30 grudnia, 2012

O wojnie klechów z kolędnikami...


  Miana kolęd samych jako obyczaju, nie pieśniczek nam się z tem głównie kojarzących, po największej częsci wywieść by trza ode łacińskich kalend (calendae) pirwszy dzień miesiąca nowego oznaczających. Że się Rzymianom pierwszy dzień pierwszego miesiąca nader foremnem widział, by się ku znajomkom i familijantom kwapić, życząc onym pomyślności wszelakiej w onym nowym, ledwież się poczynającym roku, to przecie nie dziwno.
 Barziej już dziwno jako to Kościół parł, by obyczaju onego z czem krześcijańskiem powiązać i z daty tej z poganami kojarzonej luboż na Trzech Króli, luboż na samo i Boże Porodzenie przesunąć, co się wreszcie po wiekach paru udało. Aliści jednakowoż dopokąd jasełek ze świątyń nie przegnano, nadal to jeno okazyja jaka ku cależ świeckiemu zdrowia winszowaniu, a często jakiem kufelkiem czy kielichem wsparta była:))... Że zaś naturze przyrodzone jest nader obmierzłe próżni wszelakiej traktowanie, tedy i nie dziwota, że jako jasełka po kościołach niegościnnych być wystawowanemi nie mogły, młodzieńcy, którym na Dzień Młodzianków z dawna niepisany przywilej był breweryj czynić, ochotnie pieczy nad jasełkami osieroconemi przejęli, już to dla poręczności niesienia samych szopek i figurynek pomniejszając, by z niemi można się po domostwach per pedes apostolorum modo przemieszczać, już to i dla uciechy może więtszej, samemi się za persony najbarziej charakterystyczne przebierając...
  Cależ jednak kolędniki żywota łatwego nie miały... Chocia bowiem ich jako odmiany miłej w zimie ponurej wypatrywano, przecie klechy temuż sielnie krzywe były, dla przyczyn rozmaitych...
Ano raz, że to księżom jaką siarką cięgiem zalatywało i pogaństwem się widziało, potem, że jako to bez duchownej osoby pieczę mającej młodziankowie swawolni chodzili, taż i Bóg jeden raczy wiedzieć, jakich może i herezyj dla śmiechu jeno głosić mogli. Synod poznański Anno Domini 1420 jawno kolędowania zakazał, za przyczynę to podnosząc, że się kolędnicy grup różnych na drodze napotkawszy, nader często nie tylko grubem słowem obrzucali, aleć i często od szturkańców do bijatyk przychodziło, a i takich, gdzie noże w ruch szły, byle jeno konkurencyjej usunąć... Byłyż i takowe cyrkumstancyje, że jakiego na śmierć ubitego kolędnika odmawiano w poświęconej ziemi pochować, a cale długo jeszcze onym komunijej udzielać nie chciano... Ano jeszczeć i jednej przyczyny było, dla której się kolędowanie xiężom nie widziało... Idzie mi o obyczaj zakorzeniony kradzieży noworocznych, aleć o tem mi przyjdzie chyba noty osobnej popełnić...
Dalekim wielce, by duchownym osobom jeszczeć i inwidię jaką względem tegoż co kolędnikom w kobiałki kładziono zarzucać:)))... ale przecie to fakta same, że nader wrychło się obyczaj narodził, by xięża takoż po domostwach chodzili, rzkomo za nauk krześcijańskich pielęgnowaniem, takoż i za familijnych relacyj śledzeniem... aleć mało kto temuż dowierzał, swego widząc że xiędza po kolędzie przyjąć, toć niczem daniny nowej płacić... A cóż na to kolędnicy sami? Ano...kapkę wcześniej chodzić się starali:))))
 Otoż przed Tobą, Czytelniku Miły jedna z najstarszych „gadek” kolędniczych, spisana około 1615 roku:
Darował nas Pan Gospodarz Barzo Hojnie Y Przystojnie
Choć onacznie (śmiesznie), Przecię bacznie:
Łasztem sieczki, Centnar brzeczki (słodu),
Dymu komin, Żółtych słonin,
Kiełbaśnice I jątrznice (kiełbasy).
Wszyscy pyzem (razem)
Pod tym chyzem (chałupą)
Boga proście:
Niech mu roście
Na miąsz (grubo:)) pani,
Konie w stajni;
Na oborze Y w komorze
Wszytko szumno;
Wielkie gumno,
Stogi, brogi
jako rogi
Stoją wszędzie.
Dobrze będzie!
Amen!”

28 grudnia, 2012

Jeszczeć o Wilijej...


Długom dumał, zali jeszcze dodawać co do tego sielskiego obrazka wigilijnego, com go dwa dni temu nazad namalował był...  Ale że przecie amicus Plato, sed magis amica veritas*, tedy brnijmyż, bo to mitów znów narosłych pora może wyżenąć i parę mniej może miłych tradycyj wigilijnych poprostować, osobliwie dla tej przyczyny, że żywotem własnem dziś już żyjąc, cależ odmiennego charakteru nabrały, niźli były niemi przódzi... Jedną z takowych jest obyczaj talerza pustego na stole stawiania, coż jakoby na jakiego zbłąkanego bezdomnego ma czekać... Otóż tego znaczenia nader młodem nam widzieć i prawdziwie trudno mi rzec, skąd to k'nam przybyło, bo o wieleż mi wiedzieć ni Niemce, ni Rusy takowego obyczaju nie znają... W dawnem pojmowaniu, w starej Polszcze talerz ten stawiano z myszlą o duchach, najwięcej o bliskich jakich niedawno zmarłych... Wierzono bowiem, że tejże nocy przybywają one w odwiedziny... Między inszemi dla tejże przyczyny zalecano dmuchać na ławy i krzesła, zaczym się na nich usiadło, by jakiej duszyczki nie przygnieść. Bardziej zapobiegliwym to nie starczało, tedy mieśćce puste popiołem posypywali wierząc, że jako duch by jaki usiadł, ślad by niechybny w popiele ostawił. Potraw niespożytych się ze stołu nie sprzątało, wierząc, że do rana tem się właśnie duchy żywią... Że się klechom te niemal pogańskie zaszłości nie widziały, to i wierę, a miarą sukcesu kościelnej propagandy owo dzisiejsze mniemanie powszechne o talerzu na niespodzianego gościa czekającym...
  Co się zaś ludzi niespodzianych tyczy...hmmmm....cóż nie wiem jako to rzec, aleć jako parę lat temu żurnalista jaki, bodaj we Szczecinie, domostw paru znamienitych obszedł, biedaka udając, co się na to puste mieśćce przy wigilijnem stole prosił dopuścić i wszędzie z rekuzą się spotkał (bodaj za jednem wyjątkiem posła SLD :))... otoż właśnie wszytcy owi za próg go wypraszający właśnie jak najpełniej w zgodzie ze staropolską, chocia bardziej włościańską, tradycyją byli...
  Powszechnie przecie wierzono, że co się tego dnia zdarzyło, będzie się i zdarzać rok cały... Temuż pracy ciężkiej unikano, temuż potraw o szczególnych znaczeniach na stół stawiano, temuż o zapobieżenie bolowi zębów dbano... zatem jakoby się jaki darmozjad miał tegoż dnia trafić, pojmowało chłopstwo, że przyjdzie kogo obcego rok cały darmo żywić. Ano i dla tej przyczyny radziej by Ci było, Czytelniku Miły w tamtem czasie drzwi kołkiem zawarte spotkać niźli tej rzekomej gościnności staropolskiej uświadczyć... temuż jeszczeć i insza okoliczność służyła: wierzono, że jako się tego dnia kto przy wieczerzy w kożuchu pojawi (a że przecie to pora zimowa, to i mało kto, osobliwie na wsi,  bez kożucha chodził!), wrzody na domowników przyniesie...
   Obyczaj z inwentarzem ugwarzania z dawnego wróżenia się wziął.. Ano, biegły panny po wieczerzy do chlewika, stukać po nim łyżkami swemi. Jako się świnka jaka ozwała, ślub rychły był tejże (pannie, nie świni..:)) przeznaczony. Jeślić świnie spały, nie ozwały się przecie, tedy chytre panny przódzi się ukradkiem wybierały, nibyż za potrzebą, aby świnek pobudzić i słodkiemi słowy (a więcej i może jeszcze frykasem jakiem:) uprosić, by się za stukaniem ozwały, jako pora przyjdzie po temu...:)
  Osobną rzeczą, o której mi jeszcze i przy kolędowaniu pisać przyjdzie, że całyż ten czas świąteczno-noworoczny młodzi nad wyraz się widział stosownem dla psot wszelakich, na które starszyzna wyjątkowo przez palce patrzyć wolała... Ulubioną przed pasterką zabawą chłopców było nieuwagi sąsiada wykorzystać i wóz drabiniasty onemu na części rozebrawszy, ponownie złożyć... ale na dachu...
  Jakom o tem ongi sąsiadowi swemu spomniał, nie wiedzieć czemu wzrok syna mego, co się familijantom niektórym jeszczeć i więtszym ode mnie zbytnikiem i krotochwilnikiem widzi, był począł wędrować ode onegoż Pajero po kalenicę domu jego. Ja wprawdzie związku nie widzę, ale faktem , że sąsiad co rychlej do miasta się udał, jakiego nader czułego alarmu dotykowego każąc zamontować, co się tem skończyło, że automobil jaki rok później przedał był, udręczony ustawicznem wywoływaniem go z urzędów i sklepów, jako że gdzie tylko go ostawił, toć za leda cięższego wozu jakiego przejazdem mimo, wszytko w niem wyć poczynało i błyskać... :-P
  Godzi się i na koniec spomnieć o wyścigach przed pasterką czynionych... Wierzono bowiem o szczególnej pomyślności dla tych, co się pierwsi w kościele pokażą, tedy co i bardziej gorliwi wraz po wieczerzy biegli... czasem jako który sąsiada takoż idącego zoczył, sam kroku przyśpieszał, znowuż tamten nie chcąc się dać przegonić, swego kroku wydłużał, że na koniec ledwo płuc nie wypluwszy, oba jako maratończyki jakie do kościoła wpadali... Bywało, że i dla zajadłości jakiej szczególnej, powstrzymując się wzajem, od podkulawiania do kułakami okładania przychodziło, a temperantniejsi i po sztachety sięgali,  to i nierzadko jeden z drugim z tych ścigantów wigilijnych do kościoła w ten dzień Boży z guzami i bez zębów dotarli...:))
______________________
* - dosł. Plato przyjacielem, lecz większą przyjaciółką prawda

26 grudnia, 2012

O obyczajach Wigilijnych...


  Łacińska vigilia (vigiliae) coż czuwanie znaczy nader dawno się na rodzimą Wiliję spolszczyła, zaczym znów kościelnem staraniem do źródła swego miana nie powróciła. W dawnej Polszcze takich czuwań przed każdem świętem znaczniejszem nader powszechnie było w obyczaju, przy czym najznaczniejszych wilij uważano tejże przed Godami samemi, takoż przed Rezurekcyją i na Sobótkę, czyli we wiliją przed świętym Janem Chrzcicielem. Okrom nocnego czuwania, niemal cale dziś przepomnianego musem we Wiliją był post całodzienny. Temże tłomaczyć trza narodziny obyczaju, że się dnia końca czem prędzej wyglądało, czyli gwiazd na nieboskłon wynijścia. Oczywista co najwięcej wygłodniałym pacholętom to dokuczało, osobliwie, że przecie się uczta niezwyczajna szykowała, odmianę czyniąc nader miłą szczególnie chłopskiej dzieciarni, coż mało kiedy w roku syta spać szła... Co jeszczeć okrutniej, że to na ich oczach, częstoć i przy pomocy się ona wieczerza sposobiła, zapachami smakowitemi srodze przecie niebożęta torturując..:((((   Takoż gwiazda najpirwsza właśnie tem signum była, co z czystem sumieniem dozwalała się wreszcie ku stołowi kwapić...
   Na wilijej chłopskiej siedm dań być winno, na szlacheckiej dziewięć a na wielkopańskiej jedenaście. Każdej był oblig poprobować chocia trocha pod rygorem przesądu, że nie pożywając jednej czy dwu, takiejże samej liczby przyjemności się człek w nowem roku pozbawiał... Przy przyrządzaniu onych wagi ogromnej nabierały owoce i warzywa, z których je czyniono, a ściślej prawiąc, symbolika onych... I tak jabłka afekta miłosne znaczyły, takoż pokój, konkordię powszechną i odkupienie, śliwki i kapusta ode złych mocy przydatne były, gruszki żywota przedłużenie, takoż grosiwa przywabienie i ogólnej fortuny przybytek, figi płodność, obfitość i długowieczność, takoż jak i daktyle przytem jeszcze dostatek sprowadzające 
  Ale żeśmy o jadle gwarząc niemal cale przepomnieli inszych wigiljnych spraw nader ważkich, tedy nam się ku porankowi wigilijnemu cofnąć teraz... Pirwszem co się z rana zaraz po modlitwie czyniło, byłoż zębów czosnkiem pocieranie, by na cały rok przyszły się od uprzykrzonych zębów boleści uwolnić. Tegoż dnia się starano jako można prac ciężkich unikać, wierząc, że i potem rok cały człek jako wół tyrać by musiał; osobliwie niechano przędzenia i wszytkiego, co się lnu tyczyło (chocia przędzenie przez adwent cały niemalże obligiem dla panien było), a to w tem staraniu, by duchom we Wiliję się po świecie błąkającym oczu nie zaprószyć...
  Po południu gospodarz obuchem siekiery ubijał jemioły, którą pacholęta pode drzewem stojące złapać winny. Jemioła nie miała prawa dotknąć ziemi, bo byłby to niechybny zły znak na cały rok nowy!!! Jemioły onej potem wkładano z woskiem do uli, cóż miało miodu obfitość zapewnić.
   Do wieczerzy się szykując, siano rozrucano po podłodze, by stajenki betlejemskiej pozór czynić, takoż jadano na sianie (potem i obrusem nakrywanem) pod obrazem świętym, zasię po kątach izby mus był snopów z czterech zbóż naznosić, co urodzaju przyszłorocznego zapewnić miało. Tychże snopów potem w Nowy Rok wynoszono na pola, a i potem z osobna pilnowano, by po wymłóceniu ukręcić z nich powrózła na drzewka owocowe, by i onym obfitości zbioru uprosić. Ziaren zasię trza było do ziarna siewnego dodać, by plonu ubogacić, a sianem skrzętnie wyzbieranem bydło w Nowy Rok karmić.
  Osobnym obyczajem udzielanie czego z potraw ze stołu zabranych bydłu, kurom a takoż i wilkom, których na tę jedną jedyną wieczerzę zapraszano, wierząc, że jako się onych ugości, więcej się nie zjawią... Cależ przepomnianym obyczajem było wróżenie...niemalże takie samo jak na Świętego Jędrzeja... Panny ze ździebeł siana spode obrusa ciągnionych zgadywały, kiedyż ślub będzie. Jako ziele się świżym jeszczeć i zielonym widziało, tedy już w karnawale szło się gości weselnych spodziewać, jako zwiędnięte było...ano to krzynę dłużej czekać zejdzie; nie daj Bóg suche i żółte wyciągnąć... staropanieństwo pewne:((... Aleć zawżdy szło jeszcze wróżby z siana wróżbą z kłosa ze snopka ciągniętego sprawdzić: jako ziaren z kłosa parzyście się wykruszyło - ślub rychły, jako przeciwnie - toż i czekać dłuzęj zejdzie...
   Po wieczerzy się do sadu chodziło, gdzież gospodarze obuchami siekier pnie drzew uderzali "grożąc" onym ścięciem, jakoby się nieurodzaj trafił. Do sadu się też i po pasterce szło, by drzewkami potrząsnąć na "obudzenie ich" by świadkiem Bożego Porodzenia być mogły. Jakośmy już i przy drzewkach, tedy mię znów pewnie alteracya brać okrutna będzie za przyczyną powszechnego mniemania o „staropolskości” obyczaju choinek stawiania, a przecie to Niemce nam onego przyniesły, jako czasów zaborowych się we Warszawie od 1795 do 1807 roku rządziły...:(((
  Prawdziwie staropolskim obyczajem byłoż wieszanie u powały jeno czubka sosny, powszechnie podłaźniczką zwanej, chocia na rzeszowszczyźnie wołali ją jutką, w Małej Polszcze sadem, w Sandomierzu wiechą, a na Warmijej i Mazurach jeglijką... Strojono ją opłatkami, orzechami i jabłkami i wierzono, że dom chroni przede złemi mocami i urokami...
  Dalszym dniom się z Bożem Narodzeniem na Gody składającym insze obrzędy jeszcze i towarzyszyły... Na Świętego Szczepana miał xiądz owies święcić, którem się ludziska i przed kościołem, a i w kościele obsypywali, zaczym ku koniom szli tegoż dnia szczególnie je doglądając i pielęgnując; na Świętego Jana xiądz wino święcił, co na bole gardłowe wszelkie pomocnem być miało:))); dzień Młodzieniaszków młódź na swoje swywole całkiem zawłaszczyła, nieraz i takich breweryj po kościołach czyniąc, że się i do Rzymu na to opat tyniecki skarżył...
     Jeszczeć i inszem obyczajem, z Godami powiązanem, był ci obyczaj kolędowania, ale o tym inszym razem mi już pisać, boć nader długą mi się owa nota uczyniła:))...

23 grudnia, 2012

Na scynście, na zdrowie...


   Oto jedna z najstarszych znanych kolęd... Ze zbiorku, który Anno Domini 1630 roku sub titulo "Symfonie anielskie" Imć Jan Żabczyc pospisywał i wydał był. Tejże kolędy, co we zbiorku "Symfoniją Szesnastą" się mieni, może i komu znać, bo mało kiedy w całości śpiwana, ale przecie dotrwała do czasów naszych... a jako nie ona, to niezliczone przeróbki i inspiracyje takoż się ode słów "A wczora z wieczora..." poczynające...

A wczora z wieczora
Z niebieskiego dwora
Przypadła nowina:
Panna rodzi Syna,

Boga prawdziwego
Nieogarnionego,
Za wyrokiem Boskim
W Betlejem żydowskim.

Pastuchowie mali
W polu wtenczas spali,
Gdy anioł w pół nocy
Światłość z nieba toczy,

Chwałę oznajmując,
Szopę pokazując,
Gdzie Panna z Dzieciątkiem,
Z wołem i oślątkiem

I z Józefem starym
Nad Jezusem małym
Chwalą Boga swego
Dziś narodzonego.

Natychmiast pastuszy,
Każdy z drogiej duszy
Do onej to budki
Bieży, wziąwszy dudki.

Chcący widzieć Pana,
Oddaje barana,
Na kozłowym rogu
Krzyczy gwoli Bogu.
Sam śpiewa i gędzie
Ludziom po kolędzie
W żydowskiej krainie
O cudownym Synie,

Niebiescy duchowie,
Z daleka królowie,
Pragnąc widzieć swego
Stwórcę przedziwnego,

Dziś Mu pokłon dają,
W ciele oglądają
Z czystą Panną w szopie
To maluczkie Chłopię.
Cieszą podarkami,
Więc i piosneczkami:
Witaj, Zbawicielu
I Pocieszycielu!

Witaj, Królu nowy,
Synu Dawidowy,
Ty nas masz wybawić
I w niebie postawić.

W otchłani ojcowie
I patryjarchowie
Dawno Cię czekali,
Rorate wołali.

O, szczęśliwy żłobie!
Gdy Mesyjasz w tobie
W pieluszkach związany
Z dawna obiecany.

Jezu namilejszy,
Ze wszech nawdzięczniejszy,
Zmiłuj się nad nami,
Grzesznymi sługami.

       A ode mnie dla Czytelników Miłych wszytkich, takich życzeń składam , jakich i mnie ongi sąsiedzi mili do górskiej mej sadyby przynieśli :)))))
Na scynście, na zdrowie, na to Boze Narodzenie 
Coby sie wom darzyło syćko boze stworzynie
W kumorze, w oborze - wsyndy dobrze
Coby Wam się rodziła kapusta i groch.
Coby Wam się rodziło: żytko jak korytko,
pszenica jak rękawica,
bób jak żłób, a owiesek jak pański piesek.
 Coby sie wom darzyły kury cubate, gęsi siodłate
 Cobyście mieli telo wołków kielo w dachu kołków
Telo cielicek kielo w lesie jedlicek
Telo owiecek kielo mak mo ziorecek
Telo krów kielo w sąsieku plów
Coby sie wom darzyły konie z biołymi nogami
Cobyście orali śtyroma pługami
Jak nie śtyroma - to trzoma
Jak nie trzoma - to dwoma
 Jak nie dwoma - to jednym... Ale co godnym!
Coby sie wom darzyły dzieci - kielo przy piecu śmieci
W kozdym kątku po dzieciątku, a na piecu troje
Ino cobyście nie pedzieli, ze to ftore moje!
I cobyście tu mieli dostatku wszelkiego w chałupie i stodole,
w kumorze, na dworze daj Wam Panie Boże!
Na scynście, na zdrowie, na tyn Nowy Rok!
Coby wom nicego nie chybiało
Z roku na rok przybywało
A do reśty - cobyście byli scynśliwi i weseli
Jako w niebie janieli, hej!

21 grudnia, 2012

O mordowaniu Cyprinus Carpio...


Nim ku meritum przejdę, własnego bym tu przywołał cytatu z noty dawniejszej, by Czytaczów wstecz nadto nie przeganiać:
"Karpia wszytkim z Wiliją się kojarzącego przyjdzie tu oprotestować mi najsolenniej, boć karp ryba miła i smaczna, chocia czasem komu nadto tłustą luboż i mułem zalatującą się widzi... jednak ja nie przeciw jadłu samemu, ileż przeciw temu, co komuniści przebrzydli ludziom przez jedne durne pół wieku do łbów wciśli, że to obyczaj staropolski jaki! Nigdyż karpia nie był oblig we Wiliją serwować!!!  Ryb generalliter owszem, prawda najświętsza: szczupaków, sandaczy, linów, sumów, takoż i karpiów, aleć bez onej szczególnejszej estymy dla karpia, jakoż niby dania tradycyjnego...  Jeśli bym już jakiej rybie tegoż miana miał przydać, to prędzej śledziowi! Karpia do tradycyi narodowi naszemu zaszczepił niejaki Hilary Minc w roku 1948, z tegoż prostego założenia wychodząc, że jakoż na stoły się robotnikom da co dobrego, tedy ci łacniej nowej władzy spolegliwi będą.  Temuż jego program masowych Państwowych Gospodarstw Rybnych miał służyć, temuż masowa produkcyja, boć to i trudno nawet i hodowlą zwać, karpia, coż do wojny za "pańską rybę" uchodził, tedy jeszczeć więcej był i pożądanym... i tak żeśmy przyszli do 5 milijonów sztuk każdego roku na połowę grudnia do handlu szykowanych... 
   Drugie co mię ku alteracyi wielgiej przywodzi, jako o karpiu wigilijnem prawić, to sposób przyrządzania onegoż. Horrendum przeczyste! Ubić, wypatroszyć, sprawić i....osmażyć niczem kotleta jakiego!!!  Taż co takiego praszczurom naszym wmawiać, żeśmy po nich tradycyją przejęli, to niczem oćca swego i matkę spotsponować! Ciekawym zaliby Francuzowi kazać ślimaki nad ogniskiem piec i wmówić onemu, że to tradycyja, zaliby się tego tknął? Głowy pod topór dawać nie będę, ale nie pomnę, by jakiejkolwiek ryby na Wiliją antecessores nasi smażyli... Specyjalnością kuchni naszej byłyż za to ryby w sosach, osobliwie w sosie szarym!!!
I jako komu się zachce prawdziwie tradycyję poszanować, tedy do podanego w sierpniu Anno Domini 2006 przepisu na karpia po polsku na szaro odsyłam... 
   Przebaczcież mi oną alteracyą, alem rok w rok tejże samej śpiewki o "staropolskiej" karpia proweniencyi słysząc, już i białej gorączki bliski..."
   Teraz zasię ku spominkom własnym mi się cofnąć przyjdzie, gdy trafiło się Wachmistrzowi w młodości zamierzchłej, że czas niejaki przepędził inter officium pracując, przy czem słowo "pracując" okrutnie tu srogim nadużyciem i obrazą dla ludzi prawdziwie się trudzących... Czas to był, choć i dla młodości mej dawnej uroków piękny, przecie za przyczyną tegoż właśnie zatrudnienia obmierzły wielce. Pytającemu przyczyny pytaniem odpowiem: "Ileż można nic nie robić?" Godzinę, dwie może to i dla człeka wytchnienia szukającego miłe, takoż dla natury z gruntu leniwej, przecie dla człeka młodego, aktywnej natury?... Tortura to istna! Żebyż to się jeszcze można jakiej lekturze xiąg zacnych oddać! Ale gdzie tam... mus arbaty za arbatą przepijać, ploteczek słuchając luboż i opowieści, co gdzie tam która w jakiem sklepie dojrzała... Zżymać się, palce gryźć, przecie trwać... Przyczyn tegoż zasię dziś bym już tu i eksplikować nie chciał, przecz żem tam akurat się był zatrudnił, dość żem się w onem officium trzypiętrowem i obszernem niemal jedyną męską biurwą (łac.biurva irritata:) okazał, jeszli prezesów nie liczyć, zaopatrzeniowców i człeka jednego, prawdziwie osobnej nawet i nie noty a xięgi godnego...
  Osobnik ów był wielce złośliwym i manierycznym, a słuchy krążyły że ów i o zdrowiu swojem jakie pergamina pono zielone czy żółte posiadał, temuż zalecenia powszechne, by nie drażnić, Boże Broń, by jakiej hałaburdy niebacznej nie wywołać... Ba! Rzec łacno, ale jakże tu zmilczeć, gdy ów się co i rusz o klapsa w zęby prosił, poruczone sobie mając rozdzielenie wszytkiego, coż labores jako wszelkiej maści "socjal" przysługiwało... Owoż człeczyna owa z uporem zgoła maniackiem wiodła wszelkich tabel, wyliczeń i obrachunków, z których wynikiem wypadało, że jako ów trzy dni chorzał, zasię dwa insze się urlopował, temuż mu już i nie cała arbaty (arcypodłej, bo czasy to były jeszcze za nieboszczki Peerelki, Świeć Panie nad Jej duszą szubrawą!) onemu paczka, a jeno onej części siedm z dziesięciu, luboż i nie mydło jedno całe a jeno trzy ćwierci...
   Nie pomagało tłomaczenie nijakie, że nas w dziale piąci, temuż się jako i między sobą ugodzim; przecie pospołu tej arbaty parzym i pijem! Aliści onemu to się za proste wydało, by nam dać na piąci paczek pięć, luboż i w tem miesiącu nie dawać żadnej, temu co się nadto długo absentował, zasię na kwartał cały wydać paczek cztery, byle CAŁE! O nie! Ów, jako już wszytkiego sobie obrachował, brałże się do noża i krawał owo mydło na cząstki, rżnął onej herbaty nożyczkami, nieledwieśmy czasem sobie dworowali, że je na wiórka rozsypie i wiórek nam będzie wyliczał...
  Ode rżnięcia ręczników odstąpił dopiero jakom mu zagroził był, że zwierzchność uwiadomię, że tem sposobem mienie niszczy, aliści jako za nastaniem czasów już i ze szczętem ciężkich, gdzie po sklepach jeno ocet stojał, ku Wilijej przyszło, zwierzchność nasza jako tam się i wystarała, by podległym sobie karpiów sprawić... Radości początkowej wrychle zgroza przyszła, jako uwiadomiono nas, że dzieleniem ma się ów spomniany człek zająć. Wiadomo przecie, że karp karpiowi nie równy i niechybnie przy wydaniu by i jakie kwasy były i targi, przecie nikt myszli nie przypuszczał, by miał karpia całego nie dostać, a nie jaki odwłok tego, czy owego pozbawiony! Wizyje koszmarne karpiów przez maniaka dzielonych podług wagi arcydokładanie tedy niechybnie płetewki czy łby odrzynającego, by się waga zgodziła, krążyć poczęły nad officium onym, zatem i lęki, by się komu na końcu cebrzyk samych łbów nie dostał... Larum się podniesło w babińcu okrutne, po czem rada w radę, deputacyja ku zwierzchności wyruszyła, by pod pozorem baczności na rozdział sprawiedliwy onemu to odebrać, a jakiej komisyi poruczyć...
   Zwierzchność na to przystała ochotnie, aliści ku mojemu utrapieniu, na odchodnym dodała: "A weźcież i do niej onego nowicyusza, to Wam  je od razu pozabija!" Ano i poczęło się przekleństwo moje...:(( Wszytkie te osóbki wdzięczne, młodsze i starsze, szpetne i urodziwe, jednako się do mnie wdzięczyć poczęły, bym się zgodził onym ichnich rybów ubić, by się ku domostwom już nie musiały kwapić z jakiem cebrzykiem wodą napełnionem, luboż i torbą podskakującą... Cóż mi czynić było? Urlopu nie stało, z nagła zachorzeć naonczas znajomych medykusów zbrakło, cożby gotowi byli pergamina stosowne wyszykować... Ano: akomodowałżem się k'temu, ani myszląc w jak srogie termina mi popaść przyjdzie...:(( 
   Dnia naznaczonego żem jeszcze i koncypował jakiej mieć k'temu asystancji w osobach zaopatrzeniowców naszach, aliści hałastra ta pod pretekstem leda jakiem tyły podała, salwując się rzkomo pryncypalniejszemi zadaniami, mię jeno młotek jaki ostawiwszy, bym tych stworzeń niewinnych gołemi rękami dusić nie musiał... Oszczędzę ja Lectorom moim opisów krwawych godzin następnych, gdziem w łazience onegoż officium był rybom szlachetnym gehenny prawdziwej urządził, wielce niewprawny w mordowaniu naonczas będąc...:(( Cóż będę rozprawiał... ani o tem jakem rybą cuchnący, a okrwawiony do dom wracał, a Pani_Serca_Mego jak mię ze zgrozą powitała, ani się i na przyniesionego karpia nie radując... Ani jako mi się nocami te dwie, czy trzy setki pomordowanych stworzeń śniły... Ani jako owe wszytkie białe głowy i podwiki, tak się wdzięczące przódzi, na sam mój widok się nazajutrz wzdrygały, mimo żem nie co insze czynił, jeno ich prośbom zadosyć czynił...
   Tyleż Wam rzeknę, żem tam jeszczeć i z przerwami rozmaitemi służąc, dwóch Wilij jeszcze doczekał, gdzie experiencyją nauczony żem się i przyodziewy stosownej uszykował, a i narzędzi katowskich, temuż już i egzekucyje następne mniej rzeźnię przypominały, a i sprzątaczka, co pono za razem pierwszym zemdlała,  łazienkę ujrzawszy, przestała mię do siódmego wyklinać pokolenia...
   Dziwno Wam pewnie już i nie będzie, że jako doma przyjdzie karpia ubić, czynię co mi czynić oblig, przecie z przykrością najwiętszą, a i ze spominkami niemiłemi wielce. Ano i przyszlim tak ku czasom, gdzie syn własny w dorosłość wszedłszy, myszli mi tej mimo wolej podsunął, by się może i jako jednem chocia razem wymówić... Tedyż gdy Pani_Mego_Serca była wypowiedziała te słowa, że trza by naszych rybków jako co roku sprawić, a wszytcy przy tem nie wiedzieć czemu się na mnie wejrzeli, temum ja i odchrząknął i powstał, by na powadze przybrać, zaczym żem począł oracyi:
- Synu Mój! Otoś już i dorosły, pora zatem najwyższa po temu bym Cię nauczył, jako się...
-...wrzuca suszarkę do wanny? - wypalił mi znienacka ów wąż, com go latami na piersi hodował.

19 grudnia, 2012

Kolęda ułańska


 Wiersz pod temże tytułem pióra Jerzego Minkiewicza poniżej... przestrzec pragnę, że niewesoła to kolęda, tedym jej przódzi kapkę pomieścił, by nie przepomnieć tych, którym ona ku pamięci pisana... aleć i Świąt nadchodzących, coż Radosnemi przecie być mają...nie spsować...

„Szwadron stój”! Rotmistrz podniósł w górę rękę –
Zobaczyli na polanie stajenkę.
Zwykłą szopę, całą śniegiem otuloną,
Ale blaskiem niepojętym rozjarzoną.
„Do modlitwy”! Już komenda pada.
Wybiegł Józef. Palec do ust przykłada.
Już, już mieli kolędę zawrzasnąć –
- Cyt, chłopaki! Dopierutko zasnął.
Od ust trąbki odjęli trębacze.
Bo się zbudzi dzieciątko i zapłacze.
Tylko Jaś się w szeregach odzywa:
- Gruchnąć by mu z karabinów na wiwat!...
Lecz pan rotmistrz brew zmarszczył: „Ja ci gruchnę!
Kogo straszyć chcesz – Najświętszą Matuchnę?!”
Więc się każdy tylko w siodle wyprostował
A pan rotmistrz stajenkę salutował.
Potem w ciszy szwadron za szwadronem,
„Wprawo patrz”! – Jezuskowi z fasonem.
Przejechali – w las, kędy im droga.
Koń nie parsknął. Nie zabrzękła ostroga.
Przebudziło się Dzieciątko.
Zapytało: - Wojsko piękne tu, Matuś, jechało?
- Śniłeś, Synku, bo ci chłopcy i te konie
W Twoim niebieskim – już są garnizonie.
Już niewielu się po świecie kołacze...
- Jakże to tak? – pyta Jezus i płacze.
- Ach, w Katyniu głowa tego rotmistrza
W krwawym piachu oczodoły wytrzeszcza.
A porucznik, ten smagły, ciemnolicy,
Przez gestapo zamęczon w piwnicy.
I ci zgrabni dwaj podchorążowie
Na powstańczym legli Mokotowie.
Zaś ów Jasio, co ci chciał narobić huku,
To na minie wyleciał w Tobruku.
I ów wachmistrz także jest umarły –
W tajdze wszy go tyfusowe zżarły...
Zapłakało Dzieciątko na serio
Z żalu za tą polską kawalerią.
- Cóż po waszej, pasterze kolędzie,
Gdy takiego wojska już nie będzie! 

17 grudnia, 2012

Sumitacje i supliki...

  Sumitacyje, do których się przymuszonym czuję, najwięcej się biorą z poczucia, żem Was pozaniedbywał ostatnie i nie nadto wiele rzec mogę ku pokrzepieniu nadziei, że się ta rzecz jako może odmieni szczególnie... Czasu u mnie kaducznie skąpo ostatnio; zatrudnienia człeka przeliczne obsiadły niczem pchły dziada proszalnego, a co człek, zda się, której pochwyci, wraz się pokazuje, że ta właśnie się licznego przychowała potomstwa, które macierzy podobnie, najradziej na naszem by karku przysiadły...:((
  Jest i przy tem cyrkumstancyja przykra, a ta mianowicie, że jako już człek się by na chwilę, najwięcej niedzielnym czasem, uwolni i rad by jakich nadgonił zaległości, wraz turbacyja nowa, osobliwie u tych z Was, co onetowemi mirażami zmamieni trwają tam luboż i nawrócili do dawnych włości. Owoż, jakem już był i czasu krzynę wykroił, przeczytał, czasem zachwycił, czasem zadumał i co chciał i może popisać o tem, wraz mię alteracyja trzęsie na nadmiar paści, jakich się tam nie szczędzi takiemu chcącemu... Ścierpię ja i to, że się każdemu nieomal trzeba tam logować de novo, trzech nawet danych podając... Ścierpiałbym i tegoż kodu paskudnego, aliści w tem rzecz, że nie wiem zali to mnie jeno spotyka, że nieledwie co drugi wpisany owe machineryje akceptują łaskawie... Lwia część owych, mimo że już i sylabizuję po dwakroć, a i szkłem się zbroję podwójnem, idzie gdzie na manowce jakie i bezczelnie mi głosi, że się tenże kod nie zgadza...:(( Pół biedy w tem by było, jako na onecie drzewiej, że się powtórnie i do kodu przymierzyć kazano, aliści treść... treść najważniejszą owe machineryje ocaloną ukazywały de novo!  Teraz zaś nie dość, ze myśl cała idzie k'czortu, to i cała mitręga na nic...:((
  Uważcież, Mili Moi, że tego przecie jako wyłączyć idzie, bom widział blogi, gdzie tegoż paśkustwa nie masz... Uczyńcież to tedy, błagam, bo już i inszych tam wnyków zadosyć, by niechcianego łowić źwierza, ta jedna jednak sama z siebie nastarczy, by człeka całkiem przecie jeszcze i spolegliwego, ku najostateczniejszej przywieść gorączce, a przecie nie o to idzie, by człek tam takiemi maciami rzucając, w alteracyi najczystszej przysięgał sobie, że jego noga tam nie postanie więcej, gdzie mu trzeci czy czwarty raz pisanie całe zeżarło...:((

15 grudnia, 2012

...i część trzecia, pewnie ostatnia...


  Okrom święta swego właściwego, szwoleżerowie czcili takoż wymarsz słynnej "siódemki" Beliny (2 sierpnia, czyli poprzedzającej wymarsz "Kadrówki" legionowej właściwej) i dzień imienin Komendanta, którego jeszczeć w 1919 uprosili na szefa pułku. Dygresyją czyniąc niedużą objaśnić przyjdzie, czemże taki szef dla pułku był. Otóż w pułkach przed wiekami formowanemi częstokroć k'temu przychodziło, że jaki bogacz pułku własnem wystawił sumptem, przecie uznając własnej w tejże dziedzinie niekompetencyi, komu inszemu komendy poruczył, sobie jeno owo nominalne szefostwo zachowując. Z czasem utarło się osobliwie w pułkach godniejszych, z tradycyami, że to pułk persony jakiej znamienitej suplikował, by raczyła pułkowi być kimś na rodzaj matki chrzestnej, patrona  luboż i jakiego przewodnika duchowego... Czasem i persony nieżyjace tak honorowano za zgodą familijej luboż i bez, jeśli to bez mała jaki heros był narodowy... W Anglijej, gdzie tegoż obyczaju się z dawna zażywa, pułkom szefują następca tronu luboż insi znamienici członkowie domu panującego. We Francyjej obyczaj ten ma więcej korzeni w rodach wielkich, chocia nie królewskich. W Polszcze Międzywojnia dwa jeno pułki szefów miały nominalnych niemal od początku swego istnienia: szwoleżerowie Marszałka i 8 Pułk Ułanów Księcia Poniatowskiego.
   Okrom nich było jeszczeć i wiele inszych pułków, które się o uznanie ich szefów u zwierzchności dobijały, a jak to ciężkie były termina i jak wielgi k'temu opór w ministerium wojskowem niechaj exemplum 9 Pułku Strzelców Konnych świadczy, które o uznanie za swego szefa jenerała Kazimierza Pułaskiego wojował od 1921 roku, by nareście 14 maja 1936 stosownego w tej mierze ordonansu uzyskać ...  Szczęśliwcy szwoleżerowie, niewątpliwie dla związków swej kadry z Komendantem szczególnych, tegoż zaszczytu już w grudniu 1919 dostąpili i od tejże pory mogli na mundurze nosić naramienniki z inicjałami szefa pułku*, takoż odznakę pułkową z temi samemi inicjałami, co najlepiej na tejże widać fotografijej:
http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Odznaka_1pszw.jpg&filetimestamp=20120213132236
   Inszy wyróżnik ważny to  czapka dla szwoleżerów charakterystycznie okrągła. Ułany i szasery (strzelcy konni) używali rogatywek, dziś mniemanych za powszechne polskie kawaleryjskie głowy nakrycie...
   W dzień święta pułku szwoleżerowie defilowali pieszo (!) przez całą długość swej ulicy (Szwoleżerów). Na czele zaś maszerowali razem wszytcy dotychczasowi dowódcy pułku, w rzędzie idąc z dowódcą tegocześnym i pospołu z niem razem składali meldunek jenerałowi defiladę przyjmującemu. Czasem to i zabawne było, bo defilady odbierał który z jenerałów młodych, a w rzędzie szedł i meldował starszy odeń stopniem Orlicz-Dreszer:)
   Pisałem tu cyklu całego z końcem czerwca o Wieniawie, personie której szwoleżerska nowożytna legenda tak wiele zawdzięcza. Długoszowski przecie nominalnie szwoleżerami dowodził jeno dwa lata (1926-28), a tak się z niemi za jedno uważał, że jeszcze w 1932, gdy  jenerałem został, to regulaminowi wbrew, nadal na kołnierzu kurtki polowej i płaszcza nosił szwoleżerskie naszywki. Również i na szaserach (tem razem nie strzelców konnych a spodnie mam wyjściowe na myśli:) nosił ciągle szwoleżerskie (amarantowe z białą pośrodku wypustką), nie generalskie lampasy... Dla tejże przyczyny kpiarze zwali go pierwszym generałem szwoleżerów, co najwidniej Wieniawie miast przykrości, jeno wielgi assumpt do dumy czyniło. Za Wieniawowego władztwa też i najwięcej się szwoleżerowie z miastem zbratali, niemal każdej uroczystości swą obecnością uświetniając. Tajemnicą też i poliszynela było, że Wieniawa, gorący zwolennik idei pojedynków,  szwoleżerski maneż nieomal publicznie otwartym na wszelkie tego typu imprezy uczynił...
   Wielu oficyjerów pułku doczekało się adiutantowania u Marszałka, czemuż się i nie ma co dziwić, bo gdy Ów Wieniawie był różnych misyj poruczał z wyjazdami związanych, dał też i Długoszowskiemu placet by Mu ten inszych adiutantów wyszukiwał. A gdzież miał szukać Wieniawa, jak nie w szwoleżerskich koszarach?
Temuż i przymówka szwoleżerom niejedna, że się protekcyją na belwederskie cisną posady i kariery, temuż i żurawiejki złośliwe:
    "Ciesz się młody szwoleżerze,
   Masz protekcję w Belwederze."
           "Chcesz mieć wstęgi i ordery?
             Idź zamiatać Belwedery."
takoż i te; na starania o nominowanie ich Gwardią Narodową (po rozformowaniu Szwadronu Przybocznego Prezydenta Rzeczypospolitej w 1926 roku, gdy to któryś- zazwyczaj drugi - szwadron ze szwoleżerskiego pułku pełnił de facto obowiązki dzisiejszej Kompanii Reprezentacyjnej):
"Kręcą dupą, kręcą głową,
Chcą być Gwardią Narodową."
"Szwoleżerski górą bierze,
Przy protekcji w Belwederze."
"W Belwederze na kwaterze,
Pośpisz bracie szwoleżerze."
"Siedzą sobie tak w Warszawie,
Przy kieliszku i przy kawie."
"Cała kupa jest frajerów,
W pierwszym pułku szwoleżerów."
"Więcej panów niż frajerów,
To jest pierwszy szwoleżerów."
"Trochę panów i malarzy,
To jest pierwszy pułk koniarzy."
"Z adiutantów i lekarzy,
Ma Warszawa pułk gówniarzy."
  Wielce, jak widać, złośliwe te żurawiejki...widno to inszym sielnie na sercu leżało, owa szwoleżerska z Belwederem zażyłość. Wytykano nawet i Wieniawie, że z jednostki bojowej fircyków uczynił jeno do parad się nadających... Czy słuszna? Wrzesień pokazał, że bynajmniej...
Dzisiejsi tychże arcyzacnych tradycyj nosiciele to pospołu zawodowcy z czerwonemi beretemi w miejsce rogatywek nierogatych:), co się z koni na dziś więcej akuratne śmigłowce przesiedli, czyli 1 Dywizjon Szwoleżerów w 25 Brygadzie Kawalerii Powietrznej
http://www.specops.com.pl/naszywki/jednostki_aeromobilne/jednostki_aeromobilne.htm
oraz wolontarze-zapaleńcy co własnem sumptem i pracą wystawili Ochotniczy Szwadron Kawalerii im. 1 Pułku Szwoleżerów, za co im cześć i chwała nieprzemijająca:
http://www.szwadron.ckmedia.pl/kim.html
   I na koniec jeszcze jednej persony spomnienie... a właściwie dwóch: majora Adama Królikiewicza, co właśnie w szwoleżerach był służył i jego "odwiecznego" rywala pułkownika Karola Rómmla, brata jenerała Juliusza Rómmla. Major Królikiewicz, nasz pierwszy w dziejach medalista olimpijski** i pułkownik Rómmel, który na pierwszą swą Olimpiadę (Sztokholm 1912) jechał jeszcze w barwach carskiej Rosji, a medal zdobył w cztery lata po Królikiewiczu (Amsterdam 1928). Obaj w żywota schyłku służyli Wajdzie za konsultantów przy filmów kręceniu. Jakem tu już i nieraz Wajdy był ode czci i wiary odsądzał za scenę w "Lotnej" gdzie ułan szablą siecze lufę czołgu, tak insze tam sceny z końmi: z atakiem na lance, na szable, tudzież insze konne popisy, są jako i najwięcej prawdziwe, a sam Rómmel, co już miał wówczas niemal ósmy na karku krzyżyk, wystąpił był w epizodzie jako ksiądz-weteran młodzikom konia ujeżdżanie ukazujący... takoż i monety pod kolanem utrzymywanie...:)
   Królikiewicz zasię przy kręceniu do "Popiołów" szarży pod Somosierrą był żywota postradał w sensie jak najwięcej dosłownem :((... ale niechże o tem świadek naoczny, Daniel Olbrychski, opowie:
"Królikiewicz koniecznie chciał poprowadzić szarżę. Było to zadanie prawie tak samo trudne jak tamta prawdziwa szarża w Hiszpanii. (...) Filmowa Somosierra może nie była tak trudna do sforsowania, niebezpieczeństwo tkwiło raczej w skali przedsięwzięcia. Ludzie mieli jechać na dziesiątkach ogierów, niewyjeżdżonych, poirytowanych, w pełni sił reprodukcyjnych. (...)  Major Królikiewicz był w ekipie chyba konsultantem, ale widocznie jego serce kawalerzysty i oficera nie wytrzymało, bo kazał sobie osiodłać ogiera i stanął na czele oddziału. Na nic zdały się prośby jeźdźców i samego Wajdy. Reżyser mówił, że opinie majora są potrzebne ekipie. Sfotografowanie go w tłumie galopujących koni i ludzi nic nie da...
Próba. W pewnym momencie konie z twardej ziemi wpadły w galopie na bardziej miękkie podłoże, przygotowane już do kopania wilczych dołów. Ziemia nie była na tyle miękka, żeby koń się przewrócił, ale wystarczyło, że się potknął. Tak właśnie stało się z ogierem Królikiewicza.
Siedziałem z ekipą w samochodzie i widziałem, jak major wylatuje z siodła. Gdyby koń się przewrócił, upadek człowieka nie byłby tak niebezpieczny – spadłby wówczas z mniejszej wysokości. A tak Królikiewicz połamał sobie w wielu miejscach kręgosłup. Po kilku tygodniach skonał w szpitalu.
Kiedy odwiedzałem go w klinice, twarz miał wykrzywioną grymasem bólu. Ale starał się uśmiechnąć.
– Rómmel umarł na grypkę – mówił – a ja przynajmniej z szablą w ręku...
Major miał na myśli brata słynnego generała, który bronił Warszawy. Znakomitego jeźdźca, reprezentanta cara na olimpiadę, no, jedną z legendarnych postaci tamtych czasów. On i Adam Królikiewicz – dwóch wspaniałych polskich jeźdźców XX wieku"***
_______________________________
* po śmierci Marszałka w 1935 roku  jeden naramiennik szwoleżerowie zaczęli nosić czarny, na znak żałoby.
** Olimpiada w Paryżu w 1924 roku, brązowy medal za konkurs skoków przez przeszkody (koń Picador)
*** Anegdota tak piękna, że aż prawdziwie żal ją psuć faktami: Królikiewicz zmarł 4 maja 1966 roku w wieku 72 lat, Rómmel - starszy od Królikiewicza o sześć lat, zmarł ... niemal rok później, bo 7 marca 1967 roku.

13 grudnia, 2012

Szwoleżerskiej opowieści część wtóra...


Winno się to wszytko ukazać sub die 10 Decembrii na rocznicę święta pułkowego, co na pamiątkę starcia pierwszego pod Dołhobyczowem na Ukrainie obchodzono, gdzie pułk kapkę siczowców poszczerbił w kampanijej, co się salwerunkiem Lwowa poczęła. Ale żeśmy jeno wówczas słów parę o szwoleżerach napoleońskiej doby rzec zdążyli,  temuż dziś i nareście pokończyć tegoż wątku poprobować mogę; o tych, co tamtych tradycje podjęli... 
   Generaliter był to pułk postlegionowy, z dawnych Beliny podkomendnych formowany, temuż i Wieniawie najbliższy, a i poniekąd Marszałkowi samemu. Godzi się po prawdzie spomnieć gwoli historycznej prawdy, że przódzi kapkę swoich kawalerzystów we Francyjej Haller zwał szwoleżerami, aleć że koncepcyje francuskie niemal cale jazdy w wojnie w okopach prowadzonej nie widziały, temuż i tej jazdy wielce było skąpo. Jako nam cała Hallerowa "Błękitna Armia" do Polski ściągnęła, wszytkiej jazdy w niej było na jakie półtora ućciwego pułku, a że szwoleżery już w tem czasie w Polszcze były, Hallerowych najprzód dragonami mianowano, a na koniec się ostali jako strzelcy konni.
   Był i inszy o pierwszeństwo spór, bowiem jenerał Dowbór-Muśnicki twardo przy tem obstawał, że pierwszeństwo się w numeracyi pułków ułańskich tym należy, co powstały jeszczeć za niemieckiego nade Polską władztwa przy I, takoż II i III Korpusie Polskim w Rosyi pode jego auspicjami formowanemi. Piłsudski był przy tem w kropce niemałej, bo ustąpić znaczyło swoich "legunów" spostponować w pierwszeństwie, odmówić zasię tyleż było, co się w spór otwarty wdać z wielce poważanem jenerałem, świeżą jeszczeć sławą wodza insurekcyi we Wielgiej Polszcze opromienionego... Z tychże obieży wybawił Komendanta... no, któżby jak nie nieoceniony Wieniawa, co doradził by Dowborowi ustąpić temuż i mielim Pierwszy Pułk Ułanów Krechowieckich, Wtóry Grochowskich i Trzeci Śląskich, zasię dla pułków, co się z dawnych legijonistów wiedły miano właśnie szwoleżerów zawarowano i tak wilk odszedł syty, a i owieczka ocalała...:)
   Aleśmy kapkę w przód nadto wybiegli, bo w październiku ośmnastego roku, w tejże chwili, gdy się cesarstwa niemieckie i austro-węgierskie na gwałt przydomka "byłe" dorabiały, inicjatywę pułku odtworzenia w oparciu o dawną kadrę 1 Pułku Ułanów Legionowych podjął rotmistrz Gustaw Orlicz-Dreszer, późniejszy jenerał, operacyjny mózg przewrotu majowego, jeszczeć później i prezes Ligi Morskiej i Kolonialnej, inspektor armii i na krótko przed śmiercią swą tragiczną* inspektor obrony powietrznej państwa, ponoć wielce na tem polu nowin głodny i któż wie, z czem byśmy we Wrześniu Niemiaszków przywitali, gdyby nie tragedia w Gdyni*:((... A przy tem i bodaj czy nie najbliższy Wieniawy przyjaciel...
   Na siedzibę pułkowi naznaczono najpierw Chełm (takoż Hrubieszów i Włodawę), aliści po powrocie z wojny 1920 pułk krótko w Chełmie popasał, by go na rzecz stolicy porzucić. Nim jednak na wojnę poszedł i powrócił, to się najprzód z ułanów w szwoleżery odmienił (8 stycznia 1919). Potem na wileńską wyruszył wyprawę, gdzie stawał arcydzielnie. Inszą piękną kartę pułk zapisał zasię w wyprawie  na Kijów, gdzie w niezbyt fortunnym zagonie na Malin probowano drogi zamknąć dwóm dywizyjom rosyjskim, które, gdy ich wsparły pociągi pancerne, jednak szwoleżerów poszczerbiły. Ranny wtedy został sam Orlicz-Dreszer, a między inszemi zginął rotmistrz Stanisław Radziwiłł...
  Nikt jednak tej chwały szwoleżerom nie odbierze, że nie tyleż natarcie wiodąc, ile rozpoznając jeno teren wpodle rzeczki Irpień (dopływ Dniestru), wpadłszy na bolszewicką brygadę jazdy, nie dość że się nie cofnęli, to niepełnem szwadronem** onej brygady tak postraszyli, że się owi przez Pietrowkę ku Kijowowi cofnęli i takiego naczynili w mieście popłochu, że wszelka obrona pierzchła. Szwoleżerowie dotarłszy na Kureniówkę*** załadowali się w kilku z jednem zaledwie oficyjerem do tramwaju (!) i temże pojazdem do Kijowa wjechali na sam Kreszczatik, tam wzięli jako jeńców wartowników sprzed jakiego gmachu i powrócili, obwieszczając Kijowa zdobycie.:). Nazajutrz dopiero nieomalże się wyścig prawdziwy rozegrał, kto najpierwszy do niebronionego Kijowa wkroczy i do Złotej Bramy dotrze. Zda się, że jednak szwoleżery przed 7 Pułkiem Ułanów zdążyli :))... W każdem bądź razie to ówcześny zastępca dowódcy, rotmistrz Jan Głogowski meldował przed nią Piłsudskiemu wkroczenie do miasta. W szwoleżerskiej pamięci zostały nie tylko chleb i sól, któremi ich włodarze miasta witali... To można by na karb poczucia obowiązku i troski o gród u onychże złożyć, luboż i wazeliniarstwa jakiego ordynaryjnego... Ale radości ludności na ulicach, co to wiwatowała i obrzucała Polaków kwieciem, przecie nie reżyserowano... A były i przypadki, że przypadano do strzemion by je...i buty szwoleżerskie całować...
   Jako kto spomni, jakoż o tem Bułhakow pisał, prawdziwie przykrej przyjdzie mieć nad pisarzem wielgiem chwili zadumy... Ale cóż, onemu o tem już i pisać przyszło pod stalinowskiem knutem, co zapewne i nie bez wpływu...choć mnie u Niego czuć owe nutki jawnie antypolskiej fobijej...
   W odwrotowych spod Kijowa bojach to między inszemi 7 Brygada Jazdy, w skład której szwoleżerowie wchodzili, w rejonie Torczyna-Horbułowa-Annopola rosyjską 4 dywizję kawalerii rozbiła i jedynie niezgułowatemu dowodzeniu Rydza-Śmigłego zawdzięczać należy, że nadarzającej się szansy rozbicia już wtedy całej KonArmii Budionnego nie wyzyskano...
   15 lipca 1920 pod Worotniewem przyszło do starcia arcyciekawego, bodajże jedynego takiego znanego mi zdarzenia, że uszykowany już do szarży szwadron pierwszy, na widok wypadajacej z lasu nawałnicy kozackiej, bynajmniej nie ruszył do kontrszarży, by się w pędzie zewrzeć, jeno dobywszy szabel, w milczeniu przeciwnika czekał... Nie dotrzymali jednak kozakom pola, bo onych nadto było wielu, przecie rąbiąc w odwrocie, między dwa wzgórza onych pociągnęli i tamże się dopiero pokazało, że to zamierzone było... Zza wzgórz wyskoczyły pozostałe szwoleżerskie szwadrony i runęły na kozaków, a szwadron pierwszy niczem na jakiej defiladzie zgrabnego "w tył zwrot" uczyniwszy, na kozackich karkach pojechaaaał w pogoni aż miło...:)
  Miesiąc później, gdy się w "cudzie nad Wisłą" losy nasze ważyły, szwoleżerowie bili się tęgo pod Brodami (15 sierpnia), Ćwiklinem (17 sierpnia), Smardzewem (18 sierpnia), Ciechanowem (20 sierpnia) i pod Mławą (22-27 sierpnia)..
  Z głośniejszych tamtej wojny przewag godzi się jeszcze spomnieć i zagon na Korosteń, ale żem go przy 3 Pułku Szwoleżerów Kozietulskiego był opisywał, tu już zmilczę o tem, udział i naszych w tem szwoleżerów jeno odnotowując...
   Sporo o tej wojny części pisywał Imć Jerzy Kuncewicz, pisarz i poeta pióra może i nie tak znanego, jako żona jegoż, Maria, aliści tu nam mieć walor najpierwszy może i nie stylu, ile  w relacyi z ręki najpierwszej, bo Imć Kuncewicz sam za szeregowca-ochotnika w szwoleżerach służył, a na ręce Orlicz-Dreszera  dedykował arcypięknego cyklu "Szwoleżerowie" z pięciu wierszy("Szwadron w marszu", "Alarm", "Szarża", "Noc gwiaździsta na postoju" i "Tabor")złożonego...
  Nad miarę mi, widzę, ta nota rośnie:))...temuż jej tutaj pokończę na dziś, a na jutro ciąg dalszy o czasie międzywojennem i o pułku obyczajach obiecuję...:) 
_______________________
* 16 lipca 1936 - Generał wyleciał małą awionetką RWD-9 na spotkanie z transatlantykiem naszem "Batorym", którym z Ameryki jego żona powracała. Niestety, nad morzem aeroplanowi zawiódł silnik i Orlicz-Dreszer z pilotem runęli do Zatoki Gdańskiej:((
** co oznaczało proporcje mniej więcej 1:6
***północne przedmieście Kijowa

10 grudnia, 2012

Szwoleżerskie dziś święto...:)


   Szczególnej dziś okazyi ku świętowaniu mamy. Nie dosyć, że to święto pułkowe już w tem roku ostatnie, bo dla przyczyn com już ich ongi tłomaczył najwięcej nam ich latem obchodzić, to jeszczeć pułku tak szczególnego. Nie dosyć, że pułku, co historyi swej dwustu już letniej ma tak zacnej, jako prawdziwie mało pułk który, to jeszczeć to mnie tenże pułk tem szczególny, że odtworzony w Międzywojniu dziecięciem był ukochanym mego Wieniawy:) Frasunek jaki mam z niem jeden jedyny, to taki, że pewnie tej noty podzielić przyjdzie, bo rzeczy do spomnienia godnych taka moc... a przecie zanudzać nie chcę, a i czasu na pisanie kaducznie mało...:(( Ano i tak tedy k'temu przyjść może, że święto mamyż 1-go Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego w rocznicę bitwy pod Dołhobyczowem w 1918 roku, a rad będę jako nadążę chocia o ich protoplastach napoleońskiej doby dziś pisania pokończyć...
   Wszytko poczęło się ode starań Towarzystwa Przyjaciół Ojczyzny, wielce osobliwego sprzysiężenia, które pod pruskiem jeszcze panowaniem zawiązali młodzi arystokraci pod protekcyją marszałka Sejmu Czteroletniego Stanisława Małachowskiego. Wszytcy owi Krasińscy, Pacowie, Małachowscy, Łubieńscy et consortes się wielce dla sprawy patryjotycznej zasłużyli poprzez to, że sobie czarnych obstalowali fraków z lakierowanemi guzikami, na których wyobrażono kotwicę i napis "Nadzieja". Koncept polegał na tem, że jako się będzie lakier wycierał, napis wyraźniejszy będzie, a czem będzie wyraźniejszy, to niepodległość bliżej będzie. Nie wiem, doprawdy, czemu przy działaniach tak rozstrzygających potrzebny nam był jeszcze jakiś Napoleon, by Prusaków pogromić... Może dla tej przyczyny, że się Towarzystwo arcymarnie o ten lakier na guzikach starało, póki co bez pamięci się angażując w pijatyki, uczty, burdy i pojedynki z inszą grupą podobnie patryjotycznej młodzi, z tem, że tamci fraków nosili zielonych z napisami "Jabłonna" na kołnierzach. Tamci się kupili wpodle swego przywódcy, co między inszemi tem słynął, że się nago po Warszawie na koniu rozbijał, a towarzystwo całe "Blachą" zwano ode nazwy pałacyku tegoż przywódcy, Xięcia Józefa Poniatowskiego... Złośliwostek dalszych poniechawszy godzi się rzec, że spod "Blachy" się znaczniejsza część przyszłego sztabu Pepiego i wielce dzielnych oficyjerów wywodzi, z naszych zaś czarnofrakowców powstała Gwardia Honorowa Polska, która Napoleonowi towarzysząc w czas kampanijej 1806 roku się dość dzielnie sprawiła pod Pułtuskiem i toż zapewne dało cesarzowi assumpt, by się na pułk polskiej jazdy w swojej gwardii zgodzić...
 Złośliwi prawili, że o to też szło, by własnego wystawić przy Napoleonie wojska, cożby wielce "Przyjaciołom" niemiłemu Xięciu Pepiemu, nie podlegało... Ano powiedło im się kogo trzeba przekabacić i tak kwietniem 1807 roku stanął, jak trzeba wyszykowany 1er Régiment de chevau-légers (polonais) de la Garde Impériale...czyli na mowę zrozumiałą przekładając 1 Pułk Lekkokonny Gwardii Cesarskiej... Aliści owi spolszczeni chevau-légers się tak dobrze w języku naszem (przyznać wypadnie, że w dobie tamtej sielnie sfrancuziałem) zadomowili, że dziś są niemal staropolskiego wojska symbolem niemal z husaryją na równi...
   Wojsko się z początku więcej widziało paradnem, niźli bojowem, a to i za munduru krojem, na kawalerii narodowej sprzed 1794 wzorowanej,   
takoż i dla elitarności swojej, gdzie oficyjerami paniczykowie najbogatsi pozostawali,  
 gdzie szlachcie zwyczajnej jeno żołnierski żołd został, a nieszlachta nawet i co marzyć nie miała, by się w tem ekskluzywnem towarzystwie pokazać. Dla niektórych, cależ i experiencyją wojenną bogatych legionistów dawnych, miejsc oficyjerskich zbrakło, a i weteranów wielu sarkało, że młokosy niemi dowodzić mają... Czas pokazał, że bogactwo dzielności nie przeszkadza, a i dowodzeniu rozumnemu na zawadzie nie stoi... no przynajmniej w tem jednem przypadku... Dowódcą pułku się ostał człowiek charakteru trudnego cośmy mieli poznać wejrzawszy w dzieje syna onegoż przyszłego, Zygmunta,  co się nam na trzeciego naszego wieszcza narodowego był wpisał... Takoż i czynność Wincentego Krasińskiego w czas Powstania Listopadowego niechybnie by go więcej kwalifikowała ku na latarni obwieszeniu, niźli niektórych z tych, co ich iście w Noc Listopadową obwieszono... Aliści nie uprzedzając wypadków przyszłych, póki co nam skonkludować przyjdzie, że pułk de nomine pod Krasińskiem, de facto częścią i może więcej pod francuskiemi gros-majorami (podpułkownikami) Delaitre'm i Dautancourtem sformowano, a że pułk był na żołdzie francuskiem, temuż i tam wojował, gdzie go zwierzchność francuska pchnęła... Spomnieć się jeszcze godzi, że z czterech dowódców szwadronów trzech w przyszłości (Łubieński, Kamieński, Stokowski) jenerałami zostało, zasię czwarty (Kozietulski) choć pomarł pułkownikiem, to nieśmiertelnej dostąpił chwały i w Panteonie bohatyrów naszych zyskał miejsce wielce poczesne, choć może i nie do końca aż tak zasłużone...
  Bojów swych poczęli w Iszpanijej, gdzie łaską cesarską mieli możność nam podobnych o niezawisłości marzących ciąć tubylców, najsamprzód pod Medina de Rio Seco, zasię wrychle przyszło do boju o przełęcz Somosierra, co ich (i nas jako nacyję) miał na świat cały rozsławić, a w Polszcze dać assumpt ku już niemal dwuwiekowej dyspucie o "kozietulszczyźnie"... Jakom bloga poczynał, rzeczy wpodle Somosierry narosłe mi się godne najmniej noty odrębnej widziały, jeśli nie dyskursu powszechnego... Dziś, gdy przyszło ku temu, żeby się o tem godziło popisać, dla chronicznego już czasu niedostatku nic mi inszego nie ostaje, okrom obesłania ku Wikipedyi, gdzie o dziwo nota wyżej linkowana wielce kompetentna, wszytkich bodaj wątpień i polemik wpodle szarży tej narosłych nie pomija...
   Z początkiem roku następnego Napoleon Gwardyi swej de novo czyniąc, i na Starą i Młodą jej dzieląc, szwoleżerów naszych do Starej policzyć kazał z pierwszeństwem nawet i przed mamelukami słynnemi.
  Batalija następna, w której się szwoleżerom znów chwałą okryć przyszło, był bój pod Wagram w kampanii austryjackiej Anno Domini 1809. Tamże szwoleżery nasze ze szczętem niemal rozblili pułku ułanów księcia Schwarzenberga, czem i zapobiegli, by armijej po jednej stronie Dunaju walczącej ode mostów na rzece nie odcięto. Ułanom Schwarzenbergowym najsamprzód szwoleżery lanc w boju poodbierali, zasię temi lancami tak gracko się sprawiali, że ich cesarz na lansjerów przemianować kazał i onych lanc im ostawić. Jedno co w tem przykre, że Schwarzenbergowe ułany po części najpryncypalniejszej z Galicyi się wiedły...:((
   Lata dwa następne to czas śmietanki spijania i eskortowania cesarza w peregrynacyjach jego. Część jeno lansjerów obecnych pod Delaitre'm nadal w Iszpanijej wojowała. Kozietulski dostał Legię Honorową i tytuł barona, na co sobie jeśli nawet i nie pod Somosierrą, to pod Wagram zasłużył niechybnie... Krasiński w jenerały postąpił i w hrabiów... inszym się i też niezgorzej wiedło, przecie za wojny z carem nastaniem poszli ku Moskwie... W czas tegoż pochodu może się i nie odznaczyli zbyt wiele, za to za odwrotem z Moskwy wielce. Bodaj jedni z nielicznych do końca mieli się prawo wojskiem w pełni sprawnem i nie zdemoralizowanem mienić... Walczyli najwięcej z Kozakami, co resztek Wielkiej Armii szarpali jako ogary niedźwiedzia. 25 octobra samego cesarza przed pochwyceniem pod Horodnią salwowali! Na grudzień jako we Wilnie ze skarbcem cesarskiem stanęli, było ich jeno 374 (z tysiąca!), po większej części bez koni, a przecie i tak było ich więcej, niźli całej pozostałej konnej gwardyi cesarskiej...:((
  Pułk, wielgiem sił i trudu nakładem odtworzony, bił się w kampanijej 1813 roku pod Lutzen, Budziszynem i Reichenbach, by na koniec w smutnem pod Lipskiem epilogu, niejakiego symbolicznego mieć dawnych swarów zakończenia, pospołu z Pepim wojując...i po części niemałej i ginąc... Pierwszy to raz był po tejże bitwie, że się szwoleżery złamały i więcej jak pięć dziesiątków szeregi porzuciło... Przecie to w ogólnem zamęcie i bezhołowiu końca napoleońskiej epopei i tak ich śród najwięcej zdyscyplinowanych stawiało...
  Bitew i potyczek ostatnich wyliczał już nie będę, tyle rzeknę na koniec, że po abdykacyi cesarskiej szwoleżerów Krasiński do kraju przyprowadził, zaś szwadron jeden pod Jerzmanowskim poszedł za cesarzem na Elbę. Ci wrócili wraz z nim i walczyli do końca, pod Waterloo...
   Oto hymn szwoleżerski, który wdzięcznej bym pragnął pamięci Lectorów moich powierzyć, zwany także "Marszem trębaczy":
Witamy was, witamy was,
Jeżeliście nasi kochajcie nas, kochajcie nas.
Witamy was, witamy was,
Jeżeliście wrogi szanujcie nas, szanujcie nas.
Do zwycięstw przywykli wkraczamy do was,
Obejścia względnego żądamy po was,
A wy się nic złego, a wy się nic złego
Nie bójcie od nas!
Do zwycięstw przywykli wkraczamy do was,
Polacy po świecie wojujemy was!
My za Polskę naszą i za sławę naszą
Wojujemy was!

07 grudnia, 2012

O tem, jak xiężna de Conti brata na dobrą drogę nawracała...


Historyjki tej za Tallemantem powtórzę, a nim do rzeczy przejdę, słów kilka o heroinie naszej dzisiejszej. Byłaż ci ona córą tegoż Gwizjusza, co hugenotom rozrywki w Noc Świętego Bartłomieja zgotował, i co go Pokiereszowanym zwali. Samej Ludwiczce nic do tych zdarzeń, bo na świat przyszła pięć roków po tem, jako się tamte rzeczy działy, a że poszła za mąż za xięcia Franciszka de Bourbon-Conti, stąd ją i de Conti Tallemant zwał...
  "  Do niej zalecało się jeszcze za panieńskich lat wiele osób, między innymi śmiałek Givry*. Powiadają, że obiecała mu schadzkę i dla większej galanterii włożyła strój zakonny. Givry wspiął się do niej po drabince linowej; widok zakonnicy tak go jednak zaskoczył, że stracił przytomność umysłu i odszedł z niczym. Drugiej schadzki już mu wyznaczyć nie chciała, wzgardziła kawalerem, a przygodę zakończył Bellegarde**. Co prawda, z obawy przed podobną niespodzianką panna więcej się nie przebierała. Słyszałem, że gzili się na podłodze w pokoju matki, która legła na spoczynek i nim sen ją zmorzył, zaciągnęła kotarę nad łóżkiem. Wymowne westchnienia ślicznotki zbudziły starą panią, spytała więc, kto tak jęczy. Powiernica córki odparła: "A, to panienka, zakłuła się przy robótce".
  Księżna Conti prosiła brata, żeby więcej nie grał, bo tyle pieniędzy już strwonił. "Siostro - oznajmił jej Gwizjusz w odpowiedzi - nie będę grał, jeśli wy zaniechacie miłostek".
"Ach, co za nieużyty człowiek - rzekła potem do matki - nie zdołam go chyba powstrzymać"...."
________________
* Anna Anglure de Givry (1560-1594) zasłynął jako wielki śmiałek, aleć i galant niemały, na potrzeby płci pięknej czuły:). W czas blokady Paryża w 1590 kazał przepuszczać spyżę i napoje rzeźwiące dla dam:)
**Roger de Saint-Lary, diuk de Bellegarde (1562-1646)

03 grudnia, 2012

O imion dawniejszych niektórych nadawaniu...

  Thema to ogromem morza dalekie na myśl przywodząca, przecie, by choć na jakie płycizny wypłynąć, trza nam do łodzi siadać i wiosłami pyrgać... Nie masz inaczej, przeciwnie bowiem po kres dni naszych byśmy jeno na brzegu stali i dali odległej bacząc, żywota kresu doczekali! Poczynajmyż tedy w imię Boże...
   Nawykliśmy k'temu, że się nam imię nasze (nomen) na Krzcie Świętem ochfiarowuje i że to po rodzicielskiej woli, luboż i myłce:)* się odprawuje. Dawniejszem jednak czasem przypisane temuż arkana sielnie na zawadzie fantazyi ludzkiej stały... Powszechnem bowiem obyczajem było dziecię zwać imieniem, co je "samo sobie przyniosło", co jeszcze i Oćca mego spotkało. Jeśli się zaś komu jaki święty Teobald, luboż Scholastyka nie nadto dla dziecięcia stosownem widziała, niechybnie pleban za dar jaki nieznaczny, nie przeciwił się nadto długo by imienia przybrać, co to gdzieści w pobliżu narodzin było, to jednak skrzętnie omijając, co już natenczas świętem minionym było... W ogólności księża wpływu mieli na imiona ogromnego, boć się ich przecie w tejże materyjej radzono powszechnie... Personom znamienitszym mógł doradzić jeno, przecie śród gminu rządzili plebani niepodzielnie, często i jeno wedle własnej woli imiona nadając... ani stojąc o to, co się rodzicielom marzyło. Rzec by szło, że te wszytkie Bartki Maćkami zwane, czy Janielki Kaśkami od porodzenia wołane, to jeno echo odległe owych chłopskich contra plebanorum sporów:)) Niechybnie jako się jaki kapłan trafił leniwy, wieś przez pokoleń parę trzy, czy cztery jeno imiona znała:)), jakoż to się przy chrzcie Rusi przytrafiło, gdzie za kniazia ukazem postąpiło w rzekę z jakie tysiąc chłopa, kapłan zasię ich przeżegnał i wyrzekł słowa "A ja ciebie chrzczę imieniem świętym Iwan!", zaczym nowy tysiąc postąpił, by Dymitrem zostać i tak da capo al fine...:)
  Bywali i kapłani, co swej władzy używali, by imieniem dziecięcia nieślubnego na całe życie naznaczyć i wszytkim wiadomem uczynić, że ów lub owa z nieprawego się wiedli łoża... Dla dziewcząt powszechnem takiem było imieniem zwać oną Magdaleną, na pamiątkę owej nierządnicy z Pisma... aliści bywały i Dagmary, i Kunegundy, Kornelie, Konstancje i Karoliny, które to miana za ośmieszające i upokarzające miano. Nie mogłoż to być jednak obyczajem powszechnem, boć przecie rody znaczne niechybnie stać było, by xiędzu stosownej perswazyi uczynić, by dziecięcia jakiej panny znamienitej poniechał... a przecie trzech z pomienionych ostatnich znamy z rodów wielce dystyngwowanych... Napotkałżem w tejże roli i imiona: Dorota, Damian, Alojzy, Karol i Gertruda i czem więcej o tem dumam, to mniemać mi, że to raczej jakiego lokalnego, na parafii skalę luboż może i powiatu, obyczaju sprawa... Aktor niezrównany Franciszek Pieczka spomina xiędza, co takie dzieci nieodmiennie zwał Adamem i Ewą i że we familijej jegoż własnej się które z tych imion pojawia, aliści bym to za licentia onegoż plebana samego miał, nie za usus powszechny... 
   Okrom cyrkumstancyj spomnianych i na to się wejrzeć godzi, zali mieśćce krztu nie nadto odlegle jakiego lokalnego kultu świętego leżało. Wiadomo powszechnie, że się w wieluńskiem plenili Rochowie, wpodle Koła Bogumiłowie, na Spiszu zasię Wendolinowie, na Litwie Kazimierze, we Wielgiej Polszcze Wojciechy, zasię w Małej Świętego Stanisława admiratorzy... Insza to i sprawa, że gdzie się jezuici naplenili, tam Ignaców najdziesz moc, gdzie teatyni, tam Kajetani, gdzie pijarzy, tam Kalasantych mnóstwo, zasię wpodle franciszkańskich klasztorów naturaliter moc Franciszków i Antonich:)
  Rodom znamienitszym nie nadto było w smak dzieci krzcić imionami z dnia narodzin, nie tyleż dla onych urody lubo braku onejże, jeno temuż że się to obyczajem gminu widziało, a jako nam Wacław Potocki spomina:
    "...nie chce być z prostakiem w jednem interesie,
     którego tak chrzczą, jako święto dnia przyniesie."
    Insza, że śród rodów z tradycyami byłyż i na ogół imiona, co je z dawna nadawano, choć może nie tak skąpo w wyborze, jako Mićkiewicz o Dobrzyńskich zaścianku pisał:
     " Syn Macieja zawżdy zwał się Bartłomiejem,
        a znów Bartłomieja syn zwał się Maciejem.":))
   Jako dzieje tych rodów przepatrzym, łacno uwidzim, że się śród Radziwiłłów ustawicznie Mikołaje ukazują, śród Zamoyskich Tomasze, u Sieniawskich znowuż Mikołaj rządził z Prokopem, jako Piotr u Duninów, Dymitr u Wiśniowieckich czy Stanisław u Kostków.
   Rzecz arcyciekawa z imieniem Maryi, której katolicy po wiek najmniej XVI mieli za nazbyt święte, by tak cór krzcić swoich, przecie luteranie w tej mierze wyłomu uczynili, co nader dobitnie anonimowa "Różnica sekty luterowskiej, przeciwna jedności świętej wiary" piętnowała:
         "Niektórzy ojce z matkami
           Krzczą swe córy Marynami,
           Mówiąc: cóż to jest Maryja,
           Takżeż człowiek, jako i ja.
         
            I ci na tym niezwysili **
            Co się tak upornie krzcili:
            I ten, kto pojmie Maryją,
            Rzadki, co go nie zabiją."
   Insze reformowanych wyznań w imionnictwie skutki, to bogactwo niemałe imion z dawna przepomnianych biblijnych, ku którym się owi obrócili radzi. Wiek XVI toż to wysyp istny Abrahamów, Samuelów, Danielów, Racheli, Sar i inszych, choć może to więcej po świecie, niźli u nas, temuż się i nasze pradawne słowiańskie zachowały, zasię w takiej kalwińskiej Genewie od ukazu z 1546 ani marzyć było o tem, by kogo nazwać "imionami bożyszcz, które tu onegdaj czczone były"... U nas zasię z ośmnastym stuleciem do takiego ci one przyszły na powrót renesansu, że heraldyk znany Jabłonowski swoich pacholątek pochrzcił Bożydarem, Strzysławą i Dobrogniewą:)
  Na koniec bym jeszczeć i o jednem spomnieć pragnął, choć to się może więcej nazwisk tyczy, niźli imion. Owoż jaśnie państwo toż o służbie sądziło, że włada niemi w całej ich, takoż z imieniem i nazwiskiem, osobie. Temuż i nierzadka, że się jakiemu służce imię na więcej panu podobające odmieniło, a z czasem nawet i jakie naźwisko onemu pan uczynił dla wygody, choć częściej na pośmiewisko, luboż i dla kaprysu... Tak się narodził był niejaki Doruchowski, co tyleż znaczyło, że ów dziecięciem będąc za panią swoją nosił "rucho", czyli po dzisiejszemu mówiąc: tren od sukni... Tejże samej proweniencyi liczni Szatanowscy (takoż i od nich Satanowscy), co nie nadto wiele z szatanem pospólnego mieli, za to wiele z szat noszeniem... Rozmachajłą mianowano furmana jednego, tem znanego, że z bata nader udatnie trzaskał... Pokojówek bez mała naźwiskiem Poprzątalskich ponazywano; a po imionach nader wyraźnie sądzono przynależności do warstwy stosownej... Nie darmo u Niemcewicza w "Powrocie posła" służba to Jakub i Agatka, a bohaterowie pryncypalni szlacheccy Walery i Teresa... W krainach anglosaskich w czasie podobnem i podług podobnych konstrukcyj myślenia licznym służącym i ich córkom nadawano imion Abigail, nadto dosłownie pojmując słów, których biblijna Abigail rzekła do Dawida...***
  Pół z tem biedy, jeślić to miana rodzime chocia były, gorzej jak za powszechną francuszczyzny manierą, weszło do zwyczaju naszych rodzimych Jaśków czy Wojtków w pończochy przyodziewać, łapska onych w rękawiczki suć białe, by się nadto chłopską sękatością na oczy nie cisły, a łby skrywszy perukami pudrowanemi, wołać ich Żakiem lub Pierrem... Na tejże maniery tle przyznać muszę, że mię wielce ujął Jan Potocki****, któren prawdziwego Francuzika, imieniem Pereaux, za służalca mając, wygolił onemu łeb, jeno osełedec ostawiając, zaczym w hajdawery i kaftan z kozacka przyodziawszy, nie inaczej go odtąd wołał, jak Pokotyło...:))
_____________________
* z kompanionów moich dawniejszych jeden miał imienia Brunona nadanego dla tej tylko przyczyny, że ociec, nie ze szczętem po świętowaniu przetrzeźwiawszy, umyślił był na złość połowicy, nazwać go Brunnerem... Tyleż w tem szczęścia jeno było, że jejmość za okienkiem widno przygłuchawa była...:)
** tu: nie wygrali, nie wyszło im to na dobre - Wachm.
*** "Otom służebnica twoja" -  1 Ks.Król. 25
**** - ten od "Parad", "Rękopisu znalezionego w Saragossie" i kuli samobójczej latami polerowanej z gałki od cukiernicy srebrnej...

01 grudnia, 2012

O prawdzie w poezji...

  Pierwszy grudniowy ranek schodzi Wachmistrzowi na zadumie głębokiej nad prawdą w rymach zawartą. Osobliwie w rymach Tischnerowej muzy, czyli Pani Wandy Czubernatowej z Raby Wyżnej, o której doprawdy nie sposób nie rzec, że nic, co ludzkie, nie jest Jej obce...
                 
"Fto nimioł kaca - nie wiy co to smutek,
Kie kufa drewniano, ocka ropą skute,
Kie koty łupią raciami o dachy,
A wróble w bębny bijom i dziurawiom dachy.
Suchość w cłowieku - od krztonia do dusy,
A bolom cie pazdury, i kudły i usy,
Nie pochodzis, nie legnies, jesce gorzy siedzieć,
A co kwila ci się beko przedwcorajsym śledziem.
Moze som i tacy, co kaca ni mieli,
Ale coz oni w zyciu culi, coz oni widzieli? "