był impuls dostateczny, by stał się ten krążownik zalążkiem floty Wolnych Francuzów, złoto by wylądowało w Londynie i połowy kłopotów byłoby mniej. Choć znów z drugiej strony, gdyby ów jednak wybrał walkę, by honoru ratować, lub znalazł taką do oporu przyczynę chociażby w lęku o familie w kraju pozostawione, to mogłoby złoto zakończyć swej peregrynacyi na atlantyckim dnie i figę byśmy mieli z niego...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Policzywszy podaną przez WPana ilość złota i wartość (20 ton = 100.000.000) znajduję, że do dyspozycji miał rząd polski trochę ponad 400 milionów przedwojennych złotych. Podzieliwszy to na ok. 100.000 żołnierzy,otrzymuję 4.000 na głowę, co mi się widzi sumą cale skromną na 6 lat wojny, zważywszy, iż koszt broni i amunicji główny koszt wojny stanowią. Tandem, skoro się co ostało, suponuję, iż Angliczanie nie wszystko nam policzyli, a pewnie nie ichnią zużytą broń i amunicję, gdyż to mi się najlogiczniejszym wydaje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Złoto żeśmy pozyskali na powrót dopiero w 1944 roku, zatem przez niemal pięć lat trzeba sobie było radzić bez niego. I czem dłużej o tem myślę, to coraz mi się to i bardziej intrygującem zdaje, by szczegóła umów polsko-brytyjskich poznać, bo skorośmy po wojnie oddawali nazad samoloty i okręty, tudzież wszelki inszy oręż demobilizowanej i rozpuszczanej polskiej armii, to logicznem by się zdało, że to wszystko jeno czasowo nam powierzonem było. A ściślej mówiąc, gdyby w grę wchodziło jakiekolwiek inne rozwiązanie, np. żeśmy tej broni najpierw kupić musieli, to jej powojenne odbieranie rozwiązywanym formacjom byłoby rozbojem w biały dzień na publicznej drodze... To już przekazanie tego dyspozycji LWP i rządu w Warszawie byłoby przynajmniej uczciwem...Raczej przypuszczam, że te pieniądze, któreśmy pożyczali, zwyczajnie zostały przejedzone przez było, nie było, dość liczną armię, którą trzeba było i wyżywić, i żołdu płacić, a oficyjerom gaży...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Było jeszcze złoto z Funduszu Ochrony Narodowej (powołanego dekretem Prezydenta RP z 9.04.1936), wywiezione we wrześniu 1939 do Anglii. Łącznie tzw. złoty FON obejmował 350 kg złotych przedmiotów, w tym 18 kg brylantów i 35,5 kg złotych monet numizmatycznych. Na początku lipca 1947 dokonano jego inwentaryzacji , nie stwierdzając żadnych braków. Przetransportowano je do Polski właśnie w 1947 r. jako 11 skrzyń artyleryjskich, służących za katafalk ze zwłokami gen.Żeligowskiego, którego ostatnią wolą był pochówek w kraju. Wiadomo tylko, że w listopadzie 1951 przekazano do Mennicy Państwowej 112,5 kg złotych monet celem przetopienia na sztaby. Część otrzymał Centralny Zarząd Muzeów oraz Jubiler i Desa. Decyzją z 27.03.1956 ostatecznie zlikwidowano złoto FON. Co się stało z resztą ? Były podejmowane próby wyjaśnienia tej sprawy, jak też zaginięcia 25 mln marek,pochodzących z odszkodowania w kwocie 100 mln marek przekazanych przez rząd RFN ofiarom eksperymentów lekarskich, ale sprawa utknęła w 1983 w biurze Prokuratora Generalnego PRL. Chyba na zawsze.
    z wyrazami uszanowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawa FON-u ma wiele aspektów, bo ocieramy się tu o zdradę i pod tym kątem zamierzałem się tem zająć w nocie kolejnej, aliści żem przed Bosmanem Jegomością nie nadążył, to i się na złocie carów skupimy, a tu jeno słów dopełnienia kilka. Gotowiznę uzbieraną przez darczyńców jeszcze przed wojną obrócono na zakup oręża i moderunku dla wojska. Pozostały dwa "skarby" zawierające przekazywane precjoza, biżuterię, numizmaty, słowem coś, co oprócz wartości czystego złota i srebra, posiadało jakąś wartość artystyczną, historyczną czy kolekcjonerską. Część "srebrna" (prawie 2,5 tony) została przewieziona statkiem rumuńskim na prawach bagażu dyplomatycznego do ambasady w Rzymie (czyli pod opiekę Wieniawy), zasię wrychle do Francji, pierwotkiem deponowane w marsylskim oddziale Banku Francji, zasię już później, w 1943 do Castres. O dziwo, nie zostało zagrabione przez Niemców i w 1945, przewiezione do Tuluzy, zostało przekazane do dyspozycji rządu emigracyjnego. W jego imieniu minister spraw wojskowych, gen. Marian Kukiel polecił srebra przekazać do kraju "Caritasowi" na pomoc dla ofiar wojny, do czego nigdy nie doszło, najpewniej wskutek cofnięcia uznania przez mocarstwa dla emigracyjnego rządu. Czemu jednak Francuzy tegoż nie przekazały rządowi warszawskiemu i rzeczy musiał Gierek dopinać w 1976 u prezydenta Valery'ego Giscarda d'Estaing ? przyznam, że nie wiem... "Złoty" skarb FON-u trafił pierwotkiem do Sudanu, gdzie w Chartumie, u rodaka, co tam hotelu miał, a się i z wywiadem naszem w jakie wspólne sprawy bawił, onego przez całą wojnę przechowano i w 1945 owo też trafiło do dyspozycji Kukiela, który przyłączył do niego uzbierane w czasie wojny złoto pomiędzy Polonią amerykańską i kanadyjską (w ten sposób z 9 skrzyń zrobiło się 11) i tego przeznaczył na pomoc dla byłych żołnierzy AK i ich rodzin, a bezpośredniego nadzoru nad niem poruczył swoistym mężom zaufania, tworzącym tzw. Komitet Trzech; jenerałowi Stanisławowi Tatarowi, pułkownikowi Stanisławowi Nowickiemu i podpułkownikowi Marianowi Utnikowi. To owi się misji swej sprzeniewierzyli i pokładane w nich zaufanie ze szczętem zawiedli, pokazawszy się haniebnymi defraudantami i zdrajcami. Do dziś niejasne, czy sami z tąż wystąpili do Warszawy ideą, czyli też sie przekabacić dali agentom dla rządu warszawskiego pracującym, dość, że zmontowano całą tą intrygę ze złota zagrabieniem i przekazaniem do Warszawy, pod pozorem pogrzebu Żeligowskiego, który Tatara naznaczył wykonawcą testamentu, w którym prosił o pogrzeb w kraju. Złoto się pierwotkiem znalazło w dyspozycji ministra obrony narodowej (miał je długo mieć w swoim gabinecie Spychalski), następnie przekazano go Ministerstwu Skarbu, które podzieliło go na część, ich zdaniem nadającą się jedynie do przetopienia na kruszec i na część o walorach artystycznych. Bóg jeden wie, co przy tej okazji jako uznane za warte tyle, co złota waży, zniszczono! To jest te 112,5 kg złota przekazane mennicy. "Desa" i "Jubiler" otrzymały sporo precjozów, ale nie jako jakiś dar, tylko z zadaniem sprzedaży i tak kolejna część została zamieniona na żywą gotówkę i przeznaczona na jakieś potrzeby rządowe., natomiast pozostałość przekazano do dyspozycji Kancelarii Prezydenta RP( czyli osobiście Bierutowi) i tu by się śledztwo przydało, co się z temi rzeczami tam stało... Osobiście podejrzewam, że zostało porozdawane jako prezenty dla akolitów, luboż i dla przychylniejszego usposobienia nadzorców sowieckich. O markach od rządu RFN nic, przyznaję, nie wiem...
      Tatara i spółkę pierwotkiem wielce honorowano, obsypując odznaczeniami i awansami, zasię w 1951 pokazano im, co warte jest słowo bolszewika i wszystkich zamknięto do ciupy, by w pokazowym procesie o rzekomy spisek w wojsku skazać na wieloletnie więzienie.
      Kłaniam nisko

      Usuń
  6. Najserdeczniejsze życzenia zdrowia, szczęścia dla Ciebie i dla całej Twojej rodziny przesyła Torlin

    OdpowiedzUsuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)