30 listopada, 2014

O teoryjach spiskowych continuum, czyli cyklu o urządzaniu Niepodległej część piąta

  Obiecowałżem własnych dać uwag w kwestyi przywołanej przeciwników Marszałka teoryi o porozumieniu onegoż sekretnem z Niemiaszkami wojnę przegrywającemi, której żem w czwartej tegoż cyklu części wyłożył (IIIIII, IV). Temuż suplika pokorna tym, co być może teraz dopiero lektury poczęli, by luboż jej podarowali sobie, luboż zechcieli się jednak z częścią choć czwartą zapoznać, bo bez niej wątpię, by wiele pomiarkowali z piątej...
   Najpierwszy mój przeciw tymże teoryjom zarzut będzie natury logicznej, bo mi się te inkryminowane Niemcom zamysły kupy zwyczajnie nie trzymają. I dościślijmyż nareście, czego oskarżyciel Marszałka nie zrobił, o jakich to Niemcach mowa, bo przecie nie o rzeźniku Schultzu z Hanoweru czy feldweblu Hoppem spod Monachium... Rozumiem, że oskarżającym idzie o kręgi realną władzę jeszcze mające, tandem o najbliższe otoczenie kajzera i rządu. To ludzi niemało, przecie nie na tyle, by nie wiedziała lewica, co czyni prawica i by uprawiała, jako chcą tych teoryj autorowie, jednej z najbardziej niespójnych polityk na świecie. No bo jeśli temu wszystkiemu wierzyć i rzecz cała jest w imię ocalenia tych zdobyczy na Wschodzie poczynionych, to trudnoż przypuścić by Kessler w niedzielę, 10 listopada z Piłsudskim w imię tejże neue ost-politik negocjujący, nie wiedział, że nazajutrz będzie rozejm w Compiegne podpisanym, gdzie punkt tegoż rozejmu dwunasty jednoznacznie określa konieczne niemieckie z wszystkich ziem na wschodzie wycofanie, a jeno termin i formę tejże ewakuacyi do przyszłych uzgodnień technicznych pozostawia. Miałżeby zatem Kessler występować w imieniu jakichś sił okołorządowych na tyle mocnych, by wydębić Piłsudskiego uwolnienie i tąż do Warszawy salonkę z parowozem, a na tyle nieznaczącym, by nie wiedzieć, że o sprawy dawno przegrane wojuje? Przecie 11 Listopada  armistycjum jeno podpisano, negocjować je poczęto na tygodnie wcześniej! Rozumiem, że w sekrecie, przecie nie takiem, by odnośne ministeria w Berlinie nie wiedziały, co oddają... Czy też i może mam rozumieć, że Kessler ponad miarę i instrukcje się posunął i prywatnego był zawarł z Piłsudskim układu, w nadziei na jakie fortuny dla Niemiec jeszcze odwrócenie? Jeśli tak, to rzecz jest w ogóle bez jakiegokolwiek znaczenia...
   Aliści nawet przyjmując, że było za tem działanie rządowe celowe, właśnie z tą nadzieją czynione, że się co może jeszcze i uratować poradzi, to w ślad za tem iść winny jakie działania insze, rozumnie z tem korespondujące. Pomijam już, że jak się ma widoki na tego wszystkiego ocalenie (skoro się znalazł taki polski renegat i pomagać ochoczy), to się tego broni, a nie rejteruje pośpiesznie jako kajzer do Holandii, czy rządu czerwonym bez walki niemal oddaje... Żeby choć jakich rządów na tych ziemiach sobie powolnych instalowano z autochtonów jakich, na podobieństwo tego w Warszawie przez rzekomo posłusznego Piłsudskiego czynionych... Tem zaś czasem nie masz tam nic po tej myśli ! Małoż na tem: nazajutrz po rozejmie na Zachodzie podpisanem ogłosiły bolszewiki, co zmocniały w międzyczasie tęgo, że traktat brzeski na nich wymuszono i temuż jest nieważnym (tak jakby lwia część traktatów pokojowych na świecie nie była czego na stronie przegranej wymuszeniem). Logicznie rzecz biorąc zatem winno być to odebrane jako deklaracyja wznowienia wojny na Wschodzie i winny jednostki Ober-Ostu* począć przeciw bolszewii następującej jakich działań zbrojnych, tem zaś czasem Niemce z Ober-Ostu** odstępujące nie dość, że niczego nie czynili takiego, to wręcz byli z bolszewikami w zmowie. Nieraz bowiem tamci wręcz czekali, nim na jaki nowy postąpili teren, aż Niemiaszki odejdą, czy odjadą, nawiasem wszędzie moc broni i sprzętu dla Krasnoj Armii zostawiając...
   Rzekniecie, że postępowanie takowe nie przeciw komu inszemu, a przeciw nam jeno być mogło złośliwie nakierowanym... I ja tak mniemam, a nie tak się przecie postępuje względem nibyż sojusznika skrytego i satelity własnego, by przeciw niemu idącą hordę uzbrajać! Aliści szczytem już wszystkiego, przyjmując te endeckie bajania żeśmy na jednem jechali wózku, że w równem czasie Niemce, bolszewików zbrojąc, gdzie jeno mogli jakiego naszego oddziałku spontanicznie powstającej samoobrony naszej, tam onegoż rozbrajali! Jeśliśmy jeno mięli być jakiem zatem gwarantem i narzędziem niemieckiej dominacyi na Wschodzie, a przyjmując nawet, że owym zadosyć już było wojowania, to logicznem by było, by to nas chcięli przymusić, iżbyśmy własnymi piersiami onej MittelEuropy przed bolszewią bronili. Natenczas jednak cały ten oręż i moderunek nam winien być przekazywanym, i to jak najrychlej, byśmy do odporu bolszewika byli gotowemi... I to nas i nasze komendy, a nie bolszewickie być winne na teren Ober-Ostu wpuszczane, by jak największej strefy "kontrolowanego zgniotu" utworzyć ! A temczasem pierwszy fakt taki, a i to jeno względem terenów wokół Białegostoku miał miejsce 9 lutego 1919 roku i to w cyrkumstancyjach takich, że miesiąc grubo wcześniej dozwoliły Niemce bolszewii zająć odległe o niespełna trzysta kilometrów Wilno!
   Trzyma się to Wam kupy, Mili Moi? Bo mnie nijak nie chce i jawnie mi z tego wychodzi, że Niemce na tem swoim Wschodzie to już musiały grubo przed Piłsudskiego zwolnieniem krzyżyka położyć, przy tem wielce chcięli zadbać o to, byśmy my czasem na tem aby nie zmocnieli. Co najwyżej mogę ja zrozumieć z tego, że nas wmanewrować umyślili w konflikt nie tylko z bolszewikami następującemi, aleć i z Ukrainą, która najpewniej zdobytej traktatem brzeskim Chełmszczyzny i Podlasia krwawo bronić będzie (na razie rozważamy na poziomie początków listopada, gdzie Niemce berlińskie mogły jeszcze nie zakładać zupełnego rozpadu Austro-Węgier, tandem tego, że najkrwawiej będzie akurat we Lwowie i wkoło niego, wiedzieć nie musieli). Przyjmijmyż zatem, że to wymysł endecki i że jeśli jest w tem jakie prawdy jądro, to jeno neutralności wobec Niemiec w wojnie się kończącej, takoż postępowania nowego polskiego rządu względem granic przyszłych z Niemcami. Pytanie, które się winno tu cisnąć na usta najpierwsze jest takie: czyim imieniem tak naprawdę negocjował Kessler i wobec kogo miałby być zatem Piłsudski lojalnym? Sam Kessler najpewniej widział się być reprezentantem rządu Maksymiliana Badeńskiego, ostatniego cesarskiego... Tyle że... w sobotę, 9 Listopada, gdy Kessler po Piłsudskiego do Magdeburga przybył, Scheidemann w samo południe na schodach Reichstagu proklamował Republiki, a cztery godziny później z balkonu cesarskiego pałacu Liebknecht proklamował drugiej, socjalistycznej. Rankiem w niedzielę, gdy Piłsudski do swego pociągu do Warszawy i władzy w Polsce wsiadał, mógł jeszcze nie wiedzieć, że gabinet Maksymiliana Badeńskiego ustąpił, aliści w Warszawie najpewniej mu już co rychlej doniesiono o tem... Cóż to zmieniało? Podług mnie wszystko... cokolwiek Piłsudski miałby uzgodnione, dodatkiem na gębę, z przedstawicielem starego i ustroju, i rządu, tem by się nowy rząd mógł podetrzeć, gdyby to jakiekolwiek z jego strony miało cesje oznaczać wobec Polski czy koszta... A skoro tak, to i vice-versa... ergo jeśli nawet Piłsudski coś po myśli Kesslera tam powiedział, to czuć się tym związanym powinien najwyżej godzin kilka, do powzięcia wieści o rządu i cesarstwa niemieckiego upadku. Gdyby był nawet najskrajniej honorowym, to najdalej do postępków jawnie antypolskich niemieckich, jako atak na demonstracje w Poznaniu, początkiem tamtejszego powstania będący, luboż do owych wstrętów nam przez komendy Ober-Ostu czynionych...
  Najpóźniej zaś do grudnia, gdzie w ostatniej jegoż dekadzie w dalekiej Hollandyi abdykuje definitywnie samowygnany z ojczyzny kajzer i wyjeżdża z Warszawy Kessler, przymuszony żądaniem aliantów, wielce zdegustowanych nawiązaniem oficjalnych stosunków dyplomatycznych między Warszawą i Berlinem, czego postrzegają jako próby jakich faktów dokonanych*** ...
   Czynienie Piłsudskiemu zarzutu, że w wojnie się kończącej przyjął roli państwa neutralnego i mniemanie być tego dowodem na ów układ rzekomo zawarty zdaje mi się być kpiną albo w rzeczy samej dowodem koronnym, ale na oderwanie się tych oskarżycieli od rzeczywistości... W wojnie można być wrogiem,sojusznikiem lub być neutralnym, czwartej możności ja nie znam... Zdeklarować się jako sojusznik kraju przegrywającego i właśnie na wyprzódki próbującego się z tej wojny wymotać, jest kretyństwem oczywistym a przy tym byłoby ruiną dla kraju, bo stawiałoby nas w obozie przegranych i rozpętania wojny winnych, a takich się kara... zazwyczaj tem srożej, czem słabsi... kto mniema inaczej, niechaj wejrzy na to, jak z tej wojny wyszły Węgry, a jak Niemcy...
   I dodatkowo byłoby to zrujnowanie wszelkich efektów własnej polityki Piłsudskiego od czasu co najmniej "kryzysu przysięgowego", nawiasem jednego z genialniejszych politycznych zagrań tamtej epoki (zmiana frontu i statusu zalążka przyszłej armii na bliską alianckiej, kosztem "zaledwie" rocznego uwięzienia kilku tysięcy ludzi). To chyba oczywiste, że tą drogą iść nie było można i nie miało to najmniejszego sensu... Droga przeciwna, czyli wypowiedzenie Niemcom wojny i jednoznaczne dołączenie do aliantów? Darujcie, ale mi się z punktu spomniała scena z "Pana Tadeusza", gdzie Jankiel szaraczków zaściankowych przed niewczesnym wystąpieniem usiłuje przestrzec:
"[...] A jeśli czekacie Francuza,
To Francuz jest daleko jeszcze, droga duża.
Ja Żyd, o wojnach nie wiem, a byłem w Bielicy
I widziałem tam żydków od samej granicy;
Słychać, że Francuz stoi nad rzeką Łosośną,
A wojna jeśli będzie, to chyba aż wiosną."
  Dwie bodaj noty temu żem obrachowywał sił rodzącego się wojska polskiego na jakie niespełna dziesięć tysiąców bagnetów i szabel... To jest, Mili Moi, jedna dywizja... Jedna ! Dodatkiem rozproszona po garnizonach kilku... Niemce w samej Warszawie mieli równowartość trzech, a na ziemiach naszych jeszcze dalszych kilku, plus kolejnych kilkunastu na obszarze Ober-Ostu, na wschód od nas... Torlin ich w komentarzu pod poprzednią notą rachował na tysiąców sześćset, w czem przesadził, ale i tak przecie te proporcyje są takie, że wobec tego konceptu Powstanie Warszawskie się zdaje być szczytem rozsądku i trzeźwej oceny sytuacji...
  Pozostaje jeszcze pytanie natury czysto logicznej: po cóż by tą wojnę było trzeba wypowiadać, skoro właśnie na Zachodzie owa się definitywnie kończyła? 
 Skoro zaś nie mogliśmy lub nie chcieliśmy być w tej wojnie stroną po żadnej stronie wojującą, to jedyne co pozostawało, to neutralność, zatem czynienie z tego zarzutu, jest czystej wody tromtadracją i raczej sprawą dla doktorów od klepek...
   Mają w rzekomem posłuszeństwie Piłsudskiego się jego oskarżyciele tem podpierać, że insurgentów z ziem zaboru pruskiego nie wspierał, co jest oczywistą nieprawdą, bo Polska wspierała, jak mogła. I trzeba tu rozdzielić te powstania koniecznie, bo wielkopolskie wszystkich zaskoczyło, ale te najistotniejsze śląskie miało miejsce już po decyzjach Ententy w sprawie Śląska i nie można było przeciw nim wierzgać zanadto, by się na zarzut (i tak przez Niemców podnoszony) torpedowania ustaleń Ententy nie narazić. A czem się kończyła gra z Ententą przeciwnie usposobioną dostaliśmy lekcji na Orawie i Spiszu****...
   Zapytacie zatem, czemu, skoro przy wielkopolskim tych obostrzeń nie było, przynajmniej na początku, to czemu nasza pomoc tak była mizerną? A z czego, na miły Bóg? Z tych dziesięciu tysiąców? Jak kołdra krótka, to choćbyś nie wiem, jak naciągał, wszystkiego nie nakryjesz... Torlin w komentarzu nazwał naszą pomoc, per analogiam do współczesności, pomocą na zasadzie "zielonych ludzików". I to jest prawda; sam kilka not temu opisywałem turbacyje jenerała Dowbór-Muśnickiego z cywilnym odzieniem, w którym się do Poznania przekradał... A pisząc to anim myślił, że dowód do dzisiejszej dysputy przywołuję... Przecie ów tam na Naczelnego Wodza jechał, mianowany przez Piłsudskiego właśnie! Pewno, że ten własne przy sposobności piekł pieczenie, potencjalnego oponenta się z Warszawy pozbywając, ale wejrzyjmyż na to z Wielkopolan strony: oto dostali najlepszego generała, jakiego Warszawa w tamtym czasie dać im mogła... Nie jestże to pomoc? A ludzi posyłaliśmy sporo, choć nie tyle strzelców-ochotników do wojaczki w polu, co fachowców, by tamtych szkolili. Trochę też powstańców w przerwach w walkach do Warszawy zjeżdżało się szkolić, a co się sprzętu tyczy, to owi nieraz więcej mięli, niźli by Warszawa dać mogła... Zdobyte przez powstańców lotnisko na poznańskiej Ławicy, o czem Torlin ongi przypominał, dało stronie polskiej więcej aeroplanów, niż mięliśmy ich gdziekolwiek indziej. A okrom tych trzystu zdobytych, po większej części rozmontowanych, gigantyczne zapasy części, dzięki którym nie tylko skorzystało wojsko wielkopolskie, ale i cała armia... Śmiem twierdzić, że całe nasze lotnictwo w 1920 roku na tym się głównie opierało, co powstańcy na Ławicy zdobyli!
   Spominałem w słabości akcji agitacyjnej na plebiscytowych terenach domniemywać dowodu kolejnego na bezsens tych zarzutów. Owóż podług Kesslera miał w tej rozmowie Piłsudski się zastrzec, że sam po cal pruskiej ziemi nawet nie sięgnie, ale jeśli Ententa umyśli nam z czegoś (konkretnie mówił jako o przykładzie o Pomorzu Zachodnim) uczynić prezent, to nie będziemy mogli nie przyjąć. Rozumiem to jako nader zręczny ze strony Piłsudskiego wybieg, który najwyraźniej już wtedy myślał o grze wspólnej z paryskim komitetem Dmowskiego, by temi właśnie drogami zyskiwać to, czegobyśmy dostać chcieli. No i skoro na takiej Warmii i Mazurach doczekaliśmy decyzji o plebiscycie i mogliśmy te ziemie mieć decyzją Ententy przyznane, to logicznem by było tej szansy jak najpełniejsze wykorzystanie i rzucenie tam wszelkich dostępnych sił i środków, bo takie działanie nie stało w sprzeczności z tą Komendanta deklaracją. Stało się podług zasady, że "chcieliśmy jak najlepiej, a wyszło, jak zawsze"... ale ja w tem właśnie widzę dowód, żeśmy lepiej, więcej i szczodrzej w tamtem czasie i miejscu po prostu nie mogli... Że słabość działań naszych, nawet i tych w pełni dopuszczalnych i akceptowalnych, jest miarą całości możności naszych w tym względzie.  Może mogliśmy mądrzej, ale to już na inne zostawmy rozważania...
   Ano i po tem zbijaniu punkt po punkcie argumentów przeciwnych, rzeknę ja coś, co Was zapewne zaskoczy, osobliwie tych, co mię za piłsudczyka mają:)) Otóż... ja... w cząstkę tej endeckiej propagandy wierzę :)
  A mówiąc jak najściślej: jeśli odrzucę ją w całości i w każdym względzie, to pojawia się wielce zasadne pytanie: a to właściwie w takim razie w imię czego tak brygadierowi Piłsudskiemu te Niemce tak pomagały? Z Magdeburga uwolnili, uchronili przed jakiemi przygodami niemiłemi, traktowali z uszanowaniem, przewieźli do Berlina, podejmowali jak głowę państwa i jeszcze dali extraordynaryjnego schnellzugu do Warszawy w samem środku najokropniejszej zawieruchy swojej***** ... I w imię czego, ja się pytam? Bo przecie nie z przyjaźni najczystszej, czy z wrodzonej ludzkości... Ano i tu wkraczamy już w sferę spekulacyj zgoła, ale jakoś przecie trzeba to jedno z drugim pogodzić i spróbować ustalić, cóż zaszło (a ściślej: cóż zajść mogło) w te dni dwa, wspólnej z Magdeburga drogi i rozmów w berlińskim hotelu pomiędzy Piłsudskim a Kesslerem... Tyle, że o tem, to już rozważań snuć będziemy w nocie następnej...:)
_________________________
* - skoro umyśliła Wikipedia różnicować pojęć Ober-Ost na komendę niemiecką nad wschodem zwierzchnią odrębnie i na obszar pod jej zarządem będący osobno, to i ja się k'temu akomoduję...
** - jak wyżej  
*** - nawiasem to po dziś dzień giertychopodobne głoszą, że nastąpiło to na skutek burzliwych manifestacyj ulicznych warszawskich, przez narodowców organizowanych:) Przyznam, że próbowałżem sobie przypomnieć, zali gdzie we świecie jakiego ambasadora odwołali dla tej przyczyny, że przeciw niemu jaki motłoch na ulicach demonstrował, a już z pewnością tego nie uczynił kraj żaden, mający jakich mocarstwowych ambicyj... Ale to giertychowym nie zanadto, jak widzę, przeszkadza: http://opoka.giertych.pl/owk64.htm
**** - Na polecenie Żeromskiego, jako prezydenta Rzeczpospolitej Zakopiańskiej Mariusz Zaruski, jako komendant wojskowy wojskami swemi obsadził Jaworzynę i Zamagurze Spiskie. Tamten spór się dość pokojowo był skończył, bo we Wiliją w Popradzie, a w Sylwestra w Chyżnem się nasze Rady ze słowackiemi dogadały o granicy przebiegu.
   Krótkośmy się tem jednak nacieszyli, bo już 13 stycznia na mocy rzekomego ordonansu marszałka Focha, imieniem Ententy rozsądzającego te spory, rządowi Moraczewskiego nakazano wojsko nasze z tych ziem nazad cofnąć. Po latach dopiero się pokazało, że nijakiego od marszałka w tem względzie rozkazania nie było, zaś jego imieniem się podszył wiarołomnie niejaki pułkownik Vix, szef alianckiej misyi wojskowej w Budapeszcie siedzącej, co wielce był Czechom życzliwy… 
***** - Kessler wspomina, że jako do śniadania w hotelu przyszło, to że się maitre'a pół żartem pytali, czy kuchnia jest jeszcze w rękach rządowych i czy mają liczyć na co...:)





29 listopada, 2014

O teoryjach spiskowych, czyli o urządzaniu Niepodległej część IV

Nie ma cuś szczęścia cykl ten (I, II, III) , by się przed dygressyjami obronić:) Ale to może i dobrze, bo to Wy jesteście tego po największej części przyczyną, ergo dowód to żywy, że primo: czytacie, secundo, że Was to zajmuje, a z kwestyj zgłaszanych już to w komentarzach, już to privatim, e-pocztylionem, że sprawy to dla Was ważkie...
  Owoż był mi Lector pewiennadesłał szeregu wątpień swoich, najwidniej w domu rodzinnym zaszczepionych, a które, że nie od dziś po tem świecie krążą, zasługują podług mnie na to, iżby nad niemi się pochylić pro publico, niechajże będzie, że bono, a nie jeno, by prywatnego odsyłać responsu... Tak więc, prywatność prywatnością, a rzeczą się zajmiemy także i całej temu poświęcając notki. Idzie o zbiór zarzutów Piłsudskiemu od lat dziesiątków przez endecję najwięcej czynionych, że całość jego w listopadzie ośmnastego roku (a i później) czynności, to efekt sekretnego układu, co go był Komendant z Niemiaszkami zawarł i podług oskarżycieli, po żywota kres wypełniał najściślej...
   Naleźć tego w sieci bynajmniej nietrudno, bo się to w dziesiątkach miejsc pojawia, zdumiewając żywotnością, jam na użytek Wasz wyszperał summy niejakiej tutaj:
historycy.org_Piłsudskiego rozstrzelać!
  Tym, co szczegółów nieciekawi, bo w rzeczy samej wyłożone rozwlekle, po krótkości streszczam zamysł konceptu autora... Owoż mięli Niemiaszkowie się z jesienią ośmnastego roku pogodzić z tem, że na Zachodzie przegrali, przecie wciąż jeszcze summa dokonań na Wschodzie czyniłaby wojnę zwycięską, nawet gdyby na Zachodzie przyszło wszystko oddać co zabrane, łącznie z koloniami zamorskiemi a i nawet z Lotaryngią i Alzacją w wojnie z 1870 zyszczonemi. Przypomnijmyż zatem, jakże się te sprawy miały na tąż chwilę na Wschodzie...
   Oto po październikowej bolszewickiej rewolucyi był i Lenin w zamiarze szczerym pokoju jak najrychlejszego zawrzeć, ani się na Ententę oglądając, bo dość miał turbacyj z temi, co we własnym kraju by go najradziej obwieszonego widzieli, a że to wielce po myśli było niemieckiej, to i przyszło do rokowań pokojowych w Brześciu. Dodałbym jeszcze, że Leninowi, co do władzy szedł pod sztandarem natychmiastowego pokoju, zwyczajnie niepodobieństwem było tegoż nie urzeczywistnić.
  Niemce dodatkiem, by ich k'temu nakłonić jeszcze snadniej, dozwoliły pod dozorem swojem, by i Ukraińcy podnieśli głowę, urządzili sobie de nomine państewka i z tąż Ukraińską Republiką Ludową, jako od państwa rosyjskiego niezależną, pierwszego, w lutym 1918, zawarli pokoju, za sposobnością nader bogato Ukraińców dopieszczając i ciepłą im ręką oddając ziem, co od wieków my znów za swoje uważamy czyli szmat Podlasia i Chełm z ziemiami okolicznemi. Nic dziwnego, że w Polszcze rzecz się gwoździem do trumny stała wszelkich proniemiecko zorientowanych polityków, a osadzonemu w Magdeburgu Piłsudskiemu przydały aury męża, co tegoż wiarołomstwa niemieckiego dawno był przewidział. Niemce jednak nie zważali na to, bo im więcej się marzyły dostawy zboża dla wygłodzonego kraju, a Ukraińcy się do milijona ton dostarczyć w pół roku zobowiązywali...
   Bolszewików mało szlag przy tem nie trafił, nawiasem najwyborniej dowodząc wieleż warte ich deklaracyje były o prawie wszystkich narodów do samostanowienia, aliści nadto słabemi byli, by póki co, ten stan rzeczy zmieniać. Burzył się wprawdzie w Brześciu wielce Trocki, gdy mu jenerał Hoffmann był żądań niemieckich wystawił, a nawet w proteście wyjechał niczego nie podpisawszy, co się tylko w jeden sposób skończyć mogło... Niemcy, logicznie rozumując, że skoro pokoju nie zawarto, to wraca stan wojny i tem samem wygasa zawieszenie broni, które przecie na to zawarto, by pokoju podpisać, ruszyli z ofensywą do przodu, a że po drugiej frontu stronie nijakiej w zasadzie obrony nie było, bo bolszewicka agitacja armię rosyjską zmieniła w stada niekarnych band i grupek dezerterów, to i wleźli niczym nóż w ciasto...
   Dopieroż w Petersburgu w krzyk i lament, dopieroż delegacja, choć już nie pod Trockim, a pod Joffem na wyprzódki do Brześcia najpokorniej wracała podpisać, co tylko by sobie Niemce zażyczyły... A ci zażyczyli sobie wycofania Rosji z wojny, zdemobilizowania wojska (w tem i Armii Czerwonej), zawarcia przez bolszewików pokoju i z Ukrainą i oddania jej ziem ukraińskich, zasię sobie ziem podług linii od Zatoki Ryskiej, podług Dźwiny ku Dyneburgowi, zasię przez Święciany, Oszmianę, Zelwę ku granicy z Ukrainą!
   Inszemi słowy pod niemieckim bezpośrednio, bądź pośrednio (Ukraina) władaniem znalazły się ziemie dzisiejszej Finlandii z Wyspami Alandzkimi, Litwy niemal w całości, podobnie Łotwy i Estonii, szmat Białorusi i cała niemal Ukraina. To na mocy traktatu, a okrom tego jeszcze moc ziem na wschód od granicznej linii, których Niemce zamyślały trzymać jako gwarancji, póki Sowieci warunków pozostałych nie dopełnią. Okrom tegoż sukcesu niebywałego szła korzyść i insza: 44 dywizje z frontu wschodniego nareście uwolnione i rzucone w ostatniej wielkiej ofensywie na Zachodzie, gdzie pierwotkiem wielce fortunnie sobie poczynając, podeszły znów, jak w 1914 roku, pod Paryż. Tyle, że we Francyi było już Amerykanów niemal dwa milijony i to oni, plus poświęcenie i determinacja pozostałych aliantów, najpierw tejże ofensywy zatrzymały, zasię ruszyli alianci ze swoją... I tu dochodzimy nareście do tegoż punktu, co endekom służy za punkt wyjścia teoryi przywołanej: owoż mieliby Niemce w strachu o swoje niebagatelne zdobycze na wschodzie, zawrzeć z Piłsudskim ustami hrabiego Harry Kesslera układu, że onego uwolnią i do Warszawy przewiozą, zasię dopomogą onemu władzy całej przejąć, nawet i pozór czyniąc, że to nibyż jest w buncie przeciw Niemcom czynione, że dozwolą z ziem dawnych rosyjskich a i części austryjackiej Galicyi Zachodniej (z Krakowem, Tarnowem i Rzeszowem)** stworzyć państewka polskiego nieco większego ( o tę Galicyję właśnie) , niźli Królestwo Kongresowe z lat 1815-1831. Ceną za to być miało zobowiązanie, że powstała Polska w wojnie jeszcze przecie toczonej pozostanie neutralną (co milcząco oznaczało, że i w kongresie pokojowym brać udziału nie będzie mogła) oraz że się Piłsudski zobowiąże, że ni cala niemieckiej nie będzie chciał ziemi. Endecy jeszcze przypisują temuż zamysłowi taki makiawelizm, że miałoby to jeszcze wszystko, przez nibyż bunt, a w gruncie rzeczy Piłsudskiego uległość, maskować rozmiar sukcesu de facto na Wschodzie odniesionego, by za bardzo ów Ententy w oczy nie kłuł.
   Ano i podług tejże teoryi uwolniony Piłsudski do Warszawy zjeżdża, władzy przejmuje, Niemców nibyż rozbraja, ale zaraz część broni oddaje (to akurat rzeczywiście prawda-Wachm.), zasię ewakuacyję czyni wojska niemieckiego bezpieczną i bezkrwawą, kraj wiedzie ku wojnie z bolszewikami, zaś zachodnich granic nie tyka i zostawia je na łasce losu, jak obiecał, nijakiej pomocy żadnym powstańcom nie udzielając, a potem rządzi krajem do końca żywota, tak go urządzając, by jak tylko można był najsłabszym i w kolejnej z Niemcami wojnie padł pod byle pchnięciem.
   Tego ostatniego to nawet i komentować mi szkoda, ale wróćmyż do zamysłu tego początku... Cóż mają oskarżyciele za dowody na słuszność konceptu tego ? Pamiętniki hrabiego Kesslera post mortem onegoż w 1937 znalezione i później lat jeszcze wiele wydane***. Pomijam oczywiste w takich razach wątpliwości, na ile pamiętniki są autentyczne i niczyją ręką nie uzupełnianie czy przerabiane, skoro ich sam autor zweryfikować nie był i nie jest już w stanie. Dalej: fakt mianowania Kesslera natychmiast ambasadorem w Warszawie, niejako w roli nadzorcy zawartego układu, depesze, co ich Piłsudski zaraz w listopadzie słał do Ententy przywódców ogłaszając się przywódcą nowo powstałego państwa, co nie jest z niemi w wojnie (czyli rzeczywiście neutralnego) i domagając się zarazem pomocy w dostarczeniu do kraju pod swoje rozkazy wszelkich polskich wojsk gdziekolwiek formowanych (co rozumieć należy, ze w pierwszym rzędzie o francuską armię jenerała Hallera tu idzie), postępowanie Piłsudskiego wobec powstania wielkopolskiego i kolejnych śląskich, czyli brak pomocy, jak najbardziej zgodny z rzekomo zawartym układem. Ja bym dorzucił, że toż idzie i rozszerzyć o symboliczną zupełnie aktywność i na innych obszarach plebiscytowych, ale do tego jeszcze wrócimy bo dla mnie to akurat argument na tezę dokładnie przeciwną...
  Wróćmyż póki co do osoby hrabiego Kesslera i memuarów jego. Kimże on był, by takie zawierać układy? Oficjalnie niemal nikim: dawnym frontowym oficerem, co się z Piłsudskim znał osobiście jeszcze z z frontu właśnie, z 1915 roku. Aktualnym dyplomatą w randze, pożal się Boże, radcy legacyjnego poselstwa niemieckiego w Bernie (nawiasem to to samo poselstwo, które organizowało sekretne przemycenie Lenina w zaplombowanym wagonie przez Niemcy i Szwecję do granic rosyjskich). Przyznacie sami, że to nie tej rangi persony tego typu porozumienia zawierają i raczej nigdy na gębę, nawet jeśli się słowo honoru drugiej strony ceni nader wysoko... Nieco światła może przyda, gdy wyjaśnię, że Kessler dość powszechnie za nieślubnego syna kajzera uchodził, bo to by i może co więcej w jego możliwościach i wpływach tłomaczyło, a od się dodam, że podług mnie był on najpewniej jeszcze i gdzie jakiego wywiadu blisko. Czemuż tak sądzę? Ano bo taka była zazwyczaj w dyplomacji sekretna przykrywka byłego wojskowego to raz, dwa, że ów po Piłsudskiego i Sosnkowskiego własnem automobilem do Magdeburga pospieszył, by ich czem prędzej do Berlina wywieźć, nim się w Magdeburgu rewolucyja nie pocznie, zatem WIEDZIAŁ o tem, co się w tem mieście szykuje. No i trudnoż imaginować sobie, by na placówkę do stolicy kraju się dopieroż rodzącego za najbliższą granicą i o orientacyi i zamiarach niepewnych nie posłano kogo, co by z wywiadem związany nie był... I dodajmyż od razu, że te dni listopadowe i grudniowe to hrabiego Kesslera najwyższy w karierze punkt. Byłożby wielce dziwnem, gdyby nie chciał sobie w spisywanych po latach memuarach, przydać znaczenia, jako człowiek tak ważkich dla Niemiec układów zawierający i słowa banalne z rozmowy zwyczajnej w traktat nieledwie międzypaństwowy odmieniający? 
   We wspomnieniach swoich pisze on, że odstąpił od wymogu pisemnego potwierdzenia przez Piłsudskiego zawartego rzekomo porozumienia, bo uważał, że byłoby to dla Piłsudskiego obelżywe. Zadziwiająca doprawdy troska u człowieka, dla którego suprema lex być winno dobro własnej ojczyzny! Jeszcze więcej zdumiewająca, jeśli ów iście był, jak się to dziś mówi: "człowiekiem służb" i to takich, co się nader rade szantażem posługują, tandem wręcz nie do uwierzenia, by z dobrawoli pozbawiły się instrumentu być może bezcennego w przyszłości nacisku na człowieka tak znacznego. Ale nie to jest dla mnie najważniejszym dowodem na niemożność zaistnienia wydumanej przez endeków kombinacyi i onegoż porozumienia w takiej właśnie formie. Tyle, że nota znów mi się ponad wszelką miarę rozrosła, zatem dozwólcie że rzeczy podzielę i responsu właściwego dam, z pomocą Bożą może już jutro...:)

___________________________
* - nomina sunt odiosa :)
** - Galicja Wschodnia (ze Lwowem i Przemyślem) już w pierwszym brzeskim traktacie została przez Wiedeń sekretnie przyobiecana Ukraińcom jako kraj niezawisły, podniesiony do rangi takiej, jaką w monarchii austro-węgierskiej miały Węgry.
*** - i zdaniem oskarżycieli Marszałka potwierdzone przez relacje Sosnkowskiego, rotmistrza von Gülpena (oficera łącznikowego Kesslera) i innych. Z tych wszystkich przywołanych relacyj sam autor przyznaje, że niektóre (Głąbińskiego) dotyczą czegoś zupełnie innego, jak rozmowa Dmowskiego z Piłsudskim w Paryżu, a z merytorycznie istotnych, bo świadków samej rozmowy, nie znam relacji rotmistrza von Gülpena (którego nawiasem w Magdeburgu wcale nie było), ale trudno przypuścić, by będąc podwładnym Kesslera, pisał co przeciw niemu. Relacyję Sosnkowskiego znam i twierdzę, że wszytko w niej wyczytać idzie, oprócz potwierdzenia słów Kesslera.

23 listopada, 2014

O listopadowych czynnościach gospodarskich...

  Kaducznie żem zwłóczył z temi poradami tegoż miesiąca, tandem jako mię kto winować będzie, że przeze mnie włości swoich, jako się należy, nie dopatrzył... trudno, przyjmę ja z pokorą te wymówki, bo iście rzecz już niemal po harapie...:((    Ani myślę ja się usprawiedliwiać inszemi okolicznościowem tematami, co może nadto wiele czasu zajęły, a jeszczeć przecie do nich przyjdzie powrócić. Ani też i zdrowotnemi frasunkami familiję moją turbującemi, bo znam ja że nie masz robocie w polu wymówki... Przecie tym, co jeno z życiem dawnem wiejskiem poznajomić się chętni, może i starczy tych dni niewielu, co do końca Novembra ostały... Uprzednich, z xięgi Imci Teodora Zawackiego sub titulo "Memoriale oeconomicum" z 1616 roku, swoistego poradnika dla ziemian dawnych, tym co ich przypomnieć by chętni byli, tutaj najdziesz, Czytelniku Miły(  (styczeń,  luty,  marzec,  kwiecień,  majczerwiec , lipiec , sierpień , wrzesień , październik ) 

"Listopada wzgardziwszy oracz wiatry srogie,
Wdzięczen daru bożego częstuje ubogie.

- Woły stawiać [do obór -Wachm.] około Wszytkich Świętych, a żeby nie pomarzły w mrozy, od lodu kiedy noc mroźna, podłogi abo burku potrzeba, coby od nich ściekało; zgoniny i plewy mieć dla nich nie zeprzałe, a karmić je rządnie[...]
- Dani, kapłuny, gęsie co w uboższych wsiach mają być pierwej wybierane, także też i we wsiach dostateczniejszych pierwej od chudziny, bo to łacniej i lepiej dostateczniejszy kmiotek umie zachować i na czas, panu kiedy rozkażą oddać.
- A te są dani kmiece: czynsz, najem, miodowe czynsze, gajowe dani, karczemne, rybne czynsze, kapłony, kokoszy, kury, chmiel, jajca, łój, pieprz, gęsi, owies, żyto, pszenica, manna, żołądź, orzechy, bukiew, konopie, sery, raki, siemię. Młynarze, co kaczki biją, po 16 groszy mają dawać. Co smołę tlą po 18 groszy. Kowale od tlenia węgla po złotych dwu. Gdy kmiecie jadą sobie po drwa do boru, dla palu, od każdego wozu grosz jeden, także co po rokicinę* jeżdżą na płoty.
- Kmieć, który czynszu w wigiliją św. Marcina nie odda, który jest niewielki, nazajutrz po św. Marcinie tyle dwoje ma oddać pod winą; oprócz przyległego jarmarku pod on czas.
- Mąkę dać mleć na zimę, bo taka długo trwa.
- Role, które nie są jeszcze podorane i nagnojone na jarzyny przyszłe letne, jako na jare żyto, jęczmień, na jąrą pszenicę, na kapustę i na insze ogrodne rzeczy, może tu jeszcze tego miesiąca uczynić, jeśli niepogody nie przeszkodzą.
- Około św. Marcina już zima nie żartuje, tam już około zawarcia porządnego bydła w oborze wszytko rządnie rozrządzić.
- Na zimę pieców zewnątrz poprawić, kędy potrzeba gliny, też na próżne miejsca przyczynić dać, dla poprawy pieców i kominów. Także okien, drzwi poprawić.
- Na zimę przed zamarzaniem wziąć po trochu szczebrzuchów** dla ranego pożytku[...]
- O św. Marcinie czynsz ma być odebran wszytek razem: przeszłego roku resztę, kapłony, jajca, gęsi, kury, chmiel etc. jako się wyżej wspomniało; młyńskich też spi*** wszelakich, koniec być ma; w ten czas też przy czynszach prawo ma być i wszelkich krzywd przesłuchanie.
- Winy doroczne i wszytkie porządki na ten czas mają też być spisane.
- Tamże urzędnikom rozdać pamiętne, gdzie trzeba zimie budować, jakiej materyjej przyczynić, także statków wszelakich.
- Żyto jeśli ma być przedawane, skoro przed św.Marcinem o tym myślić.
- A ma się tego gospodarz pilny strzedz, aby w folwarkach za żyto i za insze sprzedane zboże wydatek drobny nie był pokręcony, bo się znajdzie za co inszego pieniędzy na folwarkowe potrzeby i wydatki zebrać.
- Gdy niemasz inszej zabawy, drwa do palenia wozić, a te mają być wymiarem wożone. Wymiar drew taki ma być: na dłuż drewno umierzywszy, tak równo mają wszyscy i jednako wozić, tak łupne jako i kłodzinę a dzień jeden odważywszy, miarę wziąć jako wiele wszyscy poddani, abo która wieś nawoziła i tak już tę miarę ma naznaczyć zawżdy urzędnik, choćby i przy wożeniu drew nie był: byle w dobrą drogę, bo zła odmieni rachunek.
- Około św.Marcina przędziwa popisawszy i wagę, rozdawać prząść porządnie, a na ludzie nieobciążliwie, bo kiedy będzie wiedział wiele kamieni [idzie o jednostkę miary, 32 funty stanowiącą, czyli jakie dwanaście kilogramów-Wachm.], tedy też będzie łatwie wiedział po wiele [...] ma rozdawać prząść; a jednę wagę sprząść doma dla próby wagi i dać każdej kmiotownie nić, aby według nici przędły. Potem kłębków dojźrzeć i dać tkaczom snować, a potym, gdy tkacz zeczcze, odebrawszy dać to pomaczać, aby ślichta wymokła; potem zważyć, niż dać na blech, jeśli waga spełna[...]
- Młocków dozierać, aby za dnia młócić poczynali i przestawali, i żeby miąrzwiatą słomę osobno kładli, najlepszą zaś i najdłuższą na powrosła i na poszycie osobno odkładali. Więc gdy młócą, każdy na swą gromadę ma słomę kłaść, aby poznać, który źle wymłaca.
- Groch z suszą ma być młócon, bo skoro zmięknie, z cudnego żadny będzie.
- Kiedy się gumno zachowywa, kędy trzy dni robią, tedy jedno dwa dni mają robić poddani, a trzeci zachowywać na zachowałe młócenie gumna.
- Kiedy drwa wożą poddani, każdy włodarz z swej wsi, ze wszytkiemi chłopy do lasa razem jechać ma i z lasa do dwora razem przyjechać i tego dojźrzeć, aby wozy jednakie nakładali i wszyscy wyjeżdżali.
- Chrosty na drabinnych wozach kazać kmieciom wozić, jako siano abo żyto wożą, tak do grodzenia, jako i do naprawowania dróg i grobli,
- A gdy sobie po drwa jadą, nie mają do palenia rąbać ze pnia, jedno leżące co na drwa godne. A gdyby leżącego nie było w boru, tedy tam rąbać, kędyby mniejsza szkoda była, pniów wysokich nie zostawując i wierzchowisk nieodchodząc.
- Może też tego miesiąca drzewo rąbać ze pnia na budowanie, na schodzie miesiąca w ciepły dzień i suchy. Może też, według czasu, pogody i zwyczaju, rozmaite drzewa przesadzać, obrzynać, gnojem okładać i młode drzewa pod spodkiem okopywać i ziemią dla mrozu korzeń przykrywać.
- Myślistwem ze psy, z sieciami etc. z ptaki bawić się.
- W tym miesiącu trzeba gęsi dobrze karmić, tedy będą tym prędzej niosły, i tym rychlej młode gąsięta wylegą. Trzeba je jednak tak karmić, żeby nie przetyły.
- Gęsi folwarkowe pierwej jeść, potym gdy tego wszytkiego nie stanie, u kmieci wybierać koleją. A gdzieby taki rozchód był, żeby je z folwarków i od kmieci nie stawało, tedy to opatrować i kupować lecie, kiedy to nataniej, także kury.
- W każdym folwarku mniej być nie ma, ale więcej być może w wielkich folwarkach: kokoszy kopa 1, gęsi starych kopa 1, coby się lęgły i niosły jajca, oprócz gąsiorów.
- Kury się lęgą cały rok począwszy w post aż do św.Marcina, gęsi jedno raz, ale dobrze.
- Cztery niedziele przed Bożym Narodzeniem i cztery niedziele po Bożym Narodzeniu, trzeba bydło dobrze karmić i opatrować, bo mu to będzie przez wszytką zimę bardzo pomocno. Abowiem choć mu się tak potym nie będzie dodawało, gdy karmi ubywa, jednak przecie lepiej wytrwać będzie mogło potym, niż pod inszy czas.[...]
- Jaka pogoda w Listopadzie bywa, taka też i w Marcu bywa.
- Prosięta, które się w Listopadzie rodzą, rzadko się uchowają i pospolicie zdychają.
- Pod ten czas trzeba mieć niektóre kokoszy w ciepłem miejscu, jako w piekarni, aby nosiły świeże jajca.
- Tego też miesiąca przypuszczają kozła do kóz i barana do owiec.
- Tego miesiąca poczynają dziewki kądziel prząść i pierze drzeć, a trwa to przez całą zimę aż do postu.
- W Listopadzie, w Grudniu, w Styczniu, w Lutym mogą być wieprze bite, także krowy, woły, cielęta, skpy, barany etc. i w beczki solone i wędzone, na przyszły czas, dla potrzeby domowej.
- W tymże miesiącu najlepiej wiśniowe, śliwowe drzewa, trzy dni przed pełnią abo trzy dni po pełniej przesadzać i insze drzewa owoc rodząc, także pniaki, w któreby kto przyszłej wiosny chciał szczepić.
- Także brzoskwiniowe i migdałowe kostki [pestki-Wachm.] kasztany, w ziemię mogą być sadzone w garncach, aby się w izbie abo piwnicy ciepłej przez zimę puściły[...]
- Zioła gnojem nakrywać, które w ogrodach aż do wiosny zostają
_____________________________

* czasem można spotkać i określenie "rokita" a idzie tu o pewien gatunek wierzby krzewiastej.
**drobny sprzęt domowy, precjoza, naczynia
*** wielga to rzadkość słówka tego w tekstach naleźć :) Mianownik od tegoż w pojedyńczej liczbie "sep" będzie, a idzie tu o coś, co jest sypkie, tandem Zawackiemu się rozchodzi o dań w sypkich rzeczach płaconą, jako mąka właśnie, krupy etc.

19 listopada, 2014

O urządzaniu Niepodległej...III

  "Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić!" - temi oto subtelnemi słowy był powitał Piłsudski przedstawicieli lubelskiego rządu Daszyńskiego, co mu do Warszawy przyjechali się dokonanym pochwalić. Lata całe słów tych wystawiano jako dowód brutalizacji języka politycznego Komendanta, ja zaś przede wszystkim widzę w tem dowód niebywałej irytacji, którą zapewne młódź dzisiejsza nazwałaby jeszcze więcej dosadnem słowem... I dodam, że irytacji wielce uzasadnionej...
   Jakże to? - zakrzykniecie, a Torlin już niemal zakrzyknął (w komentarzu pod pierwszą z not w tymże cyklu:). Aboż to nie był rząd wspaniale postępowy, deklarujący co najpiękniejsze w naszem dorobku ideowem i politycznem? Nie wspinający się na wyżyny myśli politycznej i społecznej naszej? To nie mamy być dumni z tego, że oto pierwszy tworzący się rząd Niepodległej zapisał w swojem Manifeście, że za Torlinem powtórzę: "powstanie państwa polskiego o charakterze republikańskim, pięcioprzymiotnikowe wybory do Sejmu Ustawodawczego, bierne i czynne prawo wyborcze dla wszystkich kończących 21 lat (to nawet teraz tego nie ma), całkowite polityczne i obywatelskie równouprawnienie wszystkich obywateli bez względu na pochodzenie, wiarę i narodowość, [..] wolność druku, słowa, zgromadzeń, pochodów, zrzeszeń, związków zawodowych i zrzeszeń, stworzenie samorządów rad gminnych, sejmików powiatowych i samorządów miejskich, organizację milicji, zniesienie wielkiej i średniej własności ziemskiej i przeprowadzenie reformy rolnej, wprowadzenie świeckiej edukacji, nacjonalizacji kopalin i lasów, ochrony pracy (8-godzinny dzień pracy)." ?
    Owszem, odpowiem, mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek być z tego dumnymi. Tak jak z dzieła Kopernika, którego niemal nikt przez wieki nie czytał, czy dzieła Frycza-Modrzewskiego, podobnie popularnego. Bo one wyznaczają standardy, podnoszą poprzeczkę i są światełkiem w mroku kolejnym pokoleniom właściwej drogi naznaczającym... I nie zgodzę się z Torlinem, że Piłsudski nie byłby zdolny się pod tym podpisać. Z pewnością byłby zdolny, a nawet i chętny, bo to przecie nie był żaden potwór, a zdumiewająco nowoczesny polityk. Czemuż zatem, zapytacie, nie zdobył się na to? Odpowiem: bo był jednocześnie politykiem zdumiewająco, jak na doświadczenia i realia nasze, pragmatycznym i trzeźwo sądzącym rzeczywistość. Bo wiedział do czego to nas doprowadzi, wprowadzane na siłę, w tamtym właśnie czasie...
   Zawszeć, gdy do jakiej przychodzi dysputy, gdzie mi kto niemożność tego, czy owego wystawia, jako to król nasz jaki, wódz czy polityk siła by może i zrobił dobrego, jeno mu nie dostało tego i owego, a inszych przeciwieństw w bród i wszytko się zgoła zaprzysięgło na świecie, by onemu kłód pod te nogi rzucać, korci mnie by zapytać: " A cóż z tego, co miał ten król, wódz czy polityk, miał do swej dyspozycji Piłsudski w lecie 1914 roku? I co jeden, a co drugi z tem, co miał, osiągnął w cztery lata później?" 
   Czemu tak nie pytam? Ano... bo sam wiem, że to demagogią trąci, że przecie nie jeden Piłsudski na ten sukces pracował i że mało kiedy się tak fortunnie międzynarodowe układają konstelacje... Ale się układają, mniej lub bardziej fortunnie, a rzeczą prawdziwego męża stanu jest je wyzyszczeć do ostatniej kropelki... I że nie jeden Komendant pracował nad Niepodległej kreacją też prawda, ale on jeden, jedyny z tamtego czasu, a i najpewniej jeden z niewielu w dziejach naszych, umiał z tych wszystkich inszych działających stworzyć drużynę, nawet jeśli ci inni byli swemu w tej drużynie udziałowi przeciwni... Nawet jeśli byli przeciwni osobiście i politycznie Jemu, to i tak Piłsudski potrafił ich trud i staranie wykorzystać, czy do dalszego starania nakłonić, by mimo wszystko, po efektach sądząc, wychodziło, że to jedna zagrała drużyna... nawet jeśli lwia część tej drużyny zawodników, poobrażana na siebie nawzajem, a najwięcej na tego kapitana się nad niemi panoszącego, do końca żywota wolała żyć w przekonaniu, że Go przez całe życie zwalczała...
   Sierpniem czternastego roku, gdy się pokazało, że nijakiej ruchawki w Kongresówce wkraczający strzelcy nie wywołają i zdałoby się, że cały ten trud był zgoła zbytecznym i fanfaronadą jeśli nie szkodliwą, to co najmniej zbędną, a nad niedoszłemi Legionami zawisła wielce realna groźba likwidacji ze strony rozsierdzonej niepowodzeniem austryjackiej komendy, udało się Komendantowi dokonać rzeczy zgoła niemożliwej i w każdym innym czasie i miejscu nierealnej: zjednoczyć wokół idei ocalenia samodzielnej polskiej siły zbrojnej wszystkich galicyjskich ugrupowań politycznych i polityków znaczniejszych... Insza, że endecy, jak to endecy, wrychle swojej poczęli kreciej roboty i zniszczyli Legion Wschodni, ale na tamten moment, na tą chwilę arcytrudną liczyło się to, że się udało tego na Austryjakach wymusić (co nawiasem też miarą znaczenia było naszego we Wiedniu, ale o tem to mi przyjdzie kiedy jeszcze napisać z osobna), by Legiony ocalić i przydać im politycznej reprezentacji i zwierzchności w postaci Naczelnego Komitetu Narodowego.
  W cztery lata później Piłsudski dokonuje tej samej sztuki, tylko idea cokolwiek większa, gracze znaczniejsi i więcej skonfliktowani, ale cel jest ten sam... I efekt, w gruncie rzeczy też... Szczycimy się naszym okrągłym stołem sprzed ćwierćwiecza... Podług mnie wielekroć trudniejszą sztuką jest zawrzeć kompromis nie siadając do stołu i celebrując nie wiedzieć jak długie narady i obrady, uszczegóławiać punkta, podpunkta i paragrafy, lecz nie musząc nawet z przeciwnikiem rozmawiać, przewidzieć jegoż reakcje i kontrakcje, argumenta, rzeczywiste intencje i ocenić rozmiar sił za nim stojących, by onemu w efekcie przedłożyć propozycji takiej, której ów wysłucha, rozważy i stwierdzi, że ją przyjąć może i powinien...    Bez mitręgi wielotygodniowej, bo na nią czasu nie masz, a na analizę sytuacji, miast sztabu ekspertów i burz mózgów starczyć ci musi nieprzespana noc, własny stół czy biurko i własnych niewesołych myśli towarzystwo, bo nie masz wkoło siebie nikogo podobnie wielkiego formatu, kto by zamysł Twój pojmując i popierając, umiał i radą podeprzeć.
   Uczyli nas po szkołach, jakim to wspaniałym był ten rząd Daszyńskiego i jak brutalnie Piłsudski tej jaskółki swobody i powszechnej szczęśliwości zdeptał... Do dziś lwia część z nas tak o tem myśli... To ja Wam tegoż odwrócę, Mili Moi, i zapytam czyście choć raz imaginowali sobie, coż się dziać mogło, gdyby był Naczelnik Państwa tego NIE UCZYNIŁ? 
  Tego, naturaliter, wiedzieć na pewno nie możemy... Może by się to i jakiem trafunkiem ocalić udało i jaka tego dzieła część by iście wszystkie te nadchodzące burze przetrwała... Któż wie? Ale wielekroć więcej prawdopodobny jest inny scenariusz, ten który w wielce zbliżonych cyrkumstancyjach począł się realizować na Węgrzech... Że oto prawica, początkiem zaskoczona, jednoczy się i na rząd ten nastaje, by go obalić. Późniejszy o dwa miesiące i nieudany pucz Januszajtisa w Warszawie dowodzi, że nie cofnięto by się przed niczym. Podobnie jak jeszcze późniejsze: mord na Narutowiczu i krwawe zamiary względem robotników w Krakowie w 1923 protestujących. Czy mięlibyśmy wojnę domową? Najpewniej tak i najpewniej uczylibyśmy się o niej w szkołach dziś tak, jak się uczymy o Węgierskiej Republice Rad, o czerwonym i białym terrorze na Węgrzech i jego, w tysiące idących, ofiarach...
   Rzekniecie, że przesadzam, że przecie Daszyński to nie Bela Kun, a dawni socjaliści i ich sprzymierzeńcy spod znaku PSL-Wyzwolenia i Stronnictwa Niezawisłości Narodowej to nie zbolszewizowani w Rosji byli jeńcy z c.k.armii, których tam na wywrotowców przerobiono... Z pewnością... Ale logika wszelkich, jak dotąd, na świecie rewolucyj jest nieubłagana i w zasadzie stała: poczynają jej jacyś eleganccy panowie, którzy chcą "tylko" naprawić najbardziej jaskrawe zło. Zbierają się wbrew zakazowi króla w jakiejś sali gry w piłkę i odmawiają rozejścia się... i nibyż tylko tyle... Albo proszą cara, by jednak, dla narodu dobra, ustąpił i dał demokracji szansę... I potem się tworzy jakiś rząd zgody narodowej czy pojednania narodowego, złożony z eleganckich i już może trochę mniej eleganckich panów. Tyle, że rewolucyje zazwyczaj się poczynają, bo ludzie mają coraz mniej i mniej, i coraz im gorzej, aż ku takiemu przychodzą punktowi, że nie mając niemal nic, nie mają też i nic do stracenia... I ośmieleni nadziejami wiązanymi z sukcesem tych eleganckich panów, początkiem ich popierają, aliści gdy widzą, że im się nie poprawia (a z czegóż ma się poprawić, skoro już i przódzi nie było niemal niczego) i do tego pojmują, że poza rządem pozostają jako ci zupełnie nieeleganccy, tem więcej i głośniej ci nieeleganccy domagać się będą tego, czego jak rozumieją, się im należy. I potem powstaną, już zupełnie pobuntowani, i wyprowadzą tych eleganckich pod jakiś mur czy na gilotynę, bo owi są przecie ludem, a tamci ludu zdrajcami...
   Na tą zadziwiającą skłonność wszelkich rewolucyj do samoradykalizowania się zwrócił uwagi już przedwojenny nasz działacz polityczny i historyk zarazem, Adam Próchnik, a ja nie sądzę, by cokolwiek u nas, gdyby do wojny domowej przyjść miało, mogło pójść innym, niż powszechnie we świecie, torem... A Was pytam, czy w znanych Wam cyrkumstancyjach miesięcy i lat następnych, gdzie w niebywałej nędzy powszechnej, głodzie i epidemijach chorób, przyszło nam się jeszcze zdobyć na niebywały doprawdy wysiłek, by jakie takie te granice wywalczyć i odzyszczoną Niepodległość obronić... czy stać nas było jeszcze przy tem na wojnę domową? Kto twierdzi, że tak, niechaj wejrzy na exemplum Hiszpańskiej Republiki Ludowej lat trzydziestych, która przez wojska Franco atakowana, zafundowała sobie jeszcze wewnętrzne tarcia i walki pomiędzy komunistami, socjalistami, anarchistami i kim się tam jeszcze udało...
  Ja przekonany jestem, że rząd Daszyńskiego, przy całej jego zaszczytnej misji w Manifeście Lubelskim objawionej i oczywiście wbrew jakimkolwiek zamierzeniom swoich twórców, był drogą do wojny domowej... I świetnie to rozumiał Piłsudski**, nawet jeśli co innego deklarował xiążęciu Lubomirskiemu... Dlatego też był tak na członków tego rządu wkur..., pardonnez moi... był na nich zagniewanym, że czuł, że tem posunięciem niebacznym całej jego,  jeszcze nierozpoczętej nawet misji sił wszystkich wkoło idei niepodległości zjednoczenia, mogą ludzie Daszyńskiego zniweczyć... A tym, co wierzą, że ustami tegoż rządu przemawiał Naród, przypomnę wyniki wyborów parlamentarnych. Styczniem 1919 socjaliści (PPS i PPSD jeszcze nie zjednoczone) zdobyli razem 12,5 % wyborczych głosów. Ciepłą im ręką dorzucając 17% zdobyte przez ten sam rząd składające PSL-Wyzwolenie i niech jeszcze będzie, że i PSL-Lewicy 4 procenty, to nadal razem nie mamy większości, a jakie 31,5 procenta przy 37 na endecję oddanych. Nawiasem: nic Wam to nie przypomina?
   Dorzućmy jeszcze, że te wybory nie obejmowały przecie Wielkopolski, bo tam wciąż jeszcze trwało powstanie, a los ziem tych nie był przesądzonym... Ale w czerwcu, kiedy tam ich już uskuteczniono, to wynik był miażdżący: Zjednoczenie Stronnictw Narodowych (endecja, chadecja, ludowcy etc.) wzięło tam 97 % głosów, a socjaliści 2,4%. Znakomicie zatem umiem sobie tę Wielkopolskę, relatywnie w stosunku do reszty kraju zamożną, imaginować jako centrum antysocjalistycznej irredenty i coś na kształt tego, czym dla jenerała Franco były hiszpańskie zamorskie kolonie. I uważam, że dopuszczenie natenczas w ogóle do wojny domowej byłoby wobec Narodu zbrodnią, aliści jeszcze byłoby większą, gdyby ta wojna wykopała pomiędzy byłymi zaborczemi dzielnicami przepaści, przy których podziały dzisiejsze byłyby zaledwie zabawką...
  I jedno jeszcze, na koniec już tej noty... Tej wojny domowej mięlibyśmy tak czy siak, przy każdem inszem Piłsudskiego działaniu... Znakomicie to wychwycił Leszek Moczulski:
"Tylko stanowcze działanie mogło zapobiec najgorszemu. [Piłsudski] ratował Rzeczpospolitą przed śmiertelnym konfliktem, może wojną domową i upadkiem państwa. Ratował też demokrację. Gdyby zwyciężyła prawica – musiałaby okiełznać lewicę; gdyby zwyciężyła lewica – doszłoby do rewolucji społecznej. Każdy z tych przypadków oznaczał koniec demokracji."
__________________________
* - "Stronnictwa polityczne Wielkiej Rewolucji Francuskiej"
** - a miał i dodatkowe osobiste po temu doświadczenie świeże, jak szybko się rewolucyjna zaraza pleni... Uwolniony z Magdeburga, do Berlina nie zdążył dojechać, gdy w Magdeburgu, w dwie godziny po Jego wyjeździe, wybuchła rewolta. W Berlinie, przenocowany i rankiem na rozmowy proszony, w pacierzy kilkanaście z tych rozmów wyproszony i do Warszawy czem rychlej ekspediowany, bo i w Berlinie się wszczęła rewolucyja...   

15 listopada, 2014

O urządzaniu Niepodległej...II

  Przyjdzie nam się do epizodu w części pierwszej spominanego cofnąć, boć komentarze na obydwu blogach takiej po części dokazały potrzeby, a i że samo zdarzenie jest jednem z pyszniejszych w historyi naszej, to i zasługuje może na pełniejsze przypomnienie. Spominał książę Lubomirski, że mu się 6 listopada przyszło z czterema panami spotkać, co mu swoistego postawili ultimatum, którego znów przez Radę Regencyjną odrzucenie, być miało przyczyną rządu lubelskiego Daszyńskiego uskutecznienia. 
   Jeśli iście tak było, a wcześniej nam Dubiel spotkanie nocne z 2-go na 3-go opisywał, które odebrał jako rzecz już o rządzie lubelskim przesądzoną, to być i może, że akcja u Lubomirskiego ostatnią była próbą uzyskania dla władzy Daszyńskiego jakiejś, choćby i cząstkowej, legitymacyi od władzy urzędującej. Ale mogło być i inaczej, czego poniekąd słowa przez Lubomirskiego przytaczane dowodzą, gdzie się goście jego do zamachu rządu Świeżyńskiego odnoszą. I tego nam pora tu bliżej objaśnić...
   Nie powiadałem dopotąd, że Rada Regencyjna była nie tyle rządem kraju pod okupacyją, co raczej kolegialną głową państwa, zaś rządy - właściwie więcej winne być zwane zarządami - powoływała sama dla administracyjnych już czynności właściwych. Użyłem określenia, że zarząd to był raczej, bo to i sielnie z prerogatyw rządu każdego niezawisłego okrojony, to jeszcze i części ministerstw krajowi każdemu właściwych, w ogóle w niem nie było. Ano i taki właśnie rząd kolejny, z endeków najwięcej złożony, umyślił był przeprowadzić zamach stanu i ręki karmiącej, czyli Rady Regencyjnej obalić. Myśl może i słuszna, wykonanie zaś może nie tak operetkowe jak zamach stanu Januszajtisa ze stycznia dziewiętnastego roku, ale i też od powagi dalekie:) 
   Oto publikuje rząd Świeżyńskiego* (4.11) dekret o obaleniu Rady Regencyjnej, ale że uprzednio tego z żadną inną siłą polityczną nie skonsultował, to i w zaskoczeniu powszechnym znikąd nie otrzymał poparcia, co nawiasem jest niezgorszą miarą zaufania jaką się endecy między politykami cieszyli... Rada Regencyjna z osłupienia ochłonąwszy, a widząc, że ani ów rząd poza dekretem niczego dalej nie czyni, ani też i nikt inny się do czynienia nie kwapi, rząd ów co rychlej dymisjonuje, a ten... pokornie tejże dymisji przyjmuje:)))  I tyle jeśli idzie o rządowe rewolucyje w Warszawie, ale żem tego przypomniał epizodziku, by dokazać, że bynajmniej nie leżała ta władza na ulicy i kto chciał, po nią sięgał, bo okrom chęci potrzebne jeszcze temu były i społeczne poparcie i jednak determinacyi choć trochę więcej...:)
   Jest z rządem Świeżyńskiego jeden jeszcze epizod ciekawy. Oto 24 jeszcze października wysyła Świeżyński (i z punktu tego pisma w urzędowym Monitorze Polskim publikuje) do kanclerza Rzeszy Niemieckiej (z pominięciem zatem Rady Regencyjnej) komunikat, że oto właśnie mianował w swoim rządzie ministrem spraw wojskowych... brygadiera Piłsudskiego. Smaczków tu kilka, w tem najpierwszy oczywiście ten, że brygadier Piłsudski siedzi w twierdzy w Magdeburgu i podług Niemców jest przestępcą dzieło wojenne sabotującym:) Smaczek wtóry to ten, że w ograniczonych kompetencyjnie rządach tamtego czasu ministerium wojskowego...w ogóle nie było!** Mamyż tu zatem zarówno demonstracyję swoistej bezczelności i niezależności zarównie wobec Niemców, jako i wobec regentów z Rady:)) Mamyż tu i swoisty głos za natychmiastowym Piłsudskiego uwolnieniem, ale i ja widzę w niem dowód niejakiej miary Piłsudskiego popularności, skoro nawet endecy, wrogowie onemu zaprzysięgli, znali, że bez niego tego dzieła ani rusz dalej prowadzić...
   Być zatem i może, że ludzie, co się u Śliwińskiego dwa dni przed owym cokolwiek dziwacznym zamachem stanu Świeżyńskiego zebrali i rząd lubelski postanowili, rzecz całą przemyślawszy, uznali, że może po tych doświadczeniach będzie Rada Regencyjna do współpracy więcej skłonną i warto tego posondować. Stąd też ta u Lubomirskiego deputacyja osobliwa, o której dwóch choć personach bym tu chciał na koniec tej części słów paru dopowiedzieć. Śliwiński bowiem, wiadomo: piłsudczyk zagorzały, Stolarski przez księcia nawet z nazwiska nie zapamiętany, najmniej w tem znaczny, jeden z działaczy pomniejszych PSL"Wyzwolenie", choć w rządach nadchodzących minister, ale ciekawość prawdziwą tu budzą dwaj ostatni: Stanisław Patek i Franciszek Sokal. 
   Patek, bodaj najsłynniejszy polski tamtego czasu adwokat, nieczynny w zawodzie od 1911 roku, kiedy to go Moskale - przy głośnych protestach najznamienitszych przedstawicieli palestry w Moskwie i Petersburgu, z listy adwokatów skreślili. Wcześniej posłynął jako jeden z najważniejszych obrońców sądzonych w Cytadeli bojowców PPS, na czele ze Stefanem Okrzeją i prawdziwym asem między bojowcami - Józefem Montwiłł-Mireckim. Uwięzienie Patka w 1908 roku takim było skandalem, że się władze rosyjskie pośpiesznie z tego wycofały i adwokat został uwolniony. Postać niesłychanie charyzmatyczna, pełna szlachetności i swoistego duchowego piękna, ogromny autorytet moralny tamtych czasów***. Pomijając znane do socjalistów skłonności, zatem i z Piłsudskim znajomość i zażyłość, w tem u Lubomirskiego spotkaniu, miał regentowi najpewniej symbolicznie ukazać rozmiar społecznego poparcia dla idei rządu nowego.
   I nareście persona ostatnia: Sokal... Znaczna nie tyle dokonaniami persony czy nazwiska swego, co akuratnie pełnioną posadą, bowiem był to nie kto inszy, jak aktualnie urzędującego prowizorium rządowego członek, kierownik Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, czyli niejako księcia regenta podkomendny...:)) I to jest pełna miara rozkładu aparatu władz okupacyjnych, bowiem przekładając na stosunki spółcześne, to coś tak jakby się minister Kosiniak-Kamysz z jakimiś kolegami zameldował u prezydenta Komorowskiego i stawiał mu ultimatum, że albo ich nowy rząd poprze, albo też sami go złożą bez niego i aktualne władze obalą...:) W naszych głowach rzecz nie do pojęcia, ale w listopadzie osiemnastego roku w Warszawie jak widać, książę Lubomirski nawet okiem nie mrugnął, a i po żywota kres nawet jeśli w tem, co niestosownego dostrzegał, to tego po sobie nie pokazał...
_____________________________
* nawiasem rząd wcale nie z byle kogo złożony... Mamy w nim i Stanisława Głąbińskiego, przyszłego lidera endecji i faktycznego autora porozumień lanckorońskich, co otwarły drogę do rządów "Chjeno-Piasta", mamy Antoniego Ponikowskiego, dwukrotnie premiera i wielokrotnie ministra w rządach II Rzeczypospolitej, mamy nareście samego Władysława Grabskiego, przyszłego wielkiej reformy autora, który akurat w rządzie Świeżyńskiego miał teki "tylko" ministra rolnictwa.
** - formalnie dopiero 2 listopada Rada Regencyjna takie ministerstwo powołuje, powierzając je Janowi Wroczyńskiemu,który przetrwawszy na tym stanowisku przez prowizorium rządowe Władysława Wróblewskiego, kontynuował prac nad organizacją władz wojskowych, związanych z wojskowością norm prawnych i zaopatrzeniowych, słowem pełnił tegoż ministerium funkcję kierownika, bynajmniej nie zdymisjonowanego wraz z nadejściem w rządzie Moraczewskiego nibyż formalnego nowego ministra w osobie Rydza-Śmigłego. Wroczyński, inżynier wojskowy i oficer z korpusu Dowbór-Muśnickiego, dopiero w marcu 1919 przekazał swe obowiązki nowemu ministrowi, Józefowi Leśniewskiemu, i do Dowbora w Wielkopolsce dołączył.
*** Jeden z organizatorów Czerwonego Krzyża (za to go zresztą uwięziono !), delegat Piłsudskiego do paryskiego Komitetu Narodowego Polskiego, z ramienia którego znów uczestniczył w konferencji pokojowej, w II Rzeczpospolitej współtworzył sądownictwo, ale był i dyplomatą wielce czynnym (minister, poseł w Tokio, ambasador w Moskwie i Waszyngtonie). Partner życiowy Stefanii Sempołowskiej, zginał 22 sierpnia 1944 w powstańczej Warszawie w domu zburzonym bombą lotniczą.

13 listopada, 2014

O Wachmistrzowych rozterkach przedwyborczych...

  Czekającym noty o urządzaniu Niepodległej kolejnej, sumitacyję żem winien, aleć owa rozgrzebana niczem gościńce w grodzie podwawelskim, przy tem człek wielekroć jeszczeć i poważniejszemi rzeczami zatrudniony, nie wiedzieć kiedy pokończyć wydoli... Thema zaś elekcyi nadchodzących za dni kilka już i niedozwoloną będzie, zatem ostatkiem możności bym się chciał tutaj własnemi podzielić wątpieniami i postanowieniami.
   Bywalcom tutecznym wiedzieć, że się Wachmistrz polityki niczym diabeł wody święconej wystrzega, co mu na co dzień niezgorszy spokój ducha zapewnia, a i pewnie zapewniłoby znacznie dłuższego i zdrowszego żywota niźli tychże ekskrementów pasjonatom, gdybym jeszcze w bonusie do tego dostał wątroby nowej, bo się stara już cokolwiek zużyła...
  Przychodzą przecie dni, kiedy najzagorzalszy polityki niemiłośnik, pragnąc się przecie okazać miana obywatela godnym, nolens volens zająć się nią musi, choćby tylko na czas konieczny paru krzyżykom na kartach postawienia. Ano i tu się największa natenczas ukazuje turbacyja, bo kogóż tam zaznaczać, na miły Bóg?
   Wszytkie te miana obce i obmierzłe, ale przecie kogoś wybrać potrzeba... Był czas ongi żem się ambitnie zamierzył z onych programami poznajomić, by w tem morzu słów takich naleźć, co by się z sensem może i zdały. Cóż przecie po zamiarach chwalebnych, skoro Wachmistrz najdalej w drugim zdaniu czyjej tyrady usypiał i reszta, być i może, że myśli nawet i arcycennych umykała skutecznie....:((
  Podparłszy powiek zapałkami i kaw kilka spełniwszy, tyleż żem zyszczeł, żem się do najostatniejszej doprowadził alteracji, co w połączeniu z sercem już i tak palpitacyi bliskiem, fatalnem było prognostykiem... :( Jakże tu zatem wotować, ani znając na kogo, przy tem zdrowia na szwank nie wystawiając, pomiarkować onych probując?
   Ano po namyśle postanowiłżem ja pójść za poradą Pani_Wachmistrzowego_Serca, która doradziła się wpodle domostwa pokręcić nieodlegle, spisać naźwisk z onych bilbordów, plakatów etc.etc., zasię wejrzawszy na nie, zdać się na serca osąd i jakiej może intuicyi podszepty... 
  Jak doradziła, takem i był uczynił. Spisałem onych akuratnie, jako się należy, dziwując się zarazem jako to wielu cudzoziemców się na te mizerne nasze samorządowe wybiera posadki... Spisanych żem z punktu przejrzał i od razu był skreślił z nich kilkoro. Nie iżbym co miał akuratnie przeciw Italczykom, aliści nic mi nie mówiły ich miana, tandem i Gianni Versace, i Pirelli, i Gino Rossi odrzuceni zostali. Podobny los i to dla tej samej przyczyny spotkał i Philipa Morrisa i Michelina i jakiegoś Szajskopfa... 
   Sami rozumiecie, że jakem w tem towarzystwie wreszcie jaką swojską gębę obaczył, dodatkiem cależ przyjemną, a i noszącą się po staropolsku, to i serce żywiej zabiło, i Jegomości Kasztelanowi kreski swej z całą pewnością nie poskąpię, osobliwie, że mi i hasło wyborcze bliskiem... A z pozostałych tom po długim namyśle skreślił jeszcze McDonalda, bo to pewnie Szkocisko, a czy ja wiem, czy nam potrzebny jaki kutwa jako grodu mego włodarz? No i koniec końców przyjdzie mi na niejakiego Johny Walkera głosować, choć go nie lubię, ale z całej tej hałastry z niem jeszczeć najpewniej najprędzej jakiego wspólnego najdziem języka...

11 listopada, 2014

O urządzaniu Niepodległej...I

                                                           Tekst ten, jako powstały na prośbę                                                                              Kneziowiczan, ukazuje się równolegle                                                                        tu i na Kneziowisku *

   Święto nam niby wielgie, aliści jakoby tak popytać każdego, cóż to się takiego konkretnego owego 11 Listopada stało, to mało kto co poza sloganami powtórzyć poradzi. Ci co rzekną, żeśmy niepodległości odzyszczeli tak samo w prawie będą jako ci, co będą mówić, że dinozaury poginęły ileś tam milijonów lat temu, nocą ze środy na czwartek.... Część co jeszcze doda, że na zachodnim froncie rozejmu podpisano i ci w prawie będą, ale równie powszechne mniemanie, że oto powrócił z Magdeburga Piłsudski jest błędne, gdyż Komendant przyjechał 10-go też nie wprost z Magdeburga, a via Berlin, gdzie z Niem Niemiaszki pertraktować co probowały. I prawdę rzekłszy, to niewielu o tem przyjeździe zawczasu wiedziało, to i nie dziwota, że nie witały Go tłumy, jako to się czasem jeszcze za żywota ś.p. Janusza Zakrzeńskiego inscenizowało...
  Cóż zatem prawdziwie się w tych dniach działo? Nim o tem opowiemy, a przódzi dramatis personae wystawimy, słów przyjdzie rzec paru o przepomnianej partyjce, nieledwie kanapowej, jakich niby wiele, aliści partyjeczka owa w dniach tych ważyła szczególnie, a przy tem dokazała rzeczy zgoła w polityce niebywałej, osobliwie naszej, mianowicie postawiwszy sobie celu i osiągnąwszy go... znikła z firnamentu, ani stojąc o jakie czynów swych upamiętnienie, monumenta, krzyże, rocznice, posady godne weteranom swoim:) Cóż to za Cyncynaty prawdziwe zapytacie... Odpowiem: Stronnictwo Niezawisłości Narodowej i... już widzę ten zrozumienia wyraz na obliczach Waszych:) 
  Bieżmyż tedy za koleją zdarzeń naszych, cofnąwszy się uprzednio krzynę... Oto 5 Listopada 1916 roku Niemce z Austryjakami pospołu ogłosiły nam Królestwa Polskiego, póki co bez króla i inszych niepodległości atrybutów, bo przecie nie to im szło, a o rekruta jeno z władzą de nomine w rękach Rady Regencyjnej, w skład której dwoje arystokratów znacznych Ostrowskiego i Lubomirskiego uproszono, przydając im jeszcze arcybiskupa metropolity warszawskiego, Aleksandra Kakowskiego. Piszę de nomine, bo de facto po dawnemu rządzili gubernatorzy wojskowi, ale choć owa Rada w rzeczy samej była jeno marionetką i zebrała na siebie całe odium nienawiści patriotycznej narodu części, to nie odsądzajmy jej tak znów ode czci i wiary ze szczętem, bo tam, gdzie można było, wykonała ona mnóstwo całkiem dobrej roboty. Ot, choćby w sferze drobnych prostych spraw, przecie ładowi publicznemu, dodatkiem na zapleczu frontowym, niezbędnych. Ot, choćby w opiece nad setkami tysięcy ludzi, pozbawionych domostw, chleba i prospektów na jakibądź zarobek...
   Mniej więcej w podobnem czasie Piłsudski z Legionów uprosił odejść pisarza znanego, Wacława Sieroszewskiego, nie bez kozery przedkładając, że i nie wiek już i nie zdrowie do okopów najstarszemu żołnierzowi Legionów, zasię pora by insze onego wykorzystać talenta. Sam Piłsudski czuł już najpewniej, że niezadługa chwila, gdy Mu przyjdzie Niemiaszkom twardo okoniem stanąć i nie dozwolić czynu legionowego roztrwonić, tandem pora może inszych na boisko wpuścić zawodników, co może więcej co sekretnie i żmudnie, przecie rzecz ku finałowi dalej powiodą...
  Ano i tak pożegnał się był Sieroszewski z mundurem, a w cywilnem garniturze, dla przyszłych pożytków Rzeczypospolitej pracując, początkiem zaplecza politycznego dla Polskiej Organizacji Wojskowej sposobiąc, zasię pogrupowawszy się z innemi socyalistami dawnemi z których każdy wart osobnej zgoła noty, dla życiorysów pysznych swą krasą... Wolnomularz Downarowicz, co od rewolweru pepeesowskiego bojowca doszedł poprzez przeróżne ministerialne fotele, do roli człeka co związkom zawodowym i kasom chorych serce był oddał, Artur Śliwiński – między inszemi i premier kilkudniowy z lata 1922 roku, czy nareście Tadeusz Hołówko, co latem 1931 przez nacjonalistów ukraińskich zamordowany, rzec by można, że życie położył na ołtarzu tej idei własnej, by się z Ukraińcami prawdziwie pobratać...
  Póki co, wszytcy oni owo spomniane konspiracyjne Stronnictwo Niezawisłości Narodowej tworząc, w chwili rozpadu państw zaborczych, natężyli wysiłków, by jak najrychlej na tych gruzach, co konstruktywnego stworzyć. Opowiedzą nam o tem Gabriel Dubiel, ówcześnie działacz ludowy galicyjski i Zdzisław Lubomirski, tejże Regencyjnej Rady członek. Dubiel wspomina:
„Zastałem** grono: złożone z kilkunastu osób, przeważnie mi znanych, Królewiaków, działaczy z „Wyzwolenia” i PPS, z wojskowych, świeżo przez Radę Regencyjną mianowanego generała Rydza-Śmigłego. B. Galicja reprezentowana była jedynie przez Radlińską i mnie. Posiedzenie rozpoczął gen. Rydz-Śmigły [Dubiela cokolwiek tu memoryja zwodzi; Rydz-Śmigły był wtedy jeszcze tylko pułkownikiem – Wachm.], referując potrzebę utworzenia tymczasowego rządu republikańsko-demokratycznego, a to wobec klęski i rozprzężenia wojsk okupacyjnych, konieczności utrzymania możliwego w tak przełomowej sytuacji porządku, niedopuszczenia do zagrażającej nam anarchii i pozyskania mas chłopskich i robotniczych dla powstającego państwa polskiego. Do powzięcia tej decyzji zmusza nadto niepopularność wśród rzesz ludowych i inteligencji niepodległościowej Rady Regencyjnej, której źródło władzy nie pochodzi od narodu. Rząd będzie prowizoryczny do powrotu z Magdeburga Komendanta, siedzibą Lublin, bo tam mamy pułk legionowy... W przemówieniu swym gen. Rydz-Śmigły poza koniecznością tworzenia armii, utrzymania ładu i możliwej spólnoty w kraju oraz obrony zagrożonych granic państwa, nie poruszył żadnych punktów programu społecznego, czy gospodarczego przyszłego rządu, podobnie jak i następni mówcy, zabierający głos w dyskusji. Armia, likwidacja okupacji, zabezpieczenie powstającego państwa przed nadciągającymi od wschodu i zachodu burzami, były dominantą zakonspirowanego zebrania. Zarysowanej przez gen. Rydza-Śmigłego linii działania nikt nie oponował, ani jej nie modyfikował. Wszystko zdawało się być ułożone i przygotowane”.
  Dubiel, cokolwiek wszytkim tym zaskoczony, zastrzegł się, że nie ma mandatu negocjowania czegokolwiek jako sekretarz PSL Galicji, przecie zaraz dodał, że nie wyobraża sobie by ten rząd nowy nie miał kogo w składzie takoż z Galicyi, czy i z Poznańskiego, przy tem rozumiejąc Niemców w Warszawie nadto jeszcze silnemi, przedkładał na siedzibę Kraków.
  Ano i tu mu właśnie Sieroszewski ripostował, że „chwila jest paląca”, tegoż najwięcej przedkładając, że w Zagłębiu Dąbrowskiem już robotnicy Austryjaków rozbrajają i że wiedzeni nie wiedzieć przez kogo, ku czemu rzecz doprowadzą***... Koniec końców Dubiel, uznając racyje Sieroszewskiego względem pilności sprawy, swoich jednak forsuje poprawek, a tych mianowicie, by dookoptować z Galicyi Witosa i Stapińskiego, jako przedstawicieli obu odłamów PSL-u, Daszyńskiego i Moraczewskiego z PPSD oraz Korfantego, jako przedstawiciela zaboru pruskiego.
   Koncept ten przyjęto, jednak „Korfanty odpadł z kombinacji i kandydaturę jego uznano za nieaktualną, ponieważ Poznańskie było jeszcze cząstką państwa pruskiego. Inne moje życzenia oceniono jako drugorzędne, a obawy za płonne, zwłaszcza forsowanie Krakowa, za którym nie trudno mi było przytoczyć tyle ważkich argumentów (lokal P.K.L.**** gotowy, sztab urzędniczy, administracja puszczona w ruch, wojsko doborowe i po rozbrojeniu Austriaków najlepszym ożywione duchem, desygnowani z Galicji ministrowie, równocześnie czołowi działacze P.K.L.) spotkało się ze stanowczym sprzeciwem. Wybór Lublina był nieodwołalny”
   Książę Lubomirski: "6 listopada zgłosiło się u mnie czterech panów: Patek, Sokal, Artur Śliwiński i jeszcze jeden, którego nazwiska nie pamiętam [Błażej Stolarski z PSL"Wyzwolenie" - Wachm.], mówiąc, że przychodzą w ważnej i pilnej sprawie. Urzędowałem wtedy sam w Radzie Regencyjnej. Ostrowski bowiem leżał chory u siebie, a ks. Kardynał Kakowski też był nieobecny. Panowie ci oświadczyli mi, co następuje:
— Endecki rząd p. Świerzyńskiego zrobił na was zamach, wyście rząd rozpędzili i dobrzeście zrobili. My, rozumiejąc, iż musi istnieć źródło legalnej władzy, aby przeszkodzić powstawaniu rozmaitych rządów, oświadczamy, iż jesteśmy gotowi przyjąć rząd z nominacji księcia, jako jedynego regenta, i ten rząd popierać. Dymisja dwu członków Rady Regencyjnej jest zdaniem naszym niezbędna, gdyż w ten sposób zdejmiemy z przyszłego rządu stempel zaborczego źródła władzy, toteż jako przedstawiciele lewicy prosimy, by dwaj regenci się zrzekli swych funkcji na rzecz księcia. Do rządu zaś niech książe wybierze kogo chce, my tylko prosimy, by na jego czele nie stanął endek.
  Odpowiedziałem tym panom, że mnie samemu trudno jest im dać odpowiedź. Zaproponowali, że zostawią mi czas do porozumienia się z regentami i że za dwie godziny wrócą po odpowiedź. Zastanowiwszy się sam z kolei nad wyrażoną mi propozycją, doszedłem do wniosku, że jest to ostatni sposób utrzymania w kraju ładu i porządku. Wobec czego skomunikowałem się zaraz telefonicznie z arcybiskupem Kakowskim i poprosiłem go o przybycie niezwłocznie do regenta Ostrowskiego. U tego ostatniego miało też miejsce w pół godziny potem jedno z najbardziej burzliwych posiedzeń Rady Regencyjnej.
   Zaraz na początku posiedzenia przedstawiłem zebranym zrobioną mi propozycję, mówiąc, iż powtarzać ją tu jest mi raczej nieprzyjemnie – sytuacja moja była tu przecież delikatna, wyglądać mogło, że ja sam pragnę posiąść władzę. Gdy tylko skończyłem mówić, ks. Kardynał Kakowski bierze pióro i arkusz papieru do ręki i zaczyna pisać akt zrzeczenia się urzędu. Ale obecnym był przy tym nieboszczyk ksiądz prałat Chełmicki – sekretarz generalny Rady Regencyjnej – który rzuca się do ks. Kakowskiego, błagając, by tego nie robił. Ja – podniecony – może się wtedy zanadto uniosłem, gdyż krzyknąłem:
— Księże prałacie, to księdza w niczym nie obchodzi! – I stanąłem przed nim z takim ruchem i takim wzrokiem, iż on, wahając się, wyszedł z pokoju.
Teraz przemówił z kolei śp. Regent Ostrowski. Powiedział:
— Ja przysięgałem w katedrze, że władzę oddam albo w ręce regenta albo w ręce króla. Dlatego teraz zrzec się jej nie mogę.
Na to zawołał z miejsca kardynał Kakowski:
— Ja dostojnego pana zwalniam z przysięgi!
Ostrowski jednak nie objawił chęci ustąpienia. Wobec czego zabrałem głos i oświadczyłem:
— Proszę panów! Ja tu nie chcę na panów wpływać, jestem jednak osobiście głęboko przekonany, że proponowane nam teraz przez lewicę wyjście jest jedyną drogą utrzymania ładu i porządku w państwie oraz legalnego źródła władzy. Ja może do tego nie dorosłem, ale gotów jestem tę odpowiedzialność na siebie przyjąć, rozumiejąc, że innego wyjścia nie ma.
Na to Ostrowski powiedział:
— Ja tego nigdy nie zrobię.
— Zgadzam się – rzekłem z kolei – i odpowiedź odmowną tym panom za pół godziny odniosę.
  Jakoż, gdy w umówionym czasie przyszli ciż sami czterej panowie do mnie, powiedziałem, że niestety mam odmowną dla nich odpowiedź.
Na drugi dzień rano powstał rząd lubelski – kończy swą relację książę. I dodaje:
— Gdy nazajutrz omawiałem sprawę nowego rządu w Lublinie z komendantem "Wehrmachtu"*****, generałem Minkiewiczem, ten nie ukrywał rozpaczy z obrotu rzeczy. "Jaka szkoda, że książę mi nic o tym wczoraj nie powiedział! – mówił. – Ja bym ekscelencję regenta Ostrowskiego ze wszelkimi honorami pod opieką dwu żandarmów do Maluszyna odwiózł, książę zostałby regentem i nie byłoby rządu lubelskiego."
  Z tychże dwóch relacyj wynika nam niezbicie, że niepodległościowcy Sieroszewskiego i Śliwińskiego do spółki z Rydzem na wszelkie strony próbowali działać, byle ów pierwszy rząd Niepodległej skonstruować. Chwali im się ten pragmatyzm, ale i elastyczność działania, bowiem wobec odmowy regentów, rzeczywiście przyszło do skonstruowania lubelskiego rządu Daszyńskiego, najpierwszego rządu niepodległej Rzeczypospolitej, w którem to rządzie miał Sieroszewski teki ministra informacji i propagandy, a Downarowicz jeszczeć i poważniejszej, bo ministra skarbu. 
  Ciosy, które władzy Rady Regencyjnej zadawano, sypały się z każdej strony. W Lublinie rząd Daszyńskiego, w Krakowie PKL z Witosem drzwi ukazał xiążęciu Czartoryskiego, coż był na Galicyję przez Radę mianowanym komisarzem, w Berlinie dziewiątego kajzer abdykował, zarazem i tę legitymacyję wątłą, którą dopotąd Rada od zaborców daną miała, likwidując...
   Nie dziwota, że się regenci pragnęli jako z tej obieży wyłabudać, przy tem, co im przyjdzie mieć za chwałę, z możebnie największym dla odradzającej się Rzeczypospolitej pożytkiem... Nim głos znów oddam xiążęciu Lubomirskiemu, pozwolę sobie na proklamacyję rządu Daszyńskiego baczniejszej uwagi obrócić. Owoż zaczynała się ona od słów: "Reakcyjne i ugodowe rządy Rady Regencyjnej zostały przez lud obalone” a dalej wcale nie było ani milej, ani przyjaźniej... „Rada Regencyjna, działająca na szkodę narodu polskiego, z dniem dzisiejszym z woli ludu polskiego przestaje istnieć”,  zasię zapowiadano wyjęcie jej spod prawa, jeżeli dobrowolnie nie ustąpi, i ostrzegano, że rząd „nie cofnie się przed surową i bezwzględną karą”, a w razie oporu przed „postawieniem w stan oskarżenia przed trybunałem ludowym”... No i jako to w rewolucyjach zwyczajnie, wzywa się lud do „ścigania, ujęcia i oddania… w ręce władz wykonawczych” winnych. 
   Nam się to dziś niepodobieństwem zdaje, ale postawcie się na regentów miejscu... Czy to nie pachnie zapowiedzią wojny domowej? Mniejsza już tam z temi karami, bo to najpierw jeszcze pochwycić trzeba, by obwiesić, aliści złowrogie od Rosji idące pomruki nie dozwalały spraw takich lekce sobie ważyć... Na Niemca liczyć nie było na co, na aliantów tem więcej... I w tejże to godzinie dowiaduje się Lubomirski, że oto Piłsudski będzie do Warszawy wracał. Trudno doprawdy, by regenci w niem nie dojrzeli szansy na wszelkich tych bólów uśmierzenie...
  "Rankiem 10 listopada pojechałem na kolej. Przybył tam również Adam Koc, stojący na czele POW, który też się jakoś o terminie przyjazdu komendanta dowiedział i karetę dla marszałka przygotował******. Ja Koca wówczas prawie że nie zna­łem, on się patrzył na mnie krzywym okiem, a ja obojętnym. Rewolucja już była zaczęta, wiadomość o abdykacji cesarza już do Warsza­wy dotarła, na dworcu panował jednak jeszcze porządek. Gdy Pił­sudski wyszedł z wagonu z Sosnkowskim, podszedł do niego pierwszy Koc i coś mu zaraportował. Z kolei ja przywitałem się z marszałkiem i zaprosiłem go do siebie na herbatę. Wobec tego wsiadł do mej maszyny i pojechaliśmy na Frascati. Tam przedstawiłem Piłsudskiemu stan rzeczy, wyraziłem przekonanie, że powinien prędzej czy później objąć władzę w Warszawie. Piłsudski na to mi odpowiedział: Ja muszę pojechać do Lublina (7 listopada powstał rząd lubelski). Chciał nawet tam zaraz jechać, ja mu to odradzałem, tłuma­czyłem, że jest to rząd jednostronny, partyjny.
- Jest to rząd mój, rząd moich przyjaciół — odpowiadał na to Piłsudski.

08 listopada, 2014

O posklejanych homarach...

 Był Celt Petrus ongi pisał o Legionie Irlandzkim, co przeciw Brytyjczykom wojował pod napoleońskim sztandarem, nawiasem wielce dla żołnierzów swoich nieszczęśliwie. Notka Celta najwięcej prawi o obronie przed brytyjską flotą i wojskami lądowemi niderlandzkiego miasteczka, którego Ów zwie z angielska "Flushing", ja zaś go nazwę tak, jak go sami zwą mieszkańce po dziś dzień i pod którym to mianem jest owo w Europie znanem: Vlissingen.
  Nic Celtowemu nie ujmując pisaniu, bym chciał dopowiedzieć tej rzeczy od wtórej niejako strony, czyli objaśnić czegóż to Royal Navy  na wyspie Walcheren szukała latem i jesienią Roku Pańskiego 1809, jakież z tego przyszły skutki i na koniec titulum naszego objaśnić.
   Owoż tem czego się Angielczyki lękały najbardziej, to tego iż ich Napolion przez kanał przeprawiony najedzie i na lądzie w try miga pokona, tandem wszelkie czasu wojennego (a i w rzadkich pokojowych antraktach takoż) staranie na to szło, by mu tego uniemożliwić i nie bez kozery tu cała była we flocie nadzieja. Do roku 1805 szły francuskie pod Boulogne pełną parą przygotowania dla inwazji na wyspy i dwieście tysięcy doborowego żołnierza, których nazwał był cesarz Armią Anglii jeno wypatrywało aury niezgorszej, barek desantowych po całym wybrzeżu sposobionych i jakiego fortunnego zdarzenia, co by dozwoliło gdzie indziej choć na czas niejaki brytyjskiej floty zatrudnić. 
   Brytowie znów prospekt mając na te pod samym nosem przygotowania czynione wyborny, lepszej nie potrzebowali zachęty, by się potrudzić nad tegoż z kolei francuskiego żołnierza inszym zatrudnieniem. Zmontowano na to III koalicji antyfrancuskiej, ze Szwedem, Moskalem i Austryjakami, co przymusiło Napoleona iście by te dwieście tysięcy forsownym marszem przez Francyję całą pogonił i by owi Austryjakom pokazali pod Ulm i Austerlitz* gdzie raki zimują... Tyle że na drugim końcu kontynentu Nelson Villeneuve'a pod Trafalgarem pogromił i tyleż było póki co marzeń o francuskiej flocie Kanał La Manche forsującej.
   Niedoszła "Armia Anglii" stała się zaczynem przyszłej "Wielkiej Armii", co to z czasem i na Moskwę pociągnie, a pod Boulogne wszelkich zarzucono dalszych działań, co nie znaczy, że się Bonapart myśli o inwazji był wyrzekł... Jeno morskich ku temu przygotowań przeniósł w plątaninę holenderskich kanałów, rozlewisk i wysepek, tęgo fortalicjami nadbrzeżnemi opatrzonych, tandem primo z oczu brytyjskich daleko, secundo, że nie tak prosto na zniszczenie atakiem nagłym narażonych...
  I taż jest owej wielkiej wyprawy brytyjskiej na Walcheren przyczyna, że się owi o tem jednak zwiedzieli, secundo, że na kontynencie znów do wojowania przyszło, tym razem z koalicyją V, a najwięcej w tem z Austryją, którą trudno tu inaczej widzieć, niż przez Londyn w maliny wpuszczoną...
  Obiecały Angielczyki bowiem onym pomocy w grosiwie tęgim na armijej formowanie, aleć i wsparciem gdzie indziej uczynionem. Oważ na Walcheren eskapada być miała dwoma pieczeniami na jednem upieczononemi ogniu: poniszczeniem czego się tam da z bazy dla floty inwazyjnej sposobionej i manifestacyją pod opinię publiczną, że się oto Austryi prawdziwie pomaga. To wtóre po prawdzie od początku pachniało łgarstwem ponad potęgę wszelką, bo nim się Angielczyki wyzbierały, to w Austryi było już po Wagram** i sprawa ku finałowi zmierzała.
   Pisał Celt, że Legion Irlandzki, przez Napoleona na Walcheren jako garnizon osadzony, przed brytyjskim atakiem, najwięcej wojował heroicznie z malarią, w czem bym chciał jakiegokolwiek odjąć ironicznego może rysu... Malaria natenczas była chorobą nierzadko śmiertelną, przy nieznajomości roli komarów ją roznoszących, dodatkiem grozą swoistej tajemnicy straszną i przetrzebiającą wszelkie nienawykłe klimatowi społeczności straszliwie. Dość rzec będzie, że ta wyprawa, którą Angielczyki przedsięwzięły, wysadziła na ląd siedemnaście tysięcy żołnierza i ci, nie bez niejakich turbacyj z obroną, wzięli przecie z marszu niemal miasteczka Veere i Middelburg, ale pod murami zamienionego we twierdzę Vlissingen utknęli, nie tylko dla tej przyczyny, że obrona była tęga, jeno temuż, że byli już na wyspie z tydzień i malaria poczęła i wśród nich swego zbierać żniwa... Wypadki przyszłe wyprzedzając tyleż rzeknę, że z 17 tysięcy przywiezionych zdrowych, z końcem września ewakuująca się już wyprawa wywoziła niemal dziesięć tysięcy chorych, z czego podług statystyk ówcześnych śmiało przyjąć możem, że co najmniej co dziesiąty nie przeżył...
   Co się Vlissingen tyczy, de nomine bronionego przez siły francuskie, a prawdziwie właśnie przez Irlandczyków i Prusaków, to trzebaż było kilku ataków daremnych i wielogodzinnego*** bombardowania harmatami i z lądu i z morza, by garnizon się  poddał. Miasto w więcej niźli jednej trzeciej było ze szczętem zburzonem, domu jednego bez trafienia nie uświadczyłeś, a mieszkańców i obrońców z górą cztery tysięcy pogrzebać przyszło, w tem i tych niemało, co się dla trwogi w kościele schroniło, a którego to kościoła im na łby zawalono... Prawdziwie jako się te relacyje czyta, to niemal nam dwudziestowieczne przychodzą na myśl obrazy jakiej Guerniki czy Warszawy spustoszonej i popalonej, a przecie ówcześna technika mordowania nieledwie w powijakach przecie była... I na cóż to całe wysilenie było okrutne i krzywda ludziom niemała, skoro wraz na kontynencie stanął z Austryją pokój, tandem i zdobytej wyspy Walcheren Angielczykom darmo oddać przyszło? Po dziś dzień się o to historyki spierają zali to było na co się porywać...
   By przecie w tem smutku noty tej nie kończyć, pojaśnijmyż o coż z owemi homarami chodzi... Owoż jako się na tę eskapadę wojaki brytyjskie ładowały, żołnierze zabierali z sobą minimalnego zgoła moderunku i po jednem kocu, tandem spać im przyszło na gołych deskach w ładowniach i na pokładzie, aliści rankiem ich przykra czekała siurpryza: "Pokład był świeżo uszczelniony, a ciepło wydzielane przez tak wiele ciał roztopiło smołę - rano obudziliśmy się więc przyklejeni. Widok był iście groteskowy: niektórzy mieli unieruchomione głowy, inni ramiona; ci, co spali na wznak, w ogóle nie mogli się ruszyć. Najlepiej wyszli ci, którzy się owinęli w koce, ale one też się nie nadawały już do użytku. Niebieskie Kubraki [marynarze - Wachm.] mieli używanie, widząc wszystkie homary (jak nas zwali od naszych czerwonych mundurów) bezradnie przytwierdzone do desek pokładu."
_________
* - po prawdzie to pod Austerlitz najwięcej jednak w skórę wzięli Moskwicini Austryjakom tam aliantujący...
** - innym tejże samej wojny frontem był atak austriacki na młodziutkie Księstwo Warszawskie, początkiem nie nadto fortunnie pod Raszynem odpierany, aliści później, pomimo oddania Warszawy, w sumie Księstwu fortunny, bo zniesione w Galicyi austryjackie władanie już tam nie powróciło i Księstwo o te ziemie uwiększone zostało.
*** - oficer artylerii okrętowej Richardson twierdził w memuarach swoich, że ostrzeliwano Vlissingen przez 34 godziny z trzygodzinną ledwie przerwą na największe ciemności.

03 listopada, 2014

O bennonitach, czyli o redemptorystów wcieleniu najpierwszym...III

   Kończąc już naszej o redemptorystach-bennonitach opowieści (I, II) przyjdzie nam opowiedzieć jakoż to się onym wiodło w czasie, który Polaków ogółowi się jawił jako ojczyzny wskrzeszenia początek. Przyznać od razu też przyjdzie, że nie za dobrze, bo choć początkiem uradowali się owi tem, że pruskie czujne oko z nich zdjętem zostało, przecie francuskie nie mniej czujnem było.
  Po prawdzie z początku na fali entuzjazmu dozwolono bennonitom zrzucić zakazy pruskie, aliści gdy zgromadzenie onych z punktu w siłę urosło, najwięcej zaś o osoby, które przódzi z Francyi właśnie zbiegły, a których francuska policyja sekretna miała za stronników zdetronizowanych Burbonów, takoż się tam gdzie jacy zaplątali od armijej dezerterzy, to chyba oczywistem, że się Francuzi odtąd bacznie redemptorystom przyglądali.
   Ignacy Zajączek, którego upraszam nie mylić z bratem Józefem, jenerałem, co in futuram będzie Namiestnikiem Królestwa Kongresowego, miał w Xięstwie Warszawskiem dozór nad pocztą, tandem na Francuzów supliki począł listy do benonitów z obcych krain idące przejmować i kopiować przed dostarczeniem. Tak właśnie się francuski wywiedział kontrwywiad, że owi o nader światowych sprawach z jezuitami z Połocka korespondują, a to mianowicie relacjonując onym jakaż Francuzów siła, jakież nastroje w Polszcze etc.etc. Jezuici zasię, poddani cara, przecie i Watykanu, zatem zabitych Napoleona nieprzyjaciół, zasyłali zaś relacyje, częścią zmyślone, o prześladowaniu papieża, których benoni we Warszawie kolportowali pomiędzy pospólstwem.
   Nie tylko zresztą o papieżu rozpowiadali, bo i od nich pochodziła plotka, że pieniądz wrychle zdewaluowanym będzie, że cesarscy gdzie tam po świecie baty biorą, jeno tego się głośno mówić nie dozwala, ani gazetom pisać. Nie dziwota, że rezydujący w Warszawie Davout miał tego serdecznie dosyć, osobliwie, że mięli Francuzy we Wandei nauczkę, do czego takowe podszepty doprowadzić mogą...
   Wyszło też i na jaw, że zbierane we Warszawie grosiwo, nie na swoje jeno obracali potrzeby i zachcianki, ale że i niemało go szło do braci zgromadzenia podobnego w Babenhausen, gdzie akuratnie redemptorystów tamtejszych z Bawariej wydalono, przódzi konszachty z angielskimi im dowiódłszy szpiegantami. Byłoż jeszcze potrzeba, by Zajączek z Anglijej listy przechwycił polecające benonitom Kanadę jakoby ich z Polski też wydalić miano, byłoż potrzeba, by plotki o fałszerstwie monety miały strajki uczynić między rzeźnikami i piekarzami warszawskiemi, aliści oliwy do ognia dolało wprowadzenie Kodeksu Napoleona, o którym głoszono, że wielkich przyczyni turbacyj w prawno-familijnych zawiłościach, tak iż nawet Niemcewicz wspomina:
"Kodeks Napoleona takiej młodzież nabawił trwogi względem trudności zawierania małżeństw i może rozwodów, iż w wigilię onego powszechne w Warszawie było żenienie się, tak że księża od rana do wieczora ledwo wydołali śluby dawać."
  Kroplą, co miary przebrała, była awantura jaka w kościele w czasie Świąt Wielgiej Nocy, gdzie niejaka pani Nowicka z córkami przyszła w asyście oficyjerów francuskich, tych zaś kto w tłoku podczas rezurekcyi znieważył, z czego tumult powstał powszechny, zasię bijatyka uśmierzona dopiero przez ront z odwachu na wyprzódki posłany...
  Tego już i Francuzi, i Polacy dosyć mięli, tandem od władcy formalnego Xięstwa, Fryderyka Augusta saskiego, zażądano dekretu o redemptorystów przegnaniu. Ów, jako że człek okrutnie pobożny, wahał się tęgo, nareście podpisał, przy tem nakazawszy, aby onych pod eskortą dla ochrony i z wszelkim uszanowaniem dla prywatnej własności ku granicy przywieźć.
   Tandem, w ów dekret zbrojni, zjawili się w klasztorze francuski pułkownik Saunier w asyście margrabiego Józefa Wielopolskiego i Stanisława Grabowskiego i świątyni opieczętowawszy, nader sumiennej przeprowadzili rewizyi, odkrywając przy tem drukarni, na której druki ulotne antynapoleońskie sekretnie tłoczono, pisma od angielskich agentów z Westfalii i Hanoweru, jakie czterysta tysięcy talarów* oraz precjozów od dewotek ofiarowanych wielką moc.
   Benoni, mając wolność wybrania sobie kraju, pragnęli ku Austryi się udać, gdzie już dawno pomarł był przecie Józef II, aliści zgody na to nie wiedzieć czemu z Wiednia nie było, tandem wywieziono ich do ówcześnych Prus, do Kistrzynia [dziś Kostrzyn-Wachm.]. Nie obyło się i bez scen zgoła gorszących, gdzie się dewotki czepiały bryczek benonów uwożących, luboż się i przed niemi kłaść chciały i trzebaż ich było siłą z gościńca ściągać. Po wyjeździe redemptorystów długo jeszcze się przy opuszczonym i zapieczętowanym gromadzono kościele, osobliwie, że wieść gminna głosiła o światłach rzekomo się tam zapalających i pieniach nabożnych z pustego kościoła dochodzących. Dopieroż gdy z dozorem policyi municypalnej kościoła odemknięto, pokazało się że pozór jasności szedł za sprawą świateł w sąsiednim klasztorze sióstr sakramentek, które przez jedne i drugie przebijając okna, zgromadzonym na ulicy się cudownem zdawało. Z pieniami zapewne i podobnie było, choć protokoły milczą o tem.
   Ówcześna "Gazeta Warszawska" tak tłomaczyła prostaczkom konieczność benonitów wypędzenia:
  "Powiększali oni, ile tylko możności, adherentów swojego zakonu, na których wkładali obowiązek szpiegostwa, przez co uwiadomieni byli o wszystkim, cokolwiek się wewnątrz tylko działo familiów i małżeństw, których częstokroć do zamieszania i niezgody byli powodem.
  Pod płaszczem religii podbili sobie umysły wielu niewiast i te odwodzili częstokroć od pełnienia obowiązków, które im prawo współeczeństwa i przyzwoitego nakazuje pożycia: wiele z nich odwracali od drogi cnoty, nakazując im opuszczenie rodziców, krewnych lub mężów, a przemieszkiwanie z nimi i towarzyszenie im pod pozorem pokuty, na co nayoczywistsze mamy dowody; między temi znaydowały się i takie, których ich przyznają w swoich listach pomięszania zmysłów nabawili.
  Przyjmowali codziennie kobiety do swoich cel, niewiasty mieszkały w ich zabudowaniach, wychowywały dzieci, których ojcowie nie byli znajomi, można by przytoczyć więcej świadectw, gdyby przyzwoitość tym nie została obrażona".
   Enuncjacyje, osobliwie te ostatnie, prorządowej gazety najpewniej tu już i nadto były posuniętymi i insynuacjami pachną, choć prawdą jest, że po opadnięciu owej fali najpierwszego oburzenia, dawniejsze ofiarodawczynie ze wstydem i pokorą się po odbiór darowanych przódzi skarbów zgłaszały, nieruchomości nie wyłączając... W samem kościele początkiem koszar dla artyleryi narodowej uczyniono, zasię składu sukna i skór, nareście zagnieździła się tam na lat wiele manufaktura metalowa. Niechęć do benonów przetrwała i Napoleona i czasy późniejsze nawet, bo dopieroż w 1880 dozwolono redemptorystom na ziemie nasze powrócić. Osobliwe, że wówczas też i Leon XIII ojca Hoffbauera kanonizował, a kościół nieledwie na głowie stawał, by kultu jego w Warszawie upowszechnić**... Daremnie... Dziś mało kto już o pierwszych w Polszcze redemptorystach pamięta i najpewniej trwaliby owi w niepamięci owej odmętach, gdybyż nie ich sukcesorów wyczyny, dobitnie dowodzące ciągłości tak metod, jak i celów...
__________________________
* dla słabości gospodarki włodarze Xięstwa nie zdecydowali się zrazu na wymianę pieniądza, tandem w 1808 wciąż jeszcze w wolnym już od Prusaków kraju obowiązywała pruska waluta, co warszawska ulica kwitowała złośliwym wierszykiem:
"Księstwo warszawskie a pieniądz pruski,
Wojsko polskie, król saski a kodeks francuski".
  Nawiasem: nie od rzeczy dodać będzie, że się starania naszych gospodarczych ministrów nie zmarnowały - waluty pomieniono w 1810, w 1811 Księstwo - pomimo ogromnego przecie obciążenia kosztami wojen i utrzymania armijej, takoż rekwizycyjami francuskiemi i donacjami dla francuskich marszałków, miało już dodatniego bilansu handlowego... Takoż i tradycje "zielonej wyspy" nie z naszych się wiodą czasów: w latach 1811-1814 to Księstwo właśnie odnotowało z całej Europy najwyższego gospodarczego wzrostu!
** Uczyniono go świętym patronem Warszawy, o czym dziś już chyba nikt nie pamięta, broszur i żywotów jego (odmieniwszy przódzi naźwiska mu jeszcze na więcej swojskie: Dworzaczek) wydawano w dziesiątkach tysięcy, figura onegoż bodaj po dziś dzień stoi na Rynku Nowego Miasta...