28 maja, 2015

Z myśli pokradzionych...

   Tem razem to nie będzie jakaś pojedyńcza perełka, bo wszystkie powzięte z dorobku pisarskiego mego ulubionego XIX-wiecznego (pomarł w 1859) ... no właśnie: jak go scharakteryzować? Wikipedia, niestety nie bułgarska, zatem może i cokolwiek mniej wiarygodna, przecie na bezrybiu i rak ryba, pisze o niem, jako o myślicielu politycznym, dyplomacie, polityku i socjologu... Dla mnie jest on jednym z nielicznych naprawdę wybitnych historiozofów, tak jak ich rolę ja rozumiem, ludzi próbujących zrozumieć, o co w tym wszystkim chodziło i chodzi...:)
   Pora może nareście miano tegoż mędrca zdradzić... Oto przed Państwem Alexis Henri Charles Clérelde, wicehrabia de Tocqueville, najczęściej pod tem właśnie ostatniem nazwaniem znany i cytowany, w wyimkach niektórych myśli swoich, jak dla mnie genialnie ponadczasowych i zadziwiająco zawsze świeżych:
- "Społeczeństwa demokratyczne, które zagwarantowały obywatelom wolność polityczną powiększając jednocześnie despotyzm administracyjny, reprezentują bardzo osobliwy sposób myślenia. Uważa się tam, że obywatelom nie można powierzyć drobnych spraw, do których wystarcza zdrowy rozsądek, natomiast powierza się im wielkie prerogatywy w dziedzinie rządzenia państwem. Są oni na zmianę zabawką w ręku władzy lub jej zwierzchnikami, są czymś więcej niż królowie i czymś mniej niż ludzie zarazem. Wypróbowawszy wszystkie możliwe systemy wyborcze i nie znalazłszy żadnego, który by im odpowiadał, społeczeństwa takie, zdumione, ciągle nie ustają w poszukiwaniach, tak jakby zło nie wynikało z samej konstytucji kraju, lecz z systemu wyborczego. Trudno zresztą zrozumieć, w jaki sposób ludzie, którzy wyrzekli się rządzenia samymi sobą, mogliby dokonać właściwego wyboru tych, którzy mają nimi rządzić. Trudno uwierzyć, by głosowanie zniewolonych ludzi mogło kiedykolwiek powołać rząd liberalny, silny i mądry."
- "Dawni władcy niejako materializowali przemoc, podczas gdy republiki demokratyczne naszych czasów uczyniły z niej siłę równie duchową jak ludzka wola, którą pragną za jej pomocą zdusić.Despotyzm absolutnych rządów jedynowładcy, chcąc trafić do duszy, w sposób prostacki dobierał się do ciała, a dusze, niedosiężna dla tortur, gardziły nim dalej. W demokratycznych republikach tyrania nie postępuje w ten sposób. Pozostawiając ciało w spokoju, zmierza prostą drogą do zawładnięcia duszą."
- Obcowałem z ludźmi pióra, którzy opisywali historię nie mieszając się do polityki i z politykami, którzy zajmowali się wyłącznie tworzeniem wydarzeń, bez zamiaru ich opisywania. Uderzało mnie zawsze, że ci pierwsi dopatrywali się wszędzie przyczyn ogólnych, a ci drudzy żyjąc w plątaninie codziennych faktów – skłonni byli sobie wyobrazić, że wszystko należy przypisywać drobnym incydentom i że światem poruszają takie same małe sprężynki, jakie naciskają oni swymi rękami. Sądzę, że w błędzie są jedni i drudzy."
- "Stworzyłem sobie ideę wolności umiarkowanej, statecznej i powściąganej wierzeniami, obyczajami i prawami, zachwyciłem się powabami tej wolności i stała się ona namiętnością mojego życia"
- "(…) tak w zamieszkach jak i powieściach najtrudniej wymyślić zakończenie."
- "(…) tak zwykle bywa, że nabiera się dobrego przekonania o bystrości osoby, przed którą się we własnym przekonaniu błyskotliwie mówiło."
- "Wiele lat trzeba przeżyć wśród stronnictw, wewnątrz tego wirowiska, w jakim się poruszają, ażeby pojąć, do jakiego stopnia ludzie tam się wzajemnie popychają poza swe własne zamierzenia jak los tego świata postępuje skutkiem czynów, lecz często wbrew pragnieniom wszystkich, co go współtworzą, podobny w tym latawcowi poruszanemu przeciwstawnymi działaniami linki i wiatru."
- "Ze swej strony żywię odrazę do owych absolutnych systemów, które uzależniają wszystkie historyczne wydarzenia od wielkich przyczyn sprawczych powiązanych ze sobą w fatalistyczny łańcuch, które – by tak rzecz – wykluczają człowieka z historii ludzkiego rodzaju. Znajduję, że są ciasne mimo ich rzekomej wielkości i fałszywe pod pozorami matematycznych prawd. Choć nie spodoba się to twórcom, którzy wymyślili te wzniosłe teorie, by sycić własną próżność i ułatwić sobie pracę, jestem przekonany, że wielu ważnych faktów historycznych nie da się wytłumaczyć inaczej jak przypadkowymi okolicznościami i że wiele innych pozostanie niewytłumaczalnymi, że wreszcie przypadek – czy raczej kombinacja przyczyn wtórnych, która tym mianem określamy nie potrafiąc ich rozwikłać – liczy się bardzo w tym, co oglądamy w teatrze świata."
- "Mało było na tym świecie religii równie szkodliwych dla ludzi jak religia Mahometa."
- "Niczego nie można osiągnąć, zwłaszcza w młodości, jeśli nie ma się w sobie czegoś z diabła."
- "Amerykańska demokracja przetrwa do czasu, kiedy Kongres odkryje, że można przekupić społeczeństwo za publiczne pieniądze."
- "Naszych współczesnych ustawicznie zżerają dwie namiętności: potrzeba, by ktoś prowadził ich za rękę, oraz pragnienie zachowania wolności."
- "Nigdy nie dość powtarzać, że nie istnieje nic bardziej obfitującego we wspaniałe rezultaty niż sztuka wolności i że jednocześnie nie ma nic trudniejszego niż uczenie się jej [...] Wolność rodzi się zwykle wśród burz, utrwala z trudem wśród waśni, a swe dobrodziejstwa pozwala ocenić dopiero wtedy, gdy się zestarzeje."
- "A urok ten [wolności] polega na rozkoszy jaką jest mówienie, działanie, oddychanie bez przymusu, pod rządami Boga i praw jedynie (...). Duszom przeciętnym, które go nigdy nie odczuły [pragnienia wolności], nikt nie wytłumaczy, czym ono jest."
- "Historia jest galerią obrazów, w której znajduje się mało dzieł oryginalnych i dużo kopii."
-"Inne ludy, żyjące w dobrobycie, wolność zaczyna nużyć, pozwalają ją sobie wyrwać z rąk bez oporu, obawiając się, że wysiłek mógłby narazić na szwank dobrobyt, który właśnie zawdzięczają wolności. Czego im brak by mogli pozostać wolni? Jednego: pragnienia wolności. Nie żądajcie, bym analizował to wzniosłe pragnienie – trzeba go doznawać.(...) Duszom przeciętnym, które go nigdy nie odczuły, nikt nie wytłumaczy czym ono jest."
-"Jeśli spotkacie jakiś stary, jeszcze średniowieczny przeżytek, który, pogłębiwszy swoje wady, utrzymał się wbrew duchowi czasu, jeżeli spotkacie jakąś szkodliwą nowość – zbadajcie zło aż do korzenia; będzie to zawsze jakieś doraźne posunięcie finansowe, które przerodziło się w instytucję. Żeby spłacić jednodniowy dług, stwarza się nowe organy, które będą trwały przez wieki."
-"Najniebezpieczniejszy dla złego rządu jest zazwyczaj ten moment, kiedy zaczyna się on reformować."
-"Niekiedy rada usiłowała zmusić ludzi, by chcąc nie chcąc. bogacili się. Niezliczone rozporządzenia nakazują rzemieślnikom stosowanie określonych metod pracy i wyrabianie określonych produktów (...). Istnieją rozporządzenia rady zakazujące pewnych upraw na ziemiach uznanych przez tę radę za nieodpowiednie po temu. W jednym z rozporządzeń rada nakazuję powyrywać winorośle zasadzone, jej zdaniem, w złej ziemi (...)."
-"Nikt nie wyobraża sobie, by można było załatwić pomyślnie jakąkolwiek ważna sprawę, jeśli państwo się w to nie wmiesza. Nawet rolnicy, ludzie zazwyczaj opornie słuchający pouczeń, skłonni są uznać, że za brak postępów w rolnictwie winę ponosi głownie rząd, który nie wspomaga ich dostatecznie radą, ani opieką."
-"Pod koniec osiemnastego wieku nie można już założyć warsztatu dobroczynnego w zapadłym kącie najodleglejszej prowincji, by kontroler generalny nie zechciał osobiście sprawdzić kosztów, zredagować regulaminu i naznaczyć miejsca. Powstaje gdzieś przytułek dla żebraków? Trzeba podać kontrolerowi nazwiska żebraków, którzy się zgłosili, donosić mu dokładnie kiedy wychodzą i przychodzą(...)."
- " Skoro rząd zajął miejsce Opatrzności, zrozumiałe jest, że każdy, kto znalazł się w potrzebie, wzywa jego pomocy."
- " W uwagach owych inspektorów, którzy traktują fabrykanta bardzo z góry, przeważa myśl, że państwo ma obowiązek i prawo zmuszać go do jak najlepszej produkcji nie tylko w interesie publicznym, ale jego własnym. Tym samym czują się zobowiązani do nakazywania mu, by stosował najlepszą metodę i wchodzenia wraz z nim w najdrobniejsze szczegóły jego sztuki, a wszystko to w otoczce nieprzebranej ilości kar i ogromnych grzywien."
-"Widziałem księgi gruntowe z czternastego wieku będące arcydziełem metodyczności, jasności, przejrzystości i inteligencji. Im są nowsze tym bardziej stają się zagmatwane, nieczytelne, niepełne i nieporządne, mimo powszechnego postępu oświaty. Wydaje się, że im bardziej wykształcone staje się społeczeństwo cywilne, tym głębiej grzęźnie w barbarzyństwie społeczeństwo polityczne."
-"Co więcej, gdy lud zaczyna zdawać sobie sprawę ze swej własnej sytuacji, pojawia się mnóstwo potrzeb wcześniej nie odczuwanych, które mogą zostać zaspokojone jedynie przy pomocy zasobów państwowych. Stąd pochodzi zjawisko powiększania kosztów publicznych wraz z postępem cywilizacji i wzrastania podatków w miarę szerzenia oświaty"
- "Demokracja pozbawiona instytucji lokalnych nie posiada żadnych gwarancji zabezpieczających ją przed podobnym złem. Jeśli lud nie nauczył się jeszcze korzystać z wolności w niewielkich sprawach, to czyż można spodziewać się że będzie umiał ją utrzymać w sprawach poważnych."
-"Demokracja zresztą nie tylko nie może wybierać ludzi wartościowych, lecz również nie chce ich wybierać."
- "Gdyby więc udało się stworzyć taki układ społeczny, w którym każdy obywatel miałby coś do stracenia i niewiele do zyskania, pokój na świecie byłby bardziej prawdopodobny."
-"Lud nie ma czasu ani sposobności, by poświęcić się takiej pracy. Jest zawsze skazany na pospieszne osądzanie na podstawie najbardziej widocznych cech. Dlatego właśnie wszelkiego rodzaju szarlatani tak dobrze znają sekret przypodobania się ludowi, podczas gdy często nie udaje się to jego prawdziwym przyjaciołom."
-"Pod tym konwencjonalnym entuzjazmem i pogrzebowo uroczystymi formami szacunku dla panującej władzy łatwo dostrzec u ludzi zamożnych wielkie obrzydzenie do demokratycznych instytucji swego kraju. Lud jest potęgą, której się boją i której nienawidzą."
-"Podczas gdy naturalne instynkty demokracji sprawiają, że lud nie dopuszcza ludzi wybitnych do władzy, równie silny instynkt każe tym ostatnim zaniechać kariery politycznej, w której tak trudno im pozostać sobą i uniknąć spodlenia."
-"Przekonałem się, że którzy ludzie uważają powszechne głosowanie za gwarancję dokonania słusznego wyboru, oddają się kompletnej iluzji. Powszechne wybory mają inne zalety, ale nie tę."
-"W krajach cywilizowanych grubiaństwo ludu nie bierze się jedynie stąd, że jest on ciemny i biedny, lecz stąd, iż będąc ciemnym i biednym styka się na co dzień z ludźmi oświeconymi i bogatymi. Obraz własnej niedoli i słabości, porównywany stale ze szczęściem i siła innych ludzi, budzi w jego sercu jednocześnie gniew i strach. Te stan duszy znajduje odbicie w obyczajach i sposobie wyrażania się, a człowiek taki staje się bezczelny i uniżony zarazem."
-"W zasadzie jedynie proste idee są w stanie zawładnąć umysłem ludu. Idea fałszywa, lecz jasna i precyzyjna, będzie miała zawsze większą siłę oddziaływania niż idea prawdziwa, lecz skomplikowana.(...) Dlatego też stronnictwa polityczne, które są jakby małymi społeczeństwami wewnątrz narodu, przyjmują sobie zawsze za symbol jakieś nazwisko lub hasło, które częstokroć w sposób wielce niedoskonały oddaje ich cele oraz metody, lecz bez którego nie mogłaby utrzymać się i działać. Rządy, które opierają się na jednej idei lub odwołują się do jednego prostego uczucia, nie są może lepsze, ale na pewno są silniejsze i trwalsze."
-" Zapomina się, że najbardziej niebezpieczne jest zniewolenie obywateli właśnie w dziedzinie spraw małej wagi.(...) Zależność w sprawach drobnych daje o sobie znać na każdym kroku i dotyka wszystkich obywateli bez wyjątku. Nie doprowadza do ostateczności, lecz stale zawadza i każe wyrzekać się własnej woli."
-"Nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niesprawiedliwości, których nie mógłby dopuścić się skądinąd łagodny i liberalny rząd – jeśli zabraknie mu pieniędzy."

                                           .

24 maja, 2015

O fenomenie rzeszowskiego złota...

Nim do meritum przejść sobie pozwolę,
mały odnośnik do Stokrotki, u której 
dzisiaj Zielonych Świątek proweniencyja
a i słów parę o onych świętowania sposobach 

   W drugi dzień po świętym Tomaszu Apostole (23 Grudnia - Wachm.) Anno Domini 1741 uwolniono z aresztu miejskiego w Rzeszowie dwóch starozakonnych złotników sanockich, oddając im przy tem rzeczy przy zatrzymaniu w depozyt pobrane, jako to:

"1.Dwie spinki dyamentowe, w każdej po dziesięć dyksztynów*,

2.Zegarków srebrnych dwa, jeden większy ze szkłami, drugi z

rubinami,

3.Pierścionków złotych dwa ametystowe, jeden z dyamentami,

drugi z rubinami,

4.Tabakiera aspisowa,

5.Ładownica aspisowa na fanchitrze** złotem nabijana i sztuk

pięć takowysz roboty do paska.

6.Tabakiera w robocie blachmalowa,

7.W żywym srebrze złota półczerwonego złotego w papierku,

8.Blaszek miedzianych dwie."

Oba uwalniane aresztanty pod tem podpisały, jako to "nieprzymuszeni, dobrowolnie zeznali, że będąc w areszcie zamkowym i miejskim, żadnej szkody nigdzie nie ponieśli, wszystkie rzeczy, które mieli, odebrali, nic im nie zginęło" i że ani do "zamku, jako i do miasta pretensji rościć sobie nie pretendują".

  Temu ostatniemu najmniej ja tutaj dowierzam, pojmując wybornie, że owe uwalniane Żydowiny, tak być mogły wolności odzyszczeniem uradowane, że nawet jeśli się tam może i ten rachunek im nie bardzo zgadzał, woleli z roztropności losu nie kusić i kwestyi z tego nie czynić, by może się komu nie wydało, że pochopnie ich puszcza...:) Czemuż się jednak tąż sprawą tu w ogóle zajmujem? Ano bo z tegoż protokołu siła nam rzeczy arcyciekawych wynika...
   Primo, że skoro siedzieli w aresztach obu, a to i zamkowym i grodzkim, zasię protokołu tego pisarz spisywał przy uwalnianiu grodzki, tandem kolej rzeczy być następującą musiała: obu przymknęły pachołki miejskie, zasię rzecz jako najwidniej mniemana być poważniejszej natury, przekazaną została na zamek, w jurysdykcyję pana na Rzeszowie, czyli Lubomirskiego kolejnego, ten zaś (luboż sędziowie jego) uznali widać jakie dowody niewinności i oddali ich nazad z przykazaniem uwolnić, tandem mimo wzmianki i o loszku zamkowem, uwalniani są z grodzkiego... Cóż to zatem za crimen tak straszliwa, że trza było się do wyższej z tem odwoływać jurysdykcji?
   Ano rzecz zaiste zakrawała na poważną, bo o rzekome fałszowanie pieniądza szło, a za to gardłem karano! Jednakowoż, że delatorowie obu Żydków oskarżający... sami byli starozakonnemi, przy tem złotnikami, jeno że z miasta Rzeszowa, tedy rzecz najpewniej była jednym z przejawów bezpardonowej zgoła batalii z konkurencyją na jarmark przybyłą. Nie bez kozery tu ta data świętego Tomasza Apostoła, bo dni dwa przódzi (21-go) się ostatni z dziewięciu największych rzeszowskich dorocznych odbywał jarmarków, a że przyjąć ciężko, iżby się cała inwestygacja, tak grodzka, jak i zamkowa w jednem dniu zamknęła, tandem najpewniej delatorowie owi donieśli na sanocczan jeszcze przed jarmarkiem i jeśli nawet od zarzutów ich uwolniono, tedy przecie celu swego oskarżyciele dopięli, bo sanoccy przecie czas jarmarku przesiedzieli w kozie, zamiast na jarmarcznem placu grosz zarabiać...
   Nawrócim jeszcze do tegoż epizodziku, póki co tło nam przyjdzie odmalować... Owoż, w co dziś i może uwierzyć ciężko, przecie jeszcze w XVI stuleciu Rzeszów był zapomnianą przez Boga i ludzi mieścinką w ziemi przemyskiej, w powiecie... uważcie Lectorowie Mili: przeworskim! Tak, tak... to Przeworsk tam wówczas honory czynił municypium pryncypalnego... Dobre lata nastały dla Rzeszowa, gdy ów się w 1583 dostał w ręce kasztelana sandomierskiego, Mikołaja Spytka Ligęzy, a między tysiącznemi inszemi zabiegami, by miasto podnieść były i te, że ów nader rad w niem rzemieślników widział, osobliwie złotników, zwłaszcza, że w inszych znacznych tamtego czasu grodach było ich nader skąpo, luboż i nie uświadczył wcale... W księdze grodzkiej Łańcuta, ówcześnie siedziby słynnego warchoła i rozbójnika, Stanisława Stadnickiego, zwanego Diabłem Łańcuckim , zapisano pod datą 9 stycznia 1588, że wypłacono nieznanemu z imienia złotnikowi "od przerobienia pieczęci małej" kwotę 10 groszy... Domniemywać możem, że skoro nawet nie zapisano jegoż imienia, tedy nie był to grodu obywatel, a najpewniej jaki rzemieślnik za robotą po kraju wędrujący... Domysłu tegoż przytwierdza i zapis inszy, niewiele późniejszy, gdzie kwituje się dwóch mieszczan w następujący sposób: "daliśmy od szukania złotnika Balcerkowi Stolarzowi i Andris Peszkowi groszy 15", co rozumieć należy jako zwrot kosztów jakiej peregrynacyi, którą owi, imieniem miasta mającego co do pozłoty, odbyli, fachowca inwestygując po grodach ościennych...
  A że na bezrybiu i rak ryba, tandem starania Ligęzy, zasię późniejszych właścicieli, Lubomirskich, k'temu przyszły, że Rzeszów wkrótce słynie jako ośrodek złotniczy. Aliści, jako to zwyczajnie we świecie wszędy się mięsza złe do dobrego, a nie trza być Kopernikiem, by widzieć jako podlejsza, acz tańsza robota wypiera zacniejszą, dla taniości swojej, tak i przyszło z naszem złotem rzeszowskiem...
  Pisze Kitowicz w "Opisie obyczajów..." stroje opisując, że "mniej majętni zażywali takich guzów (do żupanów-Wachm.) z prostego krwawnika kolbuszowskiej i głogowskiej*** roboty" oraz że"kogo nie stać było na prawdziwe klejnoty, stroił się w czeskie, głogowskie i biłgorajskie"
   Wszyscy najpewniej ze szkół wynieśli pamięć o słynnych pasach kontuszowych słuckich... Mało komu najpewniej wiedzieć, że czasem nas tu interesującym słynęły na całą Rzeczypospolitą pasy z Przeworska, jeno że ich nie zwano pasami, a "obręczami"... Czemu? Bo nie dla materyi one słynne były, czy dla kunsztu splotu, choć prawdziwie Przeworsk najwięcej sukiennikami stał... Owoż prawdziwa "obręcz" przeworska, to pas był metalowy, ciężki, czasem miedziany, czasem mosiężny, rzadziej srebrny, aliści zawsze złocony po wierszchu!:) Pas taki najmniej do siedemdziesięciu czerwonych złotych wartał, a prawdziwie srebrne nawet i do kilkuset!
  Zdałoby się zatem, że w Przeworsku winno siedzieć tych złotników gromada cała, tem zaś czasem w księgach grodzkich za cały XVII wiek najdujem jednego, w 1659 roku, w spisie podatników, niejakiego Sebastiana złotnika, jeno że choć ów na miejscu pomieniony pocześnym, bo pierwszym, to... nijakiego podatku nie płacił! Czemu? Wyrokować ciężko, aliści najpewniej dla ubóstwa swego, co i może nie dziwić winno w okolicy wojnami niedawnemi zrujnowanej... Któż zatem te wszytkie przysposabiał pasy?
   Ano najpewniej starozakonni, tych bowiem do cechów nie przyjmowano, ergo się w regestrach nie znajdowali, chyba że za jaką extraordynaryjną sprawą... Ale nie Przeworsk miał się stać ich najpryncypalniejszą na ziemiach tamtych siedzibą, jeno Rzeszów właśnie... Rzeszów, który z czasem dojdzie do tego, że w niem starozakonni będą stanowić, bagatela, niemal dwie trzecie ogółu mieszkańców, a miano grodu złośliwcy katoliccy odmieniać będą na "Mojżeszów", zasię sami starozakonni zwać będą swój gród: "Rajsze"...
   Czas to jednak będzie późniejszy, aliści w miarę upadku Rzeczypospolitej i ubożenia warstw kolejnych, to właśnie ze starozakonnych się wiodący złotnicy znajdą swoją niszę i swoje pięć minut, tworząc coś, co do historii przeszło pod nazwą "rzeszowskiego złota" . Cóż to było, orzec dziś ciężko... Większość znawców tematu zgadza się z tem, że jakiś tombaku rodzaj, choć autor "Przemysłu złotniczego w Polsce"(Kraków 1933) Leonard Lepszy upiera się, że było to złoto, aliści nader lichej, niżej 8 karatów, próby... Podobnego zdania był autor "Geografii Galicji i Lodomerii" (Przemyśl 1786), Andrzej Kuropatnicki, jeno że analiza dzieł zachowanych nawet i tych śladowych złota szczątków nie wskazuje...
  A przecie zgodny chór głosów z epoki wskazywał na wyjątkową jakość tejże niby podróbki, którą naprawdę bystrzy i znający się na rzeczy od prawdziwego nie odróżniali złota! Na czemże zatem miał ów fenomen polegać? Na tajnikach stopu, który zaginął w pomroce dziejów wraz z autorami: starozakonnymi złotnikami rzeszowskimi? Na sztuce polerskiej? Ot, i kolejna z zagadek, której bez wehikułu czasu najpewniej nie rozwikłamy... Tandem, żegnając się na dziś z Lectorami Miłemi, ostawiam ich z Fredrowskim spomnieniem młodości własnej, jakże się nasz komediopisarz we młodości nosił modnie("Trzy po trzy"): "Przy zegarku siedem pieczątek**** rzeszowskiej roboty, w ręku laseczka z kobuzią główką"...
_________________________

* Na odpowiedzialność Torlina Jegomości, co przed laty już przy dyspucie o tem nam dyksztyna wyłożył był jako diamentu mającego jednakową grubość u góry i u dołu.
** Franciszek Kotula za którem to przytaczam ("Rzeszowski ośodek złotniczy XVI-XIX w. oraz mistrz Wawrzyniec Kasprowicz" nakładem Wydawnictwa Artystyczno-Graficznego w Krakowie, aliści kiedy...za czorta nie dojdziesz, bo artyści z WAG są ponad drobiazgi takie, jak by rok edycji podawać... ) uważa, że fanchitra to pas, ale cóż w takiem razie począć z temi "pięcioma sztukami takowysz roboty do paska" zupełnie odrębnie wymienionemi?
*** Idzie o gródek, dziś zwany Głogowem Małopolskim, co mianem jest nader świeżej konduity, od 1945, gdy się w granicach Rzeczypospolitej znalazł i Głogów na Śląsku.
**** coś na kształt dzisiejszych breloków: wisiorki imitujące tłoki pieczętne, szalenie modne w początku XIX stulecia...:)

                                     .                                            

21 maja, 2015

O naszej zamożności...

   Już widzę te gromy się na głowę moją sypiące...:) Jakiej zamożności? Czyjej? Przecieśmy wcale niebogaci, kogo tu Wachmistrzu za zamożnego uważasz ? Ano, prawdę rzekłszy, Mili Moi, nas wszystkich, jako społeczeństwo, nikomu tam, personaliter, w kabzę nie zaglądając... Jakże to? Przecie my ledwo koniec z końcem i aby jeno jako tako do pierwszego...? Prawda , przytwierdzę Wam, osobliwie, że i sam ledwo koniec z końcem...:) Aleśmy widać jednak bogaci...:)
   Z czego ja wynoszę konkluzyj tak Was bulwersujących? Ano z zachowań naszych, na które się staram okiem badacza dziejów spoglądać... Tuszę, że zgodzicie się ze mną, że jako człek o byt walczył, niepewny czy w dniach najbliższych będzie co do gęby włożyć, czy co do jaskini przyniesie, to przyczyny jego ewentualnego bezruchu dwie poza snem być chyba tylko mogły: gdy się na zwierza czaił i spłoszyć go przed czasem nie chciał, luboż widoków nijakich nie mając na brzucha napełnienie, sił tracić po próżnicy nie chciał. Ta cecha ostatnia, więcej zresztą zwierzęca jeszcze niźli ludzka, wielce byłaby tu ciekawą, iżby się gdzie wyraźnie oddzielić udało, żeśmy się onej wyzbyli... Bo dla mnie ta by może więcej znamienną była dla człowieczeństwa naszego, niźli cały inszych szereg za takowe uważanych, ze zdolnością komunikowania się na czele...
   A przyjrzawszy się takim społecznościom naszym u dziejów naszych zarania najpewniej najdziecie w nich jakiego podziału na tych, co polowali, luboż zbierali czego po lasach, na tych, co dla słabości wobec zwierza dzikiego się na te zabawy wystawiać nie mogli, jako to niewiasty, dziatwa i kaleki wszelkie, przecie mogli w jaskini skór wyprawiać, strawy warzyć, przyodziewy szyć etc.etc. Nawiasem, kolejny tu byłby znacznik czasów ciekawy, a i miara człowieczeństwa naszego, od kiedyż to przyjmowano, że bezprzydatny pozornie kaleka wart jest jednak tego, by mu tam jaki ochłap rzucić, pomimo tego, że już żywcem do niczego niezdatny, a zdychać czeguś nie zdycha...
   Ano i tu mi ciekawość, kiedy się w dziejach pojawił ten pierwszy jaki osobnik, co to ani polował, ani siał, ani zbierał, ani leczył, czy gotował, aliści społeczność go za na tyle potrzebnego znajdowała, że gotowa była mu płacić, najpewniej z początku jeno jakim strawy kęsem i nad głową dachem, za jego bajania, może i śpiewy już jakie, za jakie facecje czy sztuczki zręczne, słowem za czasu wolnego umilenie...:)
Niebłaha to sprawa, Mili Moi... Iżby społeczność jaka taki czas wolny miała, to już znaczyć musiało, że się jej na tyle wiedzie dobrze, że poradzi przetrwać bez tej godziny czy dwóch na trudzie strawionych. I nie mówimy tu o czasie odpoczynku, na sił regenerowanie koniecznego! 
   I że z tejże nadwyżki jakiej wygospodarowanej, stać ją jeszcze by tego bajarza czy trefnisia zapłacić. I też ciekawość, czy się tacy już stale przy jakiej gromadzie ludzkiej trzymali, czy przeciwnie: jako mu się już pokończyły dykteryjki, piosnki i opowiastki, to go precz przeganiano i ów szedł ich dalej przedawać tym, co ich jeszcze wyżej uszu nie mieli, mimo wolej, praprzodkiem się stając wędrownych minstreli i tras koncertowych, co gdyby tak wyglądać miało to najpewniej Jegomość Strasburger by ze swemi dykteryjkami marnie w tamtem czasie skończył...
  Z czasem wiemy, że się tacy upowszechnili po świecie, aliści uważcież na onych zajęcia wędrowny charakter! Znak widomy, że mało którą społeczność było stać takiego utrzymywać bez końca, najpewniej dla tej przyczyny, że w strukturze ówcześnych wydatków, ten jednak był raczej ekstrawagancją, niźli pozycją stałą. Pierwsi trefnisie czy śpiewacy, na stałe trzymani, pojawią się na jakich dworach monarszych, po części najpewniej dlatego, że tam tego czasu do zabicia było najwięcej, a po części i temuż może, że taki grajek przez księcia czy króla trzymany, miał tyleż grać, co i świadczyć o jego bogactwie i potędze! Patrzcie: stać go, by grajka-darmozjada trzymał! Bogaty widać Pan... I ten wzgląd najpewniej, dla przyrodzonej ludziom cechy małpowania tych, co ich tam za lepszych od siebie mamy, wpłynął na upowszechnienie tychże profesyj, bo coraz to i mniejszy panek, przecie chciał pokazać, że i on jest większy, niźli go bliźni mniemali i że i jego stać muzykanta trzymać... Słowem, zmierzam ku temu, by Wam dokazać, że miarą rosnącej zamożności społeczeństw można by dwóch uznać kryteriów. Pierwszego w ilości czasu, którego możemy poświęcić na rzeczy niczemu produktywnemu nie służące, wliczając w te ostatnie okrom pracy zarobkowej, takoż i zadbanie o to, by na łeb nie ciekło i wkładanie czegoś do garnka, także i ten czas, którego i nasi po jaskiniach przodkowie poświęcić musieli na dziatek doglądnięcie... Słowem proporcja czasu roboczego do tego czasu, co go możemy bezkarnie przetracić na słuchanie mniej lub bardziej uzdolnionych wyjców, oglądanie mniej lub bardziej uciesznych komediantów, czytanie, gapienie się na ekrany komputerów, jakby tam na nich było coś naprawdę ważnego, czy tysięczne jeszcze rozrywki insze...
   I wtóre: koszta jakieśmy są na to ponieść gotowi i ponosimy, nawet sobie nie uświadamiając ich ogromu... Zrachujcież, wiele Was sumarycznie kosztują te wszystkie abonamenty, smartcośtam, lapcośtam, telecośtam, empecośtam... Książki, żurnale, płyty i duperele insze... Nawet i kwiatki do ogrodu, jeno ozdobie służące... Nawet i szmata na grzbiet czy buty na nogi, nie temuż kupione, że się poprzednie ze starości rozpadły, jeno temuż, że te modniejsze i ich nie mieć to obciach, a znów mieć, to ta choćby radość, że tam tej czy inszej oko z zazdrości zbieleje... Słowem: wydatków służących nie temu, by nas przy życiu utrzymać, ale temu, byśmy radośniejsi może byli... No dobrze, wiem, przesadziłem: w każdym razie nie tak smutni...
   I porównajmy to z tym miedziakiem przez przodka naszego, raz do roku ciśniętym pod nogi wędrownemu grajkowi, na którego ów się przez pacierzy chwilę pogapił na jarmarku...

20 maja, 2015

O powtarzalności...

...pór roku, jako i inszych zjawisk przyrodniczych, cykl żywotów licznych małych i dużych wyznaczających, jako to czas siewów, zbiorów, burz wiosennych, skwarów letnich, słot jesiennych i zimowych mrozów dziś pisać... nie będziem, bo nie o to idzie:)
   Rzecz bowiem tu najpryncypalniejsza, to tradycja, która nam nakazuje świętować sumiennie powtarzające się rokrocznie nam święta pułkowe, w tem przypadku dwóch aż pułków szaserskich*...czyli dziś przypadającego święta 6 Pułku Strzelców Konnych imienia hetmana wielkiego koronnego Stefana Żółkiewskiego**, w Międzywojniu w Żółkwi właśnie, rodowem gnieździe patrona, stacjonującego, zasię w sobotę, 23 Maii święto 4 Pułku Strzelców Konnych Ziemi Łęczyckiej... Dziejów tych pułków ciekawych tutaj odesłać sobie do not dawniejszych pozwolę...:)
____________________
* szaserami zwano drzewiej z francuska (chasseurs - strzelcy) wszelkim strzelców konnych, aliści znane jest i znaczenie słówka wtóre, gdzie ono spodnie z lampasami do munduru wyjściowego znaczyły i kroju miały więcej podobnego zwyczajnym spodniom typu garniturowego niźli kawaleryjskim bryczesom do butów wysokich akomodowanych, takoż i trzecie, gdzie owe znaczyły niskie (bez cholewki) buty do konnej jazdy, czasem dopiero ze sztylpami (cholewkami) odpinanymi łączone...
** - nawiasem to o patrona tego pułk wiódł spór nieustający z 24 Pułkiem Ułanów (to ci, którzy takiej Waszej zgrozy wzbudzili, gdym ich portrety w niemieckich hełmach upublicznił przeszłego roku:) z Kraśnika. Spór, generalnie przez szaserów wygrany, bo to im zwierzchność wojskowa uznała patrona, a 24-ty swego czcił "nielegalnie":). No i to oni, a nie ułani, siedzieli w Żółkwi, czyli w miejscu kultu hetmana Żółkiewskiego najwłaściwszym...:)

                                                .      

17 maja, 2015

O zabawach słowem...

... czyli o rzeczach, dla których blog ten powstał i trwać próbuje...:) Lat temu już wiele żem dał linku do przepysznego Tuwimowego tekstu, noszącego tytuł "Ślusarz", co nawiasem dowodzi, że Jegomość Poeta zupełnie się nie wyznawał na tem od czego jest ślusarz, a od czego hydraulik...:)

http://www.humorkowo.net/txt/slu.php

Przypomnę i tegoż miejsca, gdziem sam tego podawał:

http://wachmistrz.blog.onet.pl/Stare-ale-bawi-od-lat,2,ID175113399,n

bo gdy kto ciekaw, to w komentarzach znajdzie nieocenionego Cypryana de Vaxo, który był to uprzejmym przełożyć z pseudotechnicznego na nasze...

A czemuż przypominam tego wszytkiego? Ano bo mi się to arcycudnie zestroiło z nalezionym niedawnem czasem tekstem Zygmunta Fijasa "Mentryka na końcu języka", gdzie autor taką oto pogwarkę przekupek krakowskich ( co prawda ponoć leciwych) spomina:
" - Pończochy jej nie gebirowały, tej ficelajzie. Jednego kawalera jej asenterowali, a drugi jeszcze nie wrócił z egzecyrki, to trzeciego ma zapasowego. Pewnie dostanie urlałb, hadra, skoro się o szałkiel pytała. Usiądzie z tym trzecim apśtryfikantem na tym szałklu, będzie się z nim bujała. Do tego przecie nie są potrzebne paryskie pończochy. Ani na Sikorniku, ani w Lasku Wolskim nikt się nie patrzy na pończochy*... Ach, mówię ci, Franka, jak bym tej fikienmebel przykuplowała pasem. Tak bym ją wyabrechtowała, tę lapę, żeby się jej odechciało, i Sikornika, i urlałpu ale to sznelcugiem... Mam recht czy go nie mam?
Nazwana Franką sprzedawczyni warknęła:
- Masz recht. A świnia drugi.
Po czym zwróciła się do mnie z zapytaniem:
- Czego pan szuka na tej tandecie? Szraubencyjera? Mówię na pas blind, bo może panu odpowiadają inne klajnikajty.
- Śrobokręt nie jest mi potrzebny. Co się zaś tyczy innych klajnikajtów, to przydałby mi się mały majzel.
- Majzli nie trzymam. Pan zechce się zapytać innej kupczyni. Tej, co w tej chwili podnosi kochmaszynkę turystyczną. A zresztą trzeba się spytać. Mentryka na końcu języka..."

A że, jak mniemam, tego bez pomocy zapewne nie sposób pojąć będzie, namiastką dykcyonarzyka służę:

gebirowały - odpowiadały, pasowały

ficelajza - hmmm... jakoż by Wam to rzec, coby politycznie było? Wiem...:)... po łacinie to się zwie "pthirus pubis":))

asenterować - dokonać poboru, wcielić do wojska

egzecyrka - ćwiczenia wojskowe

urlałb - urlop

hadra - hmmm... Czesi tak ponoś na szmatę wołają...

szałkiel - fotel bujany (na biegunach)

apśtryfikant - właśc. powinno być absztyfikant : fatygant, zalotnik

*Sikornik i Las Wolski to wzgórz krakowskich nazwania, co przed laty tejże samej sławy zażywały, co paryski Lasek Buloński, dla pospiesznych i ukradkowych amorów, takoż i miejsce pracy niezamożnych kokot...

fikienmebel - właśc. powinno być chyba fikienmadel, jeśli to od niemieckiego dziewczęcia (Mädel) się wiedzie...:) Tak , czy siak idzie o kolejny wariant nazewniczy dla cór Koryntu, czy jak kto woli najstarszej (ponoć, bo ja bym raczej obstawiał grabarza-Wachm.) profesji świata.

przykuplować - przyjmijmy, że przyłoić:)

wyabrechtować - zwymyślać, obsztorcować

lapa - ścierka

sznelcug - pociąg pospieszny, tu w rozumieniu, że nader chyżo:)

recht - racja, słuszność

na pas blind - na wiatr, próżne gadanie

klajnikajty - drobiazgi

majzel - dłuto

kochmaszynka - menażka

                                             .

13 maja, 2015

Pragmatographia de legitimo usu Ambrozyi Tureckiey, czyli ex libris Wachmistri kolejne...

  Cóż tu dodawać więcej, gdy wszytko w tytule wyłożone najjaśniej zostało?:) Może to, że niestety, to reprint jest jeno, choć i tego starczy, by się urokiem opisu i zaleceń xiędza Krusińskiego zachwycić...
  
   Tudzież tego, żem całości pomieścił tutaj
i  gdzie "na kaghwe tureckim obyczajem dawaną" upraszam serdecznie:)
   A komu thema nadal by miłą była, luboż dawniejsze moje noty, tejże się tyczące materyi, odświeżyć by pragnął... tutaj ich najdzie:
                                                               .

10 maja, 2015

O socyalistach...

   Zaczytując się (i zarykując radosnem rechotem co po chwila przy tejże lekturze) felietonami Imci Lama sprzed niemal półtora wieku* znalazłem w nich także i wątki nieomal prorocze...

" Schwytanie kilkunastu indywiduów, podejrzanych o knowania socjalistyczne, przez c.k. policję było najbardziej sensacyjnym wypadkiem tego tygodnia.** Jeżeli zważymy, że socjalista jest u nas stworzeniem tak mało znanym i tak rzadkim jak kondor albo nosorożec, to ściśle rzecz biorąc, sensacja nie była nawet tak wielką, jakby się spodziewać należało. Pochodzi to stąd, że od pewnego czasu ludzie przestali już dziwić się wszystkiemu.
   W istocie, skoro np. najsroższe gromy miotane przez "Gazetę Lwowską" nie mogą deputowanych sejmu węgierskiego odwieść od stawiania niegodnych interpelacji*** albo skoro koniec świata nie nastąpił bezpośrednio po liberalnych manifestacjach naszej Rady Miejskiej w sprawie rzymskiej****, to najciekawsze odkrycia c.k. policji nie mogą sprawić zamierzonego efektu. Jeszcze może tylko schwytanie sprawców jakiej znacznej kradzieży albo zapobieżenie jakiemu notorycznemu nieporządkowi - ze strony organów policyjnych, wywołałoby większe i niezwykłe wrażenie.
  Uwięzienie socjalistów dało jedynie kilku ciekawym powód do listownych zapytań wystosowanych do redakcji, co to są socjaliści i za co ich uwięziono. Na zapytania te odpowiadam niniejszym, ze socjalista jest ostatecznością wprost przeciwną delegatowi do Rady Państwa [czyli c.k.parlamentu-Wachm.]. Podczas gdy bowiem delegat nie troszczy się niczym i nad niczym nie łamie sobie głowy, socjalista troszczy się takimi rzeczami, które go wcale nie obchodzą i łamie sobie głowę tam, gdzie mógłby spać spokojnie. I jedna, i druga ostateczność jest zarówno szkodliwą, różnica zaś, oprócz powyżej wymienionej, jest jeszcze i ta, że socjalistów zamykają do kozy, podczas gdy delegatom płacą diety, jakkolwiek długoletnie doświadczenie pokazało, że środek ten bynajmniej nie neutralizuje ich bezczynności. Warto by przecież spróbować raz odmiennej i wprost przeciwnej metody, a mianowicie pozamykać delegatów, socjalistom zaś dać diety. Nie ręczę wprawdzie za skutek, zdaje mi się wszakże, że socjalista pobierający 10 złr***** dziennie przestałby być socjalistą, podczas gdy delegat mający sposobność do rozpamiętywań w miejscu odosobnionym, po dłuższej takiej refleksji stałby się może użytecznym członkiem społeczeństwa."
____________________________

* z lat siedemdziesiątych i ośmdziesiątych XIX stulecia, drukowanych we lwowskim "Szczutku" i "Dzienniku Polskim". O tem, czemże te felietony były dla ducha lwowskiej klasy średniej i miejscowej inteligencji, niechajże świadczy, że w kawiarniach tegoż grodu w dni, kiedy się ukazywały "Kroniki" Lama potrafiło dochodzić do gorszących awantur i przepychanek o najświeższą gazetę...:)
** W czerwcu 1877 policja aresztowała przybyłego z Warszawy Erazma Kobylańskiego, dość bliskiego współpracownika Waryńskiego i miejscowy młody narybek ukraińskich socjalistów w osobach Michała Pawlika i Iwana Franki...Do procesu (pierwszego w Galicji przeciwko socjalistom!) zdążono jeszcze przyaresztować Bolesława Limanowskiego i innych...
***Mieliśmy tegoż czasu wojnę rosyjsko-turecką, która po klęskach tureckich koniec końców zaowocowała m.in wskrzeszeniem Bułgarii. W początkach tej wojny Madziarowie domagali się od c.k. rządu, by wystąpił w tureckiej obronie, ani znając, że premier Andrassy (też Węgier:), skrycie już dawno przehandlował c.k. neutralność za Bośnię i Hercegowinę. Pytanie, czy Lam tu więcej pokpiwa z nierealności postulatów węgierskich, czy z ...konkurencyjnej "Gazety Lwowskiej", której przecie żaden Madziar chyba nigdy czytać nie miał możności...
**** Sprawa, która dziś może już tylko i śmieszy, przecie w swoim czasie spory były zażarte... Owoż umyślili Włosi jubileusz świętować Mickiewiczowy na pamiątkę jegoż Legionu, co go w czas Wiosny Ludów na italskiej ziemi szykował. Zaprosili zatem ku temu Polaków niemało, tak z obczyzny, jako i z miast polskich pryncypalnych w niemałą tu wpędzając konfuzyję lojalistów galicyjskich, którzy doszukali się w czynnościach Mickiewicza (wspieranie włoskiej irredenty, czyli też między inszemi wyzwolenia od austryjackiej niewoli Lombardii i Wenecji) nie tylko nielojalności względem Najjaśniejszego Pana, ale i zdrady stanu, karanej z ówczesnego § 57 c.k. kodeksu karnego, ergo... deputacyja Lwowa, biorąc w tychże obchodach udział, dopuściłaby się wykroczenia z § 305 tegoż kodeksu, a mianowicie byłaby współwinną "pochwalania karygodnych czynności". Rajcy wybrnęli uchwałą potępiającą Mickiewicza jako rewolucjonistę i, naturaliter, by się nie narażać Wiedniowi, udziału w uroczystościach rzymskich nie wzięli, czem z kolei wywołali oburzenie powszechne i dysputę niemałą o granicach serwilizmu... która jednak spłynęła po nich, jak woda po gęsi i do tegoż to właśnie pije tu Lam...
*****10 złotych reńskich dziennie dawało nieprawdopodobny wręcz dochód... Parobek wiejski za dniówkę dziesięcio-dwunastogodzinną dostawał 10 do 20 centów, a jeśli się ROCZNIE dorobił (oprócz wiktu i przyodziewy) jakich 15 złotych, mógł się za szczęściarza uważać. Budżet całej gminy Dzików w tamtem czasie zamykał się kwotą ok.350 złotych reńskich, z czego siódmą część stanowiło salarium nauczyciela szkoły gminnej. Żurnalistę, nawet tak poczytnego jak Lam, bym szacował w najlepszym razie na jakie 50-60 złotych reńskich miesięcznego dochodu...


                                            .

O poszukiwaniu człeka z pasją...

   Nie wiedzieć czemu wysyp ostatnio po blogach stwierdzeń, że ludzie mieć winni jaką passyją, i że ci nią nibyż obdarzeni czeguś lepsi być mają od tych inszych, co jeno przez żywot swój przechodzą bez celu... Jako mało komu zda mi się mieć po temu prawa moralnego by o tem pisać, bo moja tu pasja jak na dłoni widoczna, a przecie nie czuję ja się lepszy z tej przyczyny nad nikogo, małoż na tem: wzdragam się za razem każdem, gdy słowo to słyszę, bo przypomnę łaciny nie znającym, że pasja to cierpienie, męka i konia z rzędem temu, co wywiedzie jakąż to drogą poszło na oznaczenie dziś tego, co komu najmilsze czynić w czasie wolnem, jeśli kto takowego posiada...:(( Teoryja w tej mierze moja jest prosta i potwierdza się za razem każdem, gdy przychodzi o piątej wstać, by noty nowej skrzesać, tom wtedy tej znaczeniowej zbieżności męki w ewangelicznem sensie tegoż słowa, jako i pokłosia zainteresowań tych tu moich najbliższy...
   Aliści ja nie o tem, by wyrzekać na trudu tego złe strony... W pełni się z tem zgodzę, że każdy winien mieć jakiej pasji, o wieleż ona onemu miłą i bez cierpienia dla się jej wypełniać może. Małoż na tem! Jestżem gorącym orędownikiem poglądu, że pasje się uzupełniać powinny... Bo o czymże będą dysputować ze sobą pasjonaci dajmyż na to, motocykla "Junak" z roku 1950, skoro oba o niem wszytko już wiedzą? To jak w przedwojennem szmoncesie, gdy się Żydzi w pociągu zwiedzieli, że jedzie w niem dwóch największych rabinów tamtych czasów, tak ich niemal gwałtem posadzili ze sobą i zalegli wokoło w oczekiwaniu na Dysputę Dysput... Tem zaś czasem cadykowie obaj milcząc, jeno widoki za oknem kontemplowali, tak dalece współwyznawców irytując, że się nareście jeden z nich zapytać ośmielił przecz owi nie rozmawiają ze sobą? Na toż mu rzekł starszy rebe "A po co? Ja wiem wszystko; on wie wszystko... to o czym mamy dyskutować?"
   Stąd, jako widzicie sami, nie tyleż jest nawet potrzeba, co konieczność ścisła pasyj wzajemnego uzupełniania... jeśli kto ma pasji w tem, by talerzów umywać, niechaj szuka na życiowego partnera tego, komu wycieranie miłe... Jeśli kto czytać lubi w ciszy i skupieniu, niechaj się łączy z tem, co xiąg odkurzanie wielbi; kocha kto automobilem powozić, tego niechaj szuka, co blachę klepać lubi etc.etc... Ano i temże tropem idąc, pytam ja Was, Lectorowie Mili, azaliż jest pomiędzy Wami, luboż może znacie kogo, kto kosić kocha, hę?

                                                              .

09 maja, 2015

Świąt Pułkowych przygarstek...

Prześlepiwszy kaducznie wczorajszego święta 10 Pułku Ułanów Litewskich, po dwakroć(w tem raz karniaka:) za ich pamięć przepijam, zasię kolejnych za świętujących dzisiaj szaserów tak z 1 jako i 10 Pułków Strzelców Konnych, pomiędzy któremi analogij nieskąpo, bo oba pod Hallera komendą na obczyźnie powstałe, oba czasem niemal jednem do Polski przybyłe, dzień przekroczenia granicy za święto pułkowe uznając, oba tęgo przeciw bolszewikom stając, oba też jako pierwsze koni pozbawiono, na tankietki i wozy pancerzem okryte siadać każąc... Dziesiąty się w kampanii wrześniowej pod jenerałem Maczkiem zasługiwał, zasię Pierwszy (w Dwudziestoleciu stacjonujący w Garwolinie) pod jenerałem Grotem-Roweckim (przyszłym dowódcą AK) w Onegoż Warszawskiej Brygadzie Pancerno-Motorowej pod Annopolem i Tomaszowem Lubelskim...
  Kto jeszcze zdolny, może i od razu pamięć 6 Pułku Ułanów Kaniowskich, w poniedziałek świętującego, przepijać, kto nie poradzi, czasu ma po temu zadość jeszcze...:) I tak, święta owe odprawiwszy, macie aż do 20 maja z tem rytuałem spokój, z czego część z Was niemała radować się będzie, a nieliczni tęksnić za sposobnością kolejną pucharku przechylić...:)


                                                       .

07 maja, 2015

Święta pułkowe 12 Pułku Ułanów Podolskich i 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich...

Świętować pragnących święta pułkowe 12 Pułku Ułanów Podolskich i 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich imienia Króla Bolesława Chrobrego tutaj upraszam:
http://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2013/05/swieto-12-puku-uanow-podolskich-i-17.html

                                              .

03 maja, 2015

Głodnym rocznicowych tekstów...

... pozwolę sobie onegdajszej mojej polemiki z tekstem profesora Chwalby z roku 2009 przytoczyć, gdzie Jego tekstu, co dawno z Onetu zniknął, idzie jeszcze przeczytać tutaj:
http://www.fronda.pl/a/konstytucja-3-maja-zgubila-polske,1705.html

  Nim przecie przejdę do rzeczy meritum, nieodmiennie przypomnę, jako każdego 3 Maja, tym, co niedouczonych będą dziś słuchać żurnalistów, polityków i inszych sobie tą konstytucyją gęby wycierających, że nie pierwsza nasza w Europie, a we świecie wtóra, tylko odpowiednio: druga i trzecia...
 http://pl.wikipedia.org/wiki/Konstytucja_Korsyki

 Professora mej Alma Mater dawniejszej, Andrzeja Chwalby, co go pomnę jako jeszcze gołowąsym asystentem za Profesor Bobińską* teczek nosił…Możem i jaki tam winien Onemu szacunek większy, aliści tekstem tym sam się prosił...
 Od dni kilku przemyśliwam ja wciąż o tem, bo mi to by kto w łeb obuchem dał, mniej bym i może oczadziały chodził… Po jednej bowiem stronie trudnoż logice odmówić słuszności, osobliwie autorytetem profesorskim wspartej, choć z drugiej niejedno po świecie głupstwo w professorskiej chadza todze… Niechybnie bym się z Imci Chwalbą zgodził, że alians z Prusami, to koncept patriotów naszych chybiony co najmniej, by dosadniej poronionym nie nazwać… Zgodzę się, że można było reformy jakiemi drobniutkiemi czynić kroczkami, by słowem „konstytucja” niczem płachtą czerwoną byka nie drażnić… Aliści z resztą tej nibyż żelaznej logiki nie sposób mi się zgodzić i nie tylko dla tej przyczyny, że to wniwecz całe wychowanie moje i tradycyje drogie obraca…
   Primo, co mi się anachronizmem w rozumowaniu Imci Professora widzi, to owo przekonanie o nieuchronności takiego, nie inszego Historyi biegu… Że się sprawy tak zdarzyły, nie inaczej, tegoż przecie początkiem Anno Domini 1791 nikt wiedzieć nie mógł… Mamyż to Kołłątajowi luboż Potockiemu mieć za złe, że ani słyszeli pewnie o niejakiem Bonaparcie, co to właśnie w kwietniu świeżo porucznikowskich dostał szlifów ? Aleć gdyby i jakiem cudownem losu zrządzeniem mieliby wizję jaką następnego dziesięciolecia i na tej wiedzy by czego i budować nawet chcieli, toć przecie by ich śmiechem właśni zabili kompanioni!
  Stawia Imć Chwalba tezy, że by wszytko się po dawnemu ostało, to w jakiej tam, bo jakiej, może i kiepskiej wielce kondycyi, przyszłoby nam jednak do Napolionowych doczekać czasów, ów zaś by nam kraju tak czy siak na nowomodną modłę przemeblował, zasię będąc bytem żywym, a nie trupem wskrzeszania wymagającym, nierównie lepiej byśmy na tem wyszli… Ano… może i ma mąż ów jakie po temu dane, aliści że byśmy się jak i najwięcej przed Jekatieriną i następcami onej nie płaszczyli, nie dowierzałaby nam tak czy siak. Podobnie jak i dwaj insi monarchowie ościenni… A w koalicyjach antyfrancuskich Prusaki i Austryjaki od najpierwszego byli początku, nieznacznie jeno Rossyję wyprzedzając, bo car Paweł dopiero do drugiej przystąpić był skłonnym… Ano i tu mi się widzi pies pogrzebiony, bo nie znam ja wodza rozumnego, co by się na kampanije jakie ciężkie wybierał i ciężkich miał mieć azardów i inszych, by tego chciał ryzykować, że mu gdzie na tyłach jaka insurekcyja się wzbudzi i turbacyj nadspodzianych przyczyni…
   Niemalżem pewny, że przed na Bonaparta pochodem by nas ościenni jakobądź przecie przydusili, byśmy bruździć nie śmieli… Czy to byłby jaki rozbiór drugi, choć o lat dziesięć późniejszy, czy jeno załogi tęgie wszędy stojące… nie znać mi… Ale, że cosi w tem kształcie by nam sąsiedzi zgotowali, byśmy Bonaparta wesprzeć nie mogli, to mi się zda tak jasne, jako słońce na niebie… Cóż jeszcze przy tem z owemi patryjotami? Na wygnanie by iść mieli czy na zesłanie, bo zda się, że tertium non datur… A jeśli by się owych elit konstytucyją sławnych wyrzec z dobrawoli, kwestyja wielce zasadna z kim też by miał w 1807 roku Bonapart o Polski przyszłości traktować? Z targowiczanami? Szczęsny Potocki szczęśnie od lat dwóch ziemię już gryzł… Rzewuski? Wolał Wiedeń niż carskie poddaństwo, którego reszcie współobywatelów zafundował… Branicki, owszem, żył jeszcze… jeno czy to dla Napoleona partnerzy? A inszych byśmy przecie nie mieli, gdyby Imci Chwalby w 1791 kto usłuchać był gotów…
  A i jeszcze co na koniec… Owa filozofija, co nam jej Imć Professor serwuje, zda mi się być apoteozą pewnej postawy, cośmy jej w dziejach wielekroć już razy doświadczyć mogli…
   Pojmuję, że ów by w ów majowy poranek króla stronnikom przedkładał, by nic nie czynili, bo w tem stałość granic naszych, żeśmy carycy niegroźni i nieważni… A czemże to jest, jak nie odgrzanem „nierządem Polska stoi”? Bytu, formaliter niepodległego, przecie nie niezależnego na podobieństwo Królestwa Kongresowego z wielkim księciem na czele mieć za lepsze, niźli ojczyzny prawdziwie wolnej? No tośmy przecie tego fruktu się ledwo dwadzieścia lat temu pozbyli, strawić nie umiejąc… A czyż przed strajkami Anno Domini 1981 nas też nie przestrzegano, że niedźwiedzia drażnim? Iście takoż samo, jakby chciał Imć Professor Kołłątaja i inszych przestrzegać…
____________________________________

*nawiasem persona choć nawet i sympatyczna privatim, to poglądów nieszczególnych… Ongi zasłynęła atakami plugawemi na Pawła Jasienicę, dorobek marksowsko-engelsowski przemilczę, zasię Lectorowie starsi pomną może jej pióra lektury, co w szkołach lat 50-tych obligatoryjnie była znaną sub titulo „Soso” o słodkościach dzieciństwa wodza rewolucyi przyszłego…

                                                               .

01 maja, 2015

O greckiej niewieście, co Niemcami rządziła i jej z naszym Mieszkiem amicycji, tudzież o aliansach przewrotnych...

   Zbliżając się przecie powoli ku końcowi naszego o Mieszku cyklu (IIIIIIIVVVIVII , VIII , IXX , XI ) przyjdzie teraz kolejną cudzoziemską niewiastę, ważką dla historii naszej, przedstawić, a i cyrkumstancyje temu towarzyszące.
    Rzec o Bizancjum tamtocześnym, że się za pępek świata miało, to nic nie rzec. Władcy tameczni uważali chyba, że to oni są światem, a reszty właściwie nie ma, choć czasem ta reszta dokuczliwie potrafiła życia uprzykrzyć. Ano i jak Otton I zamarzył, by dzieło Karola Wielkiego wiodąc i pęknięte cesarstwa rzymskie posklejać poprzez wzajemne uznanie się i mariaż obu dworów, to mu dość boleśnie dano odczuć, co się nad Bosforem myśli o tem. Cesarska córa dla syna tego barbarzyńcy, któremu się roi być prawdziwym cesarzom równym? W życiu... 
   W rezultacie długich i ciężkich rokowań, w trakcie której nie szczędzono deputacyi Zachodu upokorzeń, dostał Otton I dla syna księżniczki, której przez wiele wieków historycy uważali za córę cesarza Romana II, co miało dowodzić sukcesu Ottona.   Tak po prawdzie to na dobrą sprawę nie wiemy, czyją córę z Bizancjum na zachód posłali, a jej pochodzenie dziś wnosi się z dwóch rzeczy: primo, że w zasadzie nie występuje w bizantyjskich dokumentach z epoki i że nawet tam, gdzie się pojawia, to jej nigdzie nie nazwano Porfirogenetką, czyli porodzoną w specjalnej porfirowej komnacie*, w której w blacherneńskim pałacu dzieci cesarzy na świat przychodziły i secundo, bacząc na to jakież córkom imiona nadawała, bo podług obyczaju być to winny w pierwszej kolejności imiona babek dziecięcia. I faktycznie pierwsza córa dostała Adelajda, po maci Ottona II, zasię wtóra Zofija, co cesarza Romana wykluczało, bo ten miał żeny Teofano**, nie matki. Najpewniej "nasza" Teofano była córką Zofii Fokainy, bratanicy cesarza Nicefora II i zarazem szwagierki jego następcy Jana I Tzimiskesa. Nawiasem, po jej "wyeksportowaniu" znika ona w ogóle z bizantyjskich kronik, co by dowodzić mogło, jak małą wagę nad Bosforem do tego mariażu przywiązywano.
  Nawet Thietmar pozwolił sobie w swojej kronice na bardzo ostrożne stwierdzenie dowodzące głębokiego na ottońskim dworze rozczarowania, pisząc, że nie była ona "virgo desiderata", czyli dziewicą upragnioną, pożądaną i oczekiwaną. Odnotowano jednak, że przybyła z bardzo bogatymi darami i niezgorszym zasobem gotówki. Rozczarowywać miała otoczenie cesarskie jeszcze wiele razy, budząc wiele skrajnych emocji, najgłówniej za przyczyną swego zamiłowania do przepychu, swojej kultury i ogłady, które między saksońskimi prostakami uchodziły za chorobliwe dziwactwa... No bo kto to widział się kąpać co dzień albo jadło z talerza nieść do ust jakimiś wymyślnymi dwuzębnymi szpikulcami, zamiast jak Pan Bóg przykazał, palcami?:)
   W kontrakcie małżeńskim zawarowano jej koronowanie na cesarzową i współrządzenie, i faktycznie owa przez cały niezadługi żywot Ottona II jeździła z nim wszędzie i wspólnie z nim wszelkie podpisywała dokumenta. Wygląda też na to, że prawdziwie sobie ci młodzi do gustu przypadli, czego dowodem chociażby to, że w konflikcie z teściową, Otton II wziął stronę żony, nie matki, i Adelajdę Burgundzką,(nawiasem: kolejna wspaniała postać niewieścia tamtych czasów:), zmuszono do opuszczenia dworu...
  Ano i tak nawracając do naszych baranów, wieści o klęskach Ottona II w Italii od Saracenów, nie tylko Duńczyków i Słowian skłoniły, by podnieśli głowę. Takoż i Bizantyjczycy, mniej ważąc własną księżniczkę na zachodnim tronie, a więcej zagarnięte przez Ottonów italskie posiadłości Bizancjum, przeciw niemu wystąpili.  Ta wojna, miała się po największej części toczyć na terytorium Wenecji i choć żadnego nie przyniosła rozstrzygnięcia, angażowała sił i środków niemało...
  W środku tej całej zawieruchy, po osadzeniu na Piotrowym tronie papieża nowego, Jana XIV, nieoczekiwanie dopadła Ottona w Rzymie malaria i przyszedł nań tam kres, co Thietmar opisuje tak:
  "Po kilku dniach rozjechali się książęta, żegnając cesarza po raz ostatni. Albowiem cesarz, pozostawiwszy swą czcigodną matkę w Pawii, zaniemógł ciężko, gdy tylko przybył do Rzymu. Czując zbliżający się koniec, podzielił wszystkie swoje pieniądze na cztery części. Jedną dał Kościołowi, drugą biednym, trzecią swojej ukochanej siostrze Matyldzie, która jako wierna służebnica Chrystusa została ksienią w Kwedlinburgu, czwartą wreszcie swoim żałobą okrytym dworzanom i rycerzom. Odprawiwszy przed papieżem oraz innymi biskupami i duchownymi spowiedź po łacinie i uzyskawszy od nich upragnione rozgrzeszenie, cesarz rozstał się z tym światem 7 grudnia."
  Ano i tu się dopiero rozpętała kałabanija kolejna. Maluśkiego, trzyletniego Ottona III, jeszcze decyzją oćca wyprawiono do Rzeszy, by tam go w Akwizgranie na króla Niemiec koronowano. Na wieść o śmierci Ottona II, uaktywnił się jednak przeciwnik kolejny, a ściślej dawniejszy, nasz stary znajomy Henryk Kłótnik. Ten oto, ni mniej, ni więcej, tylko malca porwał i ogłosił się jego imieniem regentem, a najpewniej szło mu i o to, by w przyszłości Ottona od rządzenia odsunąć w ogóle. Rzec by można, że mu się nieomal udało: poparła go bardzo szeroka koalicja większości panów Rzeszy, plus - jakżeby inaczej - najdawniejsi jego alianci, czyli Bolesław czeski i nasz Mieszko...   Zdawałoby się, że karty rozdane i jest po herbacie, ale dopiero teraz Teofano pokazała nie tylko lwi pazur, ale i bizantyjską przebiegłość... Pierwszym krokiem jej było się do znienawidzonej udać teściowej do Pawii, stolicy italskich Longobardów, gdzie się ukorzyła, Adelajdy przebłagała i oto niewiasty obie zawiązały w obronie praw Ottona III niewieścią przeciw Kłótnikowi koalicję, do której jeszcze uprosiły wspominaną w tekście Thietmara, siostrę Ottona II, Matyldę, przeoryszę w Kwedlinburgu. Te trzy niewiasty przez rok z okładem, nie ruszając się z Italii, jedynie szląc listy, posłańców i złoto, doprowadziły do tego, że jako pierwotkiem za Kłótnikiem murem stanęli nieledwie wszyscy, to teraz się ten mur sypać zaczął... I to do tego stopnia, że w rok później to Kłótnik przed Teofano stanął, syna oddając i o łaskę prosząc, byle wojny domowej uniknąć!
   I tu dochodzimy do jednego z najciekawszych w dziejach Mieszka momentów, czyli do dokonanej przezeń w 985 wolty i przejścia do obozu cesarskiego, teraz już skupionego wkoło małego Ottona III i regentki Teofano (Adelajda znów została wygnana). Nim jednak o tem, to przypomnijmy, że gdzieś chyba jeszcze za żywota Ottona II, Mieszko córy swej, Świętosławy wydał za króla szwedzkiego, by go przeciw Duńczykom pozyskać...
  Ano i tu, myślę, mamy początku tej kombinacji, której Mieszko chyba już wtedy zamierzył. Jestem najgłębiej przekonany o tem, że Mieszko Kłótnika popierał jedynie przez pragnienie posiania jak największego zamętu w Rzeszy, ale że nie oceniał go chyba za zdolnego do władzy cesarskiej sprawowania. Uważcież, że przeciwnie do księcia czeskiego, ani razu, gdy się Kłótnik buntował, nie poparł go zbrojnie... I, jeśli niedowiedzioną wojnę roku 979 przyjmiemy jako jedyną próbę cesarskiego karnego na nas najazdu, to zadając wtedy Ottonowi II klęski, dobitnie pokazał, że lepiej go mieć za sojusznika, niż wroga... Otton chyba tej lekcji nie do końca zrozumiał, ale, jak się zdaje, pomiarkowała ją bardzo dobrze cesarzowa. Być i może, jeśli w rzeczy samej towarzyszyła mężowi w każdej wyprawie, to i już wtedy mogli się z Mieszkiem na jakich negocjacjach spotkać i narodziła się między niemi ta jakaś dziwaczna, ale dla nas wielce korzystna chemia, której między jej mężem a Mieszkiem z pewnością nie było...
   Czemu miałby Mieszko sojusz przeciw Dunom zawierać, jeśli my nie graniczyli z niemi? Jeśli między ichnimi a naszymi ziemiami, szmat ziem Wieletów leżał? Ano, jak mniemam, dla dwóch pieczeni, co ich na jednem piec ogniu Mieszko zamierzył... Primo, dla osłony dawnych ziem Wolinian, a ninie Pomorza naszego, od morskich najazdów łupieskich, secundo właśnie na to, by do rozgrywki cesarskiej siadając, mieć w rękawie atut jeden więcej: alianta gotowego na Mieszkowe skinienie uprzykrzonych cesarstwu Dunów bić...
   Jak mniemam, owe dwa lata od śmierci Ottona II, Mieszko poświęcił na to, by raz dobrze rozeznać po czyjej stronie stanąć się bardziej opłaci, dwa, by jako już tegoż wątpienia w sercu swojem rozstrzygnął, to by negocjując i drożąc się, jak najkorzystniej tegoż poparcia swego sprzedać...
   W międzyczasie Niemcom się udało pod Białoziemiem, czy jak kto woli: nad Tongerą, marsz Słowian Połabskich na zachód zatrzymać, choć znów nie pognębili tych Słowian tak, by do status quo ante powrócić. Ziemie Wieletów, Obodrytów i Stodoran (Hawelan) na wiele jeszcze lat pozostać miały niezależnymi... I tu się pytanie rodzi kolejne, czy gdyby naówczas Mieszko się jakoś z Wieletami uładził i pociągnęli na Zachód pospołu, przy zapewnieniu Cesarstwu dodatkowych kłopotów ze strony Duńczyków, opozycji wewnętrznej, Lotara francuskiego, ustawicznie usiłującego Lotaryngię odebrać, czy by się to Cesarstwo w ogóle utrzymało? Osobliwie, że gdyby pokazało słabość i że ku ruinie zmierza, niechybnie by na tem jeszcze chcieli skorzystać i Saraceni, i Bizantyjczycy, zatem Italia najpewniej zostałaby stracona...
   Czemu zatem Mieszko tego nie zrobił? Pisałem w swoim czasie, przy okazji rozważań o możliwym sojuszu z Hitlerem, jak niewiele brakowało Anglikom do przegrania powietrznej bitwy o Anglię w 1940 roku... I dowodziłem, że gdyby przy odmienionych sojuszach, to lotnictwo nasze nie po tej stronie, co prawdziwie, a po niemieckiej wzięło w tejże bitwie udział, to moglibyśmy wyniku tego przesądzić... I podobnie, jak mniemam, rzecz się miała tutaj. Nie idzie o to, by to Mieszkowi Otton hołd składał, ale o to, by na gruzach cesarstwa znów na nie wiedzieć ile wieków zaistniały zwalczające się księstewka, a na wschód od nich i od Łaby państwo słowiańskie, a ściślej państwa... 
  Sądzę, że to właśnie, że Mieszko był trzeźwo myślącym realistą sprawiło, że zapewne miał świadomość i takiej możliwości, ale znał jej cenę... A ta najpewniej byłaby taka, że sojusz z Wieletami rozpadł by się natychmiast po zwycięskiej wojnie, a wrychle zwycięscy Słowianie skoczyliby sobie do gardeł w bratobójczych wojnach o to, kto w tym światku nad kim miałby panować i komu czyje ziemie przypaść powinny...
  I dokonał wyboru, stawiając na najsilniejszego z możliwych obecnych i przewidywalnych sojuszników... Być i może, że to, co zupełnie opacznie rozumiemy jako fantasmagorie egzaltowanego i bardzo religijnego chłopca, ujawnione na zjeździe gnieźnieńskim, tak naprawdę były czymś zupełnie innym: pośrednim przyznaniem przez Teofano, zaszczepionym następnie synowi, że koncepcja cesarstwa lansowana przez dwóch pierwszych Ottonów poniosła klęskę... Że nie tędy droga, że trzeba szukać wyjścia nie przez podbój, na który cesarstwo nie ma dość sił i go nie stać, tylko, że trzeba postawić na współpracę i sojusz kilku mniej lub bardziej równorzędnych podmiotów... Być może pamiętacie ze szkół tej miniatury w podręcznikach dawniejszych powszechnej, ukazującej jako to Ottonowi*** hołdu składają cztery równorzędne krainy ( Italia(Roma), Galia, Germania i Sclavinia):
  Otóż wydaje mi się, że ani te koncepcje przy zjeździe gnieźnieńskim ujawnione o równorzędności tych cesarstwa członów, nie urodziły się tak naprawdę wtedy, tylko, że ta myśl powstała już wcześniej w kręgu Teofano, gdy pomiarkowała, że metodami męża cesarstwa nie utrzyma i nie uratuje, ani że tych koncepcji tak naprawdę poza nią i samym Ottonem nikt niemal nie zrozumiał... Oprócz Mieszka, któremu być może zdradzono jakieś pierwocinki tegoż pomysłu dopiero kiełkujące i tym go tak naprawdę przekonano... I prócz syna Mieszkowego, Bolesława, na którego politykę jeśli wejrzycie z tego punktu widzenia, to pocznie się ona wreszcie po raz pierwszy jawić nie jako bezwstydnie zaborcza polityka nieobliczalnego i zachłannego władcy, a jako spójna i logiczna próba realizacji zamysłu Ottona III. 
   Nasze podręczniki dawniejsze się półgębkiem nad tym prześlizgiwały, nie za bardzo chcąc Chrobremu przypisać roli agresora, ale trzeba przecie tej prawdy powiedzieć, że to on skończył z tą Mieszkową polityką w miarę zgodnej i dobrej współpracy z cesarstwem, zajmując po śmierci Ottona Łużyce, Milsko i Miśnię! Z pewnością i cyrkumstancyje się odmieniły, ale nie na tyle, byśmy mięli rozumować, że jak Kali komuś krowy etc.etc.... Chyba że... chyba że, jak mówię, to zbieranie do kupy pod jednym władztwem ziem łużyckich, miśnieńskich, czeskich, morawskich, wszystkich polskich i do tego jeszcze kijowskich, to było właśnie wszystko jak najbardziej w zgodzie z tym, do czego się tak naprawdę Bolesław z Ottonem w Gnieźnie dogadali...
______________________
* - i tego tytułu błędnie przez wieki tłomaczono jako "urodzonej w purpurze" i znaczenie tego być miało więcej metaforyczne.
** - nawiasem jednej z najbarwniejszych niewiast na bizantyjskim tronie. Córka sklepikarza, a okrom Romana, którego najpewniej zgładzić kazała, żona władców dwóch kolejnych: Nicefora II Fokasa i Jana I Tzimiskesa, zabójcy Nicefora. Matka Bazylego II Bułgarobójcy i Konstantyna VIII
*** - tak naprawdę ta miniatura tzw.bamberska z roku 1002 przedstawiała już Henryka II, a nie Ottona III, ale kto by się tam takimi drobiazgami przy pisaniu podręczników przejmował:)
                                         .