Porodzony w 1545 roku, w czasie nas zajmującym, czyli wojny japońsko-koreańskiej z lat 1592-1598, młodzieniaszkiem nie był, co może i na experiencyję onego wpływ miało, ale i na wiedzę powziętą. W przededniu tej wojny Yi , jako jeden z niewielu**** widział konieczność powzięcia stosownych przygotowań i szukając konceptu zniwelowania japońskiej przewagi, sięgnął po dawno zarzuconą konstrukcję okrętów-żółwi, by jej pospołu z inszym wielkim inżynierem Na Dae-Yong udoskonalić i oprzeć na niej swej floty.
Okręty owe, zwane geobukseonami (luboż Kŏbuksŏnami ) miały zamkniętych od góry pokładów, tandem nie sposób było onym wrucić tam jakich kul ognistych czy, ulubionych przez Japończyków, swoistych granatów. Pora wyjawić, że w owem czasie, japońska flota więcej na taktyce abordażowej polegając i na liczebnej przewadze, niemal nie miała harmat na korabiach swoich, choć już arkebuzów było u huncwotów nieskąpo, za sprawą Portugalczyków im owe wynalazki przedających. By może Lectorom Miłym owe czasy dla nas wystawić, to przypomnę, że to u nas pierwsze lata rządów Zygmunta III Wazy, czyli zaczątku nieszczęść królestwa, którego swoistym zwiastunem było spalenie przez króla w następstwie jego zabaw alchemicznych Wawelu i konieczność przenosin do zamku inszego, choć dalibóg nie pojmuję, czemuż akurat do Ujazdowskiego, co po dziś dzień gmin pospolicie rozumie przeniesieniem stolicy do Warszawy.
Na morzach w owym czasie w naszych stronach poczynają królować galeony, przy czem klęska wielkich i nieprzesadnie zwrotnych hiszpańskich w 1588 roku zadana przez lżejsze i zwrotniejsze angielskie, na jakie pół wieku rozwój flot w tymże poniesie kierunku, by znów później odejść w gigantomachię wielkich okrętów liniowych. Ale powróćmyż do naszych mutonów...
Geobukseon miałby mieć jeszcze owego zakrytego pokładu nie tylko nakrytego pancerzem żeleźnym, co assumpt daje wielu głosić je przodkami pancerników, ale i sterczące zeń ostrokończyste iglice, wielce zniechęcające japońskich marynarzów do skakanie na nie w abordażowej gorączce. No i z tem turbacyja niemała, bo o wielech o iglicach owych jest śladów zapisanych niemało, to o pancerzach żeleźnych milczy i dziennik samego Yi Sun-Sina, takoż zapiski onego bratanka, co był mu prawą ręką, jako i opisy przez Na Dae-Yonga poczynione. Może zatem onych nie było i starczyło drzewa dość tęgiego, by go przebić nie szło, pokrytego czem znów inszem przed ogniem chroniącem? Wiemy, że czemsi takim mazali Koreańcy i masztów, i żagli, tedy czemuż by i nie kadłubów? Iglice przecie są poza wątpieniem, tako jak okrętu uzbrojenie w harmat grzecznych wiele, a i ostrogę to taranowania zdatną.
Na tejże paginie macie więcej o owych korabiach, jam stamtąd jeno tegoż wizerunku dla Was powziął:
Kadłuby owych się ku górze więcej szerokiemi czyniły, ośmiu z górą metrów mając, i długiemi na niemal czterdzieści. Niemało, aliści jako zważyć że okręt wielu pokładów nie miał, a na tem jednem się pomieścić miało stu sześćdziesięciu z górą wioślarzy i wojenników. Tak, tak! Wioślarzy takoż, bo szkuta owa miała ponoś po dziesięć wioseł na każdej z burt i dzięki temu niezależnego od wiatrów i pływów napędu, co jak się zdaje w jednej przynajmniej z bitew przyszłych, niemałego mieć mogło znaczenia.
W wikipedycznej notce o tychże korabiach macie i wieści, że owe wiosła miały jaki kształt extraordynaryjny, który dozwalał pływać szybciej, czego negować nie myszlę, aliści słowa o tem, że można było niemi falę wywołać, zdolną wraży okręt wywrócić, to już, darujcie, ja bym między bajki włożył, chyba żeby tych geobukseonów w rzędzie stanęło ze czterdzieści i poradzono by w jednem tempie temi wiosłami machać.
Jest tam i insza wieść za "Historią Korei" pióra pani Joanny Rurarz podana, że działa z owych koreańskich okrętów nawet i na cztery miały bić kilometry, co u Wachmistrza wzbudziło z początku jeno "śmiech pusty, a potem litość i trwogę".
Insze, co wątpienie budzi to sprzeczne zapisy o rzekomej chyżości owych okrętów, które mnie się widzą naddanemi, zważywszy że konstrukcyjnie to kadłub barki płaskodennej (w kształcie więcej litery U niźli V), stępki pozbawionej, co też i pewnie owocowało tem, że owe się nadto daleko od brzegu zapuszczać nie mogły, a już i Boże broń, nie w czas sztormowy.
Aliści jeśli tego zażyć roztropnie, jako obrony przybrzeżnej, siła idzie naszkodzić wrogowi i tegoż właśnie dowiódł admirał Yi, pierwotkiem jeno jednym z wielu wodzów morskich będący. Ale miał swoje geobukseony, choć w pierwszej bitwie jeno trzy. Osobliwość, że wszytkiego zebrawszy 24 okręty i dopadłszy japońskiej floty z 50 korabiów złożonej przy porcie Okp'o, to tamci w panikę wpadli i widzieli się być okrążonymi i zguby pewnymi. Jako to w cyrkumstancyjach takowych zwyczajnie, nastąpiło coś, co Wachmistrz nazywa pożarem w burdelu w czasie powodzi, z tem że jeno po japońskiej stronie. Na dno poszło jednostek niemało (Wiki podaje arcyprecyzyjnie, że od 25 do 50), z tem że ani jednej koreańskiej. Kilka tysięcy japońskich marynarzy i żołnierzy tam ducha oddało, a choć ta batalia to też i chyba początek stosowania przez nich arkebuzów w walkach morskich, jakoś ponoś ani jednego nie ustrzelili Koreańca.
Król Sonjo, naówczas bardzo dla Yi Sun-Sina łaskawy***** , uczynił go wówczas admirałem nad floty całością i ten w niedługim czasie dał nowy swych talentów dowód, gdy japońska flota inwazyjna wpłynęła do Pusan i tam dwustutysięcznej wysadziła armii. Koreańczycy widząc japońskiej przewagi, zażyli fortelu chowając większej części swych okrętów w zatokach wpodle insuli Hansan, a pod port jeno parę drobiazgu posłali, który zuchwale sobie poczynając, sprowokował Japończyków do pościgu za niemi, który wprost na zaczajonego Yi Sun-Sina ich wprowadził. Jako że pościg był, jak się zdaje, prowadzonym bez ładu i składu ("Ja z synowcem na czele i jakoś to będzie!"), tedy jako pierwsi pomiarkowali, że ich na kowadło wwiedziono, a młot właśnie spada, to się wszczęła panika niebywała, gdzie uchodzący na jeszcze goniących wpadali, a na wszytkich koreańskie geobukseony. Znowuż statystyka tej batalii zdumiewa, bo mając 73 okręty przeciw koreańskim 56, Japończycy nie zatopili wrogowi żadnego, a jeno ze setkę marynarzy poranili i kilkunastu zabili, samemu tracąc 47 potopionych i zniszczonych, 12 pochwyconych i w ludziach z górą dziewięć tysiąców utraconych.
Takimiż to właśnie działaniami koreański admirał japońskiej floty był zniszczył i doprowadził do tego, że łączność między Japonią a armią inwazyjną właściwie nie istniała, podobnie jak wszelkie dostawy i posiłki. I tak prawdę rzekłszy, to tymże sposobem Koreańcy tej wojny kolei nareście odwracać poczęli, bo na lądzie szło im wielekroć gorzej. Dość rzec będzie, że wrychle całej niemal Korei zajęli, wliczając w to i Hanseong, protoplastę Seulu.
Dopieroż powszechność partyzantki, w połączeniu z brakiem auxiliów, których morzem dowieźć było nie sposób, poczęło japońskiej armijej doskwierać tak silnie, że poczęli i o poniechanie zamysłu pierwotnego przemyśliwać. Wejrzawszy na to, że za inwazją stał sam Hideyoshi Toytomi, persona w Nipponie czczona jako jeden z trzech zjednoczycieli państwa i któremu więcej szło o podbój Kitaju, do czego Korea być miała jeno preludium, wierę ja, że nie było im łatwo się z marzeniami pożegnać. Zda się, że Toyotomiemu szło też i o to, by wojska tych dajmio, którym nie zanadto ufał, miały zatrudnienia poza krajem, gdy on będzie swe władztwo umacniał.
Wdali się w to jeszczeć i Kitajcy, roztropnie miarkując, że to na nich się Toyotomi szykował, tandem warto Koreańców wspomóc i tak to pomalutku najezdników gromiono i gromiono, osobliwie że i ci wielce zapracowali sobie na opór i nienawiść powszechną (Mimizuka).
Ostatnie dwie batalie admirała to już czas, gdy Japończycy wycofać się chcieli i drogi przez morze wyrąbać chcieli. W październiku 1597 roku Yi, wszystkiego mając trzynaście geobukseonów, wciągnął w przesmyk Myeongnyang japońskiej floty z 400 okrętami i transportowcami, gdzie własnych za przesmykiem pochował, a najezdnikom narzucił nie dość, że miejsca to i czasu batalii, onym najgorszego, bo odpływowego.
Japońskie okręty nie radziły sobie z potężnymi w tym miejscu prądami i falami odpływowymi i lwia ich część na skałach skończyła, zasię te, co poradziły niebezpieczeństwo ominąć, wpadały pod armatni ogień z geobukseonów. Z górą trzydzieści japońskich okrętów potonęło, blisko setkę Koreańce zdobyły. Ośm tysięcy Japończyków tej batalii nie przeżyło, aleć jeszcze i więcej co nie do uwierzenia prawie, że onej wiktorii Koreańce okupiły jednym zabitym i trzema rannymi.
W ostatniej swej bitwie, pod Noryang w grudniu 1598, gdzie odnowionej flocie japońskiej z 500 jednostkami i 20 tysiącami ludzi, Yi Sun-Sin przeciwstawił złączonej pod swem dowództwem floty koreańskiej i posiłkującej chińskiej, łącznie 148 okrętów i statków z 15 tysiącami marynarzy. I tu się niejaka nasuwa do Nelsona analogia, bo i Yi Sun-Sin swego Trafalgaru nie przeżył, będąc jedną z pięciuset ofiar w swojej flocie. Japończycy, gdy ich rozproszono, zwyczajnym u nich obyczajem panicznego się jęli odwrotu, w którym już nader łatwym byli łupem i utracili floty połowę, ludzi znów nieskąpo i definitywnie złudzenia, że są w stanie inszych podbijać. Wrychle tam i Toyotomi pomarł i wojna domowa się wszczęła na nowo, zatem Koreańczycy zyskali od wschodnich sąsiadów całe trzysta lat spokoju... _________________________________________
* O przedwojennej flocie naszej pisałem już tu po wielokroć, już to o prapoczątkach śródlądowej jej części, czyli przyszłej Flotylli Pińskiej, takoż i o pewnem hańbiącem epizodzie, którego osława miała dotknąć naszego najsłynniejszego podwodnego okrętu, czyli ORP"Orła", takoż o tem jakeśmy własne okręty porywać musieli.
** części I, II, III, IV, V, VI , VII, VIII
*** części I , II , III, IV , V , VI , VII
**** - jeden z dowódców Bak Hong, nawet widząc nadpływającą japońską flotę inwazyjną, uważał, że to może być duża misja handlowa. Inszy, miast wspomóc oblegany już sąsiedni fort Busanjin, który niezadługo Japońce zdobyły i wszytkich wyrżnęły, mimo wolej symbolicznego koreańskiego El Alamo czyniąc, wolał zbiec gdzie oczy poniosą, przódzi własne topiąc okręty.
***** - później tak już ładnie nie było, bo Yi wielokrotnie odmawiał wykonywania rozkazów królewskich, mając je za kretyńskie i koniec końców lochu i tortur się doigrał, z których wypuszczony długo się leczyć musiał, nim znów do boju ruszył i Japończyków wykończył. Inszy z admirałów, Won Gyun, już w sobie tej siły nie miał i ordonanse królewskie próbował spełniać co do joty, co kosztowało go utratę żywota i przegraną bitwę pod Chilcheollyang.
XVI wiek przyniósł Japonii zmiany strukturalne - wolne miasta, przybycie kupców zachodnich, wprowadzenie broni palnej, powoli prowadziły do zjednoczenia kraju pod dyktaturą wojskową. Inicjatorem był Oda Nobunaga (1534-1582), niewielki książę feudalny ( daimyo). Szybko dołączył do niego Toyotomi Hideyoshi ( 1536-1598) oraz Tokugawa Ieyasu (1541-1616). Triadzie tej Japonia zawdzięcza zjednoczenie. Hideyosi uchodzi za osobowość polityczną i wojskową. Po śmierci Nobunagi, w kilka lat przywiązał do siebie najbardziej skłóconych daimyo. Walcząc z buddyjskimi mnichami posłużył się chrześcijaństwem, w sprawie zysków z handlu porozumiał się z Portugalczykami z Chin. Kiedy handel opanował, a dochody zaczęły wzbogacać skarbiec, wygonił Portugalczyków głosząc, że katolicy to "piąta kolumna" europejskiej ekspansji. W 1592 zajął Koreę, a jego plany podbojów dotyczyły także Chin. Szybko armia japońska została powstrzymana. Taki pat trwał do 1598, kiedy zmarł Hideyosi ( 18 września 1598 ) , wyznaczając następcą swojego syna. Ieyasu szybko wybił małolatowi i jego zwolennikom mrzonki o władzy. W 1603 ogłosił się szogunem, przeniósł polityczną stolicę do Edo ( obecne Tokio), zostawiając cesarzowi i jego dworowi stolicę w Kioto. Tak się zaczęła epoka szogunów z rodu Togukawa ( 1603-1868), którzy doprowadzili Japonię do drzwi współczesnego świata.
OdpowiedzUsuńBóg Zapłać za to wejrzenie, od Japońców strony nam rzeczy dopełniające...:)
UsuńKłaniam nisko:)
YiSun-Sin zasługuje na uznanie chociażby dlatego, że miał swoje zdanie, więc kretyńskim decyzjom władzy umiał się przeciwstawić, co nie jest tak oczywiste w dzisiejszych czasach.
OdpowiedzUsuńOkręty wyglądają imponująco, choć trudno uwierzyć, że "onej wiktorii Koreańce okupiły jednym zabitym", hm..., takie były niegdyś wojny na świecie.
Serdecznie pozdrawiam
Mnie to może i jakoś już łacniej dowierzać, bom długo miał i podobnie na effecta bojów jazdy naszej wejrzawszy, gdzie owi, jak pod Zasławiem jednego oficyjera utraciwszy i poranionych ułanów paru, z górą stu krasnoarmiejców nasiekli, ponad tysiąca w niewolę wzięli, dobytego dobra w harmatach, taborach i inszem drobiazgu cależ już i nie rachując... A co się niepokornej duszy admirała tyczy, to jeszczeć to więcej podziwienia godne, że to człek wschodu, zatem posłuszeństwo władzy mieć winien we krwi, a po wtóre wojskowy, zatem ktoś, kto nie powinien myśleć zanadto, jeno ordonansów i regulaminów słuchać
UsuńKłaniam nisko:)
Podoba mi się ten geobukseon.:) Ciekawe czy tym czymś na wierzchu mogła być odpowiednio wyprawiona i zabezpieczona skóra?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Jeśli owe iście żeleźnym być miały pokryte pancerzem, to nie widzę potrzeby, dla której by się do tego miano uciekać. Aliści, jeśli ów jednak tylko drzewiennej miał owej skorupy nawierzchniej, to któż wie? Mogła być i taka na niem od ognia osłona...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Kiedyś oglądałem jakiś filmik o tych okrętach i podobno Koreańczycy używali na nich jeszcze jakiś rodzaj gazów bojowych. To by nawet mogło tłumaczyć te gwałtowne reakcje paniki u wrogów, bo te armatki to one bardziej na wiwat były, niż żeby większej szkody narobiły.
OdpowiedzUsuńJuż Ci tu poważniejsi ode mnie wyłożyli byś "koreańskich armatek" nie lekceważył:) Ale prawda, że z owej głowy smoka na dziobie często dymu dla strachu puszczano, luboż i z myślą stawiania jakiej zasłony dymnej.
UsuńKłaniam nisko:)
Nieznany koreański geniusz - admirał Yi Sun-sin pióra Marcina Wasilewskiego
OdpowiedzUsuńhttps://histmag.org/Koreanski-geniusz-admiral-Yi-Sun-sin-8710
Przecie my się tu już z niem jako tam skamracili, to jaki on tam znowu nieznany ?:) Wielcem Waszej Miłości za owo dopełnienie obligowany, osobliwie za owe o familii wieści, jako i o kulcie swoistym tegoż bohatera...
UsuńKłaniam nisko:)
Trzeba w angielskiej wikipedii wstukać hasło chongtong, a przejdzie się do artykułu o koreańskich działach. Były ich cztery rodzaje, a zasięg daleki od 4 kilometrów, ale przecież imponujący (najdalej aż do 2 km).
OdpowiedzUsuńMoże coś wniesie artykuł Jakuba Idzika - Ołowiany grad : zarys historii rozwoju artylerii do czasów przednapoleońskich .
Usuńhttps://studiadesecuritate.up.krakow.pl/wp-content/uploads/sites/43/2018/12/3.pdf
Ciekawość, że na 19 stron opracowania niemal połowa jest o balistach :) Obydwóm Wam znów wdzięczność winienem za dodatki i ubogacenia:)
UsuńKłaniam nisko:)
Czytam teraz skrupulatnie więcej i... daruj, Drogi Bosmanie i nie bierz tego najmniejszej mierze do siebie, ale jakem dobrnął do zdania :"John Zizka zapoczątkował wykorzystanie mobilnej artylerii w bitwach husyckich o Bohemię...", tom padł...
UsuńKłaniam nisko:)
Discovery Science emitowała kiedyś film o niezwykłych korabiach i o koreańskim żółwi też tam wspomniano. Pokazano chyba nawet tę samą replikę.
OdpowiedzUsuńCo zaś do wielkich strat Japończyków, to pamiętać należy, iż Samurajowie śmierci nie unikali, ale wręcz jej szukali. Coś, co było nie do zdobycia, atakowali z jeszcze większym zapałem, masowo ginąc i nie kalkulując, zali się to opłaci.
Osobliwa to nacja i kultura, czemu nie zaprzeczę, choć na okrętach to więcej bym się załóg z rybaków i marynarzy ze statków kupieckich złożonych spodziewał, nie zaś ze szlachetnych samurajów...
UsuńKłaniam nisko:)