29 stycznia, 2016

O po trzykroć niedoszłem spotkaniu Ichmościów kontradmirała Nelsona i jenerała Bonaparta... część V

   Przyprowadziliśmy częściami uprzedniemi ( I , II , III, IV ) armady francuskiej pod Nilu ujście, pora nam teraz przywieść tam eskadry brytyjskiej z Nelsonem. Pokończylim części uprzedniej tem, że się admirał był przy tureckich brzegach wywiedział nareście, że Francuz przy Aleksandryi stoi, tandem duchem pospieszył ku temuż egipskiemu portowi, przy którym daremnie Bonaparta miesiąc wcześniej wypatrywał, ani wiedząc, że onego uprzedził i francuskiej ekspedycyi by może snadniej doczekał, w cierpliwość się uzbroiwszy, a nie ku Lewantu wybrzeżom goniąc niecierpliwo.
   W tem, podarowanym przez niecierpliwość Nelsona, czasie, Francuzy zajęły Aleksandrii i nareście reszty rozładowały w aleksandryjskich portach transportowców swoich. Aliści części harmat najcięższych, jako i sprzętu, wieziono na okrętach wojennych i Bonapart nakazał dowodzącemu flotą i tych do portu wprowadzić. Jednakowoż de Brueys, przepatrzywszy obydwu portów, żadnego nie nalazł dla tegoż konceptu zdatnego i przeciwił się Napolionowi, na wąskość i płytkość torów wodnych ukazując, nadto dla ciężkich liniowców niebezpiecznych. 
   Poszukawszy zatem  w okolicy jakiej sposobnej zatoczki, koniec końców się na zatokę Abukir, dwanaście mil na zachód od Aleksandryi odległą, zdecydował i tam francuska flota stanęła w szyku obronnym, nam się może co i z naszemi szykami taborowemi kojarzącym, lub jak kto woli westerny, to z wozami osadników, napaści Indian się spodziewających. Przyjął był Brueys, że mu pleców brzeg chronił będzie, tandem pokotwiczyć kazał okrętów w półkolu na płycizny skraju, tak by można było ogniem harmat odpędzać napastnika, który by się ku tejże formacyi był od strony morza kwapił... Przydajmyż jeszczeć i k'temu, że za liniowcami stanęły w szyku cztery francuskie fregaty, a pomiędzy niemi krążyły jeszcze i łodzie w działka zbrojne, zasię na brzegu i na insuli niedużej się bateryje harmat rozłożyły, zatem pojmiecie, że to się wszytko wielce groźne wydawać musiało i czynić obronę nie do przełamania...
   I by tak może i iście było, gdyby nie te nelsońskie narowy, by uczyć samodzielności i inicjatywy kapitanów swoich, a szyk liniowy (okręt za okrętem walący z armat w kolejno mijane w podobnym szyku okręty wroga) odesłać do lamusa... Póki co jednak Nelson właśnie o świtaniu 1 sierpnia był pod port aleksandryjski przybył i... całkiem upadł na duchu, gdy dostrzeżono, że w porcie, owszem, transportowce stoją, ale ani śladu w niem okrętów wojennych. Poczęto się na okrętach brytyjskich do blokady sposobić, póki co lepszego nie znajdując konceptu, aliści w połowie nieledwie obiadu jednak gdzie kto tam jakoś Francuzów wytropił i czem rychlej na admiralski okręt tego przesygnalizował.
  Nelson nie wahał się ani chwili, a miałby nad czem, boć przecie była już dobrze druga południowa godzina, jego eskadra się jeszczeć nawet przed portem cała porządnie nie zebrała, wiatr był słabieńki i owe dwanaście mil, to najmarniej dwie żeglowania godziny, nim się pierwsze spotkają okręty, ergo dwa do dwóch dodając, wychodziło, że batalija (jeśliby do niej przyjść miało) rozgorzeje nie wcześniej jak nocą, z wszelkiemi tego niedogodnościami i konsekwencyjami. Liniowców miał Nelson czternaście, czyli jednego więcej, niźli Francuzy*, ale ów upatrywał głównej swej przewagi w lepszem swoich marynarzy wyszkoleniu, którzy chyżej się przy armatach uwijali i na każde dwie francuskie poradzili ze trzy swoje salwy odpalić, a czasem i cztery, dodatkiem nierównie celniej. Ale Nelson nie miał fregat, które zresztą w podobnych bojach się nie liczyły zwykle, ani tych dział, co je Francuz miał na brzegu i na kutrach artyleryjskich, w szczególności zaś we Forcie Abukir, nad zatoką górującym, który podług zamysłu francuskiego admirała miał ogniem pokryć zachodnią część zatoki i zmusić Anglików, by podchodzili od wschodu, przeciw zazwyczaj wiejącym tam wiatrom.
   Brytyjskie okręty tymczasem ruszyły ku Abukirowi niczem sfora psów ze smyczy spuszczona i, po prawdzie, to w podobnym ordynku, czy ściślej: jego braku. Kapitanowie Hood na "Zealousie" i Foley ze swoim "Goliathem" parli na czele stawki, niczem na konnym wyścigu nie chcąc dać sobie wydrzeć zaszczytu wejścia do boju pierwszemu... Nominalnie to Hood byłby może i wziął komendy, jako starszeństwem w stopniu starszy, aliści Nelson nijakich w tej mierze nie wydał ordonansów, zaś Foley postawił wszystkich płócien, jakich jeno wynalazł, a bogatszy nad Hooda o starą francuską mapę tegoż akwenu, wrychle się na prowadzenie wysadził. Trzeci za niemi "Audacious" nie nazbyt fortunnie manewrując, wrychle w dryfie na parę stanął pacierzy, przymuszając mimowolnie do tegoż samego za nim idących i przez to się między czołową dwójką a resztą Brytów luka zrobiła na mil siedem...
   Tak też i to, co się za największą zasługę uznaje Nelsona, w rzeczywistości było dziełem kapitana Thomasa Foleya, bo to on najpierwszy do zatoki nadpłynął i ujrzawszy pokotwiczone francuskie liniowce, pierwszy też ich pięty achillesowej bystrze odkrył...
W rzeczy samej, gdybyż, jak się tego spodziewał de Brueys, angielskie okręty płynęły wzdłuż pokotwiczonych francuskich, ci, mając pozycji po temu dobrej, pokłady pokotwiczonych mniej na kiwanie na fali podatne, mogliby Brytom naszkodzić niemało i, któż wie, może i wyjść z tej obieży obronną ręką... Ale Foley nie był w ciemię bity i podług nakazań kitajskiego mędrca sztuki wojennej, Sun-Tzu, tam szukał wroga bić, gdzie by się go wróg nie spodziewał. I wrychle obaczył, że Francuzy na jednej jeno kotwiczą kotwicy, ergo że okręt każdy MUSI mieć wkoło niej dość przestrzeni swobodnej i wody głębokiej, by w razie wiatru i fali móc się w zgodzie z tem wiatrem na wszystkie strony obracać. Zrozumiał zatem Foley, że jest trochę miejsca między płyciznami, a okrętami francuskiemi i że jeśli pofortunni mu się wcisnąć ZA pierwszego Francuza, to bić w niego może zuchwale, bo przecie reszta szyku nie złamie, by onemu dopomóc, a jeśli nawet złamie, to będzie już po harapie...**  Hazardowne to było okrutnie, osobliwie z uwagi na Fort Abukir kaducznie blisko będący, ale Foley liczył jeszcze i na to, że działa na francuskich okrętach od strony lądu będą zgoła do walki niegotowe i nieobsadzone, takoż i na wiatr, który jemu sprzyjał, zaś każdemu Francuzowi, co chciałby się z kotwicy nawet i urwać i płynąć ku niemu, szłoby to czynić pod wiatr niesprzyjający. Co o działach z fortu mniemał, trudno dziś przypuścić, aliści zlekceważył je zupełnie, jak się miało pokazać, wcale słusznie, bo w czasie całej bitwy nic one niemal Francuzom nie pomogły, ustawicznie górując pociskami swemi i luf niżej obniżyć nie mogąc...
    Hood w swoich wspominkach przyznał z rozbrajającą szczerością, że on nawet sobie nie wyobrażał, że można by próbować przejść pomiędzy Francuzami a brzegiem, jeszczeć z tem fortem nad niem górującem, zatem najpewniej, gdyby tych "wyścigów" do Abukiru nie wygrał Foley, któż wie, czy by się bitwa co więcej po myśli francuskiego potoczyła admirała. Ale trzeba przyznać Hoodowi, że miał dość nabiału, by iść za Foleyem w ślad... 
   "Goliath" w rzeczy samej wcisnął się za pierwszego w szyku, francuskiego "Guerriera" i z najbliższej odległości  wpakował weń salwę burtową. Idący za nim Hood, domyślając się, że Foley kotwicy rzuci i stanie pobok Francuza, sam pierwotkiem zamierzył stanąć doń prostopadle, przed dziobem, gdzie niewielkiej mógł mu Francuz czynić szkody, harmat po burtach mając najwięcej, zasię "Zealous" by mógł "Guerriera" salwami swemi przeorywać od dziobu po rufę bezkarnie. Aliści złośliwość przedmiotów martwych sprawiła, że się "Goliathowi" kotwica w kluzie jakosi zakleszczyła, czy splątała; dość, że nim jej ochędożono i nareście spuszczono, "Goliath" rozpędem minął nie dość, że "Guerriera", to jeszczeć i wtórego za niem "Conqueranta" i dopieroż między niem a "Spartiatem" trzeciem stanął. Widząc to Hood, nie mieszkając, kazał ciąć kotwicy własnej, już rzuconej, przeżegnał w biegu salwą burtową "Guerriera" od dziobu po rufę i poszedł "Goliatha" śladem, by się znaleźć tam, gdzie przódzi Foley zamierzył: po lewej, jak się wrychle pokazało, niebronionej, burcie francuskiego liniowca. W jakie dwadzieścia minut później "Guerrier" nie miał już masztów, a w godzinę się we wrak nieledwie zamienił, by po kolejnej spuszczono na niem na znak poddania bandery...
Na tejże mapce macie 
ukazanych ruchów wszystkich, udział w tejże batalii przyjmujących, okrętów... Jak na dłoni tu widać, choć brakuje fortu zaznaczonego i inszych bateryj brzegowych, jako się akcja cała rozwijała. W czasie gdy "Goliath" wziął na cel "Spartiata", a "Zealous" masakrował "Guerriera", nadciągnął był wreszcie "Audacious" i jego kapitan również poszedł "za plecy" Francuzom, a nawet uczynił to jeszcze od swych poprzedników ryzykowniej, bo omijać musiał nie tylko okręty francuskie, ale i już walczącego "Zealousa". Przeszedł zatem jeszcze bliżej płycizn, nic sobie nie robiąc z ognia harmat z brzegu i wypełniając lukę w linii pomiędzy zanadto wysforowanym "Goliathem" a "Zealousem" zakotwiczył między nimi, na lewej burcie "Conqueranta", którego też zaraz wziął sobie za cel i niszczyć począł.
  Kolejny brytyjski liniowiec, "Orion" pod kapitanem (przyszłym admirałem i po trosze następcą Nelsona***) Saumarezem, musząc omijać już trzech kolegów swoich, poszedł jeszczeć i od poprzedników ryzykowniej, nieledwie się o skraj tej mielizny ocierając. Stojąca tam francuska fregata "Serieuse"  wystrzeliła doń salwy burtowej, niewielkich czyniąc "Orionowi" szkód. Pora tu może wyjaśnić, że wskutek dwukrotnej co najmniej dysproporcji sił pomiędzy ówcześnemi fregatami a liniowcami (30 do 40 dział przeciw co najmniej 74) niepisany ówczesny kodeks honorowy nakazywał kapitanom okrętów liniowych ignorowanie fregat w czasie bitwy, zaś admirałom dowodzącym wykorzystywanie fregat w bitwie do działań pomocniczych w rodzaju wyławiania rozbitków, przekazywania rozkazów czy temu podobnych. Jeśli jednak która fregata sama z własnej woli wkroczyła do boju... no to cóż... zazwyczaj sama sobie była winna...
   Podobnie i tutaj, Saumarez do bitwy wkroczył przekonanym, że się walka na nader bliskich rozegra dystansach, zatem harmat kazał nabić podwójnymi kulami i takiej też salwy posłał w odwecie francuskiej fregacie. Wystarczyło: "Serieuse" nie tylko natychmiast straciła wszystkie maszty i możność manewrowania, ale i sama zatonęła wrychle... "Orion" zaś podpłynął do "Peuple Souvereina" i zakotwiczywszy doń równolegle, począł walić w niego salwę za salwą.
   Ostatni z tej grupy, co się zuchwale wcisnęła między Francuzów i mielizny, był "Theseus", którego amerykański kapitan, Ralph Miller, nie chciał tak ryzykować jak koledzy i przeszedł między "Zealousem" i jego ofiarą, a następnie omijając od strony brzegu strzelających wciąż jeszcze  "Audaciousa" i "Goliatha", stanął między niemi a "Orionem" za cel biorąc sobie trzeciego i czwartego we francuskiej linii "Spartiata" i "Aguillona". Nadciągający Nelson z resztą eskadry uznał, że tylu mu swoich liniowców za plecami Francuzów wystarczy i sam flagowego "Vanguarda" poprowadził ku "Spartiatowi", osaczając go w ten sposób z dwóch stron, zaś kolejne: "Minotaur" i "Defiance" poszły ku "Aguillonowi" i "Peuple Sovereinowi", podobnie zamykając je w podwójnych kleszczach. Temu ostatniemu zresztą wrychle przybył jeszcze i trzeci przeciwnik, "Leander" z tylnej straży nelsońskiej eskadry, który odważnie wszedł między dwa liniowce francuskie i prał z obu burt do obydwóch.
  Dziwnem się Wam to może wydaje, że opisuję Wam tą bataliję na podobieństwo jakich na strzelnicy ćwiczeń, gdzie zdawać by się mogło, że Francuzy biernie to wszystko znosiły. Owóż nie, walczyli desperacko i zgoła rozpaczliwie, aliści płacili straszliwej ceny za błędy własnego dowództwa, za myślenie w kategoriach życzeniowych, za własną niefrasobliwość, wreszcie za kilka lat rewolucyjnej demoralizacji we flocie****,  aliści o tem, jako i o batalii tej dalszem przebiegu, wyniku i skutkach, napiszemy już w nocie kolejnej, bo ta się ponad wszelkie wyobrażenie pierwotne moje rozrosła...
_________________
*  -  Nie nadto długo było tej akurat przewagi, bo wchodzący do zatoki "Culloden" wrychle zarył dziobem w piach mielizny i praktycznie w bitwie tej udziału nie brał.
** - Historia lubi być złośliwa: w początkach II wojny światowej, zapomniawszy najwyraźniej o Nelsonie, brytyjscy piloci latali w takim właśnie liniowym szyku i dopiero ogrom strat od Niemców zadanych, którzy, częstokroć tak samo w pojedynkę, jak Foley pod Abukirem,  podlatywali od tyłu i kolejno zestrzeliwali niebacznych Anglików, ich tego oduczył...
*** - kto czytał książek z marynistycznego cyklu Patricka O'Briana o przygodach kapitana Jacka Aubreya i jego druha, doktora Maturina, luboż choćby baczył filmu głośnego z Russelem Crowe'm pod fatalnie przetłumaczonym tytułem "Pan i Władca: na krańcu świata", ten winien wiedzieć, że postać Aubreya jest poniekąd zlepkiem kilku faktycznie istniejących oficerów, Nelsona nie wyłączając, a jednym z tych za wzór wziętych był właśnie James Saumarez, co nie przeszkodziło O'Brianowi w swych powieściach i Saumareza umieszczać jako jednego z bohaterów. Nawiasem jednym z pierwowzorów drugiego bohatera, lekarza, przyrodnika, ale i...szpiega, Maturina, był kapitan Sidney Smith, pod Abukirem wprawdzie nie wojujący, ale w tejże samej kampanii nader czynny i któż wie, czy nie rzeczywisty sprawca klęski bonapartowskich orientalnych zamierzeń, o czem jeszcze nam pisać przyjdzie.
**** - Ponieważ służba oficera w marynarce wymagała dobrego wykształcenia, głównie matematyczno-nawigacyjnego, to we flocie właśnie, a nie w armii odsetek arystokratów (których było stać na naukę) był wyższy. Siłą rzeczy we flotę też bardziej uderzyły czystki rewolucyjne. Za rządów jakobinów zgilotynowano siedmiu admirałów (jeden z nich, d'Estaing, bohater wojny amerykańskiej, wołał z szafotu z goryczą:"Poślijcie moją głowę Anglikom! Słono wam za nią zapłacą!"), kilkuset kapitanów i oficerów jeśli nie uwięziono, lub nie zgilotynowano, albo nie zamordowały ich własne załogi (jednego z kapitanów liniowców zmasakrowano, bo załodze nie spodobały się manewry, które chciał przećwiczyć), to uciekało jak najdalej od tego rewolucyjnego raju... W roku 1793 we flocie było już kilkaset wakatów oficerskich, a zdatnych do wyjścia w morze z pełną obsadą było ledwie 22 z 80 okrętów liniowych...:(( 

31 komentarzy:

  1. 1. No i doczekałem.
    2. Dokładniej piaszczyste płycizny pokazali u siebie Francuzi i dlatego warto zajrzeć tutaj.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad.1 A właściwie to czego?:)
      Ad.2 No nie wiem, bo podług mnie jest to ta sama mapka. Dysponuję wprawdzie inną, z monografii zeskanowaną, gdzie znów właśnie płycizny i linię brzegową oraz fort widać akuratnie, ale znów tam okręty i ich manewry są zbyt blade. Ale może ją jednak wprowadzę w kolejnej części...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Ad 1. Kontynuacji.
      Ad 2. To jest ta sam mapka, ale mój komputer w ogóle nie pokazuje na tej Twojej płycizn (poza napisem "shoals") - żadnej różnicy koloru. Tymczasem na 'mojej' mapce (przynajmniej na moim komputerze) kolor się intensywnie różni i wreszcie można wyrozumieć, gdzie ta płycizna była.
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Ad.1 Przyjmuję, że to wytyk, skorom doprowadził do tego, że się doczekanym nareszcie ciągiem dalszym Lectorowie radują:)) W rzeczy samej w czasie, który minął od części tegoż cyklu pierwszej szłoby nawet żaglowcem między Tulonem i Aleksandrią z dziesięć razy obrócić...
      Ad.2 Prawda, że jest to blade, aliści zda mi się, że szarość tych mielizn jest widoczna wyraźnie, ale się sprzeczać nie myślę, bośmy przecie dawno ustalili, że to Ty masz wzrok sokoli, mnie się za to czasem memoryja ciut lepsza przydarzy...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Skoro wspominasz bohatera literackiego wzorowanego na Saumarezie, to warto też wspomnieć Horatio Hornblowera - bohatera cyklu C.S. Forestera, wzorowanego na Nelsonie (z którym się z tego zapewne powodu nigdy na kartach 15-tu powieści nie spotkał).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że warto. Foresterem zaczytywałem się jeszcze w czasach, gdy książek nie było po polsku i tylko "Morze" drukowało wybrane fragmenty... Będzie ze czterdzieści lat temu już...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Auć! Mapka! No i już się totalnie pogubiłam...:)
    Rozumiem, że ten Hood to nie był Robin?:)))
    Podoba mi się nazwa "Orion".
    No i to by było tyle. Reszty nie przyswajam. Działa to na mnie podobnie jak ta piosenka:
    https://www.youtube.com/watch?v=5rM70Woz-uM
    Nie na temat, ale skutek w umyśle ten sam.:)))
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlategośmy też i mapki własnemi opowiedzieli słowami:) A piosnka, zda mi się, że więcej jednak wprowadza komplikacji, nawet pomimo tego, że jak się zdaje wszystko tam koniec końców zostało w rodzinie:) Pod Abukirem jak się już dwa zeszły przeciwne okręty, to jeden z nich już raczej na odmienną konfigurację nie miał szans...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Polacy doświadczyli jako i Francuzi błędów popełnianych przez dowódców. Horatio budzi podziw wyjątkowo trafnymi decyzjami. Dzięki manewrowi jego 15 okrętów pokonało 24 okręty francuskie. W Egipcie błysnął ryzykownym manewrem od strony mielizn. A trzeba wiedzieć, że ten geniusz bez oka, bez ramienia i ręki spędzający życie na okręcie cierpiał na chorobę...morską. Podobno ostatnie jego słowa brzmiały: "Dzięki Bogu, wypełniłem swój obowiązek". Niewielu dowódców może takie słowa wypowiedzieć z dumą i satysfakcją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko niemal prawda, tyle że on takich, lub podobnych słów wypowiadał co niemiara, za każdą raną będąc najgłębiej przekonanym, że zaraz umrze. I raczej był to fatalizm, nie histeria, tudzież ogromna egzaltacja. W kolejnej części pozwolę sobie do tego wątku nawrócić.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. szczur z loch ness29 stycznia 2016 22:07

    U mnie Wachmistrzu z czytaniem nie tęgo, więc obejrzałem malowankę i doszedłem do wniosku, że koncept był wielce ryzykowny, bo rzecz cała oparta była na następującej przesłance: zrozumiał zatem Foley, że jest trochę miejsca między płyciznami, a okrętami francuskiemi. A rzecz zasadzała się na owym - trochę. Mogło być bowiem tak, że okręty angielskie, ten pierwszy i kolejne mogły osiąść na mieliźnie, stanowiąc doskonałe tarcze strzelnicze, czyli nie tylko pomysł okazał się skuteczny ale i niejakie szczęście sprzyjało Anglikom. Baterie brzegowe i fort również bym zlekceważył, bo nie było nijakiej przesłanki aby wspomniane miały być do bitwy gotowe. No chyba, że przemyśliwano do własnych okrętów strzelać albo jakoś ponad nimi, co też pachniało ryzykiem. Rodzi się natomiast pytanie: jak Francuzi mieli w owej zatoce stanąć na kotwicach lub co zrobić inszego aby temu wszystkiemu zapobiec?
    Kłaniam z zaścianka :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogli przygotować bardziej ofensywny wariant obrony, z rzadszą linią, za to z jakimś odwodem, który szło pchnąć w zagrożone miejsca. Szło też być lepiej do walki przygotowanym, bo nienabite i nieobsadzone działa na lewych burtach, to nawet nie jest wypadek przy pracy, to zwykłe niechlujstwo i zaniedbanie. Mogli wreszcie, jeśli się nawet by tak upierali przy tym defensywnym planie, podejść bliżej mielizn i rzucić po DWIE kotwice, z dziobu i z rufy, które zapobiegłyby obracaniu się okrętu z wiatrem i wejście któregoś z Francuzów na mielizny. Nawiasem, to gdyby nawet nie podchodząc bliżej, tychże kotwic tak właśnie rzucili i Foley by tego zobaczył, to wyciągnąłby z tego jedyny logiczny wniosek, że oni już stoją na skraju płycizny i tego miejsca "za plecami" Francuzów nie ma, zatem nie próbowałby nawet tam wpłynąć.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. szczur z loch ness30 stycznia 2016 14:25

      Okazuje się, że z pisaniem również nietęgo :-( A wracając do meritum i przyznając Ci rację, zaczynam zastanawiać się nad słabościami szyku jako pewnej koncepcji, bowiem rozproszenie, a mówiąc wprost chaos :-) byłby w owej obronie bardziej wskazany.
      Kłaniam z zaścianka :-)

      Usuń
    3. W tej konkretnie obronie, to wszystko, a zatem i chaos, byłoby lepsze od trwania na pozycjach i dawania się rozstrzeliwać po kolei...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. No wreszcie, nie jakieś tańce tylko prawdziwa bitwa!!!
    Zdaje się, że przyczyną klęski było jednak dowództwo i niedoszkolenie załóg? Z tego co kojarzę, to tam jeszcze w grę jakiś prąd morski w grę wchodził. Dość, że Anglicy mogli sobie pozwolić na manewry, których zdecydowanie Francuzi nawet sobie wyobrazić nie mogli. Również, z tego co pamiętam, obsługi dział były obsadzone jedynie przy burtach w kierunku otwartego morza, stąd i absolutna bezkarność Anglików, którzy wpłynęli pomiędzy mieliznę, a Francuzów.
    W przypadku tej fregaty, to oprócz ilości dział, w grę wchodziła również ich wielkość, a poza tym grubość burt i ich budowa - fregata wszystko miała lżejsze. Stąd jej działa niewiele mogły szkody uczynić okrętowi liniowemu, za to ciężkie działa fregatę zmiotły. Ciekawa sprawa z tym kodeksem - czy takie honorowe zachowania miały miejsce tylko w czasie dużych bitew, czy też i w pomniejszych? Czy np. okręt liniowy napotykający wrogą fregatę, załóżmy że w cieśninie, darowywał sobie morderczą salwę?
    Wielki Korsarz - Le corsaire Le Grand Coureur

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyczyn było wiele i staram się wspomnieć o każdej. Chyba jednak nie chodziło o morski prąd, tylko o wiatry, chyba że masz na myśli pływy. Te teoretycznie winny walczącym w równym stoniu sprzyjać, bo szło ku wieczorowi, zatem mieliśmy przypływ. Ale to jest i kolejne pytanie, czy gdyby Brytowie uderzali o świcie, w czas odpływu, czyby Foley i innie w istocie mieli dość wody pod kilem, by przejść Francuzom "za plecy"?
      Co się tyczy postępowań honorowych, to poza spotkaniami liniowców zasada ta nie obowiązywała, ale też mało kiedy by który liniowca dowódca miał sposobność takich rozstrzygać rozterek. Fregaty przecie, jako znacznie szybsze i więcej manewrowne, zazwyczaj widząc liniowiec i jeśli nie miały jakiego ordonansu specjalnego, by go walką związać, zatrzymać na czas jaki, albo choćby ogniem dział dać znać własnym za horyzontem jeszcze siłom, że nieprzyjaciela odnalazł (bo do tego najczęściej przecie fregat używano), to wykonywały kilka zwrotów, by wyjść zgrabnie do wiatru i załoga liniowca mogła odtąd jedynie jego oddalającą się rufę podziwiać. Jeśli dobrze pamiętam, to był w którejś z wojen brytyjsko-amerykańskich epizod, gdy fregata jednej ze stron została zaskoczona przez dwie wrogie, ale to ona zmusiła wroga do ucieczki, między innymi przez to, że wystrzelono z dział, tak jakby niewidocznym jeszcze innym okrętom dawano znać i na potęgę sygnalizowano choragiewkami, pozór czyniąc, że mają kontakt wzrokowy z resztą swej eskadry, wrogowi jeszcze niewidocznej.
      By liniowiec fregatę osaczył, to w rzeczy samej musiałyby zajść jakieś naprawdę niecodzienne zdarzenia, w rodzaju uszkodzeń na fregacie, bliski brzeg z falą przyboju spychającą nań fregatę, czy jeszcze co inszego, a wspominana przez Ciebie cieśnina musiałaby być w istocie jakim kanałem wąskim i to zbyt wąskim, by fregata zawrócić mogła. No i gdy do takich cyrkumstancyj przychodziło, to jednak zazwyczaj fregata spuszczała bandery, bo podjęcie walki właściwie było tożsame z wyrokiem śmierci dla załogi.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. No nie wiem, czy to było bardziej przemyślane, czy bardziej szalone ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedzmy, że w tym szaleństwie była jakaś metoda...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Zatem to dla własnej ambicji, skoro "podjęcie walki właściwie było tożsame z wyrokiem śmierci". I nikt nie pochylił się nad losem załogi, która miała służyć za mięso armatnie, i nikt baczenia nie daje na podejmowanie ryzykownych decyzji dowódców...Jak przeżyć szaleństwo i nie zwariować?

      Usuń
    3. Akurat w tym przypadku Francuzi rzeczywiście bili się do upadłego, z wyraźną wolą walki, więc ta akcja "Serieuse" mieściła się w ogólnym tej bitwy klimacie. Być też i może jej dowódca sądził, że nie będzie jedynym walczącym z liniowcem i że dostanie wsparcie z lewych burt pokotwiczonych liniowców i jego brakiem był równie zaskoczony, jak Anglicy. Być też i może, że desperacko próbował choć na chwilę zatrzymać Anglików, bo (o czym jeszcze nie napisałem) spora część załóg francuskich była w tym czasie na lądzie, a ich ściąganie na okręty szło dramatycznie wolno, zwłaszcza, że kolejne zaniedbanie francuskiego admirała dotyczyło właśnie tego, że ich nie ściągnął na czas, będąc absolutnie przekonanym, że Nelson nie zaatakuje tuż przed nocą i poczeka do rana...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Wróćmy może do tego, cóż zobaczył Foley, gdy już mu się linia Francuzów ukazała? Ano nieruchome okręty, które co prawda siła ognia dorównywały angielskim, ale przecież traktowane salwą przez kolejno nadpływające okręty, musiały ulec takiej nawale również po kolei. Co prawda w ówczesnych bitwach linie okrętów ostrzeliwały się wzajemnie godzinami, ze skutkiem różnym, ale tu była taka sytuacja, że pierwsze okręty obrywałyby wielokrotnie bardziej niż kolejne i linia ich musiała wcześniej czy później być złamana. Oczywistym jest, że pierwszy i może następny okręt angielski również by mocno ucierpiały, ale przecież były w ruchu, więc nie aż tak. Tak wiec przewaga była po stronie angielskiej i tak. Ale zasadą bitew morskich jest koncentrowanie ognia na jednej jednostce, żeby raz na zawsze ją wyeliminować - zatopiony okręt nie będzie strzelał!!! Foley nadpływając narażał swoja jednostkę na ogromne ryzyko, które było niepomiernie mniejsze, gdy wpływał pomiędzy brzeg, a pierwszego "Francuza - wiedział że na jego pokładzie jest bezhołowie, działa i obsługi w rozsypce, może nie aż takiej jak były w rzeczywistości, ale miał szanse oddać i ze dwie salwy z bliska, zanim by skutecznie otrzymał podobną odpowiedź. Następny zobaczył to samo i popłynął w ślad, wiedząc, że pozostali z przeciwnej strony skoncentrują ogień na tych samych przeciwnikach. W ten sposób, cokolwiek by się później nie działo, co najmniej dwa liniowce pójdą na dno. Cóż widzieli dowódcy kolejnych jednostek angielskich? Ano że dwie pierwsze bezkarnie masakrują Francuzów! No to na co mieli czekać - zrobili dokładnie to samo!!!
    A co w tym samym czasie widzieli Francuzi? Cztery okręty - na ich widok zapewne zaczęli spuszczać łodzie, żeby wywieźć kotwice na odpowiednią odległość - żeby ściągając później ich łańcuchy, ustawić je sensownie. Zajęło im to na tyle dużo czasu, że dopiero gdy nadpłynęła reszta eskadry i z drugiej strony zaczęła masakrę. Leander wpłynął pomiędzy piąty i szósty okręt, bo te zdołały się ustawić w linii - zamiast grzecznie ostrzeliwać się burtami, Anglicy ustawili się tak, żeby strzelać salwami burtowymi na obie strony, a Francuzi nie mogli w zasadzie w żaden sposób odpowiedzieć, poza lekkimi działkami na dziobie i rufie. To było to słynne ustawienie w literę "T" - marzenie admirałów! Tu skończę ten długi komentarz, czekając grzecznie na ulubiony ciąg dalszy!!! :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sporo w tym słuszności i do wielu spraw z Twego komentarza się odniosę w części szykowanej kolejnej. Natomiast szykując równolegle ową dawno zapowiadaną notkę o księciu de Nassau i bitwie w zatoce Wyborskiej z jego udziałem, jestem cały zanurzony w wojnie szwedzko-rosyjskiej 1788-1790, czyli ledwo o kilka lat od Abukiru wcześniejszej. I tam miejsce miała bitwa , która poniekąd jest "Abukirem w wersji statycznej", czyli zapewne takiej, jak to sobie Francuzi wyobrażali, że to się odbyć powinno. Szwedom chodziło o to, że nim rozpoczną działania bojowe w roku 1790 przeciw głównej flocie rosyjskiej, działającej w oparciu o port sanktpetersburski, to żeby zlikwidować potencjalne zagrożenie dla ich tyłów w postaci eskadry kilkunastu jednostek (głównie fregat plus osiem liniowców, z tego trzy potężne, 108 działowe), które zima zamknęła w Rewlu. Szwedzi, dowodzeni przez brata królewskiego, Karola Sudermańskiego (i przyszłego króla Karola XIII) mieli 47 jednostek, w tym 22 liniowce i 13 fregat, a mimo to tej bitwy przegrali, bo admirał Cziczagow wprawdzie ustawił flotę w podobny łuk, jak de Bueys, a nawet rzadszy, bo odstepy sięgały nawet dwustu metrów. Tylko, że Rosjanie chyba nie kotwiczyli (tego akurat nie jestem pewny) i byli nie dość, że w pogotowiu, to w dodatku byli najwyraźniej w stanie przynajmniej wspierać się ogniem. Nim jeszcze idący na czele linii szwedzki "Dristigheten" wszedł w zasięg rosyjskich dział, to już dwa inne liniowce wpakowały się na mielizny i dla jednego był to koniec, a drugi wprawdzie w końcu się uwolnił, ale gdy już było po bitwie. "Dristigheten" przez niemal pół godziny, nim podszedł na tyle blisko, żeby wykonać zwrot, był zasypywany pociskami z kilku rosyjskich okrętów. Po wykonaniu zwrotu wprawdzie odpalił do Rosjan i ostrzelał kolejno mijane okręty, ale gdy doszedł do końca linii rosyjskiej, to sam był już tak pokiereszowany, że ledwo dotarł do stoczni na naprawy. W zamyśle Szwedów większa liczba dział na większej ilości okrętów miała sprawić, że w tej wymianie Rosjanie oberwą bardziej, a w efekcie uszkodzenia okrętów rosyjskich były nieznaczne, stracili około 40 ludzi (Szwedzi 700 !). Ze szwedzkich liniowców jeszcze jeden "Prinz Karl" został tak uszkodzony, że nawet uciec już nie był w stanie, zatem w sumie stracili trzy okręty liniowe, plus mnóstwo uszkodzeń na pozostałych.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Nie znam zupełnie porównania okrętów rosyjskich ze szwedzkimi, bo nic o tym zupełnie nie wiem, ale słusznie przypuszczałem, że dwa pierwsze w takim rajdzie mocno by ucierpiały. Jednak Anglicy znani byli z dobrych dział i skuteczności ich obsługi. Poza tym manewrowość ich okrętów była absolutnie większa niż francuskich. No i wreszcie ta pojedyncza kotwica - nie wiemy pod jakim kątem były ustawione okręty w stosunku do nadpływającej eskadry - zapewne w jakichś skosach? Zakładając, że furty działowe nie pozwalały na większy kąt strzału niż 45 stopni, to możliwości oddania celnej salwy gwałtownie się kurczyły. Tymczasem manewrujące okręty angielskie mogły oddawać salwy nieomal prostopadle do burt, bardzo celnie i nieomal jednocześnie. I to one wzajemnie mogły się wspierać, co zapewne sprowadzało się do ostrzału wybranego okrętu przez dwie jednostki z jednej strony i chwilami dwie z drugiej. Po takim ostrzale, w tym z jednej strony z bardzo bliskiego dystansu, okręt był w zasadzie wrakiem.

      Usuń
    3. Na szybko tylko dopowiem, że nawet okręt na kotwicy, przy doświadczonej załodze i szybko liczącym oficerze dowodzącym był w stanie zapewnić sobie większe pole ostrzału, a w każdym razie zmienne. Można tego było czynić przy dwóch kotwicach z dziobu i z rufy, wybierając jednej liny na kabestanie, a popuszczając drugiej, tyle że na to jeszcze wpływ miał aktualny wiatr i prąd, jeśli był, więc ten który przeliczał obrót w stopniach na długości lin i obroty kabestanów musiał być naprawdę niezły. Sposób drugi, przy jednej kotwicy, powiedzmy z dziobu, to lina holownicza wywieziona szalupą z rufy i na komendę z okrętu, przez załogę szalupy ciągnięta (obracająca rufą okrętu) w pożądanym kierunku, z tym że to było daleko wolniejsze, mniej precyzyjne i z dość dużą bezwładnością...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. P.S. Ostrzał osaczonego okrętu przez dwa stojące (lub przepływające) wzdłuż jego obu burt, to też nie taka prosta sprawa. Bardzo przy takim ogniu łatwo strzelać do siebie nawzajem, że za przykład dam naszą bitwę oliwską, gdzie Arendt Dickmann od takiej właśnie salwy był zginął i do dziś są wątpliwości (o czem pewnie jeszcze mi pisać przyjdzie) czy to nie było uczynione z zabójczym rozmysłem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    5. Nie darmo zaznaczam, że flota angielska od bardzo dawna była znana z dobrej artylerii i manewrowości. Po rewolucyjnej masakrze we francuskiej, te dysproporcje musiały być olbrzymie! To samo z wiedzą oficerów nawigacyjnych i wyższego dowództwa.
      Zwracam uwagę, że pod Trafalgarem już tak miło nie było, chociaż zwycięstwo bezapelacyjnie przypadło Nelsonowi. Ale tam już byli Hiszpanie również.

      Usuń
    6. Do roli Hiszpanów, nieszczególnie się palących do umierania za Napoleona, bym wielkiej nie przywiązywał wagi, ale też i prawda, że nikt się nie kwapił do tego, by siedzieć w niewoli na zakotwiczonych hulkach. Osobliwe, że Villeneuve mając 33 liniowce i 7 fregat przeciwko 27 liniowcom i 2 fregatom Nelsona uważał, że to Anglik ma przewagę...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Drogi Wachmistrzu, strateg ze mnie tak lichy, że nic odkrywczego nie dodam. Czytając komentarze innych, nawet nie próbuję wpleść między nie swoje cztery grosze. Widać to konik Waszmości, więc znasz go Wachmistrzu od podszewki. Dla mnie to niczym fizyka kwantowa, słowo daję :)) Ukłony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Konik? Ależ skąd, ja tam się wody, jak mogę, wystrzegam...:)) Osobliwie morskiej, bo tej to już i nawet pić nie sposób, co nie znaczy, że do picia innej namawiam, jak jest co szlachetniejszego...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. niewinny czarodziej na wsi31 stycznia 2016 19:08

    No Wachmistrzu !
    Waść jeneralskie epolety i lampasy nosisz !
    Pełen szacunek Waści i Salut oddaję !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakież tam znów epolety? Wachmistrz to ledwo sierżant, jeno że konny...:)
      Kłaniam nisko, w progach mych nikczemnie skromnych Waszej Miłości witając:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)