29 grudnia, 2015

Insurekcyja w Wielgiej Polszcze oczami Wielkiego Pianisty, czyli cyklu o urządzaniu Niepodległej część XIII*...

Wyimek z memuarów Ignacego Paderewskiego:
„Następnego dnia wyjechaliśmy do Poznania. Mieliśmy przed so­bą jeszcze około dwóch godzin jazdy, gdy pociąg został zatrzyma­ny i do przedziału wszedł oficer policji niemieckiej. Oświadczył mi:
-Nie może pan jechać do Poznania. Nasz rząd protestuje przeciw temu.
— Nic mi o tym nie wiadomo — odpowiedziałem — by coś sta­ło na przeszkodzie mojej podróży do Poznania. Jadę z misją od rządu brytyjskiego i moim celem jest dotarcie do Polski. A Poznań to Polska. Miasto to było jedną z naszych dawnych stolic i rozpoczynam wizytę w Polsce właśnie od Poznania.
— Ale my nie pozwalamy panu tam jechać.
Była to okropna chwila. Wtedy wszedł pułkownik Wade i powie­dział :
— Moim zadaniem jest towarzyszyć panu Paderewskiemu w podróży do Polski i dojedzie on w moim towarzystwie, wraz z całą misją brytyjską. Oto moje dokumenty.
— Czy nie byłoby lepiej, gdyby pan bezpośrednio pojechał do Warszawy? — zapytał mnie oficer policji. — W każdym razie pro­szę pana wziąć pod uwagę, że ja protestuję przeciw pańskiej wizy­cie w Polsce.
Odpowiedziałem mu, że przyjmuję to oświadczenie, ale nie przyj­mę żadnych rozkazów:
— Pan nie może wydawać żadnych poleceń.
  Pojechaliśmy więc do Poznania. Na ulice wyległa cala ludność, jakieś sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Zapadł już wieczór i mnóstwo ludzi trzymało w rękach pochodnie. Naprawdę nieczęsto można uj­rzeć takie powitanie. Wszyscy mnie pozdrawiali. Nie chodziło tu oczywiście o moją osobę, ale okoliczności uczyniły mnie przez chwilę symbolem idei. To wielki zaszczyt, gdy człowiek staje się symbolem idei.
  Powitanie nastąpiło na dworcu, wygłoszono przemówienia. Po­tem w hotelu „Bazar” zebrało się całe ziemiaństwo, kupcy, robot­nicy i chłopi, mężczyźni i kobiety. Musiałem przemawiać, nie wiem, ile razy. Prawie każda delegacja, która przybywała, domaga­ła się mojej odpowiedzi.
 Musiałem wreszcie wyjść na balkon — a był to wieczór 25 grud­nia, deszcz przestał padać i zrobiło się nagle przejmująco zimno — i przemówić do tłumu, który wypełniał już nie tylko olbrzymi plac przed „Bazarem”, ale i przyległe ulice.
Nie wyleczyłem się jeszcze z zaziębienia i straciłem zupełnie głos. Całkowicie zaniemówiłem, a czekał mnie jeszcze bankiet w Ratu­szu. Przemawiano na nim i ja także musiałem mówić. Nie wiem do dziś, jak mi to się udało.
  W dniu 26 grudnia znów przemówienie. Tłum był olbrzymi. Mo­wę wygłosiłem z hotelowego balkonu podczas bardzo zimnego wie­czoru. Straciłem więc głos. Wezwałem lekarza, a ten - obecny zresztą wśród gości, jeden z najlepszych w całym mieście — naka­zał położyć się natychmiast do łóżka i pozostać w nim kilka dni.
Nazajutrz, 27 grudnia, leżałem w łóżku, gdy otrzymałem wiado­mość, że przybyły delegacje uczniów szkół prowincjonalnych, to jest z tej części Polski, która była pod pruskim panowaniem, i pragną się ze mną spotkać. Lekarz był na miejscu i oczywiście za­kazał mi tego kategorycznie, mówiąc, że byłoby to dla mnie bardzo niebezpieczne, miałem bowiem gorączkę.[przypominam, że wszystko się toczy w czasie grasującej epidemii hiszpanki - Wachm.]
Nie mogłem mówić. Żona moja zdecydowała się wyjść na balkon i odpowiedzieć na wszystkie przemówienia defilujących przed hote­lem delegacji. W pochodzie maszerowało około dwudziestu tysięcy dzieci.
Tak, z pewnością wywierało to wrażenie, ale ja nie mogłem tego oglądać. Gdy już pochód miał się ku końcowi i wyszła ostatnia de­legacja dzieci, nagle usłyszałem bardzo głośne krzyki na ulicy. Nie były to dziecięce głosy, to krzyczeli Niemcy. Zaraz potem zaczęto strzelać w kierunku hotelu! Żona moja, bardzo tym wstrząśnięta, wbiegła do pokoju ze słowami:
— Nie wstawaj! Strzelają do hotelu, wprost tutaj!
Zajmowaliśmy trzy pokoje od frontu, a obok nas mieszkała mi­sja brytyjska. Było jasne, że strzelający doskonale o tym wiedzieli. Większość pocisków trafiła bowiem do mojego pokoju i do pokoju pułkownika Wade.
Strzelanina trwała nadal i do pokoju wszedł także pan S[trakacz], mówiąc:— Teraz nie może pan wstać, jest bowiem zbyt niebezpiecznie.
Przerwały mu kule, które wpadły przez okno, wybijając szyby.
Strzały wciąż się powtarzały. Strakacz wyjaśnił mi:
— To ochotnicy armii pruskiej, wielu to oficerowie. Stanowią duży oddział. Jak widać, zamierzają zabić pana i członków misji.
— Dlaczego? Oficerowie? — zapytałem.
Ci oficerowie wtedy byli właściwie żołnierzami, jak wówczas w całym państwie niemieckim, czyli, jak mówi się teraz i mówiło się wtedy — w Rzeszy. Wie pani, za przykładem Rosji wybuchła [w Niemczech] rewolucja, która ustanowiła rady i żołnierze odmówili posłuszeństwa oficerom. Dlatego oddział, który strzelał do mnie, składał się głównie z oficerów. Żołnierze bowiem odmówili, nie brali w tym udziału.
Ta ziemia była polska, wojna już się skończyła. Żołnierze wracali do domu. Polscy żołnierze odmówili podporządkowania się ofice­rom niemieckim, którzy domagali się, by uczestniczyli oni przynaj­mniej w niemieckich manifestacjach wrogości i nienawiści. Żołnie­rze natychmiast utworzyli komitet i uzbroili się. Wpadli do arse­nałów, we wszystkich koszarach wojskowych była przecież broń, zabrali ją i byli gotowi bronić „Bazaru”.
Sytuacja rozwijała się coraz bardziej interesująco. Z sąsiednich miast, gdzie mieszkała także ludność niemiecka, nadciągnęli nie­mieccy żołnierze, gotowi przyłączyć się do swych oficerów.
Całą noc trwała strzelanina. Tymczasem polscy żołnierze zorganizowali się i okazało się, że nie tylko zdecydowanie przeważają i mogą się bronić, ale do nich należy zwycięstwo w tym starciu.
Wywierało to wrażenie, ponieważ... także domy naprzeciw hote­lu — hotel stanowił jeden blok, po obu jego stronach biegły ulice, a przed hotelem znajdował się olbrzymi plac, Plac Wolności, jak go teraz nazywają** — i owe domy przy obu ulicach były wciąż pod kontrolą władz niemieckich. Administracyjnie Poznań należał wciąż do Prus. Wciągnięto karabiny maszynowe na dachy tych budyn­ków i ciągle ostrzeliwano hotel. Niemal trzy dni trwała regularna bitwa. Było już wielu zabitych, zwłaszcza po naszej stronie, bo żoł­nierze polscy dopiero się organizowali, a tamci byli świetnie przygotowani.
  Czy oni wciąż strzelali w kierunku mego pokoju? Tak. Przyszła do mnie delegacja gości hotelowych. Hotel był przepełniony, wiele osób przybyło z odległych stron Poznańskiego, niektóre przejechały trzysta lub czterysta mil. Zdawali sobie sprawę z niebezpieczeń­stwa. Zażądali ode mnie, bym opuścił pokój — leżałem wciąż w łóżku — i przeniósł się do wewnętrznych pomieszczeń, których okna wychodziły na dziedziniec.
Mieszkała tam arystokratyczna rodzina, która przeniosła się do jednego pokoju i oddała nam pozostałe dwa z dotychczas zajmo­wanych przez siebie pokojów. Właściwie zmusili nas, byśmy się do nich wprowadzili.
Walka trwała przez całą noc. Nazajutrz sytuacja Polaków bro­niących hotelu wyglądała o wiele lepiej. Była na tyle pomyślna, że wojskowe władze niemieckie przystąpiły nawet do rokowań z pol­skimi żołnierzami.
Istniała już zresztą powołana do tego celu instytucja, która pow­stała po rozejmie [między Niemcami a aliantami], w Niemczech pa­nowała bowiem wówczas anarchia. Potem sytuacja się zmieniła, ale wtedy, jak pani już wie, wszędzie były rady ludowe, a [Naczelna] Rada Ludowa w Poznaniu składała się z ogólnie znanych i poważanych obywateli. Nie byli oni rewolucjonistami, wprost przeciwnie konserwatystami. Zostali jednak wybrani przez lud i żołnierzy na przywódców [Naczelnej] Rady Ludowej Poznańskiego.
W wyniku prowadzonych przez nich rokowań wymiana ognia, rozpoczęta 27 grudnia, trwała do 29 grudnia, kiedy to nastąpił rozejm między walczącymi. Nie było jeszcze ani zbyt późno, ani też za wcześnie. Po obydwu stronach było wielu zabitych i rannych.
Tak, te tragiczne wydarzenia musiały wywołać przerażenie ludzi przebywających w hotelu. Trzeba jednak przyznać, że nikt nie wy­glądał na ogarniętego paniką. Wszyscy natomiast zachowywali się ostrożnie, nie próbowano wychodzić z hotelu. Kiedy jeszcze walki trwały z nadzwyczajnym natężeniem, wszys­cy wykazywali niezwykłą odwagę i hart ducha, zwłaszcza pan Korfanty. Lekceważył niebezpieczeństwo, podczas najbardziej gwałtow­nej wymiany strzałów chodził wszędzie bez broni. Spełniał swe obowiązki bohatersko, podobnie jak jego koledzy. Oczywiście, jako młodszy od innych poruszał się szybciej i był pełen inicjatywy. Odegrał też w tej sprawie rolę najbardziej istotną, choć równie ak­tywny był sam prezes [Naczelnej] Rady [Ludowej], ksiądz Adamski, wtedy kanonik, a obecnie biskup.Zna pani tę pruską taktykę, taktykę zastraszania ludzi, zmierzającą do odebrania im odwagi i inicjatywy. Musieli oni jednak wte­dy złożyć broń; całe uzbrojenie i zaopatrzenie wojenne znajdujące się w Poznaniu. Stali się oni [Polacy] panami sytuacji. Ale nie był to jeszcze koniec, trwały bowiem wciąż walki w kilku sąsiednich prowincjonalnych miastach.
Siły polskich oddziałów szybko rosły, ze wszystkich stron, z mia­steczek i wsi, napływali żołnierze. Co kilka godzin przychodził telefonogram lub telegram ze słowami: „Miasto jest w naszych rę­kach!”.
Podobnie działo się na terenach sięgających aż do dawnej grani­cy zaboru rosyjskiego.
30 grudnia toczyły się jeszcze walki na dużą skalę w mniejszych miastach, jednakże 31 grudnia po południu otrzymaliśmy wiado­mość, że ostatnie miasto leżące przed dawną granicą rosyjską, Os­trów, jest już w polskich rękach. Mogłem więc jechać do Warsza­wy.
Tegoż dnia wstałem z łóżka. Odbyłem wiele narad z naszymi ludźmi, z [Naczelną] Radą Ludową i najwybitniejszymi obywatela­mi Poznania. Potem, w zupełnym spokoju, wsiadłem do pociągu do Warszawy. Było to wieczorem 31 grudnia, pociąg jednakże odjechał dopiero w dzień Nowego Roku, o drugiej nad ranem.
Towarzyszyło mi wielu mężczyzn, każdy z nich uzbrojony. Było wśród nich kilku młodych ludzi, którzy na ochotnika zgłosili się do eskorty i towarzyszyli mi do Warszawy. Gdy dojechaliśmy do gra­nicy, napotkaliśmy jedynie parę osób, był wczesny ranek, chyba szósta, i nie zauważyłem nic szczególnie interesującego.
Przybyliśmy do Kalisza, starego miasta, pierwszego, które chyba 4 sierpnia 1914 roku zostało prawie całkowicie zburzone. Ludzie dowiedzieli się, że przyjeżdżam, powitali mnie bardzo uroczyście. Zebrał się kilkutysięczny tłum, wygłoszono przemówienia.”
__________________________

*  uprzednie części tegoż cyklu (IIIIIIIVV , VI , VII , VIIIIX , X , XI , XII )
** ówcześnie ten plac zwał się Wilhelmińskim.
                                                                    .

18 komentarzy:

  1. Przeziębiony "symbol idei", który stwierdza, że "Sytuacja rozwijała się coraz bardziej interesująco".
    Nie wiem dlaczego, ale po przeczytaniu tych zapisków jakoś się zniechęciłam do tego "symbolu idei".
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam krzynę więcej do tego zniechęcenia powodów, aleć o tem wyłożę w nocie tegoż cyklu następnej...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Sytuacja Paderewskiego w Poznaniu jako żywo przypomina mi sytuację Bora-Komorowskiego, gdy czytałem jego pamiętniki. Też występuje jako nieomal bierny obserwator, a wokół niego dzieją się rzeczy "interesujące", tyle że tu Paderewski poniekąd jest tym obserwatorem i mimowolnym inicjatorem wydarzeń ze splotu okoliczności, a tam mamy do czynienia z dowódcą, który się pogubił kompletnie i nie panował nad sytuacją,a powinien był.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wsiadanego mi trąbią, to co szerzej za godzin parę responsować będę, póki co przebaczenia prosząc
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Miało być godzin parę, wyszło jak zawsze... :( Bora-Komorowskiego sytuacja rzeczywiście przerosła, czy też może on do niej nie dorósł. Ktoś z wystawiających mu opinie służbowe z kolejnych stanowisk jeszcze przed wojną napisał w niej, że będzie znakomitym dowódcą pułku, ale nie wyżej... A przyszło mu dowodzić armią, podziemną, bo podziemną, ale armią, w dodatku uwikłaną w tysiączne polityczne uwarunkowania. Jak dla mnie nie zdał egzaminu nawet jako operacyjny dowódca tego, czym realnie 1 sierpnia dysponował, czyli jakimś korpusem liczonym wg stanów osobowych, a jakąś słabieńką i lichą dywizją, jeśli liczyć podług uzbrojenia i wyposażenia. W czasie gdy memuary swoje spisywał, czasu już krzynę w Anglijej przepędził i, jak mniemam, po trosze się snobował na oficera typu brytyjskiego, mającego się za dżentelmena, zatem takiego, co to spadając z płonącym balonem do jeziora pełnego krokodyli, ewentualnie stwierdzi, że "odnosi wrażenie, że chyba ma kłopoty"...
      Paderewskiego nie podejrzewam o snobowanie się, ale on w tego typu środowiskach funkcjonował już wówczas od z górą dwudziestu lat i trudno, żeby choćby mimowolnie tym nie nasiąkał... Większość znanych mi relacji osób, które się z Paderewskim zetknęły, podkreślało jego autentyczną prywatną skromność. Kiedy ufundował Pomnik Grunwaldzki, ceremonia odsłonięcia którego rozpaliła emocje i egzaltacje do niesłychanych rozmiarów i wydawało się, że tylko czyjeś hasło rzucone i te setki tysięcy ludzi ruszą przeciwko temu, kogo ktoś przewodzący by wskazał, a te setki tysięcy oczu było zwrócone na niego, to ten skwitował to stwierdzeniem, "że chyba wydał się niektórym kimś w rodzaju wodza"... I tyle... Zauważ też ciekawą w tych relacjach dwoistość natury tego człowieka, z jednej strony przyznaje, że przeżył okropne chwile, włącznie ze strachem, jak mu do pociągu wsiadł byle oficerek niemiecki i próbował nastraszyć, a kiedy mu kule dziurawią szyby i latają po pokoju, to on się dziwi dlaczego pomiędzy tymi, co go chcą zabić, są głównie oficerowie...:)
      W kilka dni po opisywanych wydarzeniach dojdzie po pierwszego spotkania Paderewskiego z Piłsudskim w Warszawie. Paderewski do końca będzie osądzał Piłsudskiego negatywnie i nawet rzekłbym, że to będzie jakaś fobia, której ja tłumaczę w ten sposób, że to jego koledzy-endecy zrobili mu z głowy jakąś jej bezmózgą namiastkę. Komendant zapytany w parę chwil po tym pierwszym spotkaniu, jakie na nim zrobił wrażenie Paderewski, skwitował to chyba najkrócej i najcelniej: "Kryształowa dusza, głowa dziecka"...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. http://lubimyczytac.pl/ksiazka/55870/pamietniki
    Te "Pamiętniki"? Mam wydanie z taką właśnie okładką, czytałam ze 30 lat temu (!) i prawie nic nie pamiętam, tylko opis tournee w USA, podczas którego zdarł skórę z opuszków palców do krwi.

    notaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wynotowałem sobie tego dość dawno i nie ze swoich, to i w absolutnej pewności potwierdzić nie mogę, ale przecie on dwóch różnych przecie nie pisał, zatem tylko stronami by się co różnić w tem mogło... Zda mi się jednak, że te, bo to wydawnictwo muzyczne, a pamiętam swego zdziwienia, żem tego między podręcznikami muzycznemi w muzycznej księgarni był nalazł...
      Kłaniam nisko:)
      P.S. Owo tournee to właśnie najpewniej to z 1922 roku, gdzie (podaję z pamięci, więc bez absolutnej pewności) Paderewski dał w ciągu pół roku kilkadziesiąt koncertów w czterdziestu kilku miastach, na końcówce to już i nawet własnym jeżdżąc pociągiem. Z pewnością zostało to wówczas odnotowane w Księdze rekordów Guinessa, choć nie wiem czy się ten rekord do dziś utrzymał.

      Usuń
    2. Myśmy niedawno znaleźli Kapuścińskiego w poradnikach kulinarnych - poniekąd logicznie, gdy się pamięta że Żyto i Oliwa walczyli z alkoholizmem. :D :D :D

      Usuń
    3. Jeśli mówisz, Kneziu, o mianowanym przez WRON-ę komitecie antyalkoholowym, to nie zapominaj, że był jeszcze generał Baryła...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Wesołego Nowego Roku, Wachmistrzu! Spełnionych planów i miłych zaskoczeń! A przy okazji pierwszy i ostatni raz wrzucę autoreklamę mojego bloga ;) https://dobrafanfikcja.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i dobrze, żeś WMPani wrzuciła, bom ongi szukał i pewności nie miał, zalim nalazł to, co naleźć chciałem:) Plany moje to przetrwać (w każdym sensie tego słowa)a zaskoczeń się raczej miłych nie spodziewam, ale za życzenia z serca dziękuję i WMPani takoż życzę wszelkiej w Nowym Roku pomyślności...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. 1. To szczególnie niepomyślny zbieg okoliczności - wypada przemówić, a ma się zapalenie strun głosowych. Dobrze, że wystarczyła sama obecność Paderewskiego.
    2. Niczego mu nie odejmując trudno chyba zakładać, że bez tej wizyty prowincja pozostałaby przy Prusach.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad.1 Gorzej, gdy ma się coś naprawdę ważkiego do powiedzenia...:)
      Ad.2 Zapewne nie i zapewne do jakiegoś starcia i tak by doszło... Tyle, że obecność Paderewskiego na miejscu z punktu nadała całej sprawie ogromny i międzynarodowy rozgłos, a z punktu widzenia opinii publicznej sam fakt ostrzelania jego i oficerów misji brytyjskiej z punktu stawiał Niemców poza jakimkolwiek nawiasem narodów rozumianych jako cywilizowane. Patrząc na to w ten sposób, że właśnie się toczą rozmowy w Paryżu, gdzie Clemenceau usiłuje Niemców pognębić, a Lloyd George wręcz przeciwnie, to całe to zdarzenie musiało temu drugiemu mocno utrudnić zabawę i napsuć krwi. Zauważ też, że większość naszych powstań narodowych toczyła się według pewnego schematu, od którego wielkopolskie mocno odbiega, o czym jeszcze będę pisał, ale w tym akurat jest dość podobne: powstańcy zaczynają jakimś niespodziewanym atakiem i w pierwszych godzinach, czy dniach uzyskują jakieś sukcesy, które potem są niweczone, w miarę jak przeciwnik przegrupowuje siły, ściąga posiłki i zaczyna kontratakować. W powstaniu wielkopolskim jako w jedynym naszym, w tym właśnie momencie wtrąciła się Ententa, wymuszając rozejmu w Trewirze i dalszej drogi już wyłącznie przy stole rokowań. Śmiem twierdzić, że gdyby nie to, to i wielkopolscy powstańcy, by zaczęli przegrywać (już zaczynali) i w jakiś najdalej miesiąc później walki toczyłyby się o sam Poznań. Zatem tą interwencję zbawienną Zachodu zawdzięczamy, jak sądzę, przychylności opinii publicznej, która tego wymusiła, a tą przychylność zawdzięczamy w lwiej części Paderewskiemu. I sądzę też, że ostateczny kształt granic naszej Wielkopolski także był w jakimś sensie pokłosiem tej uzyskanej, relatywnie małym kosztem, przychylności. Dlatego, choć może by i bez Paderewskiego powstanie się by i tak odbyło, to nie wiem, czy mówilibyśmy dziś o nim, jako o zwycięskim, a kto wie, czy z Wielkopolski nie dostalibyśmy, podobnie jak ze Śląska, jakieś połowy...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Paderewski wyszedł do karety.
    Tłum zawył.
    Woźnica pyta: "Dokąd, Mistrzu?"
    Tłum zawył: "Do fryzjera".
    ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straszne:-))
      Jak można było sugerować ścięcie tak wspaniałej ognistej czupryny?
      Tłum pozostał /niestety/ tłumem...

      Usuń
    2. Błagam o litość Stokrotko, toż to jest parafraza Gałczyńskiego
      http://galczynski.kulturalna.com/a-6669.html

      Usuń
    3. Naprawdę??????
      A... "jam myślała że co inne"....

      Usuń
    4. Czy aby przez Ciebie, Torlinie, jakaś zazdrość o te pukle aby nie przemawia?:)))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)