26 lutego, 2013

Jeszczeć o pojedynkach i o Wieniawie...

    Powiadał mi Dziadek ongi, między powiastkami inszemi, jako to w ich pułku się desperat był ongi trafił między oficyjerami, coż przez pannę rekuzowany, w melankoliją był popadł tak srogą, że i o śmierci zamyślał. Że przy tem religijny okrutnie to się i własną ręką na życie swoje targnąć nie śmiał, przecie obmyślił wielce chytrze, że się da w pojedynku ubić. Dygressyją czyniąc od wspominków dziadkowych, czegom wtedy, pacholęciem będąc, nie pomiarkował, że prowokując, w arcytrudnych cyrkumstancyjach stawiał adwersarzy swoich. Pojedynki były bowiem prawem zakazane, przecie gdyby który z oficyjerów dozwolił sobie na honorze szwanku poczynić bez odpłaty stosownej, nie daj Bóg, jeszczeć gdybyż to i obraza munduru była, więcej pewnym niźli śmierci i podatków mógł być tego, że przed Sądem Honorowym  stanie, a ten go nawet mógł i za niegodnego służby uznać dalszej... I nie pomnę przypadku, by zwierzchność jakakolwiek takiego wniosku Sądu Honorowego nie uszanowała i by taki niejaki z wojska wydalonym miał nie być. Choć i po prawdzie, to najczęściej delikwentowi mniej hańbiącej dawano szansy, by sam o abszyt prosił...
   Cyrkumstancyje bowiem nawet przeciwne, że gdy ów w obronie honoru swego, munduru, damy towarzyszącej czyli też familijej, się nadto i może daleko był posunął, skutkowały owszem sprawą karną, najczęściej umarzaną, a jeśli nawet i do wyroku przychodziło, to taki miesiąc czy dwa (nader rzadko: trzy) twierdzy, ujmy na honorze nie czynił... Stąd i głośne nawet sprawy, że jaki taki pijanica był gdzie w knajpie się na oficyjera był targnął, a ten go i zastrzelił nawet, zazwyczaj opinia publiczna przyjmowała, że oficyjer był tak postąpić w prawie. Nie dziwota zatem, że się kadra zawodowa nie sądów lękała wojskowych, a właśnie plamy na honorze i Sądu Honorowego najwięcej. W takich zatem cyrkumstancyjach, gdy ów opisany desperat śmierci szukał i zwad prowokował, obrażony był właściwie bez wyjścia i odpowiedzieć wyzwaniem na pojedynek musiał. Aliści nie znaczyło to wcale, że się ten pojedynek, nawet i przy niepomiernej desperata zajadłości, krwawo jako skończyć musiał... Za razem pierwszym przeciwnik wybrał szabel, słusznie miarkując, że niewielka tu będzie może jaka szkoda, bo się zwyczajowo do pierwszej krwi rąbano i najwięcej z tego było potem jakich szram na gębie, czy na ramionach noszonych. Rzadkością przy pojedynkach na białą broń były rany prawdziwie ciężkie, a już do absolutnych wyjątków szło na śmierć usieczonych policzyć. Ów pierwszy desperata przeciwnik, przyczyn rzeczy znając a i przecie samemu ansy prawdziwie nie mając, miarkował się początkiem wielce, czem tak desperata rozsierdził, że to tamten mu żeber poharatał srodze, a że był rębajło zawołany, to i kolejni się już na pistoletu azard zdać woleli.
 Memuary żołnierzów dawniejszych zgodnie przytwierdzają, że w każdem niemal pułku najmniej się jedna para ciężkich, gładkolufowych pistoletów pojedynkowych znajdowała. Trzymano je luboż to na eksponowanem w kasynie mieśćcu*, luboż u jakiego oficyjera powszechnie szanowanego i zaufanego. Cóż, okrom tradycji, tych pistoletów właśnie za narzędzie najwięcej w pojedynkach ulubione czyniło? Ano, mniemam, że jaka mądrość podskórna, że honor honorem, aliści jako jeno jest szansa, by adwersarzy, najczęściej oficyjerów i ludzi zacnych, wartościowych, kosztem niemałem wyszkolonych, przed śmiercią zbyteczną ocalić, to czemuż tejże szansy odrzucać?
  A szansa najpierwsza była w pistoletach samych... Gładkolufowe niosły bowiem od nowoczesnej, gwintowanej broni, wielekroć słabiej. Dodatkiem były znacznie cięższe i nieporęczne, co zabijakom nawet i wprawionym w strzelaniu, dodatkowych czyniło turbacyj. Z drugiej znów strony kule do gładkolufowców toczone wielekroć większego miały kalibru, niźli regulaminowe visy czy nagany. Trafiony taką kulą w głowę raczej marne miał szanse, by przeżyć....** Kolejnemi utrudnieniami były prymitowne (jeśli w ogóle były, bo najczęściej nie) przyrządy celownicze, ale prawdziwe pole do popisu mięli sekundanci stron obu.
  Do nich to bowiem należało tak rzecz prowadzić, że by może do przeprosin doprowadzić luboż do inszego załagodzenia sprawy***, a jeśli już w tej mierze nie szło poczynić niczego, to można było zgodnie takich ułożyć pojedynku warunków, by znacznie te widoki na przeżycie zwiększyć. Możnaż było strzelać się nie z dwudziestu, a z trzydziestu kroków, co już szanse trafienia redukowało znakomicie, możnaż było takich porcyj prochu do nabicia uzgodnić, iżby strzelający, ani wiedząc nawet czasem o tem, najmniejszej nie mięli szansy, by drugiego ukrzywdzić. I tak właśnie z desperatem naszem postąpiono... Wszytcy przecie w pułku wiedzieli w czem rzecz i nawet najbliżsi onemu, na sekundantów poproszeni, nie chcięli ręki do tego samobójstwa perfidnego przyłożyć.
  Rada w radę, wzięli owi sekundanci jedni i drudzy pospołu owych pistoletów w las. Tam na polance jakiej tak experimentowali z ładunkami prochu długo, aż obrachowali wieleż nabijać potrzeba, by pozór dymu i huku był jak się należy, aliści by z tych dwudziestu kroków kule nawet i donieść nie miały możności. Że to sekretnie uczyniono, na dzień oznaczony oba na śmierć uszykowani, stanęli jako się należy, wyspowiadani i z Bogiem pojednani, oba przecie najgorszego się spodziewając. Ano i tak, w najlepszej wierze, oba Panu Bogu co tam okien jeno może zdziurawili i sekundanci wymogli, że się honorowi stało zadosyć.
   Nie pomnę już po której to takiej pojedynkowej próbie, ale być ich musiało najmniej kilka, dowódca pułku pacjencji już i był postradał resztki i o przeniesienie dla desperata wystąpił. Poszła i za niem wieść sekretna pantoflową pocztą, by na niego zważano, przecie fortunnie ów w garnizonie nowem wraz jakiej zapoznał był panny inszej, w której nowych począł pokładać nadziei, a która cależ inaczej affecta jego potraktowała, ani myszląc o czarnej polewce i ów w dwa lata później był już szczęśliwym mężem i ojcem...
   A cóż ma do tego Wieniawa? :) A o tem to już w nocie następnej...:))
_____________________________
*" W kasynie oficerskim uderzył mnie widok pary potężnych pistoletów pojedynkowych uroczyście przechowywanych w honorowej gablocie" wspominał swoje do pułku przybycie dowódca nowy, ówcześny pułkownik Fryderyk Mally, późniejszy jenerał. ("27 Pułk Ułanów im.Króla Stefana Batorego. Wspomnienia z lat dowodzenia." w "Przegląd Kawalerii i Broni Panc." Londyn 1972 tom IX , nr 67, s.160
** tak m.in. zginął syn dowódcy pierwszych legionowych ułanów, słynnego Beliny-Prażmowskiego. Podprucznik Zbigniew Belina-Prażmowski w 1937 roku. Nawiasem z ręki rotmistrza, z którego połowicą wdał się w romans, co było wyzwania przyczyną.
*** Choć i to nie było regułą...:(( Bywały sprawy, jak porucznika Marcinkiewicza z 27 Pułku Ułanów i pewnego podchorążego-rezerwisty, nauczyciela w cywilu i nota bene przyjaciela Marcinkiewicza, gdzie owi sobie wzajem, podchmieliwszy ponad miarę, słów obraźliwych rzekli wielce, aleć po przetrzeźwieniu rzecz chcięli w niepamięć puścić, aliści koledzy jednego i drugiego ich do pojedynku namawiali, twierdząc, że jeno tą drogą idzie plam na honorze zmazać... Sekundanci ustalili wyjątkowo srogich warunków, bo wymiana strzałów nastapić miała aż trzykrotnie, o wieleż by który z poprzednich skutecznym nie był! Na szczególne tu podług mnie potępienie zasługiwał arbiter pojedynku, podpułkownik Stachlewski, zastępca dowódcy pułku, zatem oficyjer starszy, co nie tylko prawem był obligowany, by do pojedynku nie dopuścić, aleć i niejako na niem, jako na przełożonym ciążył, podług mnie, moralny obowiązek troski o życie ludzi mu podległych. Marcinkiewicz, sam strzelcem będąc wyborowym, mniemał zapewne, że to jemu wygrana pisana i zdradził się sekundantom niebacznie, że przed pojedynkiem zamierza adwersarza przeprosić, by rozlewu krwi uniknąć. Jakoś wieść ta przeciekła do przeciwnego obozu i podchorążego sekundanci wmówili mu, że przeprosin tych przyjęcie, będzie mu poczytane za tchórzostwo. W efekcie do pojedynku doszło i to podchorąży porucznika Marcinkiewicza w niem na śmierć ubił...:((

22 lutego, 2013

O staropolskiem średniowiecznem Klondike...

  Żachnie się i kto może, że się ośmielam naszą przaśność słowiańską i mizeryję z prawieków znaną z oną eksplozją bogactwa równać... alem tu niczem ten osioł ze Shreka uparty i ani pół piędzi z tego nie postąpię! Ba!... małoż na tem... obiecowałem dokazać, że Mieszko handlu niewolnikiem odstąpił, za przyczyną łatwiejszego skarbów pozyszczenia, tedy bym dziś tych rozważań, Śląska tem razem się tyczących, pokończyć chciał...
  Cóż mię skłania ku mniemaniom takowym? Ano, cyrkumstancyj kilka przez historię odnotowanych i mózgowia resztki, co tych faktów kilka wiązać się ze sobą starają...
  Z prac Karola Maleczyńskiego* i Danuty Molendy** wiedzieć nam o powszechności dobywania złota na śląskiej ziemi. I nie o jedną Złotoryję, znaną nam popłuczynami po bogactwie dawnem mi idzie! Moc dokumentów mamy co potwierdzają wydobycie tegoż kruszcu takoż w Miedziance wpodle Jeleniej Góry (1519), pod Legnicą (1345), w Wądrożu Małem, Mikołajowicach (wpodle Jawora) i Strachowicach wrocławskich (1347). O Złotoryi samej przekaz mamyż jeszcze dawniejszy, bo z 1211 roku...
  Mało? Proszę bardzo: Złoty Stok (1344), Srebrna Góra, Budzów, Ząbkowice (1454), Ziębice (1373), Prószków pod Opolem (1336), Piekary i Bobrowniki (1369)... Książę Jan oświęcimski, przedając swego księstwa Koronie Polskiej Anno Domini 1457 w akcie onym wyraźnie zaznacza, że przedaje je z wszytkiemi kopalniami ZŁOTA, żelaza, ołowiu, srebra, miedzi oraz topniami kruszcu wszelkiego w niem się najdującemi.
  Pomnić przy tem proszę, że daty wszytkie przytoczone, to nie tegoż wydobycia początek, a nasza wiedza jeno o tem najstarsza, tedy w każdej z pomienionych osad możebne, że tegoż dobywano i kilkadziesiąt, luboż i kilkaset lat przódzi...
  Objaśnię wrychle, przecz mnie radziej ku tej drugiej myśli ucha nadstawiać, aleć nim ku temu przejdziem słów kilka o skali tegoż przedsięwzięcia... Wiedzieć nam o tem, że książę Henryk IV Probus (1257-1290), persona skądinąd ciekawa wielce, w zatargach swoich ze stryjcem Bolesławem Rogatką luboż biskupem Tomaszem wrocławskiem ochotnie po oręż pieniężny sięgał, częstokroć po kilka tysięcy grzywien złota wypłacając, po największej części z własnych kopalń i topni pozyskanego!
  Nie wiedzieć nam zali o grzywnach krakowskich (196,26g) czy praskich (253,14 g) tu prawim, a różnica między niemi to kilkadziesiąt gram kruszcu... nawet i tejże różnicy niechając mówim tu o wielokrotnych (!) darach kilkaset kilogramów złota czystego zawierających... może i ponad tony... Wrócim jeszcze k'temu, teraz jeno pomnić proszę, że najwidniej w II połowie XIII wieku mamyż już całego przemysłu zdolnego ilości tak znacznych pozyszczeć!
  Uwagi proszę zwrócić żeśmy dopotąd jeno o złocie prawili. Pewnie, że aurum nierównie od argenti cenniejsze, aleć to śrybra właśnie żeśmy mieli wielekroć więcej, tedy per saldo większej nawet i onemu zasobności zawdzięczać. O śrybrze nam i wzmianek mieć wielekroć więcej, a i wcześniejszych nawet niźli o złocie. Najpirwszą bodaj "Bulla gnieźnieńska", która o dobywaniu śrybra i ołowiu w dopotąd nierozszyfrowanej względem miana osadzie "Zuersow" pod Bytomiem spomina. Możebne, że się to złoża wielce bogatego wpodle Tarnowskich Gór tyczy***... Skąd to mniemanie? Ano stąd, że klasztor cysterski w Reptach Starych Anno Domini 1201 uposażono w dziesięcinę ode śrybra tam właśnie dobywanego. Skoro zasię fundator klasztorowi daniny naznaczał na utrzymanie onego, tedy nie czynił tego na rok, czy dwa, jeno w zamyśle swojem najmarniej po kres dni swoich tegoż czynił ad majorem Dei Gloriam i zbawienia własnego. Musiał zatem pewnym być, że kopalnia ona...czyli też "ruda" nie efemerydą jaką ze złożem nieznacznem, co się po paroletniej eksploatacyi wyczerpie. Niechybnie zatem wiedział, że w mieśćcu tem złoże bogate i stałe, najmarniej zatem od lat kilkudziesięciu już drążone...
  Jestże zresztą o tarnogórskiem srebrze legenda przepiękna, nie wiedzieć czemu między najcelniejsze nasze narodowe wpodle Popiela i Wandy, czy szewczyka co smoka ubił, nie policzona. Miał ongi pasterz jeden, co się Rybka zwał, woły swoje gnać "po górach", aż onemu raz i jeden kopytkiem co tam i zrucił, bryły śrybra pastuszkowi odsłoniając, coż assumpt onemu dało, by i więcej drążyć... Cosi w legendzie onej niechybnie na rzeczy, bo profesor Maleczyński w głąb się  wieków cofnąwszy, nalazł śród gwarków tarnogórskich powtarzające się nazwisko "Rybka".
  Wszytko to ładnie-pięknie rzeknie mi ktoś, aliści cóż tu pospólnego mają Mieszko ze złożami na Śląsku drążonemi sto i dwieście lat po zgonie jego? Ano właśnie... i tu bym się do tytułu tejże noty odwołał, bom nie bez kozery na ono kanadyjskie Klondike się zapatrywał... I nie o kruszce tameczne mi idzie, jeno o to cóż wieść o nich z ludzi zdolna była uczynić... O zjawisko zwane "gorączką złota" mi idzie... Opisywać nie myślę, wszytkim wiedzieć o coż idzie...
  Otóż będę miał czelność głosić, że zjawisko owo w dobie telegrafu, gazet i statków parowych mogło się niemal z dnia na dzień narodzić i z miesiąca na miesiąc narastać, aliści jakobyśmy mu tych nowoczesności atrybutów ujęli i jeno na szeptanej wieści przez ludzi pieszo, czy konno peregrynujących polegać mieli, tedy nim się wieść by po Europie rozniosła lat by zeszło niemało. Osobliwie jeśli czasy trudne,  gościńców skąpo, wojny co krok... Wieść o krainie bogatej w owo złoto i srebro, inszych kruszców już i nie spominając, podług mnie najmniej lat klikadziesiąt się rozchodzić musiała, u części jeszcze i ramion wzruszenie budząc, że to jakie bajania jeno... A przecie nie zbrakło ludzi, co się na azard poważyli, by ku krainie onej ciągnąć. Klikaset lat nam na ten Śląsk się cisnęli i Czesi, i Sasi, i Szwabi, Hesi, Turyngowie, a i Polacy sami... Że napływ liczny udokumentowany mamy i w XII, i w XIII wieku byłaż teoryja takowa, żeśmy to fachowców właśnie ku czynnościom górniczym ściągali... Jeno że w on czas byśmy słownictwa całego z tem związanego obcego mieli, a w nocie sprzed dni kilku żem dokazał, że cależ przeciwnie, rodzime ci ono... A fachowców nie potrzebowalim, bo samiśmy całej Europie w tej mierze autorytetem największem byli. Owi obcy k'nam ciągnacy jak muchy do miodu, to zwyczajno ludzie odmiany losu swego w krainie bogatej poszukujący...
Nie mamyż to my sami pieśniczki urokliwej o dzieweczce, co marzyła, by mieć skrzydełka jak gąska, by za swem Jasieńkiem ulecieć do Śląska? Ano to i niechybnie jak i Jasio mógł iść ku onej krainie zamożnej szczęścia szukać, mogły i Hansy i Zdenki... Nie po to szli, by nam nacyi i mowy wyżenąć, jeno bogactwem tejże krainy skuszeni! Daleko wstecz się i nie oglądając, nie mielim takich wędrówek w miniaturze jeszczeć i niedawnemi laty, gdzie na hut nowych budowy, za płacami mitycznemi, nie ciągnęli ludzie ze środka krain od wieków rolniczych?
   A teraz jako weźmiem sobie Geografa Bawarskiego z połowy IX wieku, to ów plemion słowiańskich na Śląsku siedzących wymieniając, wylicza tak fantastyczne grodów ilości, że się to historykom wszytkim niepodobieństwem widziało... Ano i dla tej niepojętej dysproporcyi względem powszechnie znanej w średniowieczu wczesnem gęstości zaludnienia, Bawarczyka nam z przymrużeniem oka dopotąd traktowano... A ja tegoż bym wątpienia obrócić chciał kapkę: zaliżbyśmy do czynienia mając z taką właśnie "gorączką złota" co z Klondike, osady na person parędziesiąt liczonej, miasto trzydziestotysięczne na lat kilka uczyniła, nie mieli mieć takiegoż samego zjawiska na Śląsku, a nam się jeno poboczne o tem dowody zachowały? Jeśli gdzie choć jakiej szczypty czego cennego naleziono, najpewniej wraz tam, podobnie jak w Klondike jakie budy stawały prowizorium domostw mające, ale że ich sporo, wraz w tem rozumiano osady... Jako wyszło, że złoże puste, tropem jeno fałszywem, budy owe bez żalu porzucano, by mil kilka dalej ziemi drążyć de novo... Nam dziś tego nawet za grodu namiastkę nie uznać, aliści kto tamtem czasem przez Śląsko ciągnący, mógł mniemać, że przez kraj jedzie ludny niezmiernie i każdej z tych "osad" rachować, to i by tłomaczyło, że się Bawarczykowi w oczach nie troiło bynajmniej, jeno nie rozgraniczył osad prawdziwie stałych od skupisk doraźnych górniczych. Nie wąpię ani minuty w to, że apogeum tegoż zjawiska nam po prawdzie na wiek XIII datować, aleć przecie z niczego się to nie wzięło, a jako na powolność wieści się rozchodzenia wejrzeć naddane to mniemanie, że jakiej części tegoż bogactwa nie było znać na Śląsku już i w Mieszkowych czasach?
  Niechby to i dziesiąta, czy dwudziesta część ledwo była tego, co dwieście lat później dobywano... Pomnijmyż, co o zjeździe gnieźnieńskiem pisał Thietmar i jak się zachwycał bogactwem i szczodrobliwością Chrobrego, co biesiadnikom talerzy kruszcowych zabrać dozwolił. A cóż to było, te paręnaście funtów srebra i złota wobec owych ton złota przez Probusa płaconych? Bilon drobny, żebrakowi pod nogi ciskany... Nawiasem: jako na tenże zjazd od tejże strony wejrzeć, to doraźnie może i zyszczeł Bolko druha w Ottonie III, arcybiskupstwo do Gniezna utargował... aliści otoczeniu ottonowemu dobitnie pokazał na jakich skarbach siedzi, niechybnie nie tylko myśli podziwu pełne budząc, aleć i zawiść i plany niecne...
  Fantazjuję? Może... tylko niechaj mi zatem kto pojaśni, dla jakiej to przyczyny wszytkie z lat następnych, Ottonowego następcy, Henryka II**** na Polskę najazdy się nieodmiennie właśnie na Śląsk kierowały, miasto ku sercu Polan krainy, ku Wielgiej Polszcze? 
 _________________________
* K.Maleczyński "Z dziejów górnictwa śląskiego w epoce feudalizmu" w "Szkice z dziejów Śląska" Warszawa 1955
** D.Molenda "Górnictwo kruszcowe na terenie złóż śląsko-krakowskich do połowy XVI wieku" Wrocław-Warszawa-Kraków 1963
***gdzie do dziś można niebywałej przechadzki łodziami dawną "Sztolnią Czarnego Pstrąga" zażyć, jeno że ten cud techniki dawnej górniczej się z dużo późniejszego czasu (XVIII wiek) wiedzie
**** co u nas nieszczególną się cieszy sławą, za to Niemce go za Świętego mają...

19 lutego, 2013

O oskardach, rudach i przebitkach...


     Nawyklim k'temu, że jako się co o technicznych rzeczach prawi, nam się kraj nasz jakiem zaściankiem widzi, co inszych ustawicznie doganiać w czem tam winien. Ano...nie zawsze to tak było i nie ze wszytkim... Mamyż dziedzin takich, gdzie to się insi od nas uczyli, jako czynić tych rzeczy trzeba...
  Wszytkim bodaj wiedzieć, że w Krzemionkach Opatowskich najstarszych kopalń z ziem naszych znać, boć o tem po szkołach uczą. Mało komu jednak wiedzieć, że to naprawdę arcydzieło przemyślności ludzkiej, głębokiej górniczej wiedzy sprzed kilku tysięcy lat dowodzącej... Te, oraz insze kopalnie hematytu znad Kamiennej* dowodzą, że lud wkoło nich wydobyciem zatrudniony nie od macochy był i tęgi rozum posiadał.... Nie będę ja błędu Profesora Kostrzewskiego powtarzał, co ze znalezisk materyalnych narodowości osiedleńców wywodził, rzkomej starożytności polskiej ziem naszych tem sposobem dowodząc. Nie głoszę tedy, że lud krzemień ów i hematyt dobywający, to jacy Pra-Polacy... Najpewniej to lud, co za reniferami uszedł był śladem na północ, jako się lody cofały, tedy ich potomków prędzej między Lapończyki nam dziś szukać, niźli między Odrą i Wisłą...
  Górnikom pradawnym naszym było wiedzieć, jak komór wybierać, by sobie na łby paru ton skały i ziemi nie spuścić. Punkty, w których filarów naturalnych zostawiali, nie wybierając rabunkowo wszytkiego, wszelkich dzisiejszych norm by spełniały; takoż umiejętność zapełniania pustych komór "podsadzką" z kamienia zbytecznego(nawet i dziś nie wszędzie na świecie stosowaną!). Dziś się wyrobiska kopalniane wodą z piaskiem zalewa, co po wody ocieknięciu stabilnej warstwy, zapobiegającej ruchom górotworu, daje. Pra-górnikom naszym, żyły i bryły krzemienne wyrąbującym, dość było budulca mimochodem pozyskiwanego w kamieniu i ziemi krzemień otaczających. Zapewne za początkiem jeno dla niechęci do taskania tegoż na powierzchnię tak czyniono, aliści wrychle korzyść uboczną odkryć musieli, bo komory owe nie jak śmieciem kamieniem są zawalone, a wielce precyzyjną układanką, co strop podtrzymywać miała...
  Dodajmyż k'temu wielce przemyślnej wentylacyi techniki. Tam gdzie to możebne było, dziur dwóch czyniono: większej i szerszej znacznie u "spągu" (czyli przy podłodze) i wielekroć mniejszej przy stropie chodnika... Na tejże zasadzie po dziś dzień się po świecie całem wentylacyi grawitacyjnej czyni. Tam, gdzie stropu nadto już grubo było, by się na powierzchnię przebić, niewielkich ogni palono, ruchem ogrzanego powietrza pragnąc cyrkulacyję ogólną wymusić. Za okazyją też i ogrzewano pewnikiem swój warsztat pracy, bo w komorach w porze roku każdej nie masz więcej jako dziewięć Celsjuszowych gradusów...
  Niemałego też podziwienia wzbudzić winno życie na powierzchnie tejże społeczności. Niechybnie tam najmniej parę tysięcy luda z wydobycia i obróbki tegoż krzemienia żyło, niczem inszem się nie trudniąc. By owi swemu się oddawać zatem mogli, niechybnie ku nim insi ciągnąć musieli, jadło zwożąc, skór czy tkanin na przyodziewę i insze przedmioty do życia potrzebne... Skala zatem przedsięwzięcia tego niemałej zdolności do organizacyi dowodzi, tedy i pewnie nie naddane to mniemanie, że jakie mikro-państewko się wpodle tego zagłębia rozrosło.
  W czasach największego rozkwitu** handel krzemieniami temi docierał na ponad 650 kilometrów od Krzemionek daleko, zatem i czasem znacznie ponad granice Polski dzisiejszej! W czasach, gdzie dróg nie znano, konia ledwo gdzieniegdzie okiełznano, a handlowi niemal nic nie sprzyjało... Czegóż to dowodzi? Ano marki wyrobu najkrócej mówiąc i prawdziwości porzekadła, że jak masz towar dobry, to cię klienci i w środku lasu znajdą...
  Jednak by tenże wyrób aż tak zasłynąć mógł, przódzi wiedza niemała tych, co go ziemi wydrzeć umieli, konieczna była. I trwałość tej wiedzy po dziś dzień mnie zadziwia, bo choć ludy całe potem wędrowały po Europie niczem ptactwo zimą się ku krainom  cieplejszym kwapiące, przecie jakiem niepojętem sposobem wiedza owa z mieśćcem związana przetrwała... Ba! Z ludźmi z tem fachem związanemi i na insze tereny, gdzie skarby spod ziemi kopano, przeszła. 
   Przyjrzyjmyż się teraz słownictwu górniczemu naszemu... jeno nie temu, naleciałościami niemieckiemi skażonemu, co z "Keilhaue" kilofa uczyniło... Nie wiedzieć na co zresztą, bośmy na to narzędzie z dawna pięknej i rodzimej nazwy mieli: "oskard"!  W ośmnastym wieku piszący ksiądz Józef Osiński, co o hutnictwie naszem pisał***, wiedział wybornie, że się "szyb" od prawieka "oknem" zwało, zasię "sztolnię" "przebitką"! Mało? A samaż "kopalnia" przecie słowem rodzimem, choć rzec się godzi, że nowem, bo dawniej ich "górami" zwali (stąd "górnik"). Nawet ich rozróżniano w mianie podług tego, coż w nich dobywano... tam, gdzie rudy jakiej kopano, to i owe kopalnie "rudami" zwano, zasię oną rudę kopiących "rudnikami"...
   Ważne to słowa, bo dowodzą, żeśmy w górnictwie pierwsi byli, że nikt nam fachu ze słownictwem własnem nie narzucał. Takoż żeśmy sami odkryli i nazwali "żelazo", "miedź", "ołów", "srebro", "kruszce", "węgiel", a nie Celtom, Rzymianom czy Germanom nam ich zawdzięczać... Jedyne w tem towarzystwie obce to "cyna", "cynk" i "brąz", aliści tutaj nam wiedzieć, żeśmy ich na długo przed Celtami wytapiali, tedy jeno tego to dowodzi, że to jeno nazwy pradawne przepadły i poginęły gdzie w pomroce dziejów... Nawiasem, jakeśmy już przy mianach, to boleć mi wielce nad tem, że niemiecki "torf" wyparł tak uroczego słówka jak "smogorz", co go dziś już jeno w naźwiskach niektórych person i osad mamy...
  A przecz o tem wszytkiem mówię? Ano bom o Mieszku pisząc, napisał że o kamieniach węgielnych potęgi finansowej jego pisać będę... o Pomorzu, com już uczynił...i o Śląsku... A nie sposób o tem drugim pisać, nie ukazawszy przódzi tradycyj naszych w skarbów ziemi wyrywaniu...
   _________________
* Nie, nie...wcale nie twierdzę, żeśmy w epokę żelaza weszli, brązu nawet nie znając:)) Hematyt wówczas traktowano jak barwnik do ciał malowania i dla tejże przyczyny go spod ziemi dobywano...
** okres tzw. kultury amfor kulistych na jakie 3000 -2400 p.n.e. przypadający
*** Józef Osiński "Opisanie polskich żelaza fabryk" Warszawa 1782


16 lutego, 2013

O postach i suchych dniach...

   Wszytkim wiadomo, że posty jeślić nie dla choroby ode medykusa jakiego zalecone, z religijnemi przyczynami się wiążą. Że ich łatwo wprowadzić nie było, boć przecie lud na siłę nawracany, nijak wyrozumieć nie mógł, dla jakiej to czartowskiej przyczyny tego, czy owego z potraw ulubionych jeść mu nagle zbraniają. Wiemyż i o tem, że nakazem miłosierdzia chrześcijańskiego trapiony Bolko Chrobry, by mąk piekielnych ludowi swemu oszczędzić, nie cofał się i przed tem, by niepraktykującym zęby wybijać...
  Stopniowanie postów poczynano od zastępowania mięsa rybami, ale też i wiemy, że do niemal XIX stolecia kurcząt i drobiu inszego domowego za mięso nie miano (a najdłużej tego, co pływało, to przecie wiadomo, że wtedy to niemalże ryba:), tedyż możnaż było pościć, cale zgrabnie udko kurczęcia obgryzając:). W czas postów ważnem było jakoż się potrawy przyrządzało; post zwyczajny dopuszczający gotowanie na maśle, nie widział się tak srogim jak ostrzejszy, co na oleju (oliwie) jeno dopuszczał ( z czego widzi mi się, że dla konceptów zdrowotnych Pani_Mego_Serca poszczę nieustannie:)). Posty najostrzejsze cależ gotowanych potraw nie uznawały, jeno suchem jadłem się kontentując. Stąd też poszło powiedzenie: „suszyć”, często i gęsto na odmianę z „pościć” używane, a nie jako to się mniema pospolicie temuż, że się i trunków wyrzekać przyszło. Czego bowiem jak czego, ale wszytko można wierze krześcijańskiej zarzucić, ale nie to, iżby była aż tak okrutną i nieludzką...:)
   Najdawniejszem krześcijańskiem obyczajem było takoż się od obłapiania miłośnego w te dni strzymywyć, ale ten ci obyczaj się w Polszcze czeguś słabo przyjął:))...możebne że i za Dąbrówki samej przyczyną, któraż krześcijanką naszą pierwszą przecie będąc, sama się ode owego przykazu uwolnioną czuła i Mieszkowi obrzydzała.:) Pełnym dla onej Czeszki przebiegłej podziwu, co w główce swojej nader chyżo rozważyła, że jako chłopu okrom jadła jeszczeć i tego zbraniać się będzie, to nie wiedzieć, czy do alteracyi jakiej ostatecznej go nie doprowadziwszy, kopnie ci on to całe nowomodne krześcijaństwo z nią razem w rzyć i ku bałwochwalstwu powróci...
  Dwa były zawżdy posty najgłówniejsze: Wielgi, czterdziestodniowy, przed Wielgiej Nocy świętami (ongi jeszcze i o dwie niedziele dłuższy!), takoż w adwent przed Bożem Narodzeniem. Dalej poszczono ściśle każdy piątek (na Męki Zbawicielowej pamiątkę) i sobotę... Przeciw postom sobotnim najgorliwiej schyzmatycy wschodni występowali i zda mi się, że jakoby Rzym dawnemi czasy nie tak srogim był w tem względzie, możebne żebyśmy dziś Cerkwijej odrębnej cale nie mieli:)), na koniec cztery razy do roku, w kwartału każdego finale, co właśnie „suchymi dniami” zwano. By tych końców kwartałów nie przepomnieć ode już XV stolecia był k'temu wierszyk stosowny, daty owe przypominający:
         „Duch, Krzyż, Łucyja, po Popielcu śrzoda pirwa,
         Każda parochija* suche dni wiedzieć ima”
   Toż dla ogółu był oblig, jako komu za intencyją uproszenia czegobądź u instancyj najgórniejszych starać się przychodziło, temu mus byłoż nabożeństwa specjalnego obstalowawszy deklaracyją czynić w rodzaju nowenny, septenny luboż kwindenny, zatem in exemplo; przed Św.Antonim pościł kto dziewięć, siedem luboż piąci wtorków dzień ten poprzedzających, alboż i następujących po niem (aleć to mniej powszechnem obyczajem się widziało), wieleż możebności w owe wtorki spowiadając się i komunikując... Powszechną byłaż chociaby kwindenna do Św.Ignacego przez niewiasty brzemienne luboż potomstwa pragnące, ofiarowana.
   Najściślej o posty dbali Mazowszanie, czyli jako ich wówczas zwano: Mazurzy, o których powiedano, że „wolą człeka zabić, wolą z głodu zdechnąć, niźli postu pogwałcić”! Werdum spomina, jako kołoż roku 1670 przejezdnemu opatowi Paulmiersowi się zachciało w post sera jeść, czem powszechnego oburzenia wywołał i sumitował się nieborak przestraszony, że to przecie w Niemczech normalnie uchodzi. Insza powiastka o tem, jakoż to księcia Bogusława Radziwiłła i kompaniona onegoż, jako kalwinów postów nie uważających Mazurzy w karczmnisku jakiem małoż nie ubili, gdy tamci karczmarzowi mięso podawać kazali...
_____________________________________
* parochia - parafia

14 lutego, 2013

Dwugłos poetycki na postu początek...


   Posłuchajmyż dziś wyimku z poezyj Syrokomli, którym ów dał titulum "Do zbytkujących zapustników"
       W dniu popielcowym posypane głowy!
       Do was przemawiam zbawiennemi słowy:
       Wszystko jest próżność i wszystko przeminie!
        Ztąd mędrzec siwy takie daje rady:
        "W pokorze ducha i przy dobrym winie
         Zapominajcie i troski i zwady!"
         Dawnych zwyczajów pamiątka wymaga,
         Że kogo kapłan popruszy* popiołem,
         We Środę Wstępną upić się nie wzdraga
          I z pełną skruchą zasypia pod stołem.
         Tam marność świata niech mu ciągle śni się;
         Bo cóż jest sennem? chyba myśl wesoła
         I głos przyjaciół, co radośnie woła
         Wypiwszy do dna: "Wiwat! Kochajmy się!".

    Wtórem, czego dziś czytać upraszam, głos będzie Kaspra Miaskowskiego, poety pomarłego Anno Domini 1622...:
                  "Na post polski"
     Co gotują węgorze, śledzie, szczuki w soli,
         Wyzinę**, łosoś, karpie, brzuchom na post gwoli,
     Ci nie myślą potężnie z ciałem wstąpić w szranki*** 
         Ale kuflem dwuuchym szlamować chcą dzbanki.
     Bo jako to nie mogło nigdy być bez wody,
         Niż je z niej wyciągnęły konopne niewody.
     Tak po śmierci solone brzydzą się nią zasie,
         Ale piwo i wino każą nosić na się." 

  Item, żem wielokroć słyszał, że w poezji prawda najprawdziwsza i niezełgana, takoż że nam być winna drogowskazem, tedy i ja się udam za wskazaniem poetyckiem postu celebrować, Lectorom zasię takoż życzę postu przyjemnego...:)
______________
* takaż pisownia w oryginale - Wachm.
**wyzina to wg Pigonia ("Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz, czyli Ostatni zajazd na Litwie. Historia z roku 1811i1812 we dwunastu księgach wierszem, wyd. zmienione, opr. S. Pigoń, Wrocław 1967, s. 88) “mięso wyza, ryby w rodzaju jesiotra, żyjącego w dopływach Morza Czarnego”
** czyli nie chcą z własnem wojować apetytem...:) 

11 lutego, 2013

Do rozważań o Mieszkowem bogactwie nawrót...


   Jakem ostatnio był o procederze niewolnikami kupczenia przez ProtoPiasta naszego pisał, pokończyłżem tekst tamten konkluzyją, że Mieszko się niewolniczego handlu odstrychnął... bo mu z inszych źródeł dość gotowizny było... Dziś bym do myśli tamtej powrócić pragnął i pojaśnić, com miał na myśli...
   Jako nam Goegraf Bawarski wywodzi w połowie IX wieku, Wolinianie (Veluzani) ówcześni mieli aż siedmdziesiąt grodów, coż ich niechybnie śród plemion najpryncypalniejszych na ziemiach polskich by stawiało. Jednakowoż tereny ich wielce korzystnie obronne będąc* i drugiejże tegoż medalu strony miały: samych Wolinian ekspansyję w głąb lądu cależ skutecznie powstrzymały...
  Owi, nie szkodując tem sobie, energii całej ku morzu zwrócili. Dla wpływającego na Bałtyk portem zaraz za cieśninami duńskiemi najpierwszym będąc, wrychle się i najpryncypalniejszem stali, takoż dla wszytkich, co ze wschodu na zachód wzdłuż brzegu żeglując, pierwszego wielkiego targowiska, gdzie produktów swoich na zachodnie pomieniać szło, szukali... Toż samo dla towarów i ludzi z głębi lądu Odrą płynących...
  Wiadomo powszechnie, że kto w handlu pośrednikiem, profitów najwięcej zbiera, tedy i Wolinianom nader rychło sława grodu arcybogatego towarzyszyć poczęła. Ibrahim ibn Jakub pisze o grodzie potężnym, co dwanaście bram** miał! Jeszczeć w XIII wieku Wolin sławy u Arabów zażywać niemałej musiał, bo Ibn Said Al-Garnati, arabski geograf i podróżnik najpiękniejszem portem na Bałtyku go zwał! Z wykopalisk wiemy, że nabrzeże portowe miało z górą trzysta metrów długości... iście nie było drugiego takiego portu na Bałtyku wówczas... Adam z Bremy w 1074 roku piszący, jeszczeć i dalej się posunął, z niechybną przesadą zwąc Wolin największem grodem*** Europy całej...
   Czasy Mieszkowe na szczyt potęgi handlowej Wolina przypadły, późniejszemi laty się konkurencyja pokazała (Kołobrzeg, Szczecin i Gdańsk), coż Wolinian nie zrujnowało, chocia uszczuplenie dochodów na tyle znaczne było, że się okrom handlu takoż i korsarstwa jęli. Najazdy onych, "chąśnikami" zwanych, nie mniej dochodowe były, bo i nie biedaków rabowano, jeno Wikingów dawnych, co dwa stulecia przódzi całą Europę na kolanach trzymali! Kroniki duńskie pełne lamentów o despekcie, jakiem to dla nich, dawnych Zachodu pogromców, było być przez chłystów słowiańskich pognębionemi! Anno Domini 1043 król duński Magnus Dobry za wybrzeży swoich spustoszenie najazdu odwetowego dokonał, co cależ i Wolinowi na długo nie zaszkodził, ba... jako pół wieku później Eryk I Zawsze Dobry owej rejzy powtórzył, już jeno tylko podgrodzia zdobyć poradził, a i tak tam tyle zdobyli bogactwa, że od oblegania grodu samego odstąpili radzi... Ale żeśmy nadto do przodu w czasie pobiegli, ku Mieszkowym nazad czasom wróćmy...
  Nie dziwota, że władyki tak pazernego, gród tak bogaty poza dziedzinami jego kusić musiał... Nie jednej też niechybnie wyprawy przedsięwziął, by Wolinian (i skarby ich) zdobyć... Wiedzieć nam, że brat Mieszkowy jeden, z imienia nieznany, w bojach tych poległ, znaczy że nie na żarty tam szło... I tu może mi przyjdzie herezyją wygłosić, aleć mniemam, że w kunktatorstwie Mieszkowem owo krześcijaństwa przyjęcie wielce mu potrzebne było, by właśnie Wolinian pognębić.
Primo, że to iż przeciw poganom wojuje, cależ inszego poczynaniom jego blasku przydawało; secundo, że z krześcijaństwem i profit konkretny posiłków teścia-krześcijanina przychodził... Na fakty same pozierając: Anno Domini 967 już w bitwie pryncypalnej przeciw Wolinianom, to NAS Czesi wspomagali, zasię pogan wspierał cięgiem nam brużdżący graf niemiecki, banita Wichman. Bitwy wygralim, Wichmana ubilim, Wolinianom karku kapkę przygiąwszy, w najazdach następnych Mieszko onych sobie i całkiem już przyporządkował ( co nawiasem jeszczeć i dobitniej o wartości drużyny jego świadczy)...
   Jeśli co Mieszkowi chwały za rozumność i względność oddać wypadnie, to tego, że miasta jak barbarius jaki nie zniszczył i nie złupił... Pojmował widno, że lepiej mu owcy mieć, co co roku strzyżona runo daje, niźli onej raz ubić i raz jeden upiekłszy, raz jeden się najeść... Nibyż to prosta prawda, aleć jakosi fiskalnym władzom naszym po dziś dzień do łba wejść nie umie, a prostak z boru trafunkiem podobnemi prostakami rządzący, tegoż przecie miarkował... Nie wiedzieć nam, jakiegoż haraczu Mieszko żądał i dostawał. Ale że niemałem być musiał to i z tego wnoszę, że się to właśnie w czasie z handlu niewolnikami porzuceniem zbiegło, tedy rekompensatą Mieszce za korzyści z temtego handlu utracone być musiało z nawiązką; takoż i z tego to wnoszę, że Wolinianom owa podległość ciążyć musiała okrutnie, skoro za najpierwszą sposobnością (już za Bolka Chrobrego, co go nie wiedzieć czemu Wielkim zwiemy) jarzmo Polan zrucili...
   A przecie to nie jedyne skarby mieczem Mieszkowem podbite... aleć o Śląsku i znaczeniu onegoż nam za koleją jeszcze prawić przyjdzie...
_________________
* Jakie 1,2 tys. kilometrów kwadratowych między Świną,  dzisiejszem Zalewem Szczecińskim od południa i puszczami: goleniowską i stuchowską od wschodu; baryery bagien i mokradeł nie licząc... na tym terenie badania archeologiczne wykazały obecność między VI a XII wiekiem z górą sześciuset (!) punktów osadniczych, w tym około dwudziestu grodów.
** A to o obwodzie murów, ergo o wielkości i gęstości zaludnienia grodu świadczy; Kraków w potęgi swej szczycie się bram ledwo siedmiu dorobił...
*** w opisie swem Adam o jeszcze jednej ważnej rzeczy spomina: latarni morskiej... jedynej takiej na Bałtyku...

08 lutego, 2013

Władcy pewnemu paru płatków pomnikowego brązu odłupywanie...


   Pocznijmyż może ode faktów niezbitych, a one takie, że nam z czasów Mieszkowych mieć po Polszcze rozsianych w ziemi nalezisk, jako to monet arabskich, dirhemami zwanych, coż każda 3 gramy śrybra zawierała. Najgęściej onych monet w kupach po funcie*, luboż i dwóch najdowano...
   Faktem wtórym wizyta na ziemiach naszych Imci Ibrahima ibn Jakuba, któremuż wielce szczegółowej relacyi o Mieszku samem, państwie jego, aleć najwięcej o onegoż drużynnikach zawdzięczamy. Różnie o onym Ibrahimie prawią,raz że to kupiec, raz znowu że się z poselstwem kalifatu kordobańskiego na dwór Ottona I był wybrał, a za okazyją i kraje ościenne zwiedził... Co mnie się widzi, a i nie mnie przecie jedynemu, nie czasy to były, by się dla kaprysu po świecie włóczyć, czas zabijając, tedy onemu Ibrahimowi musiał kto tejże podróży poruczyć i na relacyję jego czekać. Kto? Ano, na pytanie owo nam sama Ibrahimowa opowieść responsu niech udzielić spróbuje... Są w niej i powiastki o tem, jako się to w kraju Mieszka żony kupuje, cożby może Ibrahima iście jako jakiego obyczaju badacza, wcześnośredniowiecznego Tony Halika czyniło:)))...aleć czego najwięcej? Opisania Mieszkowej drużyny i tegoż jak jej utrzymuje, takoż inszych wieści o tem, że się w tem kraju tkaninami często  miasto grosza gotowego płaci... Jako na mój pomyślunek wziąwszy, więcej to raport kogo na przeszpiegi posłanego, niźli opisanie wycieczki... Nadto daleko jednak z Kordoby do Mieszkowego kraju, by z powagą o tem dumać, że kto najazdu stamtąd szykował i przódzi szpiega posłał, by rzeczy na mieśćcu rozpatrzył. Zatem cel prawdziwy peregrynacyi Ibrahimowej jaki?
   Tutaj mechanizmu możebnego żem odkrył, przed laty z sieciami handlowemi do czynienia wiele mając... Owoż jako się jaki kontrahent nieznany z daleka pojawiał i co tam ze dwa razy zamówił, toż onemu najwyżej życzeń się na święta zwyczajowo słało... Jako obroty rosły i rosły, niechybnie przychodziła ta chwila, że zwierzchność słała k'niemu kogo, by rzeczy na mieśćcu rozpatrzył, zali kontrahentowi z oczu dobrze patrzy, firma duża, zasobność właściciela jaka i przyszłe perspektywy jakie? Jakoż się to i coraz lepiej miało, tedy i zwierzchność osobą własną ku takiemu jeździła, luboż się onego na jaki zjazd ku centrali prosiło, wieczerzą zacną i okowitą ugaszczając... I tenże Ibrahim mi na takiego właśnie posłannika wygląda, coż kontrahentowi w zęby zaglądał, wiarygodności jego badając... Możebne, że jako i dziś się takim jakich kalendarzy, chronometrów, długopisów, breloczków czy inszych dupereli w podarunku przesyła, tak i Mieszkowi różności posłano, w tem wielbłąda najmniej jednego, bo o źwirzu takim Thietmar wspomina, że go Mieszko Ottonowi sprezentował (możebne, że i tem samem tradycyjej podawania dalej prezentów niechcianych poczynając:)))...  
  Że to nie nasze groszaki na kastylskiej ziemi naleziono, a ichnie dirhemy u nas, tedy wnioskować łacno, że to nie oni nam jakiego towaru wieźli i kupić namawiali, a my onym cosi okrutnie ważnego przedawali... Jeno co?
   Mojem zadziwieniem najpierwszym, jakom Ibrahimowej relacyjej  jeszczeć pacholęciem in scholae czytał, było: skądże ten Mieszko tyleż grosiwa miał, by to wszytko opłacić? Drużynników, oręż onych i konie, zasię posagi dla potomstwa swych wojów et ceatera, et ceatera... Toż potem przez lat tysiąc z okładem żem był tego świadom, że ustawicznie grosza brakowało już to na wojsko, już to na edukacyję jaką, już to na drogi... (nihil novi sub sole, prawdaż?:)). A tem ci czasem, jako Ibrahimowi wierzyć, Mieszce na wszytko starczało... Jakże on tego dokonał, kamienia filozoficznego nie majac? Czemże handlował, że jako dzisiejsi Arabowie ropę przedający, się w gotowiźnie pławił? Cóż to za płody ziemi naszej lubo i borów tak cenne były, że grosz za nie wzięty tak srogiej wagi być musiał?
   Ano... i przyjdzie koniec końców tej prawdy powiedzieć, że to nie z roli, czy też barci leśnych te Mieszkowe skarby się wiodły... Takoż i nie bursztyn jantarem zwany, coż go może i w Rzymie radzi widzieli, aleć nie na kastylskiej, czy bagdadzkiej ziemi... Towarem, coż się go w kraje arabskie najwięcej wieść opłaciło z ziem naszych... byli LUDZIE ! Skali tegoż procederu nam nie przeszacować, aliści wiele mówi o tem, że skromny on nie był... Łacińskie słówko "servus" przez stulecia w Rzymie starożytnym niewolnika oznaczającego, ze średniowiecza początkiem zastąpione zostało przez "sclavus", coż najwidniej dowodzi utożsamienia Słowianina z niewolnikiem... Owe skarby monet arabskich, dodajmyż często i pospołu z żeleźnemi kajdanami najdowane, możem i przeliczyć na ludzkie losy...
W kalifacie bagdadzkiem za niewolnika płacili i po trzysta dirhemów, tedy koszta ekspedycyj licząc i marży stosownej, na ziemiach naszych najwięcej kilkadziesiąt za "duszę" dać mogli... Najdowane u nas skupiska wpodle funta wagi mające znaczyłyby dwóch, trzech niewolników, największe; na jakie dwadzieścia pięć funtów liczone*** znaczyłyby jakiej całej wioski niemałej sprzedanie...
    Fakta następne:
"Poza obszarem gnieźnieńskim nie odkryto tu (mowa o środkowym pasie ziem polskim - Wachmistrz) ŻADNEGO (podkr.moje-Wachmistrz) grodu, który by egzystował nieprzerwanie od VIII po X wiek. Na wielu grodziskach odkryto warstwę spalenizny oddzielającej dwa okresy funkcjonowania grodu, przy czym spalenie tych grodów przypada na IX-X wiek. Część zniszczonych grodów nie została zresztą odbudowana, a ich funkcje przejęły grody nowo założone"***
 I ot, jako dodać dwa do dwóch i fakta owe ze sobą powiązać... przyjdzie pierwszego płatka brązu nam zrzucić... Mieszko nim się władcą państwa naszego stał, przede wszytkim był pomiędzy inszemi konkurencyjnemi kontraktorami, niechybnie najlepiej zorganizowanem niewolników łapaczem, coż przedsięwzięcia swego do perfekcyi niemal doprowadził... Jako kilkaset lat później z Afryki się ludzi łapało i ku Ameryce wiozło, w czem wiele się sami afrykańscy kacykowie zasłużyli, wyłapując niepokornych bliźnich swoich i cudzych, tak i nasz rodzimy kacyk Mieszko właśnie na to onej drużyny, podług mnie, chował i lojalności onych opłacał, by miał kto towaru pochwycić i upilnować... Mogęż sobie wybornie wystawić tegoż prospektu, jako ów z łapaczami swemi wioski i grody najeżdża, łupiąc, paląc i w dyby jasyr biorąc... Że obrony przed łotrem nie było, ani chybi, czem szerzej o niem hyr szedł, tem więcej ludziom dotąd wolnym, wolej było iść dalej gdzie w bór srogi, na poniewierkę, niźli się dać złapać i na sznurze powlec...
   Niechybnie też i Mieszce coraz trudniej się uganiać za "towarem" było, przy czem pewnie i koszta większe przyszły, i drużyny liczniejszej było trzeba... przecie stanąć musiał przed kwestyjami nowemi, łapaczowi niewolników może i wielce trudnemi... Przyszło pewnie osad nowych zaludniać swemi, w mieśćce opustoszałych, by zagony coraz dalej ekspediowane, jakiego oparcia miały; przyszło pewnie o wieści chyżym przesyłaniu myśleć z terenu coraz to i rozleglejszego; przyszło pewnie komesów po osadach nowych naznaczać, zatem i pilnować onych cichcem i sprawdzać wieleż łżą,a do swej sakiewki zagarniają... słowem zrębów państwowości czynić...
   I jeśli mnie gdzie w czym postać ta psychologicznie ciekawą... to tu właśnie! W tem momencie dziejowym, gdzie zwyczajny barbarus, plugawiec na nieszczęściu ludzkiem się bogacący, pojmować poczyna, że gdzie ta mimochodem był czego istotniejszego może i dokonał... i że to coś, samo w sobie dobrem na tyle cennem jest, że tego strzec warto, chronić i bronić...
   I co jeszcze w tem ciekawego: jako głosi nasz znamienity historyk pieniądza, Ryszard Kiersnowski, owych monet arabskich mamy najwięcej na I połowę X wieku datowanych... A dalej? "...ich napływ w latach 960-980 dość nagle ustał. Dirhemy bite u schyłku stulecia są bardzo rzadkie na naszych terenach, a pochodzące z pierwszych lat XI wieku należą do zupełnych wyjątków"****
  Ano....bardzo by się wierzyć chciało, że to chrześcijaństwa przyjęcie tak na Mieszkę cudownie wpłynęło, że procederu swego niechał... ale nie bądźmyż tak łatwowierni... Praga, wiele lat wcześniej Krysta przyjęła, a przecie nie szkodowało jej to słynąć jako wielgi niewolniczy jarmark. A cóż tam o Pradze mówić, jako we Francyjej samej najgłówniejszem centrum takiem przez lat jeszczeć i sto z okładem Verdun będzie!
   Podług mnie, okrom jakiego tam nikłego effektu Krystowego nauczania, insze sprawy zaważyły... Primo, że Mieszce do łba dotarło, że ludzi przedawając, poddanych sobie ujmuje... Secundo, że nie musiał się już tem parać: zdobył dwa źródła dochodu, przy których handelek jegoż niczem stragan wobec banku... Śląsk i Pomorze... aleć o tem to już insza bajka...:)
___________________
*   funt - ok. 0,4 kg
** ok. 10 kilogramów
*** St.Trawkowski "Nad Wisłą i Odrą w VIII i IX wieku" w "Polska pierwszych Piastów" Warszawa 1968 s.83
**** R.Kiersnowski "Początki pieniądza polskiego" Warszawa 1962, s.43

02 lutego, 2013

Obrona Liberum Veto...


  Wszytkich, co znając może i dawniejszych „obron” moich, poniekąd prześmiewczych (Obrona Leppera,Giertycha, Gosiewskiego), upraszać będę, by tem choć razem tejże obrony wielce serio wzięli, bo nie masz tu nic ku facecjom... Przeciwnie: wielce obligowany będę, jeśli one wynurzenia moje za assumpt do jakich głębszych w tej mierze przemyśleń posłużą...
   Owoc bowiem edukacyi powszechnej, dopotąd we łbach naszych pokutujący, przeważnie nader onemu urządzeniu nikczemnych ocen wystawia. I nie dyshonor to nikomu wierzyć w to, czego go w dobrej nauczono wierze. Sam żem tak mniemał lat dziesiątkami i dopiroż gdy się przyszło w rzecz wgłębić, żem ku cależ nowym przyszedł był konstatacyom...
   Czas jaki temu pisał był Imć Vulpian u siebie noty, w której kapkę ironicznie rozpisywał się o mechanizmach „zabezpieczających mądrą mniejszość przed tyranią głupiej większości”. Ja zaś dalej krzynę iść po tej drodze zamierzam, głosząc onej zasady pochwałę... Dość powszechnie, acz mylnie, wiąże się narodziny liberum veto z artykułami henrykowskimi, ergo z początkiem epoki królów elekcyjnych. Dokażem, że inaczej było, póki co zaś, weźmyż za dobrą monetę tejże daty: 1573... Równie powszechnie, choć także mylnie, przyjmuje się, że po raz pierwszy użył tego poseł z Upity, klient Janusza Radziwiłła, Władysław Siciński 6 Martii 1652 roku. Lat między temi datami, czyli między prawa tego narodzinami (rzekomemi) a zastosowaniem najpierwszem niemal siedemdziesiąt przeminęło, a to więcej przecie niźli obecna nasza państwowość liczy, niźli wszelkie europejskie unie, konstytucyje nasze, konwencye i traktaty zawarte!
   I nim ku prawdziwym (a jeszcze większy przedział czasu znaczącym!) przejdziem cyrkumstancyom, proszę mi rzec, gdzie kto miał po świecie prawa, co grozą swoją samo z siebie nastarczyło, by rzeczy moderować, nie przywodząc nikogo k'temu, by go bodaj raz przez lat siedmdziesiąt UŻYŁ? Zali to nie dowód znamienny skuteczności niezwykłej tegoż urządzenia? I odpowiedzialności tych, co go użyć mogli, a nie chcieli? Imaginujmyż sobie, że i dziś mamy może prawa takiego: wieleż nie lat, nie miesięcy czy dni, a godzin ile czekać nam przyjdzie na tego, kto tych słów magicznych pierwszy zawrzaśnie?
   Owoż w dawniejszej Rzeczypospolitej, co przecie nie z jednej się składała ziemi, a ućciwiej by rzec było, że niejaką była federacyją księstw dawniejszych i dziedzin, przyszli pradziadowie naszy k'temu, że najrozumniej będzie w kraju, co nie miał nadto rozbudowanego apparatu władzy, takich jeno stanowić praw, których egzekwowanie , o dobrą przecie jeno wolę szlachty oparte*, trudności nie nastręczy. Zatem lepiej by się i może godzinami ucierać i przekonywać wzajem, by takiegoż koniec końców ustanowić prawa, które wszytkich pogodzi i egzekwowanem będzie. Bo na cóż nam ustawa jaka, gdzie dajmyż na to, ona Mazowszan forytować będzie, a Wielgiej Polszcze z tegoż jeszcze i jaka może przyjdzie szkoda? By był car jaki, z czynownikami swemi, knutami i Sybirem może by i tego wymusił, przecie w wolnem kraju wolnych ludzi...? Wiadomem, że na co takiego by się wraz ta ziemia pokrzywdzona odstrychnęła najpierwsza, a to krok na drodze ku jakiej separacyi onej, że już o grozie jakiej przyszłej wojny domowej nie spomnę... Nie lepiej, by apetytów pohamować jednych, wtórym zaś dobro publiczne przed oczy przedłożyć? I takeśmy przyszli ku zasadzie jednomyślności, jako rzeczy po prostu praktycznej...
   Zasada wtóra, co u podstaw legła liberum veto, to owa sławna równość panów braci. I nie idzie o przysłowiowe "szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie", jeno o przekonanie tamtocześnych statystów, że jako Pan nasz by i może oszczędził Sodomy, by tam jeno dziesięciu sprawiedliwych nalazł był, tak i pośród posłów dziesiątek zwyczajnie nie sposób, by jaki na tyrana się sposobiący, wszytkich omamił, przekupił, czy zastraszył... Że zawsze się choć, bodaj i maluczki, znajdzie, co przeciw prawu niesprawiedliwemu okoniem stanie i wolność uratuje!   Że szlachecką? Dalibóg, Mili Moi, toć była to dziesiąta narodu część! Ukażcież mi gdzie po świecie tak wielu miało na rząd realnego wpływu? W krajach inszych owe warstwy miały najwięcej po trzy, po pięć procent, a przy tym uczciwie rzekłszy... do wypadków francuskich z 1789 roku, tyleż mięli owi herbowi cudoziemscy do powiedzenia, co u nas Żydowin jaki w getcie za wojny ostatniej... I przy tem owe europejskie elity wielekroć od naszej szlachty hermetyczniejszemi były!  
  Nie oszukujmyż się, Mili Moi, jakoby u nas się ludzie nieherbowi, a przedsiębiorczy nie cisnęli między szlachtę lewem więcej niźli prawem, nie spłodziłby Walerian Nekanda Trepka swego "Liber Chamorum" opisującego znane onemu takież przypadki (dodajmyż wielekroć i niesłusznie przezeń podejrzewanych) i nie byłoby to tak opasłe tomisko! A przecie i prawem dość dróg ku temu było... I nie wiem zali owe furtki rozliczne, pomimo sarkań ustawicznych utrzymywane, nie dowodziły mądrości niemałej, choć zapewne podskórnej, by tegoż wentyla bezpieczeństwa nie tykać...
   Przyjąwszy zaś raz, że wszytcy sobie równi i że prawa jakiego uchwalenie, któremu bodaj jedna ziemia ustami swego delegata przeciwną by była, tejże zasady było złamaniem, mamyż pierwocin liberum veto nie z elekcyj wolnych początkami, a już u narodzin samych Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Że tegoż zapisano dopiero, jako nam królów obcych obierać przyszło? A Wy, czy doma między żoną a mężem, ojcem a synem traktaty spisujecie? Przecie, że nie... wyjąwszy może jakie cyrkumstancyje extraordynaryjne... Wiadomo przecie, że w rodzinie, między swemi, wcześniej, czy później, przecie się jako lepiej czy gorzej uładzim! Insza rzecz, gdy z obcymi sprawa, co ich za niecnoty mamy...  A wejrzyjcież, roztomili, spośród kogo szło wybierać, to i się szlachcie naszej dziwować nie będziecie... Henryk francuski, koniec końców obrany, z rękami od krwi hugonockiej splamionemi, od matki pochodzący, co ją pół Europy za trucicielkę miało? Zaufalibyście takiemu, że wolności naszych nie podepcze? Że na wyznań wolność zamachu nie uczyni w bodaj jedynym w Europie kraju, gdzieśmy z tego dumni byli, że sąsiada-innowiercę uszanować umiem? Iwan moskiewski, co go Groźnym zwali? Wolne żarty, Moi Mili... Ernest z Habsburgów, ergo dynastyi, co gdzie mogła, po władzę sięgała absolutną i różnowierców gnębiła? Król szwedzki**, co nas jeno do wojny z Moskalem swojej chciał za alianta wygodnego?
   Sarkać można na Jagiellona ostatniego, że nas w tak przykrych koniecznościach postawił, przecie nie szlachty piętnować, że wybór mając między dżumą a cholerą, chciała sobie bodaj prawo do doktora zawarować! Rzeknijcież mi, a ućciwie, Mili Moi, jakoby za jakiem zrządzeniem Opatrzności przyszło u nas od jutra Imci Putinowi władać, Wasza zaś możność ostatnia onemu praw kardynalnych narzucić i do poprzysięgnięcia ich ("Si non iurabis, non regnabis!") przymusić... nie uczynilibyście tego?
   Rzekniecie, że to broń nader niebezpieczna w rękach szaleńca może jakiego, luboż i człeka przekupionego... Prawda, bywało... Przecie, dopokąd za temi przekupnemi nie stały potęgi prawdziwe, to i nieraz bywało, że się jaki niejaki zapędził niebacznie, aliści rzeknijmyż to sobie ućciwie: brali panowie bracia takiego do kątka izby poselskiej i tam mu rzeczy przetłomaczyli, gdy trza było, to i ręcznie... A i marszałek jegomość jako jeno chciał, to i nie dosłyszał...:) I tak oto życie samo skłonności niebezpieczne moderowało... Trzebaż było dziesięcioleci szkół jezuickich, by tych szlachty odruchów zdrowych przytępić, trzebaż było pokoleń kilku, by spośród karmazynów wyrosły potencyje magnackie, co jako u Sienkiewicza Janusz Radziwiłł wykładał, Rzeczpospolitą miały jeno za postaw sukna i bez skrupułów w temże urządzeniu wielce wygodne sobie znalazły narzędzie!
   Spominany Siciński, co nawiasem cależ nie myślił i może sejmu zerwać, a jeno nie zezwolił na onegoż prolongacyją, sam przecie własną śmiałością tak był przerażony, że się na Pradze krył, by go nie rozsiekali rozsierdzeni panowie bracia! Nie dowód to, że cależ nie lekko sobie to prawo szlachta nasza ważyła? Małoż na tem: dziesięcioleciami rozpowiadano potem jako psubratu familija cała od pioruna wyginęła, ów sam podobnie, a truchło onego się nie rozkładało, ergo znak to widomy, że go Pan do Królestwa Niebieskiego przyjąć nie chciał... I nieważne, że to wszytko bajędy... ważne, że tak prawdziwie myślała o tem szlachta, ergo czyn sam był w ich oczach łajdactwem profanacyi równym!  To dalsze nasze na tej drodze staczanie się tegoż odium dopiero ujęło... Prawdziwie bowiem pierwszem użytem z rozmysłem liberum veto trza by liczyć głos Adama Olizara, posła kijowskiego, w Krakowie Anno Domini 1669, czyli następnych po Sicińskim lat kilkunastu... Siciński najpewniej nie godząc się imieniem własnem, ale wolą radziwiłłowską na sejmu obrad przedłużenie, ani myślił o tem, że tem samem wszytkie wcześniejsze niweczy uchwały. Takaż bowiem była nieszczęśna sejmu konstrukcyja, że co uchwalono, spisywano i za sejmu pokończeniem, w JEDNEJ wydawano konstytucyi, czy to były prawa jakie o wojnie nowej, o grasantów chwytaniu, czy o miarach na zboże, wszytko w jednem jeno akcie zawarte było... I tu bym najwięcej miał za złe antecessorom naszym, że tegoż, zdałoby się najprostszego, się nie jęli... By oburzenie słuszne czyje, luboż i przekupna zła wola, jeno to wywracała, nad czem debatowano w chwili danej, nie zaś owoc tygodni nieraz pracowitych psowała! By tego jednego odmieniono, anibyśmy może dziś tak na dokuczliwość onego urządzenia nie sarkali... A zepsucie szło z latami, choć wolno... na sejm, co go zerwano nim marszałka obrano, co już dywersyją było czystą, przyszło do 1688 czekać niemal następnego pokolenia...
   I błąd może jeszcze wtóry... że byłaż  do liberum veto czynność niejako podobna, a zamienna, której statyści ówcześni nie nadto widać świadomości upowszechnili i potem przyszłoż nam smutne tego zbierać owoce. Owoż poseł, co mu się nie nadto widziało uchwalane prawo, mógł nie wetować, a zakrzyknąć formuły "sisto activitatem" (wstrzymuję czynność- Wachm.) i już się rzecz jeno tej jednej tyczyła sprawy, a i to z nakazem niejakiem, że się o onej rzeczy deliberuje dopotąd dopóki consensusu nie będzie, luboż się onej jednej nie zarzuci, gdyby się consensus niemożliwem okazał. I ta mi jedna okoliczność starczy, by osądu podłego wydać na magnackie frakcyje! Toż przecie marszałka to rzeczą było takiego krzykacza indagować, zali onemu nie o to jeno idzie i by głosu swego w tej mierze nie moderował na owo "sisto activitatem"... Byłoż jeno chcieć! A że się nie chciało, to już rzecz insza, a często i nie po myśli owych fakcyj, które między sobą najpierwszej rozgrywki o obiór marszałka właśnie toczyły... Znamienne, że Andrzej Maksymilian Fredro, człek przecie niegłupi, marszałek tegoż właśnie, przez Sicińskiego zerwanego sejmu, wydał był potem sumptem własnem broszury, co zasady owej broniła! I z rozważań onego jawnie tam wynika, że nie lękał się ów, że sejmy staną i bezprawie szerzyć się będzie... Ani się zająknął o tem, znak że wizja tak straszna się nawet w tej głowie nie mieściła! Ów tego bronił, że nawet jak się multum mniej cnotliwych i przekupnych zbierze, zawżdy będzie ów przysłowiowy jedyny sprawiedliwy...
  I co jeszcze... Ano liczb parę, by nam tegoż we właściwych postawiły proporcyjach: byłoż sejmów za Rzeczypospolitej Obojga Narodów 250, z których zerwano 73, najwięcej za saskich królów pierwszej ośmnastego wieku połowy... Zrywającemi byli posłowie z Litwy 28 razy (w tem po trzykroć wilnianin, czterokroć poseł z Upity, co cała w radziwiłłowskiej siedziała kieszeni), z Rusi i Ukrainy 24-ech, ledwo dwunastu łącznie Wielkopolan i Mazowszan i dziewięciu Małopolan... I w tejże statystyce, mniemam, klucz do zrozumienia wszystkiego siedzi...
   Kończąc zaś wywody może i przydługie o jedno jeszcze upraszam. Wejrzyjcież, Lectorowie Mili, na mechanizma naszych w Unijej Europejskiej głosowań i traktatów... Zali prawo, że jako Irlandyja jedna "Lizbonie" veta rzekła i wszytko w kosz, nie jestże nam tem samem, z dawna znanem urządzeniem?:)  Ba, małoż na tem... Przecie Irlandczyków lęki rozumiemy i choć sarkamy może, przecie im tegoż prawa nie odmawiamy! A może byśmy i byli gotowi na szablach roznieść tego, kto by NAM w tejże Uniej prawa analogicznego odmówił? Chcemy antecessorów naszych sądzić za ustroju dawniejszą niedoskonałość?... Sądźmy... Ale jedną miarą, co i siebie samych!
___________________________
* - Adam Mickiewicz "Pan Tadeusz" Ks.VII "Rada":
            "[...]Tak dawniej bywało:
Trybunał pisał dekret, szlachta wypełniała,
A szczególniej Dobrzyńscy, i stąd wasza chwała [...]"
** Jan III Waza, ociec tegoż Sigismunda, cośmy go na nieszczęście swoje sobie lat kilkanaście później jednak na króla obrali...